Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak nie zostać moim pacjentem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Jak nie zostać moim pacjentem - ebook

Profesor Zbigniew Lew-Starowicz to największy polski autorytet w dziedzinie seksu i relacji, ale .... lepiej po prostu nie musieć trafiać do jego gabinetu. W książce "Jak nie zostać moim pacjentem" prof. Lew-Starowicz wyjaśnia w rozmowie z Krystyną Romanowską (ryzykując zmniejszeniem liczby odwiedzających jego gabinet), jakie częste błędne założenia dotyczące relacji, zdrowia, życia seksualnego, prowadzą do kłopotów czy zaburzeń, które kończą się na profesorskiej "kozetce". Z książki dowiemy się też m.in kiedy zostanie wynaleziona tabletka na orgazm, jak w seksie być sobą, jak rodzą się w związku niepotrzebne tajemnice. Profesor zdradzi też sekret najszczęśliwszych relacji - takich, które nigdy nie trafiły do jego gabinetu. Książka dla wszystkich zastanawiających się nad sekretem (w miarę/bardzo/znośnie) udanego życia.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66219-48-9
Rozmiar pliku: 948 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I. CIESZ SIĘ WCIĄŻ SEK­SEM

Roz­dział I
Ciesz się wciąż sek­sem

Opo­wia­dał mi pan, że po każ­dej z naszych ksią­żek przy­cho­dziła do pana spe­cy­ficzna grupa pacjen­tów. Na przy­kład po _Sztuce życia_ tra­fili do gabi­netu ci, któ­rzy doma­gali się psy­cho­te­ra­pii egzy­sten­cjal­nej. Po _Wszystko da się napra­wić_ – dostał pan same naj­trud­niej­sze przy­padki.

Tak, nie­któ­rym nawet udało się pomóc, choć tra­cili już nadzieję. Ale może po pro­stu chcieli mi udo­wod­nić, że rze­czy­wi­ście „wszystko da się napra­wić”.

Jak pan myśli, kto trafi do pana po książce _Jak nie zostać moim pacjen­tem?_ Ja sta­wiam, że wszy­scy.

A ja mam nadzieję, że nikt, że nasza książka spełni swoją rolę. Prze­cież _de facto_ cho­dzi o to, aby tych pacjen­tów, któ­rzy mogliby sobie świet­nie pora­dzić beze mnie, było jak naj­wię­cej. Bo i tak tych, któ­rym trzeba naprawdę pomóc, będzie zawsze dużo. Chciał­bym w tej książce dać prak­tyczne wska­zówki ludziom pozo­sta­ją­cym w związ­kach, ale także sin­glom. Uświa­do­mić, co mogą zro­bić, aby unik­nąć wizyty u spe­cja­li­sty poprzez wgląd w sie­bie, auto­re­flek­sję, samo­świa­do­mość. Poprzez zna­jo­mość fizjo­lo­gii płci prze­ciw­nej, wie­dzę o mecha­ni­zmach psy­cho­lo­gicz­nych w rela­cji, które potra­fią nie­wielki kon­flikt czy nie­po­ro­zu­mie­nia prze­kształ­cić w pro­blem wyma­ga­jący lat tera­pii. A tera­pia nie dość, że jest dłu­go­trwała, to także kosz­towna.

Pro­szę mi wie­rzyć, że nie­wie­dza z zakresu banal­nych spraw, takich jak bycie życz­li­wym wobec sie­bie w rela­cji, ale także ste­reo­ty­pów płcio­wych czy utar­tych prze­ko­nań typu: „Po dziecku moja żona cał­kiem się zmie­niła”, pro­wa­dzi do dra­ma­tycz­nych czę­sto histo­rii ludzi, któ­rzy ni­gdy by pew­nie nie zna­leźli się w moim gabi­ne­cie, gdyby nie świa­do­mość. Cho­ciażby tego, że seks jest rela­cyjny, budu­jący intym­ność, ale jed­no­cze­śnie jest także wykład­nią naszego dobro­stanu i zdro­wia, i trzeba zdjąć z niego wciąż poku­tu­jące piętno cze­goś, co jest „wyjąt­kowe” w nega­tyw­nym tego słowa zna­cze­niu. Poza tym, mam wra­że­nie, że seks albo baga­te­li­zu­jemy jako coś nie­waż­nego, albo nada­jemy mu sens, któ­rego ze sobą nie nie­sie. Chciał­bym, żeby­śmy zbli­żyli się do trak­to­wa­nia seksu jako istot­nej war­to­ści naszego życia w sen­sie emo­cjo­nal­nym, zdro­wot­nym, rela­cyjnym. Żeby był po pro­stu czę­ścią życia – bez uwznio­śla­nia, ale i bez lek­ce­wa­że­nia.

Zawsze gdy sły­szę od spe­cja­li­stów i rów­nież od pana, panie pro­fe­so­rze, że seks jest ważny w życiu czło­wieka, to zasta­na­wiam się, co sobie myślą samotne kobiety (i samotni męż­czyźni), kiedy to sły­szą. I wtedy pytam: „No dobrze, ale skąd wziąć seks w życiu, jak się jest samotną kobietą/samot­nym męż­czy­zną?”.

Odpo­wiem pani – mastur­ba­cja to też jest seks. Może nie taki upra­gniony, ide­alny, w któ­rym się można cał­ko­wi­cie zatra­cić, speł­nić, ale jest to akcep­to­walna forma zastęp­cza. Zresztą z naj­now­szych badań w Pol­sce wynika, że rośnie akcep­ta­cja aktyw­no­ści mastur­ba­cyj­nej zwłasz­cza wśród kobiet, że zaczy­nają mówić o tym wprost. I jest to jakieś roz­wią­za­nie. Samot­ność sek­su­alna ludzi nie wynika tylko z tego, że ktoś nie ma part­nera/part­nerki, że są wdowy/wdowcy, osoby roz­wie­dzione. Naj­bar­dziej doj­mu­jąca samot­ność jest wtedy, kiedy part­ner/part­nerka mieszka z nami, ale jest nie­ak­tywny/nie­ak­tywna sek­su­al­nie. Przyj­rzyjmy się ludziom samot­nym sek­su­al­nie, cho­ciaż są w związku. Co im pozo­staje? Mastur­ba­cja albo tłu­mie­nie potrzeb sek­su­al­nych. Tłu­mie­nie popędu ni­gdy się dobrze nie koń­czy, bo to jest ogra­ni­cze­nie jed­nego z naj­sil­niej­szych popę­dów w naszym życiu. To uru­cha­mia demony.

Jakie mia­no­wi­cie?

Agre­sję, wro­gość wobec ludzi, u męż­czyzn – anty­fe­mi­nizm, u kobiet – anty­mę­skie nasta­wie­nie, roz­draż­nie­nie. To w sfe­rze emo­cji. Poza tym wywo­łuje duże napię­cie mię­śniowe, napię­cie mied­nicy, a nawet soma­tyczne dole­gli­wo­ści. Roz­re­gu­lo­wuje się układ hor­mo­nalny. Nega­tywne następ­stwa są spore – i są na to naukowe dowody. Nie­za­spo­ko­je­nie takich potrzeb wpływa na pewną draż­li­wość w rela­cjach mię­dzy­ludz­kich, z naj­bliż­szymi, ale nawet na gor­szą pracę. Pra­co­daw­com powinno zale­żeć, żeby ich pra­cow­nicy mieli dobry seks. Jak się tłumi popęd, ludzie to kom­pen­sują, czyli ucie­kają w czyn­no­ści zastęp­cze. Czę­sto kobiety nagle stają się nadak­tywne w jakimś dzia­ła­niu. To pro­sty mecha­nizm – jak się czło­wiek czymś bar­dzo zmę­czy, to rze­czy­wi­ście nie ma ochoty na seks. Jak się od rana do wie­czora bez prze­rwy pra­cuje, po powro­cie do domu się pada, i myśl o sek­sie jest ostat­nią rze­czą, która przy­cho­dzi do głowy. Jest to jakieś roz­wią­za­nie.

Ale samotna mastur­ba­cja, kiedy w domu jest part­ner/part­nerka, to samotna mastur­ba­cja do kwa­dratu.

Zga­dza się. Nie jest to nic rado­snego. I co wię­cej, może się także skoń­czyć agre­sją wobec dru­giej osoby, z którą można by mieć seks, ale z róż­nych powo­dów go nie ma. Można wtedy myśleć: „To przez was, źli męż­czyźni/złe kobiety, muszę się mastur­bo­wać, ucie­kać się do takiej formy zaspo­ko­je­nia”.

I przez Sta­ro­wi­cza, który mówi, że seks jest zdrowy.

Tak mówi, bo to potwier­dzone naukowo. Oczy­wi­ście, czło­wiek pod­czas mastur­ba­cji pobu­dza się, ma orgazm, roz­ła­do­wuje się, ale nie­jed­no­krot­nie towa­rzy­szy temu roz­cza­ro­wa­nie, że nie można osią­gnąć tego ina­czej.

Czy taki orgazm speł­nia swoją rolę?

Fizjo­lo­gicz­nie tak. Układ odde­chowy, mię­śniowy, krą­że­niowy działa tak samo jak pod­czas seksu z part­ne­rem. Ale po orga­zmie mogą się poja­wić złość i smu­tek („Dla­czego sama muszę sobie z tym radzić?”), które raczej nie wystę­pują w sytu­acji łóż­ko­wej z drugą osobą.

Nasza psy­chika jakoś sobie jed­nak z tym radzi. Po pew­nym cza­sie czło­wiek docho­dzi do wnio­sku: „To wła­ści­wie bar­dzo dobrze. Nie zależy mi na męż­czy­znach/kobie­tach, jestem samo­wy­star­czalna/samo­wy­star­czalny, samo­re­ali­zu­jąca się/samo­re­ali­zu­jący się i dostar­czę sobie nawet więk­szej przy­jem­no­ści niż ta, którą można osią­gnąć w sek­sie part­ner­skim”. Zdro­wiej więc jest się mastur­bo­wać, niż nie mieć seksu w ogóle.

Wciąż mówimy o sytu­acji, kiedy nie ma seksu w związku?

Tak. Oczy­wi­ście zwią­zek bez seksu może mieć wiele warian­tów. Jeżeli w związku panuje atmos­fera wro­go­ści, bo któ­reś z part­ne­rów zdra­dziło i od tego czasu nie ma seksu, to jest to inna sytu­acja niż taka, w któ­rej u niego poja­wiły się zabu­rze­nia, seks prze­stał ist­nieć, a on nic z tym nie robi. A wcze­śniej mieli udany seks – taka sytu­acja wcale nie należy do rzad­ko­ści. Typowa postawa męż­czy­zny to nic nie robić ze swoim zabu­rze­niem. Kobieta wie, że gdyby ona miała kło­pot – szu­ka­łaby pomocy spe­cja­li­sty i coś na to zara­dziła. Ale tutaj mija rok, mijają dwa lata, czas szybko pły­nie. W niej nara­sta agre­sja do niego, że jest sek­su­al­nie nie­za­spo­ko­jona i musi się mastur­bo­wać.

Pach­nie to nie­chybną zdradą.

I tu się pani myli. Są oczy­wi­ście kobiety, które natych­miast znaj­dują sobie kochanka i na przy­kład wcho­dzą w romans biu­rowy. Ale ja nie mówię o nich. Wiele kobiet – nawet w takiej sytu­acji – nie potrafi zdra­dzić swo­ich part­ne­rów. Nie cho­dzi o względy reli­gijne, one po pro­stu mają taką kon­struk­cję psy­chiczną, która nie pozwala im zdra­dzać. Nato­miast ich złość na sek­su­alną abs­ty­nen­cję zawi­nioną przez niego rośnie. Czują się przez to upo­ko­rzone i bez­silne, zanie­dbane, nie­ro­zu­miane. Pozba­wione afir­ma­cji kobie­co­ści – te cier­pie­nia kobiet są naprawdę dotkliwe. Straszne, wiel­kie bóle psy­chiczne. Ich part­ne­rzy są nato­miast abso­lut­nie ślepi i głusi na wszyst­kie komu­ni­katy ze strony part­ne­rek.

Wygląda to czę­sto tak, że wie­czo­rem długo oglą­dają tele­wi­zję lub gapią się w ekran kom­pu­tera pra­wie do zaśnię­cia, byle tylko nie zna­leźć się w sytu­acji łóż­ko­wej. Męż­czyźni myślą: „Niech ona pierw­sza pój­dzie spać, a ja póź­niej przyjdę do łóżka”. Udają, że nie widzą jej roz­cza­ro­wa­nia i roz­ża­le­nia. Jego nie­zręczna tak­tyka dener­wuje ją jesz­cze bar­dziej. Cza­sami ona pró­buje ją prze­ła­mać, on robi uniki. Naj­częst­sze wymówki: „Muszę sie­dzieć długo w pracy, jestem zmę­czony, mam bar­dzo ważne rze­czy do zro­bie­nia”. Albo nic nie mówi. Taki stan trwa i trwa. Potem w moim gabi­ne­cie są dra­ma­tyczne sesje tych pacjen­tek – wyrzu­cają z sie­bie cały żal, zawód, defi­cyt czu­ło­ści i zain­te­re­so­wa­nia. Kiedy widzę ten dra­mat, robię oddzielne sesje – naj­pierw ona, potem on.

Ona się żali. A on?

Szcze­rze powie­dziaw­szy, zawsze „podzi­wiam” sztuczki umy­słu, ucieczki od poczu­cia winy, mecha­ni­zmy obronne, które chro­nią męskie psy­chiczne „ja”. On bar­dzo czę­sto zdaje sobie sprawę z tego, że wyrzą­dza krzywdę part­nerce, żonie, że zanie­dbuje jej potrzeby. Cza­sami sły­szę auto­re­flek­sję zamy­ka­jącą się w zda­niu: „Wiem, że robi­łem bar­dzo źle, ta moja męska głu­pia ambi­cja, nie potra­fi­łem jej prze­móc”. To wtedy, kiedy on ma kło­poty z erek­cją i nic z tym nie robi.

Ale pod sfor­mu­ło­wa­niem „głu­pia męska ambi­cja” kryje się po pro­stu nie­zna­jo­mość swo­jego ciała.

Ale to nie wszystko. W swo­jej ucieczce od poczu­cia winy męż­czyźni mają świetną, od lat spraw­dzoną tak­tykę. Mia­no­wi­cie prze­rzu­cają winę na swoją part­nerkę. Że nie tak zapy­tała o pro­blem, że jest agre­sywna i dla­tego jemu się nie udaje. Może się tak zda­rzyć, że seks był dwa razy w tygo­dniu, a nagle przez mie­siąc nie było nic. I jeżeli kobieta pyta: „Słu­chaj, co się dzieje?” – on odbiera to jako nie­grzeczne inge­ru­jące zacho­wa­nie. I już ma motyw, skąd ten brak erek­cji się wziął. Wziął się mia­no­wi­cie z „agre­syw­nej baby”. Wyma­ga­ją­cej, takiej, która nie rozu­mie, że on wtedy nie miał chęci. Nakręca wokół tego sprzeczne komu­ni­katy i przy­cho­dzi z gotową teo­rią, która brzmi: „To przez nią mam te pro­blemy. Gdyby się ina­czej zacho­wy­wała – takich pro­blemów by nie było”.

Bywa, że prze­rzuca też winę na oko­licz­no­ści: „Dużo pra­co­wa­łem. Po pro­stu jestem prze­pra­co­wany”. A nie­raz spe­cjal­nie dokłada sobie tej pracy, żeby było widać, że poświęca się dla rodziny.

Nie ma się do czego przy­cze­pić. Prze­cież się nie roz­dwoję… A mogliby nie tra­fić do pana gabi­netu, gdyby w porę męż­czy­zna zorien­to­wał się, że piłka leży po jego stro­nie, i poszedł do spe­cja­li­sty. Po pro­stu powi­nien wie­dzieć, że zabu­rze­nia erek­cji prze­waż­nie bywają epi­zo­dyczne – to jest wie­dza uwal­nia­jąca, a męż­czyźni w zasa­dzie w ogóle o tym nie wie­dzą. Gdyby można było cof­nąć czas, to co by ich ura­to­wało? Dobra komu­ni­ka­cja?

Gdyby ludzie bez fał­szy­wego wstydu komu­ni­ko­wali sobie nawza­jem potrzeby, smutki, ocze­ki­wa­nia, miał­bym o wiele mniej pracy. Moje marze­nie jest takie, żeby w domach, szko­łach uczono sen­sow­nej komu­ni­ka­cji, jeżeli cho­dzi o kwe­stie intymne i emo­cjo­nalne. Ludzie z tego typu tre­nin­giem, kiedy two­rzą zwią­zek, potra­fią powie­dzieć wprost, co ich gnębi. Na przy­kład on zaczyna mieć zabu­rze­nia erek­cji, a ona mówi: „Kocha­nie, co się dzieje, może byś poszedł do spe­cja­li­sty”. On na to: „No tak, rze­czy­wi­ście, od dwóch tygo­dni coś jest ze mną nie tak”. A ona na to: „No chyba nawet tro­chę dłu­żej”. Pro­wa­dzą spo­kojny i wywa­żony dia­log, bez fał­szy­wego wstydu i kry­cia się po kątach albo prze­mil­cza­nia. W rezul­ta­cie on idzie do spe­cja­li­sty i pro­blem jest roz­wią­zy­wany. Tak to powinno wyglą­dać w świe­cie ide­al­nym. Może to być epi­zo­dyczne zabu­rze­nie erek­cji albo objaw jakiejś cho­roby, albo fak­tycz­nie tak działa zmę­cze­nie.

Oby­łoby się bez nakła­da­nia kolej­nych warstw wstydu, zabu­rzo­nego ego, obni­żo­nej samo­oceny…

Dodał­bym do tego poczu­cie winy, ucieczkę od lęku, że „jestem nie­sprawny w sek­sie”. Potem trzeba te wszyst­kie poziomy po kolei roz­bra­jać i leczyć, bo może się oka­zać, że prze­pi­sa­nie recepty na jakiś lek nie zała­twia sprawy. Wobec tego model rela­cji, w któ­rym kło­poty w życiu intym­nym są zała­twiane od razu, bez zbęd­nego dywa­go­wa­nia, pomógłby w unik­nię­ciu dłu­go­trwa­łego lecze­nia far­ma­ko­lo­gicz­nego i tera­peu­tycz­nego. Pamię­tajmy, co jest bar­dzo ważne: wiele zabu­rzeń sek­su­al­nych u męż­czyzn, tak jak wła­śnie zabu­rze­nia erek­cji – ma cha­rak­ter epi­zo­dyczny. Na przy­kład męż­czyzna jest nie­wy­spany, prze­pra­co­wany przez kilka ostat­nich dni. Ma spory stres w pracy, ale to zwy­kły epi­zod. W jego gło­wie nato­miast rodzi się prze­ko­na­nie: „To jest począ­tek końca”. I zaczyna się nakrę­ca­nie – obser­wo­wa­nie się, spraw­dza­nie, sku­pia­nie uwagi na swo­ich reak­cjach. To zabu­rza funk­cje fizjo­lo­giczne – i epi­zod staje się czymś trwa­łym.

Podajmy może kry­te­ria, co jest epi­zo­dyczne, a co trwałe i należy się tym moc­niej nie­po­koić.

Kry­te­ria są jasne: jeżeli w ostat­nich kilku mie­sią­cach pod­czas więk­szo­ści prób współ­ży­cia, czyli powy­żej sie­dem­dzie­się­ciu pro­cent, mie­li­śmy do czy­nie­nia z nie­po­wo­dze­niem, to warto mówić o tym, że to już nie jest epi­zod. Ale jeżeli w cza­sie mie­siąca w poło­wie prób współ­ży­cia coś jest nie tak – praw­do­po­dob­nie nie ma tutaj żad­nej cho­roby. Może to być pewien kry­zys, który para po pro­stu roz­wią­zuje sama.

W każ­dym razie edu­ka­cja, wie­dza na temat seksu, zmniej­szy­łaby liczbę moich pacjen­tów o połowę. Mówię to z pełną odpo­wie­dzial­no­ścią.

Niby się dużo o sek­sie mówi: o tech­ni­kach, zabu­rze­niach, mani­pu­la­cjach, wyna­tu­rze­niach, por­no­gra­fii. Jeste­śmy prze­sek­su­ali­zo­wani, ale w jakimś kiep­skim wyda­niu. Warto chyba też myśleć o sek­sie jako czę­ści dobro­stanu, w któ­rym nie musimy się ści­gać ani nic sobie udo­wad­niać, tylko po pro­stu korzy­stać ze swo­jego ciała i ciała part­nerki/part­nera w naj­lep­szy i naj­bar­dziej czuły spo­sób. Powin­ni­śmy się też nauczyć korzyst­nie nim zarzą­dzać, ponie­waż jest on gwa­ran­cją naszego dobrego samo­po­czu­cia.

Seksu nie można spro­wa­dzać do poziomu tylko fizjo­lo­gicz­nego. Bo seks to jest pano­rama zaspo­ka­ja­nia róż­nych potrzeb. Poza typowo fizjo­lo­gicz­nymi w grę wcho­dzą rów­nież samo­ocena, satys­fak­cja, męskość, kobie­cość, bli­skość, rela­cja, intym­ność. Teo­lo­dzy islam­scy mówią, że to przed­smak raju – i nawet jeżeli już to kilka razy mówi­łem, z lubo­ścią będę powta­rzał to sfor­mu­ło­wa­nie. Seks możemy upra­wiać przez całe życie – nie­prze­rwa­nie, jeżeli nie ma prze­ciw­wska­zań. Dla mnie, jako leka­rza, bar­dzo ważny w kon­tak­cie z pacjen­tem jest fakt, w jaki spo­sób on reaguje na zmy­sło­wość, sek­su­al­ność. Jest to oznaka zdro­wia i rów­no­wagi psy­chicz­nej. Moja sio­stra ma dzie­więć­dzie­siąt trzy lata. Reaguje na męską atrak­cyj­ność. Mówi: „Zobacz, jaka piękna twarz, jakie piękne ręce, jaki męski facet”, poru­sza ją męska ener­gia. Jed­no­cze­śnie dba o swoją kobie­cość, pie­lę­gnuje ciało, cho­dzi na spa­cer w kape­lu­szu. To jest zacho­wa­nie mło­dzień­czej duszy, także w kon­tek­ście reak­tyw­no­ści na atrak­cyj­ność męską. A jak się to reali­zuje w jej życiu? Otóż kiedy zna­la­zła się w domu reha­bi­li­ta­cyj­nym, natych­miast urzą­dziła kawiar­nię we wnęce w dłu­gim kory­ta­rzu. Żeby panie, pano­wie mogli sobie tam usiąść, poroz­ma­wiać i napić się kawy. Dwa sto­liki, krze­sła, ser­wetki. Żad­nych szkla­nek, muszą być praw­dziwe fili­żanki. Pani kucharka podaje pen­sjo­na­riu­szom na tacy gorącą kawę w fili­żan­kach. I ci ludzie mają namiastkę luk­su­so­wego i nor­mal­nego zara­zem życia, gdzie kwitną rela­cje towa­rzy­skie. Naprawdę – jeste­śmy isto­tami sek­su­al­nymi do końca życia.

Mam wra­że­nie, że myślimy o sek­sie tylko w kon­tek­ście aktów sek­su­al­nych, a nie jako o war­to­ści w jakiś spo­sób nas kon­sty­tu­ują­cej. Bo jeste­śmy sek­su­alni nie tylko wtedy, kiedy upra­wiamy seks. Siły sek­su­alne nie­ustan­nie nas napę­dzają w któ­rąś ze stron, a wcale o tym nie myślimy jako o czymś waż­nym, tylko wciąż wsty­dli­wym. Bra­kuje nam myśle­nia o sobie: „Jestem istotą sek­su­alną i moje potrzeby (nie tylko zmy­słowe) są ważne”. Gdy­by­śmy myśleli o sobie holi­stycz­nie, może nie wsty­dzi­li­by­śmy się aż tak bar­dzo sek­su­alnego kon­tek­stu naszego „ja”, czę­ściej i odważ­niej roz­wa­żali go w parze i w rezul­ta­cie nie miałby pan aż tylu nie­speł­nio­nych pacjen­tów.

Ma pani cał­ko­witą rację. Uwa­żam, obser­wu­jąc pary, że bar­dzo istotny jest począ­tek związku. Musi być miej­sce na roz­mowę. I to wcale nie o lite­ra­tu­rze, sztuce czy o tym, kto jakie wina lubi. Jasne, że to ważne tematy. Ale ludzie muszą poroz­ma­wiać o sek­sie, cie­le­sno­ści, o tym, co lubią, a czego nie – a także o swo­ich sła­bych i moc­nych stro­nach. Jeżeli to sta­nie się ich codzien­no­ścią, a nie wsty­dliwą koniecz­no­ścią – jest szansa, że ten poziom zaży­ło­ści będzie trwał w cza­sie całego związku. Jeżeli jed­nak zado­wolą się mil­cze­niem, wsty­dem, ste­reo­ty­pami płci (na przy­kład męż­czy­zna zawsze domi­nuje, kobieta jest bierna w sek­sie), fał­szy­wymi kodami, prze­ko­na­niem, że nie mówi się wszyst­kiego, mamy otwartą drogę do uda­wa­nych orga­zmów, zabu­rzeń erek­cji itp. Jeżeli nie mówi się, czego się chce w sek­sie, to po kilku latach trwa­nia związku nie da się ot tak tego wpro­wa­dzić. Nato­miast jeżeli takie otwarte roz­mowy staną się nawy­kiem – będzie to znacz­nie zdrow­sze dla pary. W zasa­dzie wszy­scy żyjemy, mając stałe nawyki. I w rela­cjach part­ner­skich też dzia­łamy w tych nawy­kach, przy­zwy­cza­je­niach, które sobie wyro­bi­li­śmy.

A co w przy­padku, kiedy jedna osoba jest otwarta na seks, a druga – o wiele mniej?

Bar­dziej otwarta strona musi z dużym wyczu­ciem zacząć roz­ma­wiać, na przy­kład: „Lubię słowo seks, a ty? To chodź, poroz­ma­wiamy o sek­sie”.

„Kocha­nie, jak to słowo pięk­nie brzmi w two­ich ustach!”.

I to jest bar­dzo dobry począ­tek, gwa­ran­tuję, że roz­mowa poto­czy się dalej w cie­kawy spo­sób. A ponie­waż na początku związku zawsze się moc­niej sta­ramy o tę drugą osobę, wobec tego jest szansa, że więk­sza otwar­tość sta­nie się obo­wią­zu­jącą nar­ra­cją.

Mam takie prze­ko­na­nie, że powinno się pozwo­lić na bycie w sek­sie obiek­tem, a nie tylko pod­mio­tem. Ludzie cza­sami nie­po­trzeb­nie trak­tują sie­bie śmier­tel­nie poważ­nie.

Ow­szem. Może być udany zwią­zek part­ner­ski funk­cjo­nu­jący na wyso­kich obro­tach: miło­śnicy fil­har­mo­nii, muzyki kla­sycz­nej, opery, za to w łóżku, hm… part­ne­rzy mogą być bar­dzo kon­wen­cjo­nalni w sen­sie podziału ról. Czyli on bar­dzo domi­nu­jący, a ona – pod­po­rząd­ko­wana. I mogą to uwa­żać za opty­malne dla sie­bie roz­wią­za­nie. Ich seks jest nie­sły­cha­nie bogaty, chwi­lami per­wer­syjny, dający obu stro­nom satys­fak­cję.

Zasta­na­wiam się, na ile można być sobą w sek­sie w kolej­nych związ­kach. Czy sztuka miło­sna powinna być dopa­so­wana do spe­cy­fiki związku, w któ­rym się jest, czy być reali­za­cją ego part­ne­rów?

Uwa­żam, że bez kon­sen­susu i stwo­rze­nia wspól­nej poetyki miło­snej nie ma uda­nego związku. Nie­ko­niecz­nie można być zachwy­co­nym, jeżeli gra się w związku rolę sobo­wtóra poprzed­niego part­nera/poprzed­niej part­nerki. Sądzę, że wiele osób nie wytrzy­ma­łoby tego, że mają wejść na sek­su­alną drogę wyty­czoną przez poprzed­nika i powta­rzać sek­su­alne sce­na­riu­sze z prze­szło­ści. Naj­lep­sze roz­wią­za­nie to spon­ta­nicz­ność i dawa­nie sygna­łów, co się w sek­sie podoba. Otwar­tość w robie­niu róż­nych rze­czy i poka­zy­wa­nie nawza­jem, co się nam podoba. Czyli wzmac­nia­nie dru­giej osoby w tym, co nam odpo­wiada w sek­sie.

Brzmi dobrze, ale nie zawsze może się udać. Cza­sami na czymś nam w sek­sie zależy i trudno nam z tego zre­zy­gno­wać.

Nie zawsze musimy mieć wszystko. Znam przy­pa­dek kobiety, któ­rej zale­żało na sek­sie oral­nym, a jej part­ner ni­gdy się na to nie mógł zdo­być. A mimo to two­rzyli nie­złą parę. W dobrze funk­cjo­nu­ją­cym sek­su­al­nie związku cho­dzi o to, żeby druga osoba miała poczu­cie, że pozna­jemy teraz sie­bie nawza­jem. Kobiety, które miały za sobą różne doświad­cze­nia sek­su­alne, wcho­dząc w nowe związki, mają różne zacho­wa­nia „ini­cja­cyjne” w nowych rela­cjach. Ow­szem, nie­które powie­lają ten sam sce­na­riusz z poprzed­niego związku, dokład­nie te same piesz­czoty, pozy­cje. Wszystko jest iden­tycz­nie z wyjąt­kiem imie­nia part­nera, bo ono jest nowe. Są też takie – i to jest bar­dzo inte­re­su­jąca grupa – które zacho­wują się pra­wie tak, jakby po raz pierw­szy upra­wiały seks. Bez żad­nych uprze­dzeń, uwa­run­ko­wań – po pro­stu czy­sta karta. Uczu­cia takiej kobiety przy nowym part­nerze przy­po­mi­nają te, które ma kobieta dopiero wcho­dząca w świat seksu. Razem two­rzą swój nowy świat. Jakby czy­tała zupeł­nie nową książkę. Jest w ten świat zaan­ga­żo­wana – oczy­wi­ście mówimy o warian­cie opty­mi­stycz­nym, bo nie zawsze może się tak zda­rzyć.

Czy powie­dze­nie „Bądź sobą w sek­sie” jest uni­wer­salne i zawsze zdaje egza­min?

Tak powinno być. Bo my w zasa­dzie w każ­dej sfe­rze życia możemy być kre­atywni. Także w sek­sie powin­ni­śmy sobie pozwo­lić na impro­wi­za­cję, oczy­wi­ście w ramach tego, czy podoba się to dru­giej oso­bie. Czyli: bądź sobą, uwzględ­nia­jąc part­nera/part­nerkę.

Mia­łem w poprzed­nim tygo­dniu pacjentkę, która uznała, że seks analny już jest tak popu­larny, na pewno mu sprawi frajdę. I nie­stety się pomy­liła – nie­mal uciekł z łóżka. Nie spo­dzie­wała się tego, bo part­ner był z rodzaju raczej ludzi inno­wa­cyj­nych, otwar­tych. Upra­wiali seks w róż­nych pozy­cjach, razem oglą­dali filmy porno. Ale seks analny nie był ani jego marze­niem, ani nawet dopusz­czal­nym eks­pe­ry­men­tem.

Jeżeli jed­nak dana osoba lubi okre­ślony rodzaj seksu, spe­cy­ficzny, i tylko taki daje jej satys­fak­cję – może wyma­gać od dru­giej strony, żeby weszła w tę jej sek­su­alną poetykę?

Istota związku part­ner­skiego polega na tym, że respek­tu­jemy też to, co lubi albo czego nie lubi druga osoba. I w tej prze­strzeni powi­nien pano­wać kon­sen­sus, a nie narzu­ca­nie. Chyba że ktoś na przy­kład upra­wia wyłącz­nie seks tan­tryczny czy BDSM, wtedy lepiej, żeby szu­kał part­nera/part­nerki już o okre­ślo­nych pre­fe­ren­cjach i na okre­ślo­nych forach inter­ne­to­wych. W łóżku nie powinno być narzu­ca­nia i pre­sji.

Ale czę­sto jest – przy­zna pan.

Tak. Takie męcze­nie, wymu­sza­nie, żeby w łóżku było to, to i jesz­cze to. Z tego powodu powstają nie­sna­ski. Wszy­scy chcą mieć w sek­sie wszystko. Ja uwa­żam, że jeżeli nawet nasza jakaś ulu­biona forma sek­su­alna nie jest zaspo­ko­jona, to chyba nie ma nie­szczę­ścia. Nie może to prze­są­dzać o war­to­ści związku. Łóżko jest bar­dzo ważne, ale jed­nego ele­mentu można nie mieć. Chyba że to jest prio­ry­tet. Bo są ludzie, któ­rzy seks oralny cenią ponad wszystko, a reszty może nie być.

Z czego wynika to „męcze­nie”? I kto bar­dziej wymu­sza?

Nie­stety, męż­czyźni, któ­rzy stoją na sta­no­wi­sku, że „moje potrzeby mają być zaspo­ko­jone”. Kobiety mają więk­szą skłon­ność do kom­pro­misu, więk­szą ela­stycz­ność. Niech pani sobie wyobrazi: przy­cho­dzi do mnie para, która wyczy­tała gdzieś tam, że są porad­nie, do któ­rych można pójść i się dowie­dzieć, czy ludzie są do sie­bie dopa­so­wani pod wzglę­dem sek­su­al­nym. Jest to bar­dzo łatwe do zro­bie­nia, bo ist­nieje na przy­kład skala reak­tyw­no­ści sek­su­al­nej, skala bodź­ców sek­su­al­nych, skala zain­te­re­so­wań. Po dwóch godzi­nach takie kwe­stio­na­riu­sze są już wypeł­nione – ale czy w przy­padku pary, która jest na początku drogi, należy te tabelki wypeł­niać? Moim zda­niem nie, ponie­waż dobrze jest, jeżeli ludzie naj­pierw we dwoje poro­zu­mie­wają się ze sobą, jeżeli cho­dzi o seks, i sami budują swoje intymne zasady, a nie bazują na doku­men­tach wypeł­nio­nych w gabi­ne­cie u sek­su­ologa. Ow­szem, w jakimś sen­sie może być to rodzaj uła­twie­nia, bo można im powie­dzieć: „Oba­wiaj­cie się pań­stwo nie­zgody w zakre­sie czę­sto­tli­wo­ści seksu”, ponie­waż ona lubi seks trzy razy w tygo­dniu, a on – raz. Ale są także „pro­blemy deta­liczne”, które mogą utrud­niać współ­ży­cie. Jedna z par miała taki kło­pot, że on nie potrafi roz­po­cząć sto­sunku, zawsze to jest takie przy­kre, on jest w tym bar­dzo nie­zręczny. Wie pani, o co poszło? W dwóch poprzed­nich związ­kach tego męż­czy­zny to kobiety wpro­wa­dzały czło­nek do pochwy. Same. Bez względu na pozy­cję. W tym związku miało być ina­czej, a on nie miał tre­ningu i robił to rze­czy­wi­ście nie­zręcz­nie i ją to bolało. Jak pozna­łem jego uwa­run­ko­wa­nie, zaczą­łem deli­kat­nie son­do­wać, czy ona by nie mogła wpro­wa­dzić członka do pochwy. Bo ona lepiej wie, pod jakim kątem, czy nie za wolno lub nie za szybko.

I co jego part­nerka na to?

„To nie moja rola” – powie­działa.

Czyli role sztywno podzie­lone: na męskie i kobiece.

Taki miała ste­reo­typ męż­czy­zny w łóżku. Udało się to póź­niej prze­pra­co­wać, ale taka mała rzecz może dopro­wa­dzić do dys­har­mo­nii sek­su­al­nej.

Ludzie nie roz­ma­wiają ze sobą o swo­ich potrze­bach sek­su­al­nych. Jak widać po przy­padku nie­wpro­wa­dza­nia członka do pochwy, po jakimś cza­sie są nie­za­do­wo­leni z tego, co się dzieje w łóżku. Potrze­bują pomocy spe­cja­li­sty. Przy­cho­dzą do mnie, podaję im kwe­stio­na­riu­sze, z któ­rych wynika, że są mię­dzy nimi dia­me­tralne róż­nice. Dla­czego ich nie prze­ga­dali, nie prze­ro­bili w swo­jej sypialni? Prze­cież takie rze­czy można roz­wią­zać! On po kilku latach trwa­nia związku nie wie, że ona nie za bar­dzo lubi piesz­czoty piersi – to nie są jej ulu­bione strefy ero­genne. A on z zapa­łem je mię­tosi! I to ja – w dyplo­ma­tyczny spo­sób, na pod­sta­wie wypeł­nio­nych kwe­stio­na­riu­szy – mam go o tym poin­for­mo­wać! Więc nie skarżę się, tylko infor­muję, cho­ciaż gdyby ich komu­ni­ka­cja łóż­kowa była spraw­niej­sza – nie musie­liby się zja­wiać u mnie w gabi­ne­cie.

Zło­ści to pana?

Raczej dziwi, ale też pozwala na roz­wój. Tera­pia to też jest sztuka, nie­raz trzeba impro­wi­zo­wać. Kiedy poja­wia się przede mną para, muszę się przy­go­to­wać na to, co powi­nie­nem z nimi zro­bić. Jaką zasto­so­wać metodę? Bywa, że obok wspo­mnia­nego wcze­śniej kwe­stio­na­riu­sza pro­po­nuję im, żeby spo­rzą­dzili listę rze­czy w sek­sie, które im się podo­bają, które – nie, a które są neu­tralne. Te neu­tralne mogą być wspól­nie prze­pra­co­wane. Nie­które rze­czy, które się nie podo­bają, wyni­kają z tego, że kobie­cie koja­rzą się z por­no­gra­fią. „Nie rób ze mnie dziwki” – mówi kobieta, bo widziała to na fil­mie. Ale, co cie­kawe, może też być zupeł­nie odwrot­nie. Na przy­kład jeden z akto­rów porno bar­dzo jej się podoba, podoba jej się to, w jaki spo­sób pie­ści swoją part­nerkę i jak jest przez nią pobu­dzany. I kobieta może chcieć taką fan­ta­zję zre­ali­zo­wać u sie­bie w sypialni. Gorzej jest w momen­cie, kiedy do jed­nego z akto­rów budzi się nie­chęć – ogar­nie ona także wszyst­kie jego zacho­wa­nia w łóżku. Kobieta będzie znie­sma­czona tym, że jej part­ner spró­buje na przy­kład zasto­so­wać wobec niej takie same piesz­czoty jak tam­ten aktor. Dla­tego pro­po­nuję szu­kać ład­nych, este­tycz­nych fil­mów ero­tycz­nych. Pamię­tam taki wspa­niały ero­tyczny obraz o piesz­czo­tach według _Kama­su­try_. Tam naj­wię­cej uwagi poświę­cano poca­łun­kom i piesz­czo­tom. Poka­zy­wała to prze­piękna para Hin­du­sów, więc wra­że­nie este­tyczne było po pro­stu wspa­niałe. Nie­które pary, któ­rym zale­ca­łem oglą­da­nie tego filmu, były zachwy­cone.

Jak jest jed­nak z upodo­ba­niami spoza „normy”? Jedna z moich zna­jo­mych zaczęła się spo­ty­kać z męż­czy­zną i on zaczął ją wpro­wa­dzać w świat BDSM. Powie­działa, że nie za bar­dzo jej się to podoba, ale liczy na to, że kiedy stwo­rzą razem poważ­niej­szy zwią­zek, to mu to przej­dzie.

Bywa, że w trak­cie trwa­nia związku ludzie są zdolni zmie­nić swoje upodo­ba­nia. Ale są też tacy, któ­rzy tkwią nie­zmien­nie w tym samym sche­ma­cie. Jeżeli BDSM wiąże się z oso­bo­wo­ścią, czyli na przy­kład z chę­cią spra­wo­wa­nia wła­dzy i kon­troli, nie ma szans na zmianę. Jeżeli ogra­ni­cza się tylko do sztuki ero­tycz­nej i na tym pod­łożu powstały uwa­run­ko­wa­nia – można je zmie­nić. Oczy­wi­ście wtedy, kiedy jest moty­wa­cja. Uza­leż­nie­nie jest trudne, o ile w ogóle moż­liwe, do zmiany. Fan por­no­gra­fii może się uwa­run­ko­wać na pozy­cję od tyłu i nie ma potrzeby kon­taktu wzro­ko­wego z part­nerką – nabrało to u niego cha­rak­teru fety­szu. Trudno to zmie­nić. Jak roz­ma­wiam z takimi męż­czy­znami, to sły­szę: „Panie pro­fe­so­rze, jak ona leży na ple­cach czy w pozy­cji na jeźdźca, to jej ciało w tym uję­ciu mnie nie pod­nieca, musi być od tyłu”. No to co można zro­bić? Można zro­bić pozy­cję od tyłu na jeźdźca.

Niech mi pan da chwilę, żebym to sobie wyobra­ziła…

To nie jest takie trudne. Jeżeli jest już pozy­cja od tyłu na jeźdźca, to teraz można dalej impro­wi­zo­wać, żeby podo­bało się i jej, i jemu. Na przy­kład ona zaczyna sia­dać bokiem na nim i nawią­zuje kon­takt wzro­kowy. Tylko trzeba zdo­być się na inwen­cję, a nie każdy to potrafi. Wystar­czy tylko wyjść sobie naprze­ciw i pójść na kom­pro­mis, zre­zy­gno­wać z czę­ści swo­ich upodo­bań na rzecz part­nera/part­nerki. Wiem, nie wszy­scy są gotowi do takiego kom­pro­misu. Mia­łem pacjenta pro­wa­dzą­cego bogate życie ero­tyczne z pro­sty­tut­kami. Upra­wiał seks wyłącz­nie w pozy­cji od tyłu, z sil­nym pochy­le­niem part­nerki – szans na kon­takt wzro­kowy nie było żad­nych. Miał bar­dzo silny fetysz poślad­ków. Jego part­nerka począt­kowo to zaak­cep­to­wała, bo się w nim zako­chała, ale nie zno­siła tej pozy­cji, nie uzna­wała braku kon­taktu wzro­ko­wego. Na początku myślała, że może to jedna z wielu jego ulu­bio­nych pozy­cji, ale oka­zało się, że jedyna. On tylko w tej pozy­cji mógł dojść do szczy­to­wa­nia. Nie wytrzy­mała psy­chicz­nie i się roz­stali.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: