Jak się pisze miłość - ebook
Jak się pisze miłość - ebook
Laura Morawska jest uważana za specjalistkę od porywów serca – jej miłosne powieści w mig stają się bestsellerami i zdobywają rzesze fanów. Gdy jej debiutancka powieść dostaje szanse na ekranizację, Laura nie posiada się z radości. Tym bardziej że ma możliwość pojawienia się na planie zdjęciowym w roli asystentki reżysera, a główną rolę w ekranizacji ma zagrać topowy młody aktor.
Adam Gniewosz słynie z tworzenia krwawych i sensacyjnych produkcji, a nie słodkich romansów. W dodatku ma opinię nieugiętego i trudnego we współpracy, co wywołuje liczne konflikty na planie.
Laura już pierwszego dnia zraża do siebie znanego reżysera i pakuje się w kłopoty.
Czy Laura i Adam dla dobra filmu będą potrafili się dogadać?
Jedno jest pewne, za każdym razem, gdy ta dwójka znajdzie się obok siebie, będzie iskrzyć…
„Jak się pisze miłość” to komedia romantyczna, która nie tylko zimą rozgrzeje Wasze serca!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8231-364-2 |
Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy ktoś byłby w stanie mi wytłumaczyć, w którym momencie moje życie postanowiło upaść na głowę? Bo tak się złożyło, że dziś jest Wigilia. Dokładnie dwudziesty czwarty dzień grudnia. Dzień cudów. Dzień, w którym zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem. Dzień, w którym wszyscy są dla siebie obrzydliwie mili, za wszelką cenę próbując ukryć swoje prawdziwe myśli (choć ta reguła chyba nie tyczy się mojej rodziny, bo oni nawet nie próbują stwarzać pozorów).
To także dzień, w którym stałam właśnie przed łóżkiem. Przed jednym łóżkiem. Jednym łóżkiem, które przez dwie noce miałam dzielić z Adamem Gniewoszem.
Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, jak do tego doszło?
Ktoś?
Ktokolwiek?
Ale zacznijmy od początku…ROZDZIAŁ PIERWSZY
OD: Adam Gniewosz
DO: Nika Wichura
DATA: 29/09/2023 18:52
TEMAT: scenariusz do filmu „Romansiara”
Witam,
przesyłam OSTATECZNĄ wersję scenariusza do wglądu.
Z poważaniem
Adam Gniewosz
OD: Nika Wichura
DO: Adam Gniewosz
DATA: 29/09/2023 22:06
TEMAT: scenariusz do filmu „Romansiara”
Panie Adamie,
może jeszcze przemyślimy tę OSTATECZNĄ wersję? Wydaje mi się, że w scenariuszu nie ma wielu kluczowych momentów z książki. Na przykład rozmowa Emilki i Konrada przy fontannie. Nie uważa Pan, że to byłaby słodka scena? Albo to jak Emilka jedzie rowerem i o mało nie potrąca psa sąsiada? Może to się wydawać brutalne, ale przecież, co oczywiste, żadnemu zwierzęciu nic się nie stanie. Albo ten motyw z pomyleniem telefonów? To mogą być naprawdę ekscytujące momenty, które wiele wniosą do filmu. Tak, właściwie to z całą pewnością powinniśmy przyjrzeć się jeszcze temu scenariuszowi i nanieść poprawki. Oczywiście jestem do dyspozycji, kiedy będzie Pan dopisywał nowe sceny.
Pozdrawiam
Nika
OD: Adam Gniewosz
DO: Nika Wichura
DATA: 29/09/2023 22:41
TEMAT: scenariusz do filmu „Romansiara”
Pani Niko,
nie będę już niczego zmieniać w scenariuszu. Tak jak napisałem we wcześniejszym mailu, jest to wersja OSTATECZNA. Każda kolejna scena byłaby zbędna i zupełnie niczego więcej nie wniosłaby do mojego filmu.
Na plan wchodzimy 01.12.2023, a ostatni dzień zdjęciowy przewiduję na 27.01.2024 – gdyby zechciała się pani pojawić w tym okresie, to nie widzę z tym żadnego problemu. W razie takiej potrzeby prześlę szczegółowy harmonogram.
Z poważaniem
Adam Gniewosz
– No co za dupek – mruknęłam pod nosem, kiedy skończyłam czytać na głos maila w telefonie. – I to jego „z poważaniem” – prychnęłam. – On w ogóle mnie nie poważa, Beti.
Spojrzałam na przyjaciółkę, która napełniała nam właśnie lampki z winem, bo poprzednią porcję zdążyłyśmy już osuszyć. Tak jak wcześniejszą. I tamtą przed wcześniejszą.
Chwyciłam za szkło i upiłam łyk. Delektowałam się smakiem słodkiego czerwonego wina kalifornijskiego o smaku leśnych owoców, a konkretnie Carlo Rossi Refresh z Lidla za dziewiętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć.
To są prawdziwe pyszności, a nie jakieś sikacze za stówę, których nie da się pić, nawet będąc już pod wpływem. Sprawdzone info, wierzcie mi.
– To jego film – zauważyła Beata, gryząc chipsy i rozsiadając się wygodnie na drugim końcu kanapy w moim salonie.
– Ale moja książka – westchnęłam.
Moja książka.
Czasami sama nie dowierzałam w to, jak teraz wygląda moje życie.
Jeszcze trzy lata temu studiowałam polonistykę, pracowałam w sieciówce odzieżowej w Złotych Tarasach i brałam drobne fuchy redakcji oraz korekty różnego rodzaju tekstów. W wielkim skrócie – byłam humanistką, o której tworzyło się memy, i osobą, która mogłaby z powodzeniem prowadzić profil na fejsie o nazwie „Beka z klientów”, gdyby taka strona jeszcze nie istniała. W tym oto momencie proszę o minutę ciszy dla wszystkich pracujących w Black Friday w centrach handlowych. Powinnam sobie to wpisać do cv w rubryce umiejętności.
Jeszcze trzy lata temu byłam także w związku z Konradem, którego kochałam całym swoim naiwnym, małym serduszkiem.
Tak, imię mojego byłego posłużyło mi do nazwania głównego bohatera w mojej debiutanckiej książce zatytułowanej Romansiara, która niedługo będzie ekranizowana. Oczywiście wtedy, gdy pisałam tę powieść, a było to w trzeciej klasie liceum, nie wiedziałam jeszcze, że kilka lat później Konrad pójdzie sobie w tango z wymuskaną koleżanką ze studiów prawniczych i oznajmi mi, że do siebie nie pasujemy. Aha… czyli wtedy, gdy straciłam z nim dziewictwo i przeprowadziłam się za nim z naszego rodzinnego miasta do Warszawy, to do siebie pasowaliśmy?
Dobrze, kurwa, wiedzieć.
Czasami moje życie jawiło mi się niczym kartka, na której niezmywalnym tuszem notowałam wszystkie swoje błędy. I się na nich nie uczyłam.
No ale trzy lata temu coś się zmieniło. I to za sprawą mojej przyjaciółki Beti, z którą zerowałyśmy właśnie kolejne lampki wina.
Beata jako jedyna wiedziała, że pisałam własne teksty do szuflady – pewnie dlatego, że już od dzieciństwa nie potrafiłam trzymać przed nią niczego w sekrecie – i absolutnie nie zamierzałam wyciągać ich nigdy na powierzchnię. Ona po kryjomu zrobiła to za mnie. Opublikowała moją książkę na jednej z popularnych platform internetowych, gdzie dosłownie każdy mógł podzielić się swoją twórczością. Przyznała się dopiero wtedy, gdy liczba wyświetleń przekroczyła milion, a do niej odezwało się wydawnictwo z propozycją wydania książki.
W pierwszej chwili pomyślałam, że zamorduję moją jedyną przyjaciółkę, i zastanawiałam się, czy mogłabym jakoś uniknąć więzienia, zeznając, że zrobiłam to, będąc niepoczytalną, co nie byłoby takim znowu mijaniem się z prawdą. A potem… zgodziłam się na warunki wydawnictwa. Z jednym zastrzeżeniem – nikt nie mógł się dowiedzieć, że ja to ja. (Na ten moment o moim rozdwojeniu jaźni wiedziała jedynie Beata i moja wydawczyni Aneta. Nawet rodzice nie mieli o tym pojęcia, i to akurat dobrze. Pewnie gdybym ich poinformowała, że piszę romanse, kazaliby mi przestać bujać w obłokach i zająć się prawdziwą pracą. Jeszcze dodaliby, że Konrad nie traktował mnie poważnie i mnie rzucił, bo nie poszłam na prawo albo na studia medyczne. Tak, na pewno o to chodziło). Na szczęście Becia podpisała się na platformie jako Nika Wichura, więc właśnie pod takim pseudonimem wydałam kolejne trzy książki i byłam teraz w trakcie pisania następnej, a na co dzień funkcjonowałam jako zwykła Laura Morawska.
Żeby nie było zbyt nudno, rok temu dowiedziałam się, że moja debiutancka książka zostanie zekranizowana.
A wracając do scenariusza… No cóż… W sumie to musiałam przyznać, że ostateczna wersja była okej. Nawet więcej niż okej. Kiedy się okazało, że za reżyserię i scenariusz miał odpowiadać Adam Gniewosz, całkowicie się przeraziłam. On? Człowiek, który nigdy wcześniej nie nakręcił żadnego filmu o miłości? Który na dobrą sprawę mógł nawet nie wiedzieć, co to słowo oznaczało? Który w branży uchodził za mężczyznę zimnego niczym kraina skuta lodem i niedostępnego jak rentgen kolana na cito na NFZ? Tak, wiem, że to niedostępne, bo próbowałam.
Gniewosz był ceniony w świecie filmowym – to fakt. Zdobył te wszystkie Orły, Lwy czy inne drapieżniki. Ale do tej pory tworzył dramaty i kryminały. Jak to się miało do mojej książki, pełnej czułości, miłości i porywów serca? Obawiałam się, że przemieni tę historię w krwawą jatkę.
Ale może jednak nie będzie tak źle?
– Masz rację, Beti – rzuciłam, sięgając po chipsy, ale ostatecznie chwyciłam kawałek zimnej już pizzy.
Dzisiaj pozwoliłyśmy sobie na dietę obrotową. Gdzie się nie obróciłyśmy, tam coś zeżarłyśmy. Pewnie powinnam czym prędzej przejść na dietę bardziej restrykcyjną, ale to najwyraźniej jeszcze nie był ten dzień.
– No wiem, że mam. A w czym?
– To jego film – potwierdziłam. – Muszę dać mu wolną rękę. Właściwie to chyba nie mam innego wyjścia. Wydawnictwo sprzedało prawa, a to, że konsultował ze mną scenariusz, to jego „dobra wola”. – Zrobiłam palcami znak cudzysłowu.
Od jakichś dwóch miesięcy korespondowaliśmy ze sobą mailowo i przez ten czas nie przeszliśmy na „ty”, a każda jego wiadomość kończyła się chłodnym: „Z poważaniem”.
– Chcesz pojawić się na planie? – zapytała. – Napisał, że nie miałby nic przeciwko.
– To pewnie tylko taka kurtuazja. – Przewróciłam oczami. – Poza tym nie mogę się tam pojawić, bo wtedy ludzie dowiedzą się, kim jestem.
Beti uniosła swoją wypielęgnowaną brew.
– Adam Gniewosz i kurtuazja? Wydaje mi się, że ten facet nie grzeszy grzecznością. A już na pewno nie w łóżku. To musi być rasowy diabeł.
Zaniosłam się śmiechem.
– Jakim cudem w ciągu sekundy z planu filmowego przeszłyśmy do tego, jaki on może być w łóżku?
– Och, daj spokój – parsknęła. – Nie mów, że go nie obczajałaś. – Chwyciła swoją komórkę i zaczęła w niej stukać. Na pewno odpalała wujka Google i wpisywała imię i nazwisko reżysera. – Ile on tak właściwie ma lat?
– Dwa tygodnie temu skończył trzydzieści cztery – rzuciłam automatycznie.
Spojrzała na mnie znad telefonu, śmiejąc się.
– A wiesz to, bo…?
– Bo całkiem możliwe, że wysłałam mu mailem życzenia urodzinowe – wypaliłam. – Miałam nadzieję, że trochę go tym zmiękczę i przestaniemy sobie w końcu pisać na pan i pani, i skończy się ten cholerny patos. Przecież jestem od niego młodsza zaledwie o osiem lat, a piszemy ze sobą jak jakaś dwójka sześćdziesięciolatków. Ale najwyraźniej ten typ tak ma.
– Co odpisał na życzenia?
– A jak myślisz? Napisał, cytuję: „Dziękuję. Z poważaniem, Adam Gniewosz”.
Becia zaczęła się śmiać, aż łzy leciały jej z oczu. Obawiałam się, że jeszcze chwila, a obszcza mi kanapę.
Przysunęła się bliżej i podetknęła mi pod nos komórkę. Skrolowała galerię ze zdjęciami Gniewosza, które już wcześniej oglądałam. Przecież to oczywiste, że prześledziłam, z kim mam do czynienia. Na żadnej z tych fotografii nie dojrzałam jego uśmiechu, co tylko potwierdzało, że był zimny i niedostępny. Przeważnie każde ujęcie było z planu, niepozowane, podczas pracy. Siedział za kamerą albo rozmawiał z aktorami i najwyraźniej nakazywał im, co mają robić. Zazwyczaj był ubrany na sportowo – bojówki, ciężkie buty, bluza i nieodłączny element na planie, czyli ciemna czapka z daszkiem. Nie ukrywam, że bardzo to do niego pasowało.
W końcu Beti zatrzymała się na zdjęciu z jakiejś gali. Adam Gniewosz miał na sobie idealnie skrojony czarny garnitur i trzymał w dłoni statuetkę – pewnie któregoś z tych drapieżników. Orła albo bażanta. Patrzył prosto w obiektyw aparatu, przez co miałam wrażenie, że spogląda centralnie na mnie. Aż przeszły mnie dreszcze. To jego spojrzenie ciemnych ślepi było wprost obezwładniające. Pewnie okazałyby się tak ciemne jak jego dusza.
– Totalne ciacho – odezwała się moja towarzyszka, a ja wreszcie oderwałam wzrok od telefonu i przeniosłam go na Becię.
– Czy ty przypadkiem nie masz męża, Beato?
Moja przyjaciółka wyszczerzyła się i wróciła na swój koniec kanapy.
– Mam nawet sześcioletnią córkę, Lauro, co nie zmienia faktu, że twój reżyser jest przystojny. Poza tym nie chcę go dla siebie, głupia. To ty masz okazję się obok niego zakręcić. A przypomnij mi, kiedy ostatni raz byłaś na randce?
Kiedy byłam na randce? Po uleczeniu złamanego serca, które Konrad sponiewierał, wpadłam w wir tinderowych wojaży.
Wojaż numer jeden – Rafał, co sobie chrapał. Nie dość, że okropnie się ślinił podczas całowania, to kiedy zostałam u niego na noc, odkryłam, że jebnięcie bomby w sąsiednim pokoju to nic w porównaniu z jego chrapaniem. I jeszcze te nieznośne „puffki”! Ugh! Masakra! W środku nocy uciekłam i już nigdy nie wróciłam.
Wojaż numer dwa – Tomasz, co się kochał jak misjonarz. Seks był nudny i przewidywalny, jak reklama tamponów (przecież wiadomo, że na końcu pojawi się radosna laska ubrana na biało). A zapowiadało się tak interesująco – w końcu na swoim profilu randkowym napisał: „Jestem jak pszczółka. Stworzony do bzykania”. Cóż… najwyraźniej nie tylko ja mogłam się pochwalić bujną wyobraźnią.
Wojaż numer trzy – Edek z krainy kredek. Fałszywy studencik ASP, który zmalował mi niezłe piekiełko. Kiedy zaproponował, że namaluje mój portret, od razu poczułam się jak Rose z Titanica, wyskoczyłam z ciuchów i tylko brakowało, bym rzuciła: „Namaluj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn”. Wszystko byłoby piękne i żylibyśmy długo i szczęśliwie, gdyby nie fakt, że mój Jack okazał się siedemnastoletnim licealistą. A dowiedziałam się o tym, kiedy leżałam toples na kanapie w jego domu i nagle pojawiła się jego matka. Jedynym plusem było to, że Edek (kto w ogóle nadaje dziecku takie imię?) okazał się naprawdę uzdolnionym chłopcem, więc zgarnęłam swój portret, który leżał teraz bezpiecznie ukryty w mojej komodzie.
Łamiąc zasadę „do trzech razy sztuka”, zdecydowałam się na „wojaż numer cztery” i to była już totalna porażka. Arek łowca szparek. Po dwóch tygodniach randkowania, kiedy wstępnie uznałam, że niczego mu nie brakowało – w końcu był miły, seks był satysfakcjonujący, a w nocy nie budziła mnie piła mechaniczna – okazało się, że na boku umawiał się z innymi dziewczynami i nawet skrupulatnie prowadził notes ze swoimi podbojami, który niechcący znalazłam podczas poszukiwania jakichś brudów w jego mieszkaniu. Wpisywał datę i miejsce stosunku oraz liczbę gwiazdek w skali od jednej do dziesięciu. Moja średnia ocen w jego mniemaniu wynosiła siedem koma sześć, więc w sumie nie tak źle.
Od tamtego epizodu minęło pół roku. Pół roku całkowitej posuchy i powolnego utwierdzania się w przekonaniu, że prawdziwa miłość, owszem, istniała, ale jedynie w moich powieściach, a nie w realnym życiu.
Zaraz, zaraz… Co Beti mówiła? Randka z Gniewoszem? Aż przeszły mnie ciarki, kiedy wyobraziłam sobie nasze spotkanie, które skończyłoby się pewnie tak, że by mnie zamordował, poćwiartował tępym nożem, zakopał moje szczątki w swoim ogródku, pomodlił się za moją duszę w czyśćcu cierpiącą i zamiast „Amen”, rzucił na odchodne „Z poważaniem”.
Adam – wykorzystam i spadam? Dziękuję, postoję.
– Beti – jęknęłam. – Ja potrzebuję czarującego mężczyzny, który będzie czcił ziemię, po której stąpam, a nie faceta, który tylko kurtuazyjnie mnie poważa.
Prędzej pozwoliłabym sobie wyrwać ósemkę bez znieczulenia, niż zakochała się w kimś takim jak Adam Gniewosz.ROZDZIAŁ DRUGI
– Och, jak dobrze – wymruczałam.
Głowę trzymałam na myjce, a Svetlana – Ukrainka, która przyjechała ze swoim synkiem do Polski zaraz po tym, jak u nich wybuchła wojna – już od dobrych dziesięciu minut masowała mi głowę i zdążyła nałożyć na moje włosy taką ilość specyfików, że najprawdopodobniej będą dzisiaj świecić w ciemności.
Przychodziłam do tego salonu fryzjerskiego, od kiedy przeprowadziłam się do stolicy, a gdy zaczęła pracować w nim Svetlana, umawiałam się już tylko do niej. Jak nikt inny potrafiła zająć się moimi długimi ciemnokasztanowymi włosami.
Jak na zawołanie w mojej głowie pojawił się głos Beti: Nie pierdol mi o kasztanach, one są po prostu rude!
Czasami się zastanawiałam, czy moja przyjaciółka nie była przypadkiem daltonistką. Moje włosy były ciemnokasztanowe. Kropka.
Svetlana klepnęła mnie w ramię i powiedziała coś, co brzmiało jak: „Wstajemy!”, więc otworzyłam oczy i uniosłam się z fotela.
Biorąc pod uwagę fakt, że ja niekoniecznie rozmovlyayu po ukraińsku, a ona niekoniecznie ogarniała polski, to wypracowałyśmy idealny system porozumiewania się – Svetlana trajkotała jak katarynka w swoim ojczystym języku, a ja na wszystko kiwałam głową i się uśmiechałam. Na szczęście zawsze przychodziłam tu jedynie na podcięcie końcówek i modelowanie, więc obywało się bez katastrof. Jeszcze nigdy w życiu nie farbowałam włosów, ale jeśliby miało w przyszłości do tego dojść, to raczej do naszej konwersacji zaprosimy właścicielkę salonu, żeby wszystko idealnie przetłumaczyła, bo nie uśmiechało mi się pomylić koloru farb i wyjść stąd jako blondynka.
Zasiadłam na fotelu przed wielkim lustrem, a fryzjerka zarzuciła na mnie pelerynę i zapięła zamek na karku.
Skrzyżowałyśmy ze sobą spojrzenia, ona coś mówiła, a ja potakiwałam z uśmiechem.
No! I wszyscy zadowoleni!
Rozczesała mi włosy i zaczęła szaleć z nożyczkami, a ja delikatnie sięgnęłam po komórkę, która leżała na szklanym blacie tuż przede mną, bo zauważyłam, że ekran się podświetlił.
Powiadomienie o nowym mailu.
OD: Adam Gniewosz
DO: Nika Wichura
DATA: 05/10/2023 13:33
TEMAT: casting do filmu „Romansiara”
Witam,
pamiętam, że na początku naszej korespondencji pytała Pani o obsadę filmu. Właśnie oficjalnie domknęliśmy casting, więc przesyłam ostateczną listę aktorów.
Role pierwszoplanowe:
Damska rola pierwszoplanowa (Emilia) – Milena Górska
Męska rola pierwszoplanowa (Konrad) – Jakub Borys
Role drugoplanowe:
Nie czytałam dalej, tylko wróciłam spojrzeniem do męskiej roli pierwszoplanowej.
Jakub Borys. O mój Boże! Czy ja śnię?!
Zaczęłam piszczeć, a Svetlana odskoczyła ode mnie jak oparzona, dzierżąc w dłoni ostre narzędzie. Czułam na sobie spojrzenia innych klientek, gdy obok mnie pojawiła się przejęta szefowa.
– Pani Lauro? Wszystko w porządku?
Przymknęłam się i przestałam krzyczeć jak wariatka, bo jeszcze byłyby zdolne zadzwonić po pomoc i wsadzić mnie w kaftan bezpieczeństwa. Serce tłukło mi się w piersi, jakbym nałykała się ecstasy. Nie żebym próbowała narkotyków, ale właśnie tak mogłoby to wyglądać.
– Tak, tak, oczywiście, że wszystko w porządku – rzuciłam pośpiesznie i spojrzałam na Svetlanę, która patrzyła na mnie, jakbym postradała zmysły.
No cóż… Cholerny Jakub Borys! Jezu, ależ tu się zrobiło gorąco! Musiałam natychmiast zadzwonić do Beti!
Zaczęłam się szarpać z narzutką i zorientowałam się, że ciągle miałam mokre włosy. (To, że zostały podcięte tylko z jednej strony, przestało mieć teraz znaczenie). Nie mogłam przecież tak wyjść, bo na zewnątrz było jakieś dziesięć stopni, co mogłoby doprowadzić do zapalenia opon mózgowych albo gorzej…
– Szu, szu, szu – zwróciłam się do Svetlany, równocześnie ręką jeżdżąc po swojej głowie. – Tylko mnie wysusz, panimajesz?
Najwyraźniej nie, bo w dalszym ciągu stała w miejscu i tylko patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami.
Chryste Panie!
Sama chwyciłam za suszarkę, która leżała nieopodal, i prawie mnie odrzuciło pod naporem mocnego podmuchu powietrza. Co oni mają za suszarki? Z napędem stu króliczków duracell?
Po niecałej minucie wyglądałam, jakby trzasnął we mnie piorun, ale nic to… Musiałam natychmiast porozmawiać z Beti, a nie mogłam tego zrobić przy świadkach.
– Ja tu jeszcze wrócę! – zapewniłam, wyjmując z portfela stówę, żeby sobie nie myślały, że byłam jakąś naciągaczką, i czym prędzej wybiegłam z salonu.
Szkoda, że nie wzięłam ze sobą czapki, ale przecież byłam przekonana, że kiedy wyjdę od fryzjera, to odegram gwiazdę z reklamy szamponu L’Oréal Paris, a tu taki zonk.
Z ulicy Sokratesa, gdzie mieścił się salon, do mojego mieszkania w bloku przy Szekspira było niedaleko, więc szybko szłam w tamtym kierunku. Przyłożyłam też telefon do ucha i czekałam, aż Beata odbierze.
– Co tam? – odezwała się, a ja krzyknęłam do słuchawki:
– Nie uwierzysz!
– Jezu! Ciszej, bo przez ciebie ogłuchnę.
– Ta informacja warta jest utraty przez ciebie słuchu, Becia.
– Och, doprawdy?
– Zgadnij, kto zagra Konrada w filmie. No za cholerę nie zgadniesz!
– Skoro nie zgadnę, to może lepiej od razu mi powiedz, zamiast…
– Jakub Borys! – wyrzuciłam z siebie i aż westchnęłam.
Jakub Borys.
Amant filmowy. Najprzystojniejszy aktor swojego pokolenia. Król komedii romantycznych ostatnich kilku lat. Kawaler do wzięcia!
Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna, w którym kochały się niemalże wszystkie kobiety (w tym oczywiście ja!), zagra główną rolę w mojej historii!
Był facetem, który przygarnął ze schroniska szczeniaczka i nazwał go Szczęściarz, a w wywiadzie powiedział, że to on czuje się szczęściarzem, mogąc zająć się tym cudownym psiakiem. Czyż to nie słodkie? Aww… Moje serce puchło, kiedy w Vivie oglądałam zdjęcia Jakuba i liżącego go po twarzy Szczęściarza.
– O kurczę – odezwała się Beti. – To rzeczywiście jest niezła wiadomość.
– Niezła? To jakieś totalne szaleństwo. To, to… – Szukałam odpowiedniego słowa i w końcu je znalazłam. – To przeznaczenie.
– Przeznaczenie czego?
– Mojego happy endu.
– Twojego happy endu? – zapytała. – A możesz mi wyjaśnić swój tok rozumowania? Co ma wspólnego Zakościelny nowej generacji i twój happy end?
– Becia! Niby masz łeb jak sklep i pracujesz w tej swojej korporacji, a czasami zwoje nie stykają.
– Czy ty mnie obrażasz?
– Bynajmniej. – Przewróciłam oczami i przeszłam do głównego tematu. – On i ja, rozumiesz? To jest właśnie mężczyzna stworzony dla mnie. Przystojny, czarujący, miły, uprzejmy, o wielkim sercu…
– Zbyt idealny – wpadła mi w słowo.
– Och, na pewno ma jakieś wady. – Machnęłam ręką. – Może zostawia śmierdzące skarpetki przy łóżku? Albo odkłada do zlewu brudne sztućce i myje je dopiero wtedy, gdy skończą się czyste?
– To ty robisz dokładnie te dwie rzeczy.
– Wiem – zgodziłam się. – Właśnie dlatego będę potrafiła z tym żyć i nie będę robić mu wyrzutów, kiedy zostaniemy parą.
– A zostaniecie nią, tak?
– To wszystko się spina, Becia. Oczami wyobraźni już widzę szczęśliwe zakończenie.
Poznajemy się na planie filmu na podstawie książki, którą sama napisałam. To praktycznie tak, jakbym sobie sama napisała fabułę. Jakub widzi mnie po raz pierwszy i od razu się we mnie zakochuje, ale nie daje tego po sobie poznać. Trochę się droczymy, napięcie między nami jest wprost elektryzujące, pożądanie aż paruje. Pewnego dnia on już nie może wytrzymać i całuje mnie gdzieś między jednym ujęciem a drugim. Pada ostatni klaps. Jakub oświadcza mi się na oficjalnej premierze filmu i żyjemy razem długo i szczęśliwie.
– A jak chcesz oczarować go w ciągu jednego dnia na planie? Bo z tego, co pamiętam, Gniewosz pisał, że zaprasza cię na plan na jeden dzień. Oczywiście nie wątpię w twoje umiejętności flirtowania, ale jednak…
– Umówmy się, Beti, jeden dzień to za mało, bym wykorzystała cały wachlarz swoich możliwości. Ja muszę być tam codziennie – zadecydowałam.
– Jako Nika Wichura? Czujesz się gotowa na to, by świat poznał, kim naprawdę jesteś?
Pokręciłam głową z przerażeniem.
– Absolutnie nie. Muszę tam być jako ja. Jako Laura Morawska.
– I jak niby chcesz to zrobić?
Przygryzłam wargę, zastanawiając się. To był właśnie problem, który musiałam prędko ogarnąć.
Myśl, Laura, myśl. Ważą się losy twojego happy endu!
Wkroczyłam wreszcie do mieszkania i w całym umundurowaniu przeszłam od razu do salonu, po czym ciężko opadłam na kanapę.
– Aneta! – rzuciłam w końcu.
– Nie, Beata – usłyszałam głos przyjaciółki.
Wzniosłam oczy do nieba.
– Przecież wiem, z kim rozmawiam – powiedziałam. – Chodzi mi o to, że Aneta mi pomoże. Jest moją wydawczynią, prawda? Na pewno zdobędzie jakieś dojścia. Mogę robić na tym planie cokolwiek. Być na przykład statystką. Albo sprzątaczką. Choć nie wiem, czy Jakub poleci na sprzątaczkę. Może lepiej, gdybym była kimś ważnym. Producentką? Albo operatorką kamery? To chyba nie jest trudne, co nie?
– Może od razu ubiegaj się o główną rolę kobiecą i zagraj Emilkę. Scenariusz znasz na pamięć. I nie będziesz musiała się starać o pocałunki z nim, bo takie byłoby przecież twoje oficjalne zadanie.
Przez kilka sekund zastanawiałam się nad jej pomysłem, zanim doszło do mnie, że właśnie obdarzyła mnie sarkazmem.
– Dzwonię do Anety! Trzymaj kciuki, małpo!
Zakończyłam połączenie i wybrałam kolejny numer. Włączyłam tryb głośnomówiący, po czym odłożyłam komórkę na stolik. Zdjęłam w końcu płaszcz i zaczęłam ściągać buty.
Moja wydawczyni odebrała po kilku sygnałach.
– Dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że skończyłaś książkę i masz zamiar mi ją za chwilę wysłać?
Jęknęłam w duchu.
Miałam dopiero jakieś dwie trzecie nowej powieści, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
– Cześć, Anetko – odezwałam się radośnie. – Muszę jeszcze doszlifować zakończenie. Zostały mi dosłownie jakieś drobne fragmenty do napisania. – Tak właściwie to kilka cholernych rozdziałów, w których nie wiedziałam za bardzo, co się miało wydarzyć. – Obiecuję, że zdążę przed deadline’em – zaśmiałam się, choć w rzeczywistości mogłabym się rozpłakać, bo wiedziałam, że czekało mnie wiele nieprzespanych nocy, jeśli naprawdę chciałam się wyrobić w terminie. Kogo ja chcę oszukać… Oczywiście, że się nie wyrobię. – A słuchaj, dzwonię do ciebie w takiej sprawie…
Pokrótce wyjaśniłam jej, że chciałabym się znaleźć na planie jako Laura Morawska. Oczywiście nie zdradziłam, że głównym powodem jest Jakub Borys, tylko powiedziałam, że chciałabym czuwać nad jakością filmu, co wydaje się bardzo profesjonalne z mojej strony. Jakież było moje zdziwienie, kiedy Aneta oznajmiła, że osobiście poznała jednego z producentów – a jak wiadomo, producenci zazwyczaj mają wiele do gadania, bo wykładają na wszystko kasę, choć szczerze wątpiłam, że na przykład taki Adam Gniewosz mógłby grać pod czyjeś dyktando – i ten oto producent mógłby mnie wkręcić na plan.
No wprost bajecznie! A nie mówiłam, że to przeznaczenie?
– Zobaczę, co da się zrobić – oświadczyła na koniec Anetka i się rozłączyła.
Kilka dni później otrzymałam od niej maila.
OD: Aneta Tomczuk
DO: Nika Wichura
DATA: 10/10/2023 09:21
TEMAT: plan filmowy
Cześć,
załatwiłam Ci fuchę! Będziesz asystentką reżysera, bo podobno ostatnia się zwolniła i to było jedyne wolne miejsce, w którym można było Cię obsadzić. Trochę podkoloryzowałam Twoje umiejętności w byciu „asystentką reżysera”, ale to raczej nie ma większego znaczenia.
W takim razie powodzenia! Pilnuj jakości! :)
PS. Kiedy wyślesz mi książkę????? Tik-tak…
Miłego dnia
Aneta
Miałam zostać asystentką Gniewosza?
– O matko… – westchnęłam.
Z jednej strony wydawało się to straszne, ale z drugiej… W gruncie rzeczy asystentka niewiele musiała robić. Będę mu podawała kawusię na planie i ewentualnie trzymała scenariusz przed nosem. Nie powinno być tak źle, choć trochę zaniepokoiła mnie wzmianka o tym, że poprzednia asystentka się zwolniła. Czyżby był aż takim diabłem, jak go malują, i bidulka nie wytrzymała?
No i co to znaczyło, że „podkoloryzowała moje umiejętności”?
Ech… nie powinnam martwić się na zapas. Gniewosz pewnie nawet nie zwróci na mnie uwagi, bo nie będę mu potrzebna.
Teraz musiałam obmyślić, jak rozkochać w sobie Jakuba Borysa i doprowadzić nas do szczęśliwego zakończenia.
– Planie filmowy! – Uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko potrafiłam. – Nadciągam!