Jeden dzień w starożytnym Rzymie - ebook
Jeden dzień w starożytnym Rzymie - ebook
Alberto Angela oprowadza czytelników po antycznym Rzymie, opowiadając o codziennym życiu jego mieszkańców. Zwiedzamy Wieczne Miasto w zwykły dzień w 115 roku, za panowania cesarza Trajana, w czasach największej potęgi Imperium Rzymskiego. Wędrówka trwa, godzina po godzinie, od wczesnego ranka do północy.
Spacerujemy zatłoczonymi ulicami, zaglądamy do warsztatów rzemieślniczych, księgarń i łaźni, na Forum Romanum, do amfiteatru i na targ niewolników. Autor otwiera przed nami drzwi zarówno do rezydencji najbogatszych obywateli, jak i do wielopiętrowych bloków, w których żyli ludzie średniozamożni i ubodzy. Dowiadujemy się, jak mieszkali, w co się ubierali, co jedli, jak wyglądały ich codzienne zabiegi higieniczne, gdzie pracowali i jak spędzali wolny czas. Przyglądamy się relacjom społecznym, sprawowaniu kultów religijnych, rozrywkom.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-07-03484-3 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak żyli starożytni Rzymianie? Jak wyglądał powszedni dzień na rzymskich ulicach? Pewnie nieraz zastanawialiście się nad tym i właśnie ta ciekawość sprawiła, że sięgnęliście po tę książkę.
Rzym bez wątpienia ma nieodparty urok, który oddziałuje ze szczególną mocą w miejscach wykopalisk archeologicznych z czasów antycznych. Niestety, tablice informacyjne i przewodniki turystyczne koncentrują się zwykle na wydarzeniach historycznych i stylach architektonicznych, toteż niewiele można się z nich dowiedzieć o codziennym życiu ludzi, którzy kiedyś mieszkali w Wiecznym Mieście.
Ale jest pewien sposób na to, by je sobie wyobrazić. Należy po prostu skupić uwagę na szczegółach. Mogą to być wydeptane stopnie, graffiti na murach (jest ich wiele w Pompejach), wyżłobienia pozostawione przez wozy i rydwany w kamiennej drodze czy rysy na marmurowym progu od źle dopasowanych drzwi, których już dawno nie ma.
Jeżeli skoncentrujecie się na takich detalach, ruiny „ożyją” i zaludnią się niegdysiejszymi mieszkańcami. Taki jest właśnie zamysł tej książki: opowiedzieć Wielką Historię poprzez obrazy powszedniego życia.
Od lat uczestniczę w realizowaniu programów telewizyjnych w scenerii starożytnych rzymskich stanowisk archeologicznych i zebrałem mnóstwo ciekawych informacji o obyczajach Rzymian z epoki Cesarstwa oraz regułach rządzących życiem społecznym tego dawno umarłego świata. Swą wiedzę uzupełniłem dzięki lekturze prac naukowych i rozmowom z ich autorami – historykami i archeologami.
Zdałem sobie sprawę, że cenne informacje na temat rzymskiego świata rzadko docierają do szerszej publiczności, pozostają „uwięzione” w specjalistycznych publikacjach lub w miejscach wykopalisk archeologicznych. Postanowiłem zatem spróbować o tym świecie napisać.
Celem książki, którą czytelnik ma przed sobą, jest ożywienie ruin starożytnego Rzymu poprzez opowieść o codziennym życiu jego mieszkańców, dzięki której dowiemy się, jakich wrażeń mógł dostarczyć spacer po rzymskich ulicach. I odpowiemy na proste pytania: Jak się nosili Rzymianie? Co było widać z balkonów ich domów? Jak przyrządzali jedzenie i jaki miało ono smak? Jaką odmianą łaciny posługiwali się na ulicy? Jak wyglądały świątynie na Kapitolu w pierwszych promieniach porannego słońca?
Podczas pracy miałem wrażenie, jakbym rejestrował kamerą życie w Rzymie przed dwoma tysiącami lat. Chciałem, żeby czytelnik wyobraził sobie, że chodzi po ulicach tego miasta, czuje jego zapachy, spotyka spojrzenia przechodniów, zagląda do warsztatów rzemieślniczych, do prywatnych domów czy do Koloseum. Tylko w ten sposób można zrozumieć, jak się żyło w stolicy Imperium.
Sam mieszkam w Rzymie, więc nietrudno było mi pisać o tym, jak słońce oświetla jego ulice i zabytki w różnych porach dnia, mogłem też choćby codziennie odwiedzać starożytne pozostałości i odnotowywać najdrobniejsze szczegóły, które potem zamieściłem w książce, uzupełniając w ten sposób wiadomości nabyte w ciągu długich lat pracy przy popularyzowaniu wiedzy.
Sceny, których będziecie świadkami podczas tej wizyty w antycznym Rzymie, nie są tworem wyobraźni, ale rekonstrukcją dokonaną na podstawie badań naukowych, odkryć archeologicznych, laboratoryjnych analiz szczątków ludzkich i zabytków materialnych, a także uważnej lektury starożytnych tekstów.
Najprostszym sposobem na uporządkowanie zebranych informacji wydało mi się zamknięcie ich w klamrze jednego dnia. Poszczególnym porom przyporządkowałem różne aspekty życia w Wiecznym Mieście i tak, godzina po godzinie, odsłaniam codzienność starożytnego Rzymu.
Pozostaje mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego właśnie Rzym?
Nasz styl życia wynika z obyczajów jego dawnych mieszkańców. Nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy, gdyby nie cywilizacja rzymska. Kojarzymy ją zwykle z postaciami cesarzy, marszami legionów i kolumnadami świątyń. Ale jej prawdziwa siła, to, co pozwoliło jej przetrwać niewyobrażalnie długo – na Zachodzie ponad tysiąc lat, a na Wschodzie, w Cesarstwie Bizantyńskim, ponad dwa tysiące, aż prawie do epoki renesansu – polegała na czymś innym. Ani najwaleczniejsze legiony, ani żaden system polityczny czy ideologiczny nie byłby w stanie zapewnić jej tak długiego trwania. Atutem Rzymu był codzienny modus vivendi jego mieszkańców – to, jak budowali domy, jak się ubierali, co jedli, jak wyglądały relacje międzyludzkie w rodzinie i poza nią – regulowany precyzyjnym systemem praw i zasad życia społecznego. Przetrwał setki lat w prawie niezmienionej postaci, co sprawiło, że ślady cywilizacji rzymskiej są ewidentne także w naszych czasach.
Ale czy na pewno ta epoka skończyła się definitywnie? Po Cesarstwie Rzymskim zostały nam nie tylko posągi i wspaniałe budowle. Został też „software”, którym posługujemy się na co dzień. Rzymski jest alfabet, którego używamy także wtedy, gdy serfujemy po internecie. Z łaciny wywodzi się język włoski, a także pozostałe języki romańskie: hiszpański, portugalski, francuski, rumuński… jak również mnóstwo słów w języku angielskim i innych. A należałoby jeszcze wspomnieć o prawodawstwie, architekturze, inżynierii drogowej, malarstwie czy rzeźbie, które bez Rzymian nie byłyby takie, jakimi je znamy dzisiaj.
Kiedy się głębiej zastanowić, dochodzi się do wniosku, że styl życia w zachodnim świecie nie jest niczym innym, jak współczesną odmianą rzymskiego modus vivendi. To znaczy tym właśnie, co zobaczylibyśmy na ulicach i w domach Rzymu w epoce Cesarstwa.
Starałem się napisać taką książkę, jakiej sam przez lata szukałem na półkach księgarń, żeby zaspokoić swój głód wiedzy o Wiecznym Mieście w czasach starożytnych. Mam nadzieję, że udało mi się zaspokoić także waszą ciekawość.
Wszystko zaczyna się na rzymskiej uliczce w 115 roku naszej ery, pod rządami cesarza Trajana, w epoce największego rozkwitu Imperium. Zwykły, powszedni dzień. Wkrótce zacznie świtać…Ówczesny świat
W 115 roku naszej ery, za panowania Trajana, Cesarstwo Rzymskie osiągnęło apogeum swej ekspansji terytorialnej. Jego granice kontynentalne liczyły ponad 10 tysięcy kilometrów długości, co stanowi prawie jedną czwartą obwodu kuli ziemskiej. Imperium rozciągało się od Szkocji po rubieże Persji, od Sahary do brzegów Morza Północnego. Zamieszkiwały je ludy, które bardzo różniły się między sobą. Także fizycznie: byli wśród nich blondyni z północy Europy i typy śródziemnomorskie, Azjaci i Afrykanie.
Wyobraźmy sobie, że w naszych czasach zamieszkaliby na wspólnym terytorium wszyscy obywatele Chin, Stanów Zjednoczonych i Rosji. Proporcjonalnie do populacji ówczesnego świata, Imperium Rzymskie miało nawet więcej obywateli niż to hipotetyczne państwo.
Równie imponująca była różnorodność krain geograficznych wchodzących w jego skład. Kto przemierzyłby Imperium z krańca na kraniec, spotkałby na swej drodze lodowate morza z fokami, niezmierzone bory świerkowe, stepy, ośnieżone góry i lodowce, jeziora i rzeki, aż doszedłby do wulkanów na Półwyspie Apenińskim i ciepłych plaż nad Morzem Śródziemnym. Kontynuując wędrówkę, po przebyciu Mare Nostrum znalazłby się wśród piasków Sahary i mógłby dotrzeć do raf koralowych Morza Czerwonego. W całej historii ludzkości nie istniało państwo o tak zróżnicowanym ekosystemie. Przy tym wszędzie językiem urzędowym była łacina, a sesterc – obiegową monetą. I wszędzie obowiązywało to samo prawo: prawo rzymskie.
Co ciekawe, to olbrzymie Imperium było dość słabo zaludnione. Liczyło bowiem co najwyżej 50 milionów mieszkańców – czyli nieco mniej niż dziś same Włochy – którzy żyli skupieni w niewielkich miasteczkach, wioskach bądź odosobnionych gospodarstwach rolnych, rozrzuconych po rozległym obszarze niby okruchy na obrusie. Gdzieniegdzie tylko wyrastały duże miasta.
Jak wiadomo, wszystkie ważniejsze ośrodki łączył wydajny system dróg, których całkowita długość wynosiła 80, a może nawet 100 tysięcy kilometrów. Po niektórych poruszają się jeszcze współcześni automobiliści. Jest to być może najważniejszy, a na pewno najtrwalszy zabytek pozostawiony przez starożytnych. Rzymskie drogi przecinały rozległe obszary dziewiczej przyrody zamieszkane przez wilki, niedźwiedzie, jelenie czy dziki. Nam, nawykłym do tego, że nawet na słabo zaludnionych terenach wszędzie widać pola uprawne i obiekty przemysłowe, takie krajobrazy przywodziłyby na myśl niezmierzone rezerwaty przyrody.
Broniły tego świata legiony rozmieszczone w najbardziej newralgicznych rejonach Cesarstwa, głównie wzdłuż jego granic, sławetnych limes. Za panowania Trajana armia rzymska liczyła od 150 do 190 tysięcy żołnierzy, zgrupowanych w około 30 legionach o historycznych nazwach, takich jak: XXX Ulpia Victrix (stacjonująca nad Renem), II Adiutrix (nad Dunajem) czy XVI Flavia Firma (nad Eufratem, blisko dzisiejszego Iraku).
Jeśli do legionistów dodamy żołnierzy z oddziałów pomocniczych (auxilia) z rzymskich prowincji, otrzymamy liczbę dwukrotnie większą: dowództwu cesarza podlegało w sumie od 300 do 400 tysięcy uzbrojonych ludzi.
Sercem tego świata był Rzym, usytuowany dokładnie w centrum Imperium.
Był on oczywiście ośrodkiem władzy, ale jednocześnie miastem o wysoko rozwiniętej kulturze literackiej, filozoficznej i prawnej. Miastem kosmopolitycznym, jak dzisiejszy Nowy Jork czy Londyn, w którym mieszali się przedstawiciele różnych kultur. Na zatłoczonej rzymskiej ulicy można było zobaczyć bogate matrony w lektykach, greckich lekarzy, rzymskich senatorów, oficerów jazdy legionu galijskiego, hiszpańskich marynarzy, egipskich kapłanów, cypryjskie prostytutki, kupców z Bliskiego Wschodu, germańskich niewolników…
Rzym z czasem stał się najludniejszym miastem świata, liczba jego mieszkańców sięgała prawie półtora miliona. Tego jeszcze nie było od czasów pierwszego homo sapiens. Jak wszyscy ci ludzie zdołali w tamtych odległych czasach żyć obok siebie w jednym mieście? W tej książce odkryjemy, jak wyglądało codzienne życie w imperialnym Rzymie, w czasach jego największego rozkwitu, gdy dominował nad całym antycznym światem.
Życie dziesiątków milionów ludzi w całym Cesarstwie zależało od tego, co postanowiono w Rzymie. Ale od czego zależało codzienne życie Rzymian? Przede wszystkim od skomplikowanego systemu relacji między nimi. Przyjrzyjmy się temu zadziwiającemu światu, spędzając w nim jeden z powszednich dni. Niech to będzie wtorek, 1901 lat temu…Na krótko przed świtem
Wpatruje się w odległy horyzont, zdaje się głęboko pogrążona w myślach. Blade światło księżyca wydobywa z ciemności jej jasną, spokojną, delikatnie uśmiechniętą twarz. Czoło zdobi opaska, włosy są spięte, ale z kunsztownego węzła wymyka się kilka kosmyków. Nagły podmuch wiatru podnosi kurz przy jej stopach, lecz nie porusza włosów. Nie może ich poruszyć, bo są wyrzeźbione z kamienia. Podobnie jak nagie ramiona i pofałdowana suknia. Twórca tego posągu użył jednego z najszlachetniejszych gatunków marmuru, by uwiecznić postać bogini otaczanej wielką czcią przez Rzymian. To Mater Matuta, „matka przychylna”, bogini płodności i narodzin, bogini świtu. Posąg stoi od lat na imponującym marmurowym piedestale przy rozwidleniu dróg w jednej z dzielnic Rzymu. Teraz wokół niego panują ciemności, ale blask księżyca wydobywa z mroku szeroką ulicę, która zdaje się być przedłużeniem kamiennych ramion bogini. Po obu stronach ulicy widać sklepy, o tej nocnej porze zamknięte i zabezpieczone ciężkimi, drewnianymi płytami wpuszczonymi w podłogę i solidnymi ryglami. Sklepy zajmują najniższy poziom wielkich gmachów, których czarne teraz sylwetki wznoszą się nad ulicą przypominającą wąwóz, podczas gdy w górze rozciąga się rozgwieżdżone niebo. To insulae, domy zamieszkane przez lud rzymski, odpowiedniki naszych kamienic czynszowych, ale znacznie mniej wygodne.
Nas może dziwić brak oświetlenia na rzymskich ulicach, ale to dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni do dzisiejszych wygód. Przez wieki we wszystkich miastach na świecie po zmierzchu królowały absolutne ciemności, rozświetlane tylko z rzadka i słabo kagankami umieszczonymi nad drzwiami gospody albo przed świętymi kapliczkami, które stawiano najczęściej w miejscach kluczowych dla nocnych wędrowców, czyli na przykład na zakrętach dróg lub przy ich rozwidleniach. Podobnie było w Rzymie. Pomimo panujących ciemności właściwą drogę można było znaleźć dzięki lampkom oliwnym palącym się w niektórych punktach miasta i w domach.
Zaskakuje też cisza. Wydaje się nierzeczywista. Zakłóca ją tylko szmer wody w znajdującej się kilkadziesiąt metrów od nas fontannie o bardzo prostej konstrukcji: to kwadratowa misa, złożona z czterech tafli trawertynu, z umieszczoną pośrodku kamienną kolumną. W świetle księżyca, które z trudem dociera w miejsce położone między wysokimi budynkami, widać, że na kolumnie wyrzeźbiono twarz jakiegoś bóstwa. To Merkury, z hełmem i skrzydłami. Z jego ust wypływa strumień, z którego w ciągu dnia czerpią kobiety, dzieci i niewolnicy przychodzący tu z drewnianymi wiadrami, ale teraz nie ma żywej duszy, słychać tylko szmer fontanny.
Ta cisza jest zadziwiająca, bo rzadka, nawet w nocy. Znajdujemy się w samym centrum półtoramilionowego miasta, które nocą musi się zaopatrywać w to, co jego mieszkańcy potrzebują do życia. Na bruku powinny więc turkotać koła wozów – drewniane z żelaznymi obręczami; powinniśmy słyszeć krzyki, rżenie koni, przekleństwa… I takie właśnie odgłosy dochodzą z oddali, wtóruje im, niby echo, szczekanie psa. Rzym nigdy nie śpi.
Ulica przed nami rozszerza się nieznacznie, w świetle księżyca widać łączenia bazaltowych płyt, którymi jest wyłożona, mamy wrażenie, jakbyśmy chodzili po skamieniałej skorupie gigantycznego żółwia.
Nieco dalej, w głębi ulicy coś się porusza. Jakiś człowiek idzie chwiejnym krokiem, przystaje, opiera się o mur. Pewnie jest pijany. Bełkocze niezrozumiale i zataczając się, kieruje w stronę wąskiego zaułka. Ciekawe, czy uda mu się dojść do domu. Nocą w Rzymie grasują złodzieje, którzy bez wahania pchną nożem przypadkowego przechodnia, jeżeli będą mogli w ten sposób zdobyć parę groszy. Nazajutrz ktoś natknie się na ograbionego trupa z ranami od noża, ale jest mało prawdopodobne, żeby udało się znaleźć morderców w tak gęsto zaludnionym i chaotycznym mieście, jakim jest Rzym.
Pijak, zanim zniknął w bocznym zaułku, potknął się na rogu ulicy o jakiś tobołek. Przeklina pod nosem i idzie dalej swoją drogą. Tobołek poruszył się, żyje. To człowiek, jeden z wielu bezdomnych zamieszkujących miasto. Od kiedy właściciel wyrzucił go z wynajmowanego mizernego pokoiku, żyje na ulicy i teraz stara się przespać pod murem. Nie jest sam. Nieopodal ulokowała się cała rodzina ze swoim nędznym dobytkiem. W Rzymie przybywa bezdomnych dokładnie co pół roku, w czasie gdy odnawiane są umowy najmu. Wielu ludzi z dnia na dzień ląduje na ulicy i zaczyna szukać nowego schronienia.
Naszą uwagę zwraca miarowy stukot, z początku ledwo słyszalny, ale z czasem coraz wyraźniejszy. Odbija się od fasad budynków, więc trudno odgadnąć, skąd dochodzi. W pewnej chwili dołączył do niego szczęk zasuwanego rygla, a jednocześnie zobaczyliśmy ogniki lamp oraz vigiles, oświetlających sobie drogę. Kim są vigiles? To specjalne oddziały służby miejskiej, których zadaniem jest zapobieganie pożarom i utrzymywanie porządku publicznego.
Od razu widać, że to formacja militarna. Jest ich dziewięciu: ośmiu rekrutów i dowódca. Wystukują miarowy rytm na kamiennych schodach. Mają prawo wchodzić prawie wszędzie i sprawdzać, czy nie pojawiło się jakieś zagrożenie, które mogłoby doprowadzić do tragedii. Właśnie przeprowadzili kontrolę w jednym z domów i dowódca mówi coś teraz głośno do swoich podwładnych. Lampę trzyma wysoko, by rekruci mogli go dobrze widzieć. Jest potężnie zbudowany i ma twarde rysy twarzy, pasujące do jego szorstkiego, ochrypłego głosu. Gdy skończył przemowę, popatrzył przez chwilę groźnie ciemnymi oczami spod skórzanego hełmu na podległych sobie vigiles, po czym wyszczekał jakiś rozkaz. Rekruci ruszają w dalszą drogą. Maszerują, stukając o bruk z przesadną energią, po czym można poznać, że to nowy narybek. Dowódca spogląda za nimi, potrząsa głową i dołącza do podwładnych. Odgłos kroków stopniowo cichnie, aż wreszcie zagłusza go szum wody w fontannie.
Tymczasem niebo zaczęło się powoli zmieniać. Jest nadal czarne, ale nie widać już gwiazd, jakby nad miastem rozpostarł się niewidzialny welon. Wkrótce w stolicy najpotężniejszego imperium starożytnego świata zacznie się nowy dzień. Dla nas będzie on zupełnie różny od wszystkich innych.Ciekawostka
Wieczne Miasto w liczbach
Drugi wiek naszej ery to czas największej świetności Rzymu. Podobnie jak całe Imperium, także jego stolica osiągnęła wówczas apogeum swego rozwoju terytorialnego w czasach antycznych. Jej powierzchnia wynosiła około 1800 hektarów, a obwód 22 kilometry. Co więcej, miasto liczyło od miliona do półtora miliona mieszkańców (zaś według niektórych szacunków aż dwa miliony, czyli niewiele mniej niż współcześnie!). Była to bez wątpienia najludniejsza metropolia w całym antycznym świecie.
Właściwie ten boom demograficzny i budowlany nie powinien dziwić. Rzym już od pokoleń ciągle się rozrastał. Każdy władca upiększał miasto, wznosząc nowe budowle i pomniki, toteż jego wygląd zmieniał się stopniowo, ale bezustannie. Bywało jednak, że zmiany zachodziły gwałtownie – działo się tak zwłaszcza w następstwie pożarów, siejących czasem prawdziwe spustoszenie. Transformacja Wiecznego Miasta nie ustawała przez wieki, przez co Rzym już w starożytności był prawdziwym muzeum sztuki i architektury na wolnym powietrzu.
Ogromne wrażenie robi lista obiektów użyteczności publicznej, gmachów i posągów, sporządzona w czasach panowania cesarza Konstantyna. Choć nie zacytujemy jej w całości i ograniczymy się tylko do najważniejszych budowli, to i tak zdumiewa jej bogactwo, zwłaszcza gdy będziemy mieć na uwadze, że ówczesne miasto było nieporównanie mniejsze od współczesnego. Znajdowało się w nim:
40 łuków triumfalnych,
12 forów,
28 bibliotek,
12 bazylik,
11 term i prawie 1000 łaźni publicznych,
100 świątyń,
3500 posągów z brązu wybitnych osobistości oraz 160 posągów bóstw, wykonanych ze złota lub kości słoniowej, do tego 25 rzeźb konnych,
15 obelisków egipskich,
46 domów publicznych,
11 akweduktów i 1352 fontanny uliczne,
2 cyrki używane m.in. do wyścigów konnych (większy z nich, Circus Maximus mógł pomieścić prawie 400 tysięcy widzów),
2 amfiteatry, w których można było oglądać m.in. walki gladiatorów (większy z nich, Koloseum, miał od 50 do 70 tysięcy miejsc dla publiczności),
4 teatry (największy, teatr Pompejusza, mieścił 25 tysięcy ludzi),
2 wielkie naumachie, czyli specjalne budowle podobne do amfiteatru, ale z basenem zamiast areny, gdzie organizowano widowiska przedstawiające bitwy morskie,
1 stadion przeznaczony na zawody lekkoatletyczne wzorowane na igrzyskach greckich (stadion Domicjana, który mógł pomieścić 30 tysięcy widzów).
I tak dalej, i tak dalej.
Trudno w to uwierzyć, ale w tym zatłoczonym, ciasno zabudowanym mieście nie brakowało zieleni. Porastała około jedną czwartą powierzchni, czyli mniej więcej 450 hektarów. Były to parki publiczne i prywatne ogrody, a także święte gaje, perystyle (wewnętrzne dziedzińce w domach patrycjuszów) i inne miejsca.
Jaki kolor przeważał w Rzymie? Prawdopodobnie dominowały dwa: czerwień dachówek z terakoty oraz biel budynków i marmurowych kolumn zdobiących świątynie. Gdzieniegdzie pośród morza czerwieni moglibyśmy zobaczyć dachy zielonozłote, połyskujące w słoneczne dni. To niektóre świątynie i inne gmachy państwowe były pokryte dachówkami z brązu, które z czasem nabrały zielonkawej patyny. W oczy rzucały się też zapewne pozłacane posągi na kolumnach i szczytach świątyń, górujących nad miastem. Biel, czerwień, zieleń i złoto – to kolory starożytnego Rzymu.Godzina 6.00
Domus romana – dom bogaczy
Gdzie mieszkali Rzymianie? Jak wyglądały ich domy? Zwykliśmy wyobrażać sobie obszerne, jasne wnętrza ozdobione kolumnami i malowidłami, wewnętrzne ogrody, fontanny i tryklinia, gdyż to właśnie widujemy w filmach o starożytnym Rzymie. Ale w rzeczywistości było inaczej. Tylko arystokracja i ludzie bogaci mogli sobie pozwolić na przestronne wille i służbę. A tych nie było wielu. Ogromna większość Rzymian tłoczyła się w dużych, liczących wiele mieszkań budynkach, często w nędznych warunkach, podobnie jak współcześnie w biednych dzielnicach Bombaju.
Ale idźmy po kolei: najpierw dom – domus – rzymskiej elity. Za panowania Konstantyna naliczono ich w Rzymie 1797, co jest liczbą imponującą. Należy jednak pamiętać, że różniły się znacznie między sobą. Tylko niektóre były rzeczywiście duże, inne natomiast niewielkie, bo Rzym cierpiał na chroniczny brak wolnej przestrzeni, zwłaszcza w czasach cesarza Trajana. Mamy teraz okazję wejść do klasycznego domus, z którego właściciel był na pewno bardzo dumny.
Od razu rzuca się w oczy jego zamknięta struktura, przywodząca na myśl ostrygę. Domus przypomina małą fortecę. Jeżeli w ogóle ma jakieś okna, to są one niewielkie i wysoko umieszczone, nie ma też balkonów, a zewnętrzne mury izolują całość zabudowań od świata. Wbrew pozorom domus nie był wzorowany na konstrukcjach obronnych, ale na archaicznym – znanym z samych początków kultury rzymskiej – modelu zagrody wiejskiej, którą otaczało murowane ogrodzenie.
Od chaosu rzymskich ulic przestrzeń domu izolują także solidne, drewniane drzwi nabijane dużymi guzami z brązu. Dwa skrzydła zdobią wilcze głowy, również odlane z brązu, trzymające w pyskach metalowe kołatki w kształcie pierścieni.
Za drzwiami zaczyna się korytarz wyłożony mozaiką z wizerunkiem groźnego psa i napisem: Cave canem – Strzeż się psa! Takie ostrzeżenia zamieszczano w wielu domach w całym Imperium Rzymskim, do naszych czasów zachowały się one na mozaikach w Pompejach. W ten sposób starano się odstraszyć złodziei oraz żebraków, którzy, jak się można domyślić, byli sporym problemem.
Po przejściu paru kroków mijamy małe pomieszczenie, w którym jakiś mężczyzna drzemie na krześle. To odźwierny, niewolnik pilnujący wejścia. Przy nim, zwinięty jak pies, śpi na podłodze młody chłopak, jego pomocnik. Wewnątrz domu wszyscy są nadal pogrążeni we śnie, będziemy więc mogli obejść całą willę bez przeszkód.
Korytarz przechodzi nieco dalej w atrium, obszerne pomieszczenie w kształcie prostokąta o ścianach ozdobionych malowidłami w żywych kolorach, już widocznych w porannym brzasku. Skąd to światło, skoro tu nie ma okien? Odpowiedź znajdziemy, spoglądając w górę. W samym środku sufitu jest kwadratowy otwór, dzięki któremu atrium zostaje oświetlone, jakby to był wewnętrzny dziedziniec. Naturalne światło dociera także do pokoi rozmieszczonych wokół atrium.
Przez otwór (compluvium) w suficie do atrium wpadają nie tylko promienie słoneczne – wpada też deszczówka. Dach jest tak skonstruowany, że woda spływa po jego pochyłych płaszczyznach ku środkowi, jak po brzegach lejka, po czym trafia do zwierzęcych głów z terakoty, rozmieszczonych na krawędzi compluvium, i przez ich otwarte pyski spada z pluskiem w dół. W czasie ulewy ten hałas musi być wręcz ogłuszający.
Spływająca z dachu woda nie marnuje się, zbiera się bowiem w kwadratowym zbiorniku, impluvium, umieszczonym pośrodku atrium, dokładnie pod otworem w dachu, i połączonym z podziemną cysterną, stanowiącą rezerwuar wody na użytek domu. Czerpie się ją codziennie z niewielkiej marmurowej studni. Widać, że studnia służy od pokoleń, bo ma wyszczerbione krawędzie.
Impluvium pełniło w rzymskim domus także funkcję dekoracyjną. Ten domowy basen, odbijający błękit nieba z przesuwającymi się po nim chmurami, był jak ogromny obraz położony na podłodze i na pewno robił duże wrażenie na gościach.
Ale impluvium, nad którym teraz stoimy, ma jeszcze dodatkową ozdobę. Są nią kwiaty unoszące się na powierzchni wody. Pozostały z bankietu, jaki odbył się tu poprzedniego wieczoru.
Woda w zbiorniku, niby lustro, odbija poranne światło i posyła jego refleksy na ściany atrium. Powierzchnia wody jest pomarszczona, bo wieje lekka bryza, toteż świetliste fale drżą na malowidłach zdobiących atrium. W tym pomieszczeniu nie ma ani jednej jednobarwnej ściany, wszystkie są bogato dekorowane. Sceny z mitologii, pejzaże i ornamenty geometryczne utrzymano w jaskrawych kolorach: niebieskim, czerwonym i żółtej ochry.
Jak widać, świat Rzymian był znacznie bardziej kolorowy niż nasz. Wielobarwne były wnętrza domów, a także stroje, zwłaszcza ludzi możnych, wkładane przy świątecznych okazjach, podczas gdy my za najbardziej eleganckie uważamy ubrania ciemne. Szkoda, że zrezygnowaliśmy z kolorów w naszych mieszkaniach i ściany najczęściej pozostawiamy białe. Rzymianin uznałby je za niewykończone, tak jakbyśmy powiesili sobie w mieszkaniu obrazy bez śladu farby, białe płótna w ramach.
W przeciwległych ścianach atrium znajdują się wejścia do bocznych pomieszczeń. To cubicula, czyli sypialnie. W porównaniu ze współczesnymi są bardzo małe i ciemne, przypominają bardziej cele mnichów niż pokoje mieszkalne. Nam trudno byłoby przyzwyczaić się do spania w tych pomieszczeniach – bez okien, gdzie ciemności rozpraszał jedynie płomyk lampki oliwnej. Wspaniałe malowidła ścienne i mozaiki, które często zdobiły cubicula, musiały być słabo widoczne. Dzisiaj wystawia się je w muzeach, mocno je oświetlając, tak aby jak najlepiej ukazać ich piękno. Rzymianie w czasach antycznych nie oglądali ich w podobny sposób, jednak barwne pejzaże i postaci na pewno mogły też zachwycać w migoczącym świetle lampki oliwnej.
W kącie atrium widzimy początek schodów prowadzących na wyższe piętro, gdzie śpią należące do rodziny kobiety oraz służba. Parter pełni funkcję reprezentacyjną i stanowi terytorium mężczyzn, a przede wszystkim pana domu, pater familias.
Idąc dalej za impluvium, znajdujemy inne przestronne pomieszczenie, oddzielone od atrium drewnianymi panelami. Gdy je odsuniemy, będziemy mogli wejść do tablinum — gabinetu, gdzie pan domu przyjmuje swoich klientów. Króluje tam imponujący stół i krzesło, z boku stoi kilka taboretów. Toczone nogi mebli są inkrustowane kością słoniową i brązem. Zauważamy lampki oliwne na wysokich kandelabrach i metalową misę na żar do ogrzania pomieszczenia. Na stole leżą kunsztowne przedmioty ze srebra i przyrządy do pisania.
Przechodzimy przez tablinum i rozsuwamy kotary oddzielające część reprezentacyjną domu od strefy prywatnej. Dotarliśmy do perystylu (peristylium), wewnętrznego ogrodu, zielonych płuc domu. Otaczają go piękne kolumny, między którymi zwisają z sufitu marmurowe dyski z reliefami przedstawiającymi sceny i postaci z mitologii. Te elementy dekoracji mają intrygującą nazwę: oscilla. Łatwo można domyślić się jej pochodzenia: oscilla – bo oscylują, kołyszą się delikatnie, zakłócając swoim ruchem statyczność kolumnady.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki