- W empik go
Jedna dobra chwila - ebook
Jedna dobra chwila - ebook
Po latach w życiu Alexandra ponownie pojawia się Emilia. Mężczyzna jest przekonany, że to nie mógł być przypadek – to przeznaczenie znów połączyło ze sobą ich ścieżki. Nowa dla obydwojga sytuacja sprawia, że każde z nich zaczyna odgrywać w życiu drugiego niezwykłą rolę. Ona staje przed trudnymi decyzjami, które spowodują, że bezpieczna bańka, w jakiej żyła, nagle pęknie. On musi nauczyć się ufać i okazywać uczucia, które do tej pory za wszelką cenę ukrywał pod niewzruszoną maską najniebezpieczniejszego człowieka w Warszawie. Czy przeznaczenie pozwoli im cieszyć się tą jedną dobrą chwilą?
Nie wierzę w przypadek. Od urodzenia, a nawet wcześniej, moim życiem rządziły coraz to inne siły.
Nie wierzę w szczęście. Bo jeśli nawet owa fortuna istnieje, skubana omija mnie szerokim łukiem.
Nie mam również podstaw do wiary w pecha. Bo jak może istnieć siła, która sprawia, że spotykają cię wyłącznie przykrości? Nikomu nie zdarzają się ani same radości, ani same złe rzeczy.
Po prostu nie.
Wierzę natomiast całym sercem w przeznaczenie. Mogę się założyć, że każdy na moim miejscu by w nie uwierzył. Nic nie dzieje się przypadkiem. A nasze decyzje i wybory również są gdzieś zapisane, a ktoś czuwa, by we właściwym miejscu i czasie dane rzeczy się zdarzyły. Trzeba tylko poczekać i przypatrzeć się w odpowiedniej chwili.
Aleksandra Rucińska
Urodziła się w 2000 roku, pochodzi z małej miejscowości Młynarze, położonej na Mazowszu. Ukończyła Państwową Szkołę Muzyczną w Ostrołęce i studia w Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Ostrołęce. Na co dzień spełnia swoje pasje, pracując w królestwie książek, czyli w bibliotece. Poza czytaniem uwielbia muzykę. Wolne chwile spędza, grając na gitarze. Jej marzeniem jest połączyć literaturę z muzyką w kolejnych powieściach, które bardzo chciałaby wydać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-048-4 |
Rozmiar pliku: | 958 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alexander
Nie wierzę w przypadek. Od urodzenia, a nawet wcześniej, moim życiem rządziły coraz to inne siły.
Nie wierzę w szczęście. Bo jeśli nawet owa fortuna istnieje, skubana omija mnie szerokim łukiem.
Nie mam również podstaw do wiary w pecha. Bo jak może istnieć siła, która sprawia, że spotykają cię wyłącznie przykrości? Nikomu nie zdarzają się ani same radości, ani same złe rzeczy.
Po prostu nie.
Wierzę natomiast całym sercem w przeznaczenie. Mogę się założyć, że każdy na moim miejscu by w nie uwierzył. Nic nie dzieje się przypadkiem. Nasze decyzje i wybory również są gdzieś zapisane, a ktoś czuwa, by we właściwym miejscu i czasie dane rzeczy się zdarzyły. Trzeba tylko poczekać i przypatrzeć się w odpowiedniej chwili.
Tak jak teraz.
– Alexander?
Co ONA tu robi?!
Uśmiecha się do mnie, jakbym był jakimś zjawiskiem. Ósmym cudem świata… Mimo że to ona nim jest. Widzę, jak powoli wychodzi z karetki. Nim się obejrzę, zaczyna biec i wpada prosto w moje ramiona, jakby tam było jej miejsce, ponownie wywracając mój świat do góry nogami. Przeznaczenie jednak też jest przeciwko mnie…
Albo ze mną.
Ciężko zdecydować.
– Co ty tutaj robisz? – pytam. Może nie brzmi to zbyt grzecznie, ale nie jest to moim zamiarem. Nigdy nie przyznałbym tego głośno, ale boję się.
Gdzie Emilia, tam i moja przeszłość, której za cholerę nie chcę przeżywać ponownie. Zwłaszcza po takim dniu jak dzisiejszy. Nie dość, że musiałem znosić rozemocjonowanego Hrabiego, to jeszcze przyjaciółkę jego ukochanej. Do tego poszukiwania Nadii i tego drugiego, jak mu tam, Marcina? Nawet nie wiem. Szczerze, wisi mi to. Teraz jedyne, co chciałbym zrobić, to utonąć w błękitnych oczach Emilii, która obecnie patrzy na mnie jak na idiotę.
– Pracuję – odpowiada i przekrzywia ledwo zauważalnie głowę w bok. Często tak robi. Przynajmniej robiła. Jej ciemnoblond włosy rozwiewają się delikatnie od lekkiego, wieczornego wiatru. Boże, ona nadal jest piękna. Mimo że minęło tyle czasu. Wydoroślała. Kiedy ją zostawiałem, była w zasadzie dzieckiem, więc to normalne. – Kopę lat cię nie widziałam. Zmieniłeś się…
– Dość – przerywam. Nie jestem w stanie słuchać jej dłużej.
Wiedziałem, że to, co do niej czuję, nigdy nie przejdzie… Nie chcę być dla niej takim kutasem, ale niestety nie mam innego wyjścia.
– Nie masz pracy? – Muszę pozbyć się jej jak najszybciej.
– Już idę.
Czy ona musi podchodzić do moich opryskliwych słów z takim spokojem? Widocznie musi. Inaczej nie byłaby sobą. Oto cała Emilia. Najlepsza ze znanych mi ludzi. A znam ich dużo. Bardzo dużo.
– Nic się nie zmieniłeś w środku. – Odchodząc, Emilia rzuca mi jeszcze TO spojrzenie, roztapia nim moje serce i uśmiecha się słodko, ukazując dołeczki w policzkach.
Nie mogę na nią patrzeć. Nie mogę pozwolić, by z powrotem wdarła się siłą do mojego serca.Choć i tak grzeje w nim miejsce już od dwudziestu lat.
A teraz, oprócz snów, spotykam ją też w prawdziwym świecie. To się nie mogło wydarzyć. Odwracam się. Muszę zająć myśli czymś innym niż ta kobieta.
Spoglądam na Hrabiego. On nawet nie raczy spojrzeć w moim kierunku, tak bardzo pochłonięty jest hmm… pożeraniem swojej Nadii? Cóż, cokolwiek robi, jest zajęty i szczęśliwy. W porządku. Mój przyjaciel miał dziś ciężki dzień. Porwanie ukochanej dziewczyny przez… – odwracam się w stronę skruszonego i pobitego Janka – …jednego z najbliższych przyjaciół jest wyczerpujące.
– Stary, co to było? – pytam, a w zasadzie krzyczę na Janka.
Wydaje się skruszony. Ale na miejscu Hrabiego chyba pobiłbym go mocniej, nie zwracając uwagi, że to przyjaciel albo że go zabiję. Nikt nie może grozić ukochanej osobie. To boli najbardziej. A ten idiota właśnie to zrobił.
– Ja… – Johnny próbuje coś powiedzieć. – Naprawdę nie chciałem, żeby tak to wyszło. Chociaż ty musisz to zrozumieć. Nie chciałem źle. Chciałem ratować przyjaciela. Oczywiście wyszło jak zawsze…
– Przestań. – Muszę to ukrócić jak najszybciej. Nie pozwolę, by grał jeszcze na uczuciach. Moich, Hrabiego czy choćby Nadii. – Zachowałeś się jak ostatni kutas. Gdyby to chodziło o moją dziewczynę, już byś nie żył. Ale Hrabia… On może ci jeszcze wybaczyć. Ale nie chcę widzieć, jak się tłumaczysz. Dziś nie możesz powiedzieć nic, co choćby w najmniejszym stopniu naprawi sytuację. Zawaliłeś, stary. Jako przyjaciel.
– Wiem. – Janek opuszcza ramiona. – Naprawdę wiem. Żałuję. – Chowa twarz w dłoniach. Wstydzi się. I bardzo dobrze.
– Dobra, skończ. – Wyciągam rękę i łapię go za ramię, stawiając na nogi. – Chodź, idziemy.
– Dokąd? – pyta zaskoczony.
– Nie wiem. Możemy iść się napić. Ważne, żebyśmy zniknęli z oczu Hrabiemu. Znaczy się, żebyś ty zniknął.
Chłopak się krzywi. Klepię go po plecach. No, w końcu chciał dobrze.
– Ej, stary! – krzyczę do Hrabiego. Ten w końcu odrywa usta od Nadii.
– Co? Co jest takie ważne…
Nie daję mu dokończyć, tylko rzucam kluczyki do auta. Chwyta je w powietrzu i kiwa głową.
– Wróćcie sami – mówię. – Ja dam sobie radę.
Kiedy Hrabia z Nadią odchodzą, każę Jankowi zaprowadzić nas do jego samochodu.
– Przepraszam. – Słyszę nagle za plecami. Odwracam się i widzę Julię. Nieoczekiwanie ta również mnie przytula. – Dziękuję – szepcze.
Wyciągam rękę i lekko klepię ją po plecach. Jakbym uderzył trochę mocniej, zrobiłbym jej pewnie kilka siniaków.
– Spoko – odpowiadam.
W końcu mnie puszcza. Patrzy na mnie z uwielbieniem i zmieszaniem, a przecież tylko przywiozłem ją na miejsce całego zdarzenia. Bardziej zależało mi na znalezieniu Nadii niż ich przyjaciela.
– Marcin nadal się nie obudził – mówi Julia.
Po tym, jak Janek uprowadził Nadię i Marcina, przyjaciela Nadii i Julii, i przywiązał ich do drzewa w Lesie Nadarzyńskim, jakiś niezrównoważony adorator Nadii ogłuszył biednego Marcina i, jako kolejny, porwał Nadię.
– Zdarza się – odpowiadam. Julia tak bardzo marszczy czoło, że brwi zachodzą jej na oczy. – Znaczy… wyjdzie z tego – poprawiam się, bo wolę nie urządzać dziś więcej bijatyk, a Julia wygląda teraz, jakby miała chęć mnie uderzyć.
Dziewczyna zadziera nosek w górę i odwraca się do Janka.
– A ty… – Siarczysty policzek odrzuca głowę mojego przyjaciela w bok. – Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć!
Jako że Janek miał praktycznie całą twarz we krwi – swojej i Hrabiego – ręka Julii wygląda teraz podobnie. Dziewczyna przeczesuje nią swoje długie jasnoblond włosy, zostawiając na nich i czole czerwoną ścieżkę.
Odchodzi, chcąc wyglądać na dumną, mimo że wygląda śmiesznie. A kiedy Janek próbuje powiedzieć jej, czym się ubrudziła, ta tylko odwraca się i pokazuje mu środkowy palec.
Cały się trzęsę, próbując wstrzymać śmiech. Trącam Janka łokciem w bok, żebyśmy w końcu się stąd zmyli. Nienawidzę tego miejsca. Mam ciarki na samą myśl o nim. A przebywanie tu wyzwala we mnie jeszcze gorsze uczucia. Muszę się napić. Koniecznie. Do tego spotkanie z Emilią. Jestem wykończony.
– Kim ona jest? – Nie muszę go pytać, żeby wiedzieć, o kogo mu chodzi. Wsiadamy do samochodu, który Janek ukrył w krzakach. Skurczybyk się przygotował. Niech go szlag.
– Nie – odpowiadam krótko.
– Co: nie?
– Nie możesz jej mieć. Nawet kurwa na nią nie patrz. A jeśli ją tkniesz, już nie żyjesz, rozumiesz? – mówiąc to, mam zamknięte oczy. Nie chcę, by Johnny zobaczył w nich cokolwiek. A na myśl o Emilii w moich oczach pojawia się wiele emocji. Tak. Sprawdzałem przed lustrem.
– Szkoda, ładna jest.
Uchylam jedną powiekę. Skurwiel chyba naprawdę nie chce dzisiaj przeżyć. Uśmiecha się durnie pod nosem. Cholera. Zdradziłem za dużo moją reakcją.
– Nikomu nie powiem – mówi, kładąc rękę na piersi, mniej więcej tam, gdzie powinno być serce. Którego oczywiście Janek nie ma.
– Czego niby nie powiesz? – pytam tonem, który sugeruje, że nie ma o czym gadać, a jeśli nawet jest, to go zabiję, jeśli piśnie choć słówko.
– Że się zakochałeś.
– Nie wierzę w miłość. A już szczególnie nie od pierwszego wejrzenia.
– Może nie od pierwszego. Ale widać, że się znacie. Więc to może być miłość – mądrzy się dalej.
– A co ty wiesz niby o miłości? O mało nie pozbawiłeś jej swojego przyjaciela. Dlatego albo w końcu wyjedziesz z tych krzaczorów i się napijemy, albo wyrzucę cię z auta i sam pojadę się napić.
– Nie możesz! To mój samochód.
– Zupełnie jakby ten argument mnie przekonywał… – Zaczynam się irytować. – Jedziesz w końcu czy nie?!
Janek zapala silnik i rusza.
– Dobra, kumam. Gdzie jedziemy?
– Do konkurencji – odpowiadam sarkastycznie. Mamy warsztat samochodowy, który w nocy w podziemiach otwiera również najsławniejszy w mieście klub nocny, a ten debil się pyta, gdzie jedziemy?!
– Serio? – Idiota nie wyczuł sarkazmu.
– Naprawdę chcesz mnie wkurzyć? – warczę.
– Przepraszam. Boli mnie głowa. Jakbyś nie zobaczył, zostałem pobity, a ty nawet nie pozwoliłeś mi zostać zbadanym.
– Po pierwsze, zostałeś pobity na własne życzenie. A po drugie, po prostu jedź!
Muszę jak najprędzej zapomnieć o tym dniu. I o uczuciach, które powróciły ze zdwojoną siłą. To będzie jak druga część czegoś, co w zasadzie nigdy się nie skończyło.ROZDZIAŁ 1
miesiąc później
Emilia
– Too… co dziś pijemy? Mamy… – Martyna, moja najlepsza przyjaciółka, zagląda do szafki, w której razem ze swoim narzeczonym trzymają alkohol. – Hmm… Niewiele mamy. Jakieś wino, whisky Franka i… O, chciał przede mną ukryć butelkę tequili? Jak mógł! W takim razie wypijemy ją.
Krzywię się.
– Nie lubię tequili. Daj wino. – Wyciągam ręce do dziewczyny, siedząc po turecku na kanapie w jej salonie.
Ona i Franek kupili malutkie mieszkanie na obrzeżach Warszawy, zaraz po oświadczynach Franka. Ja zostałam sama, jako że wcześniej Martyna mieszkała ze mną. Wtedy do akcji wkroczył mój obecny chłopak, Marek, z którym zamieszkałam. – Mara, słyszysz?
– Oj tam, cicho bądź. Kradzione nie tuczy – odpowiada złośliwie i uśmiecha się złowieszczo, podnosząc jedną brew i przypatrując się butelce.
Martyna zawsze taka była. Poznałyśmy się w liceum. Już wtedy spotykała się z Frankiem. Oczywiście, jak każda para miewają lepsze i gorsze dni. Kilka razy byli blisko rozstania, jednak za każdym razem dochodzili do porozumienia. Tak więc nie dziwię się, że jedno drugiemu wypija alkohol. Franek na przykład wypił z kolegą całą butelkę nalewki, którą Mara dostała od ojca na święta. A jej tata robi wyśmienite nalewki.
– Szczęśliwym trafem Franek zakupił również limonki. Widać przygotowywał się do wypicia. – Wzdycha. – Szkoda tylko, że do moich urodzin tak się nie przykłada.
Zwiesza głowę i delikatnie się przygarbia. Jest jej przykro, że ukochany zapomniał o urodzinach. Na dodatek jeszcze gdzieś wyszedł. Pewnie z kolegami. Ale nie chce mi się wierzyć, że byłby do tego zdolny. Za bardzo kocha moją przyjaciółkę. Dlatego sądzę, że wypicie przygotowanej przez niego tequili nie jest dobrym pomysłem. Nim jednak zdążam otworzyć usta, przyjaciółka gwałtownie otwiera butelkę.
– Nie ma co się patyczkować – stwierdza. – Wypijmy, zanim przyjdzie i zakończy imprezę.
Zaczyna uśmiechać się złowieszczo. A ja wiem, że dziś nie wrócę do domu trzeźwa. O ile w ogóle uda mi się wrócić.
– Jak sądzisz, kiedy może przyjść? – pytam z obawą. Nie chciałabym jakkolwiek zadzierać z Frankiem. Zazwyczaj jest uprzejmy i muchy by nie skrzywdził, ale to niedźwiedź. Jest wielki.
Chociaż… sama znam wielkich ludzi. Konkretnie jednego: Alexandra. Chociaż dziwnie jest tak na niego mówić. Pamiętam go jeszcze jako Olka. Nie widziałam go mnóstwo lat, a mimo to nie miałam najmniejszego problemu, by go rozpoznać. Tak, jakbym czuła, że to właśnie on. Alexander również rozpoznał mnie od razu. Kiedy widziałam go po raz ostatni, miał szesnaście lat. Już wtedy był niezwykle przystojny. Chociaż, co ja tam wiem. Sama miałam dwanaście lat. Natomiast poznaliśmy się osiem lat wcześniej i w zasadzie sama nie rozumiem…
– Franek może przyjść w każdej chwili. – Moje rozważania zostają przerwane oświadczeniem Martyny. – Dlatego pijąc, będzie nam towarzyszył dreszczyk emocji.
Świetnie. Po prostu świetnie.
Jakieś pół godziny, dwa drinki i trzy czwarte limonki później siedzimy nadal na kanapie. Tym razem jednak z laptopem. I oczywiście robimy zakupy.
– Muszę mieć tę bluzkę! – krzyczy Martyna. – Biedna, nigdy nie miała mocnej głowy. Do tego w zasadzie pije na głodnego.
– To nie jest bluzka. – Wskazuję na to coś na ekranie, co ma niby uchodzić za top. Z której strony? – To jakaś szmatka na cycki, a nie koszulka.
– Bla, bla… Nikt cię nie słucha. – Wstawiona Mara mruży oczy i, używając touchpada w laptopie, próbuje dodać ten kawałek materiału do koszyka.
Śmieję się z jej wysiłków. Nie mogąc trafić w przycisk, zamyka jedno oko, wystawia język pod zabawnym kątem i przekręca w bok urządzenie. Zupełnie, jakby to miało pomóc.
– Nie śmiej się, tylko mi pomóż – mówi w końcu z pretensją w głosie.
– Nie ma mowy. Nie przyłożę do tego ręki. Nigdzie tego nie założysz, ale jesteś zbyt pijana, by przyznać, że nie masz pojęcia, czemu w ogóle chcesz kupić to coś.
Jej mina mówi wszystko – „Jesteś moją przyjaciółką, a ja potrzebuję twojej pomocy. Przyjaciółce nie pomożesz?”.
– Dobra, niech ci będzie – ulegam, po czym dodaję cicho – Oczywiście, pomogę ci również ze zwrotem tego gówna.
– Hmm…? – Mara udaje, że mnie słucha, nadal próbując zakupić szmatkę.
– Musisz najpierw wybrać rozmiar – tłumaczę.
– Och… Faktycznie. Zapomniałam. – Klika w odpowiedni przycisk.
– Eee… Mara, ręka ci się chyba omsknęła. Zaznaczyłaś mniejszy rozmiar.
– Nieprawda. Zaznaczyłam dobry. Schudnę – oznajmia z przekonaniem. Ale ja znam ją zbyt dobrze.
– Ostatnio, kiedy tak mówiłaś, przytyłaś… – Patrzę na nią niczym nauczycielka, która nie wierzy w krętactwa ucznia na temat nieodrobionej pracy domowej.
– Tym razem będzie inaczej – próbuje się bronić.
Zanim dane jest mi się odezwać, rozbrzmiewa dzwonek telefonu Martyny.
– Franek dzwoni – Uśmiech, który miała do tej pory na twarzy, schodzi momentalnie. Za to pokazuje się mina, która świadczy o wkurzeniu i determinacji. Zaraz mu nieźle nagada.
Odbiera i włącza tryb głośnomówiący, bym również słyszała całą rozmowę.
– Hmm? – mruczy, zamiast „cześć” czy choćby „co?” albo „czego?”, których użyłabym ja na jej miejscu.
– No cześć, skarbie. – Franek brzmi na zadowolonego z siebie. Dziwne.
– Po co dzwonisz? Jestem zajęta – rzuca opryskliwie Martyna.
– Chciałem sprawdzić, czy już poradziłyście sobie z butelką, którą wam zostawiłem, ale słyszę po głosie, że może nie jesteś jeszcze gotowa na moją niespodziankę, więc zaczekam jeszcze trochę…
– Cooo?! – Przyjaciółka krzyczy.
W słuchawce słychać tylko cichy śmiech.
– Naprawdę sądzisz, że zapomniałbym o twoich urodzinach, kochanie? Aż tak źle mnie oceniasz?
Cofam wszystko, co kiedykolwiek złego powiedziałam o Franku. Chcę takiego faceta. Aż zazdroszczę Martynie.
– F…Franek… ja…
Widzę, że przyjaciółka jest o krok od rozpłakania się ze wzruszenia.Tak właśnie działa na nią alkohol. Bardzo łatwo się rozkleja.
– Spokojnie, skarbie. – Chciałem tylko, żebyś mogła spędzić ten dzień z przyjaciółką przy butelce czegoś dobrego, ale właśnie zaczyna się noc. A ona należy do mnie, także możesz otworzyć w końcu te drzwi? Przyznam, że trochę mi ciężko.
Mara jak zaczarowana zrywa się z miejsca i w podskokach podbiega do drzwi. Otwiera je na oścież, a w nich staje Franek, z ogromnym bukietem czerwonych róż oraz niewielką, puchatą kulką.
– O Boże! Jaki on słodziutki! – Cała Mara. Poza zwierzakami świata nie widzi. No dobrze, jeszcze poza narzeczonym.
W jednej chwili piesek jest w jej ramionach, a w następnej już znajduje się w nich Franek.
– Dziękuję. To takie urocze – mówi Martyna między pocałunkami. Niezwykle zachłannymi pocałunkami.
Patrząc na zakochaną parę, uświadamiam sobie, że Marek nigdy nie zrobił dla mnie niczego podobnego. Zakładam, że nawet nie chciałby czegoś takiego zrobić. Nie wspominając już o pocałunkach. W życiu nikt mnie tak nie pocałował – z miłością.
Może za dużo oczekuję. Mam to, co mam. Nie powinnam narzekać. Przecież nie jest źle w moim związku. Wiem, że Marek coś do mnie czuje. Nie powiedział mi tego, ale na pewno tak jest. Jestem tego pewna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
Nigdy sto.
Nie wierzę, że wszystko jest aż tak pewne. Zawsze trzeba zostawić ten jeden procent czy nawet pół albo ćwierć na nieprzewidziane wypadki.
– Wiedziałaś o tym? – Mara w końcu odrywa się od ukochanego, spoglądając na mnie roziskrzonymi oczami.
– Może… – Uśmiecham się tajemniczo i wzruszam ramionami.
Nie wiedziałam. Franek wie, że po alkoholu wypruwam się niczym przecięty worek pszenicy. Żaden sekret nie jest wtedy u mnie bezpieczny. Jakby od tego, czy utrzymam język za zębami po zaledwie kieliszku czegokolwiek, co ma procenty, zależała przyszłość państwa, już dawno zniknęłoby ono z mapy.
Po wypiciu kolejnych dwóch kieliszków, tym razem w zupełnie innej atmosferze: radości i miłości, postanowiłam, że nie będę przeszkadzać zakochanej parze w świętowaniu urodzin. W zasadzie i tak pewnie nie zauważyliby, że wychodzę, gdyby nie fakt, że potknęłam się o ławę stojącą przed kanapą.
Franek przestaje na chwilę dusić moją przyjaciółkę językiem i mogę pożegnać się w końcu z tym dziwnym tworem, jaki zaczynali przypominać, złączeni na kanapie.
Mara, z nadal przyklejonym do boku narzeczonym, odprowadza mnie do drzwi, a dalej muszę radzić sobie już sama.
Chodzenie nocą po Warszawie może wydawać się komuś straszne lub niebezpieczne. Cóż, ja jestem dosyć spora, więc nie boję się, że ktokolwiek mógłby mnie zaatakować. Jestem wyższa i lepiej zbudowana od większości mężczyzn. Przynajmniej ja tak siebie postrzegam. Nawet jak byłam mała, byłam duża.
Czy to ma jakiś sens? Pewnie nie.
Delikatnie się zataczając, wdycham lekko chłodne, nocne powietrze. Mimo że jest dopiero koniec sierpnia, wieczory są już chłodniejsze.
Wyjmuję telefon i wybieram numer Marka.
– Czeeeść, kochanie. –Pewnie brzmię jak lekko wstawiona, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Jestem po prostu sobą.
– Cześć – odpowiada mi zdyszany głos Marka. – Co tam?
– Ćwiczyłeś znowu?
– Tak, dziwnie brzmisz. W porządku? – dopytuje.
– Tak, tylko trochę wypiłam z Marą i właśnie wracam do domu.
– Co? Jak to wracasz? – Słyszę panikę w jego głosie. Zaczynam się śmiać. – Kolacja jeszcze niegotowa.
Ooo, czyż on nie jest uroczy?
– Nie martw się, nie jestem głodna – mówiąc to, o mało co nie przewracam się na twarz. – Cholera, kto robi te… te… kostki pod blokami?!
Słyszę cichy śmiech Marka.
– Ostrożnie, kochanie. Lubię patrzeć na twoją śliczną buźkę i nie chciałbym, żebyś coś sobie zrobiła.
Jaki on kochany! A jak się o mnie troszczy!
– To słodkie. – Tylko na tyle mnie stać. – Muszę już kończyć, bo inaczej naprawdę wywalę się gdzieś po drodze. A ty w tym czasie przygotuj kolację, bo jednak zmieniłam zdanie. Zjem konia z kopytami.
– Dobrze, tylko uważaj na siebie.
– Czy kiedykolwiek nie uważałam? – pytam ze śmiechem, ale odpowiada mi już tylko głuche pikanie w komórce.
Rozłączył się. W porządku. Może nie wiedział, że chcę coś jeszcze powiedzieć i popędził do kuchni robić mi jedzenie.
Śmieję się sama do siebie, wracając do mieszkania mojego chłopaka. Skaczę po kostce, próbując zapewnić sobie jakąś rozrywkę. Jestem wstawiona i brakuje mi już towarzystwa, ale jestem też urodzoną optymistką, więc próbuję być towarzystwem sama dla siebie.
Nagle na chodniku obok mnie parkuje jakiś nowy, czarny samochód. Niezbyt znam się na samochodach, ale to czarne bmw musi należeć do jakiegoś bogacza, który jak widać, jeździ dość agresywnie. Nie podoba mi się to. A jakby na ulicy były dzieci? Rozglądam się wokół siebie. Jest noc. Na ulicy nie ma żywej duszy. Ale mogłaby być.
Mrużę oczy. Jako ratownik medyczny nie lubię, gdy ktoś przez głupotę dostarcza nam pracy. A gość z drogiego samochodu ma pewnie niejedną osobę na sumieniu. Każdy, kto ma taki samochód, jest bezkarny.
Jeśli już mowa o samochodzie… Ze środka wysiada jakaś zacieniona postać. Nieświadoma, że stoję w miejscu, zmuszam się do odwrócenia wzroku i ruszenia w końcu przed siebie swoim chwiejnym krokiem.
Wtem jakieś wielkie łapska zaciskają się na moich ramionach. I już wiem, że mam przekichane.ROZDZIAŁ 2
Alexander
Nie mogę zasnąć.
Nie po raz pierwszy coś takiego mi się zdarza. Wręcz przeciwnie. Prawie nigdy nie udaje mi się zasnąć od razu po położeniu się. Najczęściej patrzę w sufit i rozmyślam. Często modlę się też, żeby nie przyśnił mi się ten sen, co zawsze. Oprócz modlitwy pomaga też zajęcie myśli czymś innym. I to właśnie robię. Od miesiąca.
Od miesiąca nie myślę o niczym innym niż spotkanie z Emilią. Od razu ją poznałem. Być może przyczyniły się do tego media społecznościowe.
Już któryś raz dzisiaj przeglądam jej profil w Internecie. Niewiele na nim widać, bo dla osób, których nie ma w znajomych, szczegóły są niedostępne. Nieważne. Wystarczy mi tylko jej piękny uśmiech na zdjęciu profilowym.
Wzdycham. Ciekawe, co teraz robi. Okropnie ją potraktowałem miesiąc temu. Ale chyba niezbyt ją to ruszyło. Emilia jest niezwykle pozytywną osobą. Nie rusza jej takie zachowanie. Co nie znaczy, oczywiście, że będę się tak teraz zachowywać. To po prostu kolejna z jej wielu zalet. Największą i tak jest to, że po prostu istnieje. Świadomość, że jest gdzieś na świecie i zapewne się śmieje – bo nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej – sprawia, że jestem o wiele spokojniejszy. A nawet w jakimś stopniu szczęśliwy. U mnie mogłoby się walić i palić, ale jeśli u niej jest w porządku, to jestem szczęśliwy.
Prawie.
Nigdy nie będę tak całkowicie i bezsprzecznie szczęśliwy. Bo te wszystkie uśmiechy, cała miłość i przyjaźń Emilii, jej wszystkie poranki i wieczory, każda łza i wypowiedziane słowa… To wszystko nigdy nie będzie moje.
Mogę jedynie robić to, co robię. Leżeć jak ciota i stalkować jej profile w Internecie. Od czasu do czasu podjechać pod jej blok, w nadziei, że zobaczę chociaż kawałek jej ciała lub włosów przez okno.
Być może jestem żałosny, ale nie potrafię o niej nie myśleć. Od dwudziestu lat jest dla mnie najważniejszą osobą. Po tym, co stało się w lesie… I to tym samym lesie co akcja z Hrabią i Nadią. W podobnym miejscu. Boże, na samą myśl przechodzą mnie ciarki. I mój Anioł znowu się pojawił. Co to znaczy?! Co mam o tym myśleć?! Chciałbym jakoś zrozumieć, o co chodzi przeznaczeniu. Czy to był jakiś znak? Oby był. Ale tylko taki dobry.
Spoglądam na zegarek. Dość rozmyślania. Pora spać.
Dwudziesta trzecia. Dlaczego ja już jestem w łóżku?! Mam prawie dwadzieścia dziewięć lat. Powinienem się bawić. Ale nie, ja muszę rano wstać.
Cholera. I tak nie zasnę. Robię w myślach przegląd wszystkich sposobów na zaśnięcie. Metoda wdechów i wydechów… Tylko mnie wkurza.
Liczenie owiec… Sprawia, że zastanawiam się, jak te owce wyglądają. Po czym zapominam, na której włochatej kulce skończyłem.
Wypicie mleka… Chce mi się szczać.
Nawalenie się… Nie, kiedy nazajutrz rano muszę być na nogach, a nie na kacu.
Seks… Od miesiąca nie mam ochoty. To wszystko przez NIĄ.
O, jest coś jeszcze. Jazda samochodem… Tak, to może się udać.
Zanim jestem w stanie przemyśleć to dwa razy, jeżdżę już po warszawskich ulicach. Co dziwne, jest chłodno. Muszę więc założyć bluzę. Cóż… w mojej szafie są jedynie ciemne ubrania, więc nie mam za bardzo w czym wybierać.
Jestem jak Batman. Żyję w mroku. Bo światło jest dla osób takich jak Emilia. Albo jak Nadia, która wciągnęła do niego Hrabiego. Odkąd zaczął się z nią spotykać na poważnie, można określić go jako kompletnie inny typ człowieka. Jest pogodny, cały czas zadowolony (no, chyba, że pokłócą się o jakąś drobnostkę). Nawet wyraża się inaczej. Niemal prawie wcale nie bywa w klubie. Przychodzi głównie do warsztatu. Ale to w porządku. Musi nacieszyć się miłością. Przez jakiś czas nie chciał również być w tym samym miejscu co Janek, bo wiedział, że to doprowadziłoby do zbyt ostrego konfliktu. Jednak teraz jest w porządku. Hrabia na szczęście nauczył się przebaczać i nie ma już problemu.
Janek oczywiście bardzo się namęczył, by odzyskać przyjaciela. Głównie tym, że usuwał się z drogi Hrabiemu. Na nieszczęście, prawie nie zostawiał mi przestrzeni. Codziennie był telefon w stylu „może przejdziemy się na piwo?”. Oczywiście podczas spotkania wypytywał mnie, czy Hrabia mu już przebaczył. Cieszę się, że ich ciche dni już się skończyły, bo nie wiem, czy wytrzymałbym dłużej.
Skręcając w kolejną uliczkę, dostrzegam zarys bloku Emilii na tle zachmurzonego, nocnego nieba. Czy ona naprawdę musi mieszkać z tym facetem? Tak. Wiem, że ona nie mieszka sama. Ani z przyjaciółką. Ani choćby z psem.
Cholera. Wpadłem. Już od dawna wiedziałem, że ją kocham, ale zazwyczaj uczucie nie było aż tak mocne jak teraz. Mam ochotę zaczepić jej obecnego chłopaka na ulicy i kazać mu, za pomocą jakiegoś przyrządu, odczepić się od mojej ukochanej, bo nie jest jej wart.
Kurwa. Ja też nie jestem. Niby co mam jej do zaproponowania? Jestem mroczny, skryty, połamany wewnętrznie. Poraniony tak, że gdyby rany na mojej duszy krwawiły, już dawno zabiłby mnie krwotok. Chociaż to nawet prawdopodobne. Przecież już i tak żyję jak jakieś zombie. Nie chcę, żeby moja kobieta miała za faceta żywego trupa. A już szczególnie nie kochająca życie Emilia. Nigdy bym jej tego nie zrobił. Muszę więc żyć bez niej. Poza tym, ona nie wie, że znam tak dużo szczegółów z jej życia. Nie mam pewności, że mogłaby mi wybaczyć moją obsesję na jej punkcie.
Pora zawrócić. Nie chcę zobaczyć przypadkiem przez okno w ich mieszkaniu czegoś, co może nie być przeznaczone dla moich oczu. Nie wytrzymałbym, gdybym ujrzał całującą się z kimś innym Emilię. A co dopiero, gdyby robiła coś innego… Boże, nie. Chyba bym umarł. Teraz to już koniecznie muszę zawrócić.
Jadę jak najszybciej i jak najdalej od jej bloku. Zawrotna prędkość jednak tym razem niezbyt mnie uspokaja. Jestem już dobre kilka kilometrów od osiedla Emilii, gdy na chodniku dostrzegam w świetle latarni zataczającą się kobietę. Normalnie nie zwróciłbym uwagi na kogokolwiek, ale postać miała zadziwiająco podobne kształty do kobiety, która prześladuje moje myśli. Podjeżdżam bliżej.
Jebane przeznaczenie. To nie mógł być kto inny, jak tylko moja Emilia. Wróć. Nie moja. Ale jednak ona. Tylko co ona robi o tak późnej porze? Pijana. I w dodatku SAMA?! Jest przecież dorosła, powinna wiedzieć, że ktoś może wykorzystać to, że jest sama i pod wpływem, a co za tym idzie – całkowicie bezbronna. Na samą myśl, że ktoś mógłby skrzywdzić tak dobrą i niewinną osobę jak Emilia, nóż mi się w kieszeni otwiera. Do tego mocno zaciskam dłonie w pięści oraz zęby, a serce o mało nie wyskakuje mi z piersi.
Zjeżdżam na chodnik, mocno wkurzony. Wychodzę z pojazdu. Wiem, że Emilia mnie zobaczyła i, albo nie rozpoznawszy mnie, pomyślała, że to ktoś niebezpieczny, albo rozpoznała i teraz widzi w moich oczach furię. Instynktownie cofa się o krok, próbuje zmienić kierunek drogi i wyglądać na trzeźwą. Widocznie się boi. I bardzo dobrze. Powinna. Może nie mnie, chociaż, kto wie…? Gotów jestem wybuchnąć w tym momencie.
Nie daję jej odejść. Podchodzę do niej i łapię ją mocno za ramiona. Powoli unosi głowę, którą uparcie próbowała zwiesić. Jej brwi są podniesione wysoko, wykrzywia usta, przy czym marszczy mały nosek. Nawet obrzydzona jest urocza.
Jej piękne, błękitne oczy są zamknięte, dzięki czemu mogę zauważyć jej delikatny, kobiecy makijaż. Oddycha głęboko, próbując się uspokoić i chyba przygotować do ataku.
Wtem otwiera oczy i nabiera powietrza, żeby coś powiedzieć. Jednak po chwili chyba mnie rozpoznaje. Jej usta zostają w tej samej pozycji, brwi, o ile to możliwe, wędrują jeszcze wyżej. Jest całkowicie zaskoczona. Gdyby nie zamknięte usta, szczęka dosłownie by jej opadła. Ja czułbym się podobnie, gdyby nie fakt, że wiem już, jak przewrotne potrafi być przeznaczenie.
– Co ty tutaj robisz? – pytam. Być może brzmi to jak warknięcie. Nie przeczę, potrafię być groźny.
Emilii jednak chyba kompletnie to nie przeszkadza, bo uśmiecha się tym swoim promiennym uśmieszkiem, który trafia prosto w moje serce. Leciutko podskakuje i, obejmując mnie za szyję obydwiema rękami, przytula mnie.
– Oluś! Tak się cieszę, że to akurat ty. Nawet nie masz pojęcia, jak się przestraszyłam.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Kontakt fizyczny z Emilią kompletnie pozbawia mnie racjonalnego myślenia. Ona jednak nie potrzebuje odpowiedzi, ponieważ przytula się do mnie jeszcze mocniej.
– Tak się cieszę, że cię widzę – szepcze mi cichutko do ucha. Wyczuwam od niej alkohol. – Tęskniłam. Nawet nie wiesz jak bardzo. Mam ci za złe, że wyjechałeś, Oluś.
Od tak dawna nikt się nie zwracał do mnie tą formą imienia, że prawie zapomniałem o jej istnieniu.
– Musiałem – odszeptuję.
Nieświadomie zaczynam otwierać się przy niej. Ciepło ciała Emilii, moje poranione wnętrze… nie mogę ulec chęci podzielenia się wszystkim, opowiedzenia, jak mi ciężko, wypłakania się, bo wiem, że potem nie udałoby mi się już powstać. Przecież nie po to budowałem wizerunek twardziela, którego dosłownie nic nie rusza, żeby w końcu zmienić się w ciotę.
Dlatego nie będę płakać i nie wyznam wszystkiego Emilii, błagając, żeby była moja. Odsuwam ją od siebie, nadal trzymając za ramiona, żeby się nie przewróciła… i żeby utrzymać z nią jakiekolwiek połączenie. Dziwne, ale to dodaje mi sił.
Emilia patrzy mi w oczy z dziwnym wyrazem na twarzy, którego nie umiem rozpoznać. Jej wzrok zmusza mnie do uspokojenia się i do pogładzenia jej po policzku. Robię więc to, pozwalając sobie na chociaż krótką chwilę szczęścia i marzeń.
Wiem, że jest przynajmniej w małym stopniu pijana i pewnie dlatego nie ucieka, kiedy gładząc ją kciukiem po policzku, zatapiam się w błękicie jej oczu. Dostrzegam w nich tylko jakiś błysk i nim zdążę wykonać jakikolwiek ruch, usta Emilii lądują na moich.
Pocałunek trwa dosłownie ułamek sekundy, po czym dziewczyna chyba uświadamia sobie, że całuje się ze mną, a nie ze swoim chłopakiem. Odsuwa się ode mnie pospiesznie, bąkając jakieś przeprosiny pod nosem.
– Chciałam pocałować cię w policzek, ale nie trafiłam – mówi, nie patrząc mi w oczy. A ja jak jakiś tępak głupio się na nią gapię, zamyślony.
Boże, ona jest idealna. To był najkrótszy i zarazem najlepszy pocałunek w całym moim życiu. Gdyby pocałowała mnie tak samo jakakolwiek inna dziewczyna, powiedziałbym, że nic nie poczułem. I mówiłbym prawdę.
Ale Emilia?
Poczułem wszystko, co można czuć. Poczułem się w końcu w jakiś sposób na swoim miejscu i wszystko inne na świecie również stało się ułożone i idealne. Zniknęło zło, wrogość, zdrady, ból i cierpienie. Zniknęła samotność.
Ale to wszystko się skończyło. I znowu jest na starym miejscu. Kobieta, którą kocham, jest z innym, a ja nie mam prawa nawet o niej marzyć. Jestem nikim. Znowu zmieniłem się w to samo małe, skrzywdzone i przestraszone dziecko, którym byłem przed tym, jak poznałem Emilię.
Wszystkie moje osiągnięcia nagle stają się nieważne, bo nie mam tego, czego naprawdę mi trzeba. Nie mam jej. I nigdy nie będę mieć. Wydawało mi się, że już się z tym pogodziłem. Najwidoczniej nie.
Zmuszam się, by przestać na nią patrzeć. Kiwam głową w stronę samochodu i mówię:
– Chodź, odwiozę cię do domu.
Nadal na mnie nie patrząc, Emilia mruczy pod nosem jakieś niezgrabne podziękowanie i pozwala otworzyć sobie drzwi. Zazwyczaj nie jestem aż takim dżentelmenem, ale to wyjątkowa kobieta i zasługuje na wyjątkowe traktowanie. Zasługuje na cały szacunek, który umiem z siebie wykrzesać. A jako, hmm… no, praktycznie sierota, potrafię szanować rzeczy (i ludzi), które są dla mnie ważne. Zwłaszcza te najważniejsze.
Powoli ruszam z miejsca.
– Na najbliższym zakręcie w prawo – nawiguje mnie.
Zapomniałem, że Emilia nie zdaje sobie sprawy, że doskonale wiem, gdzie mieszka. Nie chcąc jej przestraszyć, kiwam jedynie głową.
Przez całą drogę mnie instruuje, czasem patrząc na drogę, a czasem przysypiając.
– I jak zaraz zobaczysz taki wielki blok, to za nim w lewo – podaje ostatnią wskazówkę, nie patrząc na drogę.
Skręcam w prawo, bo inaczej ominęlibyśmy jej osiedle. Emilia nagle otwiera oczy.
– O Boże! Powiedziałam w lewo! Chodziło mi o prawo! – mówi przejęta. – Przepraszam…
– Nie, nie. Powiedziałaś „w prawo”. Dobrze pamiętam. I tak skręciłem. Chyba jesteśmy na miejscu.
Dziewczyna odwraca się do okna i potwierdza. Nie mogłem jej powiedzieć, że rzeczywiście pomyliła kierunki, ponieważ ja przecież „nie znam drogi do jej domu”.
– Dziękuję ci bardzo. – Znowu odwraca się do mnie i uśmiecha tym swoim nieziemskim uśmiechem. – Nie będę cię znowu całować w obawie, że ponownie nie trafię. – Krzywi się. – I jeszcze raz przepraszam za tamto, nie chciałam… – Urywa, widząc moją minę. Życzy mi jeszcze dobrej nocy i wybiega z auta, trzaskając drzwiami.
Widzę, że ponownie odwraca się, żeby przeprosić, ale nie daję jej na to czasu. Wrzucam bieg i ruszam przed siebie. Muszę uciec. Jeszcze nikt nigdy nie był dla mnie tak miły w tak krótkim czasie. Niepotrzebne były tylko te przeprosiny za pocałunek.
No, chyba że chciałaby przeprosić za to, że trwał tak krótko.