Jak (nie) zostać królową. Tom 1 - ebook
Jak (nie) zostać królową. Tom 1 - ebook
„Ta miłość nie mogła się spełnić. Ona antyrojalistka. On król. Przeznaczenie miało jednak swój plan”. Zabawna opowieść o przebojowej Polce, doktor habilitowanej literaturoznawstwa Malwinie Krzysztopolskiej, która nieoczekiwanie na swojej drodze spotyka króla niewielkiego królestwa Warbenii – Oskara II. Ona – temperamentna naukowczyni z niezmąconą pewnością siebie, które nigdy nie marzyła, by zostać królową. On – nobliwy dżentelmen w koronie, podporządkowany etykiecie. O ich życiu zadecydował przypadek. „Jak (nie) zostać królową” to pierwsza część dylogii królewskiej autorstwa Katarzyny Redmerskiej, znanej z poczytnych powieści takich jak „Pora burzy” czy „Pejzaż we mgle”.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8383-180-0 |
Rozmiar pliku: | 814 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każde bez wyjątku wydarzenie ma swoją przyczynę i swój skutek. Jedni uważają, że mają wpływ na wydarzenia dziejące się w ich życiu, inni sądzą, że są one im z góry przypisane i czego by nie robić, i tak nie uda się zmienić przeznaczenia. Nasza bohaterka zalicza się do tej pierwszej grupy. Niebawem przyjdzie jej zweryfikować swoje poglądy. Na razie jednak nieświadoma, co przygotował dla niej los, zmierza, jak co dzień, na rowerze (środek transportu ekologiczny i zdrowy, a dla naszej bohaterki liczy się dbałość o kondycję – tak własną, jak i środowiska) do pracy ulicami malowniczego Wrocławia w rześki, słoneczny, majowy poranek. Każdy będący na jej miejscu, a wrażliwy na piękno, delektowałby się teraz widokiem mijanych miejsc, nawet gdyby przemierzał tę trasę dzień w dzień: Odrą przypominającą błyszczącą wstążkę rtęci, leniwie przepływającą pod Mostami Młyńskimi; frontonami odnowionych przedwojennych kamienic, zdobnymi w wymyślne ornamenty i balustrady balkonów kute w żelazie; zielonymi skwerkami z kwitnącymi kasztanowcami i azaliami przyciągającymi wzrok paletą pastelowych barw. Nie umknęłyby mu też widoki mniej urokliwe: budowle przypominające pudła ze szkła i stali, odbijające złotymi refleksami poranne promienie słońca – architektoniczny przykład współczesnych czasów, ani też wianuszki aut sunące jednostajnie zapchanymi ulicami – przykład lenistwa i wygody społeczeństwa. Nasza bohaterka nie ma jednak czasu na zaspokajanie potrzeby harmonii i piękna, intensywnie przegląda bowiem w myślach plan dnia (jest profesjonalistką), zastanawiając się, czy ze wszystkim zdąży (jest realistką), i podsumowując: od czego jest dobra organizacja pracy (jest przecież profesjonalistką).
Bohaterka niniejszej powieści, Malwina Krzysztopolska, została szczodrze obdarzona przez naturę siłą charakteru, niezmąconą pewnością siebie, hartem ducha i spokojem wewnętrznym (dotąd szczęśliwie niezachwianym). Wiodła ustabilizowane, pełne sukcesów (no, może z małymi wyjątkami) życie. Wkrótce miało się ono diametralnie zmienić, a ona sama miała zacząć kwestionować swoje życiowe wybory i poglądy. Nie uprzedzajmy jednak faktów i pozwólmy niespiesznie toczyć się tej historii. Skupmy się na razie na samej Malwinie: smukłej, piegowatej szatynce o dystyngowanych ruchach i dumnie uniesionej głowie, wokół której (szatynki, a nie tylko jej głowy) unosi się aura intelektualnego dystansu, potęgowanego władczą swobodą i tembrem głosu (czasem ze szczyptą popędliwości). Nie było tajemnicą, że Malwina u wielu wzbudza respekt, a nawet bojaźń – jej szef nie krył tego uczucia, rodzony ojciec zresztą także się go nie wypierał.
Malwina była atrakcyjną kobietą – jej urok krył się w brązowych, inteligentnie spoglądających oczach i dołeczkach zdobiących policzki, gdy się uśmiechała. Niestety uśmiechała się zdecydowanie zbyt rzadko. Nie przywiązywała wagi do piękna zewnętrznego, przedkładając piękno intelektu nad to fizyczne, zarówno u siebie, jak i u innych. Jak mawiała, uroda bywa złudna, a inteligencja to konkret. A Malwina lubiła trzymać się konkretów, myśleć w sposób ścisły i logiczny i zajmować się tym, co istnieje na pewno i ma znaczenie praktyczne. Praktyczna była także jej szafa: ubrania miały być przede wszystkim funkcjonalne, trwałe i nie rozpraszać uwagi, preferowała więc styl sportowy i odżegnywała się od wyszukanych sukienek i szpilek.
Od dziecka Malwina charakteryzowała się uporem i indywidualnością, które to cechy płynnie ze sobą korespondowały. Jej upór był przejawem tendencji do zaznaczenia swojej indywidualności i samodzielności. Zauważalne to było zwłaszcza w doborze zainteresowań. Podczas gdy jej rówieśniczki bawiły się lalkami, kreując i odgrywając różne scenariusze i role, ona wolała zgłębiać świat fauny, konkretnie jej przedstawicieli – mięczaków, a jeszcze konkretniej – ślimaków. Znosiła pasjami do domu ślimaki, które miały tendencję rozłazić się i pojawiać w miejscach, gdzie najmniej ich się spodziewano (szczególnie upodobały sobie buty pana domu i kosz z parasolami). Los ślimaków zaabsorbował naszą bohaterkę do tego stopnia, że napisała petycję do prezydenta Francji, by zakazał ich zjadania (niestety bez odzewu). Etap ślimaczy szczęśliwie minął, ustępując miejsca zainteresowaniu prądem elektrycznym. Malwina z pasją tropiła ów prąd z dziwnych (dla niej) powodów ukrywający się w gniazdkach. Z zapałem grzebała w nich próbnikiem (spostrzegła ten przyrząd w ojcowskiej skrzynce z narzędziami i niesłychanie ją zaintrygował) i tylko wrodzone poczucie rozsądku (które podpowiadało jej, że grzebanie w gniazdkach nie jest bezpieczne) uchroniło ją przed poważnymi konsekwencjami takiej zabawy. Następnie, ku radości domowników, przerzuciła swoje zainteresowanie na książki. Bogate księgozbiory – nie powstydziłaby się ich średniej wielkości filia biblioteczna – babci Rozalii Koliby (polskiej filolog, profesor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa) i ojca Witolda Krzysztopolskiego (adwokata i zagorzałego bibliofila) zachwycały różnorodnością i obfitością. Dostarczały równie dużo wrażeń, lecz w przeciwieństwie do poprzednich zainteresowań naszej bohaterki nie miały tendencji do pełzania czy wywoływania zwarć.
– Lubię w książkach zapach druku i szeleszczące kartki, pełne opowiedzianych historii – wyjawiła babci mała Malwina w przypływie szczerości. – Kiedy czytam, to tak jakbym rozmawiała z pisarzem, otrzymała klucz do jego najskrytszych myśli. – Uśmiechnęła się łobuzersko.
Praca wśród książek i unoszącej się z nich aury czyichś myśli, uczuć – to chciała robić w dorosłości. To właśnie babcia Rozalia, wieloletnia kierowniczka Katedry Literatury Pozytywizmu i Młodej Polski Uniwersytetu Wrocławskiego, miała niemały wpływ na wybór drogi zawodowej Malwiny. Zauważywszy zainteresowanie wnuczki książkami, umiejętnie zaczęła podsuwać jej tytuły, nigdy nie narzucając jednak swojego gustu, a jedynie delikatnie sugerując. Malwina bardzo sobie ceniła babcię. Podziwiała ją za charyzmę, mądrość, wiedzę, praktyczne podejście do życia i to, że nigdy się nie poddawała. Profesor Rozalia Koliba była silną osobowością. Ta drobnej budowy kobieta o delikatnych rysach kierowała się w życiu dwoma dewizami: pierwsza głosiła, że niepowodzenia budują, druga, że trudności stworzone są po to, aby je przezwyciężać. Lubiła łamać konwenanse, jak chociażby, gdy ryzykując naukową karierę, narażając się na plotki i nieprzychylne komentarze, zdecydowała się poślubić swojego o dziesięć lat młodszego asystenta. Dzisiaj takie związki nie robią na nikim wrażenia – można nawet pokusić się o stwierdzenie, że spowszedniały – kiedyś było zdecydowanie inaczej. W kręgach uniwersyteckiego światka mariaż ten wzbudzał spore emocje. Wielu było zaskoczonych, że pozostająca długie lata we wdowieństwie Rozalia (jej pierwszy mąż, Marcin Krzysztopolski, zginął w wypadku samochodowym, pozostawiając ją z małym synkiem) zdecydowała się na taki krok. „Ludzie zawsze będą gadać. Nie należy się tym przejmować i robić swoje” – mawiała babka Malwiny, tworząc z młodszym mężem udany, szczęśliwy związek. Nie będzie tutaj przesadą stwierdzenie, że Rozalia Koliba stanowiła fundament, na którym opierała się cała rodzina naszej bohaterki.
Malwina stawiała sobie babcię za wzór i chciała być jej kopią, nie we wszystkim jednak (kto powiedział, że kopia musi być idealna): ich poglądy na sprawy damsko-męskie zdecydowanie się różniły. Ryzykowanie kariery zawodowej dla porywów serca Malwina uważała za przejaw romantycznej niefrasobliwości i nie zamierzała naśladować. Kłóciło się to z jej naturą: trzeźwą, racjonalną i krytyczną. Uczucie uczuciem, ale potem przychodzi rzeczywistość, która weryfikuje nawet największe romantyczne porywy. Kariera albo miłość – na coś trzeba się zdecydować, a połączenie tych dwóch rzeczy jest niemożliwe (przykłady można tutaj mnożyć do woli). Owszem, babci się udało, trafiła szczęśliwy los na loterii, ale wyjątek tylko potwierdza regułę. Nie, nie i jeszcze raz nie!
Malwina po ukończeniu z wyróżnieniem filologii polskiej rozpoczęła pracę w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu. Obecnie, w wieku trzydziestu siedmiu lat, mogła poszczycić się tytułem doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa i sporym dorobkiem naukowym. Specjalizowała się w epoce romantyzmu. Intrygował ją w tym nurcie prymat uczucia nad rozumem. Dla osoby takiej jak ona – konkretnej i twardo stąpającej po ziemi – szaleństwo romantycznych bohaterów stanowiło interesujący materiał do badań. Malwina osobiście dała się ponieść romantycznemu szaleństwu jeden jedyny raz (a tak się zarzekała! Cha, cha, cha!). Maćka poznała na jednym z sympozjów: doktor nauk matematycznych od razu przykuł jej uwagę (z wzajemnością). Nieprzeciętnie inteligentny, mimo młodego wieku miał na koncie kilka międzynarodowych sukcesów. Zakochali się w sobie (tak przynajmniej im się wydawało). Oboje mocno zajęci – kolejny projekt (on), rozpoczęty doktorat (ona) – poprzestali na ślubie cywilnym, stwierdzając, że na uroczystość kościelną i wesele z prawdziwego zdarzenia przyjdzie czas. Czas rzeczywiście przyszedł, ale na rozwód, który nastąpił niespełna dwa lata po ślubie. Proza życia ukazała w pełnej krasie, że żadne z nich nie nadaje się do małżeństwa. Wciąż zajęci, wciąż w biegu, coraz bardziej oddalali się od siebie, chociaż prawdę mówiąc, nigdy w pełni ze sobą nie byli (jak można mówić o byciu ze sobą, gdy czasu ma się dla siebie jak na lekarstwo?). Rozstali się w zgodzie i z ulgą, ale nie bez uczuć towarzyszących: rozczarowania (Maciek) i niezadowolenia z siebie (Malwina). Nie było co się dziwić nastrojowi Malwiny: deklarowała niechęć do porywów serca i tak dała się podejść! To była nauczka – więcej nie pozwoli sobie na żadne porywy (zwłaszcza uczuciowe). Jej środowiskiem jest kurz bibliotek, studiowanie woluminów, badanie i odkrywanie ich sekretów. Mężczyzna tu tylko przeszkadza. Skumulowanemu niezadowoleniu (wciąż ją trzymało) postanowiła dać upust, zapisując się na karate. Oznajmiła zaskoczonej rodzinie, że w dobie upadku obyczajów i szerzącego się dosłownie na każdym kroku rozboju umiejętność obrony jest po prostu koniecznością. Wytłumaczenie przyjęto ze zrozumieniem, jedynie mina babci Rozalii (lekko kpiąca) pozwalała przypuszczać, że nestorka nie dała się nabrać na takie farmazony. Malwina postanowiła to zignorować.
Tak (w dużym skrócie) przedstawia się charakterystyka naszej bohaterki. Tym wszystkim, którzy w tym momencie odczuwają niedosyt, obiecuję, że ich ciekawość wkrótce zostanie w pełni zaspokojona.
Teraz czas przejść do teraźniejszości. Tym bardziej że Malwina dotarła właśnie do pracy. Jeszcze nie wie, że niebawem otrzyma informacje, które staną się początkiem zmian w jej życiu. Czy jest na nie gotowa?Rozdział 2
Przez witrażowe okno do gabinetu wpadały promienie słońca, tworząc feerię ciepłych barw, które kładły się wdzięcznie na politurowanych dębowych meblach, obiciach skórzanych foteli i grzbietach starych książek. Plamki słońca tańczyły wesoło także na ubraniach dwóch mężczyzn, którzy jednak nie zwracali uwagi na ten świetlny spektakl.
– Lady Emilia już nie czeka; Oskar, co z Tobą?!; Król został sam; Ciemne chmury nad Oskarem Ponurym – czytał z tabletu tytuły artykułów w brukowcach Krystian Mercier, wysoki blondyn w nienagannie skrojonym garniturze, emanujący urzędową powagą, doświadczeniem i profesjonalizmem, wieloletni prywatny sekretarz niegdyś księcia, a teraz króla Warbenii Oskara II. Był nie tylko jego pracownikiem, ale i przyjacielem. – Nie ma gazety, która by nie poruszała tego tematu w mniejszym bądź większym stopniu. Do tego zdjęcia z waszych wspólnych wyjść i twoje z tym charakterystycznym wyrazem twarzy: na poły obrażonego, na poły znudzonego – dodał.
– Rozumiem, że wypadłbym lepiej, szczerząc głupkowato zęby – skwitował krótko król. W przeciwieństwie do swojego sekretarza był ubrany na sportowo: w czarne jeansy i niebieską koszulkę polo. Ciemne kręcone włosy układały się niesfornie na jego kształtnej czaszce, kiedy kolejny raz przejechał po nich dłonią gestem zdradzającym rozdrażnienie. – Jak myślisz, te pismaki uczą się wymyślania grafomańskich tytułów na studiach czy zdolności nabywają w praktyce?
Przyjaciel ograniczył odpowiedź do wymownej mimiki. Nie był w nastroju do żartów, co innego chodziło mu teraz po głowie.
– Królowa nie jest zadowolona – poinformował Oskara.
Krystian rano miał spotkanie z królową Marią, która poleciła kategorycznie „coś z tym zrobić”. Jego uwagę, że potomek nie pójdzie na żadne ustępstwa, zignorowała, dodając na koniec rozmowy, że „liczy na niego”. Westchnął teraz w myślach.
– Żadna nowość, to u mojej matki stan permanentny – mruknął Oskar.
– Musimy jakoś na to zareagować.
– Szkoda czasu i nerwów. Jest nie do zdarcia.
Sekretarz uśmiechnął się lekko.
– Miałem na myśli prasę.
– Prasa także – stwierdził z niechęcią król.
– Oskar, ja mówię poważnie. Brak reakcji z naszej strony tylko zaogni sprawę.
– Mądry dobrze wie, że to historia wyssana z palca, a głupi, co by nie zrobić, i tak nie zrozumie.
– Wskazane jest działanie – nalegał Krystian, ignorując tę uwagę.
– Komentowanie tych bzdur tylko je nobilituje – rzucił rozdrażniony Oskar. – Jedna z żelaznych zasad mojej rodziny brzmi: „Nigdy nie narzekaj, nigdy nie wyjaśniaj”. Zatem nie będę narzekał, a tym bardziej wyjaśniał czegokolwiek. A jak przeholują, to wkroczą moi prawnicy.
– Dobrze wiesz, jak się takie „wkroczenie” prawników skończyło ostatnim razem. Dziennikarze zarzucili ci, że ingerujesz w ich wolność.
– Ale oni w moją wolność mogą ingerować, wciąż wymyślając kolejne wyssane z palca historie? – prychnął.
– Po części sam sobie jesteś winien. Zawsze ignorowałeś prasę. Tymi artykułami dają wyraz swojemu niezadowoleniu. Twoja komunikacja przez lakoniczne oświadczenia rzecznika pałacu to naprawdę za mało. Nie mówię, żebyś ich kochał, ale mógłbyś być bardziej otwarty. Można wypracować kompromis.
– Kompromis z prasą? – Oskar spojrzał na niego, jakby właśnie powiedział największą bzdurę dnia. – Jesteś beznadziejnym optymistą, drogi przyjacielu.
– Jestem realistą. Poparcie dla monarchii ciągle spada. W ostatnim sondażu za jej utrzymaniem opowiedziało się sześćdziesiąt procent ankietowanych. Gdy rządził twój ojciec, monarchię popierało osiemdziesiąt pięć procent podwładnych. W rankingu popularności członków rodziny królewskiej jesteś dopiero…
– A co to ma do rzeczy? – przerwał mu zirytowany władca.
– Jedynie sympatia i poparcie obywateli utrzymują rodzinę królewską na tronie. A tę popularność zapewniają prasa i telewizja.
– Jeżeli stabilność monarchii ma opierać się na takich wartościach, to może rzeczywiście lepiej ją znieść – odezwał się zaczepnie Oskar.
– Nikt ci nie każe sprzedawać się prasie, ale umiejętne reglamentowanie informacji na swój temat naprawdę nie zaszkodzi.
– Domyślam się, że masz już jakiś pomysł. – Spojrzenie króla było pełne oczekiwania.
– Niebawem rozpoczynają się zawody hippiczne, będzie na nich obecna Cecylia – zaczął ostrożnie Krystian. Na tyle długo znał Oskara, by wiedzieć, że jedyną metodą na niego jest dyplomatyczna perswazja.
Angielka Cecylia Wilby była córką piątego hrabiego Richarda Wilby’ego, długoletniego przyjaciela rodziny królewskiej. Sztywna, przewidywalna, podporządkowana etykiecie, zagorzała miłośniczka koni, notabene sama przypominająca konia, najlepiej czuła się w siodle i stajni. Królowa Maria po cichu liczyła, że Oskar zwróci uwagę na tę wysportowaną amazonkę. Oskar i owszem, podziwiał Cecylię za jej kunszt jeździecki i zaangażowanie, z jakim oddawała się sportowej pasji, zdobywając liczne nagrody, na tym jednak jego podziw się kończył.
– Mów dalej – poprosił teraz, przeczuwając zbliżający się finał i czując, że mu się nie spodoba.
– Zaproszenie Cecylii do królewskiej loży dałoby temat prasie.
– Owszem, temat do kolejnych spekulacji i tworzenia spiskowych teorii – prychnął. – To pomysł mojej matki. – Bardziej stwierdził niż zapytał.
– Po prostu byłoby to dobre piarowskie posunięcie. – Krystian sprytnie uchylił się od odpowiedzi.
Oskar wstał od biurka i podszedł do okna. Przed jego oczami roztaczał się rozległy pałacowy dziedziniec. Za zdobną w wymyślne ornamenty bramą toczył się ruch uliczny, turyści robili sobie pamiątkowe zdjęcia z pałacowymi strażnikami, fotografowali się na tle fasady pałacu.
– Łamiące zasady poszanowania godności innych. Cecylia stałaby się mięsem armatnim – odparł.
– Bez przesady. Wszyscy wiedzą, że się przyjaźnicie, więc może ci towarzyszyć w loży. A że prasa będzie się doszukiwać w tym drugiego dna… Taka ich rola. – Wzruszył ramionami sekretarz.
– Nawet gdybym przyjął ten pomysł, jego realizacja jest niemożliwa. Mam inne plany na najbliższe dni. Jadę do Bukowego Zamku.
– Przecież zaraz wyjeżdżasz do Kanady. – Krystian nie krył zaskoczenia.
– Nie tak znowu zaraz – poprawił go król.
– Trzeba jeszcze dopracować szczegóły wizyty.
– Doskonale poradzisz sobie beze mnie.
– Sugerowałbym jednak…
– Nie zmienię swoich planów.
– W zamku będzie teraz ta Polka – przypomniał Krystian, jakby ten fakt mógł wpłynąć na decyzję Oskara.
– Jaka znowu Polka?
– Z Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich we Wrocławiu. Wyraziłeś zgodę na zbadanie przez nią bibliotecznych zbiorów.
– A, ten tajemniczy romans polskiego wieszcza – przypomniał sobie Oskar. – To spory zameczek, jakoś się pomieścimy.
– Królowa wie o twoim wyjeździe?
– A po cóż jej to wiedzieć? – Spojrzał na swojego sekretarza ze zdziwieniem.
– Jak się dowie, nie będzie zachwycona.
– Na miłość boską, przestań wciąż to powtarzać! – Zirytował się władca. – Moja matka musi zrozumieć, że czas jej rządów się skończył.
– Królowej zależy na dobru monarchii. – Krystian próbował go udobruchać.
– Zawsze zależało jej tylko na dobru monarchii. – Na twarzy Oskara pojawił się cień rozgoryczenia.
„Czasem zastanawiam się, czy to nie z nią wzięła ślub” – dodał w myślach.
– Twój wyjazd będzie kolejnym pretekstem do ataków prasy.
– Jestem królem, nie więźniem, i mam prawo wyjeżdżać, kiedy i dokąd zechcę.
Przez chwilę żaden nic nie mówił. Stojący zegar z ciężarkami zawieszonymi na lśniących łańcuchach miarowo odmierzał czas, minuta po minucie.
– Jeśli to wszystko… – Oskar chciał jak najszybciej zakończyć to spotkanie.
– Na razie tak – odparł Krystian. Wiedział, że dalsza rozmowa i tak nie miałaby sensu, skłonił się więc i wyszedł.
Król spojrzał na wiszący nad kominkiem portret ojca. Ojciec od zawsze stanowił dla niego niedościgniony wzór władcy. Gdy należało, był konserwatywnym monarchą, bezwzględnie przestrzegającym etykiety. W innych sytuacjach ukazywał oblicze miłego i wyrozumiałego mężczyzny o dużym poczuciu humoru. Oskar wiedział, że nigdy mu nie dorówna i nie zamierzał tworzyć gorszej kopii. Zdecydował się na sposób bycia całkowicie różny od ojcowskiego, chowając się w skorupę władcy ponurego, niedającego się ponieść emocjom, zawsze zdystansowanego i dumnego. Nie był z tego powodu specjalnie szczęśliwy, zauważył też, że nie podoba się to nikomu, ale uważał, iż nie ma wyboru.
***
Królowa Maria znała swoje obowiązki i wykonywała je perfekcyjnie. Zawsze dyspozycyjna, zawsze opanowana, zawsze elegancka. Chłodną i zdecydowaną postawą potrafiła przez lata utrzymać powagę urzędu oraz podtrzymać więź ludu z monarchią. Była kobietą despotyczną, co niejednokrotnie na własnej skórze odczuli pracownicy dworu, a przede wszystkim członkowie rodziny królewskiej. Jej dzieci wiedziały, że z matką się nie dyskutuje, a jej zdanie jest ostateczne. Dorastając, Oskar i dwa lata od niego młodsza Eugenia buntowali się na taki stan rzeczy, co wywoływało liczne konflikty. Rolę rozjemcy pełnił ich ojciec – król Albert. Łagodził wszelkie spięcia, starając się zawsze wybrać środek, który zadowoli obydwie strony.
– Słyszałam, że wybierasz się do Bukowego Zamku – powiedziała królowa, nalewając herbaty do cienkich jak pergamin porcelanowych filiżanek o prostej, klasycznej formie.
Oskar został zaproszony do matki na popołudniową herbatę. Spotkania te nazywał „dywanikiem”, bo zawsze w pakiecie była jakaś reprymenda. Tym razem czekało go coś więcej.
– Widzę, że będę musiał przypomnieć mojemu sekretarzowi definicję słowa: lojalność – odparł kąśliwie.
– Nie czas na wycieczki – kontynuowała Maria, ignorując jego uwagę. – Monarcha musi przede wszystkim służyć krajowi i wykonywać swoją pracę.
– Na miłość boską, wyjeżdżam tylko na krótki urlop, a nie abdykuję! – zirytował się.
– Ty już dawno, zdaje się, abdykowałeś – stwierdziła sucho.
– Oszczędź mi, proszę, tych oracji i przejdź do meritum.
Królowa spojrzała na syna. Jej wzrok, jak zwykle, wyrażał chłodny dystans. Oskar starał się przypomnieć sobie, kiedy matka patrzyła na niego z miłością, ale nie potrafił.
– Zacznij wreszcie zachowywać się jak król.
– A co to znaczy: zachowywać się jak król? – zapytał zaczepnie.
– Podwładni chcą, byś dał im królową – odpowiedziała.
Milczał, przyglądając się trzymanej w dłoni filiżance. Cisza, nabrzmiała w podteksty, przedłużała się.
– Czy ty mnie słuchasz, synu? – W głosie królowej wyczuwalna była nuta poirytowania.
– Ależ słucham, mamo. Zawsze słucham. Z mniejszym bądź większym zainteresowaniem. – Niespiesznie odstawił filiżankę na spodek.
W innym przypadku Maria nie darowałaby tak jawnego afrontu, teraz jednak miała konkretny plan, który zamierzała wprowadzić w życie. Dla własnych korzyści była gotowa do ustępstw, nawet takich jak zignorowanie bezczelności względem niej.
– Przyjechała Cecylia, zostanie jakiś czas u swojego wuja Malcolma – poinformowała, a Oskar już wiedział, jak potoczy się dalsza rozmowa.
Przez chwilę matka i syn mierzyli się wzrokiem, jakby szykowali się do walki.
– Zaprosiłam ją na kolację. Życzeniem moim jest, byś i ty również był na niej obecny.
– Przykro mi, mam inne plany.
– Plany można zmienić.
– Ale ja nie chcę ich zmieniać.
Zapanowała ciężka cisza, wybuch był jedynie kwestią czasu. Z ofensywą wyszła królowa.
– Najwyższa pora, byś zaczął myśleć o państwie.
– Kolacja z Cecylią Wilby ma mi w tym pomóc? – Po twarzy Oskara przemknął nikły uśmiech, dostatecznie jednak intensywny, by wyprowadzić matkę z równowagi.
– Twój ojciec przewraca się w grobie. – Uderzyła tam, gdzie zabolało najbardziej.
– Mój ojciec nie żyje – odrzekł twardo.
– Dobrze wiesz, jakie są ostatnie sondaże poparcia dla monarchii, że nie wspomnę już o twojej „popularności” wśród poddanych. Niszczysz to, na co pracowali twoi przodkowie. – Nie zamierzała ustępować.
Tu Oskar musiał przyznać matce rację. Od kiedy wstąpił na tron, wszystko zaczęło się psuć. Czy się starał, czy nie, i tak zawsze wychodziło tak samo, czyli miernie.
– Potrzebujesz żony, która pomoże ci dźwigać koronę. Cecylia jest idealną kandydatką – kontynuowała królowa. – Wywodzi się z naszego środowiska, zna zasady, którymi się kierujemy. Możecie stworzyć stabilny związek, który wzmocni monarchię.
– Wątpię, by znajomość końskiej natury u mojej potencjalnej małżonki mogła być kluczem do odrodzenia świetności monarchii – zauważył z lekkim rozbawieniem.
– Na litość boską, bądźże poważny! – wybuchnęła.
– Nie mogę być poważny, gdy wychodzisz z podobnymi niepoważnymi propozycjami – stwierdził.
Przez chwilę oboje milczeli.
– A miłość? – odezwał się nagle Oskar. – Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na miłość?
– Liczy się tradycja – odparła kategorycznie, jakby było to oczywistością.
– Nie każdą tradycję należy kontynuować. Jeżeli kiedykolwiek się ożenię, to tylko z kobietą, którą pokocham i która będzie mnie kochać nie za to, kim jestem, ale jaki jestem.
Na te słowa Maria odpowiedziała niecierpliwym westchnieniem i stwierdziła, że mówi jak romantyk, nie król, po czym dodała:
– Podstawą udanego związku są nie motyle w brzuchu, lecz wspólne wartości, a to może ci zagwarantować jedynie kobieta, która wzrastała w środowisku takim jak twoje.
– To anachronizmy. – Nie wytrzymał. Rozmowa z matką coraz bardziej go irytowała.
– Ja i twój ojciec…
– Nie zamierzasz mi chyba stawiać waszego związku za wzór? – wszedł jej w słowo. – Byłaby to z twojej strony czysta hipokryzja.
– Zważaj na słowa – ostrzegła chłodno.
– Nie ma sensu przedłużać tej rozmowy. – Wstał, szykując się do wyjścia.
– Przemyśl swoje postępowanie, nim będzie za późno, Oskarze – rzuciła, gdy już stał w drzwiach. Nie zabrzmiało to jak rada, lecz jak ostrzeżenie.
– Do widzenia, mamo. – Wyszedł, pozostawiając jej słowa bez komentarza.
Maria spoglądała na zamknięte za Oskarem drzwi. Pod maską opanowania skryła burzę emocji. Nie przywykła przegrywać, a tym razem została pokonana.
„Bitwa to jeszcze nie cała wojna” – pomyślała, postanawiając niezwłocznie przejść do planu B.
***
– Odwiedziła mnie twoja matka. Zapewne domyślasz się celu jej wizyty – zakomunikował Oskarowi stryj Wilhelm, zwany w rodzinie Willem, nie odrywając wzroku od szachownicy.
Raz w tygodniu grywali ze sobą w szachy. Obaj lubili te wspólne popołudnia i niespieszną, analityczną grę, przy której, namyślając się, można zarazem toczyć dyskusje, żartować, po prostu miło spędzać czas.
– Jak widzę, matka jest zdesperowana – mruknął z przekąsem Oskar.
Starszy pan uśmiechnął się pod nosem, wyjmując fajkę z kieszeni aksamitnej bonżurki. Nie było tajemnicą, że jego relacje z bratową nie wybiegają poza dyplomatyczną poprawność. Mówiąc wprost, nie przepadali za sobą i oszczędzali sobie przebywania w swoim towarzystwie.
– Maryśka (nazywał ja tak, bo wiedział, że nie przepada za tym zdrobnieniem) po prostu martwi się o ciebie – odpowiedział.
– Martwi się o firmę, nie o mnie – uściślił ze znużeniem Oskar, odchylając się na fotelu i zakładając ręce na piersi.
– Martwi się o ciebie – powtórzył Will, skrzętnie nabijając fajkę tytoniem.
– Wszyscy się o mnie martwią. Spowija mnie ogólnonarodowa troska. Ja też się o siebie martwię, prawdę mówiąc – odparł gniewnie.
– Nigdy nie jest aż tak źle, jak nam się wydaje. – Stryj tonował jego emocje.
– No nie wiem. – Oskar przejechał dłonią po włosach. – Dotarłem do miejsca „kiedyś”. Powinienem zacząć działać i działam… wszystko psując. – Z jego piersi wyrwało się ciężkie westchnienie.
– Czasem trzeba coś zepsuć, by następnie móc to naprawić. – Will zapalił fajkę.
Oskar machnął dłonią w geście bezradności. Optymizm stryja jak dotąd pomagał mu racjonalnie oceniać sytuacje i zwiększał poczucie bezpieczeństwa, oparte na wierze w możliwość pokonywania trudności. Tym razem jednak jakoś nie odczuwał polepszenia samopoczucia. Prawdę powiedziawszy, czuł jeszcze większe przygnębienie. Słowa otuchy, wypowiedziane od serca, co do tego nie miał wątpliwości, obnażały jego niedołęstwo
„Jestem żałosny” – pomyślał z goryczą.
Zamierzał jakoś skwitować słowa Wilhelma, ale ostatecznie ponownie ciężko westchnął.
Stryj przyglądał mu się w milczeniu, pykając fajeczkę. W powietrzu unosił się przyjemny aromat wiśniowego tytoniu.
– Ostatnie sondaże poparcia nie są optymistyczne – odezwał się Oskar po chwili. – Zbliżam się popularnością do ciotki Józefiny – zauważył grobowo.
– To może przybić – przyznał z kpiącym uśmieszkiem starszy pan.
Księżniczka Józefina należała do dalszych członków rodziny królewskiej (była kuzynką Alberta i Wilhelma), co nie przeszkadzało jej wysuwać się na czoło w kwestii dostarczania tematów kolorowej prasie, głównie za sprawą słabości do ginu. Na wszelkie słowa krytyki odpowiadała, że pije tylko dla zdrowotności – gin świetnie konserwuje i zabija wszelkie choroby. Trzeba przyznać, że choroby rzeczywiście w zaskakujący sposób omijały tę kobietę. Co do konserwacji, też nie można było narzekać – w wieku przeszło osiemdziesięciu lat cieszyła się zdrowiem jak tur, nie wspominając o imponującej kondycji (zawdzięczała ją jakoby regularnej grze w krykieta) i jasnym umyśle (poza momentami, gdy zasnuwały go opary ginu). Oprócz alkoholu Józefina miała we krwi także malkontenctwo. Z zasady nikt i nic się jej nie podobało. Summa summarum, była osobą ciężką we współżyciu i kto tylko mógł, omijał ją szerokim łukiem.
– Sondaże służą uprawianiu propagandy – rzekł Will. – Jest mnóstwo sposobów, żeby w danych uzyskać taki wynik, o jaki nam chodzi – zauważył trzeźwo.
– Faktem niezaprzeczalnym jest, że od kiedy zostałem królem, wizerunek monarchii znacznie podupadł – stwierdził z rezygnacją Oskar. – Od śmierci ojca czuję się, jakbym grał w teatrze absurdu. Od dziecka byłem przygotowywany do roli króla, więc zostanie nim powinno być dla mnie czymś naturalnym, a nie jest. Ja się chyba po prostu do tej roli nie nadaję.
– To, że otrzymaliśmy prawo jazdy, nie robi z nas automatycznie kierowców, a jedynie daje prawo do kierowania autem. Dopiero w praktyce stajemy się kierowcą –zauważył filozoficznie stryj. – Potrzebujesz czasu, by nauczyć się być królem.
– Powiedz to mojej matce i zawiedzionym moją postawą mieszkańcom Warbenii – rzekł przygaszony Oskar, po czym dodał z wyrzutem: – Wszyscy oczekują, że będę taki jak ojciec, ale ja nie jestem nim.
– Zatem pokaż wszystkim, jaki jesteś. Udowodnij, że mimo inności, a może właśnie dlatego, możesz być równie dobrym monarchą.
– To się nie uda. – Oskar pokręcił głową.
– No, z takim nastawieniem to na pewno się nie uda – zakpił Will.
– Jak niby miałbym to zrobić? – Spojrzał na stryja pytająco.
– Przede wszystkim przestań tyle myśleć o sobie.
– Ale ja właśnie ze sobą mam największy problem.
– Tylko ci się tak wydaje – odparł spokojnie Wilhelm. – Uwierz mi, zaczniesz mniej myśleć o sobie, to i problemy łatwiej ci będzie rozwiązać. Umysł się rozjaśni i przyjdą pomysły.
– Pomysły – powtórzył z lekkim uśmieszkiem Oskar. – Jak zapewne wiesz, matka już ma pomysł na mnie: małżeństwo z rozsądku, jedna z tak cenionych przez nią form tradycji, będąca lekarstwem na całe zło. – Skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.