Jak oczarować męża - ebook
Jak oczarować męża - ebook
Jonathan dowiaduje się, że zostało mu pół roku życia, może rok. W takiej sytuacji mało kto planuje ślub. Ale Jonathan, dziedzic fortuny i szef firmy okrętowej, nie postępuje w sposób typowy. On właśnie teraz chce się ożenić, i to z własną asystentką, Lisette. Bo ktoś przecież musi poprowadzić firmę w czasie jego choroby. A również wtedy, kiedy go zabraknie. Nie wie, że Lisette od lat skrycie się w nim podkochuje…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5562-2 |
Rozmiar pliku: | 618 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Guz. Nieoperacyjny. Rak.
Jonathan Tarleton zaciskał ręce na kierownicy, aż zbielały mu nadgarstki. Ruch na obwodnicy Charlestonu był o tej porze niewielki. Ale nawet w tych warunkach nie powinien prowadzić samochodu. Był w szoku. Myślał tylko o tym, żeby znaleźć się w domu.
Chciał się ukryć. Tak zazwyczaj robią ranne zwierzęta, kiedy przyjdzie im zmierzyć się z czymś niewyobrażalnym.
Na szczęście jego siostra wyszła już za mąż, zresztą za jego najlepszego przyjaciela, i mieszkała osobno. Bo w tym momencie po powrocie do domu nie umiałby spojrzeć jej w oczy. Od razu by się domyśliła, byli z Mazie bardzo blisko.
Zresztą żadne z nich nie mieszkałoby już od dawna w domu rodziców nad morzem, gdyby nie fakt, że ich samotny ojciec ostatnio był coraz słabszy. Nie chciał jednak przenieść się tam, gdzie miałby opiekę medyczną na wyciągnięcie ręki. Wolał swoją rodzinną wyspę u wybrzeży Karoliny Południowej.
Jonathan wjechał do podziemnego garażu i oparł czoło na dłoniach. Co teraz będzie? Rodzinną firmą okrętową, która formalnie pozostaje własnością ojca, kierował dotąd w pojedynkę. Czy będąc chorym, da sobie radę z tak wielką odpowiedzialnością?
Ma jeszcze brata bliźniaka. Ale Hartley zniknął. Zapadł się jak kamień w wodę po tym, jak wyprowadził z konta firmy milion dolarów. Zwinął żagle, wypisał się z życia rodziny.
Jego postępek ugodził Jonathana w samo serce. Wraz z ojcem postanowili trzymać całą rzecz w tajemnicy. Głównie po to, by nie ranić Mazie, która hołdowała wyidealizowanemu wizerunkowi starszych braci.
Po wyłączeniu klimatyzacji w samochodzie zrobiło się nie do wytrzymania. Jonathan był rodowitym mieszkańcem i patriotą Karoliny Południowej, ale nawet jemu nieraz doskwierały tutejszy upał i duchota.
Wszedł na górę. Oprócz normalnego biura w głównej siedzibie firmy w Charlestonie również dwa pomieszczenia w domu przeznaczone zostały na potrzeby Tarleton Shipping. Dzięki temu Jonatham mógł kierować firmą i jednocześnie opiekować się ojcem.
Jak na prawie trzydziestodwuletniego mężczyznę jego życie uczuciowe i towarzyskie prezentowało się nad wyraz skromnie. Rzadko umawiał się z kobietami, zresztą trudno mu było znaleźć kogoś, kto spełniałby jego oczekiwania. Cóż, pochodzenie z bogatej rodziny z tradycjami miewa swoje dobre, ale także i złe strony. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkał wartą uwagi kobietę, która dorównywałaby mu statusem społecznym.
Ale coś za coś. Jonathan odczuwał dumę z powodu tego, co Tarletonowie zbudowali tu, w Charlestonie. Czuł się w obowiązku rozwijać rodowe dziedzictwo.
Zatrzymał się w salonie, by przez wielkie okna spojrzeć na połyskujący w czerwcowym słońcu Atlantyk. Ten widok zawsze koił jego nerwy. Aż do dziś.
Teraz ogrom i ponadczasowość oceanu wydały mu się szyderstwem z ludzkiej małości i przemijalności. Człowiek jest zaledwie ziarnkiem piasku na niezmierzonej plaży wszechświata.
Tak, wszystkie te pompatyczne banały to prawda. Gdy się stanie w obliczu śmierci, całe życie przewraca się do góry nogami. Czas nagle staje się najcenniejszym skarbem.
Lekarz dał mu dziś pół roku. Może trochę więcej, a może i mniej. Jak powiedzieć o tym siostrze? Ojcu? Co dalej z firmą? Mazie jej nie poprowadzi, ma swoje sprawy. Gdy odejdą i ojciec, i Jonathan, ona pewnie sprzeda Tarleton Shipping. Może to i lepiej? Skończy się pewna epoka…
Ale to bolesna wizja. Rodzinna firma była dla Jonathana czymś więcej niż miejscem pracy. To symbol udziału jego rodu w chlubie dziejów Charlestonu.
Uporczywe bóle głowy pojawiły się jakiś rok temu i szybko zaczęły się nasilać. Lekarze diagnozowali a to stres, a to migrenę. Przepisywali tabletki, które nie działały.
Dopiero dziś razem ze zwalającą z nóg diagnozą lekarz dał mu jakieś nowe leki i receptę na dokupienie ich, gdyby okazały się pomocne. Teoretycznie Jonatham mógłby teraz przespać każdy atak bólu.
Ale to nie rozwiąże narastających problemów.
Przeszedł do kuchni, nalał wody do kubka i zdecydował się na lżejsze, dostępne bez recepty tabletki.
Ma przecież obowiązki. I one nie znikną. Zmienił się jedynie horyzont czasowy, w jakim należy je wykonać.
Był przyzwyczajony do pracy pod presją czasu. Rozmaite nieprzekraczalne terminy go motywowały. Dobrze się składa. Przez najbliższe miesiące wszystko będzie musiał robić „na wczoraj”.
Oparł się o marmurowy blat i podjął swoją pierwszą po diagnozie decyzję: na razie wszystko zatrzyma dla siebie. Po co martwić rodzinę i przyjaciół? Na to przyjdzie czas. Teraz trzeba żyć, jakby nigdy nic.
W biznesie najważniejszy jest plan i musi go sporządzić. Na razie przez głowę przelatywał mu tabun rozmaitych myśli – jedna gorsza i bardziej absurdalna od drugiej. Ale przecież w końcu znajdzie odpowiedź na pytanie, co robić. Nie może ot tak odejść sobie ku zachodzącemu słońcu i pozwolić, by firma popadła w ruinę.
Musi wszystko zaprogramować i pogodzić się z faktem, że ma nóż na gardle. Nie ma może za dużo czasu, ale nadal dysponuje pieniędzmi i wpływami. Da radę.
Lisette Stanhope wystukała kod, poczekała, aż otworzy się główna brama i powoli wjechała na teren posiadłości Tarletonów. Od sześciu już lat pracowała dla Jonathana, lecz widok jego rezydencji niezmiennie wywierał na niej wielkie wrażenie.
Tarletonowie od dziesięcioleci zamieszkiwali lwią część niewielkiej przybrzeżnej wysepki na północy miasta. Ich licząca siedem hektarów posiadłość składała się z głównej budowli i kilku mniejszych, rozrzuconych tu i ówdzie budynków.
Dostępu do całości broniło metalowe ogrodzenie wraz z imponującą kutą bramą. Zaś od strony plaży, która miała teoretycznie publiczny charakter, podejrzliwy z natury patriarcha rodu Gerald kazał postawić wysoki mur.
Lisette zdziwiła się, widząc samochód Jonathana. Zazwyczaj o tej porze nie było go w domu. Miała nadzieję, że jej dzisiejsza wizyta sprowadzi się do zdawkowego powitania z Geraldem i położenia na biurku Jonathana koperty, którą miała w torebce.
Mogła to zrobić także w „miejskim” biurze firmy, ale sytuacja wymagała szczególnej dyskrecji. Zdecydowała się złożyć wymówienie i z tego powodu czuła się zdenerwowana. Jonathan zareaguje zapewne zakłopotanym zdumieniem lub złością. Albo i jednym, i drugim.
Przeczyta jej pismo i będzie się domagał wyjaśnień. Lisette od dawna ćwiczyła przed lustrem stosowną przemowę, w której było coś o popadnięciu w rutynę, potrzebie nowych wyzwań i marzeniu o podróżach. W domu wypadało to nawet wiarygodnie, z wyjątkiem może fragmentu wychwalającego Jonathana i jego rodzinę za dobroć, którą jej okazali.
Gdy Lisette była na studiach podyplomowych, jej matka doznała udaru. Przez siedem lat dziewczyna musiała więc harować na dwóch etatach, by wyżywić siebie i matkę oraz opłacić tabun opiekunek.
Przejście do pracy w Tarleton Shipping całkowicie odmieniło jej los. Dobre wynagrodzenie i pakiet socjalny sprawiły, że nie musiała się zaharowywać i mogła sensownie spędzać więcej czasu z chorą mamą.
Kiedy po drugim udarze matka zeszłej jesieni zmarła, Jonathan wręcz naciskał, by Lisette wzięła sobie wolne na pozałatwianie wszelkich koniecznych w takich wypadkach spraw. Rzadko właściciel prywatnej firmy odznaczał się taką szlachetnością i empatią.
A teraz ona odpłaca mu się czarną niewdzięcznością. Opuszcza firmę i jego – najlepszego szefa na świecie.
Ale cóż, chce mieć męża, dziecko i normalne życie. A podkochiwanie się w Jonathanie przez kolejny rok, dwa, a może nawet pięć lat kompletnie jej to uniemożliwia. Żywiła do niego szczególną słabość, a żadne znaki na niebie ani ziemi nie wskazywały, by było do uczucie odwzajemnione. Cóż, życie ma swoje prawa. Trzeba iść naprzód.
Oby tylko się na niego nie napatoczyć… To cholerne poczucie winy zaraz ją zrujnuje.
W domu panowała niczym niezmącona cisza. Może Jonathana wcale tu nie ma? Spędza czas z jakimś kolegą albo koleżanką, a może z siostrą Mazie i J.B., jej świeżo poślubionym mężem?
Widok Geralda Tarletona drzemiącego w ulubionym fotelu z podnóżkiem nie był dla niej zaskoczeniem. Przeszła obok niego na palcach. Może Jonathan jest gdzieś na górze, a jej uda się zostawić pismo na biurku i wymknąć się niepostrzeżenie?
Panowie mieszkali na piętrze, a dwa pokoiki na parterze z oknami wychodzącymi na podjazd pełniły funkcję świetnie wyposażonych pomieszczeń biurowych.
Mniejszy z nich był królestwem Lisette. Zaczynała w księgowości, ale od trzech lat piastowała stanowisko asystentki Jonathana. Jej obowiązki polegały – najogólniej rzecz biorąc – na ułatwianiu mu życia i pracy we wszelkich możliwych wymiarach.
I była w tym dobra. Nawet bardzo.
Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że oba biurowe pokoje są puste. Lisette wyjęła z torebki nieco zmiętą kopertę.
Ostatnia noc upłynęła jej na rozważaniu rozmaitych opcji. Rezygnacja za pomocą listu była tchórzostwem. Jonathan zasługiwał na to, by usłyszeć ją z jej ust. Ale ją to przerastało. Bała się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie. A od formy pisemnej nie ma odwrotu.
– Lisette, co tu robisz? – Zbliżając się do stołu, usłyszała za sobą męski głos.
Obróciła się na pięcie, starając się wepchnąć nieszczęsną kopertę do kieszeni.
– Jonathan, przestraszyłeś mnie. Myślałam, że nie ma cię w domu.
– Ależ ja tu mieszkam – przypomniał jej z uśmiechem.
– Jasne – odparła, dyskretnie wycierając spocone dłonie w spódnicę. – Pomyślałam, że skoro nie ma cię w pracy, przyjadę tu. Bo mogę ci być potrzebna – tłumaczyła się niezbyt logicznie.
On zdawał się tego nie zauważać. Był blady, spięty i jakby roztargniony.
– Jonathan? Coś się stało?
– Mam nie najlepszy dzień – odparł, patrząc na nią.
– Przykro mi. Mogę w czymś pomóc?
Jego wygląd przekonał ją, że w tym stanie Jonathan z pewnością nie przyjąłby jej rezygnacji z wyrozumiałością.
– Bo ja wiem…? – wycedził powoli, jak we śnie.
Jego zachowanie było niepokojące. Gdzie się podział ten bystry błyskotliwy człowiek, jej szef, który żelazną ręką zarządzał olbrzymią firmą?
– Co się stało? – Lekko dotknęła jego ramienia. – Straciliśmy kontrakt z Porterem?
Zaprzeczył ruchem głowy i przełożył na biurku jakieś papiery.
– Wczoraj wieczorem przesłałem ci mejle. Zajęłaś się nimi? Potem chętnie podyktuję ci kilka listów – powiedział, krzywiąc się i dotykając ręką głowy.
Był coraz bardziej blady.
Lisette wiedziała o prześladujących go od miesięcy bólach głowy.
– Wziąłeś tabletkę? – spytała cicho. – Widzę, że cię boli.
– Wziąłem. Ale dopiero niedawno.
– Idź na górę i się połóż. Weź z sobą telefon na wypadek, gdybyś mnie potrzebował.
Nawet ból i kiepski nastrój zazwyczaj nie pozbawiały Jonathana Tarletona jego charyzmy. Był przystojny i sprawiał wrażenie mężczyzny, który nad wszystkim panuje. Ale teraz wyglądał na kompletnie… bezradnego. I dla Lisette to był szok.
– Dobrze, ale tylko na godzinę i ani minuty dłużej – odparł nieco opryskliwie. – Nastawię budzik w telefonie.
Powoli wspinał się na schody. Zaczęło do niego docierać, że już z tego nie wyjdzie. Był u kilku lekarzy, a ostatnie badania dały ostateczną odpowiedź.
Kręcił się po swojej wspaniale urządzonej sypialni w poszukiwaniu przepisanych tabletek i klął pod nosem. Nie może się dłużej oszukiwać. Potrzebuje ich. W jego głowie zagnieździł się bowiem chyba zespół perkusistów grających na bongosach.
Wyciągnął się na wygodnym materacu i czekał, aż lekarstwo zacznie działać. Świadomość faktu, że na dole jest Lisette, była bardzo pomocna. Nie drzemał, ale pozwolił myślom błądzić po odległych rejonach. Relaksował się. Tak, stres zabija. Co za ironia…
Lisette była obecna w jego życiu od kilku lat. Podobała mu się, ale była dość zasadnicza, więc nigdy nie pozwalał sobie w stosunku do niej na żadne osobiste wycieczki. Byli kolegami z pracy. Kiedyś żałował, że do niczego więcej między nimi nie doszło, ale teraz błogosławił ten fakt.
Miała na niego kojący wpływ. Zjednała go sobie swoimi kwalifikacjami i zaradnością. Miał do niej pełne zaufanie, znała wszelkie firmowe sekrety.
Nie rzucała się w oczy. Była zgrabna, ale nigdy nie podkreślała swojego wyglądu strojem ani makijażem. Jej najbardziej seksownym organem był mózg. Dorównywała mu intelektem, ale nigdy nie pozwoliła sobie na okazanie choćby najlżejszej nad nim przewagi.
Nie miałby jej za złe, gdyby to zrobiła. Wiedział, że z łatwością znalazłaby świetną pracę w dowolnej firmie w kraju i za granicą. Swe uznanie okazywał jej za pomocą regularnie przyznawanych podwyżek. I stale rozszerzał zakres jej służbowych kompetencji.
Ból głowy stopniowo łagodniał. I wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Mógłby przecież poprosić Lisette, by w ciągu zbliżających się miesięcy pokierowała firmą w jego zastępstwie. On nie był pewien dnia ani godziny. Nie wie, jak będzie czuł się następnego dnia. Scedowanie procesu decyzyjnego na świetną asystentkę z pewnością pomoże mu się zrelaksować, a to w każdej chorobie jest bardzo ważne.
Może to właśnie ona uratuje Tarleton Shipping dla przyszłych pokoleń? Zależy jej na firmie, jest mądra, dobrze radzi sobie w relacjach z ludźmi.
I nie będzie musiał już teraz zawiadamiać rodziny o swojej chorobie. Ojca taka wieść prawie na pewno by zabiła. Mazie i J.B. nie bez trudności starają się o dziecko. Po co im dodatkowe zmartwienie?
Lekarz mówił, że przy zdrowym odżywianiu i aktywnym wypoczynku obiecane mu pół roku życia może się znacznie wydłużyć. A on chciał walczyć. Potrzebował czasu, by zapewnić firmie przyszłość. I zatrudnienie Lisette na stanowisku szefa może tu być kluczem do sukcesu.
Wstał, przeczesał włosy palcami, obmył twarz i spojrzał w lustro. Nie wolno mu się nad sobą użalać, musi stawić czoło wyzwaniu.
Przedstawi jej swoją propozycję. Oczywiście będzie miała prawo odmówić. Jeśli to zrobi, trudno, trzeba będzie poszukać innego rozwiązania.
Zszedł na dół i zastał Lisette gawędzącą z leżącym w fotelu ojcem. Nigdy nie zapominała o konieczności dopieszczenia starszego pana.
Gerald Tarleton późno został ojcem, dlatego będąc zaledwie trzydziestolatkiem, Jonathan musiał opiekować się wiekowym starcem.
– Drzemka w środku dnia, synu? – powitał go ojciec. – Od tego to jestem ja!
– Cholernie rozbolała mnie głowa, ale już jest lepiej – wyjaśnił Jonathan.
– Naprawdę? – Lisette patrzyła na niego zatroskana.
– Naprawdę. Przepraszam cię, tato, ale muszę jeszcze omówić z Lisette parę spraw.
– Jasne. A ja muszę sprawdzić, czy gosposia przygotowała wszystko na wieczór. O szóstej chłopaki przychodzą na pokera.
„Chłopaki” to rówieśnicy Geralda. Jonathan cieszył się, że ojciec utrzymuje kontakty towarzyskie. Razem z Mazie zachęcał go do jak najczęstszego wychodzenia z domu. Zimą starszego pana dopadała depresja, ale teraz było już dużo lepiej.
– Załatwiłam sprawy, które mi zleciłeś – mówiła Lisette, gdy razem szli do jej gabinetu. – Jeśli to wszystko, widzimy się jutro rano w mieście.
Jonathan wpatrywał się w nią przenikliwie. Miała w sobie wszystko, co cenił w kobietach. Była ładna, dowcipna, uważna. Seksowna w nienarzucający się sposób. Co nim w tej chwili kieruje? Chęć uratowania rodzinnej firmy czy libido?
Zaraz się okaże.
Musiał jakoś zacząć, choć nie wiedział, jak ona zareaguje.
Ale cóż. Ona jest jedyną osobą spoza rodziny, której można zaufać. On musi więc tchnąć w nią wiarę, że da sobie radę na nowym stanowisku.
A może ten kiełkujący mu w głowie plan wcale nie jest taki mądry?
Lisette patrzyła na niego zaciekawiona.
– Muszę z tobą porozmawiać – zaczął ostrożnie. – Ale nie tu. I nie chodzi o pracę, przynajmniej nie wyłącznie.
– Nie rozumiem. – Była zdezorientowana. – Chcesz mnie zwolnić?
– Skądże! Zwariowałaś? Jak mógłbym zwolnić najlepszego pracownika, jakiego kiedykolwiek miałem?
– To o co chodzi?
Jonathan z trudem przełknął ślinę.
– Zgodzisz się zjeść ze mną kolację? Pojechalibyśmy gdzieś dalej, nie chcę, żeby ktoś nas widział. Sprawa jest dość delikatna. Nie chciałbym też, żebyś decyzję podjęła pod jakąkolwiek presją. Wiedz, że możesz odmówić.
Lisette ze zdziwieniem pokręciła głową.
– Jonathan, znam cię od dawna i chyba mogę zjeść z tobą kolację bez przyzwoitki. Chętnie wysłucham, co masz mi do powiedzenia. Domyślam się, że to coś ważnego.
– Dzięki.
– Mogę być tak ubrana? – spytała, omiatając wzrokiem swoją spódnice w kolorze khaki i bluzkę na ramiączkach.
Powoli pokiwał głową.
– Zamiast iść do restauracji, możemy urządzić sobie piknik w plenerze – stwierdził.
Przynajmniej nikt nas nie podsłucha, pomyślał.
– Mnie jest wszystko jedno – odparła. – Mam prowadzić? Bo ty jesteś po lekach.
– Nie trzeba, dam radę.
Szybko pożegnali się z Geraldem i wyszli z domu. Jonathan wrzucił do bagażnika SUV-a dwa leżaki. Dziwnie było jechać tak razem samochodem. Mowa ciała Lisette świadczyła, że dziewczyna nie czuje się pewnie.
A jemu jakoś nigdy nie szły pogawędki o niczym.
Po pół godzinie wjechali do rybackiej wioski i zaparkowali w pobliżu pomostu obok wiaty, gdzie posilali się miejscowi. Wzięli na wynos kosz krewetek, butlę lemoniady i pieszo udali się dalej.
– Obstawiałabym, że jesteś raczej fanem piwa, a nie lemoniady – ironizowała Lisette.
– Nie wolno popijać lekarstw alkoholem.
– Przepraszam, zapomniałam. – Skrzywiła się lekko.
Jonathan pamiętał, że niedaleko znajduje się niemal całkowicie wyludniona plaża. I nie pomylił się. Zresztą o tej porze dnia ludzie zazwyczaj wracali już do domów.
Przypływ właśnie się wycofał, zajęli więc miejsce obok niewielkiego basenu utworzonego w zagłębieniu lądu.
Od morza wiała lekka bryza. Na niebie pojawiały się pierwsze złotoróżowe przebłyski, choć do zachodu słońca pozostało jeszcze parę godzin.
W milczeniu rozłożyli leżaki i wypakowali jedzenie.
Jonathan westchnął. Całe jego życie upłynęło w okolicach Charlestonu. Woda, piasek, rytm przypływów i odpływów. Czuł, że to wszystko jakoś mu umknęło. Dlaczego tak dużo czasu spędzał w pracy?
Pewnie myślał, że morze będzie tu zawsze. Tyle że to samo nie dotyczy jego, Jonathana. On teraz swoje życie mierzyć musi w miesiącach, nie w latach. A potem przyjdzie kolej na tygodnie. Na dni…
Poczuł gniew. Nie chciał umierać. To niesprawiedliwe. Przecież dopiero zaczął żyć. Ale skoro już trzeba odejść, zrobi wszystko, by Lisette dalej czuwała nad tym, co zbudował swoją ciężką pracą.
Jadła w milczeniu, wpatrzona w horyzont. Ciekawe, o czym myśli?
Musi jej powiedzieć, co ma do powiedzenia, ale nie wiedział, jak zacząć. Każdy pomysł na pierwsze zdanie z miejsca wydawał mu się śmieszny.
Najchętniej pobiegłby teraz wzdłuż plaży i już nigdy się nie zatrzymał. Może ta blada pani z kosą by go wtedy nie dogoniła? A może to wszystko jest tylko złym snem?
– To było znakomite – odezwała się Lisette, pakując do torby pozostałe po posiłku resztki. – Powinnam już zawsze jeść kolację na plaży.
– Niezły pomysł.
Milczeli, ale wcale im to nie przeszkadzało. Szum oceanu koił zmysły, łagodził stres.
– Jaki to wielki sekret miałeś mi wyjawić, Jonathanie? – spytała w końcu Lisette, nie patrząc na niego.
– Mam guza mózgu – odparł obojętnym tonem, z trudem przezwyciężając sztywność szczęki. – To nieuleczalne.
Nie, to nie może być prawda. Poczuła w żyłach lodowate zimno. Odwróciła twarz w jego kierunku. Drżącą ręką objęła kolano.
– Poważnie?
Co za głupie pytanie. Przecież nikt nie żartuje z takich rzeczy.
– Jak najbardziej. – Zaśmiał się posępnie. – Dziś rano odebrałem wyniki badań.
– Tak mi przykro – wyszeptała.
– Nie wiem, ile życia mi zostało ani co mnie czeka, dlatego chciałem z tobą porozmawiać. Nie chcę na razie zawiadamiać rodziny. Pomyślałem, że mogłabyś odegrać rolę bezstronnego…
Zamilkł w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.
– Kolegi? Przyjaciela? – podpowiedziała, domyślając się, że zaraz poprosi ją o coś niemożliwego do spełnienia.
– Jesteś dla mnie kimś o wiele ważniejszym – odparł zachrypniętym głosem. – Ufam ci bezgranicznie. Chcę scedować na ciebie podejmowanie decyzji w sprawach firmy, kiedy… będę się gorzej czuł. Otrzymasz awans na stanowisko szefa i stosowną rekompensatę finansową.
– Czy tej roli nie powinien raczej pełnić Hartley?
– Mój brat zniknął i już nie wróci – uciął Jonathan lodowatym tonem. – Nie chcę o tym rozmawiać.
– Ale pozostałą rodzinę powinieneś we wszystko wtajemniczyć.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale czekam na właściwy moment – odparł, zaciskając dłonie na poręczy leżaka.
Nie zamierzała się z nim kłócić. Upór Jonathana Tarletona był przysłowiowy.
Powoli zaczęło do niej docierać, co właśnie usłyszała. To był cios w samo serce. Przecież ona go kocha. Z tego powodu chciała odejść z firmy. Co teraz będzie? Zostanie i będzie się przyglądać, jak on z każdym dniem zbliża się do nieuchronnego końca? Nie wytrzyma tego. Z drugiej strony jak mogłaby mu odmówić?
– Daj mi czas do jutra – powiedziała. – Muszę to przemyśleć. Nie sądzę, żeby ludzie dobrze przyjęli mój awans.
– Ja tu jestem szefem i to jest moja decyzja.
– Ale mamy jeszcze zarząd. A co na to powie twój ojciec? I co będzie, jak choroba ostatecznie uniemożliwi ci pracę?
Poczuła, że coś chwyta ją za gardło. To łzy. Nie może teraz okazać emocji. On uważał ją przecież za osobę chłodną i obiektywną.
– Muszę się przejść – oświadczyła.
– Okej – odparł.
Wstał, zrzucił z ramion sportową kurtkę i podwinął rękawy płóciennej koszuli.
Oboje zdjęli buty i powędrowali plażą. Jonathan starał się dostosować swoje tempo do jej drobnego kroku. Brązowe oczy skrył za słonecznymi okularami, nie było więc widać, w jakim jest nastroju.
Był pięknym mężczyzną. Nie sposób było sobie wyobrazić, że jego żywotność i urok mogłyby kiedykolwiek zniknąć. Lisette zaczęła w nim widzieć tego jednego jedynego na długo przed tym, jak została jego asystentką. Jednak przekonanie, że on jest całkowicie poza jej zasięgiem, pozwoliło jej trzymać emocje w ryzach.
Niestety codzienne obcowanie nieuchronnie pogłębiało to, co do niego czuła.
To była nie tylko miłość, ale też podziw i szacunek. Jonathan nigdy nie nadużywał swojej pozycji, nie lekceważył nikogo spośród pracowników, niezależnie od płci. Miał też oczywiście wady, a najważniejszą z nich była starannie przestrzegana rezerwa w stosunku do ludzi. Lubił trzymać się z boku, nikogo nie dopuszczał zbyt blisko.
Plaża wyludniła się teraz całkowicie. Słońce chyliło się ku zachodowi.
– Wracamy? – zapytał, zorientowawszy się, że ona przestaje za nim nadążać.
– Zgadzam się – wypaliła niespodziewanie. – Przyjmuję twoją propozycję.
– Wydawało mi się, że chciałaś ją przemyśleć.
Pokręciła głową.
– Ty i twoja rodzina byliście dla mnie bardzo dobrzy. Jeśli tylko mogę się odwdzięczyć…
Jonathan zdjął ciemne okulary i schował je do kieszeni.
– Owszem, jak umarła twoja mama, wysłaliśmy kwiaty na pogrzeb. – Wzdrygnął się lekko. – Ale to nie to samo. Ja proszę cię o coś bardzo trudnego. O skok na naprawdę głęboką wodę.
– Dla mnie to wyłącznie zaszczyt. Jonathan, to ciebie teraz czekają ciężkie dni. A ja, jeśli tylko mogę, chcę ci w tym wszystkim pomóc.
Widziała, że odetchnął z ulgą. Czyżby nie spodziewał się jej zgody?
– Dziękuję ci – wyszeptał.
A jej łzy napłynęły do oczu. Niewiele myśląc, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Po czym objęła go i pośpiesznie przytuliła.
– Tak mi przykro – powiedziała.
– Posłuchaj, ja wyznaję pewne zasady – odburknął szorstko. – Nie lubię, jak się ktoś nade mną lituje. Zrozumiano?
– Trudno, jakoś to przeżyję. Ale nie mam zwyczaju odmawiać pomocy, gdy ktoś mnie o nią prosi. Też mam zasady – odrzekła.
Zamrugał powiekami. Chyba ani pocałunek, ani przytulenie nie wywołały w nim takiego szoku jak jej wojownicza odpowiedź. Uniósł kąciki ust w słabym uśmiechu.
– A już myślałem, że nic mnie w życiu nie rozbawi – powiedział. – A tu proszę: miła koteczka, za jaką cię uważałem, okazała się istną lwicą.
– No cóż, relacje między nami muszą ulec zmianie – odparła, rumieniąc się lekko. – Naprawdę tego chcesz?
Nachylił się i musnął wargami jej policzek.
– Tak, chcę.
Kolana się pod nią ugięły i omal nie zemdlała. Zaczerpnęła powietrza.
– W takim razie w porządku – powiedziała.
– Robi się późno. – Wziął ją pod rękę. – Pora odstawić cię do domu.
Żeby przedłużyć tę chwilę, gotowa była nawet spędzić noc w samochodzie. Czuła jego ciepło. Miała ochotę oprzeć głowę o jego ramię, ale rzecz jasna tego nie zrobiła.
Na tej plaży coś się wydarzyło. Jej relacja z szefem niewątpliwie się ociepliła. A ona nawet nie mogła się z tego cieszyć…
Gdy otrzepali nogi z piasku i wsiedli do samochodu, Jonathan spojrzał na nią z ukosa i zaproponował wspólną kawę i deser.
Jej serce krzyczało: tak! tak! tak! Ale usta odpowiedziały:
– Chyba raczej nie. Mamy za sobą ciężki dzień.
– Jasne. Wiem, że to się rozumie samo przez się, ale musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o moim stanie zdrowia. Dosłownie nikomu. Wyjawienie tego spowodowałoby natychmiastowy spadek akcji naszej firmy na giełdzie. Nikt nie może się dowiedzieć, że coś jest nie tak.
– Rozumiem. Masz moje słowo.
W drodze powrotnej niewiele rozmawiali. Lisette czuła żal i współczucie. To niesprawiedliwe. Dlaczego to spotkało właśnie jego?
Ale kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe?
W posiadłości Tarletonów wysiadła z samochodu i stanęła przed swoim autem. Jonathan miał ponurą minę i ziemistą cerę.
Jest dzielny, ale bardzo samotny. Ona nie może go tak z tym zostawić. Podeszła do niego i objęła w pasie. W tym momencie nie był jej szefem, ale człowiekiem, który nagle znalazł się nad przepaścią. I który musi znaleźć w sobie hart ducha, żeby przeżyć nadchodzące dni.
Z początku stał nieporuszony, jakby okazywane przez nią emocje jedynie pogarszały sprawę. Ale potem wtulił twarz w jej włosy.
– Tak mi przykro, Jonathan, tak mi przykro – powtarzała, łkając.
Stali tak przez jakiś czas. Ile to było? Minuta? Pięć? Dziesięć?
W końcu on się wyprostował i opuszkiem kciuka otarł łzę z jej rzęs.
– Nie użalaj się nade mną, Lizzy. Lepiej że przydarzyło się to mnie niż komukolwiek innemu. Widać na to zasłużyłem.
– Nie żartuj – odparła, patrząc mu w oczy.
– Lepiej się śmiać, niż płakać.
– Nie wyobrażam sobie ciebie płaczącego. Jesteś przecież prawdziwym twardzielem. Macho.
– Naprawdę za takiego mnie uważasz?
– Byłeś moim szefem. – Wzruszyła ramionami. – Miałam cię uważać za mięczaka?
– A teraz?
Czy to pytanie to pułapka?
– Teraz widzę w tobie człowieka. Okazało się, że jesteś taki jak my wszyscy. Choć wolałabym do końca życia widzieć w tobie supermena.
– Ja też wolałbym nie musieć zdawać tego egzaminu. Nie mówię już o czysto fizycznej stronie całej sprawy. Najbardziej boję się utraty kontroli.
– Będę przy tobie. Ale musisz powiedzieć to rodzinie. Nie wybaczą ci, jeśli dowiedzą się w jakiś inny sposób.
– Powiem im, przyrzekam – odparł, chowając ręce w kieszeniach. – Potrzebuję tylko trochę czasu.
– A może chciałbyś porozmawiać z jakimś psychologiem albo z księdzem? To czasem pomaga.
Położył dłoń na jej policzku.
– Mam ciebie, Lisette. I to mi wystarczy.