- promocja
Jak być lepszym człowiekiem. Proste odpowiedzi na trudne moralnie pytania - ebook
Jak być lepszym człowiekiem. Proste odpowiedzi na trudne moralnie pytania - ebook
Przewrotny i pasjonujący poradnik… jak żyć przyzwoicie.
Współtwórca seriali Dobre miejsce, Parks and Recreation i amerykańskiej wersji Biura swobodnie korzysta ze skarbnicy dwóch i pół tysiąca lat filozofii, by stworzyć lekką, zabawną i zarazem jak najbardziej poważną książkę o etyce – bez pretensji, nudziarstwa i akademickiej oschłości.
Większość z nas myśli o sobie jako o dobrych ludziach. Ale czy zawsze potrafimy bezbłędnie wskazać, co jest dobre, a co złe? Zwłaszcza we współczesnym świecie, w którym na każdym kroku czyhają na nas trudne decyzje, niezbyt mądre rady i inne pułapki? Na szczęście wielu mądrych filozofów próbowało oddzielić dobro od zła i zostawiło nam liczne wskazówki na ten temat. Jak być lepszym człowiekiem w błyskotliwy i przystępny sposób wyjaśnia pojęcia takie jak deontologia, utylitaryzm, ubuntu i wiele innych, żebyśmy mogli popisać się przed znajomymi na imprezie, a może nawet… stać się lepszymi ludźmi.
Schur zaczyna od najprostszych pytań, takich jak: „Czy powinienem uderzyć kumpla w twarz bez powodu?” (odpowiedź brzmi: „Nie”). Aż dochodzi do najbardziej złożonych problemów etycznych. Czy mogę zachwycać się pięknym dziełem sztuki, jeśli jego autor był okropnym człowiekiem? Ile pieniędzy powinienem przekazywać na cele charytatywne? Po co w ogóle zawracać sobie głowę czynieniem dobra, jeśli nie spotka nas kara za zło?
Zanim skończycie czytać tę książkę, będziecie doskonale wiedzieć, jak zachować się w każdej możliwej sytuacji w najwłaściwszy sposób. Będziecie idealni, a wasi znajomi zzielenieją z zazdrości. No dobrze, może nie do końca. Ale z pewnością poznacie świeże, dowcipne i inspirujące spojrzenie na wiele problemów, które gryzą was na co dzień.
Schur nie brzmi jak nudnawy profesor, tylko jak lekko szalony gawędziarz z baru, zabawny i naprawdę podekscytowany, że może dzielić się swoją pasją z każdym, kto chce posłuchać. Jeden z najlepszych na rynku przewodników po etyce.
„The Wall Street Journal”
Napisane z głębi serca i prześmieszne, inteligentne i zajmujące wprowadzenie do filozofii od najbardziej praktycznej strony. Podobnie jak jego serial Dobre miejsce, książka Schura jest dowcipna i skłania do refleksji.
„Kirkus Reviews”
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-6733-860-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie ma prostych odpowiedzi na trudne pytania, nie ma nawet prostych odpowiedzi na łatwe pytania. Co nie znaczy, że NIE NALEŻY ICH ZADAWAĆ.
Robiły to już tak tęgie głowy jak Arystoteles, Kant (tak, ten strasznie nudny Niemiec), dwóch Anglików, którzy na wszelkie ludzkie decyzje patrzyli tylko i wyłącznie pod kątem sumy szczęścia, jakie mogą wygenerować, francuscy egzystencja liści zmuszający nas do podejmowania wyborów (no ale jakie było ciacho z tego Camusa!) i paru innych, jak pewna amerykańska filozofka, której nazwiska nie warto wymieniać, a której idee z lubością realizuje pewien były prezydent gustujący w pomarańczowym kolorze.
I w końcu zabrała się do tego najtęższa z głów: Michael Schur we własnej osobie!!!
Próbuje nam pomóc rozwiązać banalne dylematy – czy powiedzieć przyjaciółce, że jej bluzka jest brzydka? – ale też trudne, takie przed którymi raczej wcięlibyśmy nie stanąć, na przykład czy mamy prawo poświęcić życie jednego człowieka, żeby ratować pięciu innych.
Swobodnie korzysta ze skarbnicy dwóch i pół tysiąca lat filozofii, by stworzyć lekką, zabawną i zarazem jak najbardziej poważną książkę o etyce – bez pretensji, nudziarstwa i akademickiej oschłości.
Zanim skończycie ją czytać, będziecie doskonale wiedzieć, jak zachować się w każdej możliwej sytuacji. Będziecie idealni.MICHAEL SCHUR
Amerykański producent telewizyjny, scenarzysta oraz aktor występujący w epizodycznych rolach.
Urodził się w stanie Michigan, a dorastał w Connecticut; studiował anglistykę na Harvardzie.
Karierę w telewizji rozpoczął w 1998 r. jako scenarzysta programu NBC _Saturday Night Live_. W 2004 roku otrzymał swoją pierwszą nagrodę: Primetime Emmy.
W 2004 r. został producentem i scenarzystą The Office; napisał scenariusz do dziesięciu odcinków (w kilku pojawił się na ekranie jako Mose) i w 2006 r. otrzymał nagrodę Emmy.
Był także współproducentem serialu HBO Wielki powrót i autorem scenariusza trzynastu odcinków tego serialu.
W 2008 r. rozpoczął pracę nad Parks and Recreation, a w 2013 nad Brooklyn 9-9, serialem, który może się pochwalić aż sześcioma nagrodami.
Czterosezonowy serial Dobre miejsce, współtworzony przez Schura, został świetnie przyjęty zarówno przez krytyków, jak i widzów.Dziesiątki tysięcy lat temu, gdy ludzie pierwotni uporali się z podstawową robotą, polegającą na ewolucji, opanowaniu ognia, walce z tygrysami i tak dalej, niektórzy zaczęli rozmawiać o etyce. Poświęcali część cennego czasu, a także energii na rozmyślania o tym, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej, i próbowali znaleźć metody na to, by postępować lepiej, sprawiedliwiej, uczciwiej. Zanim umarli, słowa, które wypowiedzieli, zostały podchwycone i dyskutowali o nich inni ludzie, a potem następni i tak dalej, i tak dalej, aż do chwili obecnej – co oznacza, że przez ostatnich kilkadziesiąt tysiącleci ludzie na całym świecie prowadzili bardzo długą, nieprzerwaną dyskusję na temat etyki.
Większość ludzi, którzy poświęcili tej dyskusji życie, nie robiła tego dla pieniędzy, sławy ani chwały – jeśli ci na tym zależy, to kariera naukowa (a konkretniej, filozofia) nie jest najlepszym wyborem. Robili to, ponieważ wierzyli, że etyka jest ważna. Że warto się zastanowić nad elementarnymi pytaniami o to, jak powinniśmy zachowywać się na Ziemi, żeby odkryć i opisać lepszą drogę dla nas wszystkich. Tę książkę dedykuję, z ogromną wdzięcznością, tym wszystkim, którzy angażowali się w tę niezwykłą i głęboko ludzką rozmowę.WSTĘP
Dzisiaj postanowiłeś być dobrym człowiekiem.
Tak naprawdę nie wiesz dlaczego – mimo że świat często staje na głowie, by cię zdołować, po prostu obudziłeś się rano pełen zapału, energii i optymizmu i wyskoczyłeś z łóżka zdecydowany, że będziesz odrobinę lepszą osobą niż wczoraj.
To nie powinno być takie trudne, prawda? Musisz tylko dokonać w swoim życiu kilku małych zmian. Wychodzisz z domu, widzisz plastikowy kubek na chodniku i wyrzucasz go do kosza. Czujesz się świetnie! Wczoraj może byś go zignorował i poszedł dalej, ale nie dzisiaj, kotku. Dzisiaj jesteś lepszy. W sklepie wydajesz trochę więcej pieniędzy na jajka z wolnego wybiegu i mleko od dobrze traktowanych krów. Uśmiechasz się na myśl o tych krowach, radośnie żujących organiczną trawę zamiast tłoczyć się w zamknięciu w jakiejś paskudnej przemysłowej hodowli. Przypominasz sobie artykuł na temat wpływu produkcji wołowiny na zmiany klimatyczne i rezygnujesz nawet z hamburgerów. Zamiast nich wybierasz kotlety wegańskie. Krowy są więc jeszcze szczęśliwsze! Bo nie są martwe!
Świetnie ci idzie. Wymiatasz. Nowy ty!
Wybierasz się na krótką przebieżkę po okolicy (dla zdrowia!), pomagasz starszej pani przejść przez ulicę (dobry uczynek!), oglądasz film dokumentalny (zdobywasz wiedzę!), czytasz wiadomości (postawa obywatelska!) i kładziesz się spać. Co za wspaniały dzień.
Potem jednak leżysz w łóżku, wpatrując się w sufit. Coś cię gryzie. Ile „dobra” tak naprawdę dokonałeś? Wydaje ci się, że zrobiłeś kilka dobrych uczynków, ale przecież w zeszłym roku wydawało ci się, że możesz pójść na przyjęcie świąteczne w pracy w kapeluszu w zebrę, i wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
Wyobraź więc sobie, że możesz się zwrócić do Biura Rachunkowego Dobroci, które przedstawi ci nieomylny liczbowy raport z twojego wkładu w dobro tego świata. Ale kiedy już wprowadzi cyfry z twojego dnia dobrych uczynków i Kalkulator Dobra wypluje paragon, okaże się, że Biuro Rachunkowe Dobroci nie ma dla ciebie dobrych wiadomości.
Plastikowy kubek, który wyrzuciłeś? Ostatecznie trafi do oceanu, gdzie dołączy do wyspy śmieci wielkości Teksasu zagrażającej faunie morskiej Pacyfiku. (Czytałeś o tym, ale nie sądziłeś, że masz z tym cokolwiek wspólnego). Kotlety wegańskie zostały sprowadzone do twojego lokalnego sklepu z bardzo odległego miejsca, pozostawiły więc po sobie gigantyczny ślad węglowy, a krowy, które sobie wyobrażałeś, tak naprawdę są stłoczone w przemysłowej hodowli, ponieważ dzięki mętnemu ustawodawstwu, przeforsowanemu przez lobbystów przemysłu rolnego, prawne definicje terminów „organiczny” i „karmiony trawą” są zawstydzająco szerokie.
Robi się coraz gorzej: buty, w których biegałeś, zostały wyprodukowane w fabryce, w której pracownikom płaci się cztery centy za godzinę. Reżyser filmu, który oglądałeś, to popapraniec lubiący wąchać w metrze włosy obcych ludzi – świetna robota, wsadziłeś mu dziesięć dolców do kieszeni – a serwis streamingowy, na którym oglądałeś film, należy do międzynarodowego koncernu produkującego również drony do zabijania dla sił powietrznych Korei Północnej. A tak przy okazji, starsza pani, której pomogłeś, zbiera pamiątki związane z nazizmem. „Ale wydawała się taka miła!”, zaprotestujesz. Akurat! Ukryta nazistka. Kiedy pomogłeś jej przejść przez ulicę, właśnie szła kupić więcej nazistowskich gadżetów.
I co? Jesteś załamany. Próbowałeś być dobry na swoją małą skalę, a świat dał ci w twarz. Jesteś też zły. Miałeś dobre intencje i przynajmniej się starałeś – czy to nie powinno się liczyć? Czujesz się także zniechęcony. Nie stać cię na wiele więcej niż to, co zrobiłeś, nie jesteś przecież miliarderem, który może założyć ogromną fundację charytatywną, a biorąc pod uwagę wszystko, z czym musimy się zmagać w codziennym życiu, kto ma czas, pieniądze i energię, żeby myśleć o moralności?
W skrócie: bycie dobrym jest niemożliwe i nie ma sensu nawet próbować, wszyscy powinniśmy po prostu jeść naszpikowane hormonami cheeseburgery, wrzucać śmieci prosto do Pacyfiku i dać sobie spokój.
To był zabawny eksperyment. Co teraz?
Prawie każdy myśli o sobie, że jest „dobry”, i chciałby być postrzegany jako „dobry”. A co za tym idzie, jeśli ma wybór, wolałby zrobić coś „dobrego” niż „złego”. Nie zawsze jednak łatwo określić, co jest dobre, a co złe w tym zagmatwanym, splątanym jak precel świecie, pełnym skomplikowanych wyborów, pułapek, min i złych rad od pozornie godnych zaufania przyjaciół – jak głupia Wendy, która powiedziała, że kapelusz jest tak brzydki, że aż słodki, i przekonała cię, byś go kupił. A jeśli nawet, jakimś cudem, odnajdujesz drogę na polu minowym współczesnego życia i udaje ci się być dobrą osobą, to jesteś tylko pojedynczym człowiekiem! Na tej planecie żyje osiem bilionów ludzi i najwyraźniej wielu z nich w ogóle nie zależy na tym, by być dobrym. Istnieją skorumpowani politycy, wyrachowani dyrektorzy generalni, ludzie, którzy nie zbierają psich kup, gdy ich pies załatwi się na chodniku, nikczemni dyktatorzy i głupia Wendy (o co jej chodzi? lubi unieszczęśliwiać innych?), dlatego trudno się nie zastanawiać, czy jedna „dobra” osoba w ogóle ma jakieś znaczenie. Albo, żeby ująć to tak, jak to ująłem, gdy zacząłem czytać o filozofii moralnej i myśleć o tym gigantycznym, zawikłanym, spiętrzonym bałaganie:
Co ja mam, do diabła, zrobić?
To pytanie – w jaki sposób możemy prowadzić bardziej moralne życie? – prześladuje ludzi od tysięcy lat, ale nigdy nie było na nie trudniej odpowiedzieć niż teraz, bo nasze codzienne życie zalewają małe i wielkie wyzwania i grożą zatopieniem nas w niemożliwych do podjęcia decyzjach, które mogą mieć niezamierzone konsekwencje. Poza tym bycie choćby trochę „moralnym człowiekiem” wymaga codziennego namysłu, introspekcji i ciężkiej pracy: musimy myśleć o tym, jak być dobrym, nie raz w miesiącu, ale dosłownie przez cały czas. Aby to wszystko stało się odrobinę mniej przytłaczające, spróbuję w tej książce zredukować tę poplątaną dżunglę do czterech pytań, które możemy zadawać sobie za każdym razem, gdy natrafimy na jakikolwiek dylemat moralny, wielki lub mały:
Co robimy?
Dlaczego to robimy?
Czy moglibyśmy zrobić coś lepszego?
Dlaczego byłoby to lepsze?
To filozofia moralna i etyka w pigułce – poszukiwanie odpowiedzi na te cztery pytania. I chociaż Biuro Rachunkowe Dobroci miało dla nas głównie złe wiadomości, oto kilka dobrych: filozofowie od bardzo dawna rozmyślają nad odpowiedziami na dokładnie te same pytania. Znaleźli je dla nas – albo przynajmniej wpadli na pomysły, które mogą nam pomóc w sformułowaniu własnych odpowiedzi. I jeśli przebolejemy to, że wielu z tych filozofów pisało wkurzająco hermetyczną prozę, która przyprawia czytelnika o ból głowy, możemy uzbroić się w ich teorie, wykorzystywać je przy podejmowaniu decyzji i być dzisiaj odrobinę lepszymi ludźmi niż wczoraj.
Zacząłem interesować się filozofią moralną, kiedy pracowałem nad serialem _Dobre miejsce_. Jeżeli go widziałeś, rozpoznasz wiele idei w tej książce, ponieważ były przedmiotem rozważań w serialu. Jeśli go nie oglądałeś… (a) co za afront, (b) żartowałem, (c) nie martw się! Moim celem jest zabranie cię w podróż, jaką sam odbyłem – od faceta, który nie wiedział na ten temat prawie nic, do gościa, który może napisać o tym książkę. (A przynajmniej przekonać wydawnictwo Simon & Schuster, że może napisać o tym książkę). Zakochałem się w etyce z prostego powodu: niemal wszystko, co robimy, ma aspekt etyczny, bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Co oznacza, że powinniśmy podjąć wysiłek, by dowiedzieć się, czym – do diabła – jest etyka i jak działa, żebyśmy przez cały czas wszystkiego nie rujnowali. Dzielimy tę planetę z innymi ludźmi. Nasze działania mają na nich wpływ. Jeśli choć trochę nam na tych ludziach zależy, powinniśmy dowiedzieć się, jak podejmować decyzje najlepsze w danych okolicznościach.
Kolejna rzecz, którą uwielbiam w etyce: etyka jest za darmo! Żeby postępować moralnie i podejmować właściwe decyzje, nie musisz ubiegać się o licencję ani opłacać rocznej składki. Pomyśl o świecie jako o muzeum, a o zasadach moralnych jako o pracującej w nim wolontariuszce, która stoi w milczeniu w zielonym żakiecie, z dłońmi splecionymi za plecami. Wszyscy przechadzamy się po muzeum, oglądając dzieła sztuki (w tej metaforze: sytuacje niejednoznaczne moralnie), z których jedne rozumiemy, a innych zupełnie nie, ponieważ są niejasne, abstrakcyjne i zagmatwane. A kiedy widzimy coś, czego nie potrafimy zinterpretować, możemy po prostu zapytać miłą panią w zielonym żakiecie, na co patrzymy i co to znaczy, a ona nam powie, i to za darmo! Oczywiście możemy tylko pokiwać w zamyśleniu głową i udawać, że rozumiemy – to uświęcona tradycja, zarówno w muzeach, jak i w życiu – ale w następnej sali będzie jeszcze więcej niezrozumiałych dzieł, więc może jednak warto skorzystać z pomocy, żeby pojąć to, na co patrzymy teraz.
To samo w sobie już jest wiele warte. Szybki rzut oka wokół pozwala dostrzec tłumy ludzi, którzy ewidentnie uznali, że nie obchodzi ich moralne postępowanie, więc tak naprawdę wcale nie próbują. Trochę ich rozumiem, bo próby działania w imię moralności we wszechświecie – a mówiąc mniej wymyślnie: „robienia tego, co właściwe” – są skazane na porażkę. Nawet gdy ze wszystkich sił będziemy starali się być dobrymi ludźmi, schrzanimy, i to bez wątpienia. Podejmiemy decyzje, które uznamy za właściwe i dobre, a następnie okażą się one niewłaściwe i złe. Zrobimy coś, co naszym zdaniem nie będzie miało na nikogo wpływu, a potem okaże się, że miało jak diabli i, o kurczę, wpadliśmy w niezłe tarapaty. Będziemy ranić uczucia przyjaciół, szkodzić środowisku, wspierać nikczemne firmy, przypadkowo pomożemy faszystce przejść przez ulicę.
Poniesiemy porażkę, potem następną i jeszcze jedną, i kolejną, i kolejną. Na tym egzaminie, który co dzień zdajemy bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie, porażka jest gwarantowana – tak naprawdę często trójka z plusem wydaje się beznadziejnie poza zasięgiem. A wszystko to może sprawić, że troszczenie się o to, co robimy – lub we współczesnym żargonie, „nieolewanie” – wydaje się pozbawione sensu.
Jeśli nam jednak zależy, ta porażka więcej znaczy i ma więcej potencjalnej wartości. Bo jeśli zależy nam, by postępować właściwie, będziemy chcieli się dowiedzieć, dlaczego ponieśliśmy porażkę, co da nam większe szanse na odniesienie sukcesu w przyszłości. Porażka boli i zawstydza, ale w ten sposób się uczymy – dlatego nazywa się to „metodą prób i błędów”, a nie „jedną, idealną próbą, mamy to i po robocie”. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze: alternatywa wobec troski o nasze moralne życie jest właściwie żadna. Mamy po prostu zignorować wszystkie wątpliwości dotyczące naszego zachowania? Iść na łatwiznę? Nie wierzę, że to właściwy ruch. Jeżeli na czymkolwiek nam w tym życiu zależy, powinno zależeć nam na tym, by czuć, czy to, co robimy, jest dobre, czy złe. (Później poznamy grupę niezwykle ponurych Francuzów, którzy wierzyli, że nie ma Boga, a my jesteśmy jedynie drobinami nicości na wielkiej, obojętnej skale unoszącej się w kosmosie – i nawet oni nie chcieli, abyśmy opuszczali moralną gardę). Ta książka jest zapisem mojej podróży przez filozofię moralną, ale mowa w niej też o tym, jak nauczyć się akceptować porażkę – a właściwie docenić ją – jako niezbędny i korzystny produkt uboczny naszych starań, by próbować, uczyć się i stawać się lepszymi.
A zatem… będziemy zadawać pytania, co robić w konkretnych sytuacjach, i spróbujemy na nie odpowiedzieć, wykorzystując poglądy, które mają dwa i pół tysiąca lat, i te zaproponowane właściwie wczoraj. Zaczniemy spokojnie, od przedstawienia tych poglądów – na czym polegają, czego od nas wymagają i dlaczego mielibyśmy się stać lepszymi ludźmi, jeśli za nimi podążymy. Potem się rozpędzimy i zastosujemy to, czego się dowiedzieliśmy, do bardziej poplątanych kwestii, a po drodze zaprezentujemy nowe poglądy. I zanim przewrócimy ostatnią stronę tej książki, będziemy dokładnie wiedzieli, jak się zachować w każdej sytuacji tak, żeby uczynić jak najwięcej dobra, które da się potwierdzić. Staniemy się idealni. Ludzie będą spoglądać na nas z podziwem i uwielbieniem. Wszyscy przyjaciele będą nam zazdrościć.
Żartuję – nadal bezustannie będziemy ponosić porażki. Ale powtarzam jeszcze raz: to jest w porządku! A zatem zacznijmy ponosić porażki. Albo słowami Samuela Becketta:
_Spróbuj jeszcze raz. Jeszcze raz ponieś porażkę. Ponieś porażkę lepiej_.
Samuel Beckett, _Worstward Ho_, w: _Nohow On: Three Novels_, Nowy Jork 1998, s. 7.
Cóż, bądźmy szczerzy, prześladowało niektórych ludzi. Na każdego sumiennego obywatela przypada cała banda kłamców, oszustów i szaleńców rodem z _Wilka z Wall Street_, uważających zasady moralne za irytującą przeszkodę na drodze do marzeń.
Jak wielu ludzi używam terminów „moralność” i „etyka” zamiennie, wbrew obiekcjom zatwardziałych filozofów i lingwistycznych świrów. Jeśli lubisz babrać się w semantyce, możesz wertować przeróżne słowniki w poszukiwaniu różnic… a potem wróć do mnie i razem będziemy radośnie te różnice ignorować, ponieważ życie jest zbyt krótkie, żeby skupiać się na takich detalach.
Oczywiście musisz odjąć koszt tej książki, o ile zdecydujesz się ją kupić. Muszę też dodać, że prawdziwie moralne postępowanie często wymaga od nas poświęcenia pieniędzy lub czasu. Ale pomysły i koncepcje są dostępne za darmo.KILKA PYTAŃ, KTÓRE MOGĄ PRZYJŚĆ CZYTELNIKOWI DO GŁOWY, ZANIM ZACZNIEMY
Czy muszę mieć jakiekolwiek pojęcie o filozofii moralnej, zanim przeczytam tę książkę?
Nie. Moim celem było napisanie książki, którą może zrozumieć każdy, bez względu na stopień znajomości tematu. To w zamierzeniu wstęp do idei dla względnych laików. Sam nim byłem, gdy zaczynałem zgłębiać te kwestie.
A zatem nie jesteś filozofem? Ani profesorem? Ani nawet doktorantem?
Nie. Jestem po prostu zwykłym facetem. Ale o to chodzi! Każdy, kto trzyma tę książkę, jest „zwykłym facetem” lub „zwykłą babką” albo „kimś, kto zastanawia się, jak postępować”, czy też „osobą, która dostała od przyjaciela książkę na temat tego, jak być lepszym człowiekiem, i właśnie zdała sobie sprawę, że może to jakaś aluzja”.
Jeśli chciałbym poznać filozofię moralną, to dlaczego miałbym czytać twoją książkę zamiast posłuchać kogoś mądrzejszego, na przykład jakiegoś profesora?
Przede wszystkim to nieuprzejme pytanie. Ale co ważniejsze: spędziłem mnóstwo czasu, zgłębiając ten temat oraz dyskutując o nim z bardzo mądrymi i zabawnymi ludźmi, i starałem się przedstawić go tak, by nikogo nie przyprawić o ból głowy. Moim celem nie jest zrewolucjonizowanie filozofii moralnej. Chcę po prostu przedstawić jej aspekty praktyczne, żebyśmy mogli ją stosować w życiu codziennym.
No dobrze, jesteś zwyczajnym facetem. W takim razie kto, do diabła, dał ci prawo oceniania mnie?
Tak, spodziewałem się, że możesz zadać to pytanie. Dlatego posłuchaj: ta książka absolutnie nie ma na celu wywołania w tobie wyrzutów sumienia z powodu głupot, które zrobiłeś w swoim życiu. Na pewno nie chcę w niej sugerować, że sam nie narobiłem mnóstwa głupot, bo bez wątpienia narobiłem i nadal robię. (Jak zobaczymy w rozdziale piątym, „moralna perfekcja” jest niemożliwa do osiągnięcia i już samo próbowanie to zły pomysł). Powtarzam, naszym celem jest akceptacja niechybnych porażek i znalezienie sposobu, jak je wykorzystać i odnosić korzyści z popełnionych błędów, zamiast taplać się w poczuciu winy, co skazuje nas na powtarzanie tych samych błędów bez końca.
Jestem człowiekiem mądrym jak profesor i wkurzyłeś mnie. Powołujesz się na prace tylko kilku wielkich filozofów! Jak w ogóle mogłeś zignorować dzieła tak wielu ważnych myślicieli?!
Filozofia moralna towarzyszy nam od tysięcy lat i każda nowa teoria jest w jakiś sposób powiązana z tymi, które były przed nią. Czasami przedzierasz się przez zawiłe tomiszcze filozoficzne i natrafiasz na sześćdziesięciostronicową dygresję, w której autor odnosi się do innego zawiłego tomiszcza filozoficznego, i jeśli jeszcze nie przedarłeś się przez to drugie, kompletnie się gubisz, oczy zachodzą ci mgłą i po prostu odkładasz książkę, żeby obejrzeć _Kawalera do wzięcia._ Gdybym starał się przedstawić całą filozofię moralną, przez sześćdziesiąt lat nie robiłbym nic innego, tylko czytał książki, po czym bym umarł, a mam żonę i dzieci, lubię oglądać koszykówkę i w ogóle. Nie wspominając o tym, że niektóre dzieła filozoficzne, które próbowałem przeczytać, były dla mnie zwyczajnie niezrozumiałe. W pewnym momencie stałem się wielkim entuzjastą metafizyki, której korzenie sięgają starożytnej Grecji i która stawia pytania dotyczące samej natury bytu. Brzmi świetnie! Otworzyłem książkę _Wprowadzenie do metafizyki_ niemieckiego filozofa Martina Heideggera i pierwsze zdanie z przypisami tłumacza brzmiało mniej więcej tak:
Dlaczego jest w ogóle byt?
1. „Dlaczego” to być może nawet nie jest odpowiednie pytanie: lepiej zapytać „jak” lub „w jakim celu”.
2. Oczywiście robimy a priori założenie, że „byt” rzeczywiście „jest”.
3. Heidegger używa niemieckiego określenia _IchschätzedieMühediesnachzuschlagen_, którego nie da się dosłownie przetłumaczyć, dlatego wybrałem prymitywne słowo „w ogóle”, które stanowi tragiczną i poważną deformację intencji Heideggera.
4. „Byt” chyba lepiej określić jako „miejsce istnienia” albo neologizmem „istnieniowiec” w znaczeniu „rzecz, która istnieje”, lub nowym słowem, jakie właśnie wymyśliłem, brzmiącym „blerf”, które absolutnie nic nie znaczy, ale w swoim bezsensownym bezznaczeniu jest najbardziej precyzyjnym słowem, jakiego można użyć, by nakreślić granicę między nicością a coś-ością.
No dobra, trochę to wyolbrzymiłem, ale tylko trochę. Poddałem się po kolejnych czterech zdaniach. Później dowiedziałem się, że Heidegger był w gruncie rzeczy faszystą, więc mam poczucie, że podjąłem właściwą decyzję.
Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego uwzględniłem to, co uwzględniłem, i zignorowałem to, co zignorowałem: dzieła, o których mówię w tej książce, po prostu mi się spodobały i do mnie przemówiły. Odnalazłem w nich sens. Gdybym był bohaterem kreskówki, nad moją głową zapaliłaby się żarówka. Takie proste poczucie, że coś do mnie przemawia, ma znaczenie w sprawach takich jak filozofia, która jest ogromnym i różnorodnym lasem deszczowym teorii. Żaden badacz nie sporządzi mapy całej dżungli, więc koniec końców grawitujesz w kierunku jednych myślicieli, trzymając się z dala od innych, a powód wydaje się prosty: jest nim poczucie, że jedne idee do jakiegoś stopnia współbrzmią z tobą bardziej niż inne.
Moje rozumienie etyki (czyli sedno tej książki) obraca się wokół szeroko rozumianej grupy teorii – etyki wartości, deontologii i utylitaryzmu – które obecnie są postrzegane w zachodniej filozofii moralnej jako Wielka Trójka. Taki punkt widzenia marginalizuje niektórych najsławniejszych myślicieli w historii, jak Laozi, David Hume i John Locke, których dzieła pokrywają się częściowo z teoriami Wielkiej Trójki, ale nie są ich integralną częścią. Poza tym chciałem, aby _Dobre miejsce_ było świeckie, więc trzymałem się z dala od myślicieli religijnych, takich jak Tomasz z Akwinu i Søren Kierkegaard. Bardzo prawdopodobne, że jeśli teorie z tej książki wzbudzą twoje zainteresowanie, kilku z tych gości, których przeważnie ignorowałem, stanie się twoimi ulubieńcami. A wtedy będziesz mógł napisać swoją własną książkę i dowodzić, dlaczego twoi ludzie są lepsi niż moi!
Jestem innym człowiekiem, ale także mądrym jak profesor, i muszę powiedzieć, że kompletnie źle zinterpretowałeś . Jak mogłeś tak jawnie źle odczytać ?
W 1746 roku grupa brytyjskich księgarzy poprosiła doktora Samuela Johnsona, żeby napisał kompletny słownik języka angielskiego. Zrobił to w ciągu następnych ośmiu lat – napisał calutki słownik, korzystając tylko z własnego umysłu. Kiedy skończył, zwróciła się do niego pewna zirytowana kobieta i zapytała, jakim cudem mógł zdefiniować „pęcinę” jako „kolano konia”, skoro tak naprawdę to część stopy. Johnson odpowiedział: „Ignorancja, proszę pani. Czysta ignorancja!”. A zatem, jeśli coś pomyliłem, oto przyczyna: czysta ignorancja!
Czy nie byłoby rozsądnie, gdyby ktoś ci w tym pomógł? No wiesz, prawdziwy filozof?
Ach, ależ pomógł – profesor Todd May, pracujący od lat jako wykładowca akademicki i autor kilku doskonałych książek na temat filozofii moralnej. Poznaliśmy się, kiedy poprosiłem go, żeby pomógł scenarzystom _Dobrego miejsca_ zrozumieć, o czym, u diabła, ci wszyscy filozofowie w ogóle piszą, a potem zgodził się współpracować ze mną przy tej książce – w sumie żeby mnie „pilnować” i pomóc mi nie spieprzyć sprawy do tego stopnia, że pozwałyby mnie praprapraprapraprapraprapraprawnuki Jeremy’ego Benthama. Dlatego tak sobie teraz myślę: jeśli w tej książce występują jakieś problemy z prawdziwą filozofią, to nie z powodu mojej ignorancji. To wina Todda. Do niego miejcie pretensje.
Samuel Johnson, _A Dictionary of the English Language_, British Library, bl.uk, bit.ly/3K7RCJc .
Adam Kirsch, _Samuel Johnson’s Peculiar Dictionary_, slate.com, 17 września 2003, bit.ly/3HGbvFw .
Inne „niezainteresowane etyką” istoty, które teoretycznie mogą w tej chwili trzymać tę książkę: facet, który potrzebuje czegoś ciężkiego, by zgnieść robaka; dzieciak z lat pięćdziesiątych, ukrywający w niej komiks podczas lekcji; kobieta, która dostała ją w pracy od tajemniczego Świętego Mikołaja i musi przerzucić kilka pierwszych stron, żeby przekonać swojego współpracownika Terrence’a, że dokonał dobrego wyboru i wcale nie wolałaby dostać alkoholu jak wszyscy inni; pies, który jakimś cudem schwycił tę książkę w pysk i teraz wszyscy wokół niego rechoczą: „Ha, ha, tylko spójrzcie, Buster próbuje czytać!”.
Hipotetycznie. Oczywiście ja nigdy tego nie zrobiłem. Ale hipotetycznie ktoś może tak zrobić.
I pracy kilku pomocników, którzy pomagali mu zebrać i uporządkować wszystkie wpisy, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Za osiem lat pracy Johnson otrzymał wynagrodzenie w wysokości ekwiwalentu około dwustu pięćdziesięciu tysięcy dzisiejszych dolarów. Nie chcę zachowywać się, jakbym był z Hollywood, ale temu kolesiowi przydałby się lepszy agent.
Uwaga od Todda: Niech będzie.