Jak mieć udany związek - ebook
Jak mieć udany związek - ebook
Czego najbardziej pragniemy w związku z drugą osobą? Czy widzimy i rozumiemy potrzeby naszych partnerów? Co nam przeszkadza kochać, czego się boimy,
Jak wspólnie pokonywać trudności, stawiać czoło kryzysom, wyzwaniom, nieoczekiwanym zdarzeniom – czyli wszystkiemu, co zdarza się w życiu każdej pary.
Na wiele takich pytań odpowiada książka „Jak mieć udany związek”. To zbiór najlepszych tekstów przygotowanych dla „Newsweeka Psychologii”przez specjalistów od związków. Dla tych, którzy chcą tworzyć dobrą, satysfakcjonującą relację z ukochaną osobą i czuć się w niej spełnieni.
Każdy poruszony temat uzupełnia komentarz-poradnik psychoterapeutyczny Ewy Borodo-Jaskólskiej psycholożki i psychoterapeutki par. Redaktorką książki jest Iwona Zabielska-Stadnik, redaktor naczelna magazynów psychologicznych „Newsweeka”.
Scenki rodzajowe z życia związku narysowała swoją charakterystyczną kreską znakomita rysowniczka Magdalena Danaj, znana z „Porysunków”, felietonów rysunowych dla „Newsweeka Psychologii” oraz ilustracji do okładek tego magazynu.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8250-323-4 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jedno krótkie, pewne „Tak” i zawiązuje się związek. Obietnica życia z kimś, z kim będzie lepiej niż bez nikogo. Mówiąc „Tak”, mówimy sobie ważne rzeczy. Że kochamy się teraz i na zawsze. Że wierzymy w lojalność i wierność. Że będziemy się wspierać, a nie krzywdzić. To bardzo dobry początek, chociaż tylko początek. Nie, nie napiszę, że potem jest już tylko pod górę i z każdym krokiem robi się trudniej, a na górze niekoniecznie czekają fajerwerki. Na pewno często tak jest. Rozczarowanie, żal, gniew to dobrzy znajomi wielu par, którym „Tak” właśnie tak dało w kość.
Za to chętnie napiszę, że po dobrym początku może być dobre dalej. Jeśli mówiąc „Tak”, powiemy jeszcze kilka innych ważnych rzeczy. Że będziemy słuchać, a nie tylko mówić. Że zostawimy trochę powietrza dla drugiego ego. Że – jeśli zrobi się trudno, za trudno na nas dwoje, dwóch, dwie – to poprosimy o pomoc. Zmierzymy się z różnicami, poczuciem niezrozumienia i z tym, jak wiąże nas związek. Powalczymy o nasze Razem. O „Tak”. Zamiast zbyt szybko powiedzieć „Nie”.
* * *
Teksty, które znajdują się na kolejnych stronach tej książki, zostały przygotowane dla dwumiesięcznika „Newsweek Psychologia”. Wybrałam je starannie, kierując się przekonaniem, że większość par mierzy się z podobnymi trudnościami, szuka odpowiedzi na podobne pytania. I mimo niepewności, rozczarowań, zwątpień, pragnie żyć w udanym związku i jest gotowa nad tym pracować.
Mam nadzieję, że uda się nam w tej pracy Was wesprzeć tym, co mamy najlepszego – dobrym, mądrym słowem tych, którzy naprawdę znają się na związkach.
fot. marek szczepański
iwona zabielska-stadnik
redaktorka naczelna magazynu „Newsweek Psychologia”CYKL ŻYCIA PARY
W procesie dojrzewania związku każda para znajduje się pomiędzy stabilnością a zmianą. Jeśli nasza relacja w ogóle się nie zmienia, to z czasem obumiera. Ale gdyby zmieniała się zbyt często i szybko, to stałaby się chaotyczna. Co pozwoli partnerom zapuścić mocne korzenie, bez których nie można kwitnąć?
tekst Matylda Porębska
Związek powinien być procesem rozwojowym, a nie statyczną budowlą. Znane nam dobrze „i żyli długo i szczęśliwie” niejako implikuje myślenie o małżeństwie, jak gdyby było ono stanem, który kiedy raz się osiągnie, to już się w nim jest do końca. Tymczasem jeśli szukać jakiegoś porównania, to można powiedzieć, że związek jest jak drzewo. U podstaw potrzebne są solidne korzenie, które z czasem trwania relacji zapuszczają się coraz głębiej. By rosnąć, potrzebuje i słońca, i deszczu. Zmienia się wraz z porami roku, czasem zamiera, by znów obudzić się do życia i rozkwitnąć na nowo.
Para między starym a nowym porządkiem
Zmiany dotyczące naszych relacji dzieją się niemal na żywo, tu i teraz. Czasem można mieć wrażenie, że bierzemy udział w jakimś zbiorowym eksperymencie. Wypowiedzieliśmy wojnę patriarchatowi, choć ciągle jest on częścią naszego społecznego DNA. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni próbują odnaleźć nowy sposób bycia ze sobą, tkwiąc pomiędzy starym a nowym. Po odrzuceniu tego, co znane, próbujemy na nowo pisać zasady, co przypomina obstawianie w wyścigach konnych bez gwarancji, że wygramy.
Przez wieki związek dwojga ludzi był raczej sojuszem ekonomicznym, miał zapewnić ciągłość gatunku. W małżeństwie – czy to aranżowanym, czy z tzw. rozsądku – miłość była mile widziana, ale z pewnością nie kluczowa. Brzmi mało romantycznie, ale tradycyjne małżeństwo opierało się na dobrze zdefiniowanych rolach płciowych i co za tym idzie – na jasnym podziale pracy. On miał ciężko pracować i przynosić do domu pieniądze, ona rodzić dzieci i zajmować się gospodarstwem. Niemal do końca XX w. małżeństwo miało trwać aż do śmierci, kobiety były całkowicie zależne od mężów, a rozwód, o ile w ogóle się wydarzał, był powodem wstydu i wykluczenia.
Partnerzy, którzy kurczowo trzymają się swoich przekonań i tego, jacy zawsze byli, z dużym prawdopodobieństwem rozstaną się, kiedy życie skonfrontuje ich ze zmianą. Ale ekstremalne poświęcanie siebie, żeby zadowolić partnera czy uniknąć konfliktów, również się nie sprawdzi. W zdrowym związku rozwiązaniem nie jest próba zmiany partnera, lecz zadanie sobie samemu pytania, w jaki sposób ja uczestniczę w naszym tańcu
Dynamikę związków zmieniły feminizm, antykoncepcja i prawa reprodukcyjne. Byt kobiety przestał być zależny od mężczyzny, co pozwoliło na decydowanie o własnych uczuciach i losie. Przestaliśmy potrzebować małżeństwa, żeby wyprowadzić się od rodziców, nie musimy nawet być w stałym związku, żeby mieć udane życie seksualne czy żeby wziąć kredyt. To wszystko sprawiło, że zaczęliśmy zwracać uwagę na poziom naszej satysfakcji w związku („Chcę być usłyszany z moimi potrzebami”), być bardziej wybredni („Jak nie ta, to inna”) i bardziej wymagający – od siebie i od partnera. Kłopot w tym, że ciągle chcemy tego wszystkiego, co miało do zaoferowania tradycyjne podejście, czyli koleżeństwa, wsparcia ekonomicznego, życia rodzinnego i statusu społecznego. Jednocześnie na liście oczekiwań wobec potencjalnego partnera pojawiły się: antidotum na naszą samotność, wysoki intelekt, ciekawa osobowość i czarny pas w sztuce miłości. No i nie zapominajmy, że nasz partner ma jeszcze jedno arcyważne zadanie: mamy stać się przy nim najlepszą wersją siebie. Nie zależy nam już tylko na tym, żeby w relacji być, ale również na tym, żeby ta relacja była spektakularnym sukcesem.
Kryzysy tożsamości pary
Każdy etap związku to typowe i całkowicie normalne kryzysy, a tym, co utrzymuje związek przy życiu, jest adekwatne ich przezwyciężanie. Fakt występowania kryzysów nie jest więc patologią. Zachowania patologiczne pojawiają sie zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy partnerzy unikają przechodzenia przez kolejne etapy – niezbędne, by związek mógł dojrzewać, rozwijać się i być źródłem satysfakcji.
Jak w filmie
Młody człowiek, nawiązując relacje, zwykle nabywa umiejętności, które w późniejszym okresie mają pomóc mu stworzyć bliski i stały związek. Dla nastolatka chłopak/dziewczyna służy raczej jako wizytówka i ozdoba. Jego cechy charakteru mają zwiększyć poczucie wartości, zdobyć podziw i uznanie otoczenia. Związki młodych ludzi są zazwyczaj mało trwałe, romantyczne i egoistyczne, co jest całkowicie naturalne i zrozumiałe, ponieważ młody człowiek dopiero określa swoją tożsamość. Zapewne jest to powód, dla którego bardzo rzadko młodzi w parach wybierają się do terapeuty, by „ratować” związek, który często przecież wydaje się jedyny i na zawsze. Dorastanie to czas, kiedy następuje określanie swoich granic i potrzeb, a dzięki reakcjom partnera młoda osoba uczy się tego, kim jest. Tożsamość w rozumieniu wyboru określonej drogi oznacza też rezygnację z pozostałych możliwości. Zatem wybór jednego partnera wiąże się z rezygnacją ze wszystkich pozostałych partnerów, co na tym etapie jest po prostu trudne. Dopóki młody człowiek nie podejmie podstawowych decyzji dotyczących własnej osoby, nie wie, jakiego partnera powinien wybrać. Młody człowiek o związkach mówi często, jak ważne jest, żeby nigdy się ze sobą nie kłócić, zawsze być ze sobą szczerym i mieć siłę każdego dnia żyć tak, jakby miał to być ostatni dzień naszego życia. Wizja ta wiąże się zapewne z tym, co oglądamy w filmach, oraz z pragnieniem, by nie powtarzać tego, co widzimy w swoich domach. Jednak wraz z wejściem w stały związek poddana ona zostaje weryfikacji.
Konfrontacje, ustępstwa, negocjacje
W momencie nawiązania stałej relacji chwilowe zadowolenie czy potwierdzenie swojej wartości przestaje być głównym celem. Pojawia się potrzeba wspólnego tworzenia domu, rodziny i dalszej historii życia. Połączenie się w parę oznacza wzajemną wyłączność nie tylko wobec innych parterów, ale również wobec rodziny pochodzenia. Jest to niewątpliwie faza, której towarzyszy dużo lęku i wątpliwości. Nierzadko w okresie tuż przed zawarciem małżeństwa pojawia się nastrój depresyjny, chęć ucieczki, stany lękowe, czasem wręcz ataki paniki.
Tym, co utrzymuje związek przy życiu, jest adekwatne przezwyciężanie kryzysów. To, że kryzysy występują w związkach, nie jest patologią. Zachowania patologiczne pojawiają się wtedy, kiedy partnerzy unikają przechodzenia przez kolejne etapy – niezbędne, by związek mógł dojrzewać, rozwijać się i być źródłem satysfakcji
Pierwsze lata małżeństwa są w pewnym sensie najbardziej intensywnym i pracowitym okresem dla pary. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj jest to czas wielkich zmian: przeprowadzka do nowego mieszkania, pojawienie się dziecka czy rozwój kariery zawodowej. Jest to również etap, kiedy powstaje zupełnie nowa struktura. Partnerzy poszukują swojej tożsamości jako para, własnego stylu życia, rozdzielają zadania i obowiązki, ustalają porządek dnia pracy i czasu wolnego, określają kontakty społeczne i przyjaźnie, a także kwestie związane z pieniędzmi i wyznaczaniem celów. Proces ten to niekończące się konfrontacje, dyskusje, ustępstwa i negocjacje. Różnica w poglądach i odczuciach budzi w partnerach najczęściej niechęć i złość. W sprzyjających warunkach partnerzy uczą się, że różnice i odrębność partnera mają w sobie potencjał rozwojowy. Partnerom często towarzyszy lęk, że przegrany spór będzie oznaczał całkowitą dominację partnera na resztę życia. Walczą więc dużo bardziej zaciekle i z uporem, niż de facto wymaga tego dana sytuacja. Z tej perspektywy nie dziwi tak bardzo fakt, że wiele małżeństw myśli o rozwodzie, zanim jeszcze będą obchodzić pierwszą rocznicę ślubu.
Ważną kwestią w tej początkowej fazie jest ustalenie na nowo relacji z rodzinami pochodzenia. Dla niektórych postawienie wyraźnej granicy pomiędzy sobą a rodzicami budzi bardzo dużo lęku i poczucia winy. Często daje się to usłyszeć już podczas pierwszej konsultacji pary: „A bo moja mama uważa, że…”; „Kiedy rozmawiałem z moją mamą o naszym problemie…”; „Mój ojciec nigdy by się tak nie zachował”. Kiedy rodzice dominują w życiu pary, to po pierwsze – najczęściej jest to główne źródło problemów tej pary, po drugie – trzeba się tym zająć w pierwszej kolejności. Nie można czuć się równorzędnym partnerem, jeśli decydujące słowo należy do teściowej czy matki albo to ona dowiaduje się o ważnych sprawach jako pierwsza.
Pojawienie się dzieci to moment głębokiej przemiany dla związku, bo oto nie żyją już tylko dla siebie. Partnerzy przestają zaspokajać w pełni swoje potrzeby bliskości i wsparcia. Jeśli przed pojawieniem się dzieci para zmagała się z problemem intymności, możliwość poświęcenia się dzieciom może być przyjęta z ulgą. Wówczas najpewniej te problemy powrócą, kiedy dzieci wyruszą w świat.
Przypomnieć sobie, jak to jest być ze sobą
Do tej pory tożsamość pary organizowała się wokół realizacji konkretnych celów, które albo zostały już osiągnięte, albo zostały poddane ewaluacji. Dzieci wyrosły już z wieku, kiedy obecność obojga rodziców jest niezbędna dla ich rozwoju, dom albo jest w planach, albo został zbudowany, kariera zawodowa z grubsza jest już ugruntowana. Nie ma więc żadnego zewnętrznego celu, który by parę konsolidował i wzmacniał. Upragniony spokój i odpoczynek, o którym niejedna para marzy w okresie kształtowania się rodziny, teraz, kiedy stał się osiągalny, budzi raczej niepokój i poczucie pustki. Można powiedzieć, że następuje kolejny kryzys tożsamości związku. Bardzo wiele zgłoszeń na warsztat dla par czy na terapię pojawia się właśnie w tym momencie, kiedy dzieci są już w wieku szkolnym, a kariera zawodowa jest w miarę stabilna. Kiedy pytamy o oczekiwania, często padają sformułowania: „Chcemy wrócić do siebie”; „Chcemy przypomnieć sobie, jak to jest spędzać ze sobą czas”; „Ostatnie lata to był totalny młyn i teraz jest pierwszy moment, żeby porozmawiać o tym, jakim chcemy być związkiem”.
Związek jest jak drzewo. U podstaw potrzebne są solidne korzenie, które z czasem trwania relacji zapuszczają się coraz głębiej. By rosnąć, potrzebuje i słońca, i deszczu. Zmienia się wraz z porami roku, czasem zamiera, by znów obudzić się do życia i rozkwitnąć na nowo
Bywa, że nagle odczuwa się brak gotowości do podporządkowywania swojego życia małżeństwu i rodzinie. Niektórzy sprawiają wrażenie, jakby próbowali „nadgonić” możliwości życiowe, z których zrezygnowali na rzecz rodziny. Ten etap w życiu pary jest szczególnie narażony na pojawienie się romansów. Niektórzy mężczyźni doświadczają swoistego zawodu i rozczarowania, że nie udało im się spełnić swoich oczekiwań. Czują, że nie doczekali się wystarczającego uznania, i winą za to skłonni są obarczać małżeństwo, które teraz jawi się jako główna przeszkoda w rozwoju zawodowym i osobistym. Pocieszenie w ramionach doceniającej kochanki może wydawać się jedynym rozwiązaniem w tej tragicznej sytuacji. Na pokusę szukania ukojenia poza małżeństwem uważni muszą być również ci, którzy sukces odnieśli. Niestety, często okazuje się, że ciężka praca i osiągnięcie wszystkich wytyczonych celów pozostawia uczucie niesmaku, pustki czy wręcz depresji. Sukces nagle okazuje się niewspółmierny do poświęceń, które poczyniło się na drodze do niego. Pojawia się pragnienie, żeby zrezygnować z tej pogoni, by korzystać z życia. Niestety, rezygnacja z komfortu i prestiżu nie jest łatwa. Niektórzy właśnie w tym momencie wchodzą w związki pozamałżeńskie czy wręcz występują o rozwód. Chcą jak najszybciej rozstać się z dotychczasową tożsamością, z przekonaniem wierząc, że właśnie to jest jedyne remedium na brak spełnienia w życiu. I jak to bywa z podróżą za granicę – początkowo nas zachwyca, idealizujemy wszystko, co nowe, jesteśmy gotowi próbować nowych smaków i doznań, ale z czasem zaczynamy tęsknić za dobrze znaną ojczyzną.
Co słychać w gabinecie
Nie zawsze, choć często, para zgłasza się na terapię z inicjatywy kobiety. Może to być związane z tym, że dla kobiety, dla której inwestycja w rodzinę wiązała się z rezygnacją z wielu innych celów, perspektywa zakończenia związku jawi się w kategoriach porażki. Co więcej, starszy mężczyzna ma dużo większe szanse na znalezienie młodszej, atrakcyjnej kobiety, aniżeli starsza kobieta nowego, stałego partnera.
Na kobietę, która porzuciła swoją karierę na rzecz rodziny, czeka spore wyzwanie związane z kolejnym przedefiniowaniem swojego życia. Niektóre próbują współpracować z mężem zawodowo, choć rzadko wpływa to pozytywnie na związek. Zazwyczaj bowiem są w roli pracownicy męża, co już z definicji uderza w zasadę równorzędności. Niestety, niektóre kobiety, najczęściej nieświadomie, aby odsunąć widmo kryzysu małżeńskiego, próbują przedłużać okres niedojrzałości i zależności swoich dzieci. Wówczas terapeuta powinien zwrócić uwagę rodzicom, żeby nie wciągali dzieci w swoje problemy małżeńskie.
Zadaniem terapeuty nie jest jednak szukanie nowych motywacji do pozostania w parze, lecz pokazanie dysfunkcyjnych wzorców, które utrudniają życie razem.
Kryzys wieku średniego dla wielu par może okazać się decydujący w procesie dojrzewania związku. Pytanie, czy na tym etapie będą widzieli swoją relację jako coś, co się rozwijało i rosło przez wspólne lata, tworząc ich własną niepowtarzalną historię, czy raczej jako łańcuchy, które ograniczały i utrudniały satysfakcjonujące życie.
„Właściwie to od zawsze tak było. Zawsze była zajęta dziećmi i na mnie nie zwracała uwagi. Wcześniej to były przyjaciółki, praca, a potem dzieci. Ja zawsze byłem na ostatnim miejscu”; „Kiedyś mi to nie przeszkadzało, że on się tak na wszystko zgadza i jest tak, jak ja tego chcę, i tak, jak ja zaplanuję, ale dzisiaj chciałabym czuć, że mam partnera, a nie bezradne dziecko, które wisi na mnie, jakbym była jego matką”; „Nigdy nie czułam się ważna dla niego”; „Ona nigdy nie chciała eksperymentować w łóżku”, „On nigdy mnie nie słyszał”, „Ona zawsze robi mi awantury, że wróciłem za późno, czy to jest 17, czy 20, nie ma znaczenia”.
Takie zdania bardzo często słychać w gabinecie. Pary zgłaszają się z różnych powodów, z różną motywacją. W pewnym sensie każde zgłoszenie można widzieć jako trudność pary w samodzielnym przeprowadzeniu jakiejś zmiany w związku. Utknięcie w swoistym tańcu, który odbywa się czasem latami, potrafi mieć bardzo destrukcyjną moc. Wyobraźmy sobie parę, w której w różnych momentach kryzysowych ona za wszelką cenę chce rozmawiać, na różne sposoby próbuje dobić się do partnera, a on z każdym naciskiem bardziej się wycofuje i zamyka w sobie. Im bardziej ona napiera, tym bardziej on ucieka od kontaktu. Wydaje się, że bez terapii raczej małe są szanse, żeby para mogła sama to zmienić, a zapewne dla obu stron taki sposób funkcjonowania jest wyczerpujący. U podstaw obu tych strategii tkwi lęk, u niej może być to lęk przed porzuceniem i brakiem kontaktu, u niego być może jest to lęk przed pochłonięciem i zawładnięciem. Oboje, chcąc chronić się przed bólem, uniemożliwiają sobie bliskość.
Pary, w których partnerzy kurczowo trzymają się swoich przekonań i tego, jacy zawsze byli, z dużym prawdopodobieństwem rozstaną się, kiedy życie skonfrontuje ich ze zmianą. Z drugiej strony ekstremalne poświęcanie siebie, żeby zadowolić partnera czy uniknąć konfliktów, również się nie sprawdzi. W zdrowym związku rozwiązaniem nie jest próba zmiany partnera, lecz zadanie sobie samemu pytania, w jaki sposób ja uczestniczę w naszym tańcu. Oczywiście, miejmy też świadomość, że myśląc o zmianach, poruszamy się w jakichś granicach wyznaczonych przez osobowość i styl przywiązania partnerów.
Każda para znajduje się pomiędzy stabilnością a zmianą. Jeśli nasza relacja w ogóle się nie zmienia, to z czasem po prostu obumiera. Jeśli jednak zmieniałaby się zbyt często i szybko, to stałaby się zbyt chaotyczna. Kluczem do rozwoju relacji będzie zatem nawigowanie pomiędzy starym a nowym, porządkiem a niespodziewanym. Przechodzenie przez kolejne etapy oznacza wspólne rozwijanie się wokół zmiany, zapuszczanie mocnych korzeni, a jednocześnie pozostawianie sobie nawzajem przestrzeni.
fot. archiwum prywatne
Matylda Porębska
psycholożka, psychoterapeutka par, pracuje w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Współautorka warsztatu dla par „Jak być w związku i nie zwariować?” oraz grupy terapeutycznej dla parPOMOCNIK PSYCHOTERAPEUTYCZNY
Nie bójmy się zmian
Zmiana jest nieodłącznym elementem każdego długotrwałego związku. Choć partnerzy często obawiają się zmian, w rzeczywistości sztywne trwanie w niezmienianiu jest tym, co wprowadza związek na niebezpieczne tory.
Na każdym etapie związku przed partnerami stoi inne zadanie.
W okresie zakochania jesteśmy przepełnieni nadzieją, że partner zaspokoi nasze pragnienia i tęsknoty, które od dawna (bądź nigdy) nie zostały zaspokojone. Choć to przyjemny czas, opiera się na iluzji, że partner może na stałe zapełnić nasze „braki”. Rzeczywistość prędzej czy później ją weryfikuje.
Gdy mija zakochanie, przed związkiem stoi zadanie, by zobaczyć partnera w sposób złożony, wraz z jego zaletami i ograniczeniami. Uczymy się tolerować frustrację wynikającą z braku oczekiwanej odpowiedzi na nasze potrzeby. Partner staje się osobą, nie zaś wyśnioną księżniczką czy królewiczem. Od tego, czy to się zadzieje, zależy, czy pomyślnie przejdziemy z etapu zakochania do bardziej dojrzałej miłości.
Pojawiające się w życiu pary kryzysy (związane z narodzeniem się dzieci, wychodzeniem dzieci z domu, chorobą, utratą pracy, utratą bliskich, starzeniem się, przemijaniem) to ważne momenty. Pozytywne przejście związku przez te nieuchronne „wyboje” utrudnia społeczny kontekst, który nas otacza: bardzo wysokie oczekiwania, które stawiamy związkowi, oraz presja, by znaleźć szybkie i proste rozwiązania trudności. Wymaga to więc od partnerów ponownego definiowania „ja” każdego z partnerów i „my” związkowego. Jeśli to się uda, związek staje się mocniejszy i głębszy.KONTRAKTY ZAUFANIA
Oczekiwania są projekcją naszych wyobrażeń, tęsknot i braków. Żywią się tym, czego nie ma, uwodzą i mamią, bo obiecują coś innego i lepszego. Czasami bywają pożyteczne, ale nie można na nich budować związku.
Co sprawdzi się w związku lepiej niż oczekiwania?
tekst Magdalena Sękowska
Pierwszy raz zderzamy się z nimi w dzieciństwie. Przyjście potomka na świat, szczególnie tego pierwszego, jest bardzo silnie naznaczone oczekiwaniami. Projekcje rodziców budują obraz, z którym mierzymy się potem przez całe życie. Oczekiwania zapisane w imieniu dziecka widać w urządzeniu jego pokoju, w dywagacjach o tym, do kogo jest podobne, w wyborach szkół, werbalnych nakazach i emocjonalnych reakcjach zakazujących. W rozwoju dziecka takie oczekiwania mogą być siłą napędową tworzącą aspiracje, ale też balastem, niekiedy niemożliwym do udźwignięcia.
W sieci marzeń i tęsknot
Oczekiwania uruchamiamy również, gdy w życiu dorosłym poszukujemy partnera. To kolejny moment, w którym nabierają mocy. Tylko tym razem są one wytworem naszego umysłu. Szukamy towarzysza w oparciu o nasze marzenia, tęsknoty, przeczytane w dzieciństwie i w okresie nastoletnim opowieści, zasłyszane historie rodzinne, podpatrzone relacje. Budujemy oczekiwania, kierując się także modą czy trendami w kulturze masowej. W odniesieniu do nich szukamy kogoś, kto ma mieć jakieś określone właściwości – powinien być np. wysportowany, powinna lubić chodzić po górach. Oczekujemy, że nasz partner życiowy będzie wychodził z inicjatywą. Chcemy, by był równie zaangażowany w życie zawodowe, jak i rodzinne, był opiekuńczy, towarzyski, wierzący lub niewierzący. Świadomie budujemy obraz złożony z oczekiwań i w fazie randkowania najczęściej on właśnie staje się naszym punktem odniesienia. Sprawdzamy, co dana osoba zrobiła, powiedziała, jak się zachowała, o czym mówiła, a o czym nie. Weryfikujemy, czy bycie z nią nam pasuje.
Na świadomie tworzoną sieć oczekiwań wobec partnera zaczyna nakładać się warstwa niewidzialna i nieświadoma. Uruchamia się ona w związku z lękami, fantazjami i potrzebami, które wynikają z naszych dotychczasowych doświadczeń w relacjach.
Według dziedzicznego przepisu
Wybór życiowego partnera nie opiera się na zasadzie zamka i klucza, lecz na wzajemnym przystosowywaniu się. Nie ma na to raz danych, gotowych wzorców. Takie dopasowywanie się obarczone jest próbami, które często nie przynoszą upragnionych efektów. Wtedy pojawia się frustracja, zniecierpliwienie, utrata motywacji czy chęci do dalszego próbowania. Frustrujemy się, bo mamy silnie wdrukowane rodzinne przepisy na to, co znaczy „być w dobrym związku”: „Pamiętaj, abyś nigdy nie usługiwała mężczyźnie – niech sam robi wokół siebie, a tobie przynosi śniadania do łóżka”, „U nas w rodzinie mężczyzna zapewnia byt, a kobieta tworzy atmosferę”, „Ważne jest, abyś zawsze miała coś swojego i nie zależała od mężczyzny”, „Bądź zawsze silny”, „Nie ulegaj emocjom”.
Wszystkie te przepisy, nakazy czy zakazy aktywizują się tym bardziej, im silniej jesteśmy związani z rodziną pochodzenia. Im ważniejsze miejsce w naszym podejściu do życia zajmuje realizacja wdrukowanych wzorców, tym silniejsza jest w nas chęć swoistego odtworzenia znanych zachowań. Patrzymy wtedy na partnera w kategoriach „pasuje czy nie pasuje”, często bez zaciekawienia, a z nastawieniem na wyłapywanie potwierdzeń bądź zaprzeczeń wyobrażonego wzorca. Tymczasem to, co jest możliwe w relacji z jedną osobą, bywa niemożliwe z inną. To, co wytwarza się między określonymi partnerami, jest niepowtarzalne, w innych kontekstach nie zachodzi.
Tkwiąc w swoich wyobrażeniach, nie jesteśmy też w stanie odkryć, kim tak naprawdę jest nasz partner. Nie możemy go poznawać i cieszyć się drogą wzajemnego pogłębiania wiedzy o sobie. Gdy przyjmujemy postawę oceny, dystansujemy się i stawiamy siebie poza związkiem. Silny wpływ naszych oczekiwań bardzo ustatycznia obraz partnera w naszych oczach, zamienia go w skończony twór, bez uwzględnienia możliwości zmiany, rozwoju, współtworzenia. W takim związku ciągle dochodzi do kłótni, nieustannie trwają poszukiwania „winnego”, a partnerzy żyją w poczuciu krzywdy i niespełnienia.
Im bardziej jesteśmy samoświadomi, tym większa jest szansa, że będziemy umieli weryfikować nasze oczekiwania, zamiast trzymać się ich za wszelką cenę. Doświadczanie siebie w różnych relacjach dostarcza nam wiedzy o naszych możliwościach i granicach, sposobach funkcjonowania, o tym, jak bardzo jesteśmy złożeni i różnorodni.
Dopasowywanie się obarczone jest próbami, które często nie przynoszą upragnionych efektów. Pojawia się frustracja, zniecierpliwienie, utrata motywacji czy chęci do dalszego próbowania. Frustrujemy się, bo mamy silnie wdrukowane rodzinne przepisy na to, co znaczy „być w dobrym związku”
Poza schematem przyczyny i skutku
„Jeśli można pomyśleć, że może być lepiej, to znaczy, że już jest lepiej” – napisała Olga Tokarczuk w „Momencie niedźwiedzia”. Gdy zauważamy siebie wzajemnie i dostrzegamy to, co jest wokół, to znaczy, że żyjemy w naszym „tu i teraz” i potrafimy doceniać wspólnie tworzoną przestrzeń. Wtedy łatwiej jest zobaczyć, że związek to proces ciągłego współtworzenia i wzajemnej współzależności. Ja wpływam na ciebie, ty wpływasz na mnie, a to, co dzieje się między nami, jest wynikiem powstających sprzężeń zwrotnych, a nie transakcją pomiędzy oddzielnymi i niepowiązanymi ze sobą osobami. Rozumienie związku poza schematem przyczyny i skutku umożliwia zobaczenie współzależności.
Sposobem na budowanie związku opartego na wzajemnych informacjach zwrotnych jest kontraktowanie. Najczęściej mówimy o tym procesie w odniesieniu do życia zawodowego, obszaru biznesu czy transakcji handlowych. Kontraktowanie jest obustronnym zobowiązaniem do wzięcia odpowiedzialności za własne działania, postawy, przeżywane emocje i wprowadzane zmiany. Zapewnia przestrzeń wolną od gier psychologicznych czy niepotrzebnych konfliktów. Proces kontraktowania wymaga jednak jawności naszych potrzeb, lęków, pragnień i oczekiwań. Dzięki temu jest sposobem na utrzymanie związku w stabilności i bezpieczeństwie, bez tajemnic i tematów tabu.
Pięć kontraktów zaufania
Stephen Karpman, amerykański psychoterapeuta, autor modelu Trójkąta Dramatycznego, proponuje dla par Pięć Kontraktów Zaufania.
Pierwszy z nich dotyczy utrzymania struktury związku – umawiamy się na to, że tworzymy zdrowe ramy odniesienia dla związku poprzez uzgodnienie zasad, przyjęcie, że każdy z nas ma pozytywne intencje i chcemy ze sobą być. Tego rodzaju porozumienie ma zapewnić poczucie bezpieczeństwa i zablokować pojawianie się szantażowania odejściem czy grożenia rozwodem. Kontrakt struktury to też umowa na to, jak będziemy podejmować ważne decyzje, że będziemy się informować o tym, co chcemy zrobić, na co przeznaczyć pieniądze, jak spędzić wakacje. Wszystko po to, by druga strona nie czuła się pominięta czy zlekceważona.
Drugi kontrakt dotyczy ochrony. Oznacza wzajemne zobowiązanie do wspierania się, dawania poczucia bezpieczeństwa w sytuacjach wyjątkowych dla partnera, np. gdy umiera jego rodzic, gdy coś dzieje się w pracy czy gdy jest w procesie leczenia itp. Taki kontrakt obejmuje też zobowiązanie dbania o emocje partnera i o to, by nie naruszać swoich granic, np. poprzez drobne flirty, obgadywanie czy ironizowanie na temat partnera w towarzystwie. Wzajemna troska o siebie wymaga empatii i rozumienia tego, że druga osoba może inaczej odczuwać i mieć mniejszą tolerancję niż my na różne zachowania. Dopełnianie tego kontraktu jest związane ze szczerymi rozmowami o emocjach, obszarach zranienia i potrzebach pomocy. Taka ochrona w związku daje siłę, pozwala łatwiej znosić życiowe wyzwania i polepszać stan psychofizyczny.
Kontrakt na otwartość ma miejsce wtedy, gdy partnerzy decydują się i podejmują próby szczerej rozmowy o swoich przeżyciach, lękach, myślach, emocjach, o tym, co się w dzieje w ich wnętrzu, o tym, co w związku lubią, a co jest dla nich w nim trudne, blokujące i niepokojące. Także o tym, co powinni o sobie nawzajem wiedzieć.
Otwartość to proces składający się z dwóch elementów – dzielenia się z partnerem oraz przyjmowania tego, czym on dzieli się z nami. Dostępny emocjonalnie partner to taki, który przyjmuje to, czym się dzielimy, bez dyskusji i oceny, z pragnieniem zrozumienia nawet tego, co w jego doświadczeniu emocjonalnym jest inne. Dzięki kontraktowi otwartości wyciągniemy na powierzchnię ukrytą warstwę psychologiczną związku i wspólnie zdefiniujemy, co rozumiemy przez związek, wierność i bliskość. Nie będziemy musieli domyślać się, co partner myśli, ani czekać, aż on się domyśli, co sami myślimy. Z szacunku do siebie będziemy dzielić się przeżyciami, aby nie pozostawiać drugiej strony w niewiedzy o tym, co się faktycznie w związku dzieje.
Silny wpływ naszych oczekiwań bardzo ustatycznia obraz partnera w naszych oczach, zamienia go w skończony twór, bez uwzględnienia możliwości zmiany, rozwoju, współtworzenia. W takim związku ciągle dochodzi do kłótni, trwają poszukiwania „winnego”, a partnerzy żyją w poczuciu krzywdy i niespełnienia
Kontrakt na przyjemność dotyczy dawania sobie radości i przyjemności przez partnerów, rozpoznawania wzajemnych pragnień, fantazji, chęci do pielęgnowania spontaniczności. To wiedza o tym, co sprawia partnerowi przyjemność, wzajemne zapraszanie się do zabawy, rozrywki, wspólnego spędzania czasu. To robienie niespodzianek, które ucieszą partnera, i dbanie o potrzebę kontaktu, która sprawi mu radość. To bycie razem w codzienności, w czasie wypoczynku, w seksie.
Kontrakt na elastyczność dotyczy umiejętności odpuszczania w sytuacjach napięć czy konfliktów, pójścia za wizją czy potrzebami partnera. Nie zawsze musimy wygrywać i nie zawsze rezygnacja z własnej propozycji musi oznaczać przegraną. Ważne jest, aby umieć wychodzić z napięć, utrzymać spokój w związku, nie eskalować wewnętrznych wojen. Przy podejmowaniu ważnych decyzji oznacza to nastawienie na współpracę, a nie walkę o czyjąś rację.
Kontrakty zaufania budują w związku intymność – zdolność do wzajemnej wymiany w poczuciu bycia razem. Stwarza to możliwość czucia i myślenia w kategoriach „my”, bez utraty własnej autonomii. To dobra droga do widzenia siebie przez pryzmat tego, czego doświadczamy w związku. Doświadczamy, a nie wyobrażamy sobie.
fot. archiwum prywatne
Magdalena Sękowska
psycholożka, psychoterapeutka, dyrektorka Kliniki Uniwersytetu SWPS Rodzina-Para-Jednostka w Poznaniu, specjalizuje się w psychoterapii par, psychoterapii indywidualnej oraz w pracy z rodzicami nad relacjami z dziećmi