Jak człowiek zmienia się w seryjnego mordercę - ebook
Jak człowiek zmienia się w seryjnego mordercę - ebook
Czy przystojny, elokwentny i szarmancki mężczyzna z dyplomem psychologa może być tym samym człowiekiem, który porwał, zamordował, zgwałcił i okaleczył dwadzieścia młodych studentek? Kim naprawdę są seryjni zabójcy i jakie motywy popychają ich do zbrodni?
Zajrzyj za kulisy najbardziej wstrząsających seryjnych morderstw. Na ich przykładzie Peter Vronsky pokazuje złożoność kryminalnego, psychologicznego i kulturowego aspektu zbrodni. Posługuje się głośnymi sprawami takich przestępców, jak Ted Bundy, Jeffrey Dahmer, Richard Ramirez, Edmund Kemper czy Ted Kaczynski, szukając odpowiedzi na
pytanie: „Co sprawia, że człowiek staje się wielokrotnym mordercą?".
Gdzie, dlaczego i w jaki sposób dochodzi do ukształtowania się psychopatycznej osobowości ze skłonnością do brutalnej przemocy?
I wreszcie: jak rozpoznać osobę, która może być seryjnym zabójcą, i co zrobić, by w razie ataku zwiększyć swoje szanse na przeżycie?
Książka zawiera nie tylko wnikliwe i pasjonujące analizy zbrodni, lecz także transkrypcje wywiadów ze skazanymi, a nawet wskazówki opracowane na podstawie rozmów z seryjnymi zabójcami i tymi spośród ich ofiar, którym udało się przeżyć, pozwalające przetrwać ewentualne spotkanie z mordercą - począwszy od metod rozpoznawania werbalnych znaków ostrzegawczych po formy aktywnej samoobrony.
"Możliwe, że już przeżyliście spotkanie z seryjnym mordercą.
Możliwe, że siedzieliście obok któregoś z nich w kinie czy restauracji; mogliście minąć jakiegoś na ulicy czy zaparkować samochód obok auta takiego zabójcy. Możliwe, że ktoś taki podszedł do was - pamiętacie może dziwne prośby od nieznajomego?
Prosił, by pomóc mu zanieść pakunek do auta albo namawiał do pomocy w poszukiwaniu zaginionego szczeniaczka? (…) Seryjny zabójca usiłuje skierować was na ścieżkę wiodącą ku śmierci w chwili, gdy wdaje się z wami w pierwszy, niewinny kontakt - i to, czy dotrzecie do końca owej ścieżki, często zależy od was..."
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67604-68-0 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejszy przekład oparty jest na drugim wydaniu książki z 2020 roku, w którym autor nie zaktualizował informacji zawartych w starych rozdziałach z wydania z 2004 roku, a dopisał jedynie nowe.
W 2004 roku wiele spraw kryminalnych wciąż pozostawało na etapie śledztwa, ale wyjaśniło się później. Niekiedy też pojawiły się w związku z nimi nowe wątki, bez których objaśnienia biografie pewnych sprawców stają się niekompletne.
Ze względu na powyższe pozwoliłem sobie zaktualizować w tekście liczby ofiar podane przez autora, zamieszczając takie, które są zgodne ze stanem wiedzy na koniec 2022 roku, uznawszy to za rozwiązanie dużo bardziej klarowne od dodawania kolejnych przypisów. Liczne przypadki występowania słów w rodzaju „niedawno” czy „ostatnio” pochodzących z pierwszego wydania zastąpiłem dla klarowności formułkami typu „przed 2004 rokiem”, „na przełomie wieków” i podobnymi, wierząc całym sercem, że najważniejsze są komfort czytelnika oraz tak kluczowa dla pozycji _true crime_ spójność.
Dla wygody czytelnika postanowiłem przełożyć przydomki wszystkich seryjnych zabójców je posiadających; zawsze jednak podaję także ich oryginalne brzmienie.
W wypadku zmienionych w oryginale imion ofiar czy świadków informuję w przypisach o prawdziwych danych tych osób, ponieważ nie są one obecnie żadną tajemnicą, a ich znajomość jedynie ułatwi poszerzanie wiedzy ciekawemu czytelnikowi.
O ile nie zaznaczyłem inaczej, przekłady cytatów są mojego autorstwa.
Chciałbym zadedykować niniejszy przekład pamięci wszystkich ofiar seryjnych zabójców, które do dziś pozostają bezimienne, oraz tych, które nie zostały wymienione z nazwiska w niniejszej książce.WSTĘP
WSTĘP
Moi dwaj seryjni zabójcy
Seryjni zabójcy wiedzą, że są niezwyciężeni.
– ROBERT D. KEPPEL, śledczy
Mam problem z kobietami.
– RICHARD COTTINGHAM, zwany Rozpruwaczem Korpusów z Times Square
Żaden ze mnie ekspert w kwestii seryjnych zabójców; nie jestem kimś, kto odebrał w tej materii wszechstronne wykształcenie. Nigdy nie pracowałem dla Federalnego Biura Śledczego jako profiler, nie byłem policjantem, kryminologiem czy psychologiem sądowym. Nie napisałem rozprawy akademickiej na temat tego typu przestępców i nigdy też nie przeprowadzałem wywiadów z przebywającymi w więzieniu seryjnymi zabójcami, nie wymieniałem się nawet z nimi korespondencją. Nie zdarzyło mi się kupić dzieł sztuki ich autorstwa ani zbierać pamiątek, które po sobie pozostawili. Innymi słowy, przypominam zapewne was – jestem ciekawskim amatorem. Nie licząc tego, że czytałem na ich temat i zetknąłem się z nimi w telewizji, jedynym moim przeżyciem związanym z tym zagadnieniem jest osobisty – ale krótkotrwały – kontakt z dwoma z nich, i to w czasach, zanim zostali zidentyfikowani i ujęci. Możecie sobie pomyśleć: „No, to czyni go innym od nas”… ale na waszym miejscu nie spieszyłbym się z takimi wnioskami.
Podróżując, przypadkowo natknąłem się na dwóch niesławnych mężczyzn, którzy w anglojęzycznej kulturze dorobili się przydomka Ripper – Rozpruwacz. Byli to Richard Cottingham, znany jako Times Square Torso Ripper (Rozpruwacz Korpusów z Times Square), powiązany później z pięcioma przypadkami zabójstw, w których ofiary zostały poćwiartowane, mającymi miejsce w stanach Nowy Jork i New Jersey, oraz Andriej Czikatiło, nazywany Red Ripperem (Czerwonym Rozpruwaczem)¹, którego spotkałem w Rosji dosłownie na kilka dni przed tym, gdy popełnił ostatnie trzy ze swoich ponad pięćdziesięciu kanibalistycznych mordów na kobietach, młodzieży i dzieciach. W obu przypadkach dopiero dużo później dowiedziałem się, z kim miałem do czynienia. Moje zetknięcie się z Cottinghamem było w równym stopniu dramatyczne, jak spotkanie Czikatiły okazało się banalne i łatwe do zapomnienia.
Miałem styczność z Richardem Cottinghamem przez jakieś dziesięć sekund pewnego wczesnego niedzielnego poranka w grudniu 1979 roku w Nowym Jorku. Pracowałem jako asystent produkcji przy filmie, który kręciliśmy w Toronto. Moim zadaniem było co parę dni wylatywać do Stanów Zjednoczonych i osobiście dostarczać szpule z wywołanym filmem do laboratorium fotograficznego w pobliżu Times Square, gdzie poddawano je specjalnej obróbce. To była świetna praca: rankiem wylatywałem do Nowego Jorku, szybko podrzucałem film gdzie trzeba, a potem miałem czas dla siebie aż do następnego dnia, gdy musiałem się stawić po gotowe szpule.
Zazwyczaj dostawałem do ręki bilet lotniczy oraz kopertę z gotówką; oczekiwano, że sam zajmę się kwestią noclegu oraz posiłków. Ekipy filmowe miały w zwyczaju zatrzymywać się w dobrych hotelach klasy biznesowej – Sheratonach, Hiltonach i tak dalej – a mnie dawano dostatecznie dużo szmalu, bym mógł nocować i stołować się właśnie w tego rodzaju przybytkach. Będąc jednak młodym i zbuntowanym człowiekiem (któremu zdarzyło się już polecieć do Nowego Jorku i nocować na podłodze w legendarnej kolebce kontrkultury, klubie CBGB na Bowery, żywiąc się przy tym serem i winem na wernisażach w galeriach sztuki), miałem głęboko w nosie jakieś tam wysmakowane noclegi. Podczas przewożenia filmów poprzestawałem na zaklepaniu miejscówki w tanich, turystycznych hotelikach. Zaoszczędzone pieniądze wydawałem na imprezach w klubach, kupowałem albumy muzyczne, książki i elektronikę. Ale podczas jednej z tych wycieczek poszedłem o krok za daleko.
Nieoczekiwane opóźnienie wynikłe z problemów technicznych w studiu fotograficznym zmusiło mnie do pozostania w Nowym Jorku przez cały weekend. Musiałem tak gospodarować budżetem, by mieć dach nad głową przez te nieprzewidziane noce, postanowiłem więc w ostatni dzień zameldować się w wyjątkowo obskurnym punkcie noclegowym. Wczesnego niedzielnego poranka podszedłem do niczym niewyróżniającego się średniej wielkości hotelu na Czterdziestej Drugiej Zachodniej Ulicy, jakieś dwie przecznice od rzeki Hudson, w pobliżu szczątków zawalonej sześć lat wcześniej West Side Highway². Hotel oferował noclegi za wybitnie korzystne stawki, ale za cenę tego, że położony był w bezpośrednim sąsiedztwie z niczym – w pobliżu bowiem nie było żadnej wygodnej stacji metra, żadnych atrakcji turystycznych czy biurowców. Budynek tkwił w zrujnowanej dzielnicy w pobliżu Dziesiątej Alei, która zasłużyła sobie na swoje historyczne miano, Hell’s Kitchen, faktycznie przypominając kuchnię piekła. Hotel był niezbyt atrakcyjnym miejscem nawet dla osób uzależnionych i parających się prostytucją, których królestwo przypominające świat rodem z _Taksówkarza_ z Robertem De Niro mieściło się o kilka przecznic na zachód; była tam tak zwana „Czterdziestka dwójka”, oślizgły i parszywy fragment Czterdziestej Drugiej Zachodniej wypełniony sklepami z pornografią, pokazami erotycznymi i sklepami z nożami, ciągnący się od Broadwayu obok terminalu autobusowego w pobliżu Ósmej i Dziewiątej Alei. Hotel był wyjątkowo tani, ale jak na tę cenę zdawał się w znośnym stopniu czysty i bezpieczny, a od laboratorium, w którym miałem się stawić wczesnym rankiem, dzielił mnie krótki spacerek.
Pojawiłem się w hotelu bez rezerwacji i powiedziano mi, że pokój będzie dla mnie gotowy już wkrótce; miałem poczekać około pół godziny, bo poprzedni lokatorzy właśnie się wymeldowywali. Postanowiłem, że w międzyczasie udam się na górę i ocenię, jak złe może być to miejsce. Czekając na windę, lekko się zirytowałem; zauważyłem, że kabina zatrzymała się na niemal wieczność na najwyższym piętrze. W końcu jednak ruszyła i gdy drzwi stanęły otworem, wysiadł z windy najprawdopodobniej właśnie ów dupek odpowiedzialny za przestój. Niemalże mnie stratował, wlokąc się jak jakiś zombie o zeszklonych oczach; patrzył przeze mnie na wylot i zepchnął mnie na bok, jakby mnie tam właściwie nie było. Gdy mnie mijał, kierując się ku lobby, trącił lekko moją nogę torbą, walizką czy co tam dźwigał. Nie przyjrzałem się temu bagażowi ani też nie byłbym dziś w stanie opisać odczucia, jakiego doznałem, gdy jego bagaż dotknął mojej nogi. W pamięć wryło mi się jedynie to, że gość zdawał się niemal lśnić od pokrywającej go warstewki potu oraz że miał wybitnie niekorzystną fryzurę na mopa. Sprawiał wrażenie kolesia około trzydziestki piątki, miał piaskowej barwy włosy i przypominał niskiego rangą, pobladłego pracownika biurowego – i jak się okazało, właśnie kimś takim był (choć inni świadkowie mówili raczej, że miał „oliwkową” cerę). W chwili, gdy drzwi windy zasunęły się za mną, zdążyłem już o nim zupełnie zapomnieć.
Pojechałem windą na losowo wybrane piętro. Natychmiast wyczułem delikatny, ale dość jednoznaczny swąd spalenizny; nie widziałem jednak żadnego dymu i uznałem, że jest to po prostu naturalna woń tego hotelu. Spacerując po korytarzach, nie wykryłem niczego, co jawiłoby mi się jako szczególnie paskudne, ale nie uszło mojej uwadze, że ten przykry zapach przybiera na sile; teraz do bukietu woni dołączyły trudne do pomylenia z czymkolwiek innym nuty spalonego kurzego pierza albo zwierzęcej sierści. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ale była to woń pieczonego ludzkiego mięsa.
W korytarzu moje spojrzenie przyciągnęło kilka czarnych i tłustawych smużek jakiejś smolistej substancji, tak małych, że nieomal nieuchwytnych. Fruwały w powietrzu i wirowały niby czarne płatki śniegu. Gdy złapałem jedną z nich, zabarwiła moje palce na czarno. Przeszedłem korytarzem dalej; teraz zrobiło się już jakby mgliście, a zapach niewątpliwie miał związek z pożarem w budynku – taka mieszanka płonącego drewna i farby. Usłyszałem dochodzące z kilku różnych miejsc odgłosy nagłego poruszenia, a także krzyki na klatce schodowej; rozdzwoniły się alarmy pożarowe. Szybko skierowałem się z powrotem na dół, ku lobby, i opuściłem budynek dokładnie w tej samej chwili, w której wyhamowywał przed nim wóz strażacki. Całe to doświadczenie sprawiło, że owo miejsce zaczęło mieć (mówiąc delikatnie) niezbyt sympatyczny klimat, dlatego też opuściłem je niemal natychmiast, by poszukać nowego hotelu. Nie odwracałem się za siebie.
Następnego ranka przeczytałem w gazetach, że interweniujący podczas pożaru hotelu strażacy znaleźli w jednym z pokoi ciała dwóch zamordowanych kobiet, które ułożono na łóżkach i podpalono. Strażak wywlókł jedną z nich z zadymionego doszczętnie pokoju i zamierzał udzielić jej pierwszej pomocy metodą usta-usta, ale dopiero wtedy zorientował się, że nie miała głowy i dłoni. Z początku myślał, że to manekin. Weteran z nowojorskiej straży pożarnej z piętnastoletnim doświadczeniem powiedział, że po tym incydencie poszedł na na terapię mającą pomóc mu zaleczyć traumę. „Nigdy nie natrafiłem na cokolwiek podobnego. I mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał”k1 – powiedział.
Ubrania ofiar odnaleziono starannie poskładane i ułożone na dwóch schludnych stosikach w wannie; na górze tych stert spoczęły ich buty na koturnach. Nie licząc materaców, w pokoju próżno było szukać plam krwi; nie znaleziono też odbitek palców³ ani innych dowodów. Sprawca zabrał ze sobą narzędzie, którego użył do rozczłonkowania ofiar, czymkolwiek ono było. Poza okaleczeniami na ciałach odnaleziono ślady straszliwych tortur: oparzenia od papierosa, stłuczenia od bicia, a także ślady zębów na piersiach.
W tamtym czasie nie łączyłem tego mordu z mężczyzną, z którym się zderzyłem przy windzie. Nie zapamiętałem go nawet. Tak jakoś wyszło, że wędrowanie po hotelu wśród latających czarnych płatków, nagłe uruchomienie alarmu pożarowego i wozy straży stojące pod budynkiem zupełnie stłamsiły to drobne wspomnienie o dziwnym facecie. Wróciło dopiero wtedy, gdy Richard Cottingham został aresztowany i postawiony przed sądem za okaleczanie i zabijanie młodych kobiet, głównie prostytutek, w Nowym Jorku i New Jersey, wliczając w to dwie ofiary z hotelu. Gdy zobaczyłem zdjęcie w gazecie, natychmiast go rozpoznałem: ta kiepska fryzura i blade oblicze.
Od tego czasu zawsze zakładałem, że gdy wyszedł z windy i minął mnie tego niedzielnego poranka, musiał mieć przy sobie ucięte głowy i dłonie ofiar. Naprawdę nie sądzę, że podjął ryzyko i zostawił na chwilę bez nadzoru w pokoju hotelowym dwa okaleczone ciała, by pozbyć się głów i dłoni i dopiero potem wrócić, by podpalić pomieszczenie. A choć nie wiem, w czym przenosił głowy, musiał to być ów bagaż, który otarł mi się o nogę w chwili, gdy mężczyzna opuszczał windę (inna sprawa, że nie było wiadomo, czy zabił najpierw jedną kobietę i zostawił jej zwłoki w pokoju, po czym wyprawił się, by odnaleźć drugą, czy też obie były żywe i przyszło im wspólnie zginąć z jego ręki; Cottingham nigdy tego nie wyjawił)⁴.
Richard Francis Cottingham, lat trzydzieści cztery, jak odkryłem, był żyjącym w separacji z żoną ojcem trójki dzieci, mieszkającym gdzieś na przedmieściach New Jersey. Sąsiedzi opisywali go zazwyczaj jako mężczyznę lekko nadętego i skrytego, ale uważali za oddanego ojca, który zawsze zabierał swoje dzieciaki na halloweenowe polowanie na cukierki. Był synem wysokiej rangi przedsiębiorcy ubezpieczeniowego i licealnym sportowcem, ale przy tym samotnikiem. Przez ostatnie szesnaście lat na wolności miał stabilne zatrudnienie – zajmował się obsługą komputerów w firmie ubezpieczeniowej Empire State Blue Cross-Blue Shield z siedzibą na Trzeciej Alei na środkowym Manhattanie. Był cenionym pracownikiem i można było na nim polegać. Wybrał dla siebie zmianę od piętnastej do dwudziestej trzeciej, a zbrodni dokonywał o poranku, w nocy po pracy lub w weekendy.
Głowy i ręce ofiar z hotelu w pobliżu Times Square nie zostały odnalezione, choć policja zorganizowała kompleksową akcję poszukiwawczą, także w pobliskim odcinku rzeki. Jedną z ofiar udało się zidentyfikować dzięki porównaniu szpitalnych zdjęć rentgenowskich jako urodzoną w Kuwejcie Deedeh Goodarzi, dwudziestotrzyletnią pracownicę seksualną z New Jersey oraz matkę czteromiesięcznego dziecka. Drugiej z ofiar – wedle szacunków nastolatki – nigdy nie udało się zidentyfikować.
Sześć miesięcy później Cottingham zabił i okaleczył kolejną pracownicę seksualną z Nowego Jorku, dwudziestopięcioletnią Jean Mary Ann Reyner. Odnaleziono ją w zabytkowym, ale będącym cieniem dawnej świetności hotelu Seville na Dwudziestej Dziewiątej w pobliżu Madison Avenue. Tym razem sprawca odciął piersi ofiary i ułożył je na wezgłowiu łóżka, po czym podpalił pokój.
Cottingham tak naprawdę preferował dokonywanie zbrodni bliżej swojego domu w New Jersey. Najczęściej zabierał ofiary z ulic Manhattanu lub z barów, gdzie je spotykał. Tak czy inaczej, kupował im drinki lub obiady; napoje zawsze po kryjomu zaprawiał pigułką gwałtu. Następnie wyprowadzał lub zwabiał półprzytomne ofiary do swojego samochodu i przewoził je przez rzekę do New Jersey, do tanich motelów ciągnących się wzdłuż licznych autostrad przecinających stan. Wnosił je do motelu przez tylne drzwi, a potem molestował i torturował przez dłuższy czas. Te, które miały szczęście, budziły się później ze stuporu wywołanego przez narkotyk, by odkryć, że zostały zgwałcone, także analnie, i że ich ciała pokryte były straszliwymi ranami; ofiary te były porzucone bez ubrania gdzieś na poboczu lub podłodze motelowego pokoiku, z mglistymi wspomnieniami tego, co im się przytrafiło. Pozostały przy życiu, bo Cottingham był specyficznego rodzaju seryjnym zabójcą – kategoryzowanym jako _gniewno-ekscytacyjny_ lub _motywowany żądzą sadysta_. Cottingham czerpał przyjemność nie z aktu zabijania, a z torturowania swoich ofiar. Gdy skończył już się pastwić nad daną kobietą, nie obchodziło go, czy ona przeżyje, czy też nie; co więcej, jeśli dana osoba zmarła podczas ataku, zanim Cottingham osiągnął oczekiwany poziom satysfakcji, pastwił się nad zwłokami do momentu spełnienia. Gdy było już po wszystkim, miał w zwyczaju porzucać swoje ofiary niczym „odpadki”, a to, czy dana kobieta żyła, czy też nie, było mu obojętne. Niektóre miały szczęście i przeżyły, innym się nie udało.
Ciało dziewiętnastoletniej Valerie Ann Street zostało odnalezione przez personel Hasbrouck Heights Quality Inn w New Jersey. Sprzątająca pokój motelowy kobieta usiłowała odkurzyć pod łóżkiem, ale coś blokowało jej dostęp. Gdy uniosła materac, odkryła wepchnięte tam straszliwie okaleczone zwłoki. Ręce ofiary były ciasno skute za plecami; całe ciało pokrywały ślady ugryzień; była bita po goleniach. Valerie Street umarła z powodu niedotlenienia; na jej ustach znaleziono ślady taśmy samoprzylepnej. Cottingham dołożył starań, by ostrożnie ją oderwać i zabrać ze sobą po zabiciu dziewczyny. Musiał jednak zgubić kluczyk od kajdanek, skoro pozostawił je zapięte na nadgarstkach ofiary – i był to błąd, który okazał się dla niego zgubny, bo policja odnalazła odbitki jego palców na wewnętrznej części ich zatrzasku.
Jedna z jego ofiar na pewno nie była pracownicą seksualną. Dwudziestosześcioletnia radiolożka Mary Ann Carr została odnaleziona porzucona pod płotem z siatki okalającym ten sam hotel w New Jersey dwa lata wcześniej. Jej klatka piersiowa i nogi były poranione ostrym narzędziem; została pobita jakimś ciężkim, tępym przedmiotem, a do tego jej ciało pokrywały siniaki i ugryzienia. Na jej nadgarstkach widniały ślady po kajdankach, a na ustach znaleziono resztki kleju z taśmy. Była duszona, ale to właśnie taśma ostatecznie pozbawiła ją życia.
Cottinghama aresztowano dwudziestego drugiego maja 1980 roku, około sześć miesięcy po tym, gdy na niego wpadłem. Zabrał z ulicy osiemnastoletnią Leslie Ann O’Dell, która oferowała usługi seksualne na rogu Lexington Avenue i Dwudziestej Piątej. Przybyła do Nowego Jorku ze stanu Waszyngton autobusem, a alfonsi czatujący na dworcu autobusowym szybko nakłonili ją do uprawiania prostytucji. Cottingham kupił jej drinki i opowiadał jej o swojej pracy oraz domu na przedmieściach aż do trzeciej nad ranem. Następnie zaproponował jej podwózkę do terminalu autobusowego w New Jersey, by mogła stamtąd uciec przed nowojorskimi stręczycielami. Leslie z wdzięcznością przyjęła tę pomoc. Po przekroczeniu Mostu Waszyngtona i wjechaniu na teren New Jersey kupił jej steka w całodobowym bistro. Był czarujący, szczodry, pełen współczucia i skłonny pomóc. W pewnym momencie dziewczyna zgodziła się uprawiać z nim seks w zamian za sto dolarów. Około świtu zameldowali się w tym samym nieszczęsnym Hasbrouck Heights Quality Inn, w którym osiemnaście dni wcześniej zostawił pod łóżkiem okaleczone ciało swojej ostatniej ofiary. Nikt z obsługi nie rozpoznał Cottinghama.
Po wynajęciu pokoju Cottingham podjechał do niego od tyłu i oboje z Leslie weszli tam tylnym wejściem. Zostawił ją samą w pomieszczeniu, mówiąc, że wraca do auta, bo chce zaparkować je od frontu. Wrócił z papierową torbą, w której miał flaszkę whisky, a także walizkę-dyplomatkę. Dochodziła piąta nad ranem.
Cottingham zaproponował zmęczonej dziewczynie masaż, a ona z radością położyła się na brzuchu. Usiadłszy jej na plecach, wydobył z walizki nóż i przystawił go jej do gardła, równocześnie zatrzaskując kajdanki na jej nadgarstkach. Podczas gdy Leslie usiłowała go przekonać, że wszystko to nie jest konieczne, Cottingham rozpoczął tortury, niemalże odgryzając jeden z jej sutków. Zeznała później, że powiedział: „Musisz to znieść. Inne dziewczyny to znosiły, a więc ty także musisz. Jesteś zdzirą i musisz zostać ukarana”.
Zarzuty postawione Cottinghamowi w czasie procesu w New Jersey mogą nam w pewien sposób ukazać, jak dla O’Dell przebiegły kolejne cztery godziny:
Porwanie, usiłowanie zabójstwa, napaść, napaść z użyciem niebezpiecznej broni, napaść na tle seksualnym z użyciem broni (gwałt), napaść na tle seksualnym z użyciem broni (sodomia), napaść na tle seksualnym z użyciem broni (fellatio), posiadanie broni; posiadanie niebezpiecznych substancji: sekobarbitalu oraz amobarbitalu, a także posiadanie niebezpiecznej substancji, diazepamu lub valium.
Między kolejnymi gwałtami waginalnymi, analnymi i oralnymi, gryzieniem, biciem, nacinaniem nożem i biczowaniem z użyciem skórzanego pasa Cottingham przerywał, aby delikatnie obetrzeć twarz ofiary za pomocą chłodnego, wilgotnego ręcznika. A potem powracał do maltretowania. Stłumione krzyki bólu O’Dell stały się tak głośne, że obsługa motelowa, dostatecznie wystraszona morderstwem dokonanym osiemnaście dni wcześniej, wezwała policję, po czym pobiegła do pokoju i zażądała, by Cottingham otworzył drzwi. Ten zebrał swój przybornik i wybiegł z pokoju, ale jeszcze na korytarzu został pochwycony przez właśnie przybywających na miejsce policjantów.
I tak nastąpił kres Cottinghama. Za zabójstwa dokonane w New Jersey otrzymał kilka wyroków, od sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu pięciu lat więzienia, osobny wyrok dożywocia z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po dwudziestu pięciu latach, oraz drugi, równoległy – w tym wypadku mógł domagać się zwolnienia po trzech dekadach. A potem został przekazany władzom sądowniczym z Nowego Jorku, by stanąć przed sądem za „korpusowe” zbrodnie. Nie zobaczymy już Richarda na wolności.
Cottingham zaprzeczał popełnieniu którejkolwiek ze zbrodni nawet pomimo faktu, że w jego domu znaleziono kilka przedmiotów należących do ofiar⁵. Jedyna jego deklaracja brzmiała: „Mam problem z kobietami”.
Moje krótkie spotkanie z Cottinghamem to źródło naprawdę mocnej opowieści, którą dzieliłem się z ludźmi przez wiele lat, jeszcze długo po tym, gdy natknąłem się – choć nie byłem tego świadom! – na kolejnego seryjnego zabójcę, i to takiego z ksiąg rekordów: ukraińskiego kanibala Andrieja Czikatiłę, który zabił i okaleczył niesamowitą liczbę pięćdziesięciu trzech ofiar⁶ w Związku Radzieckim.
W 1990 roku pracowałem przy produkcji filmów dokumentalnych dla telewizji i w październiku tamtego roku znalazłem się w Moskwie, by nakręcić film o zmianach zachodzących w tym mieście za rządów Gorbaczowa. Pewnego dnia nasza ekipa napotkała niesamowite widowisko. Na trawniku przed hotelem znajdującym się bezpośrednio za placem Czerwonym, niemal pod kopułami cerkwi Wasyla Błogosławionego, spontanicznie powstało miasteczko namiotowe liczące około pięciuset mieszkańców. Ludzie ci zdawali się pochodzić ze wszystkich części kraju; w większości byli emerytami, którzy pragnęli zaprotestować przeciwko nadużyciom z czasów Stalina. Do swoich namiotów i szałasów przymocowali kuriozalne miniaturowe transparenty. Niektórzy przykleili sobie do czół skrawki papieru, na których łamanym i archaicznym angielskim wypisane były osobliwe slogany, na przykład „Lenin is bonehead” (Lenin jest zakuta pała). Jeszcze inni trzymali w górze osobliwe afisze, na których starannie umieszczono dawne dokumenty, listy oraz fotografie stanowiące dowody na poparcie rozmaitych skarg. Wszedłem w ten tłum wraz ze swoją ekipą i zacząłem rozmawiać z niektórymi spośród zgromadzonych, poszukując odpowiednich kandydatów do przeprowadzenia i nagrania wywiadów. Miało się wrażenie, że niemal wszyscy byli ofiarami traum i cierpieli na rozmaite choroby i zaburzenia psychiczne; zważywszy na to, przez co przeszli za Stalina, łatwo było domyślić się źródła tych problemów.
W pewnym momencie zauważyłem niewielki stragan ozdobiony trzema kolorami dawnej carskiej Rosji – bielą, niebieskim i czerwienią. W 1990 roku możliwość ujrzenia tych kolorów w ZSRR wciąż była rzadkością. Stragan należał do wychudłego mężczyzny z siwiejącymi włosami i pokaźnych rozmiarów okularami. Innych cech jego wyglądu nie potrafię sobie przypomnieć, nie licząc jeszcze tego, że był gładko ogolony i ubrany w miarę dobrze (jak na Związek Radziecki) – miał półdługą marynarkę, czystą koszulę oraz starannie zawiązany krawat. Wyglądał na człowieka tuż przed pięćdziesiątką albo tuż po niej; w schludnym stroju i w trochę młodszym wieku niż pozostali wyróżniał się z wypełniającego miasteczko tłumu rosyjskich emerytów noszących niechlujne, gęste brody. Nieznajomy miał w sobie coś wyrafinowanego – można wręcz rzec, że delikatnego i pedantycznego. Obok niego stała typowa wyświechtana skórzana aktówka z rodzaju tych, które nosili niemal wszyscy radzieccy biurokraci i pracownicy umysłowi.
Przedstawił mi się, ale później zapomniałem, jakie podał imię i skąd przyjechał. Z początku mówił cicho, spokojnie i w sposób świadczący niezbicie o odbytej edukacji. Te kilka zdań, które spróbował wygłosić po angielsku, było wymówione poprawnie i bez błędów gramatycznych. Mężczyzna kojarzył mi się z bibliotekarzem. Wyjaśnił mi, że posiada kilka stopni naukowych i „jest inny” niż reszta otaczającego go „motłochu”. Gdy w końcu zaczęła się z niego wylewać opowieść, stopniowo dawał się ponieść emocjom; oczy napełniły mu się łzami do tego stopnia, że zaparowały mu okulary. Ale jego narracja była tak absurdalna, że w życiu bym jej nie zapomniał: przybył tu, do Moskwy – wyjaśnił – by spotkać się z Gorbaczowem i poskarżyć się, że ktoś nielegalnie wznosi garaż oraz latrynę pod oknami mieszkania jego syna. „To był spisek!” – zawołał płaczliwie.
Byłem świeżo po wywiadzie ze staruszką czatującą kilka rzędów namiotów dalej; opowiedziała mi, że umiera na raka, a pięćdziesiąt lat wcześniej została aresztowana i zamknięta w gułagu, podczas gdy jej dzieci wysłano do państwowego zakładu. Nie widziała ich od tego czasu i desperacko pragnęła ujrzeć je przed śmiercią, lecz władze jej w tym nie pomagały. W porównaniu z jej tragedią to nabzdyczone marudzenie wymuskanego jegomościa dotyczące jakiegoś tam garażu jawiło mi się jako małostkowe i głupie… i, co gorsza, przypominało nudną scenkę z telewizji. Poszukując kogoś innego, z kim mógłbym przeprowadzić wywiad, odsunąłem się od tego elegancika przy wtórze komunałów, najuprzejmiej jak tylko byłem w stanie; nie słuchałem już ostatnich fragmentów jego utyskiwania i wkrótce zupełnie o nim zapomniałem. I w ten sposób przegapiłem okazję na nagranie wywiadu z Andriejem Romanowiczem Czikatiłą – Rzeźnikiem z Rostowa lub Obywatelem X – na trzy tygodnie przed jego zatrzymaniem. Był to jeden z najbardziej „pracowitych” seryjnych zabójców we współczesnej historii.
Cottinghama całkiem dobrze zapamiętałem, ale w przypadku Czikatiły z głowy wyleciało mi wszystko, nie licząc jego schludnego odzienia oraz tego, jak banalna kwestia skłoniła go do przybycia do Moskwy w celu przedstawienia swoich skarg. Nie pamiętam jego oczu poza tym, że zgromadziły się w nich łzy, oraz że osłaniające je okulary zaszły mgiełką; nie zapisała mi się w głowie żadna cecha jego twarzy, jedynie to, że był gładko ogolony. Pozostaje w moich wspomnieniach postacią o łagodnym głosie, kryjącą się w półcieniu zapomnienia – ale w koszmarach wciąż przychodzi do mnie jako monstrualny byt w typie kujona chlustający na mnie łzami z pustych oczodołów.
W ciągu kilku dni od naszej przelotnej rozmowy w Moskwie wrócił do Rostowa w Ukrainie, by zabić swoją pięćdziesiątą pierwszą znaną ofiarę. Podczas przejazdu lokalnym pociągiem przekonał szesnastoletniego, niepełnosprawnego intelektualnie chłopca do wspólnego wypadu do jego „daczy”, sugerując, że będą tam czekać na nich dziewczęta. Obaj wysiedli z pociągu i Czikatiło zaprowadził chłopaka do gęstego lasu, gdzie nagle powalił go na ziemię i zdarł z niego spodnie. Związał ofiarę liną, którą nosił ze sobą w aktówce (czyżby tej samej, którą widziałem w Moskwie?) na wypadek takiej właśnie okazji, po czym obrócił go na plecy i rozebrał do końca. Molestował go, a następnie odgryzł chłopcu czubek języka i dźgał go nożem w głowę oraz brzuch. Potem odciął genitalia ofiary i cisnął nimi w pobliskie krzaki. Po zawleczeniu ciała w gęste zarośla odzyskał swoją linę i otarł starannie z krwi siebie samego oraz swój nóż, używając do tego ubrań chłopca. Poprawił swoje ubranie (czyżby składające się z tej samej koszuli i krawatu, w których go widziałem?), po czym spokojnie wrócił na pobliską stację kolejową i złapał pociąg do domu.
Dziesięć dni później, na innej stacji, Czikatiło zabił kolejnego szesnastolatka, okaleczając go w podobny sposób – była to jego pięćdziesiąta druga ofiara. Po kolejnym tygodniu, za stacją, gdzie wysiadł z pociągu z niepełnosprawnym intelektualnie chłopcem, zabił swoją pięćdziesiątą trzecią i ostatnią ofiarę, dwudziestodwulatkę. Odciął jej czubek języka oraz oba sutki po tym, jak okaleczył jej genitalia. Po wyjściu z zarośli był cały umazany krwią, więc zaczął się obmywać przy stacyjnym kranie z wodą. Milicjant zajmujący się tropieniem zabójcy podszedł do niego i przepytał go, zapisując przy okazji jego dane. Funkcjonariusz pozwolił Czikatile udać się w dalszą drogę – stwierdził później, że nie miał możliwości zweryfikować, czy substancja pokrywająca twarz mężczyzny była krwią. Nowe regulacje wprowadzone przez Gorbaczowa mocno kontrolowały sposób postępowania milicji wobec obywateli; od teraz wszystko miało się odbywać zgodnie z regulaminem. Tak więc milicjant pozwolił zabójcy odejść, ale przez następne kilka dni Czikatiło znajdował się pod obserwacją. Gdy tuż obok stacji, na której był przepytywany przez funkcjonariusza, znaleziono ciało kobiety, Czikatiłę natychmiast wytypowano jako podejrzanego i zatrzymano.
W ciągu następnego roku oglądałem w rosyjskiej telewizji transmisje z procesu Czikatiły, widziałem też jego fotografie. Zabijał kobiety i dziewczynki, chłopców oraz młodzieńców – nie robiło mu to różnicy. Niemal zawsze wabił swoje ofiary albo do szopy znajdującej się w obskurnej części miasta, albo do jakiegoś odizolowanego miejsca gdzieś na polach lub w lesie. Wykorzystywał swoją wiedzę i erudycję, by ofiary mu zaufały. Często wybierał osoby ubogie, niepełnosprawne intelektualnie, zagubione i młode, oferując im jedzenie, seks, schronienie lub po prostu obiecując pokazać im drogę. Skłaniał w ten sposób ofiary, by poszły za nim, wprost ku swej śmierci. Gdy już znalazł się z nimi na uboczu, brutalnie atakował, korzystając ze swojego „zabójczego przybornika” – licznych noży i innych ostrych narzędzi, które nosił ze sobą w aktówce.
Przed rozpoczęciem procesu Czikatiło został już ostrzyżony na łyso, sprawiał też wrażenie osoby zaburzonej, wył ku zgromadzonym na sali sądowej widzom z wnętrza specjalnie zbudowanej dla niego klatki. Ale nawet gdy oglądałem jego wcześniejsze fotografie w gazecie, nigdy nie rozpoznałem w nim mężczyzny, którego spotkałem tamtego dnia w miasteczku namiotowym w Moskwie. Na tamtym etapie wciąż od czasu do czasu opowiadałem swoją historyjkę o Richardzie Cottinghamie, nie zdając sobie zupełnie sprawy z jej nowej, powstałej w międzyczasie puenty. Dopiero wiele lat później natrafiłem na zapis milicyjnego raportu z przesłuchania Czikatiły, w którym zabójca skarżył się na spisek mający na celu wzniesienie garażu i wychodka za mieszkaniem jego syna, a także deklarował, że wybrał się do Moskwy, by porozmawiać o sprawie z Gorbaczowem. Z przerażenia aż skamieniałem – czy to naprawdę mógł być ten sam facet? _Musiał_ nim być – przecież ta historyjka była zbyt ekscentryczna, a do tego nawet raport milicji wspominał o tym, jak zmieniał się stan emocjonalny Czikatiły, ilekroć wspominał on o tym nieszczęsnym garażu. I faktycznie, badając dokumenty, natknąłem się na zapis wzmiankujący o wizycie Rzeźnika z Rostowa w Moskwie w październiku 1990 roku, tuż przed popełnieniem przez niego ostatnich trzech mordówk2.
Na tym etapie zdałem sobie sprawę, że w swoim życiu spotkałem nie jednego, ale aż _dwóch_ seryjnych zabójców – podówczas nadal niezidentyfikowanych i zabijających – i przez bardzo długi czas nawet sobie z tego nie zdawałem sprawy. Ilu więcej mogło ich się czaić na mojej ścieżce? I skąd się oni, do diabła, brali?
Sporo namieszało mi w głowie to, jak banalne życie wiedli dwaj zabójcy – obaj byli rodzinnymi facetami posiadającymi zatrudnienie zapewniające przyzwoite dochody: Cottingham, komputerowiec z Nowego Jorku, miał dom na przedmieściach i trójkę dzieci; Czikatiło, wyedukowany na uniwersytecie nauczyciel akademicki, był ojcem dwójki dzieci, autorem politycznych esejów publikowanych za czasów Związku Radzieckiego oraz później specjalistą od nabywania materiałów dla fabryk. Ci dwaj nie byli wcale rozczochranymi ani zaniedbanymi włóczęgami o zamglonym spojrzeniu czy odludkami targanymi nerwowymi tikami – czyli stereotypowymi wzorami kojarzonymi przez nas jako „seryjniacy”. To byli zwykli goście.
Najbardziej fascynowała mnie ich niewidzialność – to, jak łatwo było ich zapomnieć. Tropili swoje ofiary i zasadzali się na nie niczym złowrogie i zupełnie przeźroczyste zjawy. Przecież wpadłem na Cottinghama – prawdopodobnie taszczącego ze sobą dwie ucięte dłonie zaraz po podpaleniu hotelu, w którym właśnie się meldowałem – a zapomniałem o nim w ciągu kilku sekund. Cottingham tak łatwo wymykał się ludziom z pamięci, że był w stanie spokojnie wynająć pokoik w tym samym motelu, w którym osiemnaście dni wcześniej zostawił pod łóżkiem okaleczone zwłoki. I nikt go nie rozpoznał.
Czikatiło natomiast zupełnie nie zapisał się w moich wspomnieniach – została ze mną tylko ta jego niedorzeczna historyjka oraz kilka fragmentarycznych detali charakteryzujących tego potwora: okulary, węzeł krawata, gładko ogolony policzek, aktówka na trawie u jego stóp… ale jeśli chodzi o _niego samego_ – nic. Owa niewidzialność pozwoliła mu uśmiercić pięćdziesiąt trzy osoby i bez problemu ujść z miejsca zbrodni, pomimo krwi na twarzy podczas rozmowy oko w oko z milicjantem. Jakimiż to odrażającymi, parszywymi kreaturami musieli być ci dwaj?
To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, jak narodzili się Cottingham i Czikatiło⁷ – skąd się wzięli i jakimi ścieżkami musieli chadzać, że ja – tak przypadkowo – wpadłem na te dwa skłonne mordować bliźnich potwory spacerujące sobie po świecie.
Próbując dogrzebać się do owej przedwiecznej substancji, z której wypłynęli ci dwaj zbrodniarze, dorobiłem się tej oto książki, przy okazji również mapując substancję tworzącą mnie samego – czy było we mnie coś, co wymusiło przecięcie się ścieżki mojego życia z ich ścieżkami? Odkryłem, że wiele ofiar seryjnych zabójców poniekąd „ułatwiło” sobie znalezienie się na drodze ku własnej śmierci, wybierając określony styl życia lub zachowując się w konkretny sposób: podróżowały autostopem, uciekały z domu czy parały się pracą seksualną. Choć sam nie byłem ofiarą, być może także „ułatwiłem” sobie znalezienie się na ścieżce, która powiodła mnie ku Cottinghamowi, wybierając hotel w pobliżu wybiegu dla prostytutek. Zapuściłem się na tereny łowieckie seryjnego zabójcy i zostałem dosłownie trącony przez potwora.
Choć moje spotkanie z Cottinghamem było jednym z tych doświadczeń, które bez problemu można określić mianem zbiegu okoliczności, to natknięcie się na drugiego seryjnego zabójcę sprawiło, że zacząłem się poważniej nad tym wszystkim zastanawiać. Za pomocą matematyki usiłowałem udowodnić sobie, jak niskie jest prawdopodobieństwo spotkania _dwóch_ tego typu zabójców. Jednego jeszcze da się zrozumieć, ale _dwóch_? Ta kwestia kazała mi zadać sobie ważkie pytanie: _ilu jeszcze_ zabójców mogłem spotkać, nawet o tym nie wiedząc? Dumałem nad tym, jakie są szanse, że minę seryjnego zabójcę i nigdy się o tym nie dowiem – na ulicy, w kolejce po burgera, podczas przegrzebywania księgarnianego regału z gatunkiem _true crime_ albo siadając obok kogoś w pociągu lub autobusie. Aż się wzdrygnąłem, słysząc stwierdzenie, że seryjni zabójcy mogą być kimś obcym – ale oni są obcymi jedynie dla ciebie. Bo gdy obiorą cię jako cel, zaznajamiają się z tobą bardzo dobrze. I nagle przestajesz być dla nich osobą nieznajomą.
Przyszło mi na myśl, że miliony ludzi żyją sobie swoim codziennym życiem i nigdy nie spotykają przy okazji seryjnego zabójcy – albo przynajmniej _nie odkrywają_, że kogoś takiego spotkali. I może właśnie _to_ czyni mnie postacią odmienną od was – odkryłem owe przezroczyste potwory, które minęły mnie na drodze życia… _moich osobistych_ seryjnych zabójców – podczas gdy wy najprawdopodobniej nie zidentyfikowaliście _waszych_. I modlę się, by tak pozostało.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
W Polsce Czikatiło znany jest raczej jako Rzeźnik z Rostowa (przyp. tłum.).
2.
15 grudnia 1973 roku estakada WSH zawaliła się pod ciężarem wywrotki wiozącej materiały do remontu. Nikt nie zginął (przyp. tłum.).
3.
Powszechnym błędem jest nazywanie śladów linii papilarnych (śladów daktyloskopijnych) na gładkich powierzchniach mianem „odcisków palców”. W kryminalistyce „płaski” ślad na takiej powierzchni nazywany jest odbitką – odcisk palca natomiast jest „trójwymiarowy” i pozostaje na plastycznych powierzchniach takich jak na przykład zasychająca farba (przyp. tłum.).
4.
W rozdziale dziesiątym pojawia się trochę więcej szczegółów uzyskanych od Cottinghama po latach (przyp. tłum.).
5.
W 2010 roku Cottingham w końcu przyznał się do zabójstwa z 1967 roku (o czym autor wspomni w dopisanym później rozdziale dziesiątym); w 2021 roku przyznał się do kolejnych pięciu zabójstw, a w 2022 roku, gdy trwał przekład niniejszej książki, do kolejnych pięciu (przyp. tłum.).
6.
Sam Czikatiło twierdził, że było ich ponad pięćdziesiąt osiem. Skazano go za pięćdziesiąt dwa zabójstwa (przyp. tłum.).
7.
Źródłem targającej Andriejem Czikatiłą żądzy mordu najprawdopodobniej były traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, przede wszystkim wysłuchiwane nieustannie opowieści o ofiarach kanibalizmu z czasów kolektywizacji – w tym o swoim starszym bracie, który rzekomo zmarł z głodu i został zjedzony przez sąsiadów – i bycie świadkiem zbrodni popełnianych przez Wehrmacht podczas drugiej wojny światowej, a także przemoc w domu. Czikatiło został rozstrzelany 14 lutego 1994 roku po głośnym procesie (przyp. tłum.).
8.
Wydana w Polsce w 2022 roku nakładem wydawnictwa SQN jako _Ted Bundy. Bestia obok mnie_ (przyp. tłum.).
9.
Ray Copeland umarł w więzieniu z przyczyn naturalnych w 1993 roku, natomiast Faye, po udarze, została ułaskawiona z przyczyn medycznych i zmarła w domu opieki w 2002 roku (przyp. tłum.)
10.
Ostatecznie Ridgway został skazany za czterdzieści dziewięć zabójstw (przyp. tłum.).
11.
Z tego powodu używam za autorem formy męskiej, pisząc ogólnikowo – o kobietach morderczyniach konkretnie piszę „seryjna zabójczyni” (przyp. tłum.).
12.
Na 2022 rok niechlubnym rekordzistą w tym względzie jest Amarjeet Sada z Indii, który w latach 2006–2007 zabił trzy osoby, będąc o kilka miesięcy młodszy od Cole’a (przyp. tłum.).
13.
Lonnie David Franklin junior, nazywany przez lata Ponurym Śpiochem, unikał odpowiedzialności dłużej od Ridgwaya – pierwszą ofiarę zabił w 1985 roku, a za kratki trafił w 2010 roku. Nie należy również zapominać o legendarnych, nigdy niepojmanych zabójcach, jak na przykład o Zodiaku czy Kubie Rozpruwaczu (przyp. tłum.).
14.
Precyzyjniej rzecz ujmując, Elmer Wayne Henley był jego nieletnim pomagierem, wraz z o rok starszym Davidem Owenem Brooksem. Obaj zostali skazani na dożywocie. Brooks zmarł za kratkami na COVID-19 w maju 2020 roku, a Henley oczekuje na szansę na zwolnienie przedterminowe w 2025 roku (przyp. tłum.).
15.
Po wydaniu pierwszej wersji książki ustalono, że nie był to pojedynczy sprawca, a sześciu morderców działających w tym samym rejonie; łącznie uśmiercili oni być może nawet sto głównie czarnoskórych pracownic seksualnych (przyp. tłum.).
16.
Dosł. „Czarny Rysownik”; zabójca dorobił się tego przydomku ze względu na kolor skóry oraz fakt, że nawiązywał więź z ofiarami, tworząc ich szybkie szkice portretowe; liczba jego ofiar pozostaje nieustalona, ale najczęściej szacuje się, że zabił od sześciu do szesnastu mężczyzn; trzy jego ofiary przeżyły (przyp. tłum.).
17.
Frieda „Becky” Powell miała piętnaście lat, gdy zniknęła bez śladu. „Nieformalne małżeństwo” opierało się na „byciu po słowie”, co w niektórych okolicznościach w USA uznawane było za więżące, nawet w wypadku związku ze starszymi nieletnimi (przyp. tłum.).
18.
W różnych momentach Henry Lee Lucas podawał różne liczby ofiar; ogólnie jednak ta zmyślona liczba rosła, by w pewnym momencie przekroczyć sześćset (przyp. tłum.).
19.
Pomarańczowe Skarpetki została oficjalnie zidentyfikowana w 2019 roku. Nazywała się Debra Jackson (przyp. tłum.).
20.
Sondra London (ur. 1947) – kontrowersyjna amerykańska pisarka _true crime_. Zafascynowana tematyką zabijania, napisała wiele tekstów wspólnie z Gerardem Johnem Schaeferem juniorem, skazanym za dwa morderstwa i podejrzewanym o bycie seryjnym zabójcą nekrofilem, oraz Dannym Rollingiem (Rozpruwaczem z Gainesville), z którym się zaręczyła. Opinia publiczna oskarżała ją o usprawiedliwianie zabójców; ona sama twierdziła, że dokonuje jedynie wglądu w ich psychikę (przyp. tłum.).
21.
Zjawisko nazywane po angielsku _spree killing_ to osobna kategoria zabójstwa, rzadko rozpoznawana w polskiej kryminalistyce, często określana mianem „zabójstwa w szale” czy „szalonego morderstwa” (dla przejrzystości jednak używam określenia „w ciągu”, gdyż pojęcie „szał” skupia się na stanie psychicznym sprawcy, nie na zabójstwach). O zjawisku tym autor pisze szerzej w rozdziale czwartym (przyp. tłum.).
22.
Sprawca, nazywany I-40 Truck Stop Killerem (Zabójcą z Przystanków na I-40; nazwę autostrady międzystanowej dodano dla odróżnienia go od „oryginalnego” Truck Stop Killera, Roberta Bena Rhoadesa, podejrzewanego o ponad pięćdziesiąt zabójstw), w 2022 roku pozostawał niezidentyfikowany (przyp. tłum.).
23.
MO, łac. _modus operandi_ – dosł. „sposób działania”; w kryminologii zbiór charakterystycznych i powtarzalnych cech sprawcy ułatwiających jego identyfikację przy kolejnych przestępstwach. Autor poświęca tej kwestii fragment rozdziału dziewiątego (przyp. tłum.).
24.
W lutym 2005 roku BTK został istotnie zidentyfikowany, a stało się to za sprawą jego pychy, naiwności i braku wiedzy technologicznej. Historię tę autor wyjaśnia w dopisanym w 2020 roku rozdziale dziesiątym (przyp. tłum.).
25.
Sprawcą zabójstw faktycznie okazał się ów mężczyzna, Lorenzo Jerome Gilyard junior. Przed pojmaniem zabójcę nazywano Kansas City Stranglerem (dosł. „Dusicielem z Kansas City”). Podejrzewano go o popełnienie większej liczby zabójstw. Gilyard został skazany na dożywocie i w 2022 roku nadal znajdował się w więzieniu (przyp. tłum.).
26.
O Picktonie autor wspomina jeszcze w rozdziale dziesiątym (przyp. tłum.).
27.
W 2022 roku nadal obwiniano go oficjalnie o siedemnaście zabójstw (przyp. tłum.).
28.
Oboje zostali skazani za trzy zabójstwa jeszcze w 2004 roku; Davida skazano na szesnaście lat, z których odsiedział trzynaście, zanim został ułaskawiony, Michelle otrzymała wyrok dwudziestu dwóch lat więzienia i została zwolniona w 2022 roku (przyp. tłum.)
29.
Peterson mimo wszystko został skazany na karę śmierci i po długiej odsiadce w niesławnym więzieniu San Quentin w 2021 roku wyrok zamieniono mu na dożywocie bez możliwości ubiegania się o zwolnienie warunkowe (przyp. tłum.).
30.
Chłopiec został uznany za zmarłego _in absentia_ w 2001 roku; uważa się, że zginął w dniu porwania, uduszony przez Pedro Hernandeza, którego skazano na dożywocie z możliwością ubiegania się o zwolnienie nie wcześniej niż po dwudziestu pięciu latach. Zdjęcie Etana Patza było jednym z pierwszych, które trafiło na kartony mleka w ramach praktyki stosowanej do dziś w wypadku zaginionych. Dzień porwania chłopca – 25 maja – został przez prezydenta Ronalda Reagana ustanowiony Narodowym Dniem Dzieci Zaginionych (przyp. tłum.).
31.
Z czasem Toole, który z początku przyznawał się do zabicia chłopca, wycofał swoje zeznanie. Także Jeffrey Dahmer próbował przypisać sobie tę śmierć, ale w 2022 roku prawdziwy sprawca wciąż pozostawał nieznany (przyp. tłum.).
32.
Emitowany z przerwami program telewizyjny o poszukiwanych niebezpiecznych przestępcach (przyp. tłum.).
33.
Polly Klaas została uprowadzona i uduszona w wieku dwunastu lat przez Richarda Allena Davisa, który w 2022 roku nadal przebywał w celi śmierci (przyp. tłum.).
34.
Piętnastoletnia Elizabeth Smart została uprowadzona ze swojego domu przez Briana Davida Mitchella i jego żonę. Wiązana i gwałcona regularnie przez dziewięć miesięcy, została uratowana przez policję i stała się aktywistką zajmującą się kwestią bezpieczeństwa dzieci. Mitchell został skazany na dwukrotne dożywocie, jego żona odsiedziała piętnaście lat (przyp. tłum.).