Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Jak zostać mistrzem. Trening doskonałości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 kwietnia 2014
5865 pkt
punktów Virtualo

Jak zostać mistrzem. Trening doskonałości - ebook

Kiedy budzą się geniusze...

Zastanawiasz się, jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś urodził się geniuszem? Może wówczas udałoby Ci się stworzyć coś, co zadziwiłoby cały świat... Chwileczkę! Czy uważasz, że z Twoją inteligencją nie jesteś do tego zdolny? Powiedzenie, że ćwiczenie czyni mistrza, nie jest tylko czczą gadaniną, więc jeśli rzeczywiście masz apetyt na sukces, nadszedł właściwy moment, by wstać z kanapy i dokonać wielkich rzeczy.

Nie działaj jednak pochopnie. Potrzebujesz długofalowego planu, by Twój geniusz nie był kolosem na glinianych nogach. Ta książka dostarczy Ci kompletu praktycznych wskazówek, które wesprą Twoje działania na drodze do wielkości. Pomoże Ci też odnaleźć własne powołanie, podpowie, jak rozbudzić aktywność i kreatywność Twojego umysłu oraz w jaki sposób odkryć pełnię własnego potencjału. Dzięki niej wzmocnisz swoją inteligencję społeczną oraz poznasz historie wybitnych ludzi, którzy osiągnęli wielkość właśnie w taki sposób.

Nie czekaj dłużej - odkryj w sobie pasję i zostań mistrzem!

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-289-2563-2
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.
POWOŁANIE, CZYLI ZADANIE ŻYCIOWE

_Posiadasz w sobie wewnętrzną siłę, która próbuje naprowadzić Cię na Twoje życiowe zadanie. Chodzi o to, co masz do osiągnięcia w trakcie swojego życia. W dzieciństwie doskonale rozumiałeś tę siłę. Skłaniała Cię ona do podejmowania działań i zajmowania się rzeczami, które odpowiadały Twoim wrodzonym upodobaniom rozbudzającym w Tobie głęboką i pierwotną ciekawość. W kolejnych latach siła ta traci jednak na znaczeniu, ponieważ w coraz większym stopniu kierujemy się radami rodziców i rówieśników, coraz więcej uwagi poświęcamy także nużącym sprawom dnia codziennego. To może stać się źródłem poczucia nieszczęśliwości, które wynika z braku kontaktu z własną tożsamością i źródłem indywidualnej wyjątkowości. Pierwszy krok na drodze do biegłości należy zatem wykonać do wewnątrz — należy poznać swoją prawdziwą naturę i odzyskać kontakt z wrodzoną siłą. Precyzyjne jej zrozumienie pozwoli Ci obrać właściwą ścieżkę kariery i uporządkować swoje życie. Nigdy nie jest za późno, aby ten proces rozpocząć._

Ukryta siła

Pod koniec kwietnia 1519 roku, po wielu miesiącach choroby, artysta Leonardo Da Vinci nie miał już wątpliwości, że śmierć przyjdzie po niego w ciągu kilku dni. Dwa ostatnie lata Leonardo spędził we francuskim zamku Cloux jako osobisty gość króla Franciszka I. Król nie żałował mu ani pieniędzy, ani zaszczytów, upatrywał w nim bowiem żywego symbolu włoskiego renesansu, który chciał importować do swojego kraju. Leonardo służył królowi ofiarnie, doradzając mu w różnego rodzaju ważnych sprawach. Teraz jako sześćdziesięciosiedmiolatek u schyłku swojego żywota zaczął jednak rozmyślać o innych sprawach. Sporządził testament, przyjął komunię świętą, po czym wrócił do łóżka, by tam doczekać końca swoich dni.

W tym czasie odwiedziło go kilku przyjaciół, w tym król. Zwrócili oni uwagę na refleksyjny nastrój chorego. Leonardo nie należał do ludzi, którzy dużo mówili o sobie, tymczasem teraz nagle dzielił się z nimi wspomnieniami z dzieciństwa i młodości, powracał myślami do dziwnych i nieprawdopodobnych zwrotów w swoim życiu.

Leonardo zawsze wierzył w los. Przez lata dręczyło go zwłaszcza jedno pytanie: czy żywe istoty mają w sobie jakąś siłę, która by je skłaniała do wzrostu i przeobrażania się? Gdyby taka siła w przyrodzie istniała, Leonardo chciał ją odkryć. Doszukiwał się jej we wszystkim, czemu się bliżej przyglądał. To była jego obsesja. Z całą pewnością zadawał sobie to samo pytanie, w tej bądź innej formie, również w odniesieniu do zagadki własnego życia. Po zakończeniu wizyt z pewnością poszukiwał przejawów tej siły czy też losu, który kierował jego własnym rozwojem i doprowadził go aż do tej chwili.

Z pewnością najpierw wróciłby myślami do swojego dzieciństwa, które spędził w wiosce Vinci położonej mniej więcej trzydzieści kilometrów od Florencji. Jego ojciec Ser Piero da Vinci, notariusz, godnie reprezentował potężną burżuazję, ponieważ jednak Leonardo był dzieckiem z nieprawego łoża, nie mógł pobierać nauki na uniwersytecie ani też podjąć się żadnego z zawodów powszechnie uważanych za szacowne. Ponieważ zapewniono mu jedynie minimalne wykształcenie, więc w dzieciństwie miał wiele czasu dla siebie. Najbardziej na świecie lubił przechadzać się pośród gajów oliwnych w okolicach Vinci lub przemierzać jedną konkretną ścieżkę wiodącą w zupełnie inne miejsce, a mianowicie do gęstych lasów zamieszkałych przez dziką zwierzynę, w których wartkie strumienie spadały w dół wodospadami, łabędzie pływały po stawach, a dzikie kwiaty porastały zbocza klifów. Różnorodność form życia występujących w tych lasach zawsze go fascynowała.

Pewnego dnia wkradł się do gabinetu ojca i wyniósł stamtąd kilka arkuszy papieru. W tamtych czasach papier należał do rzadkości, ale ojciec notariusz dysponował całkiem sporymi jego zapasami. Leonardo powędrował z arkuszami do lasu, rozsiadł się na skale i zaczął kreślić widoki roztaczające się wokół niego. Dzień po dniu powracał w to samo miejsce, aby tworzyć kolejne rysunki, nawet jeśli pogoda nie sprzyjała — szukał wówczas miejsca, w którym mógłby się schronić, żeby bez przeszkód rysować. Nie miał nauczyciela rysunku, nie wzorował się na żadnych obrazach. Wszystko robił „na oko”, wzorując się na przyrodzie. Doszedł do wniosku, że tworzenie rysunków wymaga bardziej uważnej obserwacji i wychwytywania szczegółów, które nadają rzeczom wyrazisty charakter.

Pewnego razu rysował białego irysa. Przyglądał mu się tak uważnie, że zwrócił uwagę na jego nietypowy kształt. Irys rozpoczyna swoje życie jako nasionko, a następnie przechodzi przez kolejne fazy swojego rozwoju. Przez kolejne lata Leonardo uwieczniał te fazy na swoich rysunkach. Co sprawia, że roślina przechodzi przez kolejne fazy rozwoju, aby ostatecznie przeobrazić się we wspaniały, zupełnie niepowtarzalny kwiat? Być może jest w niej jakaś siła, która skłania ją do coraz to nowych przeobrażeń. Lata płynęły, a Leonardo cały czas zastanawiał się nad metamorfozą kwiatu.

Leżąc samotnie na łożu śmierci, prawdopodobnie powracał myślami do okresu, gdy terminował u florenckiego artysty Andrei del Verrocchia. Trafił tam w wieku czternastu lat, kiedy to został dostrzeżony jego talent rysowniczy. Verrocchio przekazywał swoim uczniom wszelką wiedzę niezbędną do wykonywania pracy, która odbywała się w jego warsztacie. Uczył ich inżynierii, mechaniki, chemii i metalurgii. Leonardo chętnie przyswajał sobie te umiejętności, wkrótce jednak odkrył w sobie pewne szczególne pragnienie. Otóż nie wystarczyło mu, że po prostu wykona zlecone zadanie. Starał się nie tylko naśladować swojego mistrza, ale też zawrzeć w swojej pracy coś od siebie.

Pewnego razu w ramach swoich obowiązków malował anioła, który miał stanowić element dużej sceny biblijnej zaprojektowanej przez Verrocchia. Postanowił tchnąć w swoje dzieło odrobinę samego siebie. Na pierwszym planie, przed postacią anioła, namalował więc kwiaty. Zamiast jednak ograniczyć się jedynie do typowych motywów roślinnych, przeniósł na obraz gatunki roślin, które studiował jeszcze jako dziecko. Wykazał się przy tym niespotykaną dotychczas naukową rzetelnością. Malując twarz anioła, eksperymentował z farbami i stworzył ich nową mieszankę, uzyskując w ten sposób blask o wiele lepiej oddający subtelność uwiecznianej istoty. (Aby lepiej tego ducha uchwycić, Leonardo spędził trochę czasu w miejscowym kościele, przyglądając się ludziom pogrążonym w gorliwej modlitwie. Malując swojego anioła, wzorował się na wyrazie twarzy pewnego młodego mężczyzny). Postanowił także, że jako pierwszy artysta postara się odwzorować anielskie skrzydła w sposób realistyczny.

W tym celu udał się na rynek i kupił tam kilka ptaków. Przez wiele godzin rysował ich skrzydła, starając się uchwycić precyzyjnie miejsce łączenia z ciałem. Zależało mu na wywołaniu wrażenia, że skrzydła wyrastają w sposób naturalny z ciała anioła i pozwalają istocie na swobodny lot. Na tym jednak nie koniec tej historii. Po zakończeniu tego dzieła Leonardo obsesyjnie zajmował się ptakami, a w jego głowie pojawił się pomysł, że być może ludzie faktycznie mogliby latać — gdyby tylko udało mu się rozszyfrować prawidłowości naukowe, które umożliwiają ptakom unoszenie się w powietrzu. Od tego momentu w każdym tygodniu poświęcał kilka godzin na lekturę i studia nad wszystkim, co dotyczyło ptaków. Tak już funkcjonował jego umysł — przechodził płynnie od jednego zagadnienia do kolejnego.

Leonardo z całą pewnością wspomniał również najtrudniejszy moment swojego życia, a mianowicie rok 1481. Papież poprosił wówczas Lorenza Medyceusza, aby ten wskazał mu grono najwybitniejszych florenckich artystów i zlecił im dekorowanie wznoszonej właśnie Kaplicy Sykstyńskiej. Lorenzo spełnił papieską prośbę i wysłał do Rzymu najlepszych florenckich artystów… Leonardo jednak nie znalazł się w tym gronie. Obaj panowie nigdy za sobą nie przepadali. Lorenzo należał do ludzi oczytanych, a Leonardo nie czytał łacińskich tekstów i niewiele wiedział na temat starożytności. Wykazywał raczej bardziej naukowe zainteresowania. Ten afront dotknął go raczej z innego powodu. Otóż zdążył już szczerze znienawidzić rzeczywistość, w której artyści muszą zabiegać o przychylność władców i zadowolić się życiem od zlecenia do zlecenia. Zmęczył się Florencją i dworskimi intrygami, na których opierało się tamtejsze życie.

Postanowił zatem radykalnie odmienić swój los. Przeniósł się do Mediolanu i zupełnie zmienił strategię zarobkowania. Został kimś więcej niż tylko artystą, zajmował się teraz przeróżnymi rzemiosłami i dziedzinami nauki, które wzbudzały jego zainteresowanie: architekturą, inżynierią wojskową, hydrauliką, anatomią, rzeźbą. W zamian za odpowiednie stypendium skłonny był służyć radą i talentem artystycznym każdemu mecenasowi. Doszedł do wniosku, że jego umysł pracuje najsprawniej, gdy zajmuje się jednocześnie kilkoma projektami i może wynajdywać przeróżne zależności między nimi.

Analizując dogłębnie swoje życie, Leonardo z pewnością wrócił myślami do jednego z największych zleceń, które przyjął w tamtym okresie swojego życia, a mianowicie do wielkiego posągu z brązu przedstawiającego Francesco Sforzę, ojca ówczesnego księcia Mediolanu. Po prostu nie mógł nie podjąć tego wyzwania. Miał stworzyć dzieło na skalę nieznaną od czasów starożytnego Rzymu. Odlanie tak wielkiego posągu z brązu było wielkim przedsięwzięciem inżynieryjnym, którego pozostali artyści jego epoki nie chcieli się podjąć. Leonardo pracował nad projektem przez wiele miesięcy, a w ramach testów stworzył wersję z gliny, którą następnie wystawił na największym placu Mediolanu. Gigantyczny posąg dorównywał rozmiarami pokaźnym budynkom. Tłumy gapiów podziwiały ogromną sylwetkę konia, którego artysta przedstawił jako zapalczywą, przerażającą bestię. Po Włoszech rozniosła się wieść o wspaniałości tego dzieła, ludzie z niecierpliwością czekali na wersję z brązu. Na potrzeby tego zlecenia Leonardo opracował zupełnie nowy sposób wykonywania odlewów. Zamiast odlewać poszczególne elementy konia osobno, Leonardo stworzył jedną formę (w tym celu zastosował dość nietypową mieszankę materiałów wedle własnego projektu). Miał zamiar odlać posąg w całości, aby nadać mu bardziej naturalny wygląd.

Niestety kilka miesięcy później wybuchła wojna i książę potrzebował brązu do produkcji broni. Ostatecznie gliniany posąg został rozebrany i koń z brązu nigdy nie powstał. Inni artyści szydzili z szalonych pomysłów Leonarda — że zmarnował tyle czasu na dopracowywanie rozwiązania i że w końcu los sprzysiągł się przeciwko niemu. Nawet sam Michał Anioł zadrwił z niego kiedyś, stwierdzając: „Ty, który sporządziłeś model konia, którego nigdy nie udałoby się odlać z brązu i który ostatecznie porzuciłeś ku własnej niesławie. A głupi lud mediolański uwierzył w ciebie?!”. Leonardo zdążył już przywyknąć do drwin z tempa swojej pracy i nie żałował tamtego doświadczenia. Stało się ono okazją do pracy nad rozwiązaniami inżynieryjnymi przystosowanymi do potrzeb dużych projektów. Ta wiedza mogła się przydać przy innej okazji. Poza tym sam gotowy efekt zawsze mniej go interesował niż poszukiwania i proces tworzenia.

Wracając myślami do swojego życia, Leonardo z pewnością odnalazł w nim przejawy działania jakiejś tajemniczej wewnętrznej siły. Gdy był dzieckiem, ta siła pchała go w najdziksze ostępy, gdzie mógł obserwować najróżniejsze, najbardziej niesamowite formy życia. Potem skłoniła go do kradzieży papieru i poświęcenia czasu rysowniczej pasji. Motywowała go również do prowadzenia eksperymentów w okresie pracy u Verrocchia, a potem do opuszczenia dworu we Florencji i uwolnienia się od braku pewności siebie typowej dla innych artystów. Dzięki niej podejmował się ambitnych wyzwań — tworzył ogromne rzeźby, próbował latać, wykonywał setki sekcji w ramach badań anatomicznych. Wszystko to robił po to, aby dotrzeć do istoty życia.

Gdy patrzy się na to z takiej perspektywy, wszystko w jego życiu nabiera sensu. Brak szlachetnego urodzenia nagle okazał się błogosławieństwem, ponieważ jako dziecko z nieprawego łoża mógł sam sobie wybrać ścieżkę rozwoju. Nawet fakt, że w jego domu znajdował się papier, można uznać za szczęśliwe zrządzenie losu. Co by się stało, gdyby Leonardo zbuntował się przeciwko tej sile? Co by było, gdyby nie pogodził się z fiaskiem sykstyńskim, uparł się na wyjazd do Rzymu i za wszelką cenę starał się wkupić w łaski papieża, zamiast szukać własnej drogi? Mógł tak przecież zrobić. Co by było, gdyby w swoim życiu postanowił tworzyć przede wszystkim obrazy, aby w ten sposób zapewnić sobie godziwe środki na utrzymanie? Gdyby zachowywał się podobnie jak wszyscy inni i próbował jak najszybciej wykonać zleconą pracę? Niewykluczone, że radziłby sobie zupełnie nieźle, ale nie zostałby tym Leonardem da Vinci. W jego życiu zabrakłoby sensu i coś w końcu poszłoby nie tak.

Tymczasem wewnętrzna siła — tkwiąca zarówno w nim, jak i w irysie, którego malował wiele lat wcześniej — pozwoliła mu w pełni rozwinąć skrzydła. Wiernie szedł za jej głosem aż do samego końca, a gdy zrealizował swoje zadanie, mógł spokojnie odejść. Być może w chwili śmierci wspomniał słowa, które sam wiele lat wcześniej zapisał w notatniku: „Tak samo jak dobrze spędzony dzień przynosi błogi sen, tak samo dobrze wykorzystane życie przynosi błogą śmierć”.

Klucze do biegłości

_Pośród przeróżnych istot człowiek zawsze znajdzie tę jedną prawdziwą i autentyczną. Głos prowadzący go ku tej autentycznej istocie nazywamy „powołaniem”. Większość ludzi stara się uciszać ten głos powołania i nie chce go słuchać. Udaje im się narobić hałasu we własnym wnętrzu (…), odwrócić własną uwagę tak, aby go nie słyszeć. W ten sposób oszukują sami siebie, zamieniając autentyczną tożsamość na fałszywą ścieżkę życiową._

— José Ortega y Gasset

Liczni wielcy mistrzowie na przestrzeni dziejów wspominali o oddziaływaniu siły, o jakimś głosie bądź poczuciu przeznaczenia, które skłaniały ich do podążania określoną ścieżką. Napoleon Bonaparte mówił o swojej „gwieździe”, która miała wznosić się wysoko za każdym razem, gdy podejmował właściwą decyzję. Sokrates miał swojego demona, którego słyszał jako głos pochodzący być może od bogów. Ten głos zawsze przestrzegał go przed niekorzystnymi poczynaniami — mówił, czego należy unikać. Goethe również wspominał o demonie, mając na myśli ducha, który rezydował gdzieś w jego wnętrzu i skłaniał do realizacji własnego przeznaczenia. Jeżeli chodzi o bardziej współczesne postacie, to Albert Einstein mówił o swego rodzaju głosie wewnętrznym, który kształtuje jego rozważania. Wszystkie te relacje to kolejne wariacje na temat przeznaczenia, które tak wyraźnie odczuwał Leonardo da Vinci.

Tego typu odczucia interpretuje się niekiedy jako doznania mistyczne, wymykające się wszelkim wyjaśnieniom, niekiedy też upatruje się w nich przejawów halucynacji bądź złudzeń. Można jednak spojrzeć na nie zupełnie inaczej, jako na coś głęboko rzeczywistego, praktycznego i dającego się wyjaśnić. A wyjaśniać można je w sposób następujący.

Otóż każdy z nas rodzi się wyjątkowy. Ta wyjątkowość przejawia się w charakterystycznym układzie genów w naszym DNA. Każdy z nas jest zjawiskiem jednorazowym w skali wszechświata — taki sam układ genów nigdy wcześniej nie wystąpił i nigdy się już nie powtórzy. W przypadku każdego z nas wyjątkowość ta przejawia się już w dzieciństwie w postaci pewnych określonych pierwotnych zamiłowań. W przypadku Leonarda chodziło o zgłębianie tajemnic przyrody w okolicach jego rodzinnej wioski i przenoszenia ich na papier w jemu tylko właściwy sposób. W przypadku innych osób może chodzić o wczesne zainteresowanie schematami wizualnymi — taki zapał przejawiają często ludzie, którzy później zajmują się matematyką. W grę może wchodzić również pasja do pewnej formy fizycznego ruchu bądź ładu przestrzennego. Jak należy interpretować tego typu upodobania? Stanowią one przejaw wewnętrznych _sił_ , które wywodzą się z miejsc niedostępnych dla języka świadomości. Siły te ciągną nas ku pewnym doświadczeniom, a od innych odwodzą. Pchając nas w tę czy inną stronę, w pewien bardzo charakterystyczny sposób oddziałują na rozwój naszego umysłu.

Ta pierwotna wyjątkowość pragnie się oczywiście umocnić i wyrazić, ale niektórzy doświadczają jej wyraźniej niż inni. U mistrzów przejawia się ona z taką mocą, że sprawia wrażenie zewnętrznej rzeczywistości — siły, głosu czy przeznaczenia. Każdy z nas może czegoś takiego doświadczyć, podejmując działania zgodne ze swoimi najgłębszymi upodobaniami. Odnosi się wówczas wrażenie, że słowa pojawiające się na papierze bądź fizyczne ruchy naszego ciała kształtują się z taką szybkością i łatwością, jak gdyby miały swoje źródło gdzieś na zewnątrz. Można wówczas mówić o „inspiracji” w oryginalnym tego słowa znaczeniu, albowiem po łacinie oznaczało ono element zewnętrzny wnikający do naszego wnętrza.

Spójrzmy na to w sposób następujący. W chwili narodzin człowieka zasiane zostaje ziarno, ziarno jego wyjątkowości. Ziarno to chce rosnąć i przeobrażać się, aby w pewnym momencie w pełni rozkwitnąć. Dysponuje naturalną, pozytywną energią, która mu to umożliwia. Życiowe zadanie człowieka polega na pielęgnowaniu tego ziarna, aby mógł z niego wyrosnąć kwiat, czyli na wyrażaniu własnej wyjątkowości poprzez wykonywaną pracę. Człowiek powinien wypełniać swoje przeznaczenie. Im silniej się je odczuwa i podsyca (jako siłę, jako głos czy w dowolnej innej formie), tym większe są szanse na wykonanie zadania życiowego i osiągnięcie biegłości.

Siła ta słabnie, a w każdym razie mniej się ją odczuwa i mocniej powątpiewa w jej istnienie, jeżeli ulega się oddziaływaniu innego czynnika odgrywającego istotną rolę w naszym życiu, a konkretnie społecznej presji na dostosowanie się. Ta _przeciwwaga_ bywa niekiedy bardzo potężna. Człowiek chce pasować do grupy, więc podświadomie dochodzi do wniosku, że wszystko, co go odróżnia od pozostałych jej członków, należy traktować jako żenujące bądź dolegliwe. W roli przeciwwagi występują też często rodzice, którzy starają się wprowadzić dziecko na ścieżkę dostatniego i wygodnego życia. Jeżeli te przeciwważne siły oddziałują zbyt mocno, człowiek traci kontakt ze swoją wyjątkowością i swoją prawdziwą tożsamością. Jego upodobania i pragnienia zaczynają kształtować się na wzór tych, które wykazują inni.

Takie zjawisko może skłonić człowieka do obrania niebezpiecznej drogi. W rezultacie wybiera on zawód, który mu tak naprawdę nie odpowiada. Chęci i zainteresowanie z czasem słabną, na czym cierpi jakość wykonywanej pracy. Przyjemności i satysfakcji zaczynamy szukać gdzieś poza obszarem pracy zawodowej. Narastający brak zainteresowania przebiegiem kariery zawodowej przekłada się na lekceważenie zmian zachodzących w danej dziedzinie. W rezultacie człowiek przestaje być na bieżąco, co z kolei przynosi negatywne konsekwencje. Człowiek traci zdolność podejmowania ważnych decyzji i wzoruje się na innych, ponieważ brakuje mu wewnętrznego poczucia kierunku, nie może polegać na wskazaniach wewnętrznego radaru. Traci kontakt z przeznaczeniem, które zostało mu przypisane w chwili narodzin.

Takiego losu należy za wszelką cenę unikać. Proces realizacji zadania życiowego i dążenia do biegłości może się rozpocząć właściwie w dowolnym momencie. Ukryta siła cały czas tkwi gdzieś w naszym wnętrzu i czeka na przywołanie.

Wykonywanie zadania życiowego obejmuje trzy etapy. Najpierw należy nawiązać lub odzyskać kontakt z własnymi upodobaniami, z poczuciem wyjątkowości. Pierwszy krok wykonuje się zatem zawsze do wewnątrz. Należy przeanalizować własną przeszłość w poszukiwaniu wewnętrznego głosu bądź siły, uwolnić się od wszystkich innych głosów, które mogłyby nas rozpraszać — w szczególności tych należących do rodziców i kolegów. Chodzi o to, aby znaleźć pewien zasadniczy schemat, dotrzeć do istoty własnego charakteru i możliwie w pełni go zrozumieć.

Gdy ten etap zostanie zrealizowany, należy zastanowić się nad obecną lub obieraną właśnie ścieżką kariery. Wybór ten lub jego zmiana ma bowiem zasadnicze znaczenie dla naszych dalszych losów. Aby pomyślnie przejść przez ten etap, warto spojrzeć na kwestię pracy nieco szerzej. Nazbyt często ludzie dokonują w życiu rozgraniczenia na pracę i rzeczywistość pozazawodową, a następnie tylko w tej drugiej szukają prawdziwej przyjemności i satysfakcji. Praca bywa często postrzegana jako sposób na zarobkowanie, dzięki któremu można czerpać radość z drugiej części życia. Nawet jeśli ktoś czerpie satysfakcję z pracy zawodowej, to i tak często wykazuje skłonność do rozdzielania swojej rzeczywistości na tego typu segmenty. To dość deprymujące podejście, bo przecież poświęcamy na pracę znaczną część naszego świadomego życia. Jeżeli wydaje nam się, że musimy po prostu przez nią przebrnąć, aby potem móc doświadczać prawdziwych przyjemności, wówczas praca staje się tragiczną stratą cennego czasu, jaki został nam dany.

Powinniśmy więc dążyć do tego, aby praca była dla nas źródłem inspiracji, aby prowadziła do realizacji naszego _powołania_ . Samo słowo „powołanie” wyraża wezwanie do podjęcia pewnych działań. W odniesieniu do pracy zaczęto je stosować w początkowym okresie chrześcijaństwa. Niektórzy ludzie odczuwali wtedy powołanie do życia w Kościele. Dochodzili do takiego wniosku, ponieważ dosłownie słyszeli głos Boga, który wyznaczał im takie zadanie. Z czasem słowo to uległo sekularyzacji i zaczęło odnosić się również do innej pracy czy przedmiotu studiów, do których dana osoba zdawała się szczególnie predysponowana z racji swoich zainteresowań. Dotyczyło to w szczególności różnych form rzemiosła. Nadszedł jednak czas, aby powrócić do pierwotnego sensu tego określenia, ponieważ pozwoli to lepiej zrozumieć koncepcję zadania życiowego oraz biegłości.

W tym konkretnym przypadku głos wcale nie musi pochodzić od Boga, ale z naszego wnętrza. Stanowi emanację naszej indywidualnej tożsamości. Podpowiada, jakie formy aktywności odpowiadają naszemu charakterowi. W pewnych momentach może też nawoływać do podjęcia określonej pracy bądź wejścia na konkretną ścieżkę kariery. Wówczas zadania podejmowane przez człowieka w sposób bezpośredni wiążą się z jego tożsamością i nie stanowią odrębnego elementu jego życia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij