- W empik go
Jak Jędrek Śklarz po Włochach jeździł - ebook
Jak Jędrek Śklarz po Włochach jeździł - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 182 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
na przypomnienie Cervary
Jędrek Śklarz, młody gazda, pojechał do Ameryki. I całe lato minęło, a nie dał znaku o sobie; ani do żony nie napisał, ani pieniędzy nijakich nie przysłał. Aż niespodziewanie pod jesień przyjechał. Zaraz gruchnęło po wsi – i w najbliższą niedzielę zeszli się ludzie bliżsi do jego chałupy wywiedzieć się, jak tam co porabiał, dużo pieniędzy przywiózł, i usłyszeć ciekawości o morzach, o lądach. Po przywitaniach zaraz jęli się go rozpytywać.
– Jak tam w tej Hameryce? Jak wam sie tam wiedło?
– Ja nie był w żadnej Hameryce.
– To-ścieka byli bez teli cas?
– Ja jeździł po Włochach.
–??
– Coz tak patrzycie… Gadam wam, zech po Włochach jeździł. Byłech w Tryjeście, w Wenecyi i Bóg wie jesce ka. Ale musę wam z kraja opedzieć…
Poprzybliżali się. Żona Jędrka też się przybliżyła, choć już słyszała tę całą opowieść. Jędrek urósł w jej oczach. „Do Hameryki to sie tak widzi, jak za miedzę. Każdy tam jedzie. Ale do Włoch!… To ino jeden ksiądz probosc tam był i teraz jej chłop drugi”.
Jędrek Śklarz bez dużych próśb opowiadać począł: – Jak wiecie, wybierałech sie do Hameryki. Ale ze to wsyscy jadą bez Hamburg, ja se udumał pojechać na Tryjestr. Bo ja juz taki wse był od casu przekorny. No i nie wiem, jakim cudem zwiedzieli sie o tym moim zamyśle w Tryjestrze, bo mi przysłali papiery, jak, którędy mam jechać, i pisali, coby ino piniądze posłać, to tam juz bedą cekać na mnie ze sifkartą i zabierą mie ze sobą na morze. Ja też, Duchem świętym nie natchniony, usłuchałech dobrej rady, bo mi sie taka widziała, piniądze posłałech naprzód i pojechałech do tego Tryjestru.
Przyjeżdżam tam, wysiadam, obzieram sie po stacyi – nikogo nie widzę. Juz mie cosi w serce pikło. Ale nie tracę humoru, chodzę tu i tam, popatruję – nie, nik sie nie nawija.
Idę na miasto, spytuję sie, ale trudno sie z niemrawcami zgwarzyć. Jeden pojrzy, rusy ręcami – odejdzie; drugi tak samo; trzeci cosi zamamrota – kabyś go zrozumiał; a jest i taki, co sie oześmieje. Mnie juz złoś porywa – myślę se: „Kieby tu moje były rządy, to bych was naucył, jak sie do cłeka porząmnego gada”. Na scęście trafił sie Słowiak i ten mi dopiero pokazał, jakech mu opedział wsyćko, kany sie mam udać. Zachodzę – gmasysko wielgie jak ministeryjo, drzwi może ze sto: do którychze tu zapukać…
Pukam z kraja, wchodzę, powiadam jak i co – posyłają mie dalej. Idę dalej – tam to samo.
I tak do dziesięci razów. Nareście niby trafiłech. Powiadają mi: Było tu coś, ale nie wiadomo, ktoś – powiada – papierów zaządał, ale piniądze – powiadają – ni – jakie nie przysły. Tak-ech… zrozumiał niby z tego, co w jakimsi języku gadali.
Ja tez wpadł w złoś – co myślicie, na taki interes – jak nie zacnę teremtetować!… „Cyja was sukał, psie jakieś? Kto mie do jazdy namawiał? Ka piniądze? Oddejcie mi tu zaraz, bo jak nie, to…” Juz nie bacę, com im ta powiedział, bo sie straśnie zhonorzyli, zech to ich niby obrazieł i wypchnęli mie na ulicę powiadając, że jak drugi raz tam przydę, tomie do policyi oddadzą.
Żeby to było tu ka bliżej, w Nowym Targu abo w Sący, to bych tak prał był z kraja… Ale coz – tam miasto wielgie – narodu moc – wspaniałoś strasecna… Moze jaki cysarz akurat przejezdzać i ujrzy, i bedzie źle. Potem przysło mi na myśl: „Każby oni piniądze zacyganili, kie to widać państwo duze – takie gmasysko jak dziesięć kościołów – urzędniki powazne, jak u nas starosty… Kto wie, moze piniądze w drodze ka zginęły, moze jesce nadejdą… Ale jakze ich przeprosić, skorom ich tak sklął? No moze – myślę – na jutro sie udobruchają…
Posełech w miasto, natrafiłech na restouracyję i z tego strapienia opiłech sie tak, ze nie bacę, jakech noc ka przebył, boch sie na drugi dzień nalazł, sam nie wiedziałech ka. Zgratałech sie i patrzę – jakzeby mie kto pałką w łeb uderzył… Ratunku! Wsyscy święci!… Ka oko dojrzy – woda, woda i woda…
– Toście sie pewnie nad morzem naleźli? – wtrącił ktoś ze słuchających.
– Juści ze nad morzem. Ustałech, udumałech – ba! kanych ta dumał! – patrzyłech sie po prostu zgłupiały… wreście myślę:
– Bedę miał cas patrzyć, jak pojadę.