Jedna noc - ebook
Jedna noc - ebook
Spontaniczność nie leżała w naturze Mirandy. Tak było do chwili, gdy pojechała na konferencję medyczną i w hotelowej windzie poznała Patricka. Poczuła się tak, jakby znała go od dawna. Gdy więc Patrick po kilku drinkach w barze bierze ją za rękę i prowadzi do pokoju, Miranda wie, że spędzą razem noc, po czym rozstaną się na zawsze. Pół roku później w jej szpitalu pojawia się nowy lekarz. To Patrick. Na palcu ma obrączkę...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0626-6 |
Rozmiar pliku: | 638 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrzesień
Miranda Dean była tak pochłonięta gmeraniem w torebce, że nie zwróciła uwagi, kto wsiada do windy.
Gdzie podział się ten cholerny klucz? W tych przepastnych torbach mieści się wszystko, tylko niczego nie można w nich znaleźć. Powinna nosić klucz na dyndającej u szyi tasiemce z identyfikatorem. Jak wszyscy.
– Czy to pani własność?
Uniosła wzrok. W dużej opalonej dłoni tkwił maleńki kudłaty miś w kolorze różowym. Pinky!
– O tak, dziękuję bardzo – wyszeptała, sięgając po maskotkę, która w męskiej dłoni prezentowała się jeszcze bardziej dziecinnie i dziewczęco.
Z wdzięcznością uśmiechnęła się do znalazcy. Niesamowicie seksowny mężczyzna o zmęczonej twarzy odwzajemnił jej uśmiech. Miał podkrążone oczy, krzywo zawiązany krawat, był nieogolony, a ciemne włosy zamiast grzebieniem zostały najwyraźniej przeczesane jedynie palcami. Spojrzenie miał jednak jasne, a w policzkach dały się zauważyć wesołe dołeczki. Wszystko razem zalatywało… grzechem, występkiem.
Nie mówiąc już o obezwładniającym korzennym zapachu dobrej męskiej wody toaletowej.
– Wszędzie go nosisz? – zapytał, chowając rękę do kieszeni.
Miranda zaczerwieniła się. Wyczuwalna w jego głosie lekka drwina wytrąciła ją z równowagi. Co to ma być? Próbuje flirtować czy tylko usiłuje być uprzejmy?
– Nie jest mój, należy do Loli – wyjaśniła. – To znaczy córki. Ma cztery lata, no, już prawie pięć, ale nie ma jej tu ze mną – dokończyła, modląc się w duchu, by drzwi windy otworzyły się jak najszybciej, by mogła ją opuścić, zanim okaże się, jak kiepsko jej idzie towarzyska konwersacja.
– O, tu wysiadam – zaszczebiotała, jakby nie potrafiła zamilknąć nawet na chwilę.
Facet uśmiechnął się, a Miranda wiele by dała za informację, czy śmieje się do niej, czy z niej.
– Ja też – mruknął i wskazał ręką, że ma wyjść pierwsza.
Świetnie, nie ma co! Wysiadła, machinalnie przyśpieszając kroku. Cały czas była jednak świadoma, że on idzie obok. A że jest postawny i wysoki, musi wkładać sporo wysiłku, by ograniczać długość kroku. Czuła jego zapach – ostry, zakończony nutą słodyczy, który pobudzał zmysły. I hormony.
– A więc też przyjechałaś na konferencję? – zapytał.
Przytaknęła, starając się oderwać myśli od nęcącego zapachu. Była przejęta faktem, że szpital, w którym pracowała, zgłosił właśnie ją – skromną początkującą pielęgniarkę – na dwudniowe międzynarodowe seminarium szkoleniowe w Brisbane. Dowie się tylu nowych rzeczy!
– A ty? – zapytała.
– Tak, jutro mam referat.
Dobry Boże! To jakaś szycha, a ona zawracała mu głowę różowym miśkiem. Trajkotała jak idiotka. Pewnie powinna go była rozpoznać na pierwszy rzut oka.
– Aha – wykrztusiła, nerwowo przebiegając w myślach program konferencji, który znała już na pamięć. Kim może być jej rozmówca?
– Obiecuję za bardzo nie przynudzać.
Miranda odwróciła się i lekko dotknęła jego ramienia.
– O nie, przepraszam, nie to miałam na myśli. Ja…
Zaśmiał się, a ona z ulgą stwierdziła, że tylko się z nią droczył.
– Żartujesz sobie ze mnie.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, a Miranda nagle poczuła, że nogi trzęsą się jej jak galareta. Był to uśmiech z gatunku tych, które pozwalają zapomnieć samotnej pracującej matce czteroletniej dziewczynki o swoim losie, które powodują ciekawość.
Jak by to było – dotknąć wargami tych kusząco wyglądających ust? Ten typ męskiego uśmiechu powinien być prawnie zakazany.
Na szczęście właśnie dotarli do jej pokoju, więc uwolni się na jakiś czas od jego obecności. Ekscytującej, to prawda, ale jednocześnie denerwującej. Bardzo trudno jest bowiem utrzymać się na miękkich nogach i wyciszać niespokojne bicie serca. Dlaczego więc czuła teraz nagły żal?
– Ja tutaj – oznajmiła, zatrzymując się.
Znów uśmiechnął się uwodzicielsko.
– No to jesteśmy sąsiadami. Mam nadzieję, że nie chrapiesz.
Poczuła, że żołądek wywraca się jej na drugą stronę. Niech już on się o to nie martwi. Prawdopodobnie i tak przez całą noc nie zmruży oka.
– Nikt się nie skarżył – odrzekła.
Dopiero gdy jego oczy rozbłysły nieskrywanym rozradowaniem, uświadomiła sobie, co naprawdę powiedziała. Boże, czy ktoś podsunął jej dziś jakąś pigułkę głupoty? Teraz facet wyobraża sobie pewnie, że jej łóżko to gniazdo rozpusty. A przecież trudno o większe przekłamanie. Największą rozkoszą, jakiej w nim zażywa, jest – w sprzyjających okolicznościach – dłuższe polegiwanie w niedzielne poranki.
– Okej, nie zabrzmiało to najlepiej.
Dlaczego uważa, że powinna się tłumaczyć? Facet już przecież wie, że ma córkę, a więc prawie na pewno nie jest dziewicą. A zresztą co to ma, u licha, za znaczenie, co on pomyśli? Przecież się nie znają. Spotkali się po raz pierwszy zaledwie parę minut temu.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a Miranda czuła, jak od tego spojrzenia robi jej się gorąco.
– Dlaczego? Mnie się podobało – odrzekł cichym głosem, po czym skłonił głowę i odwrócił się. – Dobranoc, Mirando – rzucił przez ramię.
Zna jej imię? Oniemiała gapiła się na faceta, który stanął przed drzwiami i sięgał do kieszeni po klucz.
– Skąd wiesz, jak mam na imię?
Odwrócił się i uśmiechnął, znów tak samo, pchając łokciem drzwi. Palcem wskazał jej pierś.
– Identyfikator.
– Aha – wyszeptała, patrząc w dół.
– Spokojnych snów. – Pokazał zęby w uśmiechu, a gdy podniosła wzrok, drzwi jego pokoju były już zatrzaśnięte.
Patrick Costello w ubraniu padł na łóżko. Cztery nieprzespane noce – przez trzy opiekował się chorym dzieckiem, a ostatnią spędził w sali operacyjnej przy przeszczepie nerki – wyczerpały go całkowicie.
Choć trzeba przyznać, że uroczy rumieniec na twarzy Mirandy Dean znacząco go ożywił.
Leżał przy zgaszonym świetle z oczami utkwionymi w sufit. Jedynym dźwiękiem w tym dobrze wyciszonym pomieszczeniu był szum klimatyzatora. Jak tu spokojnie w porównaniu z jego domem na przedmieściach Sydney, wypełnionym szczebiotem czterolatki i odgłosami programów telewizyjnych oglądanych przez teściową.
Tak, cisza jest dla niego czymś nowym.
Może dla innych błogim, ale on odczuwał ją jako coś złowrogiego. Z dala od Ruby prawie wszystko wydawało mu się zresztą złowrogie.
Usiadł i włączył telewizor. Pojawił się dźwięk, ale pokój nadal był zimny, obcy i pusty.
Ciekawe, co tam za ścianą. Czy Miranda też tęskni za córeczką? Wpadła mu w oko, gdy tylko wsiadł do windy. Ale dostrzegł ją w tłumie już wcześniej. Zwracały uwagę jej bujne czarne włosy falami opadające na ramiona oraz sposób, w jaki szamotała się z wielką torbą. Klasyczna granatowa spódnica opinała kształtne kobiece biodra, lekko połyskująca ciemnoszara bluzka uwydatniała piękne piersi, między którymi kołysał się identyfikator.
Miranda Dean. Czy naprawdę zawsze wozi z sobą tego różowego misia? A może przypadkowo zaplątał się między bagaże? Tak bywa, gdy pakujemy się w obecności dziecka.
Ciekawe. Ona też ma czteroletnią córkę.
Bardzo ciekawe. Przyłapał się na błogim uśmiechu, po czym warknął sam na siebie. Jutro referat, trzeba go dopracować. No i warto by choć trochę pospać. A więc – szybki prysznic i do roboty!
Patrick posłuchał głosu, który odezwał się w jego mózgu. Racja. Nie przyjechał, by wymieniać zdjęcia pociech i dziecięce anegdotki z ledwie poznaną kobietą. Nawet tęsknota za Ruby nie byłaby tu wystarczającym usprawiedliwieniem. Zresztą to tylko dwa dni i jedna noc. Jakoś wytrzyma bez córeczki.
Wskoczył pod prysznic, doskonale jednak wiedząc, że nawet najmocniejszy strumień nie zmieni faktu, że od kilku dni brakuje mu snu, a od ponad czterech lat bez ustanku ma się czym martwić. To już weszło mu w krew.
Pośpiesznie wysuszył się, przeciągnął palcami po włosach, wskoczył w dżinsy i z puszką zimnego piwa udał się w kierunku biurka. Telewizyjny ekran oświetlał drogę. Włączył laptop, wlał w siebie haust boskiego trunku i zabrał się do pracy.
Przejrzał mejle, dodał kilka slajdów do swojej konferencyjnej prezentacji, a także przejrzał najnowszą literaturę potrzebną do badań, które przygotowywał wspólnie z trojgiem kolegów anestezjologów.
Było wpół do jedenastej, Patrick zaczął ziewać. Gimnastykując mięśnie szyi, starał się odpędzić senność. Z doświadczenia wiedział, że nie ma sensu kłaść się tak wcześnie. Nigdy, choćby był nie wiem jak wyczerpany, nie zasypiał przed północą.
Wstał zza biurka i wykonał jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających. A może w barze spotka kogoś? Relaksująca rozmowa, jedna czy dwie szklaneczki whisky…
Tak, to jest zdecydowanie dobra recepta na sen.
Miranda lekko zakręciła kieliszkiem. Czerwone wino wykonało coś w rodzaju tańca. Ona w tym czasie śledziła poczynania seksownego sąsiada, który usiadł po drugiej stronie baru. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Uśmiechnął się, a ona odwzajemniła się tym samym.
Serce zaczęło jej szybko bić. On wstał i ruszył w jej kierunku. Było w tym coś magicznego, a jednocześnie wyglądało bardzo naturalnie.
Jak zrządzenie losu.
Ale dla osoby nienawykłej do podrywów to było wielkie przeżycie. Miranda w ogóle unikała wszystkiego, co nieprzemyślane, pochopne czy spontaniczne. I to od czasu, gdy skończyła siedemnaście lat.
A jednak nie mogła oderwać od niego wzroku.
– Nie możesz zasnąć, Mirando Dean? – zapytał, sadowiąc się na sąsiednim stołku.
– Ktoś w pokoju obok strasznie chrapał, Patricku Costello – wyrzuciła z siebie. Jego flirciarski sposób bycia zapierał jej dech w piersiach.
– Aha… Widziałem, że mi się przyglądasz. Mam powody do dumy?
– Niezupełnie. – Potrząsnęła głową. – Wyglądasz trochę jak przestępca na zdjęciu z listu gończego.
Zachichotał. Atmosfera żartu zapanowała niepodzielnie. Miranda patrzyła na jego włosy owijające się wokół uszu. Zauważyła, że ma na sobie dżinsy i zwykły T-shirt z długimi rękawami.
– Myślę, że to zdjęcie zrobiono mi po wyczerpującym przesłuchaniu – wyjaśnił, prosząc gestem barmana o szkocką z lodem. – A poza tym nie jestem specjalnie fotogeniczny.
Mirandzie trudno było w to uwierzyć. Miał w sobie to coś, specyficzny luzacki wdzięk. Kamery to kochają.
– Tak więc, Mirando, jesteś stąd?
– Tak, mieszkam w Brisbane. – Teraz ona się zaśmiała. – Ale muszę cię uprzedzić, że jestem samotną odpowiedzialną matką i nie pozwalam podrywać się w barach. Nawet w nich nie bywam.
– Uwierzysz mi, że ja też nie? – Uśmiechnął się. A więc nie jest z nikim związana…
– Nie uwierzę – odrzekła.
On wygląda wręcz na bywalca. Codziennie po pracy idzie do baru. Kilka drinków, flirty z pielęgniarkami, znaczące uśmiechy do kelnerek. Pewnie nigdy nie wraca do domu sam. Poczuła jednak, że w głębi duszy mu wierzy.
– Co tu w takim razie robisz? – zapytała dla zasady.
– Nie mogłem zasnąć. Za bezsenność – dodał, wznosząc szklankę z whisky.
Miranda stuknęła o nią kieliszkiem.
– Za to mogę wypić – zgodziła się, pociągając łyk shiraza. Przyglądała się przez szkło, jak Patrick wlewa w gardło bursztynowy płyn.
Poczuł ciepło w żołądku. Postawił szklankę na barze i odwrócił się do niej. Z bliska jej gładka nieumalowana twarz w kształcie serca i zamglone zielone oczy wydawały się jeszcze bardziej pociągające.
Podobała mu się. A co więcej, miał ochotę z nią rozmawiać. Nic w tym złego, prawda?
– Gdzie jest teraz twoja córka? Lola, tak?
Patrzył, jak Miranda bawi się nóżką kieliszka.
– Po raz pierwszy śpi poza domem. To dlatego dała mi Pinky. Stwierdziła, że nie weźmie z sobą zabawki, bo jest już duża, a z kolei nie chciała, żeby Pinky została sama w domu. No więc… przypadła mi w udziale. Czteroletnia logika jest dość nieoczywista – dokończyła, po czym dotknęła ustami brzegu kieliszka i wypiła kolejny łyk.
Patrick odwinął rękaw, by popatrzeć na wykonaną przez Ruby bransoletkę z suchego makaronu.
– Wiem coś o tym, też czasem rozmawiam z czterolatką.
– O, jakie to ładne. – Miranda patrzyła na bransoletkę pomalowaną w żywe kolory. Chciała koniecznie dotknąć tego zrobionego z miłością przedmiotu. Na tle porośniętego ciemnymi włosami męskiego nadgarstka bransoletka prezentowała się niezwykle seksownie. Przypomniała sobie, jak ta duża łapa trzymała różowego miśka Loli.
Patrick odchrząknął, delikatny dotyk ręki Mirandy spowodował zator w jego gardle.
– Był jeszcze do tego naszyjnik, ale poległ w starciu z prysznicem. Na szczęście Ruby okazała zrozumienie.
Miranda roześmiała się i podniosła wzrok. Wpatrzone w nią oczy były złotobrązowe jak jesienne liście. Pasowały do śniadej karnacji.
– Przepraszam… – wyszeptała, cofając rękę. Policzki jej płonęły.
– Nie ma za co – zapewnił. Podobało mu się, że Miranda tak łatwo się rumieni.
– Urocze, że to nosisz – zauważyła, z trudnością łapiąc oddech.
– Cóż, uroczy ze mnie facet. – Wzruszył ramionami.
Zamrugała zaskoczona. Ona by go tak nie nazwała. Seksowny, charyzmatyczny, męski – owszem. „Uroczy” to dobre określenie mężczyzn mniej… władczych.
Kolejny łyk wina.
– A więc Ruby to twoja córka?
Patrick przytaknął, wdzięczny, że Miranda niejako przywołała go do rzeczywistości. Prawie jej nie zna, ale jest w niej coś… hipnotycznego. Zbliża się północ, a ona siedzi w barze w dżinsach, tenisówkach i granatowym sweterku z wycięciem w serek. Zupełnie jak Kopciuszek po balu. Nie jest głośna ani natrętna jak kobiety ze stolika pod oknem. Nie eksponuje ciała, nie stara się flirtować.
Jest w niej jakiś intrygujący rodzaj rezerwy. Z jednej strony płoni się jak dzierlatka, a z drugiej jest w niej spokojna godność kobiety znacznie starszej.
– Tak. – Uśmiechnął się, uświadomiwszy sobie, że ona już dość długo czeka na odpowiedź. – W styczniu skończy pięć lat.
– O, to tak jak Lola.
– No to za ich pomyślność – powiedział, unosząc szkło.
Z portfela wyjął zdjęcie. Kilka tygodni temu sfotografował Ruby uganiającą się po ogrodzie za mydlanymi bańkami. Miranda uśmiechnęła się na widok sympatycznego rudzielca.
– Śliczna. Teraz rozumiem, dlaczego ma na imię Ruby. Włosy ma po matce?
– Tak, jest ruda jak Katie. – Patrick przypomniał sobie pierwsze chwile po przyjściu córki na świat.
– Katie to twoja żona? – zapytała, podświadomie obawiając się odpowiedzi. A jednak gdy Patrick zaprzeczył ruchem głowy, dopytała: – Nie jesteś żonaty?
– Już nie – odparł, patrząc na puste od trzech lat miejsce po obrączce.
Miranda omal nie oparła mu się o ramię w odczuciu ulgi. Czuła ciepło płynące od jego uda. Nie miała doświadczenia w barowych podrywach i z pewnością nie w tym celu przybyła na szkolenie, ale wyczuwała, że coś się między nimi dzieje. Coś, co w normalnych warunkach nigdy by się nie objawiło. Ale dziś Lola nocuje u prababci, a ona może spędzić noc w tym szpanerskim hotelu.
A poza wszystkim Patrick Costello bardzo się jej podoba. I ona – o ile się nie myli – może tu liczyć na wzajemność.
Tym razem to nie jest zadurzenie siedemnastolatki, lecz dojrzałe pragnienie. Jej tętno przyśpieszyło na myśl, że mogłaby raz dla odmiany zrobić coś lekkomyślnego. Osuszyła kieliszek z resztek wina. Czyżby czekała ją szalona noc?
– Jeszcze jedno? – zapytał.
Zauważyła, że jego wzrok błądzi po jej twarzy, zatrzymując się na ustach. Wcześnie została matką, nie miała więc czasu na zapoznanie się z regułami uwodzenia. Była jednak też kobietą i reagowała na męski wdzięk. Rozumiała, co oznacza propozycja wypicia następnego wina.
Gdyby była czujna, powinna wstać i wyjść, ale bycie bez ustanku czujną jest takie męczące…
Podniosła głowę i spojrzała w złotobrązowe oczy.
– Tak, poproszę.
Zostali w barze jeszcze przez godzinę, rozmawiając o dzieciach. Miranda nie pamiętała, kiedy ostatni raz śmiała się tak często. Patrick przedrzeźniał seplenienie Ruby, a ona opowiadała o Bud, złotej rybce Loli, która miała nieprzyjemny zwyczaj dość często kończyć żywot. Na szczęście umierała zawsze podczas snu właścicielki, która dzięki bliskości sklepu zoologicznego nigdy tego nie zauważyła.
– Słowo daję! – zaśmiewała się Miranda. – Mam gorącą linię z Kevinem, który prowadzi ten sklep.
Nie wypytywali się nawzajem o sprawy osobiste, ale z rozmowy wynikało, że Patrick jest jedynym opiekunem Ruby. Postać jego byłej żony nie wystąpiła w jego opowieściach. Ma za to stałą pomoc domową. Miranda mogła mu tego pozazdrościć, bo wprawdzie sama miała cudowną babcię, ale była na tyle ambitna, że wychowaniem dziecka nie chciała obarczać nikogo oprócz siebie.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że oboje prowadzą te pogaduszki, by zyskać na czasie. Od momentu, gdy Patrick pojawił się w barze, miała poczucie nieuchronności tego, co musi się wydarzyć. Każda minuta ją w tym utwierdzała. Zresztą podobało się jej, że on nie ciągnie jej do pokoju. Było w tym coś uroczo staroświeckiego, co dodawało mu seksownego wdzięku.
Niestety tuż po północy zaczęła ziewać.
– Przepraszam – powiedziała, zakrywając usta dłonią. – Z reguły o tej porze już śpię.
– Zazdroszczę ci – jęknął. – Ja mam wrażenie, że od narodzin Ruby ani razu porządnie się nie wyspałem.
Rozmowa z nią sprawiała mu przyjemność. Podobały mu się opowiadane przez nią anegdotki i naturalny śmiech. I to, że nie flirtowała z nim zbyt nachalnie. Każda inna na jego uwagę odpowiedziałaby tekstem w rodzaju: „Znam sposób, żeby lepiej sypiać”, a ona się tylko uśmiechnęła.
– Pójdziemy już? – zapytał w sposób dla niego samego zdumiewająco szorstki.
– Tak.
Idąc przez hol, a potem czekając na windę i jadąc nią na górę, nie odezwali się do siebie ani słowem. Patrick nie spuszczał z niej wzroku, a ona starała się to wytrzymać mimo przyśpieszonego bicia serca.
– Do mnie czy do ciebie? – zapytał, gdy drzwi windy otworzyły się na ich piętrze.
– Do mnie – odpowiedziała.
W pokoju pielęgniarek nasłuchała się wystarczająco dużo historii o miłości na jedną noc i o tym, jak głupio jest wymykać się nad ranem z czyjegoś pokoju.
– Masz klucz?
Wygrzebała z torebki kartę magnetyczną, ale podając mu ją, jakby się na moment zawahała.
– Wszystko w porządku? – Uniósł brwi.
– Zazwyczaj tak się nie zachowuję – wyszeptała.
– Wiem. – Uśmiechnął się, widząc jej niezdecydowanie. – Dowiedz się, że ja też nie. Może ci będzie lżej.
Uśmiechnęła się.
– Nie musimy tego robić – dodał po chwili.
Popatrzyła na niego badawczo. Żartuje, kpi? Na szczęście wyglądało na to, że jest gotów powiedzieć jej teraz dobranoc i się oddalić. A jutro wyjedzie i już się nie zobaczą. I ona nigdy się nie dowie…
Uśmiechnęła się i podała mu kartę.
– Chcę tego.
– Jesteś pewna, Mirando? Naprawdę? – Karta przez moment prawie wisiała w powietrzu.
Uśmiechnęła się szerzej. Nigdy nie była niczego bardziej pewna.
– Otwórz te cholerne drzwi, Patrick.
– Panie przodem. – Uśmiechnął się promiennie.
Drzwi zatrzasnęły się. Teraz stali we dwoje w mrocznej wnęce, a ona patrzyła na niego pożądliwie. Poczuł pulsowanie w dole brzucha. Zrobił dwa kroki i ich ciała prawie się zetknęły. Miranda pachniała mydłem i shirazem, ta mieszanka była oszałamiająca. Pochylił się, by dotknąć jej ust i powoli zacząć poznawać dotykiem jej twarz i szyję.
Jęknęła cicho. Pogłębił pocałunek i oparł ją o ścianę. Oboje dyszeli. Jej ręka odnalazła skraj jego koszulki, która po chwili wylądowała na podłodze. Wkrótce jej bluzka do niej dołączyła. Potem stanik. Sutki prężyły się pod dotykiem palców, a zamek błyskawiczny jego spodni nie stawiał specjalnego oporu.
Oderwał na chwilę usta od jej warg, by wyszeptać wyraz „łóżko”, po czym uniósł ją i – wciąż całując – skierował się w stronę wyżej wspomnianego mebla. Po drodze zahaczyli o minibar, gdzie obok torebki solonych orzeszków spoczywały trzy paczuszki prezerwatyw.
Cztery kolejne kroki wystarczyły, by dojść do łóżka. Patrick prawie rzucił Mirandę na materac, wdzięczny za to, że wychodząc do baru, nie zgasiła nocnej lampki. Dzięki temu mógł się do woli napatrzeć na jej piersi i włosy rozrzucone wokół głowy na białym prześcieradle.
Trzy prezerwatywy to wcale nie jest tak dużo…