- W empik go
Jaśminowa rewolucja - ebook
Jaśminowa rewolucja - ebook
Mieszkanie w centrum Wrocławia, konto bankowe, które samo się uzupełnia, niekończące się imprezy i całkowity brak obowiązków. Życie Jasmin jest idealne do momentu, gdy dziewczyna przekracza linię i z dnia na dzień traci wszystko, włącznie z ukochaną babcią. Pozostając bez wyboru, Jasmin decyduje się wyjechać do Tunezji, gdzie mieszka jej ojciec.
Czy bezinteresowna miłość nieznanej rodziny ma szansę zwyciężyć z ignorancją? Na ile jesteśmy w stanie wzbraniać się przed uczuciem, które nie powinno istnieć? Czy życie na pograniczu islamu i chrześcijaństwa jest możliwe w świecie pełnym wojen i uprzedzeń?
Sonia Hadj Said – urodzona 26 stycznia 1991 roku, absolwentka studiów teatrologicznych na brytyjskich uniwersytetach Aberystwyth i Roehampton.
W trakcie pobytu w Londynie Sonia zaczęła pisać na portalu polonijnym „Londynek” oraz wystawiła swoją pierwszą sztukę pod tytułem „Jasmine Revolution” w angielskim teatrze Gatton Community.
Pisane przez nią książki i artykuły są odzwierciedleniem obserwacji bliskiego jej otoczenia i usłyszanych historii.
„Jaśminowa Rewolucja” jest pierwszą powieścią Sonii. Zainspirowana została jej tunezyjską rodziną, kulturą oraz rewolucją, która wybuchła w Tunezji na przełomie 2010 i 2011 roku.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-782-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wieczór, trzynastego stycznia dwa tysiące jedenastego roku. Odkąd pamiętałam, styczniowe wieczory spędzałam w domu pod kocem, ubrana w najcieplejsze ubrania, jakie mogłam znaleźć. Duża choinka stała w kącie, ozdobiona kolorowymi łańcuchami i bombkami. Przyjaciele przychodzili na grzańca i świąteczne filmy. Moim największym zmartwieniem było, jak namówić mamę, by poszła rano po bułki. Nienawidziłam śniegu i zimna i zawsze modliłam się o to, by spędzić święta w ciepłym kraju.
Moje życzenie się spełniło. Nie było śniegu, grzańca, choinki.
Stałam na środku placu i nie wiedziałam, co się działo. Ludzie biegali dookoła mnie, krzycząc coś po arabsku, rzucając kamieniami przed siebie i chowając się w domach. Znalazłam się w centrum całego zamieszania. Bałam się poruszyć lub krzyknąć.
Z trudnością schodziłam w dół ulicą prowadzącą w stronę kawiarni. Przepychałam się przez tłum ludzi. Próbowałam go wypatrzeć, ale na ulicy nie było nic widać. Wiedziałam, że gdzieś tu był, na pewno. Może chował się za chustką, jak niektórzy młodzi Tunezyjczycy? Ale na pewno nie minąłby mnie bez słowa.
Doszłam do morza. Miałam wrażenie, że cała ludność wyspy zebrała się właśnie w tym miejscu, które normalnie służyło do relaksu i spotkań z przyjaciółmi. W tej chwili wszystkie stoliki i krzesła z kawiarni walały się pod nogami, niektóre leżały porozrzucane po całej plaży. Coraz więcej demonstrantów padało na ziemię pod ciosami policjantów, którzy działali bezlitośnie wobec każdego, kto im się sprzeciwił. Słońce już zachodziło. Zaczęłam panikować, że nie będę w stanie nikogo odnaleźć. W końcu zebrałam się w sobie i weszłam na plac, na którym toczyły się małe bitwy między Tunezyjczykami. Weszłam w paszczę lwa.
Ogień przede mną miał niewiele wspólnego z ogniem w kominku, a temperatura z tą, do której byłam przyzwyczajona w środku zimy. Dym snuł się po całej ulicy, przez co nie widziałam dokładnie. Ruch wstrzymano, żadne auta nie mogły przejechać przez porozrzucane po całej ulicy śmieci, kawałki rozbitych okien i masę ludzi. Dwa długie białe mury otaczające domki z obu stron ulicy miały w niektórych miejscach dziury, przez które było widać ogródki z palmami daktylowymi lub drzewkami pomarańczy. Gdzieniegdzie wychylały się długie palmy, nieśmiało zerkając na całą ulicę z daleka. Wydawało się, że te piękne drzewa jako jedyne nie brały udziału w całym zamieszaniu. Pod nogami turlały się owoce, które wcześniej leżały na swoim stałym miejscu, w bagażniku samochodu starszego mężczyzny sprzedającego je codziennie na ulicy. Właściciel zdawał się nie zwracać uwagi na to, że źródło jego dochodów walało się wszędzie.
Było mi ciepło, mimo to trzęsłam się i nie mogłam tego opanować. Byłam sparaliżowana, nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Mijający mnie ludzie potykali się, krzyczeli i wymachiwali flagami. Biegli przed siebie, jakby nic nie mogło ich zatrzymać. Niektórzy mieli na twarzach wściekłość, inni determinację, a jeszcze inni strach. Kobiety krzyczały coś po arabsku, grożąc policji ręką, inne biegały w poszukiwaniu swoich dzieci, nie bacząc na chustki, które zsuwały im się z włosów. Większość dzieci stała w jednym miejscu na środku ulicy, niektóre, przywoływane przez swoje matki, wbiegały do domów. Czułam się jak jedno z tych dzieci – zagubiona. Nieustraszeni młodzi ludzie w wieku od kilkunastu do dwudziestu paru lat wdawali się w dyskusje z policją, które przechodziły w lekkie szarpaniny. Inni stali dalej z zasłoniętymi twarzami i rzucali kamieniami, gotowi do ucieczki. Kojarzyłam kilku z nich, ale teraz chciałam znaleźć tylko jedną osobę. W końcu zmusiłam nogi do posłuszeństwa i zaczęłam iść. Powoli zbliżyłam się do źródła ognia, który okazał się pochodzić z podpalonego samochodu. Ulica była pogrążona w chaosie.
Nareszcie go zobaczyłam. Klęczał tuż przy drzwiach i tulił coś do siebie. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, czym było to „coś”. Na ziemi leżało ciało naszego przyjaciela. Jego twarz była mocno pokaleczona. Szybko podbiegłam i uklękłam obok.
– Czy on…? – wykrztusiłam.
Chłopak podskoczył i spojrzał na mnie z obłędem w oczach.
– Co ty tu robisz?! – krzyknął. – Wracaj do domu, w tej chwili!
– Chodź ze mną – powiedziałam drżącym głosem.
– IDŹ JUŻ! – wrzasnął na mnie z całych sił.
Z przerażenia osunęłam się na ziemię jeszcze bardziej i próbowałam znaleźć się jak najdalej od tego widoku. Trzęsłam się na całym ciele i nie mogłam nad tym zapanować. Zaczęłam szlochać i próbowałam go odciągnąć od zwłok. On jednak wstał i podniósł mnie do góry. Mocno chwycił mnie za ramiona i potrząsnął. Nic nie czułam.
– Masz wrócić do domu, natychmiast – powiedział powoli i dobitnie normalnym, bezbarwnym głosem, po czym odwrócił się do mnie tyłem.
Znów poczułam się jak sparaliżowana. Mózg krzyczał, by uciekać, ale nogi nie chciały go słuchać. Miałam wrażenie, że gdybym próbowała wstać, mimowolnie osunęłabym się z powrotem na ziemię. Próbowałam podeprzeć się rękami, które trzęsły się tak mocno, że w tej chwili wydawały się bezużyteczne. Kręciło mi się w głowie, jakby nagle cały świat zaczął wirować. Nie słyszałam krzyków ludzi i nie czułam nic – drgania ziemi, smrodu spalenizny ani krwi. Ciało przyjaciela rozmazywało się przed moimi oczami, jakbym śniła. Może to był sen? Przecież takie rzeczy ogląda się tylko na filmach wojennych, prawda? Po chwili czucie w ciele zaczęło do mnie wracać i zorientowałam się, że zamazany obraz nie był snem. To były łzy, które kapały mi z policzków na ziemię. Ziemię, na której nieraz leżałam wieczorem i spoglądałam na bezchmurne, rozgwieżdżone niebo. On nigdy nie podniósł na mnie głosu.
W końcu opanowałam się i wstałam. Śmieci walały się po całej ulicy, szyby w sklepach były powybijane, niektórzy ludzie wybiegali z nich z ukradzionymi rzeczami. Bramy na podwórka wszystkich domów stały otwarte na oścież, policja wbiegała do środka bez ostrzeżenia, krzycząc coś do mieszkańców. Kątem oka zobaczyłam, jak ciało mojego przyjaciela zostaje wniesione do domu. Po chwili usłyszałam głośny krzyk kobiety. Zagubiona, usiadłam na krawężniku i spojrzałam na swoje białe trampki, które teraz były czerwone. Gdybym wiedziała, że to on, nawet bym nie podeszła, nie chciałabym tego widzieć. Poczułam zapach krwi i mimowolnie przypomniałam sobie leżące na chodniku ciało. Szybko odbiegłam na bok i zwymiotowałam w jakieś krzaki.
Nie czułam się ani trochę zagrożona, jedynie zdezorientowana. Jeszcze niedawno szłam właśnie tą drogą z tym chłopakiem, ramię w ramię, i rozmawiałam z nim o Tunezji. Przypomniała mi się nasza rozmowa. „To jest mój kraj, umarłbym za niego”, powiedział. Wciąż pamiętałam jego oczy, z których biły blask i zapał. Uśmiech, który nigdy nie schodził z jego twarzy. Był buntownikiem i zawsze podkreślał, że zrobiłby wszystko dla swojego kraju. Jaka szkoda, że nie spędziłam z nim więcej czasu, tylko byłam zajęta ocenianiem jego zachowania. Nie podobały mi się jego puste komplementy, to, co mówił o kobietach, to, że moi znajomi za nim nie przepadali. Tak naprawdę zawsze mówił, co czuł, i nie bał się tego. Był odważnym i otwartym mężczyzną, gotowym zginąć za swój kraj. Nigdy jednak nie sądziłam, że jego słowa odnajdą odbicie w rzeczywistości.
Zaczęłam głośno szlochać i oparłam się o mur. Przed oczami wciąż miałam jego twarz, najpierw roześmianą i piękną, potem zastygłą w bezruchu, martwą. To niemożliwe. Przecież miałam jego numer w telefonie. Mogłam napisać i za chwilę zjawiłby się pod moim domem z nonszalanckim uśmiechem, gotów pokazać mi prawdziwą zabawę. Boże, dlaczego on?
Nagle usłyszałam czyjś jęk. Obok mnie leżał starzec, któremu leciała krew z boku głowy. Kojarzyłam go, był znajomym dziadka.
– Spokojnie – powiedziałam po angielsku. – Zaraz ci pomogę. Co ci jest? – Zaczęłam niezdarnie sprawdzać jego głowę, ale widziałam tylko lekkie skaleczenie. Nie był ciężko ranny, lecz osłabiony.
Mężczyzna zaczął mówić coś po francusku, ale oczywiście nie rozumiałam ani słowa. Próbowałam przewrócić go na bok, lecz był zbyt ciężki.
– Pomocy!!! – krzyknęłam głośno.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłam pobiec po dziadka, ale nie było mowy, żebym go narażała na takie niebezpieczeństwo. W końcu jakiś młody chłopak pomógł mi wnieść rannego do najbliższego domu, po czym złapał nóż i szybko wybiegł na ulicę. Sprawdziłam, czy wszystko było w porządku z przyjacielem dziadka, ułożyłam go wygodniej na łóżku i podłożyłam mu poduszkę pod głowę. Weszłam do łazienki, żeby obmyć się z krwi. Gdy spojrzałam na czerwone ręce, mój organizm znów nie wytrzymał i zwymiotowałam. Nie byłam wystarczająco odporna na takie widoki. Czułam się słabo i miałam wrażenie, że w każdej sekundzie mogę zemdleć. Odgłosy strzałów dobiegające z zewnątrz ocuciły mnie. Ostrożnie się wychyliłam zza drzwi, by zobaczyć, co się dzieje. Policja zaczęła strzelać. Ludność panikowała, na ziemi leżało coraz więcej rannych. Nie mogłam dojrzeć, czy jest tam ktoś, kogo znam. Niestety, wyspa była bardzo mała, a ludzie na niej jak jedna wielka rodzina. Gdy o tym pomyślałam, znów zrobiło mi się niedobrze. Hałas naokoło stawał się nie do zniesienia, policja z bronią mnie przerażała, a zapach krwi wciąż unosił się w powietrzu. Gdzie on jest? Leży pośród rannych? Walczy z policjantami, napędzany nienawiścią i chęcią zemsty? Wtem coś poruszyło się obok mnie. Mały kotek próbował uciec przez zamieszaniem i schował się w kartonie. Wzięłam go na ręce i usiadłam na progu. Nawet kot był skaleczony. Zaczęłam go głaskać, uspokajać, choć tak naprawdę próbowałam uspokoić siebie i opanować drżące ręce. Wciąż zadawałam sobie pytanie: dlaczego to musiało się wydarzyć? Przez głowę przebiegły mi obrazy sprzed kilku tygodni. Co przeoczyłam? Dlaczego nie zwracałam większej uwagi na to, co się dzieje wokół mnie? Prawda uderzyła mocniej niż wybuch, który rozdzielił mnie od przyjaciół.
Nie obchodziło mnie to, dopóki dobrze się bawiłam. To była cena za moją ignorancję. Nagle przed oczami mignął mi chłopak w czarnej koszuli. Podniosłam się i pobiegłam za nim. Pędził w stronę policji z garścią kamieni w rękach. Czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Musiałam go zatrzymać, zanim zrobi coś głupiego.
– Stój! – krzyknęłam rozpaczliwie. Raptownie zatrzymał się na dźwięk mojego głosu. Jego koledzy biegli dalej, nieustraszeni wizją walki z policją na śmierć i życie. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości.
– Co ci mówiłem? – spytał cicho, z ledwością powstrzymując drżenie głosu.
– Miałam iść, naprawdę, ale zobaczyłam przyjaciela dziadka, jest ranny, ktoś zaniósł go do domu obok… Ja nie rozumiem, co się dzieje, dlaczego on… jak mogli go…
– Wynoś się stąd w tej chwili! – wrzasnął.
– To nie fair… – Załkałam. Nie potrafiłam znaleźć żadnych mądrych argumentów.
– OBUDŹ SIĘ! – krzyknął na całą ulicę. Z przerażenia cofnęłam się o kilka kroków. Mijający nas ludzie biegli przed siebie, policja mijała nas, nie zwracając na nas żadnej uwagi. – Myślałaś, że zawsze będzie tak kolorowo?! To jest mój kraj, rozumiesz? Moja wyspa, na której się urodziłem i wychowałem. Nie możesz zwyczajnie prosić, żebym odszedł! Odchodzenie w trudnej sytuacji to twoja specjalność – powiedział na pożegnanie i oddalił się pospiesznie.
Stałam tam, gdzie mnie zostawił, i nie widziałam żadnej drogi wyjścia. Powoli zaczęło do mnie docierać, że miał rację. To nie było moje miejsce. Stało się coś złego i jedyne, o czym myślałam, to ucieczka. Byłam egoistką, nie zmieniłam się. Nagle ktoś przebiegł obok, trącając mnie, przez co zatoczyłam się w miejscu i prawie upadłam. Nieznajomy zaczął coś mówić po arabsku. Policjant. Przestraszona, spojrzałam na niego i powiedziałam zdanie, które najlepiej wychodziło mi po francusku: „Je ne comprends pas”. Zaczęłam rozglądać się za drogą ucieczki. Co, jeśli zostanę zamknięta w areszcie za zakłócanie porządku? Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony i odpowiedział po angielsku.
– Co ty tu robisz? Wszyscy turyści od kilku dni mają nakaz pozostania w hotelu! – wytłumaczył.
– Przepraszam – odpowiedziałam. – Możesz mi zawołać taksówkę? – poprosiłam. Nie miałam zamiaru wracać do domu.
– Teraz to niemożliwe – powiedział policjant i rozejrzał się dookoła. Zawołał jednego ze swoich kolegów i zaczął coś do niego mówić. – On cię odwiezie pod sam hotel, podaj tylko nazwę – powiedział i odszedł.
– „Cercina” – odpowiedziałam bez zastanowienia. Nie miałam zamiaru wracać do domu, więc podałam nazwę jedynego hotelu, jaki znałam z wypadów z przyjaciółmi.
Oczywiście, hotel nic się nie zmienił przez ostatnie dwa tygodnie. Dało się czuć napiętą atmosferę, ale poza tym było spokojnie, jak zawsze. Przystojny portier w wieku trzydziestu lat stał na swojej pozycji i uśmiechał się do każdej przechodzącej osoby, jakby próbował w ten sposób zapewnić, że na terenie hotelu nic złego się nie działo. Gdy ktoś prosił o swój klucz, podawał go powoli, jakby miał na to cały dzień, a każda czynność sprawiała mu wielką przyjemność. Tradycyjna tunezyjska muzyka pobrzmiewała w tle i wszędzie dało się czuć zapach jaśminu. Wyszłam na ulubioną ścieżkę z boku hotelu, prowadzącą nad morze, i ujrzałam te piękne kwiaty. Zerwałam jeden z nich, wąchając go całą drogę na plażę, mijając białe domki, w których mieszkali turyści. Szłam plażą i szukałam leżaka, który byłby najdalej od hotelu, a najbliżej morza. Gdy w końcu taki znalazłam, położyłam się na nim z zamkniętymi oczami. Nie słyszałam nic oprócz fal i latających dookoła ptaków. Niestety, nawet morze nie mogło być moją ucieczką, jego szum kojarzył mi się tylko z jednym. Miałam wrażenie, że słyszę znajomy głos, który niemal odbijał się od fal i krążył dookoła mnie, czekając, aż go w końcu wpuszczę do środka swojej głowy. „To jest najpiękniejsza muzyka, jaka istnieje, mówił. Szum morza”. Dokładnie pamiętałam, jaka była moja reakcja na te słowa: śmiech. Kto by pomyślał, że po jakimś czasie sama zacznę tak uważać? Moje pytania i wątpliwości sunęły w głąb wody, a fale zwracały mi je w postaci odpowiedzi, które jakby same do mnie przychodziły. Tym razem nie mogło być inaczej. Mój stary, potężny przyjaciel nigdy nie zawodził.
Mimo siedzenia ponad godzinę na leżaku, na horyzoncie wciąż nie było żadnej pomocy. Przestraszona zaczęłam myśleć, że może po prostu jej nie otrzymam. Że miarka się przebrała i nie było dobrego rozwiązania. Na domiar złego fale nagle ustały, a morze ucichło, jakby nawet ono nie miało mi nic do powiedzenia. Postanowiłam podejść bliżej i usiąść na samym brzegu, gdzie woda delikatnie łaskotała mi nogi.
Próbowałam. Naprawdę próbowałam walczyć, ale nie wiedziałam, czy walka przeciwko własnym regułom miała jakikolwiek sens. Nawet nie wiedziałam tak naprawdę, czy sama nie byłabym przeciwko temu, co miałoby nadejść. Moje łkanie zamieniło się w płacz, którego nie mogłam już dłużej powstrzymywać. Jak mogłam pozwolić, by sprawy się tak potoczyły? Czułam do siebie wstręt, że dałam się tak zaślepić! Czas wyjechać stąd i zapomnieć.
Nagle usłyszałam jakieś głosy. Szybko wstałam i otarłam łzy. Plażą szły dwie pary w średnim wieku. Gdy usłyszałam, że mówią po polsku, miałam wrażenie, że niebo daje mi znak – pora wracać do domu.
– Banda dzikusów – mówił jeden z mężczyzn.
– Jak oni mogli dopuścić do czegoś takiego? – zastanawiała się kobieta.
– Widzicie, bo Tunezja to nie jest cywilizowany kraj – odpowiedziała jej koleżanka, a pozostali pokiwali głowami z aprobatą.
Poczułam się tak, jakby słowa wypowiedziane przez tę kobietę chlasnęły mnie po policzku. Jakbym otrząsnęła się ze złego snu, którym było wszystko od momentu, gdy znalazłam się w tym kraju. Aż do teraz.
------------------------------------------------------------------------
Nie rozumiem.1. Krajobraz
– Bo Tunezja to nie jest cywilizowany kraj – powiedziałam znudzona. Powoli zaczynało brakować mi argumentów.
– Jasmin, to tylko tydzień! – zniecierpliwiła się mama.
– A co ze szkołą? – spytałam, przyglądając się jednemu z puzzli z bliska.
– Właśnie, jak tam w szkole? – Mama podchwyciła temat, ale nie tak, jak tego sobie życzyłam. – Skoro idzie ci tak dobrze, na pewno nie będą mieli nic przeciwko. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to prywatna uczelnia, na którą się dostajesz dzięki pieniądzom, a nie…
– Mamo, muszę kończyć, jestem u dziadków – przerwałam jej szybko.
– Znowu? Niedługo będziemy musieli zacząć sprowadzać puzzle z zagranicy…
– Jestem pewna, że nie zabraknie nam puzzli.
– Babci na pewno spodobałaby się inna sceneria, na przykład palmy i morze, a nie tylko góry i góry. Nie mam pojęcia, jak w ogóle jesteście w stanie odróżnić jeden od drugiego, dla mnie to wszystko wygląda tak samo…
– Dlatego nigdy cię nie zapraszamy – odgryzłam się, na co babcia spojrzała na mnie znad swoich okularów. – Żartowałam – dodałam szybko. – Muszę kończyć, jadę do domu.
– Jasmin, proszę cię, żadnych imprez w apartamencie! – Mama wyrzuciła jednym tchem, jakby czytała mi w myślach.
– Przecież po to właśnie istnieją mieszkania w centrum…
– Ja mogę to mieszkanie bardzo szybko odistnieć! – krzyknęła, na co babcia aż się zaśmiała. – Jeśli dostanę jeszcze jeden telefon od właściciela kamienicy, wprowadzasz się z powrotem do mnie!
– Dobrze, już dobrze, obiecuję – żadnych imprez – próbowałam ją przekrzyczeć. – Naprawdę muszę kończyć, do usłyszenia.
Babcia ułożyła ostatni kawałek układanki i z satysfakcją zacmokała.
– To był jeden z cięższych krajobrazów – powiedziała z zadowoleniem.
– To znaczy, że idzie na ścianę? – spytałam. Obie spojrzałyśmy na ścianę sypialni dziadków. Tak naprawdę ściany nie było widać przez przyklejone na niej dziesiątki ułożonych puzzli.
– Po moim trupie! – usłyszałyśmy głos dziadka z salonu.
– Uważaj, kochany, w twoim wieku takie groźby są raczej ryzykowne. – Zaśmiała się babcia.
– Muszę uciekać – powiedziałam. Ona jednak chwyciła mnie za ramię i poprosiła, bym pomogła jej zanieść naczynia do kuchni.
– Jak ci idzie w szkole? – spytała, siadając na krześle. Szybko odwróciłam się tyłem i zaczęłam myć szklanki.
– W porządku – odpowiedziałam, robiąc przy tym spory hałas. – Wiesz, szkoła jak szkoła.
– Wiem, wiem. Podoba ci się?
– Nie jest źle. – Odchrząknęłam. – Ale tak naprawdę to chcę tylko to zaliczyć i mieć z głowy.
– Tak, oczywiście. A co potem?
– Jeszcze się nie zastanawiałam.
– To może być dobry moment, by zacząć. – Babcia wciąż naciskała. Odwróciłam się do niej i zobaczyłam, jak się uśmiecha.
– Martwisz się o mnie? – spytałam wprost.
– O ciebie? W życiu! – Zaśmiała się. – Jesteś moją wnuczką, wiesz, co robisz.
– Szkoda, że mama tak nie sądzi.
– Mama lubi panikować. Przysięgam, ta kobieta kiedyś sama wywoła u siebie zawał.
Starannie wytarłam naczynia suchą ścierką i zaczęłam je odkładać na półkę.
– Masz duży potencjał – usłyszałam znów głos babci. – Jak byłaś mała, wszyscy mówili, że będziesz poliglotką albo zaczniesz robić coś związanego z turystyką.
– Cóż, nie sądzę, aby dzieci przejawiały zamiłowanie do psychologii.
– Nie, na pewno nie. Choć gdy byłaś nastolatką, też tego w tobie nie widziałam.
– Widziałaś wtedy cokolwiek we mnie? – spytałam, przypominając jej czasy liceum, których zapewne nikt w rodzinie nigdy nie zapomni. Byłam złośliwa i nie do wytrzymania. Nie chodziłam do szkoły, nic mnie nie obchodziło. Przez większość czasu byłam pijana. Na koniec trzeciej klasy, gdy było pewne, że nikt mi nie odpuści, spięłam się na kilka tygodni i zdałam ze średnim wynikiem. Mama, która już szukała mi prywatnych liceów, była tak zaskoczona, że w nagrodę kupiła mi mieszkanie w samym rynku. W jej oczach to był moment, w którym w końcu dojrzałam.
– Cokolwiek się wydarzy, podejmiesz słuszną decyzję.
– Twoja wiara we mnie jest zbyt duża, babciu.
– To dlatego, że muszę wierzyć za nas obie – powiedziała, podchodząc do mnie. Obie stanęłyśmy przy oknie i patrzyłyśmy na ludzi spacerujących po placu.
– Chyba faktycznie poszukam innych puzzli – odezwała się po chwili milczenia babcia. – Nie można wciąż układać tego samego krajobrazu.
– Dlaczego nie? A jeśli ktoś lubi, gdy widok się nie zmienia?
– Może ten ktoś się po prostu boi spojrzeć przez inne okno.
Siedziałam w tramwaju, zastanawiając się nad tą dziwną rozmową z babcią. Wiedziałam, co próbowała mi przekazać i kochałam ją za to, że nie naciskała i nie wtrącała się. Za każdym razem, gdy między mną a mamą wybuchała kłótnia, babcia stawała z boku i stwierdzała, że jej „wnuczusia” wie, co robi. Ostatnio jednak tych kłótni było zdecydowanie zbyt dużo, a unikanie mamy stawało się coraz trudniejsze. Zawsze znajdowałam jakąś wymówkę.
Mama wiedziała, że większość z tego to kłamstwa, a ja czułam, jak jej cierpliwość powoli się kończy. W tej chwili ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, był wyjazd do Tunezji, gdzie mieszkał mój tata. Jakby tego było mało, za kilka tygodni mój ojciec miał ponownie stanąć na ślubnym kobiercu czy co tam robią w Tunezji.
Sayed przyjechał do Polski pierwszy raz, gdy był na studiach. Umożliwiło mu to stypendium z jego uniwersytetu. Najpierw spędził rok w Łodzi, gdzie uczył się języka polskiego, by móc potem studiować z polskimi studentami. Tutaj właśnie zaczyna się cała historia.
Tunezyjczyk poznał szczupłą niebieskooką blondynkę. Para od razu zakochała się w sobie, a przynajmniej tak sądzili. Krótko po tym urodziłam się ja i moi rodzice byli zmuszeni do małżeństwa. Jedynym pocieszeniem dla mamy był fakt, że Sayed raczej nie próbował jej wykorzystać poprzez ślub. Był w Polsce legalnie. Miał studia, potem pracę, nikt nie miał prawa go deportować. Gdy okazało się, że mama zaszła w ciążę, tylko on się tak naprawdę cieszył, o czym mama nie omieszkała mnie poinformować wielokrotnie.
Kilka lat po moim urodzeniu rodzice postanowili odwiedzić Tunezję, gdzie mieszkała cała rodzina taty. Miałam wtedy sześć lat, więc moje wspomnienia z wycieczki nie obfitowały w obrazy i postacie. Nie pamiętałam prawie nic, tylko kilka przebłysków od czasu do czasu i to, co opowiedziała mi mama. Nawet po tych wszystkich latach zawsze wspominała te dni z uśmiechem na twarzy. Mówiła, że ten kraj jest po prostu inny od naszego. Kochała pogodę, która nigdy nie zawodziła, ludzi, zawsze wesołych, z zapasem czasu na wszystko. Ponoć brat taty opiekował się nią jak własną siostrą i codziennie brał na wycieczki do innych miast. Mimo tego, że nie potrafiła się z nikim dogadać, radziła sobie półsłówkami i na migi. Wszystko było idealne do momentu, gdy wróciliśmy do Polski. Według mamy Sayed stał się markotny i przestał z nią rozmawiać. Tęsknił za krajem. „Tunezyjczycy to ogromni patrioci”, mówiła zawsze, gdy jeszcze próbowałam zrozumieć, co się wydarzyło. Mama uważała, że zasługuje na coś więcej niż zwykłe „cześć” i „dobranoc”, więc powiedziała Sayedowi, żeby wyjechał. Prosił, żebyśmy pojechały z nim, zaczęły inne życie, ale dla niej to znaczyło jedno: stuprocentowe uzależnienie od męża, brak pracy, brak szczęścia.
Co ona, Polka bez dobrej znajomości języka, robiłaby w Afryce? Co ja robiłabym w Afryce? Co prawda północnej, ale Afryka to Afryka.
Sayed wrócił do swojej ojczyzny, a my zostałyśmy we Wrocławiu. Tata odwiedzał nas każdego lata i na święta, dopóki nie przestałam za nim tęsknić i wolałam go w ogóle nie widzieć. W tej chwili miałam dwadzieścia lat, byłam na pierwszym roku studiów i nie widziałam ojca od ponad siedmiu lat. Rodziny z jego strony nie pamiętałam w ogóle i nie miałam zamiaru tego zmieniać. Żyło mi się naprawdę dobrze. Miałam własne mieszkanie, byłam zapisana na prywatną uczelnię i nie musiałam się martwić o pieniądze. Nie chciałam żadnych zmian. Życzyłam Sayedowi, by żył szczęśliwie i dał mi żyć tak, jak ja tego chciałam. Mama wciąż powtarzała, że muszę za nim tęsknić i na pewno chciałabym go zobaczyć. Tak, to właśnie ja. W środku serca chowałam ogrom uczucia dla mojego taty, udając, że tak nie jest. To były bajki, które mama wciąż opowiadała nauczycielom, gdy miałam kłopoty w szkole. „Ona po prostu tęskni za swoim ojcem”, mówiła. „Jest w wieku dojrzewania i potrzebuje silnej ręki, a ja takiej nie mam”. Cóż, przynajmniej wiedziałam, po kim odziedziczyłam dar kłamania.
Prawda jest taka, że Sayed i Tunezja to ostatnia rzecz, o której myślałam. Niestety, moja mama, w kółko mówiąca o ślubie ojca, nie dawała mi żyć. Według niej to byłby odpowiedni moment, by w końcu poznać rodzinę z Afryki, ten kraj i zżyć się z tatą. A ja miałam opinię na temat tego miejsca i swoich opinii zmieniać nie lubiłam. Tunezja to nie jest cywilizowany kraj. Moja wizja tego kraju ograniczała się do ludzi z wyspy chodzących na boso i mieszkających w lepiankach ze skorpionami. I wybacz mi, mamo, ale nie widzę w tym żadnej frajdy. Wolałam piękne apartamenty, własny basen i najlepiej widok na napis „Hollywood”, więc jeśli w najbliższym czasie miałabym wyjechać do ciepłego kraju, nie kierowałabym się na południe. Gdyby tata był bogatym Amerykaninem? Dajcie mi bilet w jedną stronę, wsadźcie w najbliższy samolot i zapewniam, że byłabym idealną córką.
W domu wsadziłam wcześniej kupione wino do lodówki i rzuciłam się na swoje łóżko.
– Ciężki dzień? – spytała Ania, siadając w fotelu obok.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo.
– Jak na osobę, która nic nie robi, jesteś wyjątkowo zmęczona.
– Spróbuj rozmowy z moją mamą.
– Znów dzwoniła?
– Tak, chyba zaczyna tracić cierpliwość. Ja zresztą też.
– Może jednak warto trochę to przemyśleć? – zasugerowała przyjaciółka.
– Ania, nie ma takiej siły, która przekonałaby mnie do tego wyjazdu.
– A istnieje coś, co przekona cię do chodzenia na uczelnię? – spytała, bez pozwolenia wchodząc na moją e-mailową skrzynkę uniwersytecką. – Wiesz, tym razem nie dam rady ci pomóc, studiuję coś zupełnie innego.
– Wiem, wiem – mruknęłam, chowając głowę pod poduszkę.
To, że przebrnęłam przez ostatni rok liceum, nie było w stu procentach moją zasługą. Ania, blondynka o urodzie tak delikatnej, że czasem wydawała się niewidzialna, była zupełnie ignorowana przeze mnie w trakcie trzech lat liceum. To się jednak zmieniło, gdy znalazła mnie płaczącą na schodach. Byłam pewna, że nie zdam, ale ona nie pozwoliła mi się poddać i obiecała pomóc. Spędziłyśmy razem kilka tygodni, zaczynając od nauki, a kończąc na wspólnej kawie po szkole. I tak zostałyśmy przyjaciółkami. Gdy moja mama poznała Anię, niemal widziałam malującą się na jej twarzy ulgę. Zaprzyjaźniłam się z dobrze wychowaną, pilną dziewczyną. W ten sposób mieszkanie było prezentem nie tylko dla mnie, ale również dla Ani – ulubienicy mojej mamy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem nie pojawi się żadna wróżka, która z machnięciem różdżki sprawi, że wszystko się ułoży. Nie potrafiłam uczyć się na błędach.
– To jest prywatna szkoła – powiedziałam bardziej do siebie niż do Ani. – Tam panują inne zasady.
– Obyś miała rację – odparła przyjaciółka. – Ponieważ nie mogę się zalogować na twój e-mail, chyba powinnaś to sprawdzić.
– Pewnie coś nie działa – uspokoiłam ją. – Jest sobota, może robią coś z serwerem.
– Mimo wszystko powinna być jakaś wiadomość…
– Wrzuć na luz! – krzyknęłam i zeskoczyłam z łóżka. – W lodówce chłodzi się wino, chodźmy się napić.
– Pamiętasz, jak to się skończyło ostatnim razem?
– Zależy, o którym ostatnim razie mówisz – powiedziałam wymijająco, wchodząc do kuchni. Ania usiadła na jednym z wysokich krzeseł i odchrząknęła.
– O tym razie, gdy tak się spiłaś na dachu, że zaczęłaś zapraszać obcych ludzi z ulicy. I o tym, gdy właściciel budynku prawie nas wyrzucił.
– Wciąż nie rozumiem, przecież to jest nasze mieszkanie…
– Twojej mamy.
– Więc jak ktoś może mieć prawo do wyrzucenia nas?
– To się nazywa spółdzielnia, Jasmin. Mieszkamy w spółdzielni, co oznacza, że ludzie muszą się szanować nawzajem.
– Dobrze – powiedziałam, popijając wino. – Moje pytanie brzmi: dlaczego nikt nie szanuje faktu, że lubię imprezy?
Ania wywróciła oczami i upiła duży łyk wina.
– Wiem! – krzyknęłam nagle. – Powinnyśmy wyjść do klubu. Tam możemy być tak głośno, jak nam się podoba.
– Pracuję jutro rano.
– Chyba nie musisz być w idealnym stanie, żeby układać ubrania na półkach – wymsknęło mi się, na co przyjaciółka posłała mi piorunujące spojrzenie.
– Ja przynajmniej mam pracę – powiedziała spokojnie, podnosząc się z krzesła. Otworzyła jedną z szafek komody i wyjęła z niej plik listów. – Wiesz, co to jest? – spytała, machając nimi przede mną.
– Listy.
– Zaadresowane do ciebie. Otworzysz je w końcu?
– Po co mam je otwierać? To tylko rachunki, którymi i tak zajmuje się mama.
– Jasmin… – Ania westchnęła ciężko. – Mam wrażenie, że zupełnie zapomniałaś o tamtym roku.
– Nigdy bym nie zapomniała.
– Więc pamiętasz, co powiedziałaś? Że jeśli uda ci się przebrnąć przez szkołę, to się zmienisz. Dla siebie, dla mamy, dla dziadków. Udawanie, że się zmieniłaś, to nie to samo.
– OK, nie chcesz iść na imprezę, rozumiem. Nie musisz mi dawać wykładu – powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia.
– Żadnych ludzi w mieszkaniu! – Ania krzyknęła, zanim zdążyłam trzasnąć drzwiami.
– Żadnych ludzi w mieszkaniu – zaczęłam ją przedrzeźniać, stając przed szafą. Jeśli Anka chciała być nudna, to był jej wybór. Ja nie miałam zamiaru siedzieć w domu w sobotę wieczorem. Zaczęłam zastanawiać się nad wyborem ubioru, gdy zadzwonił telefon. Dlaczego znów dzwoniła mama?
– Co się dzieje? – spytałam od razu. Miałam wielką nadzieję, że Ania nie postanowiła posunąć się aż tak daleko w próbach zatrzymania mnie w domu.
– Nic, co się ma dziać? – Mama odpowiedziała pytaniem.
– Drugi telefon w ciągu dnia to rekord.
– Dokładnie, ostatnio coraz rzadziej się widujemy – powiedziała, dzięki czemu poczułam taką ulgę, że prawie się zaśmiałam.
– To nic, jesteś zajętą bizneswoman, a ja jestem dorosła.
– Mimo wszystko chciałabym cię zobaczyć, bądź w naszej restauracji za pół godziny.
– Tak późno? – wymamrotałam.
– Jasmin, jest osiemnasta. Jakiekolwiek masz plany, na pewno nigdzie nie uciekną.
– Ale Ania miała mi właśnie pomóc poprawić CV. Wiesz, chcę znaleźć pracę, żeby sobie dorobić.
– Pół godziny – powtórzyła mama i się rozłączyła.
– Nie! – Uparcie krzyknęłam do głuchej słuchawki.
Dokładnie pół godziny później stałam pod restauracją. Weszłam do środka i rozejrzałam się po stolikach. Przy jednym z nich siedziała szczupła, wysoka kobieta, pisząc coś w swoim kalendarzu. Jej blond włosy były spięte w kucyk i sięgały do ramion. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę i złoty łańcuszek na szyi. Moja matka. Nerwowo poprawiłam koszulę, próbowałam zetrzeć głupkowatą minę z twarzy (miałam ją za każdym razem, gdy wiedziałam, że zaraz zacznę kłamać) i z przyklejonym uśmiechem podeszłam do stolika.
– Cześć, mamo – przywitałam się grzecznie, całując ją w policzek. Usiadłam naprzeciwko i czekałam, aż skończy coś notować.
– Cześć. Zamówiłam ci sałatkę – powiedziała, zamykając notatnik i wyłączając telefon. Robiła tak zawsze, gdy jadłyśmy razem obiad. Światła w restauracji były przyciemnione, przez co miałam wrażenie, że już był wieczór. To był jeden z powodów, dla których mama lubiła to miejsce. Cisza, intymna atmosfera i – jak zawsze się śmiałam – tylko młodzi przystojni kelnerzy.
– A jakieś frytki do tego? – spytałam. Nie zdążyłam nic zjeść, odkąd wróciłam od dziadków, i mój brzuch powoli domagał się czegoś tłustego.
– Sałatka.
– Chcesz mi powiedzieć, że jestem gruba? – spytałam, udając obrażoną. Gdybym obrażała się za każdym razem, gdy mama sugerowała, że powinnam schudnąć, w ogóle byśmy nie rozmawiały.
– Nie gruba – odpowiedziała mama, kręcąc się na krześle. – Ale szczupła też nie. Dbaj o siebie trochę, wyglądasz okropnie.
– Dzięki, mamo.
– Mówię tylko prawdę.
– OK – syknęłam. Zabrałam się za danie, które właśnie przyniósł kelner. Mama wzięła dla siebie łososia. Szybko rzuciłam się na jedzenie, a mama posłała mi piorunujące spojrzenie.
– Co u dziadków? – spytała.
– W porządku. Byłam u nich prawie codziennie przez ostatni tydzień. Dziadek próbuje nauczyć mnie tego przepisu na zapiekankę, ale na razie nam nie wychodzi.
– Nie masz szkoły?
– Co? – spytałam. Przez chwilę nie byłam pewna, co odpowiedzieć, więc jak zwykle zaczęłam nerwowo paplać. – Mam, oczywiście, że mam, po prostu bardzo ich kocham, jestem trochę bardziej rodzinna, nie to co ty. Ty masz gdzieś swoich najbliższych…
– Jasmin, zamknij buzię. Mam mało czasu i muszę z tobą porozmawiać – warknęła mama.
– Aha, myślałam, że po prostu chciałaś zjeść ze mną obiad.
– Tacie naprawdę zależy na twojej wizycie.
– Nie! Daj spokój, aż mi się jeść odechciało. Ile razy mam ci mówić, że nie dam się wysłać do tej dżungli!
Mama pierwszy raz się uśmiechnęła.
– Aż ci się jeść odechciało, a to dobre. Co z ciebie za córka? – powiedziała z wyrzutem.
– Taka, jaka z ciebie matka – odpyskowałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Mama tylko podniosła brwi i napiła się trochę wody.
– A co, źle ci?
– Nie! – krzyknęłam trochę za głośno. – To był taki żart.
– Ojciec nie widział cię już kilka lat – kontynuowała, jakbym nic nie powiedziała.
– Mogę napisać mu list.
– Zaczynasz mnie poważnie irytować i nie mam na to siły – powiedziała mama. Wiedziałam, że jak zawsze udało mi się doprowadzić ją do utraty cierpliwości w zaledwie kilka minut. – Jesteś egoistką i ignorantką. Czasem mam wrażenie, że nie zależy ci na nikim poza babcią i dziadkiem – dodała.
Otworzyłam buzię, by powiedzieć, że to nieprawda, ale tym razem kłamstwo nie przeszło przez moje usta.
– No właśnie. – Westchnęła, jakby moje milczenie było potwierdzeniem jej tezy. – Jestem zawiedziona twoim zachowaniem i chcę, żebyś to sobie przemyślała. Nie mogę cię zmusić do wyjazdu, ale wiedz, że to bardzo skrzywdzi Sayeda.
– Nie rozumiem. – Sapnęłam poirytowana. – Nigdy tak mnie nie pchałaś w jego stronę, co się zmieniło teraz?
– To, że jesteś już dorosła. Myślałam, że gdy okres buntowniczego wieku będzie już za tobą, spojrzysz na sprawy inaczej. W końcu myślisz poważnie o szkole, przyjaźnisz się z odpowiednimi osobami, dojrzałaś. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że nie brakuje ci taty? On cię w ogóle nie zna i jestem pewna, że też byłby z ciebie dumny. Twój ojciec to dobry człowiek. Nie chcę, żebyś oceniała wszystkich Tunezyjczyków po jednej osobie, której tak naprawdę nie znasz.
– Pomyślę o tym, OK?
– Wesele jest w grudniu.
– Myślisz, że będą jakieś dziwaczne rytuały? – spytałam, by rozbawić mamę. – To z chęcią bym zobaczyła. Dopóki nie każą mi jeść żadnych skorpionów oczywiście – dodałam. Mama się trochę rozluźniła.
– Myślę, że zdziwiłabyś się, jak fajnie może być w tym niecywilizowanym kraju.
Po powrocie do domu od razu wyjęłam resztę wina z lodówki i wypiłam prosto z butelki. Wybrałam pierwszą sukienkę, która rzuciła mi się w oczy, i szybko się ubrałam. Miałam dość gadania o odpowiedzialności. Wszyscy nagle zdawali się myśleć, że byłam nowo narodzoną osobą. „Nawet babcia próbowała pchnąć mnie do podjęcia dojrzałych decyzji”, pomyślałam z goryczą. Czy naprawdę nie mogłam po prostu żyć tu i teraz? Dlaczego żadne z nich nie rozumiało, że istnieją ludzie, którzy nie mają wielkich ambicji? Może ja byłam jedną z tych osób, które chciały zwyczajnie cieszyć się życiem bez większej odpowiedzialności. Czas na zaakceptowanie mnie taką, jaką byłam, to był mój krajobraz i nie miałam zamiaru go zmieniać. Zresztą to tylko impreza, jedna noc, przekonywałam się. Co takiego mogłoby się wydarzyć przez jedną noc? Najgorszy możliwy scenariusz to obudzenie się jutro rano z okropnym kacem, do którego i tak byłam już przyzwyczajona. Należał mi się relaks. Złapałam torebkę i wyszłam. Tylko jedna noc. Nic nie zmieni się w trakcie jednej nocy.