Jak oprzeć się pokusie? - ebook
Jak oprzeć się pokusie? - ebook
Doktor Cade Coleman przyjechał do Australii, zostawiając za sobą burzliwą przeszłość w Nowym Jorku. W szpitalu poznaje piękną doktor Callie Richards. Oboje mają za sobą nieudane związki, bez reszty poświęcają się medycynie. Oboje też utrzymują, że bardzo im to odpowiada. Nawiązują romans, z założenia niezobowiązujący, oparty wyłącznie na seksie. Niespodziewanie dla samej siebie Callie stwierdza, że się zakochała. Cade jest przerażony jej uczuciem...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1090-4 |
Rozmiar pliku: | 674 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cade Coleman już od dawna nie czuł się jak ktoś na sprzedaż. Stojąc przed salą pełną kobiet trzymających książeczki czekowe i patrzących w niego z zachwytem, przypomniał sobie stare złe czasy.
Wówczas był chłopakiem najmowanym przez znudzone gospodynie domowe z Beverly Hills do czyszczenia basenu i prac w ogrodzie. Ale teraz? W wieku trzydziestu pięciu lat jest lekarzem, neonatologiem i jedną z najjaśniej świecących gwiazd szpitala w Gold Coast w Australii. Cieszy się nieposzlakowaną opinią, a jego pasja ratowania życia w każdym stadium rozwoju przesądziła o poświęceniu się stosunkowo nowej dziedzinie chirurgii prenatalnej.
Tamten nastolatek, żigolak dla pięknych kocic z Beverly Hills, przeszedł daleką drogę, lecz chociaż znajdował się na drugiej półkuli i chociaż teraz chodziło o szczytny cel, podobieństwo sytuacji było uderzające. I wtedy, i teraz czuł się uprzedmiotowiony.
– Zaczynamy – oznajmiła prowadząca licytację znana prezenterka. – Pragnę przypomnieć, że nasza akcja „Kup sobie randkę” co roku przynosi znaczną sumę, która zasila neonatologię. – Cade uśmiechnął się łagodnie. Kiedy poproszono go o wzięcie udziału w dorocznej gali połączonej ze zbiórką pieniędzy na szpital, zgodził się bez wahania. Był gotów przez jeden wieczór nadskakiwać każdej z licznie przybyłych starzejących się królowych akcji charytatywnych, jeśli dzięki temu zyska fundusze na rozbudowę chirurgii prenatalnej. – A więc… kto da dwieście dolarów? Dwieście dolarów?
Po sali przeszedł szmer podniecenia. Z dalekiego kąta padło nieśmiałe:
– Pięćdziesiąt.
Cade chwycił się za serce i przybrał urażoną minę.
– Zabolało – zażartował.
Rozległy się śmiechy.
– Och, zapomniałam dodać – zaszczebiotała licytatorka – że pan Coleman jest Amerykaninem. Bardzo egzotyczne, prawda?
– Dwieście – dobiegło z lewej strony.
Callie Richards, która od stolika przyglądała się przestawieniu, obejrzała się i uśmiechnęła w duchu, bowiem tym razem w głosie kobiety gotowej zapłacić dwieście dolarów za randkę nie było cienia wahania. Od tej chwili licytacja nabrała tempa. Callie to nie dziwiło. Kiedy dwa miesiące temu Cade Coleman pojawił się w szpitalu, od pierwszego dnia wzbudzał emocje żeńskiej części personelu. Wysoki, szczupły, opalony, wysportowany, pewny siebie i na dodatek cudzoziemiec. A w smokingu, z szelmowskim uśmiechem na ustach, przypominał Clarka Gable’a w roli Rhetta Butlera w „Przeminęło z wiatrem”.
Sama też nie pozostawała nieczuła na jego urok, chociaż od Alexa, brata przyrodniego Cade’a, a jej najbliższego przyjaciela, wiedziała to i owo na jego temat, a mianowicie że uciekł ze Stanów z powodu kłopotów z kobietą. Czyli ciągnie za sobą bagaż złych doświadczeń, myślała. To by tłumaczyło, dlaczego stroni od damskiego towarzystwa i chce uchodzić za zaprzysięgłego singla.
Co prawda i tak próbowała go uwodzić podczas wesela znajomych, niestety tylko się skompromitowała. Aż się wzdrygnęła na wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy trochę za dużo wypiła, zaczęła z nim flirtować, ale została odrzucona. Potem Cade był w stosunku do niej bardzo uprzejmy i miły, niemniej uczucie upokorzenia piekło. Od bardzo, bardzo dawna się nie zdarzyło, by facet jej odmówił.
Praca na tym samym oddziale była dla niej męką i dopiero ostatnio napięcie między nimi trochę zelżało.
– Tysiąc osiemset. Kto da więcej? – zachęcała licytatorka. – Przystojny lekarz, który całe dnie z pasją ratuje nienarodzone maleństwa, wart jest trochę więcej, prawda?
– Dwa tysiące pięćset.
Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę, skąd padła oszałamiająca oferta. No tak. Natalie Alberts.
Piękna jasnowłosa Nowozelandka przygotowująca się do specjalizacji z pediatrii uganiała się za Cade’em od chwili, gdy przekroczył próg szpitala.
– To mi się podoba! – zawołała prezenterka.
Callie zerknęła na Cade’a. Szeroki uśmiech jak z reklamy pasty do zębów nie schodził mu z ust, lecz w oczach mignęła panika. Taka sama, jak podczas tamtego wesela, kiedy mu się narzucała. Jednak błyskawicznie się opanował i przybrał pozę, jakby chciał powiedzieć: „Pochlebia mi, że ktoś jest gotów zapłacić więcej niż przeciętna pensja za przyjemność spędzenia kilku godzin w moim towarzystwie”. W duchu jednak klął na czym świat stoi. Nie miał nic przeciwko spotkaniu z miłą kobietą o hojnym sercu, lecz nie z koleżanką z pracy, która nie kryła, że chce się za niego wydać i urodzić dzieci. Jeśli to nie jest uporczywe nękanie, to co jest?
Przyjechał do Australii, aby zerwać z tym, kim był dawniej, i uwolnić się od wstydu. Dostał drugą szansę i nie zamierzał jej zmarnować na uganianie się za spódniczkami. Teraz najważniejsza jest praca.
– Dwa tysiące pięćset. Kto da więcej? – Callie zrobiło się żal Cade’a. Ponieważ sama z zasady z nikim się nie spotykała, z łatwością się domyśliła, jakie przeżywa katusze. – A więc dwa pięćset po raz pierwszy… – Zauważyła, jak Cade, wciąż uśmiechnięty, rozluźnia kołnierzyk. – Po raz drugi…
– Dwa tysiące sześćset!
Dopiero gdy oczy wszystkich spoczęły na niej, zorientowała się, że to ona przebiła stawkę.
Natalie przeszyła ją wzrokiem ostrym jak sztylet.
– Trzy tysiące.
– Znakomicie! – Licytatorka klasnęła w dłonie i spojrzała na Callie wyczekująco. Callie zerknęła na Cade’a, spodziewając się zobaczyć w jego oczach jeszcze większy strach, lecz patrzył na nią z niewysłowioną ulgą i uśmiechał się naprawdę szczerze. – Kto da więcej?
Cade uniósł brwi jakby na znak, że piłka jest teraz na jej połowie. Trudno. Gram dalej, pomyślała Callie.
– Trzy sto.
– Dwieście.
– Trzysta.
– Pięćset.
– Sześćset.
Callie ani na moment nie spuszczała wzroku z Cade’a. Odprężył się, jego głowa obracała się to w jedną, to w drugą stronę jak na meczu tenisowym.
– Siedemset.
Callie zazgrzytała zębami.
– Osiemset.
– Cztery tysiące. – Głos Natalie brzmiał czysto i dźwięcznie. Po sali przeszedł szmer.
– Cztery i pół.
– Pięć!
– No, no, doktorze Coleman, zaczyna się robić ciekawie – wtrąciła licytatorka.
– Prawda? – błyskawicznie zaripostował Cade.
Najwyraźniej świetnie się bawił. Callie miała ochotę rzucić go Natalie na pożarcie. Czy jej pomógł, kiedy nie tak dawno temu potrzebowała męskiego towarzystwa?
Nie. Więc dlaczego ratuje go z opresji? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie.
A jemu przydałaby się lekcja pokory.
– Kto da więcej? – Licytatorka odczekała chwilę. Callie milczała. – Skoro nikt nie przebija stawki… – Callie skrzyżowała ramiona. Na sali zaległa cisza jak makiem zasiał. – Pięć tysięcy po raz pierwszy… – Cade poczuł uderzenie adrenaliny. Callie wciąż ignorowała zachęty licytatorki. No tak, odrzucił jej względy, co zresztą wcale nie przyszło mu łatwo. Najpierw postanowiła go ratować, a teraz się wycofuje. To dlaczego w ogóle zaczynała? – Po raz drugi…
Spod przymkniętych powiek obserwował, jak Callie unosi brwi. Wyglądała bardzo seksownie.
Proszę, błagał wzrokiem. Och, gdyby mógł się odezwać, obiecałby, że zwróci jej te pieniądze co do centa! Warto by było wydać tę absurdalną sumę za uwolnienie się od napalonej Natalie. Jest dobrą lekarką, piękną sympatyczną kobietą, ale nie dla niego. Żadna kobieta nie jest teraz dla niego.
Callie widziała, jak Cade traci pewność siebie. Brawo! Odebrał lekcję pokory. Poczekała, aż licytatorka uniesie młotek i otworzy usta, i dopiero wtedy zawołała:
– Pięć tysięcy sto!
Napięcie sięgnęło zenitu i nikt poza nią nie zauważył odprężenia na twarzy Cade’a.
– Pani odpowiedź? – Licytatorka zwróciła się do Natalie.
Wszyscy, łącznie z Callie, wstrzymali oddech. Natalie zacięła usta, pokręciła głową i spojrzała ze złością na rywalkę. Zaimponowała Callie. Wyznaczyła sobie limit i go nie przekroczyła. W przeciwieństwie do niej potrafiła panować nad impulsami.
Zabawa dobiegła końca. Przy głośnym aplauzie sali Cade zszedł ze sceny, lekkim krokiem zbliżył się do Callie, ujął jej dłoń i pocałował. Błysnęły flesze.
– Dzięki – rzekł z czarującym uśmiechem. – Jestem twoim dłużnikiem.
– Nawet nie wiesz, jakim.
Oklaski przycichły, orkiestra zaczęła grać.
– Zatańczymy?
Callie spojrzała w stronę szybko zapełniającego się parkietu. Nie miała ochoty na powtórkę sytuacji z tamtego wesela, kiedy w ścisku i tłoku zaproponowała, że może z nim nie tylko tańczyć.
– Jesteś pewien, że po tamtym ostatnim razie to dobry pomysł?
– To było dawno i nieprawda.
Czyżby? Doskonale pamiętała upokorzenie i zażenowanie. Z drugiej strony, pracując razem, zdążyli się trochę lepiej poznać, a nawet polubić. Na dodatek mieszkali w tym samym apartamentowcu, na jednym piętrze. Cade wyraźnie daje jej do zrozumienia, że puścił tamten incydent w niepamięć. Dlaczego nie miałaby postąpić tak samo?
– Zgoda. Ale tylko jeden taniec.
Lawirując między stolikami, przeszli na parkiet. Cade starał się nie patrzeć na nagie plecy Callie i szmaragdową suknię opinającą jej biodra oraz wspaniałe złocistorude włosy upięte wysoko, odsłaniające szyję i kark.
Tańczyli w milczeniu. Callie ostentacyjnie unikała wzroku Cade’a, patrząc w jakiś punkt ponad jego ramieniem, lecz jej bliskość, woń perfum, przelotne muśniecie włosów na policzku działały na jego wyobraźnię, budząc tęsknotę. Od bardzo dawna nie był z kobietą.
Po tym, jak Sophie kazała mu iść do diabła, uciekł najpierw na drugie wybrzeże Stanów, potem na drugą półkulę. I postanowił, że koniec z kobietami. Odtąd pierwsze miejsce w jego życiu zajęła praca. Wystarczył jeden taniec z Callie, aby nabrał wątpliwości.
– Z samego rana wypiszę dla ciebie czek – oznajmił. Nie chciał mieć wobec niej żadnych długów.
Spojrzała mu prosto w oczy. W jej brązowych tęczówkach świeciły jaśniejsze refleksy przypominające bursztyn. Albo whisky.
– Uważasz, że nie stać mnie na pięć patyków? – spytała zaczepnym tonem.
Skupił całą uwagę na jej wargach. Karminowa szminka lśniła zmysłowo.
– Tego nie powiedziałem.
– Cel jest szczytny. – Wzruszyła ramionami. – Jak by to o mnie świadczyło, gdybym nie chciała wesprzeć szpitala, w którym pracuję, i oddziału, który kocham?
– Pięć tysięcy to bardzo hojny gest – stwierdził cierpko.
– Bez przesady. – Odwróciła głowę. Jego zapach coraz silniej działał na jej zmysły. – Uznam, że na ten rok spełniłam swój obywatelski obowiązek. Poza tym może dobrze się składa, że będziesz moim dłużnikiem.
Jej włosy musnęły jego policzek.
– Tego się obawiam.
Zaśmiała się. Ona również nie lubiła, gdy ktoś miał kontrolę nad jej życiem. Tego nauczyło ją zakończone rozwodem małżeństwo z kolegą szkolnym.
– Nie martw się – odrzekła. – Nie będę nadużywała swojej władzy.
Zaklął w duchu. Nie pragnął ani randek, ani tym bardziej zobowiązań.
– Miejmy to z głowy, dobrze? – zaproponował. – Zapłaciłaś pięć tysięcy za randkę ze mną, więc… więc zróbmy to.
Przymknęła oczy. Starała się skoncentrować na muzyce i zagłuszyć dudnienie w uszach. Zróbmy to. Zróbmy to. Dziwny dobór słów. Nie miał na myśli „tego”, a ona nie miała ochoty na randkę. Miała ochotę na obłędny seks, lecz przecież dał jej do zrozumienia, że wspólny relaks w pozycji horyzontalnej nie wchodzi w rachubę. Zresztą ona z zasady na randki nie chodzi.
– Nie chodzę na randki.
– Jak to? – Zmarszczył brwi. – Nie chodzisz na randki? Czy nie tego chcą kobiety?
– Nie chodzę na randki – powtórzyła, znowu patrząc mu w oczy. – Przestałam jeszcze jako nastolatka. Nie i już. Podobnie, zdaje się, jak ty.
Nie wiedział, co o tym myśleć. Całe dorosłe życie był podrywaczem. Zapraszał kobiety na randki i je emablował w jednym tylko celu: aby dostać się do ich łóżek. Ale od przyjazdu do Australii dwa miesiące temu radykalnie zmienił styl życia. Patrzył na zmysłowe wargi Callie i zastanawiał się, czemu kobieta o tak wspaniałych ustach nie randkuje.
– Nigdy nie spotkałem kobiety, która z nikim się nie umawia. Albo nie chce się umawiać.
– Czy w Stanach Zjednoczonych to prawo przysługuje tylko mężczyznom? – zapytała ze słodkim uśmiechem. – Widocznie spotykasz zupełnie niewłaściwy typ kobiet. Pochlebia mi, że jestem wyjątkiem.
– Czy masz jakiś szczególny powód, że nie lubisz miłej rozmowy z osobą płci przeciwnej?
– A ty masz? – odcięła się.
Owszem, ma powody, ale nie chce ich ujawniać.
– Celny strzał – burknął. Chwilę tańczyli w milczeniu. – Czyli zapłaciłaś pięć tysięcy za nic, tak?
Wzruszyła ramionami.
– Niekoniecznie za nic. Nigdy nie wiadomo, kiedy będę potrzebowała partnera na jakąś imprezę.
– Aha. – Zrobił urażoną minę. – Dopiero teraz czuję się jak żigolak.
– Ale z wyższej półki.
Aż zamrugał z wrażenia, potem się roześmiał. Ku jego zaskoczeniu Callie również się roześmiała.
– Z powodu akcentu? – Czuł się lekko urażony, że kobieta, którą trzyma w ramionach, nie wykazuje cienia zainteresowania jego osobą. Nie przywykł do tego. – Brzmi nieprzyjemnie dla ucha?
– Skądże.
– I nie uważasz, że jest egzotyczny i czarujący?
– Wolę akcent brytyjski.
– Kurczę – mruknął – wszystkiemu winien Hugh Grant. – Znowu się roześmiała. – Chodzi o to, że razem pracujemy?
Westchnęła znudzona jego uporem.
– Posłuchaj, nie ma w tym nic osobistego. Nie chodzi o akcent ani o to, że pracujemy w jednym szpitalu. Po prostu nie uganiam się za facetami. Nie szukam męża, nie chcę, aby ktoś przejął kontrolę nad moim życiem. Lubię seks. – Wiedziała już, że Cade ceni bezpośredniość. – Nie potrzebuję kolacji przy świecach przed ani przytulanek po. Poświeciłam się karierze zawodowej. Wiem, czego chcę i jak o to zabiegać. Ale ty już raz dałeś mi do zrozumienia, że nie jesteś mną zainteresowany, więc nie ma sensu udawać.
– Teraz rozumiem – odparł. – Chodzi o to, że wtedy odrzuciłem twoje awanse…
– Nie, nie o to.
Nie wierzył jej, lecz postanowił skorzystać z okazji i wyjaśnić nieporozumienie.
– Tamtego wieczoru…
– Nie mówmy o tym, proszę. To był dla mnie upiorny wieczór. Zawsze na ślubach i weselach dzieje się ze mną coś dziwnego. Poza tym za dużo wypiłam.
– W porządku.
– Nic nie jest w porządku – obruszyła się. – Postawiłam siebie w krępującej sytuacji. I ciebie też. Wciąż czuję się zażenowana. Więc gdybyśmy mogli o tym nie rozmawiać ani teraz, ani najlepiej nigdy, to… – Czuła, że policzki robią się coraz bardziej czerwone. Czy ta melodia nigdy się nie skończy? – To byłabym wdzięczna.
Zignorował jej prośbę.
– Odmówiłem nie dlatego, że mi się nie podobasz. Mam nadzieję, że tak nie pomyślałaś.
Jasne, że tak pomyślała. Wstawiła się, bo w tłumie weselnych gości, zresztą głównie koleżanek i kolegów, czuła się sama jak palec. Wszystko to razem…
Znowu została odrzucona przez mężczyznę. Latami pracowała nad tym, aby sytuacja się nie powtórzyła, i co? Po doświadczeniu z Joem dużo czasu minęło, zanim z powrotem uwierzyła, że jest atrakcyjną kobietą, za którą mężczyźni szaleją. Ale teraz ona dyktuje warunki. To ona decyduje, z kim się kocha, kiedy, gdzie i jak często. Wystarczy jedno spojrzenie i wie, że facet dał się złapać w sieci. Intuicja mówiła jej, że Cade to pewniak. A on uprzejmie, lecz stanowczo, odmówił.
– Ależ skąd – skłamała.
– Bo tak nie było. – Callie uosabiała jego ideał kobiety. Musiał zmobilizować całą siłę woli, aby jej nie pocałować. – Moje życie w Stanach strasznie się zagmatwało. Z mojej własnej winy – zaczął, choć nie bardzo wiedział, dlaczego się zwierza ani dlaczego mu zależy na tym, aby Callie nie sądziła, że odmówił jej, bo mu się nie podobała.
– Alex wspomniał, że miałeś kłopoty z jakąś kobietą.
Cade zawahał się. Zapomniał, że Callie i jego przyrodniego brata coś kiedyś łączyło. Milczał, spodziewając się, że Callie coś doda, lecz tylko kołysała się w takt muzyki. Większość kobiet, jakie znał, zarzuciłaby go pytaniami o szczegóły tych kłopotów.
– Owszem – odrzekł. – I przyjechałem tutaj zacząć wszystko od nowa. Chcę skoncentrować się na karierze. Postanowiłem unikać romantycznych przygód. Szczerze przyznam, że nigdy nie sprawiały mi one satysfakcji, a jeśli, to na pewno nie tak głębokiej jak praca. – Uśmiechnęła się na myśl, że Cade okazał się pokrewną duszą. – Przepraszam, plotę bez sensu…
– Nie, nie – zaprotestowała. – Przeciwnie, mówisz tym samym językiem co ja.
– Naprawdę?
– Owszem. Żyjemy dla pracy. Reszta jest dodatkiem.
Spojrzał na nią zaintrygowany.
– Kobiety zazwyczaj są odrębnego zdania.
– Ja nie jestem taka jak kobiety, które znasz. – Już chciał przyznać jej rację, lecz orkiestra przestała grać i wszyscy zaczęli klaskać. Callie szepnęła mu do ucha: – Pamiętaj, nadal zamierzam odebrać swój dług.