Jedna z pięciu - ebook
Jedna z pięciu - ebook
Anastazja prowadzi normalne życie nastolatki. Jednak wszystko się zmienia. Jedna chwila wystarcza aby całe życie dziewczyny przewróciło się do góry nogami. Dziewczyna zostaje zaklęta. Dowiaduje się o jakiejś legendzie z nią związanej. Podczas trwania zaklęcia, Stazja zdobywa nowych przyjaciół, którym może zaufać. Poznaje miłość swego życia, osobę, która ją pokochała taką jaką jest.
Razem przeżywają cudowne chwile, niebezpieczne przygody. Muszą walczyć o swoje życie. Wszystko wiąże się z legendą, która nie jest prosta do odczytania.
Czy prawdziwa miłość przetrwa wszystko? Czy magia to coś wystarczającego by przeżyć? A co jeśli koniec czegoś okaże się końcem wszystkiego?...
Urszula Napierała (ur. w 1996) to urodzona w Poznaniu, spokojna romantyczka. Obecnie uczęszcza do liceum ogólnokształcącego Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach. Jest najstarsza z trójki rodzeństwa. Zamieszkuje w podpoznańskiej wsi.
Jej pasją są konie i wszystko, co ich dotyczy. Oprócz jazdy konnej, lubi rysować, słuchać muzyki, poznawać ludzi z całego świata. W przyszłości chciałaby posiadać stadninę koni, kochającą rodzinę i szerokie grono czytelników jej książek. Jest właścicielką konia Galena i psa Mike.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64343-30-8 |
Rozmiar pliku: | 842 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niedawno był koniec roku szkolnego. Właśnie rozpoczęły się wakacje. Dzień zapowiadał się naprawdę dobrze.
Właśnie zakończyłam pierwszą klasę liceum. Na szczęście, w tym roku na koniec nie byłam z niczego zagrożona i jakoś we wrześniu będę już w drugiej klasie.
– Stazja, jedziesz dzisiaj konno? – spytał się mnie tata.
– Teraz jest za gorąco, ale może pod wieczór spróbuję. – odparłam.
Dzień był naprawdę bardzo gorący i duszny. Trochę zaczęło mi się nudzić.
– Idę się przejść! – krzyknęłam do taty wychodząc z domu.
Szłam sobie przez jakiś czas drogą, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd niebo zaszły ciemne chmury i zaczęło robić się ciemno. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż była dopiero druga popołudniu i było lato. Wszystko to było bardzo dziwne.
Po chwili zrobiło mi się trochę zimno. Chciałam zawracać. Niestety okazało się, że nie wiem gdzie jestem. Byłam przerażona. Robiło się coraz ciemniej, aż w końcu nic już nie widziałam. Z przerażenia zaczęłam biec na oślep w kierunku, jak myślałam, mojego domu.
– Auć! – wrzasnęłam, ponieważ potknęłam się o coś na ziemi i upadłam.
Chyba zwichnęłam sobie kostkę, gdyż boli jak cholera i nie mogę wstać. Nagle drzewa zaczęły głośno szumieć, a mnie przeszły ciarki. Po chwili usłyszałam jak gdyby zbliżające się czyjeś kroki.
– Jest tu ktoś? – zapytałam lekko drżącym głosem, mając nadzieję że to tylko mi się wydaje.
Po tym pytaniu kroki jakby ustały.
Zaczęło się lekko rozjaśniać, ale tylko do koloru szarości. Wtedy zobaczyłam przed sobą potężną postać. Nie widziałam jej twarzy, gdyż dalej było dość ciemno i widziałam ją jako czarną plamę w otaczającej szarości.
– Kim jesteś?! – zapytałam spanikowanym głosem, widząc że ta osoba patrzy w moją stronę.
– Kiedy dzień się kończy, nadchodzi noc. Wtedy wszystko się kończy. – odparła ciemna postać, trochę ochrypłym głosem, co jeszcze bardziej mnie przeraziło, ale ona dalej mówiła – Wystarczy tylko krótka chwila aby wszystko przepadło.
Próbowałam wstać i uciec, ale nie mogłam ze względu na moją kostkę.
– Czego chcesz ode mnie! ? – wrzasnęłam i nie mogłam powstrzymać łez.
– Nie ważne kim ja jestem, ważne kim ty jesteś…
Nic z tego nie zrozumiałam. Zaczęłam czołgać się po ziemi z nadzieją że zdołam uciec.
– Stój! – krzyknęła postać, a ja byłam jak sparaliżowana – Wiem kim jesteś i wiem, że ty tego nie wiesz. Mam nadzieję że nigdy się tego nie dowiesz. Nie chcę cię teraz zabić, chociaż mogę zrobić to z łatwością…
– Więc zostaw mnie w spokoju!
– Będą próbować zabić cię też inni… Od ciebie zależy czy ich starania dojdą do skutku… Jestem na razie po twojej stronie, ale radzę ci uważać.
– Co? Na co mam uważać? I co się tu dzieje! ?
– Jesteś jedną z pięciu…
– Jakich pięciu, do cholery! ?
– Dość pytań. Zaklinam cię. Sama musisz wszystkiego się nauczyć. Będąc zaklętą, tylko ja wiem kim jesteś. Czar sam z ciebie zejdzie dopiero wtedy, gdy będzie na to odpowiedni czas.
– Jaki czar? Jakie zaklęcie? – odczuwałam coraz większą panikę.
Nagle znów zrobiło się całkowicie ciemno. Cała drżałam w panice. Pot opływał całe moje ciało.
Po chwili zorientowałam się, że ta postać szepce coś pod nosem, jakby po łacinie. Byłam cała spanikowana i czułam się jak sparaliżowana, gdyż nie mogłam się nawet lekko ruszyć. Płakałam. Chyba ze strachu przed tym, co może się wydarzyć…
Po kilku minutach zapanowała cisza.
– Nie wracaj do domu nim przestanie działać klątwa. – powiedziała szybko ta postać – Teraz tylko uciekaj i pamiętaj, że nikt nie będzie wiedział kim jesteś!
Po czym znów mówiła coś po łacinie. Tym razem trwało to krócej.
Nagle wśród ciemności rozbłysło się białe światło, przypominające błyskawicę, które pędziło wprost na mnie. Oślepiło mnie to jasne światło. Próbowałam się jakoś ruszyć, czy zasłonić choćby oczy, ale nie mogłam. Byłam dalej sparaliżowana. Wiedziałam że zaraz to światło we mnie uderzy.
I tak się stało…
Rozdział 2
Powoli otwierałam oczy. Było jasno, tak jak w normalny, letni dzień. Czyżby wszystko to mi się tylko wydawało? Jeśli tak, to świetnie, tylko dlaczego leżę na ziemi? Ocknęłam się leżąc na jakiejś polanie w lesie. Wokół było mnóstwo drzew. Głowa strasznie mnie boli. No cóż… trzeba wstać.
– Co się dzieje? – spytałam samą siebie na głos.
Nie mogę wstać… Patrzę wzdłuż swego ciała…
– Cholera! Co się ze mną stało! ? – krzyczałam na całe gardło.
Okazało się że nie jestem w swoim ciele. Jestem w ciele konia… Po kilku próbach udało mi się wstać. Cała się trzęsłam na tych czterech długich nogach.
– Gdzie jesteś! ? – zawołałam w nadziei, że tamta postać mi odpowie, ale jej nie było. Byłam cała przerażona tym, że jestem w tym ciele, ale również byłam wściekła na tamtą osobę, gdyż byłam pewna, że to ona zamieniła mnie w konia.
– Cholera! – wrzasnęłam, gdyż znów się wywaliłam.
Znowu musiałam wstać. Po pół godzinie potrafiłam już stępować. Może to nic takiego, ale uwierzcie, że dla człowieka, który został zamieniony w konia, jest to bardzo trudne.
„Uciekaj” to jedno słowo utkwiło mi w pamięci.
Pamiętam, że to usłyszałam i coś jasnego we mnie walnęło. Co to wszystko miało znaczyć? Dlaczego ten ktoś twierdził, że nie wiem kim jestem? No, teraz wygląda na to, iż jestem człowiekiem w ciele konia, jeśli dalej można nazwać mnie człowiekiem…
Po pewnym czasie zaczęłam już galopować. Jeny, jakie to piękne uczucie pędzić tak przed siebie, być szybkim niczym wiatr. Może i podczas galopu czułam się cudownie, ale i tak wolałam być człowiekiem, w ciele człowieka. W swoim ciele… Ale z drugiej strony cieszyłam się, że zostałam zamieniona akurat w konia, a nie przykładowo w świnię.
Po chwili zgłodniałam. Wiem, że konie jedzą trawę, której tutaj było mnóstwo, ale nie wyobrażałam sobie abym mogła zjeść choć garść czegoś takiego. Niestety byłam bardzo głodna, więc z zamkniętymi oczyma skubnęłam trochę tej zielonej trawy. O dziwo, nie było to złe. Będąc roślinożercą, trawa chcąc czy nie, smakowała mi.
Biegałam przez jakiś czas, kiedy znalazłam w lesie źródło. Chciało mi się pić, więc napiłam się z niego. Podczas gdy zagłuszałam wodą swe pragnienie, coś usłyszałam. Usłyszałam galop koni. Będąc koniem miałam lepszy słuch, więc słyszałam je już z daleka. Stanęłam patrząc w kierunku hałasu. Przez chwilę zapomniałam że jestem w ciele konia, i dopiero gdy zauważyłam że jeźdźcy na koniach celują we mnie lassem, otrząsnęłam się i zaczęłam uciekać.
– Zostawcie mnie! Jestem człowiekiem! – krzyczałam, ale oni mnie nie rozumieli.
Galopowałam najszybciej jak potrafiłam… może nawet przeszłam w cwał. Pędziłam tak szybko, że wydawało mi się że frunę w powietrzu. Drzewa mijałam z ogromną szybkością. Czułam, że niektóre gałęzie odbijają się ode mnie, ale nie czułam bólu… Byłam bardzo skoncentrowana na tym by jeszcze szybciej uciekać.
Niestety ci, którzy mnie ścigali, potrafili równie szybko pędzić… Trudno się dziwić. Ich konie uczyły się biegać od urodzenia na czterech nogach, ja zaledwie od kilku godzin. Przebiegłam jeszcze kilka metrów, gdy nagle coś szarpnęło mnie za szyję do tyłu. Było to lasso jednego z jeźdźców. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazło się ono na mojej szyi. Następnie szarpnięto mnie znów tym lassem za szyję do tyłu tak, że niemalże wyprowadziło mnie z równowagi. Jednak dalej próbowałam uciekać. Tych jeźdźców było chyba tylko trzech, ale i tak zdołali mnie otoczyć.
– Rzućcie wasze lassa na tego konia, gdyż sam nie dam rady go utrzymać! – krzyknął jeden z nich.
Po jego rozkazie, pozostali również rzucili we mnie celnie swymi lassami.
Nie mogłam się ruszyć. Byłam znów jak sparaliżowana. Po pewnym czasie przestałam się już wyrywać, gdyż uświadomiłam sobie, że im bardziej się wyrywam, tym bardziej kaleczą mnie ich lassa.
– Jest już nasza! – krzyknął drugi z nich.
Miałam nadzieję, że zaraz mi odwiążą te liny, lecz oni nie mieli na to najmniejszej chęci.
– Proszę puśćcie mnie! – wołałam, ale nikt mnie nie rozumiał.
Ustawili się jak gdyby w trójkąt. Jeden z nich, przypuszczam że ich szef, jechał przede mną, ciągnąc mnie za sobą. Drugi z nich, jechał po mojej lewej, a trzeci po prawej. Pewnie uważali bym nigdzie nie uciekła. Niestety każdy z nich trzymał mnie na lasso i chcąc nie chcąc, musiałam iść tam gdzie chcieli.
Szliśmy tak jakieś pół godziny. Byłam całkowicie wymęczona. Po chwili dotarliśmy do jakiejś dość dużej stadniny. Posiadłość wyglądała na zadbaną. Było kilka budynków… nie wiem dokładnie ile, gdyż byłam już bardzo zmęczona… oczy mi się już kleiły…
Szczerze mówiąc, cała ta stadnina wyglądała tak jak wiele z filmów… Miała duże terytorium.
Ludzie zeszli z koni, wciąż trzymając mnie na linach. W ten sposób zapchali mnie do jednej z dwóch wielkich stajni i umieścili w jednym z boksów.
Stajnia w środku wyglądała na zadbaną. W każdym z boksów była świeża ściółka. Co jeszcze ciekawego to to, że w każdym boksie było okno, dzięki czemu w stajni było dość jasno. W stajni było wiele koni… nie miałam dość siły by przyglądać się im wszystkim… W końcu uwolnili mnie ze sznurów. Patrzyłam jeszcze tylko jak wychodzą… Byłam bardzo zmęczona i od razu padłam na ziemię… i zasnęłam…
Rozdział 3
Obudziłam się chyba dopiero następnego dnia. Miałam nadzieję, że wszystko mi się śniło. Niestety tak nie było, a co najgorsze, wciąż byłam w tym końskim ciele.
Nagle usłyszałam zbliżające się ludzkie kroki. Podniosłam głowę do góry.
Ujrzałam tych samych trzech mężczyzn, którzy mnie schwytali. Po chwili zobaczyłam jeszcze jedną idącą z nimi postać. Był to bardzo przystojny chłopak, w wieku mniej więcej 19 lat. Cała czwórka zbliżała się w moim kierunku.
– Jack, to ta klacz, o której ci opowiadaliśmy. – zwrócił się jeden z mężczyzn do chłopaka.
On zaś zaczął się na mnie patrzeć, tak jakby nigdy nie widział człowieka, ani konia.
– Ile ma lat? – zapytał drugi mężczyzna pierwszego.
– Trudno u niej to stwierdzić… – odparł – widać, że jest młoda, lecz po raz pierwszy, nie umiem stwierdzić ile ma lat.
– Nieważne ile ma lat… – odparł lekko nieśmiało chłopak – i tak jest piękna.
Gdybym była we własnym ciele, stałabym się cała czerwona.
– Cieszę się że ci się podoba. – powiedział pierwszy facet, po czym szybko dodał – Ona jest twoja. Weź ją na padok i zobaczymy jak się rusza.
Chłopak zrobił to co mu kazano. Oczywiście zbyt łatwo mu to nie poszło.
Najpierw próbował założyć mi kantar. Wtedy ja zaczęłam kręcić się we wszystkie strony. Jednak w pewnej chwili zobaczyłam, iż jeden z mężczyzn podniósł do góry wielki sznur. Wtedy wiedziałam, że muszę dać sobie założyć ten okropny czerwony kantar, gdyż w przeciwnym wypadku znów będę miała linę na szyi.
W końcu Jack założył mi kantar i przypiął uwiąz, którym ciągnął mnie za sobą.
Po chwili byliśmy już na padoku.
– Teraz ją odepnij! – krzyknął najwyższy z mężczyzn.
Gdy tylko poczułam swobodę, zaczęłam galopować. Galopowałam bardzo szybko i robiłam ostre zakręty. Wiedziałam że muszę się jakoś stąd wydostać.
Nigdy nie skakałam przez przeszkody, jako koń, ale chciałam być wolna. Wzięłam więc wielki rozbieg i skoczyłam nad ogrodzeniem. Udało mi się pokonać wysoką przeszkodę, lecz nie cieszyłam się zbyt długo…
Mężczyźni widzieli jak przymierzałam się do skoku, i podczas skoku złapali mnie znów na lasso. Przy lądowaniu straciłam równowagę i wywaliłam się jak długa. Leżałam tak na boku i nie mogłam wstać. Gdy zauważył to ten przystojniak, podbiegł do mnie masując moje długie końskie nogi.
– Przestańcie! – wrzasnął do mężczyzn – Robicie w ten sposób jej krzywdę!
Po chwili odwiązał liny z mojej szyi i pomógł mi wstać.
– Nie panikuj tak. – powiedział, chyba ich szef, sądząc po jego wyglądzie – To tylko koń. Nie możemy pozwolić na to, by ten koń zdemolował całe nasze ranczo.
– To nie jest zwykły koń. To najpiękniejsza klacz jaką kiedykolwiek widziałem. Ona nie chce nic tu zepsuć. Ona po prostu się nas wszystkich boi.
Gdy to mówił, widziałam w jego oczach litość. Wtedy zrozumiałam że mogę mu zaufać. Niestety chyba tylko na mnie sprawiał takie wrażenie, gdyż mężczyźni go wyśmiali.
– Jackson, to tylko koń. Jeden z wielu. Osiodłaj ją i pokaż nam, że się nie mylimy.
Chłopak spojrzał na mnie bojąc się, co może się stać gdy będzie musiał się na mnie wdrapać. Przywiązał mnie do słupa od ogrodzenia i poszedł po cały rząd i szczotki. Jeszcze przez chwilę próbowałam się wyrywać, lecz obok mnie stało trzech potężnych mężczyzn, którzy jak wiedziałam, nie zawahają się użyć przemocy względem mnie. Chłopak przyszedł z powrotem dość szybko, pewnie nie ufał im, tak samo jak ja. Wziął zgrzebło i zaczął mnie szczotkować.
Nie cierpię tego… – pomyślałam w duchu.
Następnie zaczął czyścić mi kopyta. Trochę się z nim pobawiłam, gdyż ile razy próbował podnieść mi tylnie kopyto, tyle razy dostał z ogona. Mimo to nie poddawał się. Następnie zdjął mi kantar, który przypiął do mojej szyi, i zaczął zakładać czarne ogłowie.
Jako koń byłam dość wysoka i gdy podniosłam głowę do góry, Jack musiał trochę poskakać by mi ją obniżyć, ażeby włożyć mi w pysk uzdę. Gdy ogłowie było już dopasowane na mojej głowie, założył mi czerwony czaprak. Intuicyjnie odkopnęłam w bok i dostał on w udo z mojego kopyta.
– Ha ha ha… jakoś nie wydaje się, by ten koń był jakiś nadzwyczajny– powiedział jeden z mężczyzn.
Chłopak zacisnął z bólu, a zarazem z lekkiego podenerwowania, wargi i zarzucił mi siodło na grzbiet. Tym razem pohamowałam się by go nie kopnąć.
Zaczął podpinać siodło.
– Cholera! Przestań! – wrzeszczałam, ale on nic nie rozumiał.
Gdy podpiął popręg, czułam się jak sardynka w puszce.
– Dobra, udało ci się ubrać tego konia. Teraz wsiadaj.
Chłopak włożył nogę w strzemię, wcześniej odwiązując mnie od słupka. Wybił się w górę, i tak szybko jak się odbił, tak szybko był znów na ziemi. Mężczyźni znów zaczęli się z niego śmiać. On stanął przede mną i zaczął wpatrywać się prosto w moje oczy. Wtedy poczułam wszystko co on czuje. Czułam jego podziw mną i zauroczenie, jego ból i smutek, jaki sprawiają mu wyśmiewiska ze strony mężczyzn, ale także wielką ufność w stosunku do mnie.
To wszystko lekko mnie poruszyło. Wiedziałam że powinnam uciekać, ale w końcu gdyby nie Jack, nie wiadomo co oni by ze mną zrobili. W tamtej chwili, tak jakby poddałam się Jack'owi i pozwoliłam mu się dosiąść. Mężczyźni byli lekko zdziwieni, ale bardziej zdziwiony był chyba Jack.
– No dalej, pokaż nam co potrafisz. – powiedział najmniej zdziwiony mężczyzna.
Chłopak był pełny adrenaliny i był w lekkim szoku, że siedzi na mnie.
Przed tą klątwą uwielbiałam jeździć konno i wiedziałam jak konie powinny jeździć pod siodłem. Sama z siebie zaczęłam jechać lekko stępem, aby jeździec nade mną nie spanikował. Jechałam w kółko po wyznaczonej drużce. Wszyscy byli w szoku. Po dwóch kółkach przeszłam do kłusa.
Jack przez chwilę nie mógł utrzymać równowagi, ale po pewnym czasie wczuł się. Po trzech okrążeniach przeszłam w galop. Taki lekki patataj, by Jack od razu nie spadł. On niestety lekko się wystraszył i zachwiał, ale na szczęście nie spadł. Po kilku okrążeniach przeszliśmy do kłusa, stępa, aż w końcu zatrzymałam się. Jack zszedł i rozsiodłał mnie. W tej chwili mężczyznom opadły szczęki. Jakson widząc to, lekko uśmiechnął się do mnie i szepnął mi do ucha – dziękuję.
– Spoko, ale to był pierwszy i ostatni raz. Zrozumiałeś? – Mówiłam do niego, ale zapomniałam, że ludzie mnie nie rozumieją.
Wtedy chłopak wypuścił mnie na padok do innych koni.
– Bądź dla tych koni miła. – powiedział do mnie dodając szybko – tak, jak dla mnie.
Puścił mnie i poczułam znów wolność. Zaczęłam galopować, ale tym razem nie próbowałam uciekać, gdyż ten płot był jeszcze wyższy od poprzedniego.
Razem ze mną na łące były dwie gniade klacze i jeden siwy wałach.
To były te same konie, które mnie ścigały, z czego wnioskowałam, że należą do tych trzech mężczyzn. Obawiałam się jednak tego, iż będą takie jak ich właściciele. No i nie wiem czy zwierzęta mnie rozumieją. Dlatego wolałam jeść trawę w pewnej odległości od nich.