Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak pokonałam raka - ebook

Data wydania:
10 maja 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,20

Jak pokonałam raka - ebook

Monika Godlewska kilka lat temu usłyszała diagnozę: rak. Od tamtej pory, poddając się kuracji onkologicznej, poszukiwała jednocześnie różnorodnych metod terapeutycznych. Ostatecznie pozwoliły jej one zatriumfować nad nowotworem, dzięki czemu dziś może cieszyć się doskonałym zdrowiem duszy i ciała. Co więcej, dzięki chorobie odkryła prawdziwą wartość życia.
Od ustawień Berta Hellingera po masaż Shiatsu. Od prozdrowotnych głodówek po dietę makrobiotyczną. Od filozofii Wschodu po muzykoterapię. Od jogi po ćwiczenia zatrzymujące w organizmie energię. Od ciała po umysł. Oto zbiór leczniczych technik, które mogą uzdrowić zarówno Twoją sferę mentalną, jak i fizyczną. Rak objawia się w Twoim ciele, lecz jego podłoże najczęściej tkwi głęboko w umyśle.
Sprawdzone przez Autorkę terapie duszy i ciała ułatwią wyleczenie się z dowolnej choroby, nie tylko z raka. Poza poprawą zdrowia otrzymujesz świetne samopoczucie na co dzień i witalność większą niż kiedykolwiek przedtem.
Nie daj się chorobie – postaw na sprawdzone metody!

Spis treści

Wstęp
I. Historia choroby
II. Droga do zdrowia
III. Jakie są przyczyny powstawania guzów?
IV. Co pomogło mi wyzdrowieć?
V. Co zrozumiałam dzięki chorobie?
VI. Co zawdzięczam chorobie?
VII. Podsumowanie
Podziękowania
Książki, które pomogły mi wyzdrowieć

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7377-639-5
Rozmiar pliku: 647 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Obec­nie je­stem po ko­lej­nej to­mo­gra­fii, która po­twier­dziła, iż guz, który w li­sto­pa­dzie 2005 roku wy­ma­gał na­tych­mia­sto­wej ope­ra­cji, zupełnie zniknął. Pamiętam, że kie­dyś za­sta­na­wiałam się, czy war­to ku­po­wać so­bie nowe pan­to­fle na lato, bo prze­cież mogę niedługo umrzeć i będzie to zbędny wy­da­tek. Dzi­siaj je­stem pew­na, że będę żyć. Co więcej, czuję w so­bie ogromną siłę, ja­kiej nie miałam nig­dy wcześniej.

Będę żyć, po­mi­mo iż wy­kry­ty u mnie guz nosi nazwę chon­dro­sar­co­ma i jest jedną z naj­bar­dziej złośli­wych od­mian, nie po­zo­sta­wiając prak­tycz­nie żad­nych szans na przeżycie. Pamiętam, że kie­dy po­wie­działam tę nazwę jed­ne­mu z le­ka­rzy, stwier­dził, iż mu­siałam się po­my­lić, bo nie zna przy­padków, aby ktoś z tego ro­dza­ju no­wo­two­rem żył tak długo jak ja.

To nic, że mój pier­wot­ny no­wotwór miał naj­bar­dziej doj­rzałą formę i z punk­tu wi­dze­nia me­dy­cy­ny kon­wen­cjo­nal­nej zro­bił dwa prze­rzu­ty. Będę żyć, po­mi­mo że mój oj­ciec zmarł na białaczkę, a mama jest już po kil­ku ope­ra­cjach on­ko­lo­gicz­nych.

Je­stem przykładem oso­by, wo­bec której me­dy­cy­na kon­wen­cjo­nal­na oka­zała się za­wod­na, lecz mimo to nie pod­dałam się. Stwier­dziłam, że wypróbuję wszyst­ko, co tyl­ko możliwe, aby po­ko­nać raka. Sięgnęłam więc po wszel­kie dostępne mi te­ra­pie na­tu­ral­ne.

Obec­nie nadal bar­dzo in­ten­syw­nie pra­cuję nad swo­im oczysz­cze­niem psy­chicz­nym, co wiąże się również z roz­wo­jem du­cho­wym, dzięki cze­mu mam wy­so­ki po­ziom ener­gii. W 2008 roku ukończyłam Stu­dium Psy­cho­lo­gii Psy­cho­tro­nicz­nej w Białym­sto­ku, na kie­run­ku Te­ra­pie Na­tu­ral­ne, gdzie mogłam po­znać wie­lu uzdro­wi­cie­li i na­uczy­cie­li du­cho­wych. Cały czas sta­ram się uczest­ni­czyć w warsz­ta­tach roz­wo­ju oso­bi­ste­go oraz w se­sjach psy­cho­te­ra­peu­tycz­nych.

Co­dzien­nie sta­ram się ćwi­czyć jogę i me­dy­to­wać. Je­stem na die­cie ma­kro­bio­tycz­nej, cho­ciaż przy­znam, iż te­raz cza­sem po­zwa­lam so­bie na małe odstępstwa od niej. Sto­suję również często głodówki w celu oczysz­cze­nia ciała. Wierzę, iż dzięki temu, co obec­nie robię, za­cho­wam swo­je życie. Wie­le zna­jo­mych mi osób nie zda­wało so­bie spra­wy, jak wiel­ki po­ten­cjał tkwi w nas sa­mych i dla­te­go prze­grało walkę z ra­kiem. Z bra­ku sił po­sta­no­wi­li odpuścić walkę. Ja jed­nak stwier­dziłam, że nie pod­dam się.

Je­stem prze­ko­na­na, iż rak to cho­ro­ba du­szy, która do­pie­ro w następnym eta­pie sta­je się cho­robą fi­zyczną. Wiem, iż sama w pe­wien sposób do­pro­wa­dziłam do po­ja­wie­nia się no­wo­two­ru w 1998 roku, jak też ko­lej­nych guzów w moim cie­le. Dla­te­go też miałam wpływ na to, że wy­zdro­wiałam. Na­tu­ral­nie nic nie zda­rzyłoby się bez udziału cu­dow­nych uzdro­wi­cie­li, których spo­tkałam na swej dro­dze, oraz Boga.

Dzi­siaj mogę już po­wie­dzieć, że w moim przy­pad­ku cho­ro­ba no­wo­two­ro­wa była błogosławieństwem. Mimo że cier­pie­nia fi­zycz­ne, ja­kie przeszłam, są nie­wy­obrażalne dla prze­ciętne­go człowie­ka, wszyst­ko to miało swój sens. Nic w na­szym życiu nie dzie­je się bez przy­czy­ny. Prze­ko­nałam się, iż życie, które wiodłam przed cho­robą, w ciągłym pośpie­chu i stre­sie, było po­zba­wio­ne ja­kiegokolwiek sen­su. Dzięki cho­robie bar­dzo się wy­ci­szyłam, zwol­niłam tem­po życia, prze­stałam się bać. Do­ko­nałam to­tal­ne­go prze­war­tościo­wa­nia życia. Do­strzegłam to, cze­go wcześniej nie wi­działam. Sta­ram się nie stre­so­wać błahy­mi spra­wa­mi. Cho­ro­bie za­wdzięczam również to, iż zbliżyłam się do Boga. Tyl­ko Bóg po­tra­fił pomóc mi w tych naj­trud­niej­szych mo­men­tach, kie­dy nikt z lu­dzi nie był już w sta­nie mi pomóc.

Moje przeżycia związane z cho­robą na­uczyły mnie po­strze­gać świat z in­nej per­spek­ty­wy. Próbuję do­ce­niać wszyst­ko to, co zo­sta­je mi dane, cie­szyć się każdym no­wym dniem, każdą chwilą tu i te­raz. Sta­ram się ufać swo­jej in­tu­icji i być spo­koj­na o przyszłość zarówno w sen­sie zdro­wot­nym, jak i ma­te­rial­nym. Je­stem pew­na, iż Bóg i cały wszechświat czu­wa nad nami, dla­te­go też nie war­to mar­twić się o to, co złego może stać się później. Pew­ność i spokój to cu­dow­ne do­zna­nia, ja­kie były mi zupełnie obce przed cho­robą. Kie­dyś tro­ski dnia co­dzien­ne­go oraz lęk o przyszłość prak­tycz­nie wypełniały wszyst­kie moje myśli. Nie po­zo­sta­wało w nich więc miej­sca na radość i uśmiech.

Te­raz jest zupełnie in­a­czej. Na­wet sza­re, smut­ne, desz­czo­we dni prze­stały być strasz­ne. Po pro­stu są, bo deszcz również jest po­trzeb­ny. Wiem, że nasz nastrój zależy wyłącznie od nas sa­mych. Jeśli będzie­my sta­le na­rze­kać na ota­czającą nas rze­czy­wi­stość, będzie­my dokład­nie taką ją mie­li, szarą, bez­na­dziejną, a cza­sem na­wet okrutną. Jeśli będzie­my po­tra­fi­li do­strzec piękno świa­ta, świat sta­nie się dla nas również wspa­niałym. Aby to zro­zu­mieć, mu­siałam jed­nak bar­dzo wie­le doświad­czyć. Mam na myśli nie tyl­ko cier­pie­nie fi­zycz­ne, ale również psy­chicz­ne, kie­dy przy­cho­dziły chwi­le zwątpie­nia w to, iż będę żyć.

Mam na­dzieję, że książka ta będzie in­spi­racją dla osób cho­rych, aby wal­czyły o swo­je zdro­wie i tym sa­mym życie. Być może dla wie­lu czy­tel­ników okaże się kon­tro­wer­syj­na. Zdaję so­bie sprawę, że mój obec­ny świa­to­pogląd jest zde­cy­do­wa­nie różny od po­wszech­nie przyjętych. Sama naj­praw­do­po­dob­niej również, będąc osobą zdrową, miałabym poważne trud­ności ze zro­zu­mie­niem tego, o czym piszę, nie mówiąc już o uwie­rze­niu w to. Swą książką chcę jed­nak po­ka­zać, że war­to być otwar­tym na­wet na to, co trud­no jest ra­cjo­nal­nie wytłuma­czyć. Nig­dy nie jest za późno na nową wiedzę, zmianę prze­ko­nań i na uzdro­wienie. Wie­lo­krot­nie spo­tkałam się ze stwier­dze­niem, iż każda cho­ro­ba jest ule­czal­na, pro­blem w tym, iż lu­dzie mogą nie być ule­czal­ni.

Ide­al­nie byłoby, aby moje przeżycia stały się prze­strogą przed popełnia­niem błędów, które były moim udziałem. Bo tak na­prawdę brak umiejętności wy­ba­cza­nia i kon­tro­lo­wa­nia własnych myśli to główne po­wo­dy po­wsta­nia no­wo­tworów w moim or­ga­ni­zmie.

Bar­dzo chciałabym, aby książka ta do­tarła do służb me­dycz­nych, zwłasz­cza dy­plo­mo­wa­nych le­ka­rzy, którzy z iro­nią pod­chodzą do wszel­kich me­tod na­tu­ral­nych. Pragnę, by po­tra­fi­li do­strzec w pa­cjen­cie nie tyl­ko ciało, ale i duszę, która cho­ru­je. Moim ma­rze­niem jest, aby w Pol­sce, po­dob­nie jak ma to miej­sce w wie­lu placówkach me­dycz­nych Eu­ro­py Za­chod­niej, te­ra­peu­ci leczący me­todami na­tu­ral­ny­mi mo­gli ofi­cjal­nie świad­czyć swe usługi w szpi­ta­lach i przy­chod­niach służby zdro­wia.

Nie chcę w żaden sposób kry­ty­ko­wać le­ka­rzy on­ko­logów, którzy za główną broń w wal­ce z cho­robą no­wo­two­rową uważają ope­ra­cje chi­rur­gicz­ne, che­mio- i ra­dio­te­ra­pię. Po pro­stu nie znają in­nych me­tod. Są również przy­pad­ki, gdzie cho­roba jest na tyle roz­wi­nięta, iż na­wet naj­lep­si te­ra­peu­ci nie są w sta­nie już pomóc. Wówczas może oka­zać się, że je­dy­nie ra­dy­kal­ne usu­nięcie komórek no­wo­two­rowych może przedłużyć człowie­ko­wi życie. Jeśli pa­cjent wy­ko­rzy­sta to i grun­tow­nie zmie­ni swo­je na­wy­ki, jest szan­sa, że wy­zdro­wie­je. Kie­dy jed­nak nie zdobędzie­my się na to­tal­ne zmia­ny, życie doświad­czy nas jesz­cze moc­niej. Tak właśnie było w moim przy­pad­ku, gdzie do­pie­ro trze­ci guz uzmysłowił mi, że podążam w niewłaści­wym kie­run­ku. Wbrew swej du­szy i temu, co na­prawdę było i jest w życiu dla mnie ważne.

Wierzę, że wszyst­ko, co dzie­je się wokół nas, ma swój powód. Mu­siałam doświad­czyć cho­ro­by no­wo­two­ro­wej, aby do­ko­nać trans­for­ma­cji w swo­im życiu. Ktoś stwier­dził, iż nie ma cze­goś ta­kie­go, jak porażka czy klęska. Są tyl­ko re­zul­ta­ty i skut­ki. Jeśli nie będzie­my uzy­ski­wa­li założone­go re­zul­ta­tu, to mu­si­my zmie­nić na­sze postępo­wa­nie, aby osiągnąć założony cel. Mu­si­my po­go­dzić się z tym, że na­sze po­zna­nie, jak i cały rozwój, do­ko­ny­wać się będzie me­todą prób i błędów. Po­win­niśmy więc czer­pać jak naj­więcej z tego, cze­go na­uczyły nas zwłasz­cza te naj­trud­niej­sze lek­cje w życiu. Być może właśnie one okażą się dla nas naj­bar­dziej war­tościo­we.

Za­nim przejdę do głównej części książki poświęco­nej tech­ni­kom uzdra­wia­nia, chcę przed­sta­wić dra­mat tego, co przeżyłam w związku z po­ja­wie­niem się guzów i z ope­ra­cja­mi. Bez tych trau­ma­tycz­nych doświad­czeń i cier­pień fi­zycz­nych nie po­tra­fiłabym do­ce­niać tego, co po­sia­dam te­raz. Kie­dy rano budzę się i czuję się do­brze, jest już wy­star­czającym po­wo­dem, aby być za to wdzięczną.I Hi­sto­ria cho­ro­by

Po kil­ku mie­siącach in­ten­syw­ne­go po­szu­ki­wa­nia lep­sze­go pra­co­daw­cy, 1 grud­nia 1998 miałam roz­począć pracę w no­wej fir­mie. Byłam z tego po­wo­du bar­dzo szczęśliwa. Nie­ste­ty, moja radość nie trwała długo. Pod­czas badań wstępnych, a dokład­niej pod­czas stan­dar­do­we­go ba­da­nia rent­ge­now­skie­go płuc, wy­kry­to pewną nie­pra­widłowość. Ba­da­nie powtórzo­no, ale następnym ra­zem również było coś nie­po­kojącego na zdjęciu. Nie po­sta­wio­no wówczas jesz­cze dia­gno­zy, ale po­le­co­no mi zro­bie­nie do­dat­ko­we­go prześwie­tle­nia żeber. W tym celu udałam się do in­ter­ni­sty, który miał mi wy­sta­wić od­po­wied­nie skie­ro­wa­nie. Na szczęście, tra­fiłam do bar­dzo do­bre­go le­ka­rza, który już pod­czas ba­da­nia wy­czuł pod moją prawą pier­sią guz wiel­kości ku­rze­go jaja. Oprócz skie­ro­wa­nia na prześwie­tle­nie, otrzy­małam również skie­ro­wa­nie do przy­chod­ni on­ko­lo­gicz­nej na ulicę Staw­ki w War­sza­wie.

Po po­wro­cie do domu jesz­cze raz spraw­dziłam miej­sce guza. Był twar­dy i przy moc­niej­szym do­tknięciu od­czu­wałam ból. Czułam pe­wien nie­pokój, ale prze­cież wie­lu lu­dzi ma różnego ro­dza­ju zgru­bie­nia na cie­le, które są gu­za­mi łagod­ny­mi i nie pod­le­gają ope­ra­cjom. Naj­bliższym dla mnie przykładem jest moja mama, której ciało, zwłasz­cza ręce i nogi, po­kry­te jest „tłuszcza­ka­mi”. Miałam na­dzieję, iż wi­zy­ta w spe­cja­li­stycz­nej przy­chod­ni będzie po­twier­dze­niem, iż tak na­prawdę nic mi nie jest. Nie­ste­ty, wkrótce oka­zało się, jak bar­dzo się myliłam.

Cze­kając w ko­lej­ce do ga­bi­ne­tu on­ko­lo­gicz­ne­go i ob­ser­wując szyb­ko wy­chodzące z ga­bi­ne­tu pa­cjent­ki, pomyślałam, iż wi­docz­nie tra­fiłam na le­ka­rza, który nie­zbyt dokład­nie bada swo­ich pa­cjentów. Ale gdy ja weszłam do ga­bi­ne­tu, moja wi­zy­ta była bar­dzo długa. Kie­dy po­ka­załam wy­ni­ki badań rent­ge­now­skich i miej­sce usy­tu­owa­nia guza, usłyszałam dia­gnozę, a właści­wie in­for­mację, iż muszę pod­dać się ope­ra­cji, i to jak naj­szyb­ciej. Po­nie­waż czas ocze­ki­wa­nia na łóżko szpi­tal­ne wy­no­si około czte­rech ty­go­dni, pocztą miałam otrzy­mać za­wia­do­mie­nie z ter­mi­nem sta­wie­nia się do szpi­ta­la. On­ko­log po­in­for­mo­wała mnie, iż czas po­by­tu w szpi­ta­lu po ope­ra­cji wy­no­si około 7 dni, a po trzech ty­go­dniach będę mogła wrócić do pra­cy za­wo­do­wej. Do­pie­ro wówczas zdałam so­bie sprawę z po­wa­gi sy­tu­acji. Lu­dzie mają różnego ro­dza­ju za­bie­gi, ale wiążą się one z jed­no­dnio­wym po­by­tem w szpi­ta­lu.Dla­cze­go za­cho­ro­wałam?

Py­ta­nia, ja­kie so­bie ciągle za­da­wałam, brzmiały: „Dla­cze­go ja?”, „Co jest przy­czyną mo­jej cho­ro­by?”, „Ja­kie są spo­so­by wal­ki z ra­kiem?”. In­tu­icyj­nie czułam, że jeśli znajdę na nie od­po­wiedź, mam szansę wy­zdro­wieć. Miałam 28 lat, pięcio­let­nie­go syn­ka i uważałam, że je­stem zde­cy­do­wa­nie za młoda, aby umrzeć. Do ope­ra­cji po­zo­stał mi nie­spełna mie­siąc, dla­te­go po­sta­no­wiłam mak­sy­mal­nie wy­ko­rzy­stać ten czas. Udałam się więc do bi­blio­te­ki pu­blicz­nej. Nie­ste­ty, nie było w niej zbyt wie­le książek o te­ma­ty­ce on­ko­lo­gicz­nej. Naj­większe wrażenie zro­biła na mnie książka Ela­ine Nuss­baum „Po­ko­nałam raka”. Książka ta po­zwo­liła mi uwie­rzyć, iż nie­za­leżnie od sta­dium no­wo­two­ru możliwe jest cof­nięcie się komórek ra­ko­wych. Au­tor­ka, mimo prze­rzutów no­wo­two­ru na kości i płuca, dzięki ogrom­nej sile woli, wy­zdro­wiała. Sto­sując ma­kro­bio­tykę i pod­dając się masażowi shiat­su, udało jej się do­pro­wa­dzić do całko­wi­te­go za­ni­ku komórek ra­ko­wych.

Słowo „ma­kro­bio­ty­ka” było dla mnie zupełnie abs­trak­cyj­nym pojęciem. Na szczęście, udało mi się wypożyczyć również „Wielką Księgę Ma­kro­bio­ty­ki” Mi­chio Ku­shie­go. Były w niej za­war­te in­for­ma­cje, co należy jeść, a co trze­ba całko­wi­cie wy­eli­mi­no­wać. 50-60% pożywie­nia mają sta­no­wić ziar­na, ta­kie jak brązowy ryż, psze­ni­ca, pro­so, żyto. Za­le­ca­ne było spożywa­nie kasz, zwłasz­cza ja­gla­nej, jęczmien­nej. Ko­lej­ne 25% pożywie­nia to wa­rzy­wa, ta­kie jak ka­pu­sta, mar­chew, pie­trusz­ka, se­ler. 10% za­re­zer­wo­wa­ne miało być dla glonów mor­skich i fa­so­lek, na­to­miast 5% sta­no­wić miały zupy. Były jed­nak pew­ne za­ka­za­ne wa­rzy­wa, tj. ziem­nia­ki, po­mi­do­ry, bakłażany.

Całko­wi­cie za­bro­nio­ne było nie tyl­ko mięso, ale również wszyst­kie ar­ty­kuły po­cho­dze­nia zwierzęcego, ta­kie jak mle­ko, sery, jo­gur­ty, jaj­ka. Z die­ty trze­ba było wy­klu­czyć również cu­kier, kawę, czarną her­batę, wszyst­kie prze­two­ry kon­ser­wo­we. Nie­do­pusz­czal­ne było je­dze­nie owoców cy­tru­so­wych oraz po­chodzących z ob­szarów poza miej­scem swo­je­go za­miesz­ka­nia. Za­le­ca­ne było spożywa­nie możli­wie naj­większej ilości pro­duktów so­jo­wych, ta­kich jak miso (fer­men­to­wa­na soja z do­dat­kiem ryżu, jęczmie­nia i soli mor­skiej), tofu (se­rek so­jo­wy) oraz glonów mor­skich o właściwościach oczysz­czających.

Nie mając wie­le do stra­ce­nia, szyb­ko zro­biłam za­ku­py w skle­pie ze zdrową żywnością i roz­poczęłam eks­pe­ry­men­to­wa­nie z ma­kro­bio­tyką. Zaczęłam od ugo­to­wa­nia ka­szy pęczak z mar­chewką i pie­truszką. Dodałam do tego kostkę so­jową, a na ko­niec łyżeczkę miso (pa­sty z fer­men­to­wa­nej soi), które miało oczyścić krew. Nig­dy nie przy­wiązywałam większej wagi do je­dze­nia i ra­czej sta­rałam się jeść wszyst­ko. To jed­nak, co ugo­to­wałam, było wyjątko­wo nie­do­bre. Może to zbyt sub­tel­ne słowo, przy­go­to­wa­ne prze­ze mnie je­dze­nie było wstrętne. Zjadłam kil­ka łyżek i mimo głodu od­sta­wiłam ta­lerz na bok. Po chwi­li na­mysłu po­sta­no­wiłam jed­nak, iż dam radę jeść to świństwo, żeby tyl­ko wy­zdro­wieć. Kie­dy pa­trzyłam na mo­je­go małego syn­ka, wie­działam, iż muszę żyć, a tego ro­dza­ju poświęce­nie było ni­czym.

Ko­lej­ne książki, ja­kie udało mi się wypożyczyć, do­ty­czyły pro­gramów zdro­wie­nia. Jed­nym z nich był pro­gram ame­ry­kańskie­go on­ko­lo­ga Si­mon­to­na. Jego przesłaniem jest, iż wy­zdro­wie­nie zależy od kon­dy­cji psy­chicz­nej cho­rej oso­by. Należy sku­pić się na po­pra­wie jakości życia oraz zmie­nić swo­je prze­ko­na­nia na te­mat cho­ro­by i pro­ce­su zdro­wie­nia. Po­zy­tyw­ne myśle­nie oraz radość życia mają ogrom­ny wpływ na po­prawę sta­nu zdro­wia.

Następne książki, do których udało mi się do­trzeć, do­ty­czyły wi­zu­ali­za­cji. Mimo iż wte­dy wy­da­wały mi się abs­trakcją, roz­poczęłam pracę ze swoją podświa­do­mością. Wy­obrażałam so­bie własne ciało oraz wewnętrzną walkę komórek zdro­wych z cho­ry­mi, gdzie za­wsze wy­gry­wały komórki zdro­we. Po każdej wi­zu­ali­za­cji czułam się bar­dzo zmęczo­na, tak, jak­bym fak­tycz­nie uczest­ni­czyła w wal­ce, mimo że działa się ona tyl­ko w moim umyśle. Ko­lej­ny­mi wi­zu­ali­za­cja­mi, ja­kie sto­so­wałam, były wy­obrażenia mo­ich żeber i całego ciała jako zupełnie zdro­wych.W jaki sposób tworzą się no­wo­two­ry?

Dzięki prze­czy­ta­nym książkom wie­działam już, co mam zro­bić, aby wy­zdro­wieć. Nadal jed­nak in­try­go­wało mnie py­ta­nie, co jest przy­czyną po­wsta­nia raka w moim or­ga­ni­zmie. W końcu do­tarłam do pu­bli­ka­cji mówiących, iż bez­pośred­nią przy­czyną raka jest po­czu­cie krzyw­dy. Może ono do­ty­czyć zarówno sy­tu­acji, kie­dy to my czu­je­my się win­ni z po­wo­du krzyw­dy, jaką komuś wyrządzi­liśmy, lub też sy­tu­acji, kie­dy to my zo­sta­liśmy skrzyw­dze­ni. Po­czu­cie krzyw­dy i związane z tym myśli są do tego stop­nia tok­sycz­ne, że po­wsta­je rak. Dokład­nie tak było w moim przy­pad­ku.

Myślę, iż nie ma na świe­cie człowie­ka, który nie doświad­czył po­czu­cia krzyw­dy czy winy. Ota­czający nas lu­dzie (po­dob­nie jak my sami) nie są ide­al­ni i często wyrządzają nam wie­le zła, nie zdając so­bie na­wet z tego spra­wy. Dla­cze­go więc nie wszy­scy od razu za­pa­dają na no­wotwór? Wrzo­dy żołądka czy gwałtow­ne si­wie­nie włosów (często w bar­dzo młodym wie­ku) są in­ny­mi re­ak­cja­mi na­sze­go fi­zycz­ne­go ciała na to, co spo­ty­ka nas złego w życiu. Nie­ste­ty, tyl­ko rak jest cho­robą śmier­telną. Dzi­siaj wiem, iż na no­wotwory za­pa­dają lu­dzie, którzy nie po­tra­fią wy­ba­czyć in­nym lub też nie po­tra­fią wy­ba­czyć so­bie. Pielęgno­wa­na ura­za zżera ciało od środ­ka, aż po­wsta­je guz. U mnie do­ty­czyła ona uczuć, ja­kie prze­ja­wiałam do mo­jej przełożonej w miej­scu pra­cy. Mimo że bar­dzo się sta­rałam, oso­ba ta wie­lo­krot­nie wyrażała swoją dez­apro­batę wo­bec mo­jej pra­cy. Było to dla mnie bar­dzo przy­kre. Nie mogłam po­go­dzić się z tą sy­tu­acją. Dzi­siaj określa się to mia­nem mob­bin­gu. Wte­dy czułam się bez­bronną ofiarą, która oprócz złożenia wy­po­wie­dze­nia nie jest w sta­nie zro­bić nic więcej.Pierw­szy po­byt w szpi­ta­lu

Nikt nie lubi szpi­ta­li, zarówno w za­kre­sie od­wie­dzin, a tym bar­dziej po­zo­sta­wa­nia w nich sa­me­mu. Ale zwykłe szpi­ta­le wo­bec szpi­ta­li on­ko­lo­gicz­nych są ni­czym. Wi­dok lu­dzi w chu­s­tecz­kach czy zupełnie łysych ni­ko­go tu­taj nie dzi­wi. Jest to spo­wo­do­wa­ne przyj­mo­wa­niem che­mii, która, niszcząc komórki no­wo­two­ro­we, do­pro­wa­dza do wy­pa­da­nia włosów. Na szczęście, w ciągu kil­ku mie­sięcy po od­sta­wie­niu che­mii, włosy za­czy­nają od­ra­stać na nowo.

Naj­gor­szy dla mnie był jed­nak wi­dok dzie­ci. Nikt nie może być obojętny, kie­dy wi­dzi małe, wy­chu­dzo­ne dziec­ko, bez włosów na głowie. Nig­dy nie za­pomnę sce­ny, kie­dy kil­ku­let­nie dziec­ko błagało swoją matkę, aby nie wcho­dzić do po­ko­ju za­bie­go­we­go, mając za­pew­ne w pamięci ból, ja­kie­go do­znało po­przed­nim ra­zem. Pamiętam również re­akcję mat­ki dziec­ka, która ze łzami w oczach próbowała wytłuma­czyć mu, że jed­nak muszą tam wejść.

Na od­dział szpi­tal­ny przy uli­cy Wa­wel­skiej w War­sza­wie tra­fiłam 4 stycz­nia 1999 roku. Następne­go dnia on­ko­log miała mi zro­bić biopsję, po­le­gającą na po­bra­niu wy­cin­ka guza do ba­da­nia hi­sto­pa­to­lo­gicz­ne­go. Miało to na celu określe­nie, jak duży frag­ment komórek ma zo­stać wycięty. Nig­dy nie miałam biop­sji i nie przy­pusz­czałam, jak bar­dzo bo­le­sna może oka­zać się ona w moim przy­pad­ku.

Nie­ste­ty, guz oka­zał się bar­dzo opor­ny na igłę, która miała zo­stać w nie­go wbi­ta. On­ko­log zmie­niła igłę na grubszą, aby po­brać próbkę. Ból, jaki temu to­wa­rzy­szył, był nie do znie­sie­nia. Początko­wo zaczęłam płakać, później nie­malże zawyłam z bólu. Na szczęście, po wyjęciu igły ból szyb­ko minął. Pozo­stało mi cze­kać na wy­nik.

Biop­sja wy­ka­zała, iż no­wotwór ma ten­dencję do roz­ro­stu i należy wyciąć do­dat­ko­wo większy mar­gi­nes, aby komórki ra­ko­we nie roz­prze­strze­niły się da­lej. Po­in­for­mo­wa­no mnie, iż pod­czas ope­ra­cji będę miała wycięte trzy żebra, a nie, jak zakłada­no po­przed­nio, tyl­ko jed­no. Nie za­sta­na­wiałam się, w jaki sposób zo­staną mi one usu­nięte i jak będę mogła funk­cjo­no­wać bez nich. Do­pie­ro po ope­ra­cji do­wie­działam się, iż są one od­ci­na­ne piłą po­dobną do tej, jaką tnie się drze­wo. Z per­spek­ty­wy cza­su myślę, że do­brze się dzie­je, iż pa­cjent nie jest o wszyst­kim in­for­mo­wa­ny. Jest i tak wy­star­czająco prze­rażony swoją cho­robą. Pod­czas pierw­szej ope­ra­cji naj­bar­dziej bałam się usu­nięcia pier­si. Mar­twiłam się, że już nig­dy nie będę mogła ro­ze­brać się do ko­stiu­mu, zarówno na plaży, jak i na ba­se­nie. Pamiętam, iż w przed­dzień ope­ra­cji udałam się do ope­rującej mnie on­ko­log i spy­tałam o to bez­pośred­nio. Kie­dy otrzy­małam od­mowną in­for­mację, bar­dzo się ucie­szyłam.Ope­ra­cja

W przed­dzień ope­ra­cji, wie­czo­rem, otrzy­małam ta­bletkę na sen. Była ona tak sil­na, że rano nie byłam w sta­nie sama wstać z łóżka. Na salę ope­ra­cyjną za­pro­wa­dziły mnie dwie pielęgniar­ki, które pod­trzy­my­wały moje ręce i tułów, abym nie upadła. One po­mogły mi również wejść na dość wy­so­kie łóżko ope­ra­cyjne, a następnie zdjęły ze mnie pidżamę. Mimo że na sali ope­ra­cyjnej byli również mężczyźni, ta­bletka zażyta po­przed­nie­go dnia spra­wiła, iż wszyst­ko, co działo się wokoło, było mi zupełnie obojętne. Po kil­ku mi­nu­tach pogrążyłam się w błogim śnie.

Obu­dziłam się na sali in­ten­syw­nej te­ra­pii z ogrom­nym bólem w pra­wym boku. Pamiętam również, iż bar­dzo chciało mi się pić. Naj­gor­sze było to, że nie mogłam nic po­wie­dzieć. Nie wi­działam żad­nej pielęgniar­ki, która mogłaby mi przy­najm­niej zwilżyć usta. W końcu po­ja­wił się ktoś z per­so­ne­lu me­dycz­ne­go, w celu zro­bie­nia mi za­strzy­ku. Jak się później oka­zało, była to mor­fi­na, którą apli­ko­wa­no mi co kil­ka go­dzin.

Do­dat­ko­wo, co jakiś czas, otrzy­my­wałam za­strzy­ki w brzuch, które w prze­ci­wieństwie do mor­fi­ny nie były bo­le­sne. Do le­wej ręki miałam podłączoną kroplówkę. Z mo­je­go pra­we­go boku wy­sta­wały dwa dre­ny. Na sali in­ten­syw­nej te­ra­pii spędziłam sie­dem dni. Pod­czas tego okre­su nie mogłam zmie­nić po­zy­cji ciała. Każdy mój ruch wiązał się z ogrom­nym bólem. Miałam pro­ble­my z od­dy­cha­niem, często nie mogłam na­brać od­po­wied­niej ilości po­wie­trza. Naj­gor­sze z tego wszyst­kie­go było to, iż miałam wrażenie, że mogę się udu­sić.

Przez kil­ka pierw­szych dni miałam nadal pro­ble­my z mówie­niem, dla­te­go, aby przy­wołać do sie­bie pielęgniarkę, ude­rzałam łyżeczką od her­ba­ty w rant łóżka. Każdy ko­lej­ny dzień niósł jed­nak ogólną po­prawę mo­je­go sa­mo­po­czu­cia. Nie­ste­ty, bóle pra­we­go boku utrzy­my­wały się nadal. Mimo że nikt nie in­for­mo­wał mnie, iż wstrzy­kują mi mor­finę, łatwo mogłam się zo­rien­to­wać, kie­dy do­staję śro­dek odu­rzający, a kie­dy zwykły za­strzyk. Po mor­finie, przez pierw­szych kil­ka go­dzin, od­czu­wałam brak bólu i eu­fo­rię. Po pew­nym cza­sie do­le­gli­wości fi­zycz­ne zaczęły na­ra­stać i mój or­ga­nizm do­po­mi­nał się o nową „działkę”. Na szczęście, po ty­go­dniu od­sta­wiłam zupełnie mor­finę, jak też i inne leki prze­ciwbólowe.Re­kon­wa­le­scen­cja po szpi­ta­lu i ba­da­nia kon­tro­l­ne

Do pra­cy za­wo­do­wej wróciłam po mie­siącu od dnia ope­ra­cji. Mój le­karz stwier­dził, iż jest to zde­cy­do­wa­nie za wcześnie, ale dla mnie było to i tak zbyt późno. Kończył mi się właśnie okres próbny w no­wej fir­mie, którego większą część spędziłam na zwol­nie­niu le­kar­skim. Po­nie­waż chciałam po­zo­stać w fir­mie, nie mogłam so­bie po­zwo­lić na dłuższą re­kon­wa­le­scencję w domu. Bałam się bo­wiem, iż jeśli wy­ko­rzy­stam do końca zwol­nie­nie le­kar­skie, nie zo­sta­nie mi przedłużona umo­wa o pracę.

Moja przełożona oka­zała się osobą bar­dzo wy­ro­zu­miałą wo­bec mo­jej cho­ro­by. Być może spo­wo­do­wa­ne było to fak­tem, iż jej mat­ka dwa mie­siące wcześniej zmarła z po­wo­du raka. Po okre­sie próbnym, ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, przedłużono mi na­wet umowę na czas nie­określony. Prawdę mówiąc, nie spo­dzie­wałam się, iż może spo­tkać mnie coś ta­kie­go, dla­te­go swo­im za­an­gażowa­niem i lo­jal­nością próbowałam od­wdzięczyć się za do­bro, które spo­tkało mnie w tej fir­mie.

Po­zor­ny suk­ces

Moje za­an­gażowa­nie w wy­ko­ny­waną pracę do­strze­ga­li również przełożeni, awan­sując mnie dość szyb­ko na sta­no­wi­sko kie­row­ni­cze. Po­nie­waż moim no­wym za­da­niem była sprze­daż usług, zaczęłam od­no­sić spek­ta­ku­lar­ne suk­ce­sy w po­zy­ski­wa­niu no­wych klientów dla fir­my. Wiązało się to z poświęca­niem do­dat­ko­we­go cza­su na zdo­by­wa­nie no­wej wie­dzy, zwłasz­cza z tech­nik sprze­daży. W 2001 roku otrzy­małam tytuł pra­cow­ni­ka roku, w 2002 roku jako naj­lep­szy sprze­dawca w fir­mie otrzy­małam na­grodę w po­sta­ci wy­jaz­du do Mek­sy­ku z całą ro­dziną.

Nie zwra­całam uwa­gi, iż od­by­wa się to kosz­tem mo­je­go życia pry­wat­ne­go. Zarówno dla syna, jak i dla męża, miałam co­raz mniej cza­su. Z lap­to­pem na ko­la­nach pra­co­wałam do późna w nocy, za­nie­dbując obo­wiązki do­mo­we i ro­dzi­ciel­skie. Suk­ce­sy w życiu za­wo­do­wym oka­zały się porażką w wy­cho­wy­wa­niu mo­je­go syna, który zaczął spra­wiać pro­ble­my w szko­le. Było to spo­wo­do­wa­ne sy­tu­acją, iż najczęściej jako pierw­sze dziec­ko przy­cho­dził do szkoły (już o 7.30) i jako ostat­nie, bo często na­wet po go­dzi­nie 18, opusz­czał ją. Kie­dy zmęczo­ny wra­cał do domu, nie miał siły na od­ra­bia­nie lek­cji, ja na­to­miast nie miałam również wy­star­czająco cier­pli­wości, aby poświęcić mu swój czas. Co więcej, żyłam w ogrom­nym napięciu spo­wo­do­wa­nym dużą ilością pra­cy zarówno w fir­mie, jak i w domu, wsku­tek cze­go at­mos­fe­ra w domu również po­zo­sta­wiała wie­le do życze­nia. Prak­tycz­nie nie miałam cza­su na nic, żyłam w ciągłym pośpie­chu i stre­sie, ale suk­ce­sy w pra­cy re­kom­pen­so­wały mi wszyst­ko.

De­pre­sja

Kie­dy je­steśmy do­ce­nia­ni za to, co ro­bi­my, pra­ca sta­je się na­szym hob­by i jesz­cze bar­dziej wy­ka­zu­je­my się, aby udo­wod­nić, że fak­tycz­nie je­steśmy naj­lep­si. Udało mi się pod­pi­sać kon­trak­ty z naj­większy­mi na ryn­ku fir­ma­mi. Po pew­nym cza­sie stwier­dziłam, iż nie ma równo­wa­gi między tym, co dawałam mo­jej fir­mie, a tym, co otrzy­my­wałam. Kie­dy ja­sno wy­ra­ziłam swo­je ocze­ki­wa­nia do­tyczące sa­mo­cho­du służbo­we­go oraz znacz­nej pod­wyżki, oka­zało się, iż moi przełożeni mają od­mien­ne zda­nie na ten te­mat.

Dało mi to do zro­zu­mie­nia, iż mimo spek­ta­ku­lar­nych suk­cesów tak na­prawdę nie­wie­le znaczę. Moje po­czu­cie war­tości spadło pra­wie do zera, nie­malże z dnia na dzień. Na­wet nie zda­wałam so­bie spra­wy, jak bar­dzo uza­leżniłam ocenę sie­bie, od opi­nii in­nych lu­dzi, na swój te­mat. Myślę, iż w pułapkę tę wpa­da mnóstwo osób. Kie­dy nas chwalą, czu­je­my się tak sil­ni, iż możemy prze­no­sić góry, kie­dy na­to­miast komuś nie spodo­ba się nasz sposób postępo­wa­nia, au­to­ma­tycz­nie tra­ci­my pew­ność sie­bie. Mój stan me­lan­cho­lii trwał bar­dzo długo. W ni­czym, co robiłam, nie wi­działam sen­su. Do­pie­ro po półtora roku zo­rien­to­wałam się, iż cier­pię na de­presję. Wkrótce ru­ty­no­we prześwie­tle­nie klat­ki pier­sio­wej wy­ka­zało nie­po­kojące za­cie­nie­nie ob­ra­zu. Miało to miej­sce we wrześniu 2004 roku.Błędne dia­gno­zy le­ka­rzy

On­ko­log po­sta­wił dia­gnozę, iż praw­do­po­dob­nie może być to prze­rzut. Po­twier­dzić przy­pusz­cze­nia miała jed­nak do­pie­ro to­mo­gra­fia kom­pu­te­ro­wa. Czas ocze­ki­wa­nia na to­mo­gra­fię wy­no­si trzy mie­siące. W ob­li­czu za­grożenia życia każdy dzień nie­pew­ności jest ka­torgą dla cho­re­go. Z tego po­wo­du zde­cy­do­wałam się zro­bić ba­da­nie w przy­chod­ni pry­wat­nej. Nie­ste­ty, tu również na ba­da­nie mu­siałam po­cze­kać kil­ka dni.

Week­end po­prze­dzający to­mo­gra­fię, mającą miej­sce w po­nie­działek, był dla mnie tra­gicz­ny. Bar­dzo bałam się, czy z mo­imi płuca­mi jest wszyst­ko w porządku. Od przeszło dwóch lat miałam ka­szel, który le­ka­rze uzna­li za ob­jaw ast­my. Kie­dy wresz­cie ode­brałam wy­ni­ki to­mo­gra­fii, moja radość nie miała końca. W płucach miałam pewną nie­pra­widłowość, ale wy­klu­czo­no, że jest to prze­rzut. Po­in­for­mo­wa­no mnie, iż za­cie­nie­nie to nic in­ne­go, jak prze­to­ka tętni­czo-żylna, która przy­brała dość spe­cy­ficzną formę. Z wy­ni­ka­mi udałam się do pro­wadzącej mniej on­ko­log przy uli­cy Wa­wel­skiej. Tam otrzy­małam in­for­mację, iż za trzy mie­siące mam zgłosić się na kon­tro­l­ne ba­da­nie rent­ge­now­skie, na­to­miast nie­pra­widłowe na­czy­nia krwio­nośne na płucach nie pod­le­gają le­cze­niu.

Aby mieć całko­witą pew­ność, udałam się jesz­cze do pry­wat­nej kli­ni­ki do in­ne­go on­ko­lo­ga oraz do­dat­ko­wo do pul­mo­no­lo­ga w celu kon­sul­ta­cji wy­ników. Pul­mo­no­lo­gia jest działem me­dy­cy­ny zaj­mującym się le­cze­niem chorób układu od­de­cho­we­go, w tym między in­ny­mi raka płuc. Dwóch le­ka­rzy zgod­nie po­twier­dziło, iż mój przy­pa­dek nie pod­le­ga le­cze­niu. Trzy mie­siące minęły mi w spo­ko­ju i ufności, iż z moim zdro­wiem jest wszyst­ko w porządku.

Ko­lej­ny rent­gen płuc po­twier­dził jed­nak, iż za­cie­nie­nie powiększa się. Pro­wadząca mnie on­ko­log, opie­rając się na po­przed­niej to­mo­gra­fii, stwier­dziła, iż nie ma się czym mar­twić i mam zgłosić się na ko­lej­ne ba­da­nie rent­genowskie za następne trzy mie­siące. Po­nie­waż nie­po­koił mnie nie­ustający ka­szel, za­py­tałam, czy może war­to byłoby udać się z tymi wy­ni­ka­mi do spe­cja­li­sty od chorób płuc. On­ko­log stwier­dziła, że jeśli chcę, to mogę ewen­tu­al­nie udać się do to­ra­ko­chi­rur­ga, czy­li spe­cja­li­sty od otwie­ra­nia klat­ki pier­sio­wej, w celu dia­gno­zo­wa­nia i ope­ra­cyj­ne­go le­cze­nia płuc.

Nie było to jed­nak żadne kon­kret­ne za­le­ce­nie, bo według niej, mój stan zdro­wia, nie wy­ma­gał do­dat­ko­wej kon­sul­ta­cji. Po­nie­waż po raz pierw­szy słyszałam określe­nie ta­kiej spe­cja­li­za­cji, za­py­tałam o kon­kret­ne na­mia­ry, gdzie przyj­mują tego ro­dza­ju spe­cja­liści. Otrzy­małam in­for­mację, iż mam udać się do Pol­skiej Fun­da­cji Szkoły On­ko­lo­gii.

Gdy wresz­cie udało mi się do­stać do to­ra­ko­chi­rur­ga, usłyszałam tra­giczną wia­do­mość. Po­nie­waż mam tzw. przeszłość on­ko­lo­giczną, po­win­nam nie­za­leżnie od wy­ników to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej, pod­dać się ope­ra­cji. Do­pie­ro bo­wiem pod­czas za­bie­gu można po­brać wy­ci­nek do ba­da­nia hi­sto­pa­to­lo­gicz­ne­go i po­sta­wić dia­gnozę. Le­karz po­in­for­mo­wał mnie, iż ope­ra­cja będzie prze­pro­wa­dzo­na przez nie­go, w In­sty­tu­cie On­ko­lo­gii na Ur­sy­no­wie. Stan­dar­do­wo cze­ka się na łóżko szpi­tal­ne około 4 ty­go­dni.

Bar­dzo bałam się ope­ra­cji. Cały czas od­czu­wałam brak żeber i związane z tym nie­do­god­ności fi­zycz­ne, a cze­kał mnie ko­lej­ny za­bieg.

Le­karz po­in­for­mo­wał mnie, iż mogę nie wy­ra­zić zgo­dy na ope­rację, ale będąc na moim miej­scu, nie podjąłby ta­kie­go ry­zy­ka. Co by to nie było, za­wsze le­piej jest zdia­gno­zo­wać w możli­wie naj­wcześniej­szym mo­men­cie. Tyle że to nie był już naj­wcześniej­szy mo­ment. Od pierw­sze­go nie­pra­widłowe­go wy­ni­ku ba­da­nia rent­ge­now­skie­go minęło osiem mie­sięcy. Po­nie­waż jed­nak sta­ram się obec­nie ni­ko­go nie oce­niać, nie chcę również kry­ty­ko­wać le­ka­rzy. Wi­docz­nie tak miało być.

Kie­dy wy­cho­dziłam z bu­dyn­ku przy­chod­ni, za­no­siłam się od łez. Bałam się wsiąść do sa­mo­cho­du, aby nie spo­wo­do­wać wy­pad­ku. W mo­jej głowie po­ja­wiło się mnóstwo pytań oraz wątpli­wości. Czy to jest prze­rzut? Jeśli tak, to czy jest on je­dy­ny, czy też komórki no­wo­two­ro­we mogły roz­prze­strze­nić się już w różnych or­ga­nach, tyle że o tym nie wiem?

Przez pierw­sze dni myślałam, iż usłysza­na dia­gno­za jest tyl­ko złym snem. Nie­ste­ty, w miarę upływu ko­lej­nych dni praw­da ta sta­wała się okrutną rze­czy­wi­stością. Naj­gor­sze były wie­czo­ry, które mogę porównać do kosz­ma­ru. Każdy naj­mniej­szy ból w moim cie­le utożsa­miałam z możliwością ko­lej­ne­go prze­rzu­tu. Ru­ty­no­wo zro­biłam więc USG narządów rod­nych i pier­si. Na szczęście, ob­raz ich był pra­widłowy.Dru­gi po­byt w szpi­ta­lu i ope­ra­cja

O ile szpi­tal on­ko­lo­gicz­ny na uli­cy Wa­wel­skiej w War­sza­wie jest re­la­tyw­nie mały, to In­sty­tut On­ko­lo­gicz­ny na Ur­sy­no­wie wy­da­je się być gi­gan­tem. Mnóstwo lu­dzi z podłączo­ny­mi kroplówka­mi, na­wet w przyszpi­talnym ba­rze czy ka­pli­cy. Naj­większe wrażenia robią tłumy pa­cjentów w przy­chod­ni przyszpi­talnej. Każdy cho­ry najczęściej przy­by­wa tu w to­wa­rzy­stwie kogoś z ro­dzi­ny czy też zna­jo­mych. Myślę, iż ce­lo­wo jest to pe­wien sposób ase­ku­ra­cji przed nie­ko­rzystną dia­gnozą. Ja jed­nak nie chciałam narażać mo­ich naj­bliższych na nie­pożądane emo­cje. Na­wet sta­wiając się do szpi­tala, przy­je­chałam sama z wa­lizką, aby za­oszczędzić mo­jej ro­dzi­nie nie­potrzebnych wrażeń. W pełni zda­wałam so­bie sprawę, iż mój po­byt w szpi­talu i tak przy­spo­rzy mo­je­mu mężowi do­dat­ko­wej pra­cy związa­nej z opieką nad na­szym sy­nem i zwierzętami w domu (ko­tem i psem).

Pamiętam również dość przykrą roz­mowę, jaką prze­pro­wa­dziłam z wy­cho­waw­czy­nią mo­je­go syna, tuż przed swo­im pójściem do szpi­ta­la. Zo­stałam po­uczo­na, iż nie przykłada się on do lek­cji ma­te­ma­ty­ki, ma spo­ro za­ległości, cze­go ona dłużej to­le­ro­wać nie będzie. Kie­dy po­wie­działam jej, że idę właśnie na ope­rację on­ko­lo­giczną i nie mogę jej obie­cać, iż sy­tu­acja zmie­ni się na lep­sze, nie wy­ra­ziła żad­ne­go współczu­cia, aby ze swej stro­ny zro­bić co­kol­wiek, by w jakiś sposób za­an­gażować się w po­moc mo­je­mu sy­no­wi.

Pamiętam swo­je łzy w oczach i jej bez­względność w pre­ten­sjach, iż dziec­ko nie jest od­po­wied­nio do­pil­no­wa­ne. Było to dla mnie bar­dzo przy­kre, gdyż z jed­nej stro­ny do­sko­na­le zda­wałam so­bie sprawę, iż nie poświęcam sy­no­wi zbyt wie­le cza­su, z dru­giej stro­ny w ob­li­czu mo­jej wal­ki z cho­robą na­uka mo­je­go syna, wydała mi się rzeczą dru­gorzędną. Jeśli do­dam do tego, że była to szkoła pry­wat­na, której cze­sne prze­kra­czało 1000 PLN mie­sięcznie, taka sy­tu­acja może wydać się ab­sur­dem, lecz jed­nak miała miej­sce.

Upo­ko­rzo­na opuściłam szkołę. Po raz ko­lej­ny za­brakło mi pew­ności sie­bie, aby wy­ra­zić to, co czułam. Myślę, że człowie­ko­wi, który nie zna­lazł się w po­dob­nej sy­tu­acji jak ja, w ob­li­czu za­grożenia życia, bar­dzo ciężko jest zro­zu­mieć pew­ne sy­tu­acje. Często wy­da­je się nam, iż to, czym zaj­mu­je­my się w da­nym mo­men­cie, jest ab­so­lut­nie naj­ważniej­sze i bra­ku­je nam zro­zu­mienia dla pro­blemów in­nych lu­dzi. Ja również do­pie­ro dzięki cho­ro­bie stałam się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej to­le­ran­cyj­na i em­pa­tycz­na wo­bec in­nych.

Każda wi­zy­ta w szpi­ta­lu on­ko­lo­gicz­nym nie­sie ze sobą nowe przeżycia. Nie za­pomnę sy­tu­acji, kie­dy jed­na z pielęgnia­rek niosła bla­sza­ny kon­te­ner z na­pi­sem „mięsaki”. Po­nie­waż mój no­wotwór za­li­cza się właśnie do tej gru­py, wy­obra­ziłam so­bie, że on również zo­stał zde­po­no­wa­ny w po­dob­nym po­jem­ni­ku. Czy­li części ludz­kich ciał, które zo­stały wycięte pod­czas ope­ra­cji, prze­no­szo­ne są tą samą drogą, którą po­ru­szają się inni pa­cjen­ci?

Naj­bar­dziej bo­le­sne dla mnie oka­zały się roz­mo­wy z or­dy­na­to­rem szpi­ta­la pod­czas ob­cho­du. Kil­ka­krot­nie stwier­dzo­no, iż moja ope­ra­cja będzie miała prze­bieg trau­ma­tycz­ny z po­wo­du zrostów po­wstałych po po­przed­niej ope­ra­cji. Szko­da, że le­ka­rze nie zdają so­bie spra­wy z tego, jak wie­le szko­dy mogą wyrządzić swo­im pa­cjen­tom. Na­wet bez do­dat­ko­wych ostrzeżeń byłam wy­star­czająco prze­rażona, a tu jesz­cze kil­ka­krot­nie przy­po­mi­na­no mi o czymś, na co prze­cież nie miałam żad­ne­go wpływu.

W dzień ope­ra­cji otrzy­małam ta­bletkę leku na­sen­ne­go, który po­pu­lar­nie pa­cjen­ci na­zy­wają „głupim ja­siem”. Niedługo po jego zażyciu czułam się bar­dzo sen­na i prak­tycz­nie było mi wszyst­ko jed­no, co dzie­je się ze mną. Pamiętam tyl­ko, iż ra­zem z łóżkiem prze­wie­zio­no mnie na blok ope­ra­cyj­ny. Tam ane­ste­zjo­log prze­pro­wa­dził ze mną krótką roz­mowę, po czym pogrążyłam się we śnie. Jak się później oka­zało, moja ope­ra­cja trwała od go­dzi­ny 8 rano do 15.

Kie­dy obu­dziłam się po ope­ra­cji, czułam je­dy­nie ból. Miałam na so­bie ma­seczkę z tle­nem ułatwiającą od­dy­cha­nie. Pamiętam, iż w mo­men­cie, kie­dy ktoś próbował mnie jej po­zba­wić, za­pro­te­sto­wałam gry­ma­sem. Bez ma­seczki zaczęłam się bo­wiem dusić. Bar­dzo chciało mi się pić, jed­nak per­so­nel me­dycz­ny ze­zwo­lił mi je­dy­nie na zwilżenie ust. Na szczęście, od­dział no­wo­tworów płuc ma własną salę ope­ra­cyjną, gdzie całą noc czu­wają nad cho­ry­mi, dwie pielęgniar­ki. Nie wiem, w jaki sposób po­ro­zu­mie­wałam się z nimi, nie mogłam bo­wiem w ogóle mówić, ale co jakiś czas do­sta­wałam łyżeczkę wody. Z później­szej roz­mo­wy z moim mężem do­wie­działam się, iż pierw­szy­mi i je­dy­ny­mi słowa­mi, ja­kie wy­po­wie­działam w tym dniu, były: „Módlcie się za mnie”. Co cie­ka­we, ja zupełnie nie przy­po­mi­nałam ich so­bie, za­tem mu­siały być to słowa po­chodzące z mo­jej podświa­do­mości.

Kie­dy następne­go dnia prze­bu­dziłam się, od­zy­skałam w pełni świa­do­mość. Nie mogłam się po­ru­szać, gdyż ru­chy mo­je­go ciała były ogra­ni­czo­ne przez licz­ne prze­wo­dy, opla­tające mnie. Było ich aż dzie­więć. Do le­wej ręki miałam podłączoną kroplówkę, a na twa­rzy ma­seczkę tle­nową, kciuk trzy­mał spi­nacz, który po­ka­zy­wał ob­raz EKG. Po pra­wej stro­nie stała strzy­kaw­ka z mor­finą, podłączo­na do od­po­wied­nie­go miej­sca na ple­cach. Naj­gor­szy był cew­nik oraz dwa dre­ny ze szklaną bu­telką przy­po­mi­nającą sy­fon. Ciągle miałam wrażenie, że przy naj­mniej­szym moim ru­chu dre­ny zo­staną wy­rwa­ne z mo­je­go boku. To, co mogłam zro­bić, to prze­mieścić się na łóżku kil­ka mi­li­metrów w prawą lub lewą stronę.

Pla­no­wałam, iż po mie­siącu od daty ope­ra­cji wrócę do pra­cy. Nie­ste­ty, oka­zało się, iż je­stem zbyt słaba. Na­wet po trzech ty­go­dniach od ope­ra­cji miałam trud­ności z cho­dze­niem. Kie­dy próbowałam szyb­ciej po­ru­szać się, po­ja­wiał się sil­ny ból w pra­wym boku. Po po­przed­niej ope­ra­cji, udało mi się w ciągu mie­siąca powrócić do nor­mal­ne­go try­bu życia. Po ostat­niej oka­zało się to zupełnie nie­możliwe. Bar­dzo źle się z tym czułam. Bałam się jeździć sa­mo­cho­dem, co w sy­tu­acji, kie­dy miesz­kam w małej pod­war­szaw­skiej miej­sco­wości, unie­możli­wiało mi prak­tycz­nie kon­takt ze świa­tem. Nie mogłam również dźwigać ni­cze­go, co ważyło więcej niż je­den ki­lo­gram. Gdy pod­niosłam coś cięższe­go, czułam par­cie na szwy i ból pra­wej stro­ny ciała.

Mimo to z każdym dniem czułam się zdrow­sza. Je­dy­ny­mi fi­zycz­ny­mi wy­znacz­ni­ka­mi cho­ro­by, były dwie bli­zny po ope­ra­cji. Pierw­sza, która po­zo­stała po pierw­szej ope­ra­cji usu­nięcia żeber, jest pra­wie nie­wi­docz­na pod prawą pier­sią, dru­ga jest szramą na ple­cach, po ope­ra­cji płuc.Ko­lej­ny guz na płucach

Kie­dy wszyst­ko zda­wało się wra­cać do nor­my, miał miej­sce kon­flikt z jed­nym z członków mo­jej ro­dzi­ny. Tak na­prawdę nie cho­dziło o nic wiel­kie­go, nie­ste­ty, w moim umyśle prze­two­rzyłam to w ogromną krzywdę, która mnie spo­tkała. No i na re­zul­ta­ty nie trze­ba było długo cze­kać. Naj­bliższa to­mo­gra­fia, której wy­nik po­znałam 19 paździer­ni­ka 2005 roku, wy­ka­zała po­ja­wie­nie się ko­lej­ne­go guza na płucu. Był to już trze­ci guz w moim cie­le, z punk­tu wi­dze­nia me­dy­cy­ny dru­gi prze­rzut pier­wot­ne­go guza.

Dla mnie ozna­czał on wy­rok śmier­ci. Wy­da­wało mi się, iż po nim nastąpią ko­lej­ne prze­rzu­ty, które do­pro­wadzą do to­tal­ne­go wy­nisz­cze­nia or­ga­ni­zmu.

Przy­po­mniały mi się tu słowa pro­wadzącego mnie to­ra­ko­chi­rur­ga, prze­ka­za­ne mo­jej ma­mie kil­ka mie­sięcy wcześniej, iż należy się spo­dzie­wać ko­lej­nych guzów na mo­ich obydwóch płatach płuc. O ile można będzie je wy­ci­nać, będą to robić. Nie­ste­ty, płuca mają określoną objętość i bez płuc nie można żyć. Tak więc przyj­dzie mo­ment, kie­dy już nie będzie możliwa żadna ope­ra­cja i będzie to już ozna­czało ko­niec. W tym mo­men­cie sięgnęłam pamięcią do warsz­tatów Si­mon­to­na, gdzie jed­na z uczest­ni­czek żaliła się, iż le­ka­rze odmówili jej ko­lej­nej ope­ra­cji z po­wo­du licz­nych guzków w płucach. Pro­si­li tyl­ko, aby się zgłosiła, kie­dy za­cznie wy­mio­to­wać krwią, co prak­tycz­nie ozna­cza, iż pa­cjent umrze w naj­bliższym cza­sie.

Jak nig­dy wcześniej, od­czułam bli­skość śmier­ci. Roz­pacz to zbyt małe słowo, aby móc wy­ra­zić mój stan emo­cjo­nal­ny, w tam­tym cza­sie. Do­dam, iż mój syn miał 11 lat i per­spek­ty­wa osie­ro­ce­nia go była dla mnie nie do znie­sie­nia. W moim umyśle po­ja­wiły się ob­ra­zy, jak leżę na łóżku, nie mając re­ak­cji czu­cio­wych i mój mąż musi się mną opie­ko­wać. Było to strasz­ne.

To­ra­ko­chi­rurg stwier­dził, iż mam przy­go­to­wać się na ko­lejną ope­rację w naj­bliższym cza­sie, on na­to­miast skon­sul­tu­je się jesz­cze w mo­jej spra­wie z in­ny­mi on­ko­lo­ga­mi. Dla własne­go do­bra po­win­nam się jej pod­dać jak naj­szyb­ciej. Czas działać będzie na moją nie­ko­rzyść.

Stwier­dziłam, iż w tej sy­tu­acji tyl­ko cud może mnie ura­to­wać. Wie­działam, iż zda­rzają się nie­wia­ry­god­ne rze­czy i dla­cze­go ma on nie przy­tra­fić się właśnie mnie. Myślę, że bar­dzo ade­kwat­ne stają się słowa Woj­cie­cha Eichel­ber­ge­ra:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: