Jak sen staje się udręką - ebook
Jak sen staje się udręką - ebook
Takiej książki o śnie jeszcze nie było!
Nie jest to poradnik ani reportaż, ani typowa praca popularnonaukowa.
To pasjonująca opowieść o niewiarygodnych wręcz prawdziwych ludzkich cierpieniach, w której wybitny ekspert odsłania mroczne strony snu i wyjaśnia nocne wybryki mózgu.
A to niezbadany, niewyobrażalny, przerażający i fascynujący świat.
Jackie, łagodna starsza pani, pędzi nocą na motorze.
Tom rzuca się na swoją dziewczynę w brutalnym seksualnym akcie.
Don co noc zjada wszystko, co popadnie, nawet karmę dla ptaków.
Rano tego nie pamiętają… bo robią to, ŚPIĄC…
Zaburzenia snu są bardziej powszechne, niż sądzimy.
Jedna osoba na trzy źle sypia. Jedna na dziesięć cierpi na chroniczną bezsenność, jedna na piętnaście na bezdech senny, a jedna na dwadzieścia na zespół niespokojnych nóg.
Doktor Leschziner ze współczuciem przedstawia też jeszcze groźniejsze i ekstremalne przypadki: zaburzenia rytmu dobowego, lunatykowanie, lęki nocne, odgrywanie marzeń sennych, zespół nocnego jedzenia, seksomnię, narkolepsję, katapleksję, aż po halucynacje i paraliż senny.
Znamienity badacz snu na podstawie zdumiewających opowieści o swoich pacjentach odkrywa przed nami, co w świetle neuronauki dzieje się z mózgiem, gdy śpimy.
Ukazuje też biologiczne i psychologiczne czynniki niezbędne do zdrowego odpoczynku we śnie.
To genialna opowieść o zaburzeniach snu – ich przyczynach i skutkach – na podstawie analizy dolegliwości pacjentów jednego z czołowych światowych autorytetów. „TIMES”
Dr GUY LESCHZINER jest konsultantem neurologii i ordynatorem oddziału Sleep Disorders Centre – jednej z wiodących w Europie klinik leczenia zaburzeń snu w Guy’s Hospital w Londynie.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-7773-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Myślimy, że sen to stan uspokojenia, kiedy nasze umysły zastygają w bezruchu, a mózg milczy. Spanie jest pasywne i utożsamia się je z błogą nieprzytomnością oraz rozkoszą przebudzenia się wypoczętym. Świadomość, że coś dzieje się nocą, dają nam jedynie fragmenty marzeń sennych. Tak przynajmniej jest z większością z nas. Ale noce wielu pacjentów z mojej kliniki snu nie mają z tym nic wspólnego. Takie noce w laboratorium snu, do którego przyjmuję pacjentów w celu analizy ich nocnych zachowań, są przerywane krzykami, szamotaniną, chrapaniem, drgawkami, a niekiedy i bardziej dramatycznymi zdarzeniami oraz torturą złego snu albo całkowitego jego braku.
Naturalne oczekiwania, że przebudzimy się gotowi na nadchodzący dzień, rzadko pojawiają się u moich pacjentów, a nawet u ich partnerów. Ich noce są dręczone różnymi dolegliwościami, takimi jak przerażające nocne halucynacje, paraliż senny, odgrywanie marzeń sennych czy wycieńczająca bezsenność. Cała plejada aktywności w czasie snu odzwierciedla pełne spektrum zachowań człowieka w stanie czuwania. Niektóre z tych problemów medycznych mają wyjaśnienie biologiczne, inne psychologiczne i dlatego wraz z moimi współpracownikami w klinice skupiamy się na identyfikacji przyczyn zaburzeń snu pacjentów oraz staramy się opracować terapię lub leczenie.
W ciągu ostatnich kilku lat co roku miałem do czynienia z setkami pacjentów cierpiących na zaburzenia snu wywołujące bezsenność, nadmierną senność podczas dnia lub skutkujące dziwacznymi i przerażającymi doświadczeniami w nocy. Moja droga do tej pracy była przypadkowa. Jak większość lekarzy mojego pokolenia, nie miałem z krainą snu prawie żadnej styczności na studiach medycznych. Nie przypominam sobie ani jednego wykładu, który skupiałby się na śnie, aż do czasu gdy już od dłuższego czasu szkoliłem się w neurologii klinicznej, niemal dziesięć lat po ukończeniu studiów. Kiedy przez czysty przypadek w wieku dziewiętnastu lat zdecydowałem się na uzupełniające studia z dziedziny neuronauki, poproszono mnie, abym napisał esej na temat funkcji snu. Byłem naiwnym, lecz dociekliwym nastolatkiem i założyłem, jak zresztą większość ludzi, że zadaniem snu jest redukcja senności, przy czym założenie to zostało sformułowane na podstawie własnego doświadczenia. Kładłem się spać, kiedy byłem śpiący, a gdy się budziłem, po senności nie było śladu.
Niemniej jednak podczas przygotowań do tego zadania wpadła mi w ręce publikacja, której współautorem był Francis Crick, jeden z odkrywców struktury DNA. Z biegiem lat jego fascynacja świadomością i neuronauką rosła coraz bardziej, co częściowo zawdzięczał urlopowi naukowemu spędzonemu w placówce Salk Institute w San Diego, czołowym centrum badań neuronaukowych. W tej publikacji Crick wraz ze współpracownikami spekulował na temat funkcji snu, którą w tamtym czasie uważano za proces następujący wyłącznie podczas etapu snu zwanego fazą szybkich ruchów gałek ocznych REM. Naukowcy twierdzili, że funkcja snu nie tyle polega na freudowskiej „królewskiej drodze do podświadomości”, ile jest pewną formą porządkowania mózgu. Postulowali, że zadaniem snu jest przecinanie połączeń między komórkami mózgu, które zostały nawiązane za dnia, oraz że sen stanowi pewnego rodzaju „wsteczne uczenie się” mające na celu usunięcie zbędnych informacji. Słuszność tej hipotezy pozostaje kontrowersyjna do dziś, ale wtedy lektura tej publikacji rozjarzyła żarówkę w głowie niedouczonego, choć zaciekawionego studenta medycyny. Zrozumienie, że celem snu jest coś więcej niż tylko redukcja senności, że jest to zestaw stanów mózgu o wiele bardziej złożonych niż zwykły stan nieprzytomności trwający od momentu zaśnięcia do przebudzenia się, wywarło na mnie silne wrażenie. To rozbudziło moje zainteresowanie snem i jego zaburzeniami oraz przywiodło mnie do fascynującego i nierzadko dziwacznego klinicznego królestwa medycyny snu.
W tym świecie zmierzchu zakłócenia w ludzkim mózgu skutkują zaskakującymi i nie do końca zrozumiałymi schorzeniami. Tym bardziej że w przeciwieństwie do bólu w klatce piersiowej, bólów głowy, wysypek skórnych i innych powszechnych symptomów medycznych problemy te najczęściej rodzą się bez udziału świadomości, w czasie kiedy umysł i mózg człowieka są oddzielone od świata wewnętrznego i zewnętrznego.
Na kolejnych stronach zapoznam cię z kilkoma z moich pacjentów, którzy zgodzili się opowiedzieć swoje historie. Ich opowieści są dramatyczne, przerażające, pouczające, przejmujące, a niekiedy i zabawne. Zobaczysz, jak ich zaburzenia wpływają na otaczających ich ludzi, na ich związki z partnerami i dziećmi oraz na ich własne życie.
Dlaczego o nich piszę? I, co ważniejsze, dlaczego ty powinieneś o nich przeczytać? Wiele z tych opowieści dotyczy pacjentów z ekstremalnymi zaburzeniami snu znajdującymi się na krańcach spektrum ludzkich doświadczeń, a dzięki badaniu tych ekstremów możemy dowiedzieć się o mniej drastycznym krańcu tego spektrum. Zrozumienie sposobu, w jaki zaburzenia snu wpłynęły na tych pacjentów, pozwoli nam dowiedzieć się trochę o tym, w jaki sposób sen wpływa na nas samych. Co więcej, wiele z tych dolegliwości jest dość powszechnych. Przykładowo, przewlekła bezsenność dotyka jednego na dziesięciu dorosłych, bezdech senny – blisko jednego na piętnastu, a zespół niespokojnych nóg – jednego na dwudziestu. Jest niemal pewne, że każdy czytelnik tej książki cierpi na przynajmniej jedną z tych przypadłości albo zna kogoś takiego.
Lekarze uwielbiają opowieści. Uwielbiamy je opowiadać i ich słuchać. Dzięki nim nauczamy, uczymy się i umilamy sobie wzajemnie czas. W medycznym żargonie to, co opowiada pacjent własnymi słowami, nazywane jest historią, opowieścią o jego problemie. Jako studenci medycyny i świeżo upieczeni lekarze nabywamy umiejętności do wydobywania tych opowieści. Nasze dzienniki medyczne i konferencje są pełne studiów przypadków i właśnie poprzez dzielenie się nimi rozpowszechniamy doświadczenia i poszerzamy podstawy swojej wiedzy.
Jestem przede wszystkim neurologiem i umiejętności, jakie nabyłem w trakcie mojego kształcenia neurologicznego, mają swoje zastosowanie również w praktyce medycyny snu. Jako stażyści w szpitalu National Hospital for Neurology przy Queens Square w centralnym Londynie w czwartkowe popołudnia uczestniczyliśmy w rytuale przejścia: słynnym Obchodzie Gowersa. Przede wszystkim w celach edukacyjnych, lecz także poniekąd rozrywkowych, spotkania odbywały się w dużej auli wykładowej ze stromymi trybunami. W drugim rzędzie, gdzie siadaliśmy jako stażyści neurologii, wydawało się nam, że znajdujemy się w jednym z rzymskich amfiteatrów i że za chwilę rzucą nas lwom na pożarcie. Najkreatywniejsi ze stażystów wynajdywali na oddziałach szpitalnych pacjentów niezwłocznie potrzebujących pomocy, aby dzięki temu wślizgnąć się spóźnionym na tyły audytorium, gdzie stał tłum młodych lekarzy, studentów medycyny oraz gości, neurologów z zagranicy. Ci najbardziej przebiegli prosili kolegów, aby wezwali ich pagerem na samym początku sesji, żeby mogli oficjalnie wyjść w celu zajęcia się „nagłym wypadkiem” i po chwili zakraść się z powrotem do tylnych rzędów sali.
Widownia oczekiwała iście sportowego wydarzenia z radosną niecierpliwością, a stażyści mogli jedynie żywić nadzieję na przetrwanie tej mordęgi choć z krztyną nienaruszonej godności. Słyszałem opowieści o kolegach wymiotujących z nerwów co czwartek w porze obiadu oraz o innych łykających beta-blokery, żeby uspokoić nerwy przed wejściem na salę. W ciągu bolesnych dziewięćdziesięciu minut prezentowano trzy przypadki. Zazwyczaj pacjentów wtaczano na wózkach na przód sali, a konsultant prowadzący tego dnia Obchód Gowersa maglował stażystów na temat tych przypadków, często obnażając rażące luki w naszej wiedzy na oczach dwustu ludzi siedzących za naszymi plecami.
Po szczególnie upokarzającej sesji czuliśmy, jak dwieście par oczu wypala nam dziury z tyłu głowy, i jedyne, czego wtedy pragnęliśmy, to zapaść się pod ziemię. To wywierało na nas tak ogromny wpływ, że niektórzy z moich kolegów wciąż wspominają swoje najboleśniejsze doświadczenia dwadzieścia lat później. Nawet ja, pisząc o tym w tej chwili, czuję lekkie wypieki na twarzy i delikatny ucisk w żołądku… Obchody te, choć potworne, zapewniały wspaniałą możliwość nauki i obserwacji dolegliwości, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, przy czym myślę, że przyswajanie tej wiedzy dodatkowo wzmacniał zwyczajny lęk przed tą lekcją. Zespół Allgrove’a i jego powiązania z neurologią zapamiętam do końca życia, mimo że od tamtego momentu nie słyszałem, żeby ktokolwiek o nim wspominał.
Strach przed totalnym upokorzeniem podczas Obchodu Gowersa wyostrza umysł, jednak jego najcenniejszym walorem jest możliwość wysłuchania zawiłych opowieści pacjentów i właśnie na punkcie takich opowieści lekarze, a szczególnie neurolodzy, mają bzika i to samo można powiedzieć o medycynie snu. Zdecydowanie najbardziej pomocną informacją podczas stawiania lub „formułowania” diagnozy jest wywiad z pacjentem, a nie analizy, wyniki badań krwi czy tomografii. Mężczyzna, który pamięta drgawki w lewej ręce na moment przed upadkiem i urazem głowy, wskazujące na napad padaczki w prawej korze ruchowej mózgu, co z kolei prowadzi do diagnozy guza mózgu; młoda kobieta, która zgłasza utratę wzroku rozchodzącą się powoli, z każdą minutą w polu widzenia, co potwierdza raczej migrenę oczną z aurą – rozprzestrzenienie się w korze wzrokowej nieprawidłowej aktywności elektrycznej utożsamianej z migrenowymi bólami głowy – niż problem z oczami; epizod zawrotów głowy sprzed kilku lat, który wskazuje, że drgająca dłoń siedzącej przed tobą kobiety jest raczej skutkiem stwardnienia rozsianego, a nie uszkodzenia nerwu w nadgarstku; lub też historia zaburzeń w rodzinie wskazujących, że przyczyny problemów z koordynacją motoryczną mężczyzny nadużywającego alkoholu należy doszukiwać się raczej w genetyce niż w jego alkoholizmie. Najlepsi neurolodzy, z jakimi pracowałem, to ci, którzy są cierpliwi i bezwzględnie zdeterminowani do wydobywania pełnej historii, niczym śledczy z FBI.
Nacisk na wykorzystywanie studiów przypadków w nauczaniu jest tak duży, że ich prezentacja jest standardową metodą szkolenia lekarzy i utrwalania ich fachowej wiedzy. Pozwala to nam „doświadczać” rzadkich przypadków, na które możemy się natknąć w pewnym momencie w przyszłości – dlatego też Obchód Gowersa oraz jego różne wersje są praktykowane w szpitalach na całym świecie.
Podczas przyjęcia do szpitala większość pacjentów jest sfrustrowana wielokrotnym „pobieraniem” ich historii przez studentów medycyny, całych zastępów młodych lekarzy, internistów, zespołów specjalistów i konsultantów. Opowieść pacjenta jest raz po raz omawiana i roztrząsana od samego początku, a różne jej aspekty są badane na nowo. Wpływ danej dolegliwości na różne obszary życia pacjentów jest analizowany, jednak, z reguły, akurat z tą częścią ich opowieści gorzej sobie radzimy w ogólnym zamieszaniu panującym w przychodni, gdzie liczba pacjentów w poczekalni przed naszymi drzwiami nieustannie rośnie, i pod gradem poirytowanych spojrzeń tych, których godzina przyjęcia już dawno minęła. Nasze zrozumienie relacji pacjentów z ich chorobą, tego, jak wpływa ona na ich życie towarzyskie lub rodzinne oraz niuanse ich skarg, które nie mają nic wspólnego z postępem terapii, są przypadkowymi ofiarami skuteczności. W rzeczywistości po prostu staramy się uzyskać wszystkie informacje, aby postawić jednoznaczną diagnozę i sporządzić plan leczenia w możliwie najkrótszym czasie, aby móc zająć się kolejną osobą.
Jak dziś pamiętam moment, byłem jeszcze wtedy uczniem, kiedy wziąłem do ręki egzemplarz książki Olivera Sacksa, _Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem_. Kiedy czytałem historie o marynarzu, który nie potrafił tworzyć nowych wspomnień, o mężczyźnie, który nie rozpoznawał własnej nogi, i o kobiecie, która słyszała muzykę na skutek napadów padaczki, byłem zachwycony. Jednak to kontekst, w którym autor umieścił te symptomy, ich wpływ na życie tych ludzi, był tym, co pozwoliło mi dokładniej zrozumieć naturę tych przypadłości, oraz to, jak na nas wpływają. A lektura tych opowieści była tym, co zainspirowało moje, i bez wątpienia wielu moich kolegów, zainteresowanie neurologią.
Neurolodzy mają obsesję na punkcie „lezji”, medycznego terminu stosowanego do określania uszkodzenia lub urazu. Za każdym razem kiedy badamy pacjenta, zadajemy sobie pytanie, gdzie znajduje się uszkodzenie. Zbieramy do kupy symptomy i oznaki w celu „lokalizacji lezji”, identyfikacji jej umiejscowienia w układzie nerwowym. Uszkodzenie może nastąpić na skutek udaru, urazu mechanicznego lub guza. Może być widoczne gołym okiem lub dopiero podczas tomografii. Może być mikroskopijne, wykrywalne dopiero po biopsji lub _post mortem_. Może też być przejściową „lezją” powstałą w wyniku tymczasowej dysfunkcji niewielkiej części układu nerwowego na skutek aberracji elektrycznej. Jednak nie tylko drętwienie ręki czy paraliż twarzy mogą być rozpatrywane w kategoriach lezji. Wiele zaburzeń snu, o których przeczytasz w kolejnych rozdziałach, jest również bezpośrednią konsekwencją lezji.
Być może najsłynniejsza lezja omawiana w świecie neurologii wpłynęła na mózg Phineasa Gage’a. Gage urodził się w hrabstwie Grafton w New Hampshire. Za młodu zaczął pracować z materiałami wybuchowymi, prawdopodobnie na farmach lub w pobliskich kamieniołomach. Jego pierwszy kontakt z prochem okazał się bardzo niefortunny dla Gage’a, ale jakże fortunny dla współczesnej neurologii. O około 16:30 13 września 1848 roku, nieopodal Cavendish w stanie Vermont, podczas nadzorowania grupy robotników wysadzających skały pod budowę miejscowej linii kolejowej, dwudziestopięcioletni Gage wciskał materiał wybuchowy w dziurę w skale żelaznym ubijakiem, długim metalowym prętem służącym do ciasnego upychania prochu. Kiedy w pewnym momencie przepchnął pręt w dół, ten najprawdopodobniej otarł się o skałę i wytworzył iskrę, zapalając cały materiał wybuchowy w dziurze. Żelazny ubijak wystrzelił z dziury jak włócznia, wbił się w lewą część twarzy Gage’a, przeszedł za lewym okiem, a następnie przeszył przednią część mózgu i czaszki. Pręt, niczym oszczep, wylądował nieopodal „wysmarowany krwią i mózgiem”. Co niezwykłe, po krótkim napadzie drgawek Gage usiadł, po czym zabrano go wozem do miejscowego lekarza. Makabryczne zeznanie lekarza było następujące: _Najpierw zauważyłem ranę na głowie, jeszcze zanim wysiadłem z powozu, pulsowanie mózgu było bardzo wyraźne. Czubek głowy wyglądał jak odwrócony lejek, jak gdyby jakieś ciało obce w kształcie klina zostało wbite od dołu. Pan Gage, kiedy badałem jego ranę, opisywał sposób, w jaki doznał urazu, zebranym dokoła ludziom. W tamtej chwili nie wierzyłem w relację pana Gage’a i uznałem, że był otumaniony. Pan Gage uparcie twierdził, że pręt przeszył jego głowę. Pan G wstał i zwymiotował; wysiłek podczas wymiotowania wycisnął około pół filiżanki mózgu, który wypadł na podłogę._
Fakt, że Gage przeżył, zwłaszcza w połowie XIX wieku, jest wręcz niewiarygodny. Lecz tym bardziej niewiarygodna była zmiana, jaka zaszła w nim po wypadku. Po długiej rekonwalescencji, powikłaniach z delirium, infekcją i śpiączką w końcu udało mu się wrócić do domu rodziców jakieś dziesięć tygodni później. Jednak to już nie była ta sama osoba.
Szczegóły są skąpe, ale wiemy, że przed wypadkiem opisywano go jako pracowitego, pilnego i lubianego człowieka. Jego pracodawcy chwalili go jako „najwydajniejszego i najzdolniejszego brygadzistę w zespole”. Mimo to po tym potwornym wypadku Harlow, jeden z jego lekarzy, napisał: _Wygląda na to, że równowaga, że tak powiem, między jego zdolnościami intelektualnymi a zwierzęcymi skłonnościami została zburzona. Jest niespokojny, lekceważy innych, a niekiedy dopuszcza się najobrzydliwszych bluźnierstw, co wcześniej nie leżało w jego zwyczaju, przejawia jedynie niewielki szacunek wobec swoich kolegów, jest impulsywny wobec uwag lub porad, kiedy te stają w konflikcie z jego zachciankami, niekiedy nieustępliwie uparty, a jednocześnie kapryśny i niezdecydowany, obmyśla wiele planów przyszłych działań, które porzuca przed ukończeniem na rzecz innych, wydających się bardziej wykonalnymi. Jego zdolności intelektualne oraz czyny są na poziomie dziecka, jednak ma zwierzęce namiętności silnego mężczyzny. Przed urazem, chociaż nie zdobył wykształcenia szkolnego, jego umysł był zrównoważony, a ci, których szacunkiem się cieszył, uważali go za sprytnego, mądrego człowieka interesu, bardzo żywego i wytrwałego w realizacji wszystkich swoich planów. Pod tym względem jego umysł uległ radykalnej zmianie, tak ewidentnej, że jego przyjaciele i znajomi oznajmili, że „to już nie ten Gage”._
Wygląda na to, że niegdyś przyjazny i towarzyski mężczyzna zmienił się w kłótliwego, przeklinającego i nieprzyjemnego osobnika: _Był obrzydliwy, obsceniczny, szorstki i wulgarny do tego stopnia, że porządni ludzie przestali tolerować jego towarzystwo_.
Historia Gage’a zaczęła żyć własnym życiem i nie ulega wątpliwości, że została przerysowana i rozdmuchana na skutek ciągłego powtarzania. W rzeczywistości wygląda na to, że w późniejszym okresie życia zmiana ta wpływała na niego w mniejszym stopniu. Jest to jeden z najsłynniejszych historycznych przypadków lokalizacji pokazujący, że różne obszary mózgu pełnią odmienne funkcje. Uszkodzenie płatów czołowych na skutek nowotworu, różnych rodzajów demencji czy też żelaznego ubijaka jest znaną przyczyną zmiany osobowości i wskazuje, że płaty czołowe ogrywają fundamentalną rolę w naszych zachowaniach społecznych i planowaniu.
Z tego też względu korelacja zmian z symptomami, czy oznakami, pozwala nam zrozumieć sposób funkcjonowania mózgu, jego organizację oraz wpływ na nasze życie. Lezje te mogą się pojawić przypadkowo lub na skutek choroby. W badaniach na zwierzętach mogą być wywoływane celowo. W praktyce klinicznej staramy się określać umiejscowienie lezji w układzie nerwowym. Próbujemy postawić ujednoliconą diagnozę, znaleźć jedną główną przyczynę, aby wyjaśnić wszystkie objawy i wyniki badań.
Jednak w świecie snu ta zasada brzytwy Ockhama – mówiąca o tym, że w celu wyjaśnienia każdej kwestii należy szukać najprostszego wytłumaczenia, jednej diagnozy – nie zawsze ma zastosowanie. Oczywiście w klinice neurologii na wyjaśnienie migreny pacjentów może mieć wpływ ich poziom stresu lub wcześniej spożyty alkohol, jednak na ogół nie zmienia to diagnozy. Niemniej jednak, jak każdy powie, sen jest absolutnym zestawieniem czynników biologicznych, społecznych, środowiskowych i psychologicznych. Niepokój jak najbardziej może wywołać mrowienie w dłoniach, a hałas nasilić migrenę, lecz związek między chrapaniem, pracą zmianową, głośną sypialnią i niepokojem a doświadczeniem snu jest o wiele bardziej bezpośredni. Czynniki te są zdecydowanie ważniejsze w kwestii różnicy między uczuciem wypoczęcia i pobudzenia a niewyobrażalnego wyczerpania. Zrozumienie wszystkich tych aspektów życia jest niezbędne w ewaluacji snu. Jednak analiza ogółu tych elementów może być nie lada wyzwaniem w ciągu trzydziestominutowej konsultacji, szczególnie jeżeli w międzyczasie musisz robić notatki, walczyć z komputerem i dyktować list.
Niemniej wiele zaburzeń snu, o których przeczytasz w kolejnych rozdziałach, podobnie jak inne zaburzenia neurologiczne, wyobraża lezje w układzie nerwowym – w dużej mierze mikroskopijne, przemijające lub o podłożu genetycznym, lecz lezje tak czy inaczej. Są one eksperymentami natury dającymi nam szansę zrozumieć samych siebie i pomagającymi nam określić, jak usterki w kontroli mózgu nad snem mogą poskutkować tym ogromnym wachlarzem zjawisk. Zobaczymy, jak zmiany w mózgu wywołują niekontrolowane napady snu, realistyczne marzenia senne, halucynacje, paraliż senny i upadki podczas dnia. Jak nieprawidłowości w pniu mózgu powodują, że odgrywamy swoje marzenia senne, oraz jak czynniki genetyczne wpływają na to, że chodzimy, jemy, uprawiamy seks, a nawet jeździmy motorem podczas snu. Jak anomalie chemiczne w układzie nerwowym mogą zapoczątkować dziwaczne i alarmujące wrażenia w nocy. Jak nasze geny wpływają na nasz zegar biologiczny. Oraz jak napady padaczki podczas snu mogą tworzyć przerażające doznania nocne. Zjawiska te mogą więc powiedzieć nam o tym, jak nasz mózg reguluje nasz sen oraz w jaki sposób są kontrolowane różne aspekty naszego snu.
Na przykładzie innych pacjentów opisanych w tej książce zobaczysz, jak czynniki psychologiczne lub biologiczne mogą wpływać na sen, powodując na przykład wycieńczającą bezsenność lub bezdech senny – dolegliwość, w której utrudnione oddychanie zakłóca sen. Jedna konkretna opowieść pokaże, że nawet nasz partner może w znacznym stopniu wpłynąć na nasz sen. Jednak nawet w tych przypadkach, których przyczyna nie jest związana z uszkodzeniem układu nerwowego, sam sen jest uszkodzony, zakłócony lub w jakiś sposób zmieniony. Dzięki tym studiom przypadków uzyskujemy również wgląd w rolę prawidłowego snu w podtrzymaniu poprawnych funkcji mózgu – pamięci, nastroju, czujności – poprzez wpływ deprywacji snu lub jego zakłócenia. Ci ludzie pozwalają nam zrozumieć znaczenie snu w zachowaniu zdrowia fizycznego, psychicznego i neurologicznego.
Chętnie już teraz przedstawiłbym ci moich pacjentów i ich opowieści, lecz zanim to uczynię, wybacz mi, proszę, jedną krótką, aczkolwiek ważną dygresję. Aby docenić sen zaburzony, trzeba najpierw zrozumieć sen prawidłowy. Brniemy przez życie, a nasz sen się zmienia zarówno w kwestii ilości, jak i jakości. Jako noworodki przesypiamy dwie trzecie dnia, lecz kiedy stajemy się dorosłymi osobnikami, śpimy zwykle mniej więcej od 6,5 do 8,5 godziny w nocy. Sen nie jest jednak stanem statycznym; w rzeczywistości składa się z wielu różnych etapów.
Na samym początku, kiedy odpływamy, wkraczamy w etap 1. snu nazywany też sennością. Mózg przejawia wyciszenie prawidłowej elektrycznej aktywności w stanie czuwania, a oczy zaczynają powoli przetaczać się na boki. W miarę pogłębiania się snu wkraczamy w etap 2. – płytki sen – w którym aktywność mózgu zwalnia jeszcze bardziej. Podczas rejestracji fal mózgowych na tym etapie snu stają się widoczne elementy zwane wrzecionami snu i kompleksami K – są to przejściowe zmiany w tle rytmu fal mózgowych niewystępujące w stanie czuwania. Zanim znajdziemy się w etapie 3. – głębokim śnie – na ogół w ciągu około trzydziestu minut od odpłynięcia, fale mózgowe znacznie zwalniają, lecz ich rozmiar wzrasta. Z tego też względu etap ten jest niekiedy nazywany snem „wolnofalowym”. Etapy od 1. do 3. to sen bez szybkich ruchów gałek ocznych NREM i dopiero po około sześćdziesięciu, siedemdziesięciu pięciu minutach wkraczamy w sen z szybkimi ruchami gałek ocznych REM.
Jak niebawem zobaczymy, we śnie REM oczy szybko poruszają się na boki, a fale mózgowe przejawiają wysoką aktywność – podobnie jak w stanie czuwania – i właśnie na tym etapie pojawiają się marzenia senne. Jako dorośli w ciągu nocy przechodzimy przez te różne etapy snu zwykle cztero- lub pięciokrotnie, przy czym większość głębokiego snu, etapu 3., zachodzi w pierwszej połowie nocy, a większość snu REM – w drugiej.
Z wiekiem proporcje tych różnych etapów snu zmieniają się. Noworodki spędzają połowę snu w fazie REM, natomiast u dorosłych waha się ona od 15 do 25 procent i stopniowo maleje wraz ze zbliżaniem się do wieku podeszłego. Również proporcja etapu 3. ulega zmianie: u dorosłych etap ten stanowi w przybliżeniu 15–25 procent całkowitego snu i skraca się nieznacznie w podeszłym wieku, kiedy to ustępuje miejsca etapom 1. i 2. Z wiekiem wzrasta również liczba momentów czuwania nocą, bardzo krótkich przebudzeń. Jak wkrótce pokażę, złożony układ jąder mózgowych, obwodów mózgowych i neuroprzekaźników reguluje ten proces biologiczny, kontrolując początek i koniec snu oraz przełączanie między snem REM a NREM.
Istnieją jeszcze dwa procesy, które należy zrozumieć, ponieważ kontrolują one potrzebę snu. Pierwszy z nich to mechanizm homeostazy.
Jak każdy wie, im dłużej nie śpimy, tym bardziej wzrasta nasza potrzeba snu. Wydłużony stan czuwania skutkuje podwyższeniem poziomu konkretnych neuroprzekaźników wspomagających sen, potęgując senność i w ten sposób ułatwiając zapoczątkowanie snu. Jednak drugą potężną siłą, jak za chwilę zobaczymy, jest zegar dobowy.
W każdym z nas kryje się stróż czasu, wewnętrzny zegar, który synchronizuje nasze neurologiczne i biologiczne funkcje ze światem zewnętrznym. Kiedy zbliżamy się do środka nocy, wpływ tego zegara jest najsilniejszy i zmusza nas do snu, za dnia natomiast zwiększa naszą czujność.
Zasadniczo te dwa mechanizmy, dobowy i homeostatyczny, pracują w synchronizacji, aby zapewnić nam odpowiednią dawkę snu w nocy i pobudzenia w ciągu dnia. Tak przynajmniej się dzieje, kiedy działają prawidłowo.
Na kolejnych stronach opiszę pacjentów, z którymi zetknąłem się w ciągu wieloletniej pracy w Sleep Disorders Centre – Centrum Zaburzeń Snu, w szpitalach Guy’s Hospital i London Bridge Hospital. Mam to szczęście znać niektórych z tych pacjentów od wielu lat, dzięki czemu mogłem uzyskać wgląd w ich dolegliwości i życie. W przypadku innych mogłem bardziej zagłębić się w ich świat, spotkać się z nimi i ich rodzinami poza restrykcjami kliniki, w ich domach, gdzie czas jest mniej ograniczony, a nasze dyskusje są swobodniejsze. Wszyscy wyrazili zgodę na współpracę i wykorzystanie ich przypadków, zapewniając tym samym ich dokładność i wiarygodność. Jedyne zmienione szczegóły to niektore imiona.
Przedstawione poniżej historie pacjentów ilustrują fundamentalne znaczenie snu w naszym życiu. I, jak to trafnie ujął neurolog Oliver Sacks: _W trakcie badania choroby zdobywamy wiedzę o anatomii, fizjologii i biologii. W trakcie badania chorego człowieka zdobywamy wiedzę o życiu_.