- W empik go
Jasna Góra. Duchowa stolica Polski - ebook
Jasna Góra. Duchowa stolica Polski - ebook
Częstochowa jest domem Matki Polaków – Czarnej Madonny. Jak dobrze go znamy?
Tysiące cudownych uzdrowień, pielgrzymi z najdalszych zakątków świata i legendy, które rozpalają wyobraźnię milionów wierzących.
Czy klasztor w Częstochowie nawiedził sam Mesjasz? Kto namalował ikonę Czarnej Madonny? Czy był to Łukasz Ewangelista? Kto tak naprawdę zranił najważniejszy dla Polaków obraz, pozostawiając na nim dwie rysy – Tatarzy, Czesi, a może sami Polacy? Jak w rzeczywistości wyglądała obrona przed Szwedami, o której opowiada Potop?
Znany dziennikarz Tomasz Terlikowski opowiada o Jasnej Górze jak nikt wcześniej – z dociekliwością badacza i z nieskrywaną fascynacją odkrywa kolejne zapomniane fakty o tym świętym miejscu, które papież Jan Paweł II nazwał „sanktuarium narodu”.
Świat ma Jerozolimę, Polska ma Częstochowę
Tomasz P. Terlikowski– znany dziennikarz, autor biografii wielu wybitnych postaci (m.in. Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę czy Alicja Lenczewska. Świadectwo życia), tym razem napisał biografię najbardziej niezwykłego miejsca w Polsce – Jasnej Góry. Odbrązowił zbyt upiększane historie. Opowiedział dzieje klasztoru i Czarnej Madonny, opierając się na prawdziwych, porywających zdarzeniach.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3264-4 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga na Jasną Górę (prolog)
Widok wieży klasztornej i Częstochowy, lata 30. XX w.
Jasnogórską wieżę spowijała mgła, ale może to tylko mgła niepamięci. Pogoda tego dnia była jednak raczej brzydka. Ile mogłem mieć lat? Jak na polskie standardy przyjechałem dość późno, miałem chyba z dziesięć lat, może trochę mniej. Może to było po ciężkiej chorobie mojej Mamy i jej – jak wierzę – cudownym wyzdrowieniu; a może trochę później? Nic z tego wyjazdu nie pamiętam poza wieżą i lekkim rozczarowaniem dziecka, że klasztor nie wygląda tak pięknie, jak opowiadali rodzice. Może na to rozczarowanie nałożyła się też lektura Potopu, bo w powieści wszystko prezentowało się o wiele lepiej. Nie poczułem tu Sienkiewiczowskiej atmosfery.
Potem jeździłem tam często w okresie liceum, w czasie swojego pierwszego mocnego zaangażowania się w Kościół. Jeździliśmy na rekolekcje pod Jasną Górę, tam się modliliśmy u stóp obrazu, a z przyjaciółmi przeżywaliśmy pierwsze zauroczenia, snuliśmy plany na przyszłość, zawierzaliśmy siebie Maryi. Czy z powodzeniem? Można powiedzieć z lekką goryczą, że niekoniecznie. Jedni odeszli od wiary, innym życie spaprało się do tego stopnia, że nie bardzo jest co zbierać. Można też powiedzieć, że losy wielu z nas ułożyły się inaczej, niż miało być, ale wcale nie gorzej, niż zakładaliśmy. Gdy jednak wracamy ze znajomymi – w czasie nieczęstych spotkań – do tamtych dni, jedno pozostaje niezmienne: wspomnienie ciemnego oblicza Matki. Wierzącym daje ono nadzieję na nieco lepsze dni, tym, którzy wiarę gdzieś po drodze utracili, pozwala wrócić – jak niektórzy z nich mówią – do pięknych złudzeń młodości, a czasem wskazuje ślad dawnego, gdzieś zagubionego spokoju.
Wejście na Jasną Górę także zostaje w pamięci. Pierwszego widoku klasztornej wieży, powolnego marszu ze śpiewem na ustach przez aleję Najświętszej Maryi Panny i wreszcie przybycia do Kaplicy nie da się zapomnieć. Tych wizyt było wiele. Czasem z błaganiem o ratunek, czasem w drodze gdzie indziej, z zatrzymaniem się na moment, a czasem z dziećmi, żeby im pokazać „dom Matki”, do którego samemu chce się wracać.
Podczas tych osobistych spotkań stopniowo rosła świadomość, jak ważne jest to miejsce dla Polaków i Kościoła. Już jako dziennikarz obsługiwałem rekolekcje biskupów na Jasnej Górze, wielkie spotkanie Odnowy w Duchu Świętym na Jasnogórskich Błoniach czy papieskie, ostatnie już wizyty na wzgórzu. Nie sposób zajmować się polskim Kościołem i nie wejść w bliską relację z Jasną Górą. A potem nie można tam nie bywać, nie zaglądać, nie poznawać na nowo jej historii.
Stopniowo odkrywają się piękne karty tego miejsca, jego „moc i chwała”, jego piękno, ale i dramatyzm dziejów, które są – do pewnego stopnia – obrazem dziejów polskiego Kościoła. I tak rodziło się we mnie pragnienie, by tę historię opowiedzieć, by zmierzyć się z mitem i rzeczywistością sanktuarium, które każdy lub niemal każdy Polak zna przynajmniej z opowieści. Ta historia obrosła legendami, obrazami, literackimi dziełami, a jednocześnie wciąż pozostaje niedopowiedziana. Z jednej strony mamy bowiem hagiografie, które, dlatego że przesłodzone, niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, a z drugiej naukowe prace, nieprzystępne dla laików. Brakowało opowieści, która nie byłaby tylko dziełem historycznym, ale biografią, to znaczy opowieścią o miejscu, które dla wielu z nas stało się uosobieniem nie tylko polskiej maryjności, ale też polskiego katolicyzmu i polskości. Cudowny obraz zaś to dla wielu po prostu obraz Matki.
Ta historia jest niezwykle biblijna. Jest w niej i zdrada, i upadek, i pomimo tych dwóch – świętość. Jest gorycz, stagnacja i następujący wbrew nim dynamizm wiary. Jest „zbrodnia i kara”, ale jest też „moc i chwała”. Jest życie w całym jego skomplikowaniu, sacrum w całej nieoczywistości, w całym uwikłaniu w to, co profaniczne, i jest Polska w całym jej pięknie, chwale, ale i słabości. To stąd przychodziło wielokrotnie odrodzenie narodowe i religijne, to miejsce królowie i prymasi czynili przestrzenią pojednania i nawrócenia, to tu wreszcie decydowały się losy naszego narodu.
Przy głębszym wejściu w „biografię” klasztornego wzgórza ujawniają się elementy nieoczywiste. Kto by bowiem pomyślał, że wbrew wszystkiemu to najbardziej katolickie z katolickich miejsc w Polsce ma tak wiele wspólnego z Izraelem i Żydami? Kto inny poza świetnym scenarzystą mógłby wymyślić, że dla pewnego żydowskiego mistyka to właśnie jasnogórska ikona będzie miejscem, w którym objawia się Szechina – Obecność Boża? Kto wreszcie mógłby przypuszczać, że tutaj dojdzie do zbrodni, która na dłużej wstrząśnie opinią publiczną?
O tym właśnie jest ta książka. Próbuję w niej opowiedzieć zarówno o historii, o micie, jak i o zbiorowej narodowej świadomości i podświadomości (jeśli w ogóle można o niej mówić) dotyczącej tego szczególnego miejsca. Próbuję zmierzyć się z najważniejszym fenomenem polskiej religijności, a także ze sceną, gdzie wciąż dzieją się rzeczy najistotniejsze dla współczesnej historii. Przestrzenią, gdzie trwa modlitwa, gdzie błaga się o cud i gdzie dokonują się nawrócenia. Czasem wielkie, czasem niewielkie, a czasem nawet niezauważone i zapomniane. To nie będzie spojrzenie obiektywne, bo trudno mi udawać, że Jasna Góra nie ma dla mnie wyjątkowego znaczenia. Nie będzie obiektywne, bo przecież ja także modliłem się tam o cud, błagałem o ratunek i nawracałem. I mam nadzieję, że będę tam nieustannie, do końca swoich dni wracał, a fascynacją tym miejscem zarażę nie tylko moje dzieci, ale także czytelników tej książki.
Zrządzeniem Opatrzności (bo przecież nie czystym przypadkiem) napisane 2 maja 2022 w Wilnie, nieopodal Ostrej BramyNajstarsze korony Czarnej Madonny, rycina z I poł. XVI w.
1
Prawda historii i prawda legendy
Cudowny obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus, Czarnej Madonny, stan współczesny
Jeśli szukać mitu, legendy, opowieści, która w jednym miejscu zbiera wszystkie obrazy, marzenia i przekonania dotyczące Polaków – to z pewnością byłaby to opowieść o pochodzeniu cudownego obrazu Czarnej Madonny. Jest w tej historii wszystko. Zwroty akcji, zakręty historii, wszystkie nasze polskie traumy i problemy oraz wyjątkowe powiązanie z doświadczeniem historycznym. To obraz naszej tożsamości zamknięty w jednej opowieści, ale mającej setki wersji.
Ta historia miała się rozpocząć dwa tysiące lat temu. To wtedy w maleńkim domku na Syjonie (dziś jest tam bazylika Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, zarządzana przez niemieckich benedyktynów) zamieszkać miał, wraz ze św. Janem Ewangelistą i Maryją, Matką Pana, św. Łukasz. Właśnie w tym miejscu miał on spisać swoją Ewangelię, a potem – wyprosiwszy od Matki Bożej cyprysowy stolik, który zrobił Józef wraz z małym Jezusem – namalował na nim Jej wizerunek.
„To dzieło rozpoczął właśnie w wieczerniku, tam gdzie Zbawca ustanowił Najświętszy Sakrament, tam gdzie Duch Święty w ognistych językach zstąpił na Apostołów wspólnie wraz z Niepokalaną Dziewicą się modlących. Lecz jak niektórzy historycy twierdzą, w chwili, kiedy miał oblicze Niepokalanej Dziewicy malować, tak był wzruszony pięknością tego oblicza, iż nie tylko uważał się być niegodnym do wyrażenia tego oblicza, ale jeszcze sądził, że jest niepodobieństwem, aby mógł przedstawić je w rzeczywistości. Tą myślą przejęty wpada w zachwycenie, i jak niesie podanie wyszedłszy z zachwycenia, nagle spostrzega, już nie inną, nie swoją ręką, ale anielską wykończone oblicze Matki Bożej i Boskiej Dzieciny. Boska Dziecina jest na ręku, przy Niepokalanem sercu Maryi – a przy swojem sercu trzyma Ewangelią, którą Łukasz dopiero co nakreślił”1, pisał XIX-wieczny historyk i duchowny ks. Stanisław Ulanecki.
To jednak nie koniec historii. Po trzystu latach ukrywania wizerunku trafił on w ręce św. Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, a ona przekazała go na dwór cesarski. Tam zachwycony pięknem obrazu cesarz obrał Maryję za patronkę Konstantynopola, a po Soborze Nicejskim zgromadzeni na nim biskupi obnosili ów namalowany przez św. Łukasza obraz w uroczystej procesji po mieście. Ale na tym jego znaczenie się nie zakończyło. W czasach sporu o ikony to właśnie cudowny wizerunek miał umacniać wiarę pobożnych cesarzowych.
Jak trafił do centralnej Europy? Według Mikołaja Lanckorońskiego dzięki Karolowi Wielkiemu, który po zdobyciu Ziemi Świętej wracał do Europy i podczas odpoczynku w Konstantynopolu otrzymał od cesarza Nicefora wspomniane dzieło. Od Karola Wielkiego trafiło ono na Ruś za sprawą tamtejszego władcy Lwa.
Jeszcze inną wersję opowieści przekazuje tradycja ruska. „Poeta i historyk lwowski Józef Bartłomiej Zimorowicz zapoznał się z starosłowiańskim kodeksem (który użyczył mu hieromonach), informującym, że obraz częstochowski od r. 1270 był we Lwowie, dokąd dostał się z Konstantynopola przez Kijów. Obraz dostała cesarzówna Anna od cesarza Bazylego II, gdy wybierała się na Ruś, aby poślubić Włodzimierza Wielkiego. Od książąt kijowskich obraz przeszedł do książąt lwowskich”2, pisze Rudolf Kozłowski. To oni umieścić go mieli na zamku w Bełzu, gdzie obraz został po raz pierwszy zraniony. Gdy tatarskie hordy dotarły na zamek, jeden z atakujących strzelił w obraz strzałą. „(…) zdarzyło się, że pewien Tatar porwał za wygięty łuk i, wkładając weń pocisk, mocno strzelił w okno jakiejś izby czy komnaty tamtego zamku i wbił ostry grot pocisku w prawą stronę owego czcigodnego obrazu (…), tak że owa strzała pozostała utkwiona w tejże tablicy i rozpięta na kształt wciśniętej fibuli”3, można przeczytać w jednym z pierwszych opisów historii obrazu Translatio Tabulae Beatae Mariae Virginis, quam Sanctus Lucas depinxit propris manibus. I to właśnie z Bełza – w obawie przed dalszymi najazdami – cudowny wizerunek miał trafić do Polski.
I
Historia to, nie ma co ukrywać, niesamowita. Godna najlepszego reporterskiego pióra, chcącego się zmierzyć z legendą. Jeśli chodzi o opowiedzianą powyżej historię, to z całą pewnością tak nie było. Deska, na której namalowano obraz, nie jest cyprysowa i nie pochodzi z I wieku. Z badań przeprowadzonych podczas prac Komisji Konserwatorskiej w latach 20. XX wieku jednoznacznie wynika, że jasnogórska ikona pochodzi z okresu między XII a XIV wiekiem4. Najnowsze badania, oparte na datowaniu radiowęglowym, pokazują natomiast, że pierwotna ikona powstała w XII–XIII wieku. Jest ona zatem dziełem średniowiecznym, a nie pochodzi z okresu starożytności, co oczywiście pokazuje, że cała burzliwa legendarna historia przedstawiona w rozmaitych pismach nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Choć sam św. Łukasz był Grekiem, nie jest możliwe, by w środowisku judeochrześcijan (a takie było środowisko św. Jana Ewangelisty i Maryi w I wieku naszej ery) powstał jakikolwiek obraz przedstawiający człowieka. To byłoby niemożliwe, a początki chrześcijańskiej sztuki są późniejsze i pochodzą z innego już kręgu kulturowego: egipskiego, greckiego czy rzymskiego, ale nie żydowskiego. Nie da się także w żaden sposób obronić tezy o tym, że obraz został namalowany przez św. Łukasza (a nawet że ewangelista rzeczywiście cokolwiek namalował). Oczywiście, to też trzeba uczciwie przyznać, teza o tym, że był on malarzem, jest o wiele starsza niż legendy jasnogórskie. Po raz pierwszy pojawia się w VI wieku w pismach św. Teodora Lektora, a później jest powtarzana w kolejnych tekstach Nicefora Kallistusa, historyka cesarstwa wschodniego, i Szymona Metafrastusa5, a chrześcijaństwo wschodnie również ją podejmuje w swojej liturgii i tradycji ikonograficznej6, ale także tej tradycji nie da się pogodzić z wiedzą historyczną. Pierwsze zachowane ikony pochodzą bowiem z V–VI wieku i przypominają raczej późnorzymskie portrety7. Obrazy czy ikony, których autorstwo przypisywane jest św. Łukaszowi, powinny więc mieć charakter właściwy malarstwu egipskiemu czy rzymskiemu z I wieku, tak zaś zwyczajnie nie jest. Świetnie pokazał to już w latach 30. XX wieku Mieczysław Skrudlik: „Jeżeli pierwsze wizerunki Chrystusa i Maryji wyszły istotnie z pracowni św. Łukasza, to styl tych malowideł, ich faktura i sposób ujęcia musiały w zupełności odpowiadać zabytkom malarstwa portretowego z pierwszych wieków cesarstwa rzymskiego. Materjał porównawczy, obrazujący znakomicie poziom i właściwości malarstwa portretowego tych czasów, zachował się obficie. (…) Realistycznej siły i bezpośredniości tych portretów nie posiadają wizerunki Bogarodzicy, przypisywane św. Łukaszowi. Ogólnie ich, wybitnie stylizowany charakter, wskazuje na czasy znacznie późniejsze”8.
Nie ma także dowodów na dalsze wędrówki cudownego obrazu. Jeśli pochodzi on z XII–XIII wieku, to z pewnością nie był w Konstantynopolu w IV wieku ani w trakcie sporów o kult obrazów. Historycy, choć bardzo długo przyjmowali taką wersję, odrzucają już – może nie wszyscy, ale ich większość – sugestię, że obraz przywędrował do Polski z Rusi. Jego droga była – o czym nieco dalej – równie fascynująca, ale raczej nie prowadziła przez Ruś, co oznacza także, że opowieść o zranieniu przez Tatarów też należy uznać za legendę czy mit, a nie za fakt potwierdzony historycznie.
II
Paradoksalnie jednak, mimo że z punktu widzenia historii legenda dotycząca pochodzenia i drogi na Jasną Górę wizerunku Czarnej Madonny jest nie do obrony, to uznanie jej samej za kompletnie nieprzydatną w objaśnianiu pochodzenia obrazu i kształtowaniu naszego narodowego charakteru nie byłoby słuszne. W wielu legendach, a może właściwiej byłoby powiedzieć – mitach, kryje się bowiem głęboka prawda o nas samych, o polskiej historii, o naszym samorozumieniu i podświadomym, a może nawet nieświadomym postrzeganiu samych siebie. Parafrazując rozważania Mircei Eliadego dotyczące mitu, można powiedzieć, że opowieść ta wyjaśnia nam, Polakom, jak staliśmy się tym, kim jesteśmy, i jacy jesteśmy9, wyraża najgłębszą prawdę – czasem uświadomioną, a czasem nie – o nas samych. Przeglądając się w lustrze tej opowieści, widzimy siebie lepiej. I tak obecność właśnie u nas obrazu, który podobno został w cudowny sposób namalowany przez św. Łukasza i który przez wieki przekonywał do prawdziwej wiary, jest związana z obrazem narodu będącego przez wieki, aż do dziś, nośnikiem prawdziwej wiary. Polska nigdy nie uważała się jak Moskwa za Trzeci Rzym, ale za przedmurze chrześcijaństwa (jak choćby Serbia) już tak. To my, według żywej od czasów baroku mitologii, mieliśmy chronić katolickiej prawdy nie tylko przed poganami (tu odnaleźć można ślady podania o zranieniu cudownego obrazu tatarską strzałą) czy prawosławiem, ale chronić ją także przed protestantyzmem – a w ostatnich dziesięcioleciach przed liberalnymi nurtami w samym katolicyzmie.
Legendarne związki najważniejszego sakralnego artefaktu naszej tożsamości z Rzymem i Bizancjum miałyby potwierdzać, że jesteśmy narodem sarmackim, związanym najgłębszymi korzeniami ze starożytnym Rzymem, z niego czerpiącym naszą teorię cnót i nasze bohaterstwo. „Podstawą tej ideologii był mit etnogenetyczny, mówiący o tym, że szlachta wywodziła się od starożytnego ludu Sarmatów. Mit ten został dopełniony cechami, jakimi mieli charakteryzować się «Sarmaci». Ponad wszystko mieli oni cenić dobro ojczyzny i wolność. Odznaczali się przywiązaniem do etosu rycerskiego lub szlacheckiego, byli waleczni i gościnni, prowadzili ziemiański tryb życia, którego głównym symbolem był dom – «dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany» i folwark. Ich miejscem życia była zimna Północ, co wymagało od nich hartu i przyzwyczajenia do surowego, prostego i zdrowego, «męskiego» trybu życia”10, definiuje sarmatyzm Jakub Niedźwiedź. Związanie polskości ze starożytnością poprzez domniemane pochodzenie świętego obrazu wydaje się dość oczywiste.
Ale – i tu chyba przechodzimy już do sfery podświadomej, a niekiedy nieświadomej – powiązanie jasnogórskiej ikony z Bizancjum odsłania nam jeszcze jedną prawdę o naszej tożsamości, o jej bardzo bliskich relacjach ze wschodnim chrześcijaństwem. Nie ma wątpliwości, że tym, co ukształtowało polskość, pozostaje przyjęcie chrztu w obrządku łacińskim. Polska byłaby zupełnie innym krajem, gdybyśmy przyjęli chrzest z Bizancjum. Inne byłyby nasze świątynie, inne tradycje kulturowe, inne wreszcie kody i mity. Wbrew temu, co często powtarzamy, w nas samych jest silny komponent wschodni. Powód jest prosty – gdy kształtowała się nasza tożsamość (także po roku 1050), wielka schizma nie była wcale głęboko przyjęta ani tym bardziej uświadomiona. Zanim do niej doszło, ośrodki związane z obrządkiem słowiańskim były obecne także na naszych ziemiach. „Ślady kultu słowiańskiego znajdujemy w Ostrowie Lednickim, Krakowie, Wiślicy, Przemyślu i wielu innych miastach. Ośrodki te nie były pod kontrolą Kościoła łacińskiego i pozostawały pod wpływem cywilizacji bizantyjskiej z liturgią słowiańską i pismem cyrylickim”11, pisze Antoni Mironowicz. Polscy władcy mieli stałe relacje z władcami, którzy przyjęli chrzest z Bizancjum, i na odwrót. „Zapiski kronikarskie notują liczne małżeństwa pierwszych Piastów z księżniczkami ruskimi. Związki te, zapoczątkowane przed 1012 rokiem wydaniem córki Bolesława Chrobrego za Świętopełka turowskiego, stały się częstym zjawiskiem za panowania Kazimierza Odnowiciela, który ożenił się około roku 1041 z Dobroniegą, córką Włodzimierza Jarosławowicza, a jego siostra poślubiła Izjasława kijowskiego. Proces ten trwał do końca panowania Bolesława Krzywoustego”12.
Relacje te były dwustronne. Jeszcze przed schizmą, ale już po chrzcie w Konstantynopolu księżna Olga poprosiła niemieckiego cesarza Ottona o przysłanie do Kijowa łacińskich kapłanów, również później papiescy legaci i łacińscy misjonarze odwiedzali Ruś Kijowską. Sytuacji tej nie zmieniła zaś, wbrew temu, co może się wydawać, wielka schizma z 1054 roku. W 1091 roku metropolita kijowski wysłał do Rzymu swoje poselstwo, a w 1106 roku do Nowogrodu przybył Antoni Rzymianin, który założył nieopodal klasztor, a później został zaliczony do grona świętych wschodnich. Takie ostrożne podejście stosowano na Rusi Kijowskiej jeszcze w połowie lat 60. XII wieku, gdy metropolita Joann IV, po przybyciu do Kijowa wysłanników papieskich próbujących przekonać go do łacińskiej wersji chrześcijaństwa odesłał ich do patriarchy Konstantynopola, którego jurysdykcji podlegał, wskazując, że to właśnie z tym „duchownym bratem” biskup Rzymu powinien wyjaśnić wszystkie wątpliwości w sprawach wiary. Istotnym przełomem stał się wiek XIII, a konkretnie zdobycie i złupienie Konstantynopola przez IV krucjatę. To w tym momencie coś, co mogło być schizmą przejściową, zostało utrwalone i zastąpione schizmą trwałą. Krótko potem Aleksander Newski miał odpowiedzieć legatom papieskim, że nie przyjmie rzymskiego wyznania wiary, to na Rusi bowiem wyznawana jest wiara prawdziwa. XIII wiek to także okres pojawienia się pierwszych pism polemicznych z „łacińskimi błędami”. Nie oznaczało to jednak końca prób budowania jedności. Gdy unia florencka się nie udała, także z powodu oporu Rusi, papieże zaczęli wysyłać do wielkich książąt moskiewskich swoich posłańców i próbować dyplomatycznymi środkami nakłaniać Moskwę do unii z Rzymem. Próby te nie ustały także później, ale nie doprowadziły do sukcesu13.
Wszystko to razem uświadamia, jak głęboko polska tożsamość (ale także tożsamość rusińska, dziś powiedzielibyśmy: ukraińska) jest mostem między Wschodem a Zachodem. Wielokrotnie mówił o tym Jan Paweł II, a jasnogórski obraz, mit jego pochodzenia pokazuje, że w nasze polskie DNA wpisane są także wschodnie elementy, że jako Słowianie i chrześcijanie żyjemy i funkcjonujemy na pograniczu. Słowiański charakter naszego katolicyzmu sprawia, że jest on podobny (choć z drugiej strony przez łaciński komponent odmienny) do chrześcijaństwa bizantyjskiego naszych sąsiadów. Chrześcijaństwo słowiańskie zaś niemal we wszystkich krajach skupiało się nie tyle na nauce, filozofii czy teologii, ile na sztuce. Bułgaria, Serbia czy Ruś Kijowska i Moskiewska nie ofiarowały światu głębokiej teologii, nie skupiały się na myśli, ale na obrazie. Ikony, freski, ale i liturgia przeniknięta słowiańską estetyką pozostają tym, co darowały one Kościołowi powszechnemu. A znaczenie tego daru, który ostatnio zaczynają przyjmować także do tej pory ikonoklastyczni protestanci, jest tak wielkie, że trudno nie zgodzić się ze słowami o. Gieorgija Fłorowskiego sprzed lat, że ruska ikona jest „Ewangelią w kolorach”14.
Polska tradycja chrześcijańska jest podobna. Tyle że realizowała się ona raczej w słowie – w poezji czy w ogóle w literaturze. I prawda ta dotyczy nie tylko pierwszych wielkich dzieł literackich, takich jak Bogurodzica15 czy kroniki Galla Anonima i Wincentego Kadłubka, ale również dzieł odrodzeniowych mistrzów języka polskiego – Jana Kochanowskiego i Mikołaja Reja. W ich wielkiej liryce i prozie odnaleźć można głębokie i często (jak to było z Rejem) polemiczne treści teologiczne. Barok, a nawet oświecenie tego w Polsce nie zmieniły. Mikołaj Sęp Szarzyński i inni poeci barokowi a nawet często traktowany z lekceważeniem ks. Józef Baka nadal przekazują w swoich wierszach prawdy istotne dla współczesnego człowieka. Ten literacko-artystyczny wymiar polskiego chrześcijaństwa umocnił się jeszcze w XIX wieku. Wpływy Adama Mickiewicza16 (z okresu poprzedzającego towianizm) na rodzimą kulturę religijną i tworzenie zgromadzenia zmartwychwstańców trudno przecenić, a jego wiersze (z zaskakująco aktualnymi słowami: „Tyś Król, o cuda! i tyś mój poddany! / Każda myśl podła jako włócznia nowa / Otwiera Twoje nie zgojone rany, / I każda chęć zła jest gąbka octowa / Którą do ust Twych zbliżam zagniewany. / Póki Cię moja złość w grobie nie schowa, / Cierpisz jak sługa panu zaprzedany”17) nadal mogą stanowić modlitwy współczesnego chrześcijanina. Nie inaczej było z Cyprianem Kamilem Norwidem18, Juliuszem Słowackim czy Zygmuntem Krasińskim. Ich utwory mogą i powinny być badane nie tylko pod kątem literackim, ale również teologicznym. Podobnie czytane i badane mogą być dzieła Henryka Sienkiewicza (ze szczególnym uwzględnieniem Quo vadis) czy Stanisława Wyspiańskiego. Głębokie modlitwy pozostawili po sobie także poeci, którzy z chrześcijaństwem nie mieli wiele wspólnego, by przypomnieć tylko wiersz Chrystusie… Juliana Tuwima, do tej pory śpiewany w polskich kościołach. Głębokim, choć nie wprost konfesyjnym wyrazem tego dziedzictwa polskiego chrześcijaństwa są filmy Krzysztofa Kieślowskiego, m.in. cykl telewizyjny Dekalog czy w mniejszym stopniu Trzy kolory.
Ikona jasnogórska jako wprowadzony w centrum naszego życia narodowego przedmiot sakralny, który wedle legendy przywędrował do nas przez Bizancjum i Ruś, jest dowodem, podświadomym świadectwem tego – niekiedy wypieranego, choćby w myśleniu Feliksa Konecznego – dziedzictwa. I nie ma tu znaczenia, czy rzeczywiście wizerunek Czarnej Madonny przywędrował do nas z Rusi, czy był na dworze cesarskim w Konstantynopolu. Prawda mitu jest tu ważniejsza niż prawda historyczna. Inna rzecz, że to wcale nie oznacza, że jest ciekawsza. Prawdziwe, mozolnie rekonstruowane losy jasnogórskiego wizerunku są bowiem przynajmniej równie ciekawe.Pielgrzymi na Jasnej Górze, w rusztowaniach wieża klasztoru, pocz. XX w.
Przypisy
1. Prawda historii i prawda legendy
1 S. Ulanecki, Krótka historia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej słynącego cudami na Jasnogórze z dodaniem godzinek, modłów i pieśni, jakie wierni od wieków na tem miejscu zanoszą, Poznań 1882, s. 11.
2 R. Kozłowski, Historia obrazu jasnogórskiego w świetle badań technologicznych i artystyczno-formalnych, „Roczniki Humanistyczne” 1972, t. XX, z. 5, s. 12.
3 A. Niedźwiedź, Obraz i postać. Znaczenia wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej, Kraków 2005, s. 72.
4 R. Kozłowski, Historia obrazu…, s. 16.
5 M. Skrudlik, Cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, Częstochowa 1933, s. 7–8.
6 „Tradycja ortodoksji przypisuje pierwsze ikony Najświętszej Dziewicy św. Łukaszowi Ewangeliście, który miał namalować trzy wyobrażenia zaraz po zesłaniu Ducha Świętego. Jedna z nich należy do typu zwanego Umilenije (Eleusa, miłościwa, współczująca), oddanego francuskim, bardzo zresztą nieadekwatnym, Vierge de Tendresse («Matka Boska Czuła»). Przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem w geście wyrażającym czułość, który podkreśla naturalne ludzkie uczucie, matczyną serdeczność i miłość. To wizerunek matki bolejącej na myśl o przyszłej męce Syna, przyjmującej z pokorą świadomość Jego nieuniknionych cierpień. Inny wizerunek reprezentuje typ zwany Hodigitria (Odègètria), «ta, która jest przewodniczką w drodze». Najświętsza Dziewica i Dzieciątko są tutaj przedstawione en face, twarzami ku widzowi. Ten dostojny i majestatyczny wizerunek podkreśla przede wszystkim Boskość. Co do trzeciej ikony, miała jakoby przedstawiać Najświętszą Dziewicę bez Dzieciątka. Jednak wiadomości dotyczące tego wizerunku pozostają niejasne. Jest prawdopodobne, że ikona ta przypominała ikonę Deésis, tzn. Matki Boskiej kierującej swą modlitwę do Chrystusa”, pisze Leonid Uspienski. L. Uspienski, Teologia ikony, tłum. M. Żurowska, Poznań 1993, s. 31.
7 I. Jazykowa, Świat ikony, tłum. H. Paprocki, Warszawa 1998, s. 25.
8 M. Skrudlik, Cudowny obraz…, s. 8–9.
9 M. Eliade, Aspekty mitu, tłum. P. Mrówczyński, Warszawa 1998, s. 16–17.
10 J. Niedźwiedź, Sarmatyzm, czyli tradycja wynaleziona, „Teksty Drugie” 2015, t. 1/151, s. 48.
11 A. Mironowicz, Kościół prawosławny w dziejach Rzeczpospolitej, „Sympozjum” 2000, t. 1(6), s. 40.
12 Tamże, s. 41.
13 Archimandrit Awgustin (Nikitin), Prawosławno-katoliczeskije otnoszenia. Stranicy istorii, w: Katolicyzm kak faktor formirowania rossijskoj gosudarstwiennosti i kultury, Sankt Peterburg 2012, s. 7–10.
14 „kona ruska z taką niewątpliwą oczywistością świadczy o złożoności i głębi, o autentycznej istocie staroruskiego doświadczenia duchowego i o twórczej mocy ruskiego ducha, że niebezpodstawnie można mówić o ruskim ikonopisaniu jako o «Ewangelii w kolorach»… Ale mimo to staroruska kultura pozostała pozbawioną słów, niemą. Duch ruski nie wypowiedział się w twórczości słownej i myślowej”, pisał przed laty o. Gieorgij Frołowski (G. Florowskij, Puti russkogo bogosławia, Paris 1973, s. 1).
15 Teolodzy wskazują zresztą na to, że owa najstarsza polska pieśń zawiera głęboką treść dogmatyczną, którą porównać można z myśleniem chrześcijańskiego Wschodu. O. Wacław Hryniewicz wprost stwierdza, że Bogurodzica, choć w mariologicznych prośbach nie cofa się przed przesadą, pozostaje głębokim wyrazem chrześcijańskiej pobożności, która nie musi obawiać się zuchwalstwa (zob. W. Hryniewicz OMI, „Ziści nam, spuści nam”. O dogmatycznej treści Bogurodzicy, w: tenże, Hermeneutyka w dialogu, Opole 1998, s. 120–122).
16 Sam papież w czasie pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w improwizowanej części przemówienia do młodzieży mówił o Mickiewiczu jako największym poecie, którego wydało polskie społeczeństwo. On, pisząc, „miej serce i patrzaj w serce”, choć „pisał w duchu swojej epoki romantycznej, jednak nie był daleki od biblijnego znaczenia serca” (Jan Paweł II, przemówienie do młodzieży akademickiej zgromadzonej przed kościołem św. Anny, w: tenże, Pielgrzymki do Ojczyzny, s. 28).
17 A. Mickiewicz, Rozmowa wieczorna, w: tenże, Wiersze i powieści poetyckie, wybór J.M. Rymkiewicz, Warszawa 2004, s. 342.
18 Na Cypriana Kamila Norwida papież Jan Paweł II powoływał się wielokrotnie, zarówno pisząc o roli piękna, jak i stawiając Polakom wymagania. „Z wielkim bólem mówił Norwid Polakom, że nie będą nigdy dobrymi patriotami, jeśli wpierw nie będą pracowali na swoje człowieczeństwo. (…) Znamy na pamięć, ale czy znamy praktycznie, w swoim sumieniu, bolesną treść słów: «Tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł (…). Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem» (…), który «składa się w naturze-rzeczy z dwóch: z obowiązującego Ojczyznę dla człowieka i z obowiązującego człowieka dla Ojczyzny»”, mówił papież 1 lipca 2001 r. w Watykanie. Por. Wspólne dziedzictwo. Jan Paweł II o historii Polski, red. P. Zuchniewicz, Muzeum Historii Polski, Warszawa 2007, s. 178.