Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Jak kamień w wodę - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 stycznia 2025
14,13
1413 pkt
punktów Virtualo

Jak kamień w wodę - ebook

Komisarz Piasecka prowadzi sprawę zaginięcia kobiety w średnim wieku. Pierwsze podejrzenia padają na jej męża, który od lat ją maltretował, ale cała sprawa komplikuje się po odnalezieniu ciał ludzi, powiązanych z zaginioną. Czy to zemsta dawnych współwięźniów jednej z ofiar? A może powiązania sięgają jeszcze głębiej? Książka, przeznaczona wyłącznie dla dorosłych, o tym, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, a pozory mogą mylić, ukazując mroczne sekrety i ukryte motywy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8369-358-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku!

Już na samym wstępie pragnę podziękować Ci, że sięgnąłeś akurat po to dzieło. Są to moje pierwsze kroki w tworzeniu książek obyczajowo-kryminalnych, więc z pewnością nie jest ona bezbłędna, a już na pewno nie idealna. Dziękuję Ci jednak, że dałeś mi szansę i poświęcisz czas na zapoznanie się ze stronnicami mojej książki. Ja ze swojej strony daję Ci słowo, że będę doskonalić swój warsztat pisarski. Obiecuję!

Słowa mają magiczną moc, a ich połączenie jest wręcz sztuką, która może w większym lub mniejszym stopniu wpływać na odbiorców. Pisanie jest ekscytującą przygodą, odkrywaniem siebie, potężnym procesem, który zwykle jest bardzo osobisty. To także pewnego rodzaju dziedzictwo słów, które zostanie po człowieku w momencie, gdy go już nie będzie.

Pisanie jest też czymś, co od zawsze było moją pasją. Pamiętam swoje pierwsze wiersze, opowiadania, recenzje, artykuły napisane wiele lat temu. Wszystkie emocje, które zrodziły się we mnie, gdy tworzyłam swoje pierwsze dzieła z zakresu literatury dziecięcej oraz te emocje, które czułam podczas tworzenia tej właśnie książki. Z jednej strony podjęłam trudne wyzwanie, bo powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym to jedna z najtrudniejszych dziedzin literatury. Zaś z drugiej strony starałam się pokazać w niniejszym dziele nie tylko ciekawe postacie, napięcie czy dochodzenie do prawdy, ale również cały wachlarz zagadnień psychologicznych, które tworzą każdego człowieka, bo wszystko zostawia w nas ślad. Czasami niewidoczny, z pozoru błahy. Często tylko z pozoru.

Książka, którą trzymasz właśnie w dłoniach dotyka w dużym stopniu tematu przemocy w rodzinie. Przemocy, która krzywdzi, rani, zadaje ból. Przemocy z którą ze strony własnego męża czy partnera mierzy się spore grono kobiet, a dzieci stają się współofiarami. Nie wszystkie kobiety znajdują w sobie siłę, by przerwać łańcuch cierpień, które ich spotyka. Nie wszystkie potrafią mówić głośno o tym, co dzieje się w ich domach. Niektóre latami, a nawet przez całe życie szukają winy w sobie i usprawiedliwiają swoich oprawców. Zapominają, że za przemoc zawsze odpowiedzialny jest wyłącznie ten, kto ją stosuje.

Niniejsza książka jest hołdem złożonym kobietom, które przeszły przez piekło z rąk kogoś, kto miał dać miłość i poczucie bezpieczeństwa. Jesteście wielkie, wyjątkowe, silne i wspaniałe, a każda forma przemocy — psychiczna, fizyczna, seksualna, ekonomiczna — jest naruszeniem podstawowych praw i wolności człowieka. To nigdy nie jest Wasza wina!

W książce poruszono również wątki dotyczące każdego człowieka — problemów osobistych, poczucia samotności, straty bliskiej osoby, popełniania błędów, poszukiwania miłości. Jest to pewnego rodzaju próba pochylenia się nad tym, co w życiu naprawdę ważne i ukazanie tego z perspektywy innych ludzi. Dziękuję w tym miejscu wszystkim osobom, które stały się inspiracją do stworzenia tego dzieła. Wszystkim którzy podzielili się swoimi historiami i emocjami. Za każdym człowiekiem stoi historia, której nie znamy, a która tak naprawdę bardzo często dotyka i opisuje wielu z nas.

Życzę wszystkim przyjemnej lektury i dużo zdrowia — zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Bądźcie szczęśliwi!Prolog

_“Wiem — powiedział. — To właśnie tego obawiam się najbardziej._

_Że jestem potworem._

_Nie chcę zabijać, ale nie mogę się powstrzymać.”_

_(Orson Scott Card, “Gra Endera”)_

Od zawsze odczuwałem mroczne pragnienia kontroli i władzy nad swoim życiem, ale też życiem swoich najbliższych. Skrywałem w sobie biel i czerń, które przeplatały się ze sobą, pozwalając mi naprzemiennie żyć w świetle i ciemności. Borykałem się z koszmarami, targającymi moją duszę i z przejawami dobra, które szeptały cicho w mojej głowie. Czułem się mocny wtedy, gdy mogłem rozpościerać swoje czarne skrzydła, stojąc nad drugim człowiekiem i wskazując mu jego kruchość. Choć próbowałem walczyć z demonami, mieszkającymi w mojej głowie, one nie umierały. Nie udało mi się ich zgładzić, wyeliminować. To moje człowieczeństwo z dnia na dzień było w coraz gorszej agonii.

Stosowanie przemocy i zadawanie rozdzierającego bólu, od najmłodszych lat, dawało mi pewien rodzaj ulgi. Byłem wtedy silny i wszechmocny. Czułem, że ode mnie zależą dalsze koleje czyjegoś losu. Kiedy ogniki wkurwienia przyćmiewały moje oczy, żarzący się blask zanikał w mroku moich czynów. Na początku czułem wyrzuty sumienia, które z czasem zaczęły zanikać. Wiele razy zastanawiałem się nad okrucieństwem, które tkwiło w moim najciemniejszym obliczu i śmiałem się życiu w twarz, że mydlenie ludziom oczu jest tak prozaiczną procedurą. Mało kto potrafił dostrzec ciemność moich źrenic, podając mi na co dzień dłoń i wdając się w rozmowy, w których często górowałem. Byli jak sieroty, łaknące mojej obecności, nie zdając sobie sprawy, że w gruncie rzeczy są tylko nicością. Nie byli mi do niczego potrzebni.

Byłem świadkiem ciemnej strony życia. Praktycznie od zawsze ojciec przelewał na mnie swój gniew, ucząc załatwiania wszystkiego siłą i bezwzględnością. Słyszałem słowa, które wyryły się na zawsze w mojej pamięci. Nie używał mojego imienia. Jakkolwiek mocno żebrałem o jego miłość i uwagę, zawsze byłem w jego oczach jedynie nic niewartym, małym kutasem, którego można poniżać i z którego można szydzić. Byłem atrakcją, gdy naśmiewał się ze mnie wraz ze swoimi pijanymi kolegami, których co drugi dzień sprowadzał do domu. Moje ramiona i plecy skrywały na sobie blizny po przypalaniu papierosami. Jako kilkulatek bywałem okrutny dla zwierząt. Odczuwałem też coraz silniejszą potrzebę niszczenia, a równocześnie chronienia tego, co moje. W ten sposób tworzyłem swoją własną potęgę.

Przez krótki moment myślałem, że zabicie człowieka będzie wymagające. Wydawało mi się, że nie można odbierać komuś życia dla jego dobra. Myliłem się. Stając się aniołem zagłady, fascynowałem się śmiercią, która powoli ją pochłaniała. Nie kontrolowałem wtedy własnych czynów. Demony, tkwiące w mojej głowie podpowiadały mi, że mam zrobić wszystko, by przeprowadzić ją do Krainy Mroku. Iskierka nadziei w jej oczach gasła, przypominając mi wypalającą się na cmentarzu świecę. Została wytypowana na moją ofiarę, gdy przestała pasować do układanki, stworzonej w moim umyśle. Była jak niepasujący puzzel, którego musiałem zmieść z powierzchni ziemi. Unicestwić ją, wyrzucić ze swojego świata. Dlatego zabiłem.

Porywając ją, poczułem się tak, jakbym był wszechmocny. Coś we mnie pękło, sprawiając, że ciemność, która przez lata wypełniała moją głowę, zaczęła wychodzić na światło dzienne. Gdy zacząłem uderzać, raz i drugi, wiedziałem, że jestem potężny i uwolniony od własnych frustracji i kompleksów. Mogłem wszystko. Patrzyłem w jej oczy i zazdrościłem jej tego, że za chwilę zamknie je na wieki. To ja uwolniłem ją od cierpienia życia, wysłałem na drugi świat, ofiarując tym samym przysługę odcięcia jej od niebezpieczeństw życia. Głębokie rany fizyczne, które zadawałem pozwoliły jej zapomnieć o ranach duszy, którymi była pokryta. Życzyłem jej morza dobra, gdy zamykała swoje powieki.

Przez krótki moment byłem przerażony samym sobą. Było to jednak przerażenie, które dodawało mi odwagi. Podniecało mnie, gdy zmuszałem ją, by się mi oddała. W zakrwawionych ubraniach wcale nie wyglądała paskudnie. Pociągała mnie jej delikatność i piękno. Mimo swojego wieku miała oszałamiające ciało, które przez chwilę sprawiło, że żałowałem, że za chwilę uleci z niego życie. Bezpowrotnie.

Wiedziałem, że jej egzystencja uzależniona jest całkowicie ode mnie. Czułem się niczym bóg, który może przerwać jej życie w każdym momencie. Czerpałem satysfakcje z torturowania jej, a dokonywane przeze mnie gwałty dawały perwersyjną przyjemność. Nie miałem pojęcia, co popychało mnie do kolejnych kroków. Był to moment, w którym jakaś inna siła kontrolowała mój umysł, zmuszając do okrucieństwa, które przejawiałem w stosunku do tej kobiety. Jakbym błądził po zupełnie innej planecie, Krainie Śmierci i Zagłady bez umiejętności panowania nad sobą. Robiłem to wszystko, choć z tyłu głowy miałem świadomość, że jest to kompletna degradacja ludzkiego życia i godności. Myślałem tylko o tym, by pozbyć się emocji, które kotłowały się w mojej głowie. Miałem wrażenie, że brutalność stała się paliwem, napędzającym mnie do przodu. Gdy maleńki płomień mojej jasnej strony próbował przebić się przez tragizm moich czynów, byłem przerażony złem, które czaiło się we mnie, lecz trwało to zaledwie ułamek sekundy. Szybko przywoływałem się do swojego ciemnego porządku, czując podniecenie przemocą i destrukcją. Gdy stawałem nad nią w czarnej odzieży, z kominiarką na głowie i spojrzeniem pełnym nienawiści, widziałem w jej oczach strach, co dawało mi przewagę. Kilkukrotnie drżała z przerażenia zanim agresją niszczyłem jej niewinność. To była przewaga, której nigdy wcześniej nie miałem. Przewaga, którą przez całe życie miał nade mną ojciec poniżając mnie, bijąc, przypalając papierosami, wyzywając i maltretując.

Przeżywała niepojęty koszmar, a wcale nie błagała o litość. Życzyła mi tylko śmierci. Podjudzała mnie swoją chęcią do życia i walką, którą toczyła. Nie chciała pokazać słabości mimo otaczającej ją komnaty tortur, do której sprowadziła ją ciemność mojego umysłu. Pchnąłem nóż w jej serce tuż po kolejnym gwałcie. Wtedy już wiedziałem, że demony żyjące we mnie dopiero rozpoczynają swoje dzieło i czułem, że nie będę potrafił przestać.Rozdział I. Grudzień, 9

_„Ale tak właśnie jest z tajemnicami_

_— rzadko kiedy są radosne.”_

_(Jennifer Estep, “Dotyk Gwen Frost”)_

Wyglądnęła przez okno swojego mieszkania, a jej oczom ukazał się biały puch, pokrywający chodniki i prostopadle zaparkowane do nich samochody. Kilkuletni chłopczyk próbował ciągnąć na sankach maleńką siostrzyczkę, aczkolwiek śniegu było zbyt mało, by nadać sankom idealny poślizg. Było jednak go wystarczająco dużo, aby czwórka chłopców poubieranych w czapki z wielkimi pomponami i grube rękawice rzucała się wzajemnie śnieżnymi kulami. Miała wrażenie, że śnieg jednoczy ludzi. Jest jednym z symboli Świąt Bożego Narodzenia. Sprawia, że ludzie zwalniają, zaczynają rozglądać się wokół siebie, a czasami na moment nawet zatrzymują się, żeby nie wywinąć orła. Zupełnie jak w życiu. Obracając porcelanową filiżankę dopiła małymi łyczkami kawę, wciąż patrząc przed siebie, a następnie wzięła głęboki wdech.

Do niedawna pracowała jako podkomisarz wydziału dochodzeniowo-śledczego. Jako jedna z niewielu kobiet. Brała udział w czynnościach związanych z postępowaniami przygotowawczymi, wspierała działania wykrywcze i współpracę z komórkami technik kryminalistycznych. Była prawą ręką komisarza Leona Malinowskiego, który sprawował nad nią pieczę. Na miejscu przestępstwa zawsze pojawiała się u jego boku. Jako pierwsza pozyskiwała od niego wszystkie informacje. Tak było ostatnio, ale początki jej pracy w wydziale Malinowskiego nie wyglądały tak różowo. Była raczej dziewczynką na posyłki. Dobrą do zrobienia kawy z ekspresu czy odszukania informacji w internecie. Musiała przejść wiele testów, by koledzy z zespołu zaczęli uznawać ją za pełnoprawną policjantkę wydziału dochodzeniowo-śledczego. Miała na swoim koncie wiele sukcesów, odkryć, rozwiązań zagmatwanych spraw, wyciągnięcia wiadomości od najbardziej niebezpiecznych przestępców w okolicy. Była mistrzem przesłuchiwania tych, którzy przyjmowali technikę milczenia oraz tych, którzy jasno i dosadnie kazali policji się pierdolić. Potrafiła stosować mnóstwo psychologicznych taktyk. Umiała zyskiwać sympatię tych, którzy siedzieli po drugiej stronie stolika, łamiąc tym bariery milczenia i niechęci. Wreszcie awansowała. Zyskując stopień komisarza, stała się równocześnie głównym naczelnikiem wydziału. Bez wątpienia zasłużyła na to przekraczając, niejednokrotnie granice własnego strachu i odwagi, podnosząc się z upadków czy stawiając czoła kulom, które wraz z przeszywającym bólem na przestrzeni czasu parokrotnie wbijały się w jej ciało. Od zawsze podziwiała Malinowskiego, który piął się po szczeblach kariery, potrafiąc rozwiązać nawet sprawy wyglądające na niemożliwe do rozwiązania. Dla wielu policjantów był wzorem śledczego, którego przepełniało niezwykłe zamiłowanie do zawodu i skuteczność. Gdy Malinowski mianowany został inspektorem innego wydziału, jego miejsce w wydziale zajęła Marieta Piasecka.

Patrząc przez okno własnego salonu i obserwując niewielkie płatki śniegu lecące z nieba, wróciła wspomnieniami do swoich początków w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Przypomniała sobie, jak pierwszego dnia pracy, zaraz po tym gdy Malinowski przedstawił ją całemu zespołowi, koledzy zaczęli szeptać między sobą:

— Co to w ogóle ma być? Mieli nam dać do pomocy policjanta z krwi i kości, a nie kogoś do zaparzania herbaty.

— Ładna to ona może i jest, ale nie sądzę, by potrafiła dobrze trzymać broń. — docierały do niej komentarze funkcjonariuszy z wydziału, którzy uważali, że zawód policjanta zarezerwowany jest wyłącznie dla przedstawicieli płci męskiej.

Tak wyglądały początki. Nikt nie traktował jej poważnie, nikt nie doceniał jej zasług. Nawet komisarz Malinowski początkowo traktował ją bardziej jako maskotkę drużyny aniżeli równego sobie pracownika. Była pocieszna, wiecznie uśmiechnięta, a jej oczy kryły w sobie zadziorny błysk. Faktycznie wyglądem nie przypominała raczej policjanta, potrafiącego zapanować nad przestępcami. A jednak. Mimo niewielkiego wzrostu i drobnych rozmiarów ciała miała w sobie coś, co budziło respekt. Potrafiła spojrzeć ludziom tak głęboko w oczy, że czuli się jakby wkręcała się w ich źrenice ostrą wiertarką.

Ileż słów pełnych ironii musiała znieść, broniąc swojego miejsca w zespole. Jak wiele zaczepek i nie zawsze stosownych żartów padało ze strony kolegów. Niezliczone ilości prób podrywów, mieszających się z próbami zniechęcenia jej do pracy w policji. A ona uparcie broniła równouprawnienia i każdego dnia służby pokazywała, że to miejsce jest przeznaczone właśnie dla niej. Drobna, brązowooka kobieta z krótkimi, rozwianymi na każdą stronę włosami stała się szefem wyrośniętych mięśniaków, którzy wcześniej patrzyli na nią jak na dziewczynkę do robienia kawy. Jakiż ten świat potrafi być przewrotny.

Z zamyślenia wyrwał ją kot, który zamiauczał i zaczął ocierać się o nogi Mariety. Prawdopodobnie domagał się na śniadanie swojej ulubionej mokrej karmy o smaku kurczaka lub wołowiny. Przeciągnęła się, stojąc wciąż przed oknem, po czym ruszyła w stronę kuchni. Postawiła kocią miskę na blacie wyspy oddzielającej kuchnię od salonu i przygotowywała jedzenie dla Coco.

— Ty to masz życie. Codziennie podane pod brodę jedzonko i niezliczoną ilość snu! — podrapała delikatnie kota po głowie, stawiając jego miseczkę na miętowej podkładce w kocie łapki, leżącej na podłodze nieopodal wyspy. — A ja cóż… Muszę się zebrać do pracy. — powiedziała to w taki sposób, jakby liczyła na dialog ze zwierzęciem, jednak ten zaaferowany był już swoją miską, więc nie zwracał uwagi na jej słowa.

Przez długi czas nie wiedziała co na siebie włożyć. Ostatecznie postawiła na czarny t-shirt, dłuższą marynarkę w kratę i ciemne jeansy. Lubiła dobrze wyglądać, ale w pracy stawiała na wygodę. Może nawet odbierana była jako chłopczyca, gdy niejednokrotnie w za dużych bluzach i czarnych bojówkach biegała po wydziale. Jedno jednak pozostawało niezmienne — wciąż uwielbiała zakładać na siebie kaburę operacyjną z szelką oburamienną oraz panelem na magazynek i kajdanki, a swojego glocka, kaliber 9 milimetrów, traktowała jako przedłużenie własnej ręki.

“Brrr! Ale zimno!” — pomyślała, gdy wystawiła głowę na zewnątrz bloku. Pospiesznym krokiem skierowała się do swojego samochodu przysypanego delikatną warstwą białego puchu. Odgarniając go, czuła coraz większy chłód na swojej dłoni. Wsiadła do samochodu i pojechała w kierunku komendy.

Stanęła przed biurkiem w swoim nowym gabinecie. Wcześniej dzieliła pokój z kolegą z wydziału, teraz miała doświadczyć komfortu pracy w pojedynkę. Na nowym, wielkim biurku leżały wciąż jeszcze nierozpakowane rzeczy pozbierane na szybko z poprzedniego pokoju i zapakowane w wielki, brązowy karton. Kalendarz, notesy, notatki sporządzane na pojedynczych kartkach, długopisy, kodeks karny w dużym formacie i tona wydruków, które nie trafiły jeszcze do niszczarki. Marieta zaglądnęła do kartonu, uśmiechając się. Oczom policjantki ukazały się przeróżne pamiątki, symbolizujące prowadzone dotychczas sprawy. Najczęściej były to żółte karteczki ściągnięte z tablicy korkowej, której używała zawsze do zrobienia mapy myśli lub breloczki, zakupione tuż po zakończeniu danego śledztwa, kojarzące się jej z poszczególnymi poszlakami. Pamiętała bardzo wyraźnie każdą z nich. Z natury była osobą, która nie wymazywała z pamięci minionych dni, doświadczeń czy lekcji życia, które ją spotykały. Nawet wówczas, gdy zadawały ból.

Wyciągnęła z kartonu notesy i zaczęła ustawiać je na półce na biurku. Jednak niedokończona papierologia z ostatniej sprawy, jaką prowadziła wraz z kolegami jeszcze jako podkomisarz, nie dawała jej spokoju, dlatego odłożyła na bok porządkowanie gabinetu i przysiadła do dokumentów. Gdzieniegdzie brakowało tylko podpisów, gdzieniegdzie trzeba było uzupełnić akta sprawy tak, by prokurator nie miał żadnych wątpliwości, co do prowadzonego śledztwa. W końcu to on zatwierdza lub nie zatwierdza postanowienie merytoryczne policjantów prowadzących postępowanie. I choć wiedziała, że decydujący głos w każdej sprawie ma prokurator, to zawsze starała się doszukiwać twardych, niepodważalnych dowodów na potwierdzenie swojej wersji po to, by całość zakończyła się zgodnie z jej założeniami.

Raz jeszcze przeglądała protokoły z przesłuchań wszystkich osób, będącymi świadkami w sprawie, którą niedawno zamknęła oraz zgromadzone w toku postępowania dowody i wnioski dowodowe. To właśnie one pozwoliły jej postawić 43-letniemu mężczyźnie zarzut czynnej napaści na policjanta podczas służby. Ponadto w mieszkaniu mężczyzny, który zaatakował nożem funkcjonariusza znaleziono amunicję, broń, granaty i proch oraz niewielkie ilości narkotyków. Cała sprawa, choć była dość łatwa to jednak przedłużała się z uwagi na pobyt podejrzanego w szpitalu po tym, jak policjant w obronie własnej zmuszony był użyć broni, strzelając napastnikowi w nogi.

Wkładając do podpisanej już odpowiednimi oznaczeniami i numerami teczki akta sprawy, Piasecka zastanowiła się nad tym, z jak wielką łatwością przychodzi ludziom podnoszenie ręki i zadawanie ciosów drugiemu człowiekowi. Nie było przecież żadnych wątpliwości, że rzucając się z nożem w ręku na drugiego człowieka ma się zamiar skrzywdzenia go. Prokuratorka, sprawująca pieczę nad tą sprawą poprosiła Piasecką o rozmowę, dlatego postanowiła sama dostarczyć do prokuratury akta sprawy. Wsiadła więc do samochodu i w ciągu kilkunastu minut znalazła się pod instytucją.

Przed wejściem do prokuratury wcisnęła niewielki, okrągły dzwonek, który sprawił, że w przeciągu krótkiej chwili w drzwiach zjawiła się sekretarka.

— Komisarz Marieta Piasecka. Chciałabym rozmawiać z panią prokurator Wiktorią Dąbrowską. — powiedziała śledcza, pokazując policyjną odznakę.

— Proszę wejść i chwileczkę zaczekać. Już dzwonię zapytać, czy pani prokurator jest teraz dostępna. — odpowiedziała kobieta.

Po kilku minutach policjantka była już w gabinecie prokuratorki. Niewielkie pomieszczenie z jasnymi ścianami i dębowym biurkiem na środku, przy którym siedziała młoda, ładna kobieta, którą z pewnością spotykając w sklepie spożywczym lub na chodniku nikt nie podejrzewałby, że zdążyła już ukończyć studia wyższe na wydziale prawa, a następnie zrobić aplikację prokuratorską. Wyglądała raczej jak studentka I roku, ale nigdy nie powinno oceniać się drugiego człowieka na podstawie jego wyglądu. To, co najważniejsze w ludziach skryte jest głęboko w sercu, a cała otoczka, którą ludzie tworzą swoim wyglądem jest tylko dodatkiem do tego, jacy są w środku.

— Chciała pani porozmawiać. — Piasecka rozpoczęła nieśmiało dialog, wypowiadając słowa delikatnym, lekko speszonym tonem. W pierwszej chwili czuła się jak za szkolnych lat, gdy została wezwana na dywanik do dyrektora, by otrzymać naganę za przewinienie.

— Tak. Zależało mi na rozmowie z panią twarzą w twarz, ponieważ chciałabym skonsultować kilka wątków, oczywiście zawodowych, a słyszałam o pani tak wiele dobrego, tak wiele słów pochwały i jeszcze ten ostatni awans, że stwierdziłam, że to właśnie pani jest tą, której szukam. — głos prokuratorki był bardzo ciepły i pełen życzliwości.

— Bardzo mi miło. W czym mogę pomóc? — śledcza poczuła się trochę pewniej.

Kobiety rozmawiały ze sobą ponad półtorej godziny o jednej z trudniejszych spraw, jakie prowadziła obecnie od dłuższego czasu razem policja i prokuratura. Rozmowa była wymianą myśli i obserwacji, porównywaniem spojrzenia na pewne sprawy i poszerzaniem horyzontów. Coś w rodzaju konsultacji, w której można poznać czyjś punkt widzenia i wspólnie wysnuwać różne wnioski. Piasecka rozumiała jak pomocne bywa spojrzenie drugiego człowieka na sprawę, nad którą pracują śledczy i prokuratorzy. Nadzór nad postępowaniem karnym, tworzenie wniosków oskarżenia, koordynacja działań, podejmowanie decyzji, przeprowadzanie przesłuchiwań czy poszukiwanie podejrzanych były tylko kroplą w morzu obowiązków Dąbrowskiej. Dla wielu ludzi była czymś w rodzaju wyroczni, która całkowicie odmieniała ludzkie życia. Funkcjonariuszka nie dziwiła się więc wcale, że bywały momenty, w których potrzebowała skonfrontować swoje zawodowe poglądy z kimś innym. Czuła się też doceniona, że tym razem padło akurat na nią. Wychodząc z budynku prokuratury wiedziała, że raz na zawsze zakończyła już tamtą sprawę i będzie mogła skupić się na kolejnej, bo te pojawiały się jedna za drugą. Tak jakby ludzie czyhali tylko na to, by złamać prawo. Momentami takie właśnie miała wrażenie.

Gdy wróciła na komendę chciała na szybko dokończyć porządkowanie nowego gabinetu, by móc nacieszyć swoje oczy jego widokiem. Jednak nie zdążyła uporać się ze wszystkimi rzeczami, gdy dźwięk dzwoniącego telefonu zatrzymał ją w bezruchu.

— Komisarz Marieta Piasecka. Słucham? — powiedziała.

— Jest zgłoszenie. Zaginęła kobieta. Jedźcie na ulicę Lipińskiego 224. Czeka tam na Was mąż zaginionej. Jest mocno roztrzęsiony. Podejrzewa, że została porwana. — relacjonowała funkcjonariuszka, pełniąca służbę w policyjnej dyżurce.

— Dzięki, przyjęte. Zbieram ekipę i jedziemy. — Piasecka zakończyła rozmowę. Chwyciła w dłonie swoją kurtkę, a na szyję szybko zawiesiła policyjną legitymację, która dodawała jej powagi. Wyszła z gabinetu, stanęła w drzwiach pokoju dwójki podkomisarzy ze swojego wydziału i rzuciła do nich:

— Chłopaki, jest akcja. Jedziemy na Lipińskiego.

Całą trójką wsiedli do czarnego Nissana Qashqai’a i ruszyli na wskazaną ulicę. Na szyby samochodu padały delikatne płatki śniegu, które automatycznie topiły się pod wpływem temperatury pojazdu. Piasecka lubiła prowadzić. Skupiając się na drodze, sprawiała wrażenie jakby uciekały z niej wszystkie stresy i zmartwienia. Liczyło się tylko to, co widzi przez przednią szybą samochodu. Taka chwilowa odskocznia od tych wszystkich spraw, które w czasie policyjnej służby nieustannie tkwiły w jej głowie.

Po krótkiej chwili dotarli na miejsce. Dom pod wskazanym adresem należał z pewnością do kogoś zamożnego. Wybudowany w pięknym, tradycyjnym stylu skrywał w sobie wyjątkowy urok. Jasne barwy, półtora kondygnacyjny portyk wejściowy od strony frontu, boczne przeszklenia drzwi wejściowych i mnóstwo świateł dookoła. Wszystko to posadowione na środku dużej, zadbanej działki bogatej w ozdobne krzewy i drzewa, które w zimowej atmosferze nadawały temu miejscu jeszcze większej magii.

„Dzyń, dzyń!” — jeden z policjantów nacisnął dzwonek przy drzwiach, a po chwili mężczyzna w średnim wieku otworzył je i zaprosił funkcjonariuszy do środka.

— Dobrze, że tak szybko przyjechaliście. Moja żona zniknęła. Porwano ją. — powiedział rozemocjonowanym tonem, a po chwili dodał nieco spokojniej: — Nazywam się Wojciech Gawroński.

— Komisarz Marieta Piasecka, a to jest podkomisarz Borys Kamiński i podkomisarz Marek Pawlak. — wskazała ręką na swoich kolegów. — Kiedy zorientował się pan, że żona zniknęła?

— Właściwie już wczoraj czułem jakiś wewnętrzny niepokój, ponieważ żona nie odbierała telefonu ani nie odpisywała na wiadomości. Byłem jednak w podróży służbowej i nie mogłem nic zrobić. Pomyślałem, że zaprosiła gości lub sama wybrała się do kogoś w odwiedziny, choć raczej rzadko gdziekolwiek wychodziła. Jednak, gdy dzisiaj wróciłem do domu, drzwi były otwarte, a na podłodze w korytarzu znalazłem tę kartkę… — mężczyzna pokazał kartkę Piaseckiej. Widniał na niej napis: “Nie szukaj mnie. To już koniec.”.

— Te słowa można rozumieć również w ten sposób, że pańska żona chciała zakończyć związek z panem i po prostu od pana odeszła. — słowa policjantki brzmiały niczym myśli wypowiadane na głos.

— Absolutnie nie. Jesteśmy zgodnym małżeństwem. Wiadomo, że bywają też gorsze momenty, ale układało się nam na tyle dobrze, że żadne z nas nie myślało o końcu… — Gawroński tłumaczył się z miną wystraszoną niczym dziecko przystępujące do pierwszej spowiedzi.

— Kiedy żona po raz ostatni kontaktowała się z panem? — głos zabrał Kamiński.

— Wczoraj rano. Porozmawialiśmy chwilę tak jak prawie każdego dnia przed 7. Spieszyłem się na spotkanie biznesowe, więc wymieniliśmy tylko kilka zdań, ale nic nie wskazywało na to, że żona chce mnie zostawić. Przeciwnie, powiedziała, że tęskni i przygotuje miłą niespodziankę na mój powrót. — odpowiedział.

— Czy w ostatnim czasie żona zachowywała się jakoś inaczej niż zwykle? Może coś rzuciło się panu w oczy? — zapytała śledcza.

— Nie. Raczej nic takiego nie zauważyłem. — odpowiedział Gawroński.

— Przepraszam najmocniej, ale muszę zadać to pytanie. Czy żona pije alkohol lub sięga po jakieś używki? — dopytywała.

— Nie, nigdy. Co najwyżej lampka wina raz na jakiś czas. Moja żona to porządna kobieta. — wyjaśnił zmartwiony mąż.

— Gdzie żona pracuje? Macie dzieci? Jaki ma kontakt ze swoją rodziną? — Piasecka zadała trzy pytania równocześnie.

— Małgosia nie pracuje, zajmuje się domem. Mamy jedną córkę Magdalenę. Jest już dorosła i nie mieszka z nami, a moja żona ma tylko jedną siostrę. Jej matka nie żyje, a z ojcem nie utrzymuje kontaktu. — wyjaśnił mężczyzna dumny z siebie, że znał odpowiedzi na wszystkie postawione przez władze pytania.

— Jakieś przyjaciółki? Koleżanki? Znajomi? — dopytywała dalej, patrząc na twarz mężczyzny.

— Moja żona jest raczej typem samotnika. Kiedyś, przed wielu laty miała dobrą przyjaciółkę, ale od czasów studenckich nie mają ze sobą kontaktu. Gosi wystarczam ja i nasza córka. Raczej ma niewielkie grono znajomych.

— Pozwoli pan, że rozejrzymy się po domu? — zapytał Pawlak i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę wysokiej komody, nad którą wisiał telewizor.

— Oczywiście. Bardzo proszę. — Gawroński nie wyrażał sprzeciwu. — Ja czuję, że stało się coś złego. To nie jest podobne do mojej Gosi… — urwał, a jego głos zdawał się łamać pod koniec wypowiadanego zdania.

— Czy coś zniknęło z domu? Zauważył pan jakieś ślady włamania? — dopytywała Piasecka, zakładając na dłonie białe rękawiczki.

— Nie zauważyłem żeby czegokolwiek brakowało. Dom wprawdzie był otwarty, ale nie wyglądało to na włamanie. Wszystko jest na swoim miejscu. Ale… — urwał i zamyślił się na moment.

— Ale…? — komisarz próbowała kontynuować.

— Kurtka Gosi wisi na wieszaku. Wszystkie jej buty zimowe są w szafce. Gdyby wyszła gdziekolwiek sama, przecież ubrałaby się, prawda? — analizował Gawroński. — Przecież na zewnątrz jest zimno, pada śnieg… — dodał.

Piasecka dołączyła do funkcjonariuszy i również zaczęła przechadzać się po domu. W dużej mierze skupiła swoją uwagę na korytarzu i klatce schodowej. Tymczasem Kamiński przeszukiwał salon, a Pawlak był w gabinecie z wielkimi biblioteczkami wzdłuż ścian. Szukali czegokolwiek. Wskazówki, która mogłaby potwierdzić, że ktoś obcy był w domu, że Gawrońska nie opuściła sama miejsca zamieszkania. Mimo skrupulatnych poszukiwań nie znaleźli niczego podejrzanego.

— Zadzwonię po techników. Przyjadą tutaj i spróbują zebrać jak najwięcej śladów. Może ktoś zostawił odciski palców. Pozwoli pan, że wezmę tę kartkę, którą znalazł pan na korytarzu? — mówiąc to, Piasecka stanęła przed Gawrońskim i wbiła wzrok w jego oczy.

— Oczywiście, proszę. — mężczyzna podał policjantce odnalezioną notatkę, mieszczącą się na formacie A6.

— To pismo pana żony, tak? — policjantka upewniła się, wskazując palcem na napis widniejący na kartce.

Mężczyzna zawahał się. Przechylił kartkę w swoją stronę i zaczął przyglądać się uważnie napisanym niekształtnie literom.

— Tak. Wydaje mi się, że tak. — odpowiedział, choć widać było, że nie był pewien wypowiadanych przez siebie słów. — Wie Pani, dawno nie widziałem Gosi pisma, stąd ta krótka chwila niepewności. — wyjaśnił. — Zawsze się śmialiśmy, że ma pismo typowo lekarskie, trudne do odczytania. Słabo czytelne dokładnie jak na tej kartce.

— A ma pan jakieś aktualne zdjęcie żony?

— Tak, mam w portfelu. Zrobione jakieś trzy miesiące temu. — Gawroński sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągnął z niej czarny, skórzany portfel, a z jego przegródek wyjął zdjęcie swojej żony i podał je policjantce. Na fotografii była zadbana, elegancka kobieta po czterdziestce z kącikami ust wygiętymi na znak delikatnego uśmiechu i błyskiem w oczach.

“Rzeczywiście na pierwszy rzut oka wygląda na szczęśliwą.” — pomyślała w duchu Piasecka.

Wsiadając do samochodu Kamiński od razu zaczął opowiadać o Gawrońskim. Przypomniał sobie, że to jeden z najbogatszych mieszkańców miasta. Właściciel dobrze prosperującej firmy produkującej części motoryzacyjne oraz sprzęt gospodarstwa domowego. Zatrudniał mnóstwo pracowników, miał kontrahentów w całej Europie. Niepodważalne było więc to, że status materialny rodziny Gawrońskich był na wysokim poziomie.

— Może więc to porwanie dla okupu? — rzucił Pawlak, próbując robić burzę mózgów.

— Patrząc na to, co jest napisane na kartce znalezionej na korytarzu nie wydaje mi się żeby chodziło o pieniądze. — odpowiedziała Piasecka, skręcając w boczną uliczkę, by skrótem dojechać na komendę.

— A może jednak sama zdecydowała się odejść? — Pawlak nie poddawał się w swoich spekulacjach.

— Podejrzewasz, że mogłaby mieć na przykład kochanka? — wtórował mu Kamiński.

— Nie możemy tego wykluczyć… — powiedział Pawlak.

— Chłopaki, naszym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo ludzi, więc nie możemy też wykluczyć tego, że ta kobieta nie zniknęła tak po prostu, nie odeszła sama, że może naprawdę została porwana i grozi jej niebezpieczeństwo. — weszła im w słowo zmartwiona Piasecka.

— Musimy więc przyjrzeć się temu wszystkiemu bliżej. — dopowiedział Pawlak. Dalsza podróż przebiegała w ciszy. Każdy z funkcjonariuszy tworzył w głowie swoją własną wizję tej sprawy po to, by później skonfrontować z innymi swoje myśli.

— Mam nadzieję, że technicy zabezpieczą tam jakiekolwiek ślady, które okażą się być dla nas istotne. — powiedziała szefowa wydziału, parkując na najmniej zaśnieżonym miejscu pod komendą policji.

Kiedy usiadła w fotelu w swoim gabinecie zamknęła na chwilę oczy. Wyglądała jakby spała, ale w rzeczywistości jej myśli wirowały na orbicie zwanej poszlakami. Kiedy rozpoczynała pracę nad daną sprawą, zawsze tworzyła w głowie kilka opcji. Ubezpieczała się w plan A, B, C i tak dalej. Po części wierzyła swojej intuicji, po części chodziło o doświadczenie, ale w największej mierze chodziło o fakty i dowody, którym nie da się zaprzeczyć. Tego właśnie chciała — dowodów, drogowskazów, śladów, które wskazałaby na faktyczny przebieg wydarzeń. Zawsze była stuprocentowo oddana pracy, ale potrafiła przy tym trzymać pion — wiedziała, że zbyt mocne zaangażowanie prowadzi do utraty rozsądku, a wtedy wszystko zaczyna się plątać. Podniosła słuchawkę telefonu i zadzwoniła do podkomisarza Kamińskiego.

— Borys, przyjdźcie, proszę do mnie razem z Markiem.

Nie minęła chwila, a dwóch wysokich, mężnych policjantów z pogodnymi twarzami stanęło w drzwiach gabinetu Piaseckiej. Nie czuli się do końca komfortowo w sytuacji, w której to kobieta ma nad nimi władzę. Byli raczej z tych policjantów — w szczególności jeden z nich — którzy uważali, że aby być dobrym gliną należy sikać do pisuaru. Musieli jednak stopniowo godzić się z zaistniałą sytuacją i podporządkować nowym zasadom, które wyznaczała ona, choć Piasecka nie wywyższała się i nie obnosiła z tym, że jest naczelnikiem wydziału. Czasami nawet zapominali o jej awansie, pozwalając sobie na żarty, których do niedawna niejednokrotnie słuchała, pracując z kolegami w jednym gabinecie.

— Dowiedzcie się, proszę, czy technicy znaleźli cokolwiek w domu lub ogrodzie Gawrońskich: odciski palców, butów, ślady krwi, niedopałki papierosów, paproszki. Cokolwiek. Ja przekazałam już do analizy kartkę, którą mąż zaginionej znalazł w korytarzu. Może odciski palców zachowały się na papierze. Trzeba też sprawdzić wszystkie bilingi Gawrońskiej z ostatniego miesiąca. Jeśli zechcecie się w to zagłębić meldujcie mi wszystkie podejrzane zrealizowane połączenia przychodzące lub wychodzące z jej telefonu. SMS-y też. — Piasecka wypowiadała słowa bez większych emocji na jednym tchu, tak jakby od ich prędkości zależny był sukces policjantów. — W międzyczasie będziemy musieli się również dowiedzieć, czy Gawrońscy mieli jakichś wrogów. Może ktoś z jego pracy, a może konkurencja. — zakończyła swój monolog, ale zanim którykolwiek z mężczyzn zdążył zabrać głos, policjantka przypomniała sobie o fotografii zaginionej kobiety. Położyła ją na biurku, wskazała palcem na zerkającą na śledczych ze zdjęcia kobietę i dodała: — To zdjęcie mają już wszystkie patrole w mieście.

— Wiem, że Gawroński udostępnił technikom nagrania z monitoringu przydomowego. Problem polega jednak na tym, że kamery nie zarejestrowały w ogóle ostatniej doby. Tak jakby ktoś majstrował przy nich. — powiedział Kamiński.

— Rozejrzymy się wśród sąsiadów. To bogata dzielnica. Kamery są pewnie w co drugim domu. Może uda się dotrzeć do takiej, która swoim zasięgiem obejmuje dom i ogród Gawrońskich albo przynajmniej jakąś część i coś uchwyciła. — zakomunikowała szefowa. — Trzeba też porozmawiać z sąsiadami. Może zauważyli wczoraj coś podejrzanego. Niewykluczone, że ktoś kręcił się po okolicy albo Gawrońska miała gości. Każda informacja może być na wagę złota. — uśmiechnęła się, by zachęcić kolegów do pracy, a sama wstała z fotela, by skierować swoje kroki w kierunku drzwi. — Do roboty, chłopaki! I meldujcie mi o wszystkim! — mówiąc to, opuściła swój gabinet.

Spotykając niespodziewanie na korytarzu Malinowskiego, przywitała się dość wylewnie, przytulając i muskając jego policzek. Śmiał się często, że jest jego zawodową córką i spełnieniem marzeń, choć prywatnie był ojcem dwóch dorosłych już młodych mężczyzn. To on był zawsze tym policjantem, który nie bał się mówić, że funkcjonariusz ma obowiązek przyjąć zgłoszenie o zaginięciu danego człowieka w każdym momencie, możliwie jak najszybszym i zaprzeczał kategorycznie, by prawdą było, że od zaginięcia musi minął 24 lub 48 godzin, by policja podjęła jakiekolwiek czynności, zmierzające do ustalenia miejsca pobytu zaginionego i zapewnieniu mu ochrony zdrowia, wolności lub życia.

— Czuję się dziś perfidnie. — powiedział inspektor. — Chyba dopadła mnie grypa.

— Grypa albo to całe szaleństwo i pęd otaczającego nas świata. Polecam wziąć parę dni wolnego. Przyda się inspektorowi odpoczynek. — odpowiedziała, odwracając się na pięcie i kierując w stronę głównego korytarza. — Spieszę się, bo mam do pogadania z kilkoma ludźmi. — pomachała mu dłonią na pożegnanie i zniknęła za drzwiami.

Śnieg skrzypiał pod jej nogami, gdy stawiała maleńkie kroki w stronę czarnego Nissana. Postanowiła pojechać do firmy Gawrońskiego i porozmawiać z jego pracownikami. Wprawdzie nie liczyła, że będą wiedzieli cokolwiek na temat zaginięcia jego żony, ale pomogą jej stworzyć w głowie wizję Gawrońskiego jako szefa i człowieka. Dzięki temu chciała przekonać się, na ile może mu ufać i wierzyć w jego słowa. Dopóki nie zapoznała się z stosunkiem innych ludzi do danego człowieka, bywała ostrożna i nieco podejrzliwa. Policyjne praktyki wyolbrzymiły w niej wrażliwość i praktycznie całkowicie unicestwiły naiwność, której zalążek każdy człowiek nosi w sobie.

Pracownicy Gawrońskiego początkowo nie byli zbyt rozmowni, gdy zobaczyli policyjną odznakę, ale odpowiednie podejście Piaseckiej sprawiło, że rozwiązały się im języki. Na szczęście dla ich szefa uważali go za człowieka godnego zaufania i lojalnego. Nie miał zatargów ze swoimi pracownikami, przestrzegał umów, dbał o bezpieczeństwo finansowe swoich ludzi. W firmie odbierany był jako życzliwy, zaangażowany w pracę człowiek, choć padały również komentarze o tym, że jest na granicy pracoholizmu. O małżeństwie Gawrońskiego pracownicy nie wiedzieli zbyt dużo. Żona bardzo rzadko odwiedzała go w pracy, a jeśli już wpadała to na krótką chwilę. Nigdy nikt nie był świadkiem kłótni czy jakiejkolwiek ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy małżonkami. Tylko jedna z pracownic wspomniała, że szef najczęściej zabiera w podróże służbowe swoją sekretarkę, choć jej zdaniem nie zawsze bywa taka konieczność. Nie powiedziała jednak nic więcej na temat tej relacji, choć z tonu rozmowy dało się wyczuć, że nie jest to odbierane jako sprawy wyłącznie zawodowe. Informacje, jakie Piasecka uzyskała w firmie Gawrońskiego w pewnym sensie uspokoiły ją i pozwoliły poukładać myśli, choć wzmianka o sekretarce wzbudziła pewne podejrzenia. Prawdopodobnie to właśnie pochlebna opinia większości pracowników sprawiła, że Piasecka odrzuciła w tamtym momencie opcję, że w zaginięcie żony zamieszany jest sam Gawroński.

Wróciwszy na komendę, usiadła za swoim biurkiem i na dłuższą chwilę pogrążyła się w tak zwanej pracy papierkowej. Pisała coś na laptopie, robiła wydruki, podpisywała. Następnie napisała kilka słów na kolorowych, małych karteczkach i przyczepiła je do tablicy korkowej wiszącej na ścianie za biurkiem. Zawisły tam słowa: kartka z napisem, otwarte drzwi, brak śladów włamania, dobra opinia w pracy, podróż służbowa. W tamtym momencie to były wszystkie myśli-słowa, które udało się zdobyć w ciągu jednego dnia. Spojrzała przez okno. Za szybą było już całkowicie ciemno, tylko blask latarni odbijał się gdzieniegdzie od śniegu, który nie zdążył jeszcze się roztopić.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij