- W empik go
Jak nakarmić świat, nie niszcząc go przy okazji - ebook
Jak nakarmić świat, nie niszcząc go przy okazji - ebook
Głód to uczucie, które towarzyszy człowiekowi od zawsze. Głodem można zastraszać, łamać i unicestwiać. Obecnie na Ziemi żyje niemal 8 miliardów ludzi. Według szacunków ONZ w 2020 roku liczba niedożywionych wynosiła około 800 milionów. W tym samym czasie zmarnowaliśmy 1/3 wyprodukowanej żywności.
W jaki sposób możemy zapewnić żywność tak ogromnej rzeszy ludzi, nie niszcząc planety? Jak poradzić sobie z marnotrawstwem w bogatych krajach i jednocześnie dostarczyć jedzenie mieszkańcom biedniejszych rejonów świata?
Anthony Warner czujnie i wnikliwie pochyla się nad współczesnym podejściem do zmian klimatu, żywności ekologicznej i przetworzonej, weganizmu oraz spożywania mięsa. Analizuje problemy wynikające ze sposobu produkcji i dystrybucji żywności, a także z naszych przyzwyczajeń konsumenckich. We wszystkich tych obszarach najsłabszym ogniwem okazuje się czynnik ludzki: niegospodarność, korupcja, polityka, uleganie trendom. Nawet lansowany powszechnie zdrowy styl życia, czyli wszystko, co jest eko, bio i wege, ma drugie mroczne dno i warto się zastanowić, na ile jest wzorcem racjonalnego postępowania, a na ile ekościemą, na którą daliśmy się nabrać?
Autor nie zostawia nas jednak w poczuciu beznadziejności. Wskazuje konkretne kroki, jakie możemy podjąć, by uczynić świat lepszym dla nas i dla kolejnych pokoleń. Zachęca do zmian w codziennym jadłospisie, racjonalnego podejścia do odżywiania oraz patrzenia na ręce aktywistom i politykom. Wszystko po to, abyśmy za 30 lat wciąż mieli co jeść.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-702-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli kiedyś odwiedzicie mnie w domu, jedno wam gwarantuję: głodni nie wyjdziecie. Nie przypadkiem wybrałem karierę szefa kuchni. Uwielbiam jedzenie, ale przede wszystkim mam przemożną – chyba wrodzoną – potrzebę napełniania żołądków osób, które mnie otaczają. Nie zawsze można u mnie liczyć na wystawny bankiet z 12 daniami z najwykwintniejszych składników, ale byłbym zdruzgotany, gdyby się okazało, że wracając do domu po spędzonym u mnie popołudniu, macie potrzebę skoczyć na kebab. Rodzina dworuje sobie bezlitośnie z mojej wiecznie niezaspokojonej potrzeby karmienia innych. Ale nic dziwnego, skoro często przyrządzam o wiele za dużo żarcia i nic nie sprawia mi większej satysfakcji niż pewność, że wszyscy wokół mają pełne brzuchy.
Z drugiej strony mało co budzi we mnie większy niepokój niż głodni goście – to odczucie przydawało mi się przez lata pracy w restauracjach i hotelach. Nie znosiłem myśli, że ludzie mogą zbyt długo czekać przy pustym stoliku, i rozkoszowałem się wyzwaniem, jakim było zorganizowanie szybkiej obsługi, żeby nigdy do tego nie doszło.
Gdy przeniosłem się do branży produkcji żywności – po latach martwienia się, jak zadbać o to, by goście w mojej restauracji byli syci i zadowoleni – umiałem już precyzyjnie rozpoznawać, co motywuje ludzi do kupowania jedzenia. Większa część mojej pracy w przemyśle spożywczym skupiała się na opracowywaniu produktów, które ułatwiają życie w domowej kuchni, takich jak kostki rosołowe, sosy do makaronu czy sosy instant. Byłem dumny, pomagając innym robić to, co mnie samemu sprawia największą przyjemność: napełniać talerze i żołądki bliskich osób.
Gdy to zadanie staje się trudne albo niemożliwe do wykonania, autentycznie cierpię. Czasami budzę się zlany zimnym potem, bo w koszmarach powraca do mnie sytuacja sprzed lat, gdy podałem na wpół surowe żeberka wołowe, gdyż – jak przygłup – próbowałem popisać się nową metodą gotowania w niskiej temperaturze. Do dziś miewam pełne niepokoju sny, w których tkwię w upadającej knajpie, choć minęło już 15 lat, odkąd ostatni raz pracowałem w restauracyjnej kuchni.
Choć takich kulinarnych porażek przydarzyło mi się tylko kilka i są one nieistotnym detalem w karierze szefa kuchni, który nakarmił tysiące zadowolonych gości, to wspominam je z bólem. Jednak żeberka w końcu się dogotowały, zamówienia zostały przygotowane, jedzenie jakimś cudem trafiło na puste stoliki i nikt nie musiał zbyt długo siedzieć głodny.
GŁÓD I CIERPIENIE
Przed kilku laty moja córka cierpiała na przypadłość, którą można nazwać załamaniem nerwowym. Krótko po jej szesnastych urodzinach zauważyliśmy, że ma jakiś problem, ale nie potraktowaliśmy sprawy poważnie. Pojawiały się sygnały, że nie radzi sobie w szkole – co zupełnie nie było w jej stylu – ale uznaliśmy to za normalne u nastolatki. Zawsze była trochę trudna i humorzasta, ale to przecież nic niezwykłego u takich podlotków. Jej problemy nie były widoczne jak na dłoni, a w dodatku je zlekceważyliśmy. Nie mieliśmy pojęcia o nawałnicy, która w niej narastała.
Gdy doszło do załamania, mieliśmy wrażenie, że wzięło się znikąd. Trwało 12 miesięcy i rozerwało naszą rodzinę na strzępy. Codzienne brutalne ataki paniki doprowadzały młodą do szaleństwa. Wrzeszczała i miała zwidy. Potem przez wiele godzin leżała wykończona, jeśli w ogóle się ruszała, funkcjonowała czy myślała, to resztkami sił. Strach i wyczerpanie w końcu ustępowały, ale to zwiastowało tylko szybko zbliżający się kolejny atak paniki. Przez prawie rok córka nie mogła zostać sama w domu.
Wielu ludzi beztrosko lekceważy stany niepokoju. Mówią, że cierpiące na nie osoby muszą się po prostu opanować i wziąć w garść. Podejrzewam, że nigdy nie mieli styczności z kimś w takim stanie. Być może znają kogoś o osobowości lękliwej albo sami mają skłonność do martwienia się o to czy owo, ale – ogólnie rzecz biorąc – aż tak bardzo ich to nie dotyka. Tymczasem mimo podobieństwa nazwy osobowość lękliwa w niczym nie przypomina pełnego zaburzenia lękowego. Atak paniki dogłębnie wstrząsa zmysłami. To błędne koło sprzężenia zwrotnego, w którym przerażony, ogłupiały mózg przechodzi w stan pełnej gotowości do walki lub ucieczki, by uchronić się przed atakiem nadchodzącym od wewnątrz. Powoduje to gwałtowny, niekontrolowany przypływ emocji, podczas którego chory często krzyczy i trzęsie się, nawet przez kilka minut bez przerwy, całkowicie niezdolny do funkcjonowania. Przypomnijcie sobie największy strach, jaki kiedykolwiek was ogarnął, i pomnóżcie go przez 50. A teraz wyobraźcie sobie, że nie jesteście w stanie uciec ani zrobić nic, by przeciwdziałać zagrożeniu. Ataki paniki budzą przerażenie, są wyczerpujące i pozbawiają sił do działania. Moja córka przez długi czas miała kilka takich ataków dziennie.
Chociaż jej zaburzenie było złożone i głęboko zakorzenione, objawiało się lękiem przed wymiotami, zwanym emetofobią. Biedaczka żyła w strachu przed nudnościami i przerażały ją sytuacje, w których mógłby je mieć ktoś inny. Strach wynikający z fobii jest sprzeczny z logiką. Młoda niemal z dnia na dzień zaczęła bać się jedzenia. Na jego widok, zapach lub na samą myśl o nim natychmiast wpadała panikę. Po ustąpieniu ataku była napompowana adrenaliną, więc nie miała apetytu. Kiedy adrenalina opadała, myśli córki wracały do jedzenia, wywołując kolejną falę paniki. Całymi dniami praktycznie nic nie jadła. Dni zmieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące.
Z rzadka córka dawała do zrozumienia, że może coś zjeść. Ruszałem wtedy w prawie dwudziestokilometrową podróż do najbliższego McDonalda. Jeśli zjadła choć kilka frytek i wypiła ćwiartkę mlecznego szejka, uznawałem wyprawę za wartą zachodu. Z zakupów spożywczych wracałem obładowany najbezpieczniejszymi i superneutralnymi potrawami w płonnej nadziei, że młoda będzie w stanie coś w siebie wcisnąć. Było wiele takich dni, gdy udawało się jej przełknąć tylko kilka łyżek lodów.
Chociaż nie wydawało się nam, że może dużo stracić na wadze, to jednak zaczęła mocno chudnąć. Trudno jest znieść zmiany fizyczne, znaczną utratę tłuszczu i masy mięśniowej, wystające kości, wychudzoną twarz, zapadnięte oczy i plamy na skórze u bliskiej osoby. Tak samo druzgocące są zmiany w psychice i osobowości. Słabość, dezorientacja, oderwanie od rzeczywistości, ciągłe uczucie zimna, lęk przed wyjściem na dwór, nieodparta chęć zamknięcia się w sobie. Córka była bez przerwy potwornie głodna. Z każdym dniem stawała się słabsza. Z dnia na dzień jej ubywało. Mieliśmy wrażenie, że kurczy się w oczach i wkrótce nic z niej nie zostanie.
Po ataku paniki stosowała sztuczkę, której nauczył ją psychoterapeuta: miała przez 20 sekund biec w miejscu, by „spalić” trochę adrenaliny. Najlepiej, jeśli robiła to w towarzystwie, by utrzymać kontakt z inną osobą, która motywowała ją do walki ze skrajnym wyczerpaniem. Dlatego zaraz po ataku paniki, mimo że córka stawiała opór, chwytaliśmy ją za ręce i patrząc w oczy, zachęcaliśmy do biegu. Próbowałem jej w tym pomagać nawet w absolutnie najgorszym momencie choroby, po szczególnie intensywnym ataku. Trzymając ją delikatnie za nadgarstki – osłabione i kruche po wielu miesiącach bez właściwego odżywiania – naprawdę się zląkłem, że jeśli zbyt mocno je ścisnę, to się połamią. Patrząc w zapadnięte, przerażone oczy córki, desperacko próbowałem wyrwać ją z tego okropnego miejsca, w którym utknęła, z tego piekła, do którego się osuwała.
Głód tak bardzo ją rozbił i osłabił, że z trudem udawało się jej wstać. Cały ten blask i potencjał, ogień, dowcip i nieznośna, frustrująca natura szesnastolatki, które jeszcze przed kilkoma miesiącami biły od niej jasnym światłem, zniknęły. Psychiczna nawałnica i niedożywienie złamały jej ducha. Mimo że mogłem zapewnić córce każde jedzenie, którego by zapragnęła, nie byłem w stanie jej nakarmić. Na moich oczach umierała z głodu. Nie mogąc znieść udręki, jaką stało się jej życie, nie jeden raz błagała, żebym ją zabił.
Prawdziwy głód to nie to samo, co chętka na jedzenie. Głód jest podstępny i zabójczy. Okrada z energii, pożera ciało, a w końcu zaczyna odzierać z człowieczeństwa. Widziałem, jak wygląda prawdziwy głód, i nikomu nie życzę, żeby go doświadczył.
Na szczęście ta historia dobrze się kończy. Z heroizmem – trudnym dla mnie do zrozumienia – przez kilka miesięcy córce udawało się odnajdować promyk nadziei, który pomógł jej wyrwać się ze szponów choroby. Mimo braku sił wstawała z łóżka i zmuszała się do jedzenia. Dzięki ciężkiej pracy nad sobą i terapii jedzenie, które przyjmowała, w końcu przyniosło poprawę zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Po jakimś czasie młoda wróciła do pełnych posiłków. Znów pojawił się wilczy apetyt, właściwy dla dziewczyny w jej wieku. Z powrotem odnalazła radość w jedzeniu oraz spożywaniu posiłków z przyjaciółmi i rodziną. Jej twarz nabrała dawnych kolorów, ramiona – siły, a dusza odzyskała odwagę. Gdy od czasu do czasu zdarzało się jej – jak to nastolatce – doprowadzać nas do szewskiej pasji, gdy nabuzowana wypadała z pokoju, cieszyliśmy się skrycie, że mamy w domu żywe, pełne energii chamidło.
Rekonwalescencja po takich przejściach jest powolna, stopniowa i długo się ciągnie, a bywa, że jej cel traci się z oczu. Ale fakt, że moja córka nie cierpi już głodu i ma przed sobą ogrom możliwości, sprawia, że serce mi śpiewa. I choć zawsze odrzucałem pogląd, że jedzenie jest lekarstwem, to z pewnością są chwile, gdy może ono zdziałać cuda.
ZASKAKUJĄCA PRAWDA O LUDZIACH, KTÓRZY CIERPIĄ GŁÓD
Wielu ludzi nie ma tyle szczęścia. Doktor Jim Stewart jest kierownikiem badań klinicznych nad żywieniem dorosłych w szpitalach uniwersyteckich w Leicester i lekarzem naczelnym regionalnego ośrodka do spraw zaburzeń odżywiania w Leicestershire. W pracy ma kontakt z wieloma osobami głęboko dotkniętymi poważnym niedożywieniem i wielokrotnie widział skutki, jakie długotrwały głód powoduje u pacjentów. A te mogą być katastrofalne.
Doktor Stewart wyjawił mi, że aż 30% osób, które trafiają do szpitala, cierpi z powodu niedożywienia, ale często ta okoliczność nie jest brana pod uwagę. Twierdzi, że nawet przy najlepszej diagnozie i leczeniu – choćbyśmy nie wiem jak się starali – pacjent, którego nie da się nakarmić, umrze. Gdy ciało nie może uzupełnić energii, szybko przechodzi w tryb głodowania, wyłącza wszystkie mniej ważne funkcje. Dostępne zapasy tłuszczu zaczynają się kończyć, a po dobie organizm wchodzi w stan ketotyczny, zasadniczo odgrywający rolę spadochronu rezerwowego. W ketozie dość szybko dochodzi do rozpadu mięśni na aminokwasy w celu wytworzenia glukozy. Gdy głód się nasila, enzymy w końcu przestają działać, struktury komórkowe ulegają rozpadowi, a mechanizmy biochemiczne zaczynają zawodzić.
Ale do najbardziej wyniszczających należą zmiany niefizyczne. Nawiązując do doświadczenia mojej córki, doktor Stewart powiedział, że u swoich pacjentów często dostrzega głęboki wpływ niedożywienia na psychikę, co jest jeszcze bardziej przerażające od zmian w ciele. Stwierdził, że „poważnie niedożywiony pacjent, który żyje ketonami, nie jest w stanie myśleć racjonalnie. Osoby przymierające głodem podejmują często fatalne decyzje. Ale gdy znów mogą przyswajać pokarm, ich osobowość wyraźnie się zmienia. Zaczynają myśleć racjonalniej i dokonywać lepszych wyborów”.
OCZYWISTE, AKTUALNE ZAGROŻENIE
Długotrwałe głodowanie dziecka to tragedia, której skutki może ono odczuwać przez całe życie. Dlatego cywilizowane społeczeństwa nie mogą sobie pozwolić na głód dotykający miliony, a nawet miliardy ludzi. Jednak coraz wyraźniej widać, że bez znaczących zmian ta przerażająca perspektywa może na przestrzeni kilku dekad stać się rzeczywistością.
W ciągu najbliższych 30 lat liczba ludności na świecie osiągnie w przybliżeniu 9,8 miliarda. Światowy system żywnościowy będzie musiał wyprodukować dość jedzenia i w jakiś sposób wydajnie je rozdystrybuować, tak aby nikt nie cierpiał głodu. Nakarmienie rosnącej i coraz zamożniejszej populacji jest przeogromnym wyzwaniem. Od chwili obecnej do 2050 roku będziemy musieli wytworzyć więcej jedzenia niż w całej historii ludzkości. Jeśli system produkcji żywności pozostanie taki jak obecnie, to zadanie będzie niewykonalne. Konieczne są więc pilne, gruntowne zmiany.
Jednocześnie konieczność ograniczania wpływu produkowanej przez nas żywności – albo ogólniej, naszego stylu życia – na środowisko staje się nieodzowna. Nowoczesne systemy rolnicze wywierają zgubny wpływ na świat przyrody, w coraz większym stopniu przyczyniając się do niszczenia ekosystemów i zmian klimatu. Co gorsza, zmiany klimatyczne zmniejszają naszą zdolność do utrzymania wydajnej produkcji i dystrybucji żywności, więc coraz więcej ludzi głoduje. W 2017 roku po raz pierwszy od dziesięciolecia – w dużej mierze z powodu ekstremalnych zjawisk pogodowych wywołanych zmianami klimatycznymi – wzrosła liczba ludzi głodujących na świecie. W koszmarnej pętli sprzężenia zwrotnego rolnictwo napędza zmiany klimatyczne, które obniżają wydajność systemów żywnościowych, co wymaga od nas zwiększenia produkcji, a to dalej pogłębia zmiany klimatyczne.
Problem ten nie dotyczy jakiejś odległej, nieokreślonej przyszłości. Postępujące zmiany klimatyczne – których często nie widać na półkuli północnej – to susze, rosnące temperatury i ekstremalne zjawiska pogodowe, które co roku zabijają tysiące ludzi. Ofiary giną przez tajfuny i huragany pustoszące biedne kraje wyspiarskie, powodzie zalewające wsie, wiry polarne zamrażające miasta i susze niszczące plony. Jednak te dramatyczne wydarzenia, o których głośno jest w mediach, często przedstawia się jako przypadkowe zrządzenia losu, mogące wprawdzie wywoływać współczucie, ale nieskłaniające do poszukiwania winnych. Niniejsza książka przedstawia te zagrożenia (między innymi) i wzywa nie tyle do planowania oraz opracowywania strategii, co do natychmiastowego działania. Wyjaśnia też, dlaczego zmiany przychodzą z takim trudem oraz dlaczego tak łatwo lekceważymy to oczywiste i aktualne zagrożenie.
COŚ SIĘ PAN TAK UCZEPIŁ TEGO JEDZENIA?
Mimo licznych prób przedstawiania systemu żywnościowego jako oddzielnej branży o minimalnym znaczeniu dla środowiska, faktycznie stanowi on niezwykle istotną linię frontu w walce ze zmianami klimatu. Nie bagatelizuję oczywiście wpływu branż energetycznej, transportowej, budowlanej i wielu innych gałęzi przemysłu – niektóre z nich są jeszcze bardziej odpowiedzialne za zmiany klimatyczne. Jeżeli branża naftowo-gazowa nie zmieni się szybko i radykalnie, to wszelkie przekształcenia w rolnictwie oraz systemie żywnościowym niewiele dadzą. W skali świata produkcja żywności ma jednak niezwykle istotny wpływ na zmiany klimatu. W tej książce przedstawię na to dowody, a wiele z nich nie wygląda ładnie.
Jeśli chodzi o rozwiązania, to możecie być spokojni – nie zamierzam wciskać wam jedynie słusznych strategii odżywiania „bez poczucia winy” i jestem głęboko przekonany, że każdy „zrównoważony plan dietetyczny” może być równie szkodliwy, błędny i zdradliwy, jak wszystkie te diety, które dotychczas zdemaskowałem. Przyjrzę się za to szczegółowo temu, w jaki sposób środowisko i zmiany klimatyczne są wykorzystywane jako pole bitwy o dietę, stając się nowym, modnym przepisem na wpędzenie nas w poczucie winy i pokazanie, jak bardzo jesteśmy nieporadni w kwestii sposobu odżywiania. Zgodnie z oczekiwaniami stałych czytelników mojego bloga The Angry Chef wezmę na cel tezy, hipokryzję i fałszywą pewność siebie tych, którzy próbują przedstawiać zrównoważoną żywność jako zwykły towar, i dowiodę, że sprzedawane nam produkty oraz rozwiązania są często tak samo absurdalne, błędne i szkodliwe jak koktajle odtruwające, diety alkaliczne czy styl życia paleo. Jeśli zaś chodzi o produkcję ekologiczną, to szalejący w branży spożywczej proceder ekościemy ogromnie utrudnia dokonywanie właściwych wyborów, a przecież dopuszczają się go nawet najwięksi producenci i najbardziej znane marki na świecie. Jeżeli pragniemy prawdziwego postępu, temu zjawisku trzeba naprawdę położyć kres.
POTRZEBA ZMIAN
Jeżeli czegoś możemy być pewni, to tego, że potrzebne są zmiany. Jest nie do pomyślenia, że za 30 lat mielibyśmy jeść tak samo, jak teraz. Mam nadzieję, że dzięki tej książce wyobrazicie sobie, jak może wyglądać przyszłość. Opowiemy sobie, jak w ciągu ostatnich 60 lat nasz system żywnościowy się kształtował i rozwijał, by móc pełnić określoną funkcję, podlegając radykalnym zmianom w bardzo krótkim czasie. Te zmiany były odpowiedzią na zagrożenie egzystencjalne. Niewykluczone, że w ciągu następnych 60 lat system znów ulegnie przekształceniu. Wszyscy mamy w tej zmianie istotną rolę do odegrania, od szefów wielkich korporacji po polityków, specjalistów od rozwoju produktu, rolników, badaczy, dziennikarzy, działaczy i konsumentów. Sam, jako szef kuchni, zrobię wszystko, by jedzenie – nawet jeśli diametralnie się zmieni – pozostało źródłem radości i tworzyło poczucie wspólnoty. W razie czego w najbliższych latach szukajcie mnie w kuchni, bo właśnie tam postaram się ten cel osiągnąć.
Wielu z nas będzie się tych zmian obawiać i stawiać im opór. Niektórym może zamarzyć się powrót do wyimaginowanej sielankowej przeszłości. Choć zmiany klimatyczne są stosunkowo nowym zagrożeniem, to grubo się myli ten, kto myśli, że nasze rolnictwo zawsze było zrównoważone i nieszkodliwe dla środowiska. Zdecydowanie nie powinniśmy ignorować lekcji, które daje nam przeszłość. W tej książce zbadam i omówię wiele z nich, choć pamiętajmy, że historia nie obfituje we wskazówki, jak nakarmić 10 miliardów ludzi.
Obmyślając przyszłość dla naszej stale zmieniającej się planety, pozostaję w głębokim przekonaniu, że jedna kwestia przeważa nad wszystkimi innymi. Choć niniejsza książka dotyka wielu tematów, to jej sednem jest nieustanna walka człowieka z jego najniebezpieczniejszym i najstarszym wrogiem. W kolejnych 14 rozdziałach omówimy: gazy cieplarniane, ekstremalne zjawiska pogodowe, zmiany w sposobie użytkowania gruntów, niszczenie lasów deszczowych, różnorodność biologiczną, pogorszenie jakości wody i zmniejszenie jej ilości, wiązanie azotu cząsteczkowego, modyfikacje genów i gazy u krów. Przyjrzymy się nazistom, marnowaniu żywności, mięsu hodowanemu w laboratorium, jeszcze raz zerkniemy na nazistów, na komunistów, na kanibalizm, plastikowe słomki, zielone rewolucje, robotyczne pszczoły i lasery do wypalania chwastów. Tak naprawdę jednak moja książka nie mówi o żadnym z wymienionych tematów. Opowiada o głodzie i nieustannej walce z jego widmem.1
GŁÓD
Ludzie dotknięci biedą wykorzystują swoje zdolności, by uniknąć głodu. Nie starcza ich już na postęp.
Hans Rosling
WALKA O JEDZENIE
Często mówi się, że od zamieszek na ulicach miast dzieli nas tylko 6 posiłków. Historia zna wiele przypadków rozruchów związanych z żywnością, ale ich wybuchu nie da się przewidzieć. W krajach, w których do nich dochodzi, wcale nie ma największej liczby głodnych ludzi ani największych niedoborów jedzenia. Niepokoje wybuchają tam, gdzie zagrożony jest sprawiedliwy podział żywności, na przykład gdy skorumpowani sprzedawcy nieuczciwie podnoszą ceny, rządy ograniczają dostawy, by kontrolować obywateli, albo bogaci gromadzą wielkie zapasy, skazując biedną większość na przymieranie głodem. Uczestnicy zamieszek rzadko są najgłodniejszymi ludźmi w danym kraju, a do użycia przemocy pchają ich desperacja i całe miesiące niedostatku. Często demonstranci pochodzą z miast, gdzie dostęp do żywności jest zawsze o wiele lepszy niż na obszarach wiejskich. Protestujący mają dosyć kalorii, by móc podsycać gniew w walce o swoich braci i siostry, którzy po cichu umierają gdzie indziej. Z drugiej strony, przymieranie głodem w okresach niedostatku jest końcową fazą długiego procesu. Wcześniej ludzie sprzedają bydło, dobytek, domy. Tygodniami żywią się minimalną ilością jedzenia, zanim zapasy całkowicie się skończą. Gdy w końcu dopada ich prawdziwy głód, są już zbyt słabi, by walczyć.
Pracując nad tą książką, rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy doświadczyli głodu i widzieli, jak jego całun spada na jakiś obszar i jego mieszkańców. Być może najbardziej zaskakującym z moich odkryć jest poznanie sposobu, w jaki ten „całun” opada. Alex de Waal jest dyrektorem wykonawczym World Peace Foundation. Badał skutki głodu i niedoborów żywności na świecie. Jest uważany za jednego z głównych światowych ekspertów w dziedzinie kryzysów humanitarnych i reagowania na nie, zwłaszcza w Sudanie i w Rogu Afryki. W książce Mass Starvation: The History and Future of Famine (Masowy głód: historia i przyszłość głodu) bada naturę i przyczyny kryzysów żywnościowych na całym świecie. Opowiedział mi o wyjeździe do regionu dotkniętego klęską głodu, gdzie największym zaskoczeniem była dla niego normalność utrzymująca się w miastach. Wbrew temu, co może się wielu z nas wydawać, bez problemu daje się tam zamieszkać w hotelu, zjeść na mieście czy znaleźć targ obficie zaopatrzony w żywność. De Vaal wyjaśnia, że klęska głodowa nie oznacza głodowania wszystkich. Dotyka ona najbiedniejszych, tych, których łatwo jest zignorować. Twierdzi, że „głód to nie brak żywności. Jedzenie zawsze się znajdzie, jeśli tylko ma się pieniądze”. Z jego doświadczenia wynika, że nie tylko głód niszczy życie osób dotkniętych brakiem żywności. Według niego „mamy do czynienia z upadkiem społecznym, gdy ludzie porzucają ziemię i sprzedają cały majątek po to, by przeżyć. W większości nie umierają z głodu, ale z powodu chorób”.
Corrie Sissons jest koordynatorką do spraw bezpieczeństwa żywnościowego i zagrożenia podstaw bytowych w organizacji humanitarnej Oxfam niosącej pomoc w walce z głodem. W 2017 roku pracowała w Sudanie Południowym w szczycie panującej tam klęski głodu. Powiedziała mi, że „białemu przedstawicielowi klasy średniej, który nigdy nie zaznał głodu, trudno jest go opisać. Nam wydaje się, że jesteśmy głodni, gdy obiad spóźnia się o pół godziny. Tymczasem są na świecie ludzie, którzy nieustannie, miesiącami, a nawet latami jedzą mniej, niż potrzebują”.
Corrie opowiedziała mi o grupach Sudańczyków, którzy przez wiele tygodni żywili się tylko korzeniami lilii. Inni jedli wywołujące mdłości i bóle żołądka dzikie jagody, ponieważ było to jedyne dostępne pożywienie. Okazuje się jednak, że nawet w tak rozpaczliwych warunkach śmierć głodowa jest dość rzadka. „Zabijają choroby” – skonkludowała Corrie. „Za większość zgonów wśród dzieci poniżej piątego roku życia odpowiada biegunka, która prowadzi do niedożywienia, bo uniemożliwia przyswajanie substancji odżywczych. Śmiercią kończą się też inne choroby zakaźne, zdarzające się częściej, gdy układ odpornościowy jest osłabiony, a zasoby wody zanieczyszczone”.
Kate McMahon jest doradczynią do spraw bezpieczeństwa żywnościowego w globalnej organizacji charytatywnej Mercy Corps zajmującej się pomocą humanitarną. Pracuje w regionach świata najbardziej zagrożonych deficytem żywności i ma bardzo konkretne zdanie na temat przyczyn głodu: „Pojawia się zawsze z winy człowieka. Mamy dość żywności, by nakarmić świat, ale prawdziwym problemem jest jej dostępność. Głód to kwestia rynków i zarządzania. Jedzenia jest w bród, ale jedni je mają, a inni nie”.
PRAWO DO ŻYWNOŚCI
Zapewnienie każdej osobie wystarczającej ilości pożywienia to najważniejsze zadanie cywilizowanego społeczeństwa. Jeśli świat się rozpadnie i nic innego nie będziemy w stanie zrobić, to i tak musimy dołożyć wszelkich starań, aby ludzie mieli co jeść. Bez jedzenia nic nie jest możliwe. Gdy ludzie są głodni, nie ma miejsca na naukę, muzykę, sztukę, poezję ani postęp. Jedzenie napędza wszystko, co robimy, a bez niego nasze ciała i umysły szybko się wyłączają. Gdyby było inaczej, to czy kultura, sztuka, nauka i polityka byłyby tradycyjnie domenami bogatych i uprzywilejowanych?
Jeszcze do niedawna tylko bogacze byli trwale wolni od głodu. Dopiero gdy większość z nas uzyskała dostęp do odpowiedniej żywności, zaczęła rosnąć w siłę kultura popularna, a klasa pracująca wyłoniła z siebie liderów, artystów, naukowców i pisarzy. To wolność od głodu umożliwiła ludziom z różnych środowisk osiąganie statusu adekwatnego do zasług.
W książce The Truth About Fat (Cała prawda o tłuszczu) szukałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego od lat sześćdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy tak gwałtownie wzrósł problem otyłości. To kwestia bardzo złożona, ale jedno z najbardziej przekonujących wyjaśnień jest przygnębiająco proste. Otóż wcześniej wielu ludzi cierpiało na deficyt jedzenia, a otyłość wśród tych, którzy je mieli – czyli bogaczy i wzrastającej klasy średniej – była proporcjonalna do tej, jaką obecnie obserwujemy w reszcie populacji. W latach sześćdziesiątych – choć tę prawdę trudno nam dziś zaakceptować – głód wciąż jeszcze był dominującym elementem życia wielu ludzi z najbiedniejszych warstw, nawet na globalnej Północy. Pomimo ogromnego wzrostu liczby ludności produkujemy obecnie na świecie o 50% więcej żywności na osobę niż w 1962 roku. I chociaż wielu ludzi wciąż jeszcze cierpi głód, to wtedy odsetek niedożywionych był o wiele większy. Uwalniając coraz większą liczbę ludzi z oków głodu, pozwalamy im się rozwijać.
Gdy zapanuje głód, wszystko przepadnie. Jeśli kiedykolwiek zostaniecie dotknięci brakiem jedzenia, to nic nie zmusi was do działania i walki o sprawiedliwość. Głód nie jest ojcem wynalazków, który zmusza do tworzenia nowych rozwiązań złożonych problemów. On łamie silnych i kaleczy słabych. Głodujący uciekają od życia, zrywają więzi z ludźmi i kryją się przed nawałnicą w nadziei, że ta minie. Głód odziera nas z człowieczeństwa. Obraca społeczeństwa w proch. Dotknięci nim umierają samotnie i tracą nadzieję dużo wcześniej, nim ich los zostanie przesądzony.
Walka o głodujących jest obowiązkiem sytych. Za wszelką cenę musimy zapobiec głodowi i zapewnić całej ludzkości niezbywalne prawo do właściwego jedzenia i wody. Nasze systemy rolny i żywnościowy rozpaczliwie potrzebują zmian, a ich sednem musi być przeciwdziałanie głodowi. Degradacja środowiska, zmiany klimatu, erozja gleby, utrata wody, spadek bioróżnorodności, wycinka lasów deszczowych, masowe wymieranie, wzrost poziomu mórz i ekstremalne zjawiska pogodowe – to wszystko rozpaczliwe wyzwania, którym musimy stawić czoła, by zapewnić sobie przyszłość na tej planecie. Moim zdaniem schodzą one jednak na dalszy plan, jeśli choć jedno głodne dziecko musi żebrać o jedzenie.
Oczywiście można argumentować, że to podejście lekkomyślne i krótkowzroczne, bo planeta ma swoje ograniczenia, a zmiany klimatyczne są z pewnością większym zagrożeniem niż cierpienie jednego dziecka. Jeśli wpuścimy na ogrodzone pastwisko lisy i kury, to lisy – nie myśląc o przyszłości – przystąpią do radosnego pożerania drobiu i rozmnażania się. W końcu jednak zjedzą ostatnią kurę, a potem powoli same wyzdychają z braku pożywienia. Wielu z nas twierdzi, że ludzie są tacy sami, a wysokie wskaźniki urodzeń i niska śmiertelność wskazują na wykładniczy wzrost światowej populacji i rosnące wraz z nim zapotrzebowanie na żywność, którego zaspokojenie będzie wymagało ogromnego i kosztownego zwiększenia produkcji rolnej. Uważają, że jesteśmy jak napalone, głodne lisy, które bezmyślnie się mnożą i opychają kurami, do ostatniej chwili ignorując nadchodzącą zagładę, a rolnictwo, systemy żywnościowe, opieka społeczna, kontrola urodzeń, zarządzanie energią, lepsze warunki sanitarne i dostęp do leków to tylko sprytne sztuczki, które pozwolą ją trochę opóźnić. Ba! Według nich cała technologia i innowacje zyskają nam tylko kilka dodatkowych lat uciech przed nieuchronnym upadkiem. Mówi się też, że świat powinien teraz pocierpieć, by uniknąć większych strat w przyszłości.
Zadajmy sobie jednak pytanie: kogo dopadnie ten bezlitosny demon głodu? Gdy myślenie o masowym głodzie przychodzi nam zbyt łatwo, bo wydaje się problemem odległym, wyobraźmy sobie własne dzieci – zapłakane i wychudzone – a przy nich nas samych zbyt słabych i wynędzniałych, by szukać jedzenia. Gdyby każdej wiadomości o widmie głodu towarzyszyły obrazy zabiedzonych białych dzieci z Europy i Ameryki, to jestem pewien, że wielu działaczy spojrzałoby inaczej na to, jaki ogrom cierpienia nas otacza. Wiem, że sam nie mam dość siły ani odwagi, by móc zaakceptować głód czy śmierć, które miałyby dotknąć mnie albo moje dzieci – niezależnie od tego, jak szlachetna kryłaby się za nimi sprawa. I, moim zdaniem, nie jest fair oczekiwać takiej ofiary od innych.
Nasza sytuacja przedstawiona w ten sposób wydaje się dość beznadziejna, bo choć liczba ludności na świecie stale rośnie, to nie możemy przeskoczyć przez płot na nową łąkę, a kury na pewno kiedyś się skończą.
A może jednak nie? Przecież są wśród nas innowatorzy, twórcy, naukowcy, rolnicy, statystycy, analitycy systemów, inżynierowie, politycy, medycy, kucharze i budowniczowie. W przeciwieństwie do lisów my, ludzie, poświęcamy dużo czasu na myślenie o przyszłości. Gdyby zamknąć nas na jednej łące z kurami, to po jakimś czasie będzie więcej ludzi i więcej kur, a może nawet pojawi się kilka zgrabnych kurników. A chociaż i tam znajdą się samoluby dbające tylko o własny interes, to i tak będzie wśród nas znacznie więcej osób myślących o tym, jak poprawić jakość życia ogółu.
Zbierając informacje do tej książki, rozmawiałem z najbystrzejszymi ludźmi zajmującymi się żywieniem. Zaszokował mnie ponury obraz sytuacji, jaki nakreślili, bo problemy są bardzo realne, a stawka niezwykle wysoka. A jednak pozostało mi też zaskakująco dużo optymizmu. My, ludzie, jesteśmy gatunkiem wyjątkowym, niepowtarzalnym i chociaż zawsze będą nas wiązać granice świata przyrody, to istnieje szansa, że znajdziemy wyjście z opałów.
W tej książce spróbuję pokazać, że istnieje nadzieja na przyszłość, w której nikt nie musi głodować, i że można ją urzeczywistnić, tak aby świat nie stanął w ogniu. Postaram się też dowieść, że mimo naglącej potrzeby zmian przyszłość nie musi być smutnym pustkowiem, gdzie pyszne jedzenie zastępują koktajle bez smaku, plastikowe technoburgery i obowiązkowe zastrzyki z witamin. Jedzenie ma nie tylko zaspokajać nasze potrzeby fizjologiczne, lecz – jako jeden z filarów kultury – musi także być smaczne i pociągające. Powinno być źródłem poczucia sensu i radości. Musi nas łączyć, otaczać miłością i wspierać w określaniu naszej tożsamości. Jedzenie to nie tylko „paliwo”. Chcąc stworzyć lepszą przyszłość, musimy opracować nowe systemy, które to uwzględniają. Na dalszych stronach będę próbował nakreślić, jak taka przyszłość może wyglądać.
Najpierw musimy się jednak uporać z pewnym niemałym problemem. Skoro ludności na świecie wciąż przybywa, to jak liczną populację jest w stanie wyżywić nasza planeta? Co sprawia, że żadna populacja nigdy nie rośnie w nieskończoność? I w jaki sposób, u licha, mamy się cofnąć znad przepaści, żeby w nią nie runąć?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------