Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak ja go nie cierpię - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,99

Jak ja go nie cierpię - ebook

Nowy niezależny romans bestselerowej Meghan Quinn, który natychmiast cię wciągnie! Różnica wieku, gorąca historia w stylu enemies-to-lovers, małe miasteczko i piękne, szczęśliwe zakończenie, uwielbiane przez każdą miłośniczkę romansów!

Dlaczego trzymam pudełko ze skradzionymi pamiątkami?

To się nazywa… zemsta!

Zawaliłam ostatni semestr studiów i postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta, by poszukać pocieszenia w ramionach mojego chłopaka. Tymczasem on rzucił mnie, bo niby jestem nudna! Rzadko bywam złośliwa, ale tego nie mogłam już znieść. I to właśnie dlatego trzymam pudełko z jego najcenniejszymi rzeczami… które komuś ukradł.

Plan? Oddać pudełko prawowitemu właścicielowi i wydać mojego byłego. Przekona się, czy faktycznie taka ze mnie nudziara.

Jednak plany rzadko idą po naszej myśli. Nie zdążyłam nawet podrzucić właścicielowi pudełka z notatką, a już zostałam oskarżona przez niego o popełnienie przestępstwa.

Oto i on – Hayes Farrow. Zrzęda, arogant i taki przystojniak, że aż trudno spojrzeć mu w oczy. Nie wspominając o tym, że jest śmiertelnym wrogiem mojego brata, i już samo to wystarczy, by trzymać się z daleka od tego… atrakcyjnego palanta.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować moje i tak już skomplikowane życie, Hayes oferuje mi wybór: zgłosi mnie na policję i wniesie oskarżenie… chyba że odpracuję swoją domniemaną winę.

Ale jak mam pracować dla kogoś, kogo nie cierpię?

Tyle że praca dla Hayesa okazuje się wcale nie taka straszna, jak się spodziewałam. Nienawiść, jaką do niego żywię, zaczyna przeradzać się w coś innego – w uczucie, o które wobec niego nigdy bym się nie podejrzewała. Jak jednak zareaguje mój brat, gdy dowie się, że pracuję dla jego wroga? Chyba wolałby zobaczyć mnie w pomarańczowym kombinezonie…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68053-46-3
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG HAYES

– Dobrze robisz loda?

Dziewczyna ubrana jedynie w stringi, która siedzi okrakiem na moich kolanach i której cycki podskakują mi tuż przed twarzą, nachyla się do mnie z uśmieszkiem.

– Do tej pory nikt nie narzekał.

Oblizuję usta i opieram głowę o kanapę.

– Dawaj.

Na stoliku przed nami stoi opróżniona do połowy butelka tequili, wszędzie jest rozsypana sól, a piersi dziewczyny są jeszcze mokre w miejscach, z których ją zlizywałem. Na podłodze walają się ćwiartki limonek, jej ubrania i moja koszula.

I… jakoś tego nie czuję.

Kurwa, jak ona ma na imię?

Na bank mi mówiła…

Kendall?

Kinsey?

Kaliope?

Dziewczyna zsuwa mi się z kolan i klęka pomiędzy nogami. Zanim udaje jej się rozpiąć moje spodnie, pytam:

– Jak masz na imię?

Widzę wpatrujące się we mnie niebieskie oczy, a potem słyszę uwodzicielskie:

– Tara.

Tara?

Ja pierdolę, ale pudło.

Parskam, bo, Jezu, nie mogłem się bardziej pomylić.

– Coś jest nie tak z moim imieniem? – pyta dziewczyna, przykucając.

– Nie. – Kręcę głową.

– To co cię tak bawi?

Właśnie, kutasie, co cię tak bawi?

– Połaskotałaś mnie w penisa – kłamię, bo cholera, jestem pijany i ledwo się trzymam. Dziewczyna unosi brew i uświadamiam sobie, że lepiej będzie powiedzieć prawdę. – Myślałem, że nazywasz się Kendall. Nie byłem nawet blisko.

Jej ściągnięte brwi wyrażają pogardę.

– Kim, do cholery, jest Kendall?

– Tu mnie masz – odpowiadam dokładnie w chwili, gdy rozlega się pukanie do drzwi, zza których natychmiast wysuwa się głowa mojego agenta. – Ej, stary – rzucam, wskazując Kendall… to znaczy Tarę. Jezu Chryste.

Ruben wzdryga się na nasz widok.

– Musimy pogadać.

– Nie ma sprawy – zgadza się ochoczo Tara i wstaje z podłogi, chwytając sukienkę. – I tak wychodziłam.

Mój fiut chce zaprotestować, ale nie mam na to siły, więc tylko się przyglądam, jak dziewczyna wkłada sukienkę przez głowę i zsuwa ją w dół ogromnych cycków. Szkoda. Moglibyśmy się nieźle zabawić.

Jedno jest jednak pewne: nie jestem jakimś desperatem, jeśli chodzi o seks. Nigdy.

Nie jestem typem, który błaga.

Jeśli laska chce wyjść, to droga wolna.

Tara zatrzymuje się w drzwiach i zerka na mnie przez ramię, licząc na to, że ją zatrzymam, że będę ją prosił, żeby została. Przykro mi, ale nie ma, kurwa, mowy.

Unoszę dwa palce do czoła i salutuję, a ona na ten widok unosi brwi.

– Niezły z ciebie dupek – rzuca, przepychając się obok Rubena, i wychodzi.

Taa, żadna nowość.

Pochylam się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Ruben zamyka drzwi do garderoby i poprawia krawat. Ten facet to zabójczy negocjator i najmądrzejszy gość, jakiego znam, ale jednocześnie pieprzony frajer. To nie pierwszy raz, kiedy zastał mnie z dziewczyną, i zapewne nie ostatni, a mimo to na jego twarzy rysuje się to samo obrzydzenie i skrępowanie co zawsze.

Nalewam sobie kieliszek tequili i natychmiast podnoszę butelkę, żeby się jej przyjrzeć. Nie wypiliśmy aż tyle.

– Kurwa – wzdycham. – Matt mnie chyba okrada.

Ruben podchodzi bliżej, podnosi moją koszulę z podłogi, składa ją i delikatnie kładzie na stoliku.

– Twój asystent?

– Tak – odpowiadam. – Ciągle coś ginie, a poza tobą tylko on ma dostęp do moich prywatnych rzeczy. – Unoszę brew. – O ile to nie ty.

Na twarzy Rubena maluje się absolutne zdziwienie i wstręt.

– Chyba… chyba sobie żartujesz. – Skubie rękawy koszuli w tureckie wzory. – Nigdy bym…

– Ruben, żartuję. – Wychylam tequilę i opieram się o kanapę. – Co tam?

– Dwie sprawy – odpowiada, unosząc dwa palce. – Carlton pyta, kiedy może się spodziewać nowego albumu.

Przewracam oczami.

– Jezu, mówiłem mu już, że będzie, kiedy będzie. Dopiero co skończyłem tę cholerną trasę koncertową.

– To samo mu powiedziałem, ale on chce wykorzystać fakt, że jedziesz na fali popularności.

– Nie wątpię. Tyle że nic jeszcze nie mam, więc trochę sobie poczeka.

– Choćby jednego singla?

– Ruben. – Podnoszę się z kanapy i chwytam złożoną koszulę. – Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Czy wydaje ci się, że ot tak wyciągnę singiel z rękawa?

– Nie, ale pomyślałem, że się upewnię.

Narzucam na siebie koszulę.

– Co mam odpowiedzieć Carltonowi?

– Że nad tym pracuję.

– A pracujesz? – dopytuje Ruben.

– Nie – mówię prawdę. Chwytam spłowiałą szarą czapeczkę baseballową. – Ale będę. – Wciskam czapkę tyłem na przód, łapię za telefon i wkładam go do kieszeni. – A ta druga sprawa?

Ruben się waha.

– Dzwonił Abel.

Słysząc te słowa, zatrzymuję się i odwracam w kierunku swojego agenta.

– Po co?

– Twoja babcia znów się przewróciła, tym razem złamała biodro. Ciągle o ciebie pyta. Myśli, że to już koniec.

– Ona codziennie myśli, że to już koniec.

Ruben zatrzymuje mnie w drodze do drzwi i dodaje:

– Według Abla ona za tobą tęskni i zrobi wszystko, żebyś przyjechał do domu. – Wzdycha. – Wygląda na to, że czeka cię wycieczka do Almond Bay.

Ożeż… kurwa mać.ROZDZIAŁ 2 HAYES

Zapomniałem, jak tu cicho.

Ostatni cholerny rok spędziłem w ciągłym ruchu. Przez tę całą trasę koncertową i jej promocję, przez wywiady i sponsorów całkiem zapomniałem, jak to jest posiedzieć w spokoju i wsłuchiwać się w otaczającą naturę.

Wczoraj przyjechałem do Almond Bay i od razu zajrzałem do babci. Tak jak się spodziewałem, była wesolutka jak skowronek. To jasne, że zwabiła mnie tutaj, wiedząc, że zakończyłem trasę koncertową. Pewnie i tak bym przyjechał. Lubię ten spokój i bardzo go teraz potrzebuję, bo moja wytwórnia stoi mi nad głową.

Kiedy przyjechałem, babcia jak zwykle uściskała mnie i ucałowała. Potem usiedliśmy na balkonie z widokiem na miasto, a jej opiekunka przyniosła nam herbatę. Zaproponowałem, że sam to zrobię, ale kazała mi siadać – i tak przez bite dwie godziny wysłuchiwałem psioczenia staruszki na Peach Society.

Babcia nigdy nie dogadywała się z Ethel O’Donnell-Kerr. Podobno ta ukradła jej kiedyś faceta. Sama nie za bardzo chce o tym mówić, bo nadal ją to wkurza, a nie chce się denerwować – według niej powoduje to zmarszczki. Oburza ją też, że Ethel uważa się za najjaśniejszą gwiazdę Almond Bay, bo według niej zyskałem taką sławę, o jakiej Ethel może tylko pomarzyć.

Kiedy upewniłem się, że babcia ma się dobrze, zamieniłem kilka słów z jej opiekunką Roseanne, a potem wyruszyłem do swojego domu znajdującego się dziesięć minut drogi stamtąd w górę wybrzeża – na tyle daleko od centrum miasta, żeby zapewnić mi tak upragnioną prywatność.

Dom na wybrzeżu kupiłem kilka lat temu i od razu zarządziłem gruntowny remont. Na ścianach zamiast bieli pojawiła się głęboka szarość, czerń i zieleń, a na podłodze beton i wyszukane skórzane meble. Osobiście wszystko zaprojektowałem, chciałem, by wysokie okna odcinały się na tle ciemnych ścian i aby we wnętrzu znalaz­ło się trochę natury dzięki roślinom, które co tydzień odpłatnie podlewa mój kumpel Abel. Na początku nie chciał słuchać o pieniądzach, ale po miesiącu zajmowania się domem zmienił zdanie. Nie żeby potrzebował kasy, jest lekarzem i właścicielem apteki, więc bardzo dobrze mu się powodzi. Ale nie jest idiotą. Nie będzie pomagał mi za darmo przez ponad rok.

Poza tym ma oko na babcię i wpada do niej co dwa tygodnie, żeby sprawdzić, jak się czuje, kiedy jestem w trasie.

Wiatr szeleści w pobliskich krzakach. Stoję na werandzie oparty o fotel typu adirondack. Dobrze zrobić sobie małą przerwę, odpocząć od trasy i wrócić do Almond Bay, choć spotkało mnie tu więcej przykrych rzeczy niż tych dobrych. Nie życzyłbym nikomu takiego dzieciństwa, jakie sam miałem.

Krzyków.

Przemocy psychicznej.

Porzucenia.

Dorosłem o wiele za szybko i naprawdę wierzę, że jestem teraz tu, gdzie jestem, dzięki jedynej osobie, która we mnie wierzyła: mojej babci. Właśnie dlatego kupiłem tutaj dom – żeby mieć własny kąt tuż obok niej i móc ją odwiedzać w przerwach od mojego szaleńczego życia. Więc dlaczego tym razem zmuszałem się do przyjazdu?

Zapewne dlatego, że ostatnio pogubiłem się w życiu, nawet nie wiem, czego mi brakuje do szczęścia. Ale może się w to nie zagłębiajmy.

Przyjechałem, żeby skomponować nowe piosenki, tymczasem dom zawalony jest kartonami i przesyłkami, które muszę przejrzeć i poukładać. To robota dla mojego asystenta, tylko że, na moje nieszczęście, wywaliłem go dziś z roboty za kradzieże. Próbował mnie zmiękczyć, mówiąc, że ma na utrzymaniu dziewczynę, która wyleciała ze studiów i jest bezrobotna, więc nie mogę go zwolnić, ale kazałem mu zachować te łzawe historyjki dla kogoś innego.

Tak oto znalazłem się w dość nieciekawym położeniu.

Dzwoni telefon, więc zerkam na ekran. Ruben.

Kurwa mać, nie mam nawet chwili spokoju. Choćby jednego poranka.

– Tak?

– Hayes, przed chwilą dzwonił do mnie Matt, skarżąc się, że go zwolniłeś. To prawda?

– Kurwa, poważnie do ciebie zadzwonił? – Co za tupet.

– Tak. Błagał mnie, żebym się za nim wstawił. Twierdzi, że ma na utrzymaniu dziewczynę czy coś w tym stylu. Co się dzieje?

– Próbował mi wcisnąć ten sam kit – wyjaśniam. – Odpowiedź brzmi: nie. Ten chujek mnie okradał.

– Jesteś pewien?

– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Mam nagranie, jak którejś nocy wychodzi ode mnie z jakąś dziewczyną. Później zauważyłem, że zniknęła nagroda Grammy. Nie chciałem zakładać, że to Matt, ale tylko on miał swobodny dostęp do mojego domu. Postanowiłem mieć na niego oko i zauważyłem, że giną różne rzeczy. Butelki tequili, koszulki, czapki. Pewnie je podkradał, żeby potem sprzedać i zarobić łatwą kasę.

– Mam wnieść oskarżenie? – pyta Ruben.

– Nie, ale powiedz temu chujkowi, że to zrobię, jeśli nie zostawi mnie w spokoju. Ma szczęście, że nie trafił na kogoś innego.

– Nie martw się, zajmę się tym. – Odchrząkuje. – Jesteś w Almond Bay?

– Tak, widziałem się wczoraj z babcią. Wygląda świetnie. Później spotykam się z Ablem.

– Piszesz coś? – wali Ruben prosto z mostu.

– Stary, jak będziesz mnie cisnął, to ciebie też zwolnię.

– Musisz im coś dać. Cokolwiek. Żeby trzymać wytwórnię w garści.

– Wiem. – Przeciągam dłonią po twarzy, gdy na podjazd wjeżdża czerwony samochód. – Coś wymyślę. Hej, ktoś właśnie przyjechał. Muszę kończyć.

– W porządku, jesteśmy w kontakcie. Zajmę się Mattem. Poszukać kogoś na jego miejsce?

– Nie – odpowiadam, a potem się rozłączam.

Odkładam telefon na oparcie fotela i siedzę nieruchomo, obserwując otwierające się drzwi od samochodu. Przy chodniku rosną krzaki, które zasłaniają mi widok, więc dostrzegam jedynie, jak ktoś z kartonem w rękach idzie w moją stronę.

W moim polu widzenia najpierw pojawiają się opalone, jędrne nogi.

Nieskazitelnie białe tenisówki.

Obcisłe oliwkowe szorty.

Bluza oversize.

Twarz pozostaje zasłonięta, ale z tyłu głowy kołysze się kucyk w kolorze złocisty blond.

Pozostaję na miejscu, a dziewczyna kładzie karton naprzeciw drzwi wejściowych… Wtedy po raz pierwszy widzę ją wyraźnie.

Kurwa mać.

Pieprzona Hattie Rowley.

Co ona, do cholery, tutaj robi?

Jej brat dostałby ataku serca, gdyby się dowiedział, że tu jest.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio ją widziałem, ale, cholera, bardzo od tego czasu wydoroślała. Nabrała kształtów w odpowiednich miejscach, jej włosy zaczesane są ciasno w koński ogon, z twarzy bije niewymuszony blask, a długie, ciemne rzęsy okalają dobrze mi znane intensywnie zielone oczy. Wszystkie dzieciaki Rowleyów mają takie.

Dziewczyna sięga do pudła i wyciąga kartkę oraz długopis. Pisze coś, stojąc tyłem do mnie, więc mam świetny widok na jej tyłek. Czy ona przypadkiem nie studiowała w San Francisco?

Ciekawe, czy nadal się uczy, czy może przeniosła się tu po śmierci Cassidy.

Wszyscy ubóstwiali Cassidy, jej śmierć dogłębnie wstrząsnęła mieszkańcami miasta. Z tego, co usłyszałem od babci podczas jednej z naszych cotygodniowych pogaduszek, Ryland dostał prawo do opieki nad McKenzie, jej czteroletnią córką, a ich siostra Aubree przejęła sklep The Almond Store oraz gospodarstwo rolne. Teraz oboje z trudem próbują sprostać nowym obowiązkom.

Może Hattie wróciła, żeby im pomóc.

Kiedy kończy pisać, wciska kartkę do środka pudła, a wtedy pytam:

– Co tam napisałaś?

Hattie podskakuje ze strachem, po czym opiera się o ścianę domu, przyciskając dłoń do klatki piersiowej.

– Ja pierdolę – wydusza z siebie z ramionami wciśniętymi w szyję. Kiedy dostrzega mnie w fotelu, pyta: – Cały czas tu siedziałeś i się gapiłeś?

– Zanim ujawniłem swoją obecność, musiałem sprawdzić, co kombinujesz.

– Całkiem cię popieprzyło – oznajmia, celując we mnie palcem.

Przechylam głowę na bok i bacznie jej się przyglądam.

– Jesteś Hailey, prawda?

Dobrze wiem, że nazywa się Hattie, ale udaję, że nie wiem, by zyskać przewagę. Zwłaszcza że to Rowleyówna.

Dziewczyna mruży oczy i mnie poprawia:

– Hattie.

– A tak, siostra Rylanda. – Rzucam jej szybkie spojrzenie. – Czy twój brat wie, że przebywasz na terytorium wroga?

– Nie, nie wie. Poza tym nie potrzebuję jego pozwolenia. – Unosi podbródek.

Okej, wszystko jasne. Nie dasz się onieśmielić. Nigdy się nie dawałaś.

– Co jest w kartonie? – pytam, kiwając głową w jego kierunku.

– Kilka rzeczy, które pewnie chciałbyś mieć z powrotem. Ukradł ci je mój były chłopak Matt, twój asystent.

Matt spotykał się z Hattie Rowley? Jak to jest, kurwa, możliwe? Przykro mi to stwierdzić, ale Hattie to nie jego liga. I dlaczego nie wiedziałem, że się spotykają?

Pewnie dlatego, że ten przydupas nigdy o niej nie mówił. Nawet nie wspomniał, że ma dziewczynę.

Chwileczkę… czy to o niej dzisiaj nawijał? Że wyleciała ze studiów i nie ma pracy? Dlatego wróciła do Almond Bay? Sądziłem, że wróciła tu z powodu śmierci siostry, ale to coś nowego. A ten chujek raz jeszcze mnie okłamał, twierdząc, że są razem, choć najwyraźniej nie są.

Kłamstwa i kradzieże. Dzięki Bogu, że go zwolniłem.

Spoglądam na pudło i przyglądam się jego zawartości.

– Nigdy nie miałem puzzli.

– Och, to moje. – Hattie podnosi pudełka i przyciska je do piersi. – W każdym razie radziłabym ci go zwolnić.

Zerkam jeszcze raz na karton i z powrotem na dziewczynę. Dziwnie było dorastać w Almond Bay, w którym zawsze działy się cudaczne rzeczy. Raz, gdy główną ulicą miasta pędził nagi facet na monocyklu, nikt nawet nie mrugnął. Albo kiedy The Talkies, miejscowe kino samochodowe, puściło pornosa przez minutę i trzynaście sekund, wszyscy mieli niezły ubaw. Więc czy powinienem się dziwić, że ktoś podrzuca karton z rzeczami i nalega na zwolnienie ekschłopaka? Zastanawia mnie jedynie fakt, że zrobił to ktoś z Rowleyów, najmniej ekscentrycznej rodziny w całym mieście.

Z drugiej strony, z tego, co udało mi się zaobserwować, Hattie zawsze była inna.

– Miałbym go zwolnić za kradzież kilku koszulek?

Wzrok dziewczyny wędruje na pudło.

– Cholera, to moje.

Chwyta koszulki i kiedy zauważam, co znajduje się pod nimi, aż zaciskam szczękę z wściekłości.

Moja nagroda Grammy.

Wiedziałem, że ten skurwiel ją zwinął.

Zachowuję jednak spokój.

– Jak długo spotykałaś się z Mattem?

– Od liceum. I zanim zaczniesz mnie osądzać, że tak długo z nim wytrzymałam, dodam tylko, że nie zawsze był z niego taki naplet. Zapracował na ten tytuł całkiem niedawno.

– Rozumiem. – Zerkam na karton. – Wiesz, mam nagranie z nocy, w której ukradziono tę nagrodę. – Przenoszę wzrok z powrotem na Hattie i zauważam, że rozszerza oczy i zaciska usta. Tak myślałem. Winna. – Matt nie był wtedy sam.

– To nie byłam ja. Bez względu na to, co sobie myślisz. Nie miałam z tym nic wspólnego.

Cholera, w ogóle nie potrafi kłamać.

– Zabawne, na nagraniu widać coś innego. – Tak naprawdę wcale nie, ale bawi mnie to, jak się miota.

Otwiera usta w przerażeniu, jednak równie szybko je zamyka. Świdruje mnie wzrokiem, zastawiając się, co zrobić. Stoimy kilka sekund w ciszy, a potem Hattie w mgnieniu oka obraca się i rzuca w stronę samochodu.

Nie wywinie się tak łatwo. Nie ze mną te numery.

– Możesz uciekać, ile chcesz, ale szeryf wie, gdzie cię znaleźć.

Na te słowa zatrzymuje się i odwraca w moją stronę.

– Nie zrobiłbyś tego.

– Nie? – pytam. – Jesteś Rowleyówną. Z moich informacji wynika, że się nienawidzimy. Dlaczego nie miałbym zadzwonić na policję i tego zgłosić? W całym pieprzonym domu mam kamery, które właśnie nagrywają naszą rozmowę. Szach-mat.

Krew odpływa z jej twarzy, po dotychczasowej brawurze nie ma śladu.

– Nie dzwoń do szeryfa – prosi i przez chwilę wygląda na przerażoną. – Moja rodzina wiele ostatnio przeszła i nie sądzę, by mój brat był zachwycony wizją płacenia kaucji, żebym wyszła z aresztu.

Też tak uważam. Ciekawe, czy wie o jej studiach – i czy ta sprawa ze studiami to istotnie prawda? Ryland z pewnością nie przyjąłby lekko faktu, że jedna z jego sióstr wyleciała z uczelni.

Kiwam w kierunku domu.

– Może wejdziesz i pomyślimy nad jakimś rozwiązaniem?

– Rozwiązaniem? – pyta, unosząc brew.

– Tak, rozwiązaniem. – Schylam się, podnoszę karton ze skradzionymi rzeczami i otwieram drzwi wejściowe. – Radzę ci, żebyś jednak weszła. Równie dobrze mogę zadzwonić do szeryfa. Jest moim zagorzałym fanem. – Uśmiecham się szeroko, a Hattie zaciska usta w grymasie obrzydzenia.

Mamrocze coś pod nosem, ale wchodzi za mną do środka, a ponieważ w rękach trzyma koszulki i puzzle, sam zamykam drzwi kopnięciem. Odkładam karton z kontrabandą na podłodze w przejściu i idę w kierunku kuchni. Hattie jednak nie rusza się z miejsca, więc rzucam:

– No dalej, przecież nie gryzę… jeszcze nie.

– Co to ma, do cholery, znaczyć? – pyta Hattie i zatrzymuje się w pół kroku. – Jeśli to jakiś podtekst seksualny, to od razu cię poinformuję, że nie lubię gryzienia podczas seksu. To dziwaczne i… jeśli sobie wyobrażasz, że będę jakąś twoją nałożnicą, to jesteś w wielkim błędzie…

Włączam ekspres i odpowiadam:

– Najwyraźniej nie gryzła cię właściwa osoba. Bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, z kim się spotykałaś. – Wybieram kapsułkę marki Donut Shop, umieszczam ją w ekspresie i wciskam przycisk. Opieram się o blat i patrzę wprost na Hattie. – W kwestii nałożnic mógłbym trafić lepiej.

Na te słowa gotuje się ze złości, wykrzywia usta w rozdrażnieniu.

– Mógłbyś pomarzyć o tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka.

Mierzę ją wzrokiem i przeciągam dłonią po brodzie.

– Raczej nie byłby to szczyt moich marzeń.

– Uch, ale z ciebie dupek. Nic dziwnego, że nikt cię nie lubi.

– A to ciekawe. Mam ponad trzy miliony fanów, którzy by się z tobą nie zgodzili.

– Fani się nie liczą.

Rozglądam się po domu.

– Moim zdaniem jednak tak. To ich pieniądze sfinansowały dom, w którym właśnie stoisz, i to ich wsparcie pomogło mi zdobyć nagrodę Grammy, którą ukradłaś.

– Którą ukradł Matt, a nie ja. Ja tylko… przy tym byłam.

– Tę historyjkę masz zamiar sprzedać glinom?

– Wydawało mi się, że nie zgłosisz tego na policję – odpowiada.

– Nic takiego nie obiecywałem. Powiedziałem tylko, że możemy pomyśleć nad jakimś rozwiązaniem.

– Masz jakieś idiotyczne rozwiązanie na myśli? – pyta zniecierpliwiona.

– Może na początek wejdziesz do kuchni, odłożysz koszulki i puzzle i usiądziesz? Chcesz kawy?

– Nie. Mógłbyś dodać trutki.

– Nawet gdybyś widziała, jak ją przyrządzam?

– Nie wiem, co masz w tych kapsułkach.

– Widzę, że trzeźwo myślisz. Dobrze wiedzieć – rzucam sarkastycznie. Biorę kawę i wyjmuję śmietankę migdałową z lodówki. No tak, mieszkam w Almond Bay i pijam śmietankę z migdałów. Lubię jej smak.

– Nie powiedziałabym, że jesteś typem faceta, który używa śmietanki.

– Och, uwielbiam trzepać śmietanę – odpowiadam, gdy Hattie siada na stołku po drugiej stronie wyspy kuchennej.

Odkłada puzzle oraz koszulki i przewraca oczami.

– Jesteś obrzydliwy.

– A może po prostu szczery?

– Obrzydliwy. – Krzyżuje ramiona i kontynuuje: – Może w końcu powiesz, jaką masz propozycję, żebym mogła stąd wyjść i nigdy nie wracać. Wszystko zaczyna mnie swędzieć.

Ktoś tu dramatyzuje.

Tak na marginesie, to jaką mogę mieć propozycję? Za cholerę nie wiem, co zrobić, poza tym, żeby nie pozwolić jej zbyt szybko się stąd wymknąć. Może i mam kosę z jej bratem, ale przyjemnie jest trzymać w garści jedną z jego sióstr… Czuję się, jakbym miał chwilową przewagę w tej bitwie, którą niechętnie toczę od dziesięciu lat. Nie wspominając już o tym, że przy obecnym braku asystenta mogłaby mi się przydać. Mam cały pokój pełen kartonów i listów od fanów, na które trzeba odpowiedzieć. Idealnie się składa.

– Chcesz rozwiązania? – pytam.

– Jezu, przecież po to tu jestem.

Wybuchowa. To mi się podoba.

Podobają mi się również jej jasne piegi rozsypane wokół małego noska i naturalnie zaróżowione policzki.

– Moje propozycje są takie. – Unoszę jeden palec. – Mogę zgłosić cię na policję, a potem wnieść oskarżenie, skoro sama się przyznałaś.

– Widzę, że zaczynamy od taktyki zastraszania. Świetnie. Jakie jest zatem drugie rozwiązanie, które najwyraźniej będę musiała zaakceptować?

Unoszę drugi palec.

– Będziesz dla mnie pracować.

Prycha tak głośno, że ten odgłos roznosi się echem po całej kuchni.

– Pracować dla ciebie? Okej. No jasne, oczywiście. – Kręci głową. – A trzecia opcja?

Odkładam kubek z kawą na blat, kładę dłonie na marmurowej powierzchni i mierzę Hattie wzrokiem.

– Nie ma trzeciego rozwiązania. To wszystko. Albo zgłoszę cię na policję, albo pracujesz dla mnie. Wybieraj.

– Nie możesz tego zrobić – protestuje. – Ja… ja studiuję.

– Tak? Z tego, co słyszałem, oblałaś ostatni semestr. I o ile mi wiadomo, nie masz również pracy.

Jej twarz staje się pozbawiona wyrazu.

– Kto ci powiedział? Matt? – Mamrocze coś do siebie i dodaje: – Uduszę go.

– To dlatego wróciłaś do Almond Bay. Zero studiów. Zero pracy. Zero kasy… przynajmniej według Matta. Najwyraźniej znalazłaś się w nieciekawej sytuacji. – Upijam łyk kawy, udając pewnego siebie dupka. Tę rolę opanowałem do perfekcji.

– Tak, a ty, jak na prawdziwego antybohatera przystało, to wykorzystujesz.

– Przecież nie toczyłbym z wami wojny, gdybym nim nie był, nieprawdaż? – Posyłam jej uśmiech przepełniony grzechem i tequilą.

Wykrzywia usta i odwraca wzrok.

– Co tak właściwie miałabym dla ciebie robić? Jeśli mają to być usługi seksualne, to od razu mówię nie. Prędzej zanurkowałabym głową w więziennym kiblu, niż zbliżyła ją choćby na pół metra do twojego krocza.

– Ciekawa propozycja, ale jak już wspominałem, mam lepsze opcje. Szkoda mi czasu na twoją cipkę.

– Mam zajebistą cipkę – protestuje Hattie. – To ty nie jesteś godzien jej czasu.

Gapię się na nią nieporuszony. Niezła jest, muszę przyznać. Tak jak myślałem, zdecydowanie poza ligą Matta. Zamierzam sobie jednak odpuścić, bo to Rowleyówna, a poza tym zbyt wyszczekana jak na mój gust.

– Ulżyło ci, że to z siebie wyrzuciłaś? Gratulujesz sobie w myślach tak celnej riposty?

– Jesteś kompletnym dupkiem.

– Wiem – przyznaję, a potem odsuwam się od wyspy kuchennej i wychodzę na korytarz.

– Gdzie idziesz?! – krzyczy za mną Hattie.

– Chcę ci pokazać, w czym potrzebuję pomocy. I polecam pójść za mną, o ile nie chcesz wylądować w więzieniu.

Czuję, że się waha, znów mamrocze coś pod nosem, ale wlecze się za mną w głąb korytarza. Gdy docieramy do mojego biura, odwracam się do niej bokiem, chwytam za klamkę i otwieram drzwi na oścież, ujawniając rozmiar katastrofy.

– Co to ma być, do cholery? – pyta, przypatrując się pomieszczeniu.

Kartony, jeden na drugim, piętrzą się aż do sufitu, na podłodze stoi kilka ogromnych niebieskich worków z listami. Leżące na biurku segregatory, teczki i skoroszyty sięgają mojej głowy – wszystko trzeba zeskanować, wgrać na chmurę i zarchiwizować. Nowe wzory koszulek i gadżetów walają się po podłodze, czekając na zatwierdzenie. O ściany oparte są platynowe płyty w ramkach, a na krześle leży stos odręcznie napisanych tekstów piosenek, które też należałoby zarchiwizować. Nie wspominając o kartonach z komputerem i drukarką, których nawet nie rozpakowałem.

– To tylko część. Reszta jest w garażu.

– Jezu – mamrocze Hattie, robiąc krok naprzód, i nadeptuje na opakowanie po batonie proteinowym. Słysząc chrzęst, unosi stopę, żeby sprawdzić, w co wdepnęła.

– Jesteś nałogowym zbieraczem?

– A czy reszta domu wygląda, jakbym był?

– Zawsze jest ten jeden pokój wstydu. – Podnosi czerwony koronkowy biustonosz i unosi brew.

Uśmiecham się znacząco.

– Tak to jest, jak przez rok jesteś w trasie. Rzeczy się nawarstwiają. Matt miał się tym zająć po powrocie, ale wylałem go, zanim położył na tym swoje lepkie rączki. To nawet lepiej, że nie zdążył tego zrobić, biorąc pod uwagę, co mi przyniosłaś.

– Skoro już o tym wspomniałeś… Wydaje mi się, nie doceniasz tego, co dla ciebie zrobiłam. Przecież mogłam ukraść te rzeczy Mattowi i opylić je na czarnym rynku.

– Czy ty w ogóle wiesz, co to jest czarny rynek?

– Nie… – przerywa i rzuca biustonosz na podłogę. – Choć Google bez wątpienia pokierowałby mnie we właściwą stronę.

– Tak, a odpowiednie władze na pewno by tego nie zauważyły – oznajmiam sarkastycznie. – Poza tym doceniłem to, że oddałaś moją Grammy. Zaproponowałem ci dwa rozwiązania.

– Dałeś mi jedną opcję, dobrze wiedziałeś, że nie mam zamiaru wylądować w więzieniu.

– Co nie oznacza, że nie dostałaś do wyboru dwóch rozwiązań.

Hattie krzyżuje ramiona i odwraca się w moją stronę, na jej twarzy rysuje się poirytowanie.

– W porządku, więc mam to dla ciebie uporządkować, a ty mi za to zapłacisz?

– Na tym zazwyczaj polega praca.

– Jak długo? Bo wiesz, mam lepsze rzeczy do roboty niż sprzątanie twojego pierdolnika.

– Ach tak? – dopytuję i opieram się o framugę. – Proszę, oświeć mnie.

Dziewczyna wydyma usta i mruży oczy.

– Uhm, na przykład… – przerywa i próbuje coś wymyślić, ale oboje dobrze wiemy, że mam ją w garści. – Wiesz co? To nie twoja sprawa.

– Tak myślałem. – Odpycham się od framugi i wracam korytarzem do kuchni. – Zapłacę ci tysiąc dolarów tygodniowo. Gotówką.

– Tysiąc dolarów?! – krzyczy za mną. – Matt zarabiał o wiele więcej, a przecież ukradł ci Grammy!

Unoszę kubek z kawą i biorę łyk.

– Matt zajmował się czymś więcej niż tylko sprzątanie mojego pierdolnika, jak to sama ujęłaś. Więc, o ile nie chcesz użerać się z każdą dupą, jaka zapuka do tych drzwi, odbierać telefonów, planować mojego życia i zajmować się wszystkimi moimi markami, przytulisz tego tysiaka tygodniowo. Chyba że wolisz to robić w ramach prac społecznych.

– Będziesz się tak przez cały czas zachowywał? Jak upierdliwy dupek?

Odwracam się w jej stronę, a kiedy podchodzi bliżej, zauważam poirytowanie i strach malujące się na tej młodej twarzy. Nie pamiętam, jaka jest różnica wieku między nią a Rylandem, ale pamiętam, że jest najmłodsza z rodzeństwa i że ta różnica jest spora. Widzę to w jej naiwnym spojrzeniu.

Sączę kawę.

– Tak.

– Cudownie. – Wyrzuca ręce w powietrze w geście rezygnacji.

– Zaczynasz od jutra. Punkt siódma rano.

– Siódma? – Robi wielkie oczy. – Całkiem ci odbiło? Nie ma mowy, żebym zjawiła się tu o siódmej.

– O siódmej, jak tylko przyjedziesz, przygotujesz mi kawę.

Hattie spogląda na kubek w mojej dłoni, a potem z powrotem na mnie.

– Pieprz się. Sam sobie zrób cholerną kawę. Chyba że zapłacisz mi półtora tysiąca tygodniowo, to oczywiście będę o siódmej.

– Chcesz sto dolców za kubek kawy?

– Taka jest moja cena.

– W porządku. – Przystaję na jej propozycję, zmuszając ją do odkrycia kart. – Półtora tysiąca tygodniowo, zjawiasz się o siódmej, robisz kawę… i szejka proteinowego. – Wyciągam dłoń w jej kierunku. – Umowa stoi?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: