Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Jak żyć z „toksyczną” matką - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
30 listopada 2025
35,00
3500 pkt
punktów Virtualo

Jak żyć z „toksyczną” matką - ebook

„Matka wysysa ze mnie energię”. „Najbardziej przeżywałam, kiedy szła do piwnicy i mówiła, że się tam powiesi”. „Moja matka nie powinna była być matką”. „Moja mama jest cudowna, naprawdę. Tym bardziej przykre są dla mnie niektóre jej zachowania…” „Mam świadomość, że krzywda, jaką mi wyrządzała, wynikała z niewiedzy i z rozpaczy”. „Dzieci jednak na pewno nie będę mieć. Nie chcę mieć szansy, żeby im zniszczyć życie”.

Jak żyć z „toksyczną” matką to historie dorosłych dzieci, których matki z różnych powodów je zawiodły: bo nie potrafiły inaczej, bo powtarzały znane z dzieciństwa strategie wychowawcze, bo macierzyństwo je przerosło lub przygniotły problemy finansowe czy zdrowotne, albo oślepiła ambicja posiadania dziecka idealnego. To jednak nie tylko relacje skrzywdzonych synów i córek. Bohaterkami książki Moniki Redzisz są również matki, które konfrontują się z tym, czego doświadczyły ich dzieci. „Byłam toksyczna, krzywdziłam syna, odrzucałam go emocjonalnie, nie potrafiłam dać ciepła i wsparcia – opowiada jedna z nich. – Jakie to uwalniające móc o tym wreszcie opowiedzieć… A przecież kochałam moje dzieci. Oddałabym za nie życie”.

„Toksyczna” matka nie zawsze jest brutalna. Zachowania toksyczne mogą się zdarzać mimo najlepszych intencji. Ich wspólnym mianownikiem jest destrukcyjny wpływ na dziecko. Toksyna zatruwa relację, bo sączy się latami.

Opowieści bohaterów zostały uzupełnione o rozmowy z psycholożkami. „Nie jestem fanką tego pojęcia – mówi o „toksycznej matce” Katarzyna Półtorak. – Jest bardzo pejoratywne, stygmatyzujące. Ponieważ jednak funkcjonuje w naszym języku,  warto je zdefiniować, żebyśmy wiedzieli, o czym mówimy”. A Tanna Jakubowicz-Mount dodaje, że „toksyczna” matka na ogół sama miała „toksyczną” matkę.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66778-93-1
Rozmiar pliku: 512 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

REporady

Tomasz, syn

Agata, córka

Klaudia, córka

Anna, córka

Kuba, syn

Beata, matka Kuby

Olga, córka

Katarzyna, matka Olgi

Łukasz, syn

Małgorzata, matka Łukasza

Maria, córka

Hanna, matka Marii

Patrycja, córka

rePOrady

Nie ma matek idealnych. Rozmowa z Katarzyną Półtorak

Bez miłości trudno jest przeżyć. Rozmowa z Tanną Jakubowicz-Mount

repoRADY

Wskazówki dla matek, które zauważyły u siebie toksyczne zachowania

Wskazówki dla dorosłego dziecka „toksycznej” matki (DDTM)REporady

TOMASZ, SYN

Matka wysysa ze mnie energię. Często dzwoni, ale odbieram najwyżej raz w tygodniu; tyle jestem w stanie znieść.

Długo się zastanawiałem, co mnie tak bardzo w niej denerwuje. Dlaczego wzbudza we mnie tak silnie negatywne emocje? Większość jej komunikatów i zachowań odbieram jako wrogie, choć na pewno nie taka jest jej intencja. Dzwoni do mnie, interesuje się mną, daje mi słoiki... A ja czuję się ignorowany. Tak, to jest chyba to uczucie: że się ze mną nie liczy, ani z moimi potrzebami, ani z tym, kim jestem.

Mam czterdzieści siedem lat, a ona nie akceptuje faktu, że mogę mieć własne plany na weekend, że chcę na przykład odwiedzić znajomych, a nie jechać do niej, do Białegostoku. Kiedy przyjeżdżam, w ciągu kwadransa potrafi wysadzić mnie w kosmos. Nie mam chwili spokoju: koszę trawę, maluję ściany, naprawiam klamki, ładuję węgiel, segreguję książki, przycinam drzewa, przesadzam krzaki, naprawiam barierki, maluję bramę... Nie o to chodzi, że chciałbym tylko leżeć na kanapie, ale jest coś bardzo nieprzyjemnego w tych niekończących się poleceniach: zrób, siadaj, podaj, sprzątnij, wkręć, wykręć...

Niedawno się sprzeciwiłem. „Mamo – powiedziałem – nie będę przyjeżdżał tylko po to, żeby ci pomalować garaż. Dam ci pieniądze, niech to zrobi pan Janek”.

A ona na to: „Ale Tomek, oczekuję tylko, że będziesz robić to, co twój ojciec robił dla mojej teściowej!”.

„Mamo, przez lata na to narzekałaś, a teraz nakładasz na mnie takie samo chomąto? Nie jestem moim ojcem!”

Awantura była straszna. „Nie jesteś już moim synem!” – krzyczała.

Kiedy traci cierpliwość, idzie na całego. Używa wszelkich sił i środków, żeby mnie dojechać. To kobieta czołg. Nigdy nie okazuje słabości, nigdy nie ma wątpliwości. Jej wybory zawsze są słuszne. Muszę się pilnować, żeby nic jej nie powiedzieć o swoim życiu, bo wiem, że usłyszę: „To zła decyzja, powinieneś zrobić inaczej”. Chcąc nie chcąc, zaczynam się zastanawiać, czy ona jednak nie ma racji... Nie wiem, jak powstrzymać ten mechanizm.

Przez wiele lat specjalnie robiłem jej na przekór. Jeśli mówiła „zjedz kotleta”, to nie jadłem go, mimo że byłem głodny.

Zawsze zwracała mi uwagę, poprawiała mnie, krytykowała. „To można było zrobić lepiej! Szybciej! Mocniej!”

Jestem dzieckiem lat siedemdziesiątych. Czyli bardzo restrykcyjne wychowanie w wąskim korytarzu akceptowalnych zachowań.

Matka była dyrektorką dużego ośrodka opiekuńczego. Zarabiała znacznie więcej niż ojciec jako wykładowca. Miała wizerunek osoby twardej, skupionej na zadaniach, działającej szybko.

Byli jednak z ojcem bardzo spójni w swoich oczekiwaniach co do tego, jak powinno się zachowywać dziecko: powinno być „grzeczne”, a jeśli nie, to tłuczka. Bili z równą siłą. Różnili się tym, że ojciec startował spokojniej, a mama bardziej dynamicznie, agresywnie, z machaniem rękami, bieganiem, krzyczeniem. W sekundę się odpalała. Szarpanie za włosy, za ubranie, bicie ręką, szmatą, ciapem, czymkolwiek, co się nawinęło. Te gwałtowne zrywy wzbudzały we mnie strach. Nigdy nie próbowałem jej powstrzymać, zrobiła to wreszcie moja starsza siostra: złapała mamę za nadgarstki. To był koniec bicia nas obojga, ale byliśmy wtedy już w liceum.

Siostra do dziś jest jedyną osobą, której mama się słucha.

Dostawałem za to, że upuściłem widelec w czasie obiadu albo że potrąciłem szklankę z sokiem. Słyszałem: „Tobie to wszystko z rąk leci!”, „W drewnianym kościele cegła spada ci na głowę!”. Przez to byłem jeszcze bardziej niezręczny.

Kiedy płakałem, słyszałem: „Nie rycz! Nie histeryzuj! Uspokój się!”, bo przecież chłopaki nie płaczą. W ogóle okazywanie wrażliwości bardzo ją irytowało. „Po co te emocje? Idziesz i działasz!” Albo: „Tomek, co ty się tak zastanawiasz? Nie myśl tyle! Nie analizuj!”.

Wolała mną potrząsnąć, niż się nade mną roztkliwiać. Broń Boże nie okazywała czułości. Nie pamiętam, żeby mnie przytulała. Kilka lat temu znalazłem w rodzinnym albumie zdjęcie, na którym siedzę na kolanach matki. Mogłem mieć jakieś siedem lat. Poruszyło mnie to, że kiedyś siedziałem u niej na kolanach... Miałem wrażenie, że nigdy nie byłem z nią w tak czułym kontakcie.

Już jako dorosły powiedziałem jej z wyrzutem, że zawsze mnie odpychała i krytykowała. „Bo ty byłeś taki wrażliwy. Chciałam zrobić z ciebie prawdziwego mężczyznę” – powiedziała.

To matka kastrująca.

Najważniejsza była nauka. Chodziłem na zajęcia uzupełniające z kilku przedmiotów, chociaż wcale tego nie potrzebowałem. Liczył się każdy przedmiot oprócz wuefu. Ojciec twierdził, że sport jest dla głupków. Siedziałem po nocach nad podręcznikami i obsesyjnie powtarzałem materiał. Żyłem w przeświadczeniu, że szkoda czasu na zabawę czy spotkania z kolegami i koleżankami. Trzeba się uczyć, mieć wyniki, bo kiedyś to zaprocentuje dobrą pracą, sukcesem i pieniędzmi. W liceum przeżyłem zderzenie z grupą rówieśniczą. Koszmar, chyba najgorszy rok w moim życiu. Byłem kujonem. Nie takim, który po nocy zarwanej na imprezie pisze sprawdzian na piątkę, tylko takim, który siedzi i łopatuje materiał. Grupa strasznie mocno mnie wtedy skopała.

Do tego wyróżniałem się niskim wzrostem. Ludzie ze starszych klas dojeżdżali mnie także z tego powodu. Zabawy typu mierzenie zapałką podłogi w kiblu albo mycie głowy zimną wodą nie były mi obce...

Nie skarżyłem się matce. Powiedziałaby, że szkoła jest od tego, żeby się uczyć, a nie żeby mieć przyjaciół.

W końcu odkryłem, że łatwiej zaprzyjaźniam się z dziewczynami. Często to potem wykorzystywałem. Byłem wiecznie miły dla kobiet, służyłem im, zatracając samego siebie, żeby tylko zdobyć ich akceptację i żeby stały się moimi sprzymierzeńczyniami. Nigdy im się nie sprzeciwiałem. Ciągle się zastanawiałem, jak sprawić, żeby dobrze o mnie mówiły. Chodziłem z przyklejonym do twarzy uśmiechem, w masce wesołego i miłego chłopca. Nie przeszło mi przez myśl, żeby się zastanowić, kim ja właściwie jestem. Że mogę wyjść ze spotkania, kiedy chcę, albo zaproponować aktywność, którą sam lubię, a nie tę, którą wskazywały moje koleżanki.

Po maturze rodzice powiedzieli: „Nie chcesz być inżynierem. Drugi najlepszy kierunek to prawo. Będziemy cię utrzymywać, jeśli pójdziesz na studia prawnicze”. W ten sposób zostałem radcą prawnym.

Nie zastanawiałem się, czego chcę.

W dorosłe życie wszedłem z lękami i bez kontaktu z samym sobą. Kiedy wyprowadziłem się do Warszawy, myślałem, że wreszcie będę wolny. Ale bałem się podejmowania decyzji. Szedłem do sklepu i nie potrafiłem wybrać smaku jogurtu. Truskawkowy, kiwi czy ananasowy? W końcu nie kupowałem żadnego. Kiedy stawałem przed wyzwaniem, uruchamiał się we mnie strach zaszczepiony przez rodziców – strach przed karą.

Jeszcze wiele lat po wyprowadzce czułem przymus jeżdżenia do nich w każdy weekend. Już w piątek byłem spięty, bo wiedziałem, że w sobotę muszę jechać. W niedzielę wieczorem wracałem na ostatnich nogach, zmielony, wykończony psychicznie i fizycznie.

Obiecywałem sobie, że nie wybiorę kobiety podobnej do matki i oczywiście wybrałem bardzo podobną. Kiedy się poznaliśmy, była kierownikiem budowy. Męski zawód, podobało mi się to. Nie chciałem mieć partnerki, którą musiałbym się opiekować. Chciałem, żeby była samodzielna. Bo niestety ja również, tak jak matka, źle reaguję na czyjś płacz i nieporadność życiową.

Zamieniłem służbę u matki na służbę u partnerki. Kiedy w domu czy przy dzieciach było coś do zrobienia, ja się tym zajmowałem. Dentyści, fryzjerzy, ubrania, wyjazdy, dodatkowy angielski, pilnowanie, żeby paznokcie były obcięte i zęby umyte...

Żona była bardzo asertywna. Nie lubiła sprzątać, więc tego nie robiła. Nie lubiła placów zabaw, więc powiedziała, że nie pójdzie tam z naszym dzieckiem. „Nie będziemy chodzić z dzieckiem na plac zabaw?” – zapytałem. „Ty będziesz!” – powiedziała.

I tak przez szesnaście kolejnych lat.

Gdy dzieci podrosły, słyszałem od nich: „Tato, kiedy wyjedziesz?”. Albo: „Wyjdź z pokoju, nie chce mi się z tobą gadać”. W pewnym momencie dało mi do myślenia, że pomimo mojego zaangażowania dzieci najchętniej wyprosiłyby mnie z domu, a do mojej żony przychodzą pogadać i pośmiać się, mimo że ona leży na kanapie i się nimi nie zajmuje.

Zdałem sobie sprawę, że zachowuję się jak moja matka. Ciągle czegoś od nich chcę, coś egzekwuję, przydzielam im zadania. Szczególnie w relacji z synem. „Mógłbyś mieć dziewczynę!” „Mógłbyś więcej sportu uprawiać!” „Mógłbyś tyle nie jeść!” Ostatnio powiedział: „Tato, jestem w domu od dziesięciu minut, a ty już pięć razy zwróciłeś mi uwagę”.

W końcu odpuściłem. Pozwoliłem, żeby syn nie mył zębów i nie ścinał włosów. I co się okazało? Po jakimś czasie zaczął do mnie przychodzić, coś mi opowiadać. Wreszcie rozmawiamy.

Jestem teraz na czwartej terapii. Mam w sobie mniej lęku.

Rozmowa z moją matką nie ma najmniejszego sensu. Próbowałem kiedyś jej powiedzieć, jak się czułem w dzieciństwie. Wszystkiemu zaprzeczyła.

Przed każdą Wigilią debatujemy z siostrą, które z nas zaprosi ją do siebie. Nie wyobrażam sobie, że miałbym się nią kiedyś zaopiekować. To mój najgorszy koszmar. Siostra też jej nie weźmie. Matka pewnie skończy w domu opieki.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij