Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedna noc czy całe życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Jedna noc czy całe życie - ebook

 

 

Praca na wyspie na Pacyfiku to dla Lii, ratowniczki medycznej, spełnienie marzeń o większych zarobkach i podróżach. Lecąc na wyspę, Lia nawet nie myśli, że znajdzie tam też miłość. Sam Taylor, przystojny i uwielbiany przez pacjentów lekarz, oszukany przez byłą żonę, nie spieszy się, by znów się związać. Nie może się jednak oprzeć urokowi wyjątkowo odważnej i pięknej Lii...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-2928-9
Rozmiar pliku: 977 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W zgiełku panującym w kuchni rodziny Rosellich, która właśnie zasiadała do kolacji, ledwie dało się słyszeć dzwonek telefonu.

Kuchnia nie była duża. Gdyby spotkała się cała rodzina, musieliby postawić duży drewniany stół na podwórzu pod obrośniętą winem pergolą. Tego dnia padało, a tak naprawdę lało, jak to często bywa w Północnej Australii. Obrośnięta winem pergola nie ochroniłaby ich przed zmoknięciem.

Tłoczyli się zatem w wąskiej kuchni, gdzie w jednym końcu Adriana Roselli wodziła rej przy blacie i kuchence, zaś drugi koniec wypełniał sosnowy stół mieszczący dziesięć osób, jeśli się ścisnęły. Trudniej było, rzecz jasna, wcisnąć tam jeszcze wózek inwalidzki, dlatego w tym momencie panował rozgardiasz.

– Au! Nadepnęłaś mi na nogę, Fiona. Uważaj.

– Gdybyś nie zatkał sobie uszu durnymi słuchawkami z tą twoją koszmarną muzyką, zauważyłbyś nas. Posuń się, Guy.

– Najpierw mnie przeproś. Chyba złamałaś mi palec.

– To ty powinieneś przeprosić. Patrz, Angel przez ciebie płacze…

– Uspokójcie się! Jak upuszczę lasagne, wszyscy będziecie żałować. Mamma mia! – Adriana trzymała nad głową dużą tacę, z której unosiła się para, a jej najmłodszy syn przepychał się obok niej łokciami. – Czemu moje dzieci nigdy nie dorosną i nie zachowują się jak przystoi? Czym ja sobie na to zasłużyłam? Lia, czemu na stole nie ma chleba?

– Już idę… Och, czy to telefon?

Dopiero po chwili jej słowa dotarły do pozostałych. Adriana głośno postawiła lasagne na środku stołu, po czym zakryła usta obiema rękami, a jej wzrok – podobnie jak wzrok wszystkich zebranych poza Angel – powędrował w stronę Nica.

Czy to telefon, na który wszyscy czekali?

– Ja odbiorę.

– Nie, ja.

– To do Nica. Niech on odbierze.

Nico wyglądał jak opos na drodze w światłach reflektorów, zbyt przerażony, by się ruszyć.

– Ja odbiorę. – Lia pchnęła koszyk z pachnącym domowym chlebem do swojego brata Guya, ale on miał zamknięte oczy, kiwał głową w rytm muzyki, której słuchał. A Lia i tak się spóźniła.

Wyprzedziła ją młodsza siostra Elena.

– Lia? Do ciebie.

– Co? – Lia pokręciła głową. Kto może do niej dzwonić w wolny od pracy dzień? Życie Lii wypełniała praca i rodzina. Jedno spojrzenie na kuchnię wystarczyło, by jej przypomnieć, czemu nie ma w nim miejsca na nic więcej. Zresztą nie chciała niczego więcej.

To był jej dom, pełen cudownych zapachów i nieustannego zgiełku. Kochała ich wszystkich aż do bólu.

– Powiedz temu komuś, żeby zadzwonił później. Jestem zajęta.

Położyła chleb obok jednej z sałatek, uśmiechając się do ojca, który zajął miejsce u szczytu stołu i w milczeniu czekał, aż chaos zamieni się w cywilizowany posiłek. Za nakrycie stołu odpowiadała Elena. Lia rozejrzała się. Gdzie się podziały specjalne sztućce, którymi Angel mogła jeść samodzielnie?

– To Bruce! – zawołała Elena. – Mówi, że to ważne.

Bruce? Jej szef ze stacji pogotowia? Więcej niż szef, prawdę mówiąc. To on namówił ją do kształcenia się, dzięki czemu uzyskała kwalifikacje pozwalające zdobyć pracę w załodze śmigłowca ratunkowego. Jeśli Bruce twierdzi, że coś jest ważne, to jest. Czyżby wzywano posiłki z powodu jakiegoś wypadku?

– Idę! – Hałas wokół znów się wzmógł, ale Lia była ledwie świadoma drobnej sprzeczki, gdy matka wyciągnęła słuchawki z uszu Guya czy tego, że Fiona strofowała Elenę za brak sztućców Angel. Nie umknęło jej za to, że Nico patrzył przed siebie i najwyraźniej potrzebował wsparcia ani że milczenie ojca było głębsze niż jego normalna cierpliwość. Jednak te sprawy musiały poczekać.

– Bruce? – Lia odsunęła z twarzy długie kręcone włosy i przycisnęła telefon do ucha. – Cześć. Co się dzieje?

Poziom hałasu był wciąż zbyt wysoki, by mogła dobrze słyszeć, więc wymknęła się do holu.

– Powtórz, proszę. Co miałabym zrobić?

Cisza była jedną z tych rzeczy, które Sam Taylor najbardziej lubił na Wildfire. Zwłaszcza o tej porze dnia, kiedy słońce prawie schowało się za horyzont, a tropikalne kwiaty pachniały intensywnie.

Wziął głęboki oddech i na moment zamknął oczy. Potem podniósł powieki i spojrzał na otaczający wyspę ocean. Wyspę, która od kilku lat jest jego domem.

Wyszedłszy ze szpitala, ruszył prowadzącą w górę drogą. Teraz znajdował się nad kopalnią złota, która była katalizatorem rozwoju dla wielu ludzi prócz wyspiarzy, pozwalając im nazwać to miejsce domem. Z jednej strony dostrzegał wioskę i skalisty przylądek, wzniesienie z małym kościołem na szczycie. Nie widział stamtąd Sunset Beach po drugiej stronie, ale to nie był wieczór na rozrywki i podziwianie zachodzącego słońca zalewającego skały ognistym blaskiem, któremu wyspa zawdzięczała nazwę. Bokiem pędziły ciężkie chmury, co rusz zakrywając słońce. Sam wiedział, że niedługo połączą siły i uwolnią tropikalną ulewę, która regularnie pojawia się w sezonie cyklonów.

Może to właśnie owo napięcie w atmosferze kazało mu po dniu pracy wyruszyć na forsowny marsz. Brakowało im personelu, a kiedy Jack, pilot śmigłowca, zabrał jedną z pielęgniarek, lecąc na wezwanie, sytuacja stała się jeszcze bardziej stresująca. Dobrze, że nazajutrz ma do nich przylecieć personel tymczasowy. Tym razem miał to być ratownik medyczny i pielęgniarka, więc będą dysponować dodatkowymi parami rąk do pracy, a poza tym nikt nie zabierze mu pielęgniarki w sytuacji, gdyby była potrzebna na bloku operacyjnym.

Westchnął i poczuł, że napięcie opada. Ten widok zawsze go uspokajał, a nawet przynosił radość, gdy patrzył na ciemniejące kształty oddalonych wysp. Największa z nich, Atangi, z wieloma sklepami i szkołami, była najdłużej zasiedlona. Widział też zamglony zarys innych wysp, dobrze mu znanych, gdyż prowadzili tam gabinety, na przykład French Island. W zasięgu wzroku znajdowały się również niewielkie wzniesienia niezamieszkanych wysp. Jedna należała teraz do niego.

Miał najlepszą pracę na świecie w miejscu, gdzie mógł szczęśliwie dożyć końca swoich dni, i gdzie mógłby je też z kimś dzielić. Z kimś, kto nie oczekiwałby od niego niczego prócz miłości. Czegóż więcej można pragnąć?

Kiedy Lia wróciła do kuchni, przy stole zostało jedno wolne krzesło. Na talerzach pyszniły się ułożone warstwami mięso, ser i makaron, dzięki którym Adriana Roselli zasłużyła na miano mistrzyni lasagne.

– Czego chciał Bruce? – Elena sięgnęła po ciepłą kromkę chleba. – Zaprosił cię na randkę?

– Bruce mógłby być moim ojcem – odparła Lia. – A ja jestem dość dorosła, żeby wiedzieć, że taka randka byłaby głupotą.

– Och, daj spokój – obruszyła się Elena. – Mike ma trzydzieści dziewięć lat.

– A ty tylko dwadzieścia sześć. Trzynaście lat różnicy, Lena. Policz sobie. To prawie pokolenie.

– Przynajmniej mam chłopaka. A ty zostaniesz starą panną.

– Dość tego – rzekła Adriana. – Siadaj, Lia. Jedz. Jesteś ostatnio za chuda. Nawet stąd widzę twoje kości.

Lia zignorowała uwagi matki i siostry i zajęła miejsce obok wózka inwalidzkiego Angel.

– Uważaj, jak trzymasz łyżkę, kochanie. Grzeczna dziewczynka. Nie zapomnij podmuchać. Lasagne wygląda na gorące. – Pochyliła się, by pokazać, co trzeba zrobić, a wtedy Angel zachichotała i jedzenie spadło jej na kolana.

– Dzięki, Lia. – Fiona, matka Angel i siostra Lii, uśmiechała się, sprzątając po małym wypadku. – Spróbujmy od nowa, dobrze, Angel?

– Więc czego chciał Bruce? – Nico nabrał jedzenie na widelec. Najwyraźniej liczył na to, że coś pomoże mu oderwać się od problemów.

– Zaproponował mi pracę na dwa tygodnie w zespole śmigłowca ratunkowego na wyspie jakieś trzysta dwadzieścia kilometrów na północny zachód od Cairns. Nazywa się Wildfire.

– Wyspie? – Adriana pokręciła głową. – Pff… po co? Miałabyś jechać na wakacje?

– Tam jest szpital, mamo. Służy sporej społeczności. Bruce uważa, że to byłoby dla mnie świetne doświadczenie. Robiłabym rzeczy, których tu nie mam szansy robić. A gdyby mi się spodobało, latałabym tam na dwutygodniowe zmiany.

– Nie możesz lecieć – stwierdziła Elena. – Lada dzień Nico idzie na operację, a wiesz, jak Mamma kocha szpitale. Tylko ty potrafisz wszystko tak wytłumaczyć, żeby się nie zapłakała. A po operacji przyjdzie czas na chemię. To będzie straszne.

– Nie będzie. – Lia posłała siostrze ostrzegawcze spojrzenie, po czym zwróciła się do brata z uśmiechem. – Dasz radę, Nico. Wiem, że to cię przeraża, ale procent uleczalności nowotworu jąder jest naprawdę bardzo wysoki, a ty będziesz należał do tych, którzy z tego wyjdą. Wszystko będzie dobrze.

– Obiecujesz? – Nico, jak reszta rodziny, widział w Lii eksperta w dziedzinie medycyny.

Uśmiech Lii niósł szczerą otuchę.

– Obiecuję. – Nawet jeśli leczenie nie okaże się tak skuteczne, jak liczył Nico, już ona zrobi wszystko, by było dobrze.

– Chcesz tam jechać? – spytała sceptycznie Fiona.

– To byłoby coś nowego – przyznała Lia. – Podoba mi się nawet nazwa wyspy. Wildfire, dziki ogień.

– Są tam pożary? – Adriana potrząsnęła głową. – Chyba nie chcesz jechać gdzieś, gdzie wybuchają pożary.

– Wyspa Wildfire? Niedawno mówili o niej w wiadomościach. – Guy odłożył widelec i wyjął z kieszeni telefon. – Jestem pewien, że chodziło o jakiś zawał w kopalni…

– Cóż, to kończy sprawę. – Łyżka stuknęła o talerz, jakby stwierdzenie Adriany było ostateczne. – Nie pozwolę ci jechać gdzieś, gdzie płoną kopalnie.

– Nie płoną – powiedział Guy. – W tej kopalni doszło do zawału. Byli ranni, duża akcja ratunkowa, ale już jest dobrze. Zresztą po co Lia miałaby zjeżdżać do kopalni?

– Na pewno nie będę zjeżdżać do kopalni – rzekła Lia. – Poza tym proponują bardzo atrakcyjne wynagrodzenie. Zarobiłabym trzy razy tyle co zwykle w ciągu dwóch tygodni. Wyobraźcie sobie, o ile by nas to zbliżyło do kupna nowego sprzętu, który pomógłby chodzić Angel.

– Nie… – Adriana podała Lii talerz. – Mimo wszystko to niebezpieczne. Latanie śmigłowcem nad jakimiś wyspami daleko stąd? A jeśli śmigłowiec się rozbije?

– To taka sama praca jak tutaj. Pilotem jest znajomy Bruce’a. To moja praca, Mamma, wiesz, jak ją lubię.

– To nienormalne. – Adriana westchnęła. – Masz trzydzieści dwa lata, Lia, powinnaś być mężatką i mieć bambinos. Spójrz na siostrę. W twoim wieku już była mammą.

Lia i Fiona wymieniły pełne żalu spojrzenia. Angel była wcześniakiem, a niedotlenienie podczas porodu spowodowało porażenie mózgowe. Ojciec Angel zostawił żonę i córkę, gdy tylko dowiedział się o chorobie.

– Pieniądze są świetne – rzekł Guy. – Na twoim miejscu bym to wziął. Można by naprawić dach i nie musiałbym podczas każdego deszczu potykać się o wiadro w sypialni.

Ojciec podczas całej rozmowy siedział ze wzrokiem wlepionym w talerz, ale gdy Guy się odezwał, podniósł wzrok, a Lia dojrzała wstyd w jego oczach.

To nie twoja wina, powiedziała do niego w milczeniu. Zdobędziesz nową pracę, nim skończą się pieniądze z odprawy. Na głos powiedziała jednak coś innego. Poprosiła ojca o radę.

– A ty co sądzisz, tato? Powinnam jechać?

Odpowiedział jej uśmiechem, a jego ciepłe spojrzenie mówiło, że docenia jej szacunek i uznanie.

– Jeśli masz ochotę pojechać, cara, powinnaś jechać.

Lia powoli kiwnęła głową.

– Chyba pojadę.

– Mamma mia. – Adriana zrobiła znak krzyża, zamykając oczy. – Kiedy wyjeżdżasz?

– No… jutro. Osoba, która miała jechać w ostatniej chwili, uległa wypadkowi, dlatego Bruce’a poproszono, żeby znalazł zastępstwo.

Wszyscy patrzyli na Lię z podziwem połączonym z lękiem.

– Powiedziałam mu, że oddzwonię, jak tylko przegadam sprawę z rodziną. Nico? Ty masz ostateczny głos. Jeśli chcesz, żebym była z tobą podczas operacji, odmówię.

– Jedź – odparł Nico. – Wystarczy tu osób, które będą się nade mną trząść. Zresztą w szpitalu zostanę tylko parę dni. Możesz mi przysłać jakieś fajne zdjęcia, a ja będę się chwalił moją piękną siostrą, która jest taka dzielna i ratuje świat z dala od domu.

Lia się uśmiechnęła.

– Masz to jak w banku… W takim razie dzwonię do Bruce’a i zacznę się pakować. Muszę być na lotnisku o wpół do szóstej rano.

– Podwiozę cię. – Ojciec uśmiechnął się, mówiąc to, a matka zalała się łzami. Przez chwilę Lia zastanowiła się, czy jednak nie zmienić zdania, ale potem zerknęła na Angel i przypomniała sobie, na co potrzebuje pieniędzy.

Odsunęła się z krzesłem od stołu i poszła zadzwonić.

– No, no. – Jack Richards, pilot śmigłowca na Wildfire, przesunął niżej okulary przeciwsłoneczne i spojrzał ponad nimi. – Widzisz to samo, co ja, Sam?

Z małego samolotu wysiadła dwójka młodych ludzi, którzy szli teraz po asfalcie w stronę cienia. Mężczyzna był zapewne ratownikiem, stwierdził Sam, więc nic dziwnego, że Jack szturchnął go łokciem w żebra. Nowa pielęgniarka była bardzo atrakcyjna. Wysoka i szczupła, z burzą ciemnych kręconych włosów, które teraz rozwiewał wiatr. Miała na sobie krótkie spodnie, które podkreślały jej długie nogi. Duże ciemne okulary zakrywały połowę twarzy, mimo to nawet z tej odległości można było dojrzeć pięknie wykrojone usta, jakby zaprojektowane do śmiechu.

A może do całowania?

Więc to nawet dobrze, że będzie pracowała w szpitalu zamiast latać z przystojnym młodym pilotem. Romanse z przedstawicielkami tymczasowego personelu oczywiście się zdarzały, a Jack chętnie korzystał z okazji. Za to dla Sama to było nie do przyjęcia. Wyspa była jego domem i nie zamierzał angażować się w coś, co prowadzi do długotrwałych przykrych skutków ubocznych.

Z małego samolotu, który kursował między wyspą i Australią, wyładowano zaopatrzenie dla szpitala, między innymi paczki z lekami. Po wyjątkowo licznych drobnych wypadkach w ciągu minionych dwóch tygodni kończyły im się opatrunki i pakiety chirurgiczne do szycia ran.

– Sprawdźmy, czy jest wszystko, co zamówiliśmy – rzekł Sam do Jacka. – Nie powinniśmy zatrzymywać pilota.

Wiatr przybrał na sile, gdy szli w stronę samolotu.

– Witam. – Sam wyciągnął rękę do nowo przybyłego mężczyzny. – Sam Taylor, jestem jednym z lekarzy pracujących w tutejszym szpitalu.

– Miło mi poznać, jestem Matt.

– Witamy na Wildfire. To pana pierwszy raz w roli pracownika tymczasowego?

– Zgadza się. – Matt uśmiechnął się z żalem. – Może też ostatni, sądząc po tym locie.

– Och, niech pan da spokój, Matt. – Dziewczyna przytrzymywała włosy obiema rękami, żeby nie zakrywały jej twarzy. – Było świetnie.

Jej uśmiech sugerował, że lot z turbulencjami to dla niej czysta przyjemność. Sam nie mógł powściągnąć uśmiechu. Czyżby była równie odważna jak atrakcyjna?

– Lia Roselli – przedstawiła się, jedną ręką puszczając włosy i wyciągając ją do Sama.

Wiatr przykleił loki do jej twarzy, roześmiała się, odsuwając je na bok. Jej śmiech był tak samo urzekający jak cała reszta. Nic dziwnego, że Jack szczerzył zęby. Dopiero wtedy Sam uświadomił sobie, że jego twarz wciąż przecina szeroki uśmiech. Prawdę mówiąc, pozbycie się go wymagało pewnego wysiłku.

– Mam gdzieś gumkę. – Lia sięgnęła do miękkiej skórzanej torebki, która wisiała na jej ramieniu. – Przepraszam, powinnam wyglądać bardziej profesjonalnie.

– Nie mogła pani wiedzieć, że tu zanosi się na cyklon. – Jack odwrócił się do niej, puściwszy dłoń Matta. – Jack Richards.

– Och, to pan jest moim pilotem. – Lia uścisnęła jego dłoń, porzucając poszukiwanie gumki. – To świetnie. Już nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy pracować.

– Pani jest ratownikiem?

Sam nie chciał tego powiedzieć z takim zdziwieniem. Zasłużył na spojrzenie, którym go obdarzyła dwójka nowo przybyłych. Nawet Jack uniósł brwi. Paroma słowami udało mu się nie tylko sprawić wrażenie, że jest uprzedzony do pielęgniarzy, ale także wyrazić wątpliwość w zdolność kobiet do znoszenia zagrożeń związanych z pracą ratownika medycznego, członka załogi śmigłowca. Choć właściwie wcale tak nie myślał. Jego ton był raczej wyrazem rozczarowania niż zdumienia. A przecież nawet pielęgniarki zamknięte w szpitalu nie są odporne na czar Jacka, więc co by to zmieniło dla Lii?

Dobry Boże… Czyżby ten dziwny niepokój oznaczał coś więcej niż rozczarowanie? Może nawet zazdrość?

– Sam nie dostał wszystkich informacji. – Jack próbował go ratować. – I muszę przyznać, że po raz pierwszy mamy kobietę ratownika.

– I pierwszego pielęgniarza? – Matt się uśmiechał. – To dobrze, że przylecieliśmy, prawda, Lia? Pora przebić ten szklany sufit.

Wszyscy się roześmiali i skrępowanie minęło.

Kilka minut zajęło im sprawdzenie przywiezionych zapasów z listą zamówionych produktów, a gdy bagaże Lii i Matta wyniesiono z samolotu, Sam był gotowy przeprosić za swoje faux pas.

– To dobrze – odezwał się do Matta, kiedy nowy pielęgniarz wyjął plecak. – Staramy się zachęcić mieszkańców wyspy do nauki w szkole pielęgniarskiej. Będzie pan dla nich wzorem, który może otworzy oczy choć kilku z nich. Zgodziłby się pan wpaść do liceum na Atangi i opowiedzieć o swojej pracy?

– Chętnie – odparł Matt. – Bardzo lubię moją pracę i z przyjemnością zachęcę do niej młodzież.

– Hej, ja też kocham swoją pracę. – Lia uśmiechała się promiennie do Sama. – Może ja też mogłabym tam zajrzeć i zachęcić dziewczęta?

Jack znów się uśmiechał.

– Pani też jest gotowa na wszystko, co?

Oczywiście flirtował. Machnięcie warkoczem, w który Lia zaplotła włosy, też było jasną wiadomością.

– Wszystko, co jest związane z pracą.

Jej ton był ostrzeżeniem. Romans był ostatnią rzeczą, jaka chodziła jej po głowie, gdy zdecydowała się przyjąć tę ofertę. Ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślała, zważywszy na czas i energię, jakiej wymagała jej rodzina. Nawet gdyby była zainteresowana mężczyznami, Jack nie wchodził w rachubę. Zbyt często spotykała podobnych mężczyzn. Umawiała się z nimi na randki. Potem cierpiała porzucona, bo odchodzili, gdy tylko zauważali, że ona traktuje związek poważnie.

Czy jest zbyt obcesowa?

– Jestem gotowa na nowe doświadczenia, a jeśli mi się spodoba, wrócę tu. Wygląda na to, że człowiek, którego zastępuję, fatalnie złamał sobie nogę i jakiś czas nie będzie zdolny do pracy.

– Mówiłem mu, że paralotniarstwo to niebezpieczne hobby. – Jack wyciągnął rękę, jakby chciał wziąć bagaż Lii, ale potem zmienił zdanie i poprawił okulary.

Sam skrył uśmiech.

– Nie twierdzę, że nie był w tym dobry. – Teraz Jack przyglądał się chmurom. – Po prostu miał pecha.

– A ja szczęście. – Lia dźwignęła swój plecak, jakby ważył tyle co piórko. – Zwłaszcza jeśli chodzi o czas. Kto by pomyślał, że płacą więcej za przyjazd tu w porze cyklonów?

Skryty uśmiech Sama zgasł. Zakłopotana mina Lii uświadomiła mu, że nie udało mu się ukryć emocji, jednak tym się nie przejął. Nie będzie przejmował się kimś, kto przykłada dużą wagę do pieniędzy. Odwrócił się.

– Chodźmy – zwrócił się do Matta. – Pokażę panu, gdzie pan zamieszka, a potem oprowadzę po szpitalu.

Co się stało? Lia włożyła plecak i była gotowa ruszyć dalej. Czy ona także nie powinna obejrzeć swojego mieszkania? Czy nie byłoby właściwe, by ją oprowadzili choćby po oddziale ratunkowym, skoro ma przywozić poważnie chorych ludzi?

Może miało to coś wspólnego z mało subtelną próbą flirtu ze strony Jacka? Oczywiście od razu mu odmówiła. Przez kolejne dwa tygodnie mają razem pracować i jedyna relacja, jaka wchodzi w grę, to relacja zawodowa oparta na wzajemnym szacunku i zaufaniu.

A co z reakcją na to, że Matt jest pielęgniarzem?

Entuzjazm Lii lekko przygasł. Czy pielęgniarki, które przyjeżdżają tu na krótko, są tak dobrze opłacane, bo zakładano, że zagwarantują mężczyznom pracującym w oddalonych od świata miejscach dodatkowe usługi?

Zapewne te, które pracowały z Samem Taylorem, tak właśnie robiły – jeśli był samotny, co z kolei wydawało się mało prawdopodobne. Ilu jest równie atrakcyjnych samotnych mężczyzn po trzydziestce?

Sam miał w sobie coś, co nie pasowało do obrazu, jakiego mogłaby się spodziewać. Coś, co sprawiało, że wyglądał, jakby znalazł się tu przez pomyłkę.

Nie tak jak Jack o urodzie pirata i tupecie, który sugerował, że lubi żyć na krawędzi, więc ta oddalona od świata wyspa całkiem do niego pasowała. Ale Sam? Zdawało się, że gra jakąś rolę. Z niebiesko-szarymi oczami i rozjaśnionymi słońcem ciemnoblond włosami mógłby być aktorem, który gra rolę lekarza w tropikalnym raju.

Intrygujące. Zaraz potem Lia przypomniała sobie, że mężczyźni jej nie interesują.

Gdyby jednak było inaczej, nie miałaby problemu z wyborem. A zatem dobrze się złożyło, że Sam nie okazał zainteresowania jej osobą. Wręcz przeciwnie, sądząc z tego, że właśnie zaczął się oddalać.

– Chyba nas porzucili. – Jack wzruszył ramionami. – Chce pani zerknąć na śmigłowiec, zanim pokażę pani resztę?

– Jasne. – Lia odwróciła głowę z uprzejmym uśmiechem. – To BK117, prawda? W pełni wyspecjalizowany?

– Mamy na pokładzie wszystko, czego zapragnie pani serce ratownika. Nawet przenośny respirator i ultrasonograf.

– Wspaniale. Jedyne, czego potrzebuję, to wyjątkowo sprawny pilot.

– Do usług. – Jack poprawił grzywkę. – Być może przekraczam granice, ale nie ryzykuję życia swojego ani załogi. – Uśmiechnął się. – A sądząc z pani CV, będzie pani jednym z najlepszych ratowników, z jakimi pracowałem. I proszę wybaczyć, zwykle nie zachowuję się jak dupek. Ta praca to moje życie. Może trochę za bardzo się ekscytuję, spotykając kogoś, kto dzieli moją pasję.

Więcej nie będzie tego próbował. Tym razem jego uśmiech był szczery.

– Dogadamy się, Jack. – Odwróciła głowę w stronę wózka golfowego, który wzniecił chmurę pyłu, zabierając Sama i Matta z pasa startowego. Pytanie, czy dobrze dogada się z miejscowym personelem, to inna sprawa.

– Czy… obejrzymy też szpital?

– To pani baza. – Jack skinął głową. – Zwykle siedzimy w pokoju służbowym, żeby być w zasięgu radia. Podejrzewam, że wciągną też panią do pomocy na miejscu. Stale brakuje nam personelu.

A zatem znów zobaczy Sama. I to pewnie nieraz.

Zresztą jakie to ma znaczenie. Jeśli w ogóle, powinna w tym widzieć potencjalny konflikt, biorąc pod uwagę jego zachowanie. Czemu więc nagle się ucieszyła?

Bo nie mogła oprzeć się wyzwaniu? Nie miałaby nic przeciw temu, by dowiedzieć się, jak Sam się tam znalazł i czemu tam pozostał. I zdecydowanie chętnie utarłaby mu nosa, udowadniając, że kobieta w roli ratownika jest nie mniej warta niż mężczyzna.

A Lia była w tym bardzo dobra.

Poszła za Jackiem do śmigłowca, który opierał się silnym porywom wiatru. W tych warunkach pogodowych nie zapowiadało się, że szybko gdzieś polecą, ale im szybciej tym lepiej.

Poczuła, że zaciska dłonie w pięści.

No to do dzieła…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: