- promocja
Jeden dzień - ebook
Jeden dzień - ebook
Wielka, absorbująca, błyskotliwa...
- Nick Hornby
Genialna książka! Każdy czytelnik ją pokocha!
- Tony Parsons
Emma i Dex? Doprawdy, trudno o mniej dobraną parę. Ona - zakompleksiona idealistka w grubych okularach. On - superprzystojniak z poczuciem, że świat należy do niego. Ona na wszystko musi ciężko zapracować. Jemu natychmiast udaje się to, o czym zamarzy. Ona szuka miłości, on seksu... Jest rok 1988. 15 lipca. Oboje dostają dyplomy uniwersyteckie i spędzają ze sobą noc. Następnego dnia każde pójdzie w swoją stronę. Gdzie będą w ten dzień za rok? Za dwa lata? I każdego następnego roku? Czy mają szansę spotkać się, a jeśli tak, to czy będzie im ze sobą po drodze?
Na podstawie książki powstał film z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem w rolach głównych.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8031-195-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla Maxa i Romy, gdy będziecie starsi.
I dla Hannah, jak zawsze.
Cytat
Po co są dni?
To w dniach mieści się nasze życie.
Jeden po drugim nastają
I budzą nas ze snu.
To w nich ma nam być dobrze:
Gdzie żyć, jeśli nie w dniach?
Ach, znaleźć na to odpowiedź,
A zaraz zjawia się ksiądz
I lekarz – obaj pędzą
W długich płaszczach przez pola.
Philip Larkin, Dni
przeł. Stanisław Barańczak
Część pierwsza
1988-1992
Po dwudziestce
Ten dzień wprowadził do mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życiu każdego człowieka. Przypomnijcie sobie taki jeden dzień, który zaważył na waszym życiu. Przerwij na chwilę ty, który to czytasz, i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu.
Charles Dickens, Wielkie nadzieje
przeł. Karolina Beylin
Rozdział pierwszy
Przyszłość
Piątek, 15 lipca 1988
Rankeillor Street, Edynburg
– Ważne, żeby mieć jakiś wpływ na losy świata – powiedziała. – No wiesz, coś zmienić.
– Co? Chcesz „zmienić świat”?
– No, nie od razu cały świat. Ale ten kawałek wokół siebie. Przez chwilę leżeli w ciszy, przytuleni w zbyt wąskim łóżku, potem oboje wybuchnęli śmiechem.
– Nie wierzę, że powiedziałam to głośno – jęknęła. – To takie banalne.
– Tak, trochę oklepane.
– Chcę cię natchnąć. Zainspirować twoją zblazowaną duszę do tej wielkiej przygody, którą mamy przed sobą. – Spojrzała na niego. – Nie żebyś tego potrzebował. Twoja przyszłość jest już pewnie dokładnie zaplanowana. Masz już rozrysowany grafik?
– Niezupełnie.
– Więc co zamierzasz robić?
– Rodzice przyjadą zabrać moje rzeczy. Zostanę parę dni u nich w Londynie, spotkam się ze znajomymi. Potem Francja…
– Brzmi nieźle.
– Później może Chiny, żeby zobaczyć, o co ten cały szum. Może Indie. Trochę pokręcę się po świecie.
– Podróże – westchnęła. – Tak myślałam.
– Co w tym złego?
– Bo ja wiem? Unikanie rzeczywistości.
– Rzeczywistość jest przereklamowana. – Miał nadzieję, że zabrzmiało to tajemniczo i charyzmatycznie.
Pociągnęła nosem.
– Podróże są w porządku, jeśli cię na to stać. Ale dlaczego po prostu nie powiesz, że jedziesz na dwuletnie wakacje? Na to samo by wyszło.
– Bo podróżowanie poszerza horyzonty – odrzekł i pocałował ją, unosząc się na łokciu.
– Wydaje mi się, że twoje horyzonty są już i tak za szerokie – powiedziała, na chwilę odwracając głowę. Ułożyli się na poduszce. – Zresztą, nie chodziło mi o to, co zamierzasz robić za miesiąc. Miałam na myśli przyszłość, kiedy będziesz miał, no nie wiem… czterdziestkę czy coś w tym stylu. Właśnie, kim chcesz być, mając czterdzieści lat?
– Czterdzieści?… Nie wiem. Mogę powiedzieć: „Chcę być bogaty”?
– Banalne.
– No dobra, to sławny. – Wtulił twarz w jej szyję. – Trochę za poważne pytanie jak na mój gust.
– Poważne, ale ekscytujące.
– Ekscytujące! – zawołał, naśladując jej głos, miękki akcent z Yorkshire, w taki sposób, żeby słowa zabrzmiały śmiesznie.
Często ją to spotykało – chłopaki z wyższych sfer wyśmiewający jej sposób mówienia. Tak jakby było coś osobliwego i niezwykłego w moim akcencie, pomyślała, czując jednocześnie przenikliwy dreszcz niechęci.
Odsunęła się, aż jej plecy dotknęły zimnej ściany.
– Tak, ekscytujące. Przecież powinniśmy być podekscytowani. Mamy tak wiele możliwości. Jak powiedział rektor: „Drzwi do przyszłości szeroko otwarte…”.
– „Wasze nazwiska wypełnią gazety jutra”.
– Nie sądzę.
– To co, jednak nie jesteś podekscytowana?
– Ja? Nie. Umieram ze strachu.
– Ja też. Chryste… – Odwrócił się gwałtownie i sięgnął po leżące na podłodze przy łóżku papierosy, jakby chciał ukoić nerwy. – Czterdzieści lat. Czterdzieści. Ja pierdolę.
Rozbawiona jego nerwowością postanowiła drążyć temat.
– No więc co będziesz robić, mając czterdziestkę?
W zamyśleniu zapalił papierosa.
– Widzisz, Em…
– Em? Kto to jest Em?
– Ludzie nazywają cię Em. Słyszałem.
– Tak, przyjaciele.
– To mogę nazywać cię Em?
– W porządku, Dex.
– A więc wiele myślałem o tym całym starzeniu się i postanowiłem, że pozostanę dokładnie taki jak teraz.
Dexter Mayhew. Spojrzała na niego przez włosy. Leżał oparty o tani, zniszczony zagłówek ze skaju i nawet bez okularów widziała dokładnie, dlaczego chciałby pozostać taki, jaki jest. Blade światło poranka rozświetlało jego twarz przez czerwone zasłony. Z przymkniętymi oczyma i niedbale przyklejonym do dolnej wargi papierosem wyglądał, jakby pozował do zdjęcia. Przystojny, pomyślała Emma Morley. Głupie, przestarzałe słowo, ale nie potrafiła znaleźć lepszego. Może „piękny”. Mocno zarysowane kości twarzy. Kształtny, lekko błyszczący nos i cienie pod oczami, ciemne jak siniaki – efekt papierosów i nocy, które spędził, specjalnie przegrywając w rozbieranego pokera z dziewczynami z Bedales. Miał w sobie coś z kota: cienkie brwi, wydatne, ciemne usta, teraz suche, popękane i brunatne od bułgarskiego czerwonego wina. Przynajmniej włosy miał okropne. Krótkie z tyłu i z boków, z potwornym jeżykiem na czubku, który straciwszy resztki żelu, wyglądał jak głupkowaty beret.
Z zamkniętymi oczami Dexter wypuścił dym przez nos. Zdawał sobie sprawę, że Emma go obserwuje, bo włożył rękę pod pachę, tak aby uwydatnić biceps i mięśnie klatki. Skąd te mięśnie? Na pewno nie uprawiał sportu, no chyba żeby uznać za sport pływanie nago i grę w bilard. Po prostu dobre geny, przekazywane z pokolenia na pokolenie jak akcje i antyki. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności w dniu wieńczącym jej czteroletnią karierę studentki ten przystojny, a nawet piękny mężczyzna w lekko opuszczonych na biodra wzorzystych bokserkach leżał teraz w jej wąskim łóżku, w jej maleńkim pokoju. Przystojny! Za kogo ty się uważasz, Jane Eyre? Dorośnij. Nie podniecaj się.
Wyjęła papierosa z jego ust.
– A ja sobie ciebie wyobrażam jako czterdziestolatka – powiedziała z nutką złośliwości w głosie. – Widzę to bardzo dokładnie.
Uśmiechnął się, nie otwierając oczu.
– Mów więc.
– Okej. – Poprawiła się na łóżku i upchnęła kołdrę pod pachy. – Jedziesz sportowym kabrioletem gdzieś w Chelsea lub Kensington albo w jakimś podobnym miejscu, a twój samochód jest absolutnie cichy. Wszystkie samochody będą bezgłośne w… który to będzie… dwa tysiące szósty?
Zmarszczył czoło, usiłując policzyć.
– Dwa tysiące czwarty.
– Samochód szybuje dziesięć centymetrów nad ziemią w stronę King's Road. Twój brzuch prawie dotyka kierownicy, niczym okrągła poduszka, masz skórzane rękawiczki z odsłoniętymi grzbietami dłoni, rzadkie włosy i drugi podbródek. Duży facet w małym samochodzie, opalony jak pieczony indyk.
– Hm. Może zmienimy temat?
– Obok ciebie siedzi kobieta w okularach przeciwsłonecznych. Twoja trzecia, nie, czwarta żona. Bardzo ładna. Modelka, nie, była modelka, dwadzieścia trzy lata. Poznaliście się, gdy siedziała na masce samochodu, który reklamowała na targach motoryzacyjnych w Nicei czy coś w tym stylu. Zjawiskowo piękna i głupia jak but.
– Mmm. Miłe. Dzieci?
– Żadnych dzieci. Tylko trzy rozwody. Jest lipcowy piątek i jedziecie do waszego domku na wsi. W maleńkim bagażniku macie rakiety tenisowe, młotki do krokieta, dobre wino, południowoafrykańskie winogrona, biedne małe przepiórki i szparagi. Wiatr rozwiewa resztki twoich włosów, jesteś z siebie bardzo zadowolony. Żona numer trzy, nie, cztery, uśmiecha się do ciebie, pokazując ze dwie setki nieskazitelnie białych zębów. Ty też się uśmiechasz, z całej siły próbując nie myśleć o tym, że nie macie sobie absolutnie nic do powiedzenia.
Urwała nagle. Idiotka, pomyślała. Może byś tak spróbowała powiedzieć coś mniej głupiego.
– Zresztą do tego czasu i tak wszyscy zginiemy w wojnie nuklearnej – dodała radośnie.
– To ja już chyba powinienem się zbierać. Skoro jestem taki banalny i zepsuty.
– Nie, nie idź – zaprotestowała, trochę zbyt szybko. – Jest czwarta rano.
Podciągnął się na łóżku, aż jego twarz znalazła się na wysokości jej twarzy.
– Naprawdę nie wiem, dlaczego tak źle o mnie myślisz. Przecież prawie mnie nie znasz.
– Znam ten typ.
– Typ?
– Widziałam, jak kręcicie się wokół wydziału filologii, porykując jeden do drugiego. Te wasze imprezy, na które nie można wejść bez wieczorowego garnituru.
– Co? Ja nawet nie mam garnituru. A już na pewno do nikogo nie porykuję.
– Żeglowanie po Morzu Śródziemnym przez całe wakacje, itepe, itede…
– Hm. Skoro jestem taki okropny – powiedział, kładąc rękę na jej biodrze.
– Jesteś.
– To dlaczego ze mną śpisz? – Przesunął dłoń po jej miękkim udzie.
– Właściwie to nie spaliśmy ze sobą.
– Cóż. To zależy. – Pochylił się i pocałował ją. – Zależy, co masz na myśli.
Powędrował ręką ku jej talii i wsunął nogę między jej nogi.
– Chwileczkę – wymamrotała ustami przyciśniętymi do jego ust.
– Co? – Poczuł, jak oplatała nogę wokół jego nogi, przyciągając go do siebie.
– Musisz umyć zęby.
– Mnie nie przeszkadza, że ty nie myłaś.
– Okropność – zaśmiała się. – Smakujesz jak wino z papierosami.
– No to w porządku. Ty też.
Odwróciła głowę, przerywając pocałunek.
– Naprawdę?
– Nic nie szkodzi. Lubię wino i papierosy.
– Zaraz wracam. – Odrzuciła kołdrę i wspięła się na niego.
– Gdzie idziesz? – Położył rękę na jej nagich plecach.
– Do wychodka – odparła i wzięła okulary ze sterty książek koło łóżka. Standardowe, duże czarne oprawki, jakie dostaje się na receptę.
– Wychodek? Co to za słowo?
Wstała z rękami skrzyżowanymi na piersiach, pilnując się, żeby być tyłem do niego.
– Zostań – powiedziała, wychodząc z pokoju i poprawiając majtki. – I żadnego dogadzania sobie, kiedy mnie nie będzie.