- W empik go
Jedno królestwo. Tom 1. Trwoga - ebook
Jedno królestwo. Tom 1. Trwoga - ebook
Spowita w mroku kraina Kurhan stała się wyzwaniem dla ogromnej liczby śmiałków. Ze wszystkich stron świata wyruszyły okręty pełne wojowników żądnych przygód. Dali skusić się mirażem łatwych bogactw, będących niemal w zasięgu ręki
Los jednak nie był dla nich łaskawy. Zło uwięzione przed wiekami na wyspie, dotąd poza nią nieznane, zostało uwolnione. Nie trzeba było długo czekać na to, co musiało nastąpić. Krwawa łuna ogarnęła całą krainę.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67787-22-2 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wpis w księdze pokładowej
Ktoś kiedyś mówił mi o zielonym świecie – ogromnym, pięknym, pełnym śmiechu i nadziei. Ale kiedy pojawił się on, ten, którego imię napawało trwogą ludzi, zmieniło się wszystko. Popiół zastępował niebo, a ziemia została prochem.
Alkid
Największy z portów Modar położony na wyspie Azao był usytuowany między dwiema ogromnymi górami i razem z zamkiem tworzył twierdzę. Na zboczach tych gór wzniesiono warownie, zaś nad portem górowała ogromna latarnia morska nazywana Cudem Azao. Była widoczna dla statków z odległości dwudziestu mil morskich. Jej blask wprawiał niejednego marynarza w osłupienie. Przystań mogła pomieścić czterdzieści różnych jednostek – począwszy od szalup po okręty liniowe. Po wpłynięciu do portu można było zobaczyć doki, stragany i uporządkowane alejki, a podnosząc lekko głowę do góry – zamek wydrążony w skałach.
Zejść na ląd można było po ułożonych równolegle mostkach. W porcie ciągle się coś działo – a to jakiś statek był rozładowywany, a to któryś wypływał w morze. Kamienna droga prowadziła z przystani do centrum miasta. Tam rozwidlała się w kierunku zamku i reszty wyspy, gdzie znajdowały się zwykłe gospodarstwa oraz domy zamożnych ludzi. Uwagę osób kierujących się do zamku przykuwały starannie ułożone kamienne bloki tworzące ogromne mury obronne. W ich środku – jak paszcza lwa – rozwierały się potężne wrota, za którymi w razie niebezpieczeństwa można było opuścić żelazną kratę. Dalej znajdowały się posterunki wojskowe, a za nimi była mniejsza brama prowadząca na dziedziniec główny. Droga do niego i biegnące wzdłuż niej kanały odprowadzające wodę były wyłożone kamieniami. Oczywiście nie mogło również zabraknąć przepięknych ogrodów zamkowych, w których król przyjmował dostojników.
Dziedziniec zamkowy stanowił ogromną przestrzeń. Po prawej stronie znajdował się garnizon, obok niego dobrze strzeżona zbrojownia, schody prowadzące na mury i do wież strażniczych. Lewa strona to stajnie królewskie, z których dochodziły odgłosy źrebiąt i dorosłych rumaków. Słychać było gwar ludzi przechadzających się koło fontanny połączonej z uroczym wodospadem. Oczom osób zbliżających się do schodów ukazywały się dwa ogromne posągi, budzące respekt kolosy. Wrota prowadzące do zamku wykonano z drzewa dębowego. Zdobiły je płaskorzeźby przedstawiające dawne potyczki. Dalej znajdował się korytarz, po obu jego stronach kolumny oraz schody wiodące w różnych kierunkach. Oczywiście było też zejście do katakumb pilnowane przez straż. No i wreszcie ostatnie wrota – do sali tronowej – złote drzwi z wyrzeźbionymi podobiznami królów. Po ich przekroczeniu można było ujrzeć coś niesamowitego – naturalnej wielkości posągi dawnych władców, rozmaitą broń wiszącą na ścianach i piękne marmurowe płyty na podłodze. Na środku leżał dywan, po którym dochodziło się do tego najważniejszego miejsca – stojącego na podeście tronu, którego oparcie obito aksamitem.
Król Dorian obudził się, kiedy słońce dopiero zaczynało wschodzić. Lubił widok swojego królestwa dotykany blaskiem budzącego się dnia. Wyglądało wtedy tak majestatycznie, spokojnie. Udało się je odbudować – myślał, drapiąc brodę. W oddali zobaczył chmarę ptaków latających nad kopalnią. Dzisiaj miał się tam udać, żeby sprawdzić, jak idą postępy nad wydobyciem złota, i poprosić swojego dowódcę o opiekę nad jednym z bliźniaków.
WYSPA AGOJ
Zaczynał się normalny dzień na wyspie Agoj. Czas płynął powoli. Robotnicy budzili się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Warta nocna została zastąpiona przez dzienną. Po śniadaniu strażnicy otwierali kopalnię i pomieszczenia z narzędziami wydawanymi robotnikom do pracy.
Wśród tych robotników znajdował się Mehajro, który zabierał swoją ulubioną skrzyneczkę do pracy i wchodził przez ogromne drewniane wrota. Jak każdego ranka poklepał trzy razy prawe skrzydło, witając się ze swoją ukochaną kopalnią.
Nad jego głową biegły liny służące do wyciągania wiader z minerałami. Mechanizm działania kopalni wydawał się prosty: od samej góry do dołu, aż do szybów, zostały rozstawione pomosty połączone linami, wszystko zaś napędzane było specjalnymi kołami z blokadami.
Mehajro wchodził w korytarz, gdzie skończył wczorajszego dnia pracę. Znał kopalnię jak nikt inny. Im głębiej schodził, tym bardziej odczuwał narastający chłód, narzucił więc kaftan. Docierając na miejsce, wyjął swój ulubiony młotek i dłuto i zaczął odkuwać z kamieni bryłę. Dudnienie rozchodziło się po całej grocie. Jemu to jednak nie przeszkadzało.
*
W jednej z chat na wyspie Agoj mieszkał Septus, główny dowódca straży. Kiedy jego podwładni wykonywali już obowiązki, on smacznie chrapał. W końcu jednak dobiegające zza okna krzyki bawiących się dzieci obudziły mężczyznę.
– Jest za jasno, a niech to szlag, zaspałem! – zorientował się natychmiast i zerwał na równe nogi.
Nie mógł znaleźć spodni ani koszuli. Zachciało mi się wczoraj piwa, teraz mam za swoje – zganił się w myślach. Jakoś udało mu się pozbierać rzeczy i już po chwili wychodził z chatki, dopinając skórzany pas z mieczem, którego głownię zdobił lew. Po drodze musiał zajść do chaty służek. Nie lubił tego, wobec kobiet cechowała go nieśmiałość i zawsze się rumienił. Gdy otworzył tylne drzwi, do jego nosa dotarły przyjemne zapachy potraw. Zaburczało mu w brzuchu, ale nie miał teraz czasu na jedzenie.
Tego dnia przypływał do kopalni król i jego synowie. Septus szybkim krokiem wszedł na mury, trzymając za głownię swój ulubiony miecz. Jego kroki odbijały się głośnym echem od kamieni. Wiedział, że lada moment będzie cumował statek z władcą. Siła przyzwyczajenia kazała mu sprawdzić, czy przed kopalnią robotnicy ładowali wozy i czy któryś z nich się nie awanturuje o rozlewane przez służki piwo. Za bramą czekało na niego dwóch przybocznych, którzy bez słowa podążyli za nim. Im bliżej portu się znajdowali, tym głośniej słyszeli szum morza. Zdążyli na przypłynięcie władcy w ostatniej chwili, ponieważ załoga właśnie opuszczała trap.
– Kłaniam się, królu Dorianie. – Septus schylił głowę przed władcą. – Witajcie i wy, książęta.
– Jak się masz, przyjacielu. Widzę, że nawyków nie zmieniasz. – Król wskazał na miecz w dłoni dowódcy. – Jak samopoczucie?
– Dziękuję, królu, bardzo dobrze. A miecz – Septus zerknął na broń – pozwala mi zebrać lepiej myśli. Proszę tędy.
Poszli w stronę kopalni drogą usypaną z drobnych kamieni. Wszyscy witali króla, machając i uśmiechając się, na co on odpowiadał skinieniem głowy i serdecznym uśmiechem. Dostojni goście zaczęli wizytę od krótkiego spotkania w siedzibie dowódcy. Usiedli do stołu przygotowanego przez służbę na uroczysty obiad. Król zajął honorowe miejsce na jego szczycie. Po jego prawej stronie usiadł Tyron, po lewej Tynos, natomiast naprzeciw zasiadł generał Septus.
– Opowiadaj, generale, jak przebiega praca – zaproponował król Dorian.
– Na razie w porządku. Wydobycie idzie sprawnie, niczego nam nie brakuje. Ciekaw jestem wieści z zamku – przełknął kęs Septus.
Tymczasem kucharki nalały do kielichów najlepszego wina, jakie znajdowało się w spiżarni. Na danie główne podały pieczoną rybę z ziemniakami i sałatką z sezonowych warzyw.
– Dobrze – odezwał się król, nakładając sobie na talerz pięknie pachnące dania. – Synowie zdrowi, jak widać. Niedługo odbędzie się bal z okazji zaręczyn Tyrona. Otrzymasz, generale, oficjalne zaproszenie. Chciałbym również, aby Tynos został tutaj, pod twoimi rozkazami.
– Będę zaszczycony. Zaopiekuję się księciem i udzielę mu wszelkich niezbędnych wskazówek – odpowiedział nieco zszokowany dowódca. Nie sądził, że dostanie królewicza pod opiekę, co stanowiło miłe zaskoczenie.
– Kiedy będziecie gotowi do transportu złota? – zapytał król, kończąc pałaszować przepyszną rybę.
– Za dwa, może trzy dni, jeśli się pogoda nie zepsuje – odpowiedział Septus, wyglądając, jakby w głowie analizował ostatnie warunki pogodowe.
– Rozumiem. Prowadź zatem do kopalni – rozkazał Dorian, wstając od stołu.
Opuścili izbę i ruszyli za generałem, którego na krok nie odstępowało dwóch strażników. Septus, idąc przodem, kątem oka sprawdzał, czy robotnicy wykonują swoje zadania i nikt nie wszczyna awantury o piwo. Robił to już z nawyku, nawet przy wizycie króla.
Po wejściu do szybu Dorian poczuł zimne, wilgotne powietrze. Przywitali go poddani. Spytał ich o warunki pracy, więc rozpoczęły się raporty. Król poprosił Septusa o wezwanie Mehajra. Dowódca wysłał jednego ze strażników w głąb kopalni. Szyb prowadził ponad półtora kilometra do miejsca, w którym Mehajro pracował. Żołnierz, schodząc, czuł coraz większy chłód, a z powodu panującej wilgoci zaczął kichać.
– Mehajro, król cię wzywa – odezwał się, kiedy zobaczył ekonoma.
– Ruszajmy zatem, a wy kontynuujcie pracę – polecił robotnikom i ruszył z żołnierzem w drogę powrotną.
*
Tymczasem Dorian, spacerując po kopalni, zmarzł. Martwił się o wydobycie złota. Miał zamiar zejść w głąb szybów, kiedy zjawił się ekonom.
– Panie, wzywałeś mnie. – Mehajro skłonił się nisko.
Na twarzy przybyłego znajdowały się resztki jakiejś dziwnej masy, co dla postronnych osób mogło wydawać się widokiem niecodziennym, ale dla pracowników stanowiło rzecz tak zwyczajną jak wschód słońca o poranku i jego zachód wieczorem
– Tak. Pierwszy raz widzę cię takiego umorusanego. – Uśmiechnął się Dorian. – Musimy porozmawiać na osobności.
Mogłem chociaż twarz przemyć – skarcił się w myślach Mehajro, wstydząc się, że przyszedł przed oblicze króla w takim stanie.
– Może się przejdziemy? – zaproponował władca, wskazując jeden z długich tuneli.
Gdy odeszli wystarczająco daleko, zaczęli rozmawiać.
– Co budzi twój niepokój, królu? – zapytał nadzorca kopalni poważnym głosem.
– Martwię się o wydobycie. Mam jakieś złe przeczucia, że niedługo może nam zabraknąć złota – rzekł władca.
– W najbliższym czasie to nie nastąpi. Już moja w tym głowa. Staramy się otwierać nowe szyby i przebijać do innych pokładów.
– Oby wam się udało – odpowiedział zmartwiony Dorian. – Zostawiam u was Tynosa. Chciałbym, żebyś go nauczył zarządzania kopalnią.
– Oczywiście. To zaszczyt mieć za ucznia twojego syna, panie. Jeśli pozwolisz, osobiście odprowadzę cię do portu.
*
Przed kopalnią wszyscy na nich czekali.
– Pora wracać. Zobaczymy się na balu – powiedział Dorian, kierując słowa do Septusa, a następnie zwrócił się do syna: – Tynosie, sprawuj się dobrze i mnie nie zawiedź.
– Nie zawiodę cię, ojcze – przyrzekł królewicz i się skłonił.
WYSPA AZAO. ZAMEK
Od powrotu z inspekcji króla nie opuszczały ponure myśli. Ostatniej nocy nie mógł zasnąć, a kiedy już udała mu się ta sztuka, dręczyły go koszmary, że jego królestwo zostało zamienione w zgliszcza, bez ludzi i ograbione z wszelkich dóbr. Dorian przebudził się z głośnym krzykiem. Usiadł na łożu i próbował się pozbierać po pełnym grozy śnie. Na zewnątrz zaczynało świtać. Wstał i zawołał służbę.
Po chwili sługa stanął w drzwiach sypialni i skłonił się nisko.
– Poproś mojego syna i przygotuj mi odzienie – zaordynował władca.
Służący ukłonił się ponownie i wyszedł. Mijając służbę, Falk wydał dyspozycje, a sam udał się do komnaty księcia Tyrona i zapukał.
– Proszę wejść – usłyszał głos zza drzwi.
– Przepraszam, książę, że nachodzę o tak wczesnej porze, ale ojciec prosi waszą wysokość do siebie.
– Zaraz się do niego udam, tylko się ubiorę – odpowiedział młodzieniec.
– Coś jeszcze mogę zrobić dla waszej wysokości?
– Może wiesz, dlaczego ojciec wzywa mnie o tak wczesnej porze? – zapytał Tyron, poprawiając mankiet koszuli.
– Z całym szacunkiem, panie, ale król nie zwierza mi się ze swoich planów.
– Oczywiście, w takim razie jesteś wolny.
Parę minut później Tyron zjawił się w komnacie króla.
– Ojcze, wzywałeś mnie.
– Tak, usiądź – polecił król, wskazując jedno ze starannie wykonanych dębowych krzeseł. – Jak wiesz, synu, jutro przybędą do nas goście z innych królestw. Postanowiłem, że wypłyniesz na powitanie króla Kordiana i jego córki Andżeliki.
– Czy ich przybycie wiąże się z planowanym transportem złota? – zapytał Tyron, słusznie łącząc oba fakty.
– Tak, synu. Ten transport jest darem dla ciebie i twojej przyszłej żony.
Na ustach Tyrona pojawił się uśmiech. Królewicz był wdzięczny ojcu, że chce zadbać o jego dostatek, jako że nie wypadało zawierać małżeństwa bez wystarczającej ilości złota.
– Dziękuję, ojcze.
– Chodźmy na śniadanie, synu – powiedział król i lekko skinął głową, uśmiechając się ciepło.
Przeszli do małej jadalni znajdującej się obok sypialni króla. To niewielkie pomieszczenie ze stołem na środku było ulubionym miejscem Doriana nad rankiem, bo zapewniało spokój i ciszę. Kiedy Falk podawał im kolejne talerze, słońce jeszcze nieśmiało obdarzało jedzących swoimi wczesnymi promieniami.
– Coś jeszcze, panie? – zapytał służący.
– Możesz odejść – powiedział król, a potem zwrócił się do Tyrona: – Twoje małżeństwo połączy nasze królestwa i umocni sojusz.
– Wiem. A poza tym – Tyron uśmiechnął się znacząco – królewna jest bardzo ładna.
– Na przyjęciu ogłosimy wasze zaręczyny, a później zorganizujemy wystawny ślub i wesele – rozmarzył się Dorian, wyobrażając sobie piękną uroczystość. Przed oczami zobaczył ślub i bal na miarę dwóch potężnych zjednoczonych sojuszem królestw.
– Bardzo się z tego cieszę, ojcze.
– Król Kordian jest wpływowy i bogaty, razem się wychowywaliśmy w dzieciństwie, ale potem nasze drogi się rozeszły. Odkąd twój dziadek pokłócił się ze stryjem, nie mieliśmy możliwości widywania się.
– Zawsze podziwiałem jeźdźców, których szkoli się w królestwie wuja – przyznał młody królewicz.
– Tak, są wspaniali. Jeszcze za czasów jego teścia na tej pięknej wyspie kultywowano szkolenia najlepszych synów szlacheckich na doskonałych jeźdźców – przyznał Dorian i zaraz zadał pytanie: – A wiedziałeś, że nasze okręty powstają z najlepszego drzewa, które porastają wyspę?
– Gdzieś o tym czytałem, ojcze. Powiesz mi coś innego, czego jeszcze nie słyszałem?
– Hmm, w zamku wuja znajdują się sekretne przejścia, o których wie jedynie kilka osób. Jako dzieci ganialiśmy się nimi cały czas. Nieraz się gubiliśmy i wchodziliśmy tam, gdzie nie trzeba.
– Też tak chcę. Szkoda, że u nas nie ma takich korytarzy – odpowiedział smutny Tyron.
Władca podniósł się od stołu. Kiedy stanął w drzwiach, odwrócił się i zerknął na syna.
– Rusz się, chłopcze – rzucił z uśmiechem.
– Idę, ojcze.
Weszli do sali balowej. Na ścianach znajdowały się rozmaite obrazy członków rodziny królewskiej, a w każdym rogu stały przepiękne posągi. Pachniało kwiatami, co stanowiło gest w kierunku panny Andżeliki. Po prawej stronie znajdowały się stoły i krzesła, które oczekiwały na ustawienie. Na środku sali stał Falk i pilnował wszystkiego. Czasem krzyknął na kogoś, że źle zawiesił dekorację, innym razem pochwalił za idealny dobór kwiatów w bukiecie. Był w swoim żywiole, a król Dorian musiał przyznać, że doskonale sprawdzał się w przygotowaniu tak ważnego wydarzenia.
– Synu, nie przeszkadzajmy Falkowi. Lepiej przejdźmy się do portu, by zobaczyć, jak idzie Alkidowi.
WYSPA AZAO. PORT MODAR
Na przystani praca aż wrzała. Każdy z marynarzy wiedział, co miał robić. Jedni czyścili armaty, inni poprawiali żagle. Dorian z synem szli przez mostki i przyglądali się, jak dumnie prezentuje się królewska flota. Zacumowane okręty zawsze robiły ogromne wrażenie na młodym królewiczu. Odkąd ówcześnie panujący Dorian przejął władzę, armada zmieniła się nie do poznania, a pod rozkazami kapitana Alkida stała się niezwykle skuteczna. Dorian najbardziej jednak lubił podziwiać latarnię morską.
Przypomniał sobie, jak ją odbudowywali. Nawet on sam targał ciężkie kamienie, często upadając, zawsze jednak wtedy wstawał i wracał do pracy. A teraz mógł podziwiać to, czego między innymi sam dokonał.
Po dotarciu do statku reprezentacyjnego król i jego syn weszli na pokład. Król zwrócił się do jednego z marynarzy, który mocował liny na burcie:
– Gdzie znajdę kapitana?
– Sprawdza stan zaopatrzenia, panie – odpowiedział młodzieniec z szerokim uśmiechem na ustach.
– Dziękuję.
Zaopatrzenie mieściło się na samym dole okrętu, dlatego tam właśnie się skierowali. Schody stawały się niezwykle strome, a kiedy schodzili coraz niżej, robiło się ponuro i zimno. Gdzie nie spojrzeć, znajdowały się pajęczyny. Króla przeszły ciarki na samą myśl o tym, że mógłby znaleźć się sam w tym miejscu. Tu jest gorzej niż w lochach – pomyślał.
– Alkidzie, gdzie cię wygnało? Muszę schodzić do ciebie w takie okropne miejsce. – Dorian skrzywił usta w geście niezadowolenia.
– Król dobrze sobie radzi – uśmiechnął się Alkid. – Muszę sam sprawdzić, czy wszystko gotowe. Te łachudry myślą tylko o rumie. Są nieraz gorsi niż ja. O, mamy młodego gościa! – Kapitan dopiero teraz dostrzegł księcia i uśmiechnął się do niego serdecznie.
– Ty płyniesz do Agoj, kapitanie. A kto wypłynie okrętem reprezentacyjnym? – zapytał król.
– Mam odpowiedniego kandydata – odpowiedział dumny mężczyzna. – Jak to dobrze, królu, że ja nie muszę płynąć. Nienawidzę takich maskarad.
– Wiem o tym – przyznał król. Był to jeden z powodów, dlaczego nie Alkid wypływał na powitanie gości z Korridy. Drugim, znacznie ważniejszym, był fakt, że wyłącznie jemu Dorian ufał wystarczająco, by powierzyć mu w opiekę tak znaczną ilość złota. – Zawołaj tego człowieka.
– Adrianie, chodź tu, nikczemniku!
Kiedy marynarz schodził po schodach, jego czarne włosy opadały mu na policzki, zasłaniając oczy. Cały pokryty kurzem, próbował się otrzepać, co nie przyniosło zamierzonego skutku. Łapiąc oddech, wciągnął trochę kurzu i zaczął kaszleć. Machał rękoma, rozganiając tuman, po chwili jednak zaprzestał i zrezygnowany dołączył do reszty.
– Poznaj, królu, mojego bosmana – przedstawił go kapitan, po czym zaczął go strofować: – Aleś się zaprezentował, wyglądasz, jakbyś się wyspał w mące.
– Z tobą, bosmanie, popłynie Tyron – poinformował przybyłego król. – Mam inne sprawy na głowie.
– Z decyzją króla dyskutować nie będziemy. Adrianie, pokaż księciu okręt. Przydaj się na coś, dlaczego stoisz jak maszt? – pospieszył go, widząc, że ten nie rusza się z miejsca.
– Tak, kapitanie – powiedział bosman.
– Alkidzie, dopilnuj reszty. Wracam na zamek. – Dorian pożegnał się gestem dłoni i ruszył stromymi schodami w górę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------