- W empik go
Jak Suzin zginął - ebook
Jak Suzin zginął - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 159 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Traktem waliła gwardia, coś osiem tysięcy żołnierza, prosto na Staciszki. Że idzie walna bitwa, czuliśmy to wszyscy. Jakoż po forsownym marszu oparł się Suzin o bory i czekał. Nie była nas moc. Ale duch tak zwarty jedną srogą woła, że po ściśniętych nią, stwardniałych sercach, kulę by przetoczył.
Tworzył oddział nasz czwartą, może piątą nawet część ogólnej siły powstańczej w Augustowskiem, której sile przywodził naczelnej Romatowicz. Ten, ruszywszy lud od Sejn, Mariampola, Kalwarii do Augustowa, pod imieniem Wawra w partyzantkę się rzucił, o dobór oficerów nad wszystko troskliwy.
– Sokołów mi trzeba! – mówił. – Sokoły lud porwą i w szponach poniosą!
Ale mu się nie wszyscy udali.
My pod Suzinem szpon ten czuli tęgo. Nie bólem, ale gorącością i pędem go czuli. Palił, rwał w górę przed siebie, a często nad siebie. W bój, to w bój; w śmierć, to w śmierć, aby górnie, bohatersko, pięknie. Sam Suzin też stworzony był jakby na to, żeby go ludzie kochali i szli w ogień za nim. Smukły, dorodny szatyn, twarz biała w kolorach, broda pełna, włos bujny, oko żywe, pogodne, daleko widzące. Wódz w każdym calu i ukochanie żołnierzy, dbały o najlichszego ciurę jak brat i jak ojciec.
– Na śmierć was mam, ale nie na zmarnowanie! – powiadał.
Na całym też obszarze ziemi polsko-litewskiej nie było chyba tak dzielnej partii, jak nasza. Szczególnie my, strzelcy. Po równo w szare kurty powstańcze odziani, przepasani czarnymi pasy, mieliśmy sztucery belgijskie bijące tak, że ledwoś cel upatrzył, a cyngla ruszył – trup.
Podobno szlachta, której tam w owych stronach jak maku, nie wierzyła zrazu tej broni. Sztucer sztucerem, a każdy z ichmościów wolał kozią nogę, z której przywykł na podorach do zajęcy pukać, i tej dufał nade wszystko inne. Dopiero kiedy młody Suda i Konewicz Jakub, zadawszy sobie niehonor rodowy, przed Prenami jeszcze do pojedynku, choć tego mocny zakaz był, przyszli, odmieniło się owo dufanie. Ci bowiem adwersarze, nie chcąc się na śmierć uszkodzić, że to wtedy każdy żywot ojczyźnie patrzał, własnych poniechawszy fuzyjek, a sztucerów się jako nie tak zabójczej, ich mniemaniu, broni chwyciwszy, obaj, idąc ku sobie, na komendę strzelający, legli.
Za czym buchnęło po szlachcie tak wysokie i pewne o broni tej rozumienie, iż sztucery jak sakrament z nabożeństwem brała, stojąc pod nim jak mur i jak twierdza.
Takeśmy też stanęli pod onych borów ścianą, miawszy za sobą kosynierów od Augustowa. Chłopy to były niegwałtem wielkie, zawiędłe, śmiałe, suchożyłe, a tak zwarte z sobą, jak żywiczna miazga.
Nie nosił lud ten nasz kurt powstańczych, ale jak w lnach biało odzian z chat w postołach wyszedł, tak się we lnach został, który z płachetką przez plecy, który z misternie plecioną kobiałką, milczący, zadumany, z brzeszczotem, na sztorc przed sobą, bielał skroś sosen borowych jak brzeźniak w wiośnianej korze. Ci patrzyli w Suzina jak w Boga. Suzin czekał. Sam bitwy przyjąć by nie mógł, ale z posiłkowymi oddziałami, których zadaniem było zajść nieprzyjacielowi tyły i sprawić dywersję – mógł.
Pozycja przy tym była dobra, a rozłożenie sił naszych jak najprzyjaźniejsze. Ten twardy trzon boru, na którym my stali, zniżał się ku południo-zachodowi w przepaść bagnistą, w trzęsawiska, oparem błot grząskich nakryte, które ubezpieczały nam tyły. Po drugiej stronie traktu oddział Kijańskiego nad jeziorem Driste stał, tak schowany głęboko w mokradłach, że wyskoczyć z nich mógł jak z zasadzki i wpierw uderzyć, nim by był dostrzeżeń. Powyżej Kijańskiego stał Lander jakoby w fortecy, obwarowany błotami nie do przebycia, że tylko przed siebie mógłby wpaść na kark nieprzyjacielowi, sekundując nam w bitwie; co też tak z nim, jak i Kijańskim umówione było. Dopiero nad obiema placówkami tymi, nad całym tym parującym we mgłach, pojeziornym światłem, zasiadł się po zalesionym rozwidłu Wronogór sam Wawer z główną swoją siłą. Otóż tę to główną siłę, a i samego Wawra mniemał nieprzyjaciel, idąc na Suzina, przed sobą mieć i z nimi czynić. Inaczej nie byłby parł na nasz oddział aż w takiej potędze.