Jak było naprawdę - ebook
Jak było naprawdę - ebook
Na przyjęciu urodzinowym ojca Calanthe Reynolds niespodziewanie pojawia się grecki biznesmen Nikos Kavadis. Osiem lat temu był jej kochankiem i pierwszą miłością, lecz ją porzucił. Calanthe dowiedziała się później, że to jej ojciec zapłacił mu, by się z nią nie spotykał, skoro był tylko biednym studentem, a ona córką milionera. Pomimo dawnych uczuć Calanthe nie chce odnawiać z nim znajomości. Czegoś tu jednak nie rozumie, bo Nikos patrzy na nią z dawnym żarem, a ojciec widzi w nim idealnego kandydata na męża…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-588-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Calanthe stała obok ojca, pozdrawiając gości przybywających do sali bankietowej należącego do niego topowego ateńskiego hotelu. Ku jej zadowoleniu zebrała się tu cała ateńska śmietanka towarzyska. Sześćdziesiąte urodziny to godna okazja do świętowania.
Ojciec, pomimo emanującej z niego życzliwości dla świata, sprawiał wrażenie napiętego. Ramiona obwisły mu jak po nadmiernym wysiłku i nie wyglądał dobrze.
Niepokojące. Zwykle tryskał energią, był silny i nieugięty. Dzięki tym cechom stał się bardzo bogatym człowiekiem. Jego firma deweloperska była warta fortunę. Calanthe specjalizowała się w sztuce klasycznej i dzieliła czas pomiędzy muzea w Londynie i Atenach, ale zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia odziedziczy imperium ojca. Nie chciała jednak, by ten dzień nadszedł zbyt szybko i miała nadzieję, że ojciec zostanie z nią dłużej niż matka. Minęły zaledwie dwa lata od jej przegranej w zaciętej walce z rakiem.
Nie mogła teraz o tym rozmyślać, bo pełniła tu rolę hostessy i chciała, by ojciec był z niej dumny. Wokół uśmiechano się do niej z aprobatą, a ojciec chwalił ją słowami płynącymi prosto z serca: „Moje ukochane dziecko, jakże pięknie wyglądasz”.
Postarała się dla niego. Bladoniebieski jedwab designerskiej sukni doskonale harmonizował z jasnoniebieskimi oczami, odziedziczonymi po matce. Ciemne włosy i śródziemnomorską karnację zawdzięczała greckim przodkom. Uszyta ze skosu suknia świetnie podkreślała zgrabną figurę, a całości dopełniały doskonały owal twarzy, kształtny nos, wrażliwe wargi i kosztowny brylantowy naszyjnik – prezent od ojca, efektownie się prezentujący na łabędziej szyi. Na pewno mogła się podobać.
Przyciągała uwagę, zawsze tak było, ale jej uśmiech był zaledwie uprzejmy i cechowała ją pewna chłodna wyniosłość, co martwiło jej ojca, który bardzo już chciał zobaczyć ją szczęśliwą w małżeństwie. Do tego jednak musiałaby się zakochać. Już raz to przeżyła, kiedy była sporo młodsza, naiwna i ufna. Skończyło się sercem roztrzaskanym w drobny mak i całkowitym pozbawieniem złudzeń.
Przybyło więcej gości, więc starała się do nich podchodzić, prowadzić towarzyskie pogawędki, olśniewać urokiem osobistym.
Zanim ruszyli dalej, spojrzała na wejście do sali bankietowej, gdzie pojawiali się nowo przybyli.
Kiedy podszedł do nich kelner z tacą, wzięła kieliszek szampana, a drugi podała ojcu rozmawiającemu z jednym z gości i znów spojrzała na wejście. Czy to już wszyscy? Za chwilę w sąsiednim pomieszczeniu zostanie podany obiad.
Właśnie miała się napić szampana, kiedy w drzwiach stanął jeszcze jeden gość. Wysoki, jak inni we fraku… W tej chwili nie widziała jego twarzy, bo rozmawiał z obsługą przy wejściu, ale było w nim coś…
Nagle zabrakło jej tchu i kurczowo zacisnęła palce na nóżce kieliszka. Nowo przybyły odwrócił się i rozejrzał po sali bankietowej.
Pod jego badawczym wzrokiem ogarnęła ją słabość, a zaraz potem lodowaty chłód.ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Osiem lat wcześniej_
Calanthe ostrożnie uwolniła ceramiczny fragment zagrzebany w twardej, suchej ziemi i zawołała pracującą obok Georgię, by obejrzała eksponat fachowym okiem.
Georgia studiowała archeologię i miała doświadczenie w wykopaliskach. Calanthe czytała _Historię sztuki_, co zapewniało pewną wiedzę, niestety tylko teoretyczną. Bardzo chętnie dołączyła do studenckiego zespołu, zebranego przez profesora Georgii, by przeszukać nowe stanowisko, odsłonięte przy okazji budowy hotelu na jednej z wysp Morza Egejskiego.
Studenci stanowili przemiłą grupę, zachwyconą darmowymi, choć pracowitymi wakacjami, a zwłaszcza zamianą deszczowej północy Anglii na słoneczną Grecję.
Calanthe świetnie się wśród nich czuła. Miała wprawdzie za ojca bogatego Greka, którego odwiedzała regularnie dwa razy do roku przez całe dzieciństwo i bardzo lubiła przebywać w jego luksusowej rezydencji na przedmieściach Aten, ale była wychowywana przez matkę w bardzo zwyczajnych warunkach. Niewiele osób wiedziało, że poza angielskim nazwiskiem matki miała też greckie. I nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzieli, jak bardzo bogaty jest jej ojciec.
– Co myślisz? – spytała teraz Georgię, pokazując jej zaokrąglony terakotowy fragment na otwartej dłoni.
Koleżanka starannie obejrzała znalezisko.
– Może to wyrób koryncki? Sprawdźmy, czy nie ma więcej, zanim poprosimy profesora – zaproponowała entuzjastycznie, klękając przy stanowisku ze swoimi narzędziami.
Na ich klęczące postaci padł cień.
– Co tam, dziewczyny, znalazłyście złoto albo biżuterię? – spytał głęboki głos z angielskim akcentem.
Zaskoczone, jednocześnie uniosły głowy i obie zastygły z wrażenia. Mężczyzna, który się nad nimi pochylał, był całkowicie wart takiej reakcji. Calanthe zabrakło tchu. Górując nad nimi nie tylko dlatego, że klęczały w wykopie, stał tam, na szeroko rozstawionych, obutych w buty turystyczne stopach, z nogami obleczonymi roboczymi spodniami khaki z mnóstwem kieszeni, ściągniętymi ciężkim pasem. Był wąski w biodrach i szeroki w ramionach, a muskularną pierś okrywała zakurzona koszulka khaki. Miał ciemne okulary, mocno zarysowaną szczękę, rzeźbione wargi, smukły nos i przydługie, ciemne włosy, wijące się na karku.
Wyglądał zniewalająco.
Georgia musiała przełknąć, żeby odzyskać głos.
– Na razie tylko wyroby garncarskie – wykrztusiła, podnosząc się.
Calanthe zrobiła to samo, nagle bardzo świadoma, że jej wygodne, luźne szorty są pokryte ziemią, koszulka mokra od potu, a włosy spięte nietwarzowo na czubku głowy.
Zastanawiała się, kim jest nieznajomy, i szybko doszła do wniosku, że robotnikiem z sąsiedniej budowy. Wskazywał na to ciężki, żółty kask, który trzymał w ręku. Ale co robi na ich stanowisku, gdzie wstęp był dozwolony tylko dla ekipy archeologów?
– Nie powinien pan tu wchodzić – odezwała się niespokojnie.
On chyba potraktował to jak wyrzut, bo popatrzył na nią przenikliwie.
– Byłem ciekawy – wyjaśnił lakonicznie. – Wasze wykopaliska dotyczą historii mojego kraju.
– Może i tak – odparła zapalczywie – ale skoro historia ma dla pana tak dużą wartość, to nie trzeba było stawiać tu hotelu.
– Miejsce wykopalisk zostało zabezpieczone. Współczesna Grecja jest krajem turystycznym, więc nowe hotele nie są luksusem, ale koniecznością.
Przeniósł wzrok na Georgię i Calanthe czuła, że traci jego zainteresowanie. Trudno, mówił prawdę.
– Może przyjęlibyście jeszcze jednego wolontariusza? Wpadłbym po skończeniu zmiany…
– Proszę zapytać profesora – odparła Georgia. – Jest tam.
Nieznajomy kiwnął głową.
– Tak zrobię.
Calanthe znów uklękła, a Georgia gapiła się na niego bezwstydnie.
– Och! – westchnęła w końcu. – Niezły jest.
– To tylko murarz – burknęła Calanthe.
Georgia uniosła brwi.
– To dosyć snobistyczne stwierdzenie – zauważyła.
Calanthe wzruszyła ramionami.
– Co jakiś budowlaniec może wiedzieć o naszym zajęciu?
– Powiedział, że go interesuje – odparła Georgia. – Daj mu szansę.
Po co? – pomyślała Calanthe, ale nie powiedziała tego głośno.
– Mógłby chcieć nam coś podkraść – spierała się. – Zapytał przecież, czy znalazłyśmy złoto albo biżuterię.
– Wszyscy o to pytają na wykopaliskach – odparła ugodowo Georgia. – Zresztą nie szukamy przecież złota ani biżuterii, tylko naczyń. Chodź, może znajdziemy resztę tego. Bierzmy się do pracy.
Calanthe posłuchała chętnie. Miała nadzieję, że praca pomoże jej wybić sobie z głowy chętnego im pomagać. Niestety terapia nie okazała się specjalnie skuteczna.
Georgia dobrze to wyraziła. Facet naprawdę był niezły.
Miał na imię Nik, jak poinformowała ją Georgia tego wieczoru, kiedy całą gromadą wędrowali do niedrogiej portowej tawerny.
– Będzie pracował z Dave’em i Kenem w czasie wolnym od bycia „tylko murarzem”. – Specjalnie powtórzyła snobistyczne określenie Calanthe.
– Dobrze, że nie z nami.
– Och, daj spokój. To oczywiste. Mówisz tak, bo ci się spodobał i nie chcesz się do tego przyznać.
Calanthe nachmurzyła się, ale Georgia jeszcze nie skończyła.
– Mnie też się spodobał i potrafię się do tego przyznać. Ale… – westchnęła dramatycznie – wiem doskonale, że nie mam u niego szans. To nie moja liga.
– Nie przesadzaj.
– Jestem tylko uczciwa. Zresztą przyjechałam tu z nadzieją, że dogadam się z Davem. Zawsze mi się podobał. Zresztą – dodała, kiedy doszli do portu, zerkając na Calanthe, która zdążyła się wykąpać, przebrać w zgrabną sukienkę i związać włosy – ty zdecydowanie jesteś w jego lidze. – Westchnęła przesadnie.
– Wcale mi na tym nie zależy – parsknęła Calanthe. – Nie jestem nim zainteresowana.
– Ale on jest zainteresowany tobą. Z twoim wyglądem nie może być inaczej. Grecy zawsze się zakochują w chłodnych angielskich dziewczynach. Zresztą, o ile pamiętam, sama jesteś pół-Greczynką.
– Bardzo cię proszę, nie wspominaj mu o moim greckim pochodzeniu.
Calanthe rzuciła przyjaciółce ostrzegacze spojrzenie. Wolała uniknąć pytań o ojca, bo jego nazwisko było dobrze znane, podobnie jak stan posiadania.
– Jasne, obiecuję – zapewniła ją Georgia. – Teraz zjedzmy coś w końcu. Umieram z głodu.
Przyśpieszyły koku i całą grupą weszli do tawerny, w której bywali co wieczór. Profesor i jego zastępca jadali gdzie indziej, nie chcąc swoją obecnością krępować młodych.
Wkrótce talerze _gyros_, _souvlakis_ i karafki lokalnego wina zostały opróżnione. Rozmawiano o tym, jak minął dzień, i o różnych archeologicznych problemach, a potem dyskusja zeszła na zwykłe młodzieżowe tematy, od zespołów muzycznych po politykę i zmiany klimatu.
Ich długi stół stał na zewnątrz, w chłodniejszym wieczornym powietrzu, wszyscy byli zrelaksowani i weseli. Calanthe oparła się wygodnie i zastanawiała, czy zmieści jeszcze jedną porcję tradycyjnego deseru. Jej ojciec na pewno byłby zdumiony, widząc ją zachwyconą w tak skromnych warunkach. Kiedy przebywała u niego w Atenach, dobre jedzenie było codziennością, czy to w domu, czy w najlepszych restauracjach.
Uśmiechnęła się krzywo, upijając wina i ciesząc się bryzą kołyszącą łódkami w porcie. Pochyliła głowę i starała się rozluźnić zmęczone po całodziennej pracy ramiona.
– Może przydałby ci się masaż? – Usłyszała charakterystyczny, głęboki, już znajomy głos za plecami i wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił.
Nieznajomy, ciemnowłosy i zabójczo przystojny, przebrał się w dżinsy i czystą koszulkę, ale poznałaby go na końcu świata…
Nie, absolutnie nie zamierzała się poddawać temu śmiesznemu wpływowi, jaki zdawał się mieć na nią i inne kobiety. Zauważyła, że Georgia oderwała się od bardziej niż przyjacielskiego tête á tête z Davem, a kilka innych kobiet przy stole nagle zaczęło masować sobie karki, zerkając na wysoką postać.
– Nik! Siadaj z nami! – zawołał do przybyłego Ken.
Ku zaniepokojeniu Calanthe Nik sięgnął po wolne krzesło i usiadł, a Ken nalał mu wina.
– _Yammas_… – Podniósł szklankę i upił duży łyk.
Rozejrzał się, a potem jego wzrok znów spoczął na Calanthe i pochylił szklankę w jej stronę.
– Za poszukiwanie skarbów – powiedział.
W ciemnych oczach pojawił się błysk. Wolałaby je wciąż widzieć za ciemnymi okularami, bo odsłonięte… były mroczne i olśniewające zarazem, podobnie jak cala reszta.
Potem powiedział coś jeszcze, nie po angielsku, tylko po grecku.
– Choć myślę, że ja już swój znalazłem. Złoty skarb…
Wielkim wysiłkiem woli zdołała utrzymać obojętny wyraz twarzy, jakby nie rozumiała, co powiedział. Albo co miał na myśli.
Gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości, wyczytałaby prawdę, równie klarowną jak wypowiedziane wcześniej słowa, z ciemnych oczu, które niewystarczająco szybko zasłonił powiekami.
Zamarła w bezruchu jak ofiara pod obezwładniającym wzrokiem gada i słyszała tylko niespokojne bicie swojego serca.
Potem ciszę przerwał głos Georgii.
– Nie skarbów, Nik, tylko ceramiki. I może brązu, jeśli będziemy mieli szczęście.
Odwrócił wzrok od Calanthe, która znów zaczęła oddychać i drżącą dłonią sięgnęła po swoje wino. Co, u diabła, wydarzyło się przed chwilą?
Nie chciała się nad tym zastanawiać. Wolała słuchać rozmowy o wykopaliskach.
Nik najwyraźniej usłyszał słowa Georgii.
– Brąz? – powtórzył. – Nie żelazo?
– Może jakieś – wtrącił Dave. – Zdaniem profesora to miejsce pochodzi prawdopodobnie z okresu przejściowego pomiędzy epokami brązu i żelaza. Jedenasty, może dziesiąty wiek przed Chrystusem.
Nik pokiwał głową.
– Rozumiem. Więc post-Mykeny? Średniowiecze albo pre-Archaik?
Calanthe spojrzała na niego, zaskoczona okazaną właśnie znajomością tematu, a on odwzajemnił jej spojrzenie, z całą pewnością świadomy jej zaskoczenia.
W tej chwili jednak Dave i inni zaczęli dyskutować o możliwych implikacjach takiego usytuowania stanowiska.
Calanthe wydawało się, że Nik ma swoje zdanie, choć oczywiście nie był specjalistą. Rzucił kilka uwag na temat stylów i metod budowy w tamtym okresie, a potem Calanthe usłyszała swój głos.
– Mam wrażenie, że zdobyłeś sporo historycznej wiedzy, pracując przy nowoczesnych konstrukcjach!
Starała się mówić lekko, a nawet żartobliwie, ale doczekała się tylko kolejnego bacznego spojrzenia.
– Nie – odparł znacząco. – Moja wiedza na temat dawnych stylów i metod budowy pochodzi z trzyletnich studiów nad klasyczną architekturą grecką.
Calanthe zatkało. To był klasyczny nokaut.
Zasłużyłam sobie, pomyślała. Wcześniej zlekceważyła go i poddała w wątpliwość jego kompetencje, uznając za prostego robotnika.
Nie bardzo rozumiała, skąd takie zachowanie. Prawdopodobnie próbowała utrzymać go na dystans.
Zerknęła na niego ukradkiem. Słyszała, jak śmieje się z czyjegoś wywodu, odrzucając w tył ciemną głowę, pokazując białe zęby i zmarszczki wokół oczu.
Wstrzymała oddech. Naprawdę był zabójczo przystojny. W końcu musiała to przyznać.
Georgia odwróciła się, zajęta Dave’em, i Calanthe pochyliła się, opierając łokcie na stole i sącząc wino, oddając się całym sercem temu, co chciała teraz robić. Po prostu tylko siedzieć i patrzeć na niego.
Właściwie dlaczego nie miałaby sobie pozwolić patrzeć na niego? Podziwiać jego męską urodę? To chyba było nieszkodliwe. Zupełnie nieszkodliwe.
_Ateny. Obecnie._
Nieszkodliwe…
To słowo dzwoniło jej w głowie, kiedy stała obok ojca.
Nie, to nie było nieszkodliwe pozwalać sobie tak, jak chciała to robić, jak to praktycznie zrobiła – tamto lato sprzed lat, szklanka wina w dłoni, wzrok wbity w mężczyznę, sycenie się nim jak winem.
Mieć z nim cokolwiek wspólnego – to wcale nie było nieszkodliwe. Chciałaby móc uciszyć ten bolesny wewnętrzny głos. Co jej teraz przyjdzie z mówienia sobie, jak powinna była postąpić przed laty? Zachowała się, jak się zachowała, i jej głupie, ufne serce słono za to zapłaciło. Gorycz rozczarowania mężczyzną, który okazał się zupełnie inny, niż myślała.
W głowie usłyszała echo ojcowskiej opowieści o postępku Nika, o tym, do czego się zniżył, wyjątkowo łatwo i bez cienia zażenowana.
To jednak należało już do przeszłości i tak miało zostać. Ale w tej chwili przeszłość niespodziewanie ruszyła jej naprzeciw. Jej i jej ojcu.
Szyty na miarę wieczorowy strój świetnie podkreślał zgrabną sylwetkę. Włosy miał krótkie, doskonale ostrzyżone i delikatny meszek na karku. Gładko ogolony, zadbany w każdym calu, nieskazitelny, bogaty mężczyzna pośród mu podobnych.
Stał przed nią i patrzył na nią, a nie na jej ojca, ciemnymi, przepastnymi oczami, z których nie dało się wyczytać nic, prócz zwykłej uprzejmości, odpowiedniej na taką okazję.
Całą siłę woli włożyła w znieruchomienie, napięcie mięśni, zaciśnięcie palców na nóżce kieliszka, aż pobielały jej kłykcie.
Nie czuła się na siłach analizować tego, co na mgnienie pojawiło się w tych niezgłębionych oczach, na pewno jednak nie było to obojętne. Zaraz jednak znikło, a on się odezwał, z tą samą obojętnie uprzejmą nutą w głosie.
– Witaj, Calanthe. Dawno się nie widzieliśmy.