- W empik go
Jednodworzec Owsianikow - ebook
Jednodworzec Owsianikow - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 171 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poznałem go, jak już wiadomo czytelnikowi, u Radiłowa i na trzeci dzień pojechałem do niego. Zastałem go w domu. Siedział w wielkim skórzanym fotelu i czytał Żywoty świętych. Szary kot mruczał mu na ramieniu. Przyjął mnie swoim zwyczajem uprzejmie i dostojnie. Wdaliśmy się w rozmowę.
– Proszę mi prawdę powiedzieć, Łuko Pietrowiczu – powiedziałem między innymi – przecież dawniej, za pańskich czasów, lepiej było?
– Racja, z tym i owym było lepiej, powiem panu – odparł Owsianikow – żyło się spokojnie, dostatek był większy, racja… Ale jednak teraz jest lepiej, a jak Bóg da, dzieciom pana będzie jeszcze lepiej.
– A ja się spodziewałem, Łuko Pietrowiczu, że pan mi będzie dawne czasy chwalił.
– Nie, dawnych czasów nie mam znów tak bardzo za co chwalić. No choćby, na ten przykład, pan jest dziedzicem, takim samym dziedzicem jak nieboszczyk pański dziadek, a już nie będzie pan miał takiej władzy! Sam pan zresztą już jest innym człowiekiem. Uciskają nas jeszcze teraz niektórzy panowie, ale bez tego widać obejść się nie może. Ale trudno – i to minie. Nie, już dziś nie zobaczę tego, na co się napatrzyłem za młodu.
– No, a czego na przykład?
– A choćby, na przykład, opowiem znów o pańskim dziadku. Twardy był człowiek! Krzywdził naszych. Chyba pan zna – jakżeby pan własnej ziemi nie znał – ten klin, co się ciągnie od Czepłygina do. Malinina?… Zasiał pan tam teraz owies. Przecie ten klin jest nasz – nasz od końca do końca. Dziad pański nam go odebrał; wyjechał kiedyś konno, wskazał ręką, powiada: „To moje” – i wziął sobie. Nieboszczyk mój ojciec, Panie świeć nad jego duszą, człowiek był sprawiedliwy, ale także gorączka, nie wytrzymał – kto by zresztą chciał własne mienie tracić? – i złożył podanie do sądu. Ale tylko on podał, inni nie podali – zlękli się. Doniesiono więc pańskiemu dziadkowi, że Piotr Owsianikow pana skarży, że to niby ziemię mu pan zabrał… Dziadek pański od razu przysłał do nas swego łowczego Bausza z dworskimi ludźmi… Wzięli więc mego ojca i do pana dziedzicowego dworu zaprowadzili. Byłem wtedy jeszcze małym chłopcem, na bosaka za nim pobiegłem. No i cóż? … Przyprowadzili go przed dwór i pod oknami wychłostali. A dziad pański stoi na ganku i patrzy; a babka siedzi przy oknie i także wygląda. Ojciec mój krzyczy: „Pani najdroższa, Mario Wasiliewno, niech się pani za mną wstawi, niech choć pani ma litość!” Ale ona tylko wstaje i przygląda się. Wzięli więc od ojca słowo, że się ziemi zrzeknie, i kazali jeszcze podziękować, że go żywego puścili. Tak więc ten klin został przy was. Niech no pan pójdzie, zapyta swoich chłopów, jak się ta ziemia nazywa. Dębowiszczem ją nazywają, bo dębowymi kijami odebrana. Dlatego to my, biedacy, nie możemy znów tak bardzo żałować starych porządków.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć Owsianikowowi i nie śmiałem spojrzeć mu w oczy.
– A sprowadził się w owe czasy do nas inny sąsiad – Komow, Stiepan Niktopolionycz. Zadręczał mego ojca prawie na śmierć: jak nie kijem – to pałką. Wielki był moczymorda i lubił gości przyjmować, więc jak sobie podpije i powie po francusku: s e b ą, a jeszcze się obliże, to ratujcie, ludzie! Do wszystkich sąsiadów posyła i w gości prosi. Trójki zawsze stały u niego w pogotowiu, a jak kto nie pojechał – sam się po niego zjawia. Taki to był dziwny człowiek! Po trzeźwemu nie kłamał, ale jak wypije, jak zacznie opowiadać, że ma w Pitrze trzy domy na Fontance, jeden czerwony z jednym kominem, drugi żółty z dwoma kominami, a trzeci niebieski bez kominów, i że ma trzech synów (a wcale nawet nie był żonaty), jeden służy w piechocie, drugi w kawalerii, a trzeci tak sobie żyje. I powiada, że w każdym domu mieszka jeden syn, że u najstarszego bywają admirałowie, u drugiego generałowie, a u najmłodszego sami Angielczycy! Wstanie i powiada: „Za zdrowie mego najstarszego syna, dla niego mam największe uważanie!” – i w płacz. I niech Bóg broni, jeśli kto nie wypije, wymawiać się zacznie. „Zastrzelę, powiada, i pochować nie pozwolę!” Albo zerwie się i krzyczy: „Tańczcie, dobrzy ludzie, sobie na radość, mnie… na pociechę!” No i trzeba było tańczyć; choćbyś miał umrzeć, a musiałeś tańczyć. Swoje dziewki pańszczyźniane ze wszystkim zamęczył. Czasem przez całą noc musiały, wiele ich było, chórem śpiewać do rana, a która wyższym głosem zaciągnie, ta dostanie nagrodę. A jeśli się zmęczą, on zaraz głowę na rękach oprze i zacznie zawodzić: „Och, sierota ja nieszczęsny, wszyscy mnie opuścili!” A już stajenni potrafią je zachęcić! Upodobał sobie mojego ojca. Cóż na to poradzić? O mało do grobu go nie wpędził, i wpędziłby z pewnością, gdyby był sam, Bogu dzięki, nie umarł: