- W empik go
Jednorożce - ebook
Jednorożce - ebook
[O KSIĄŻCE]
Osiem opowiadań o inności i odkrywaniu własnej tożsamości. - Nawet to, co oryginalne i wyjątkowe może występować powszechnie - tak z queerowością opowiadań Barbory Hrínovej próbowali sobie radzić twórcy i twórczynie opisów wydawniczych. - Autorka "Jednorożców" nie spełnia oczekiwań dyktowanych wprost lub subtelnie sugerowanych przez przestrzeń kulturową, w której żyje. A jednak, potrafi precyzyjnie i trafnie odwzorować tę przestrzeń, niezależnie od tego, czy znajduje się ona w kawiarni, wiejskim domu, wynajętym mieszkaniu, czy oddziale psychiatrycznym, i niezależnie od tego, czy jesteśmy w Bratysławie, Tbilisi, czy na wsi we wschodniej Słowacji - pisano. - Ta książka jest introwertyczna, w najlepszym znaczeniu tego słowa - twierdzi słowacka poetka Mária Ferenčuhová.
„To, co często bywa niewidoczne i postrzegane jako marginalne lub gorsze, w książce Barbory Hrínovej Jednorożce znajduje się w centrum uwagi” – podkreślało jury słowackiej nagrody literackiej Anasoft Litera. „Hrínová pokazuje nam, że kruchość, przed którą zazwyczaj uciekamy, może być wartością. Wrażliwość w jej debiutanckich opowiadaniach nie jest przedstawiana jako synonim słabości, lecz podstawowy wyznacznik człowieczeństwa. Hrínová w przekonujący sposób pisze o inności, nie egzotyzując i nie wykorzystując jej, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć różne sposoby życia czy poszukiwania własnej tożsamości”.
Za każdym razem, gdy po maturze odwiedzała babcię na wsi, pytano ją o to samo: „Masz już chłopaka?”.
Kiedyś Tereza powiedziała Oskarowi od niechcenia:
— Wiesz, czasem mija cały dzień, tydzień, miesiąc, i ani razu nie pomyślę o tym, że brakuje mi drugiej osoby.
— Pod czymś takim sam bym się podpisał — odpowiedział Oskar.
Fragment opowiadania Jednorożce
Kiedy przed oczami Boniego mignęły tęczowe flagi, kolorowe fryzury i odważne gesty społeczności LGBT+, poczuł ukłucie niesprawiedliwości.
Kto będzie walczył o jego prawa? Brzydkiego mężczyzny z chorobą afektywną dwubiegunową?
Fragment opowiadania Chemia
Ze swojego pokoju wysłała Dance linki do artykułów o ludziach, którzy mieli trzydzieści, czterdzieści lat i nigdy się nie całowali, nie byli w związku i nie mieli żadnych doświadczeń seksualnych. Niektórym było z tego powodu przykro i zastanawiali się, what’s wrong with me, inni z dumą mówili o sobie, że są aseksualni. W każdym razie ludzi takich jak ona było więcej.
Wprawdzie nie w najbliższym otoczeniu Lujzy, ale World Wide Web dużo o nich wiedział.
Fragment opowiadania Nasza
Barbora Hrínová - pisarka, scenarzystka i pedagożka. Trzykrotna finalistka prestiżowego konkursu literackiego Poviedka (Opowiadanie). Autorka reportaży radiowych i scenarzystka seriali telewizyjnych. Pracuje jako adiunktka w pracowni scenopisarstwa na Wydziale Filmowo-Telewizyjnym Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych w Bratysławie. Za swój debiutancki zbiór opowiadań "Jednorożce" otrzymała nagrodę literacką Anasoft Litera 2021.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66571-93-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Romana robi sobie listy. Pisze długopisem na wyrwanej z zeszytu kartce w linie. Wczoraj zrobiła kolejny spis – widziałam kartkę, kiedy przechodziłam przez jej pokój na balkon.
bilet miesięczny
doradca kredytowy
Klára!!!
sąd rejonowy dla Bratysławy III
mama – Skype
drogeria
kawa, cukier, herbata
świeczki zapachowe
Dobrze byłoby, gdyby teraz porozmawiała na Skypie, żeby szybko odhaczyć mamę.
– O Boże, dziecko, kiedy u siebie posprzątasz?
– Nie mam czasu, mamuś.
– Zawsze się znajdzie chwilka, choćby w sobotę.
Sobota od zawsze była u nich w domu dniem sprzątania. Pokój w tle za mamą wyglądał czysto i schludnie. Na szafie ponad trzydziestoletni zadowolony aniołek podpierał dłońmi porcelanowy podbródek.
– No jak się masz? Co słychać w pracy? Już ci zapłaciła?
Romana nie odpowiedziała.
– Cierpliwości, jeszcze nawet trzech miesięcy tam nie pracujesz. – W głosie mamy słychać było obawę.
– Nieważne. A jak ty się masz?
– Wszystko po staremu. Kręcę się po domu. Obejrzałam nowy odcinek „Podróżomanii”, o Andaluzji. Co to za wspaniały kraj!
– A nie chciałabyś sobie gdzieś pojechać na wycieczkę? Gdziekolwiek – zaproponowała Romana.
– No przecież jeżdżę – tłumaczyła się mama. – Jutro jadę pociągiem do Žiliny.
Przeklęta Žilina. Odkąd siostrze urodziły się dzieci, mama chodziła tam jak do fabryki.
Romana chciała ją gdzieś zabrać. Wyciągnąć od ojca i obowiązków. Choćby na czterodniową wycieczkę do Rzymu. Mama w końcu będzie mogła się pomodlić w Bazylice świętego Piotra. Nigdy tam nie była, znała ją tylko z telewizyjnych transmisji błogosławieństwa Urbi et Orbi.
Ich rozmowa nie trwała dłużej niż wypalenie przeze mnie papierosa na balkonie.
– Idę do Kláry! – krzyknęła do mnie Romana, a po chwili usłyszałam, jak trzasnęły drzwi wejściowe. Z fotela zniknęły spodnie do jazdy konnej.
Z przystanku autobusowego do stajni był jeszcze kilometr pod górę zakurzoną drogą. Romana nie pojawiła się tam od dwóch tygodni. Miała wyrzuty sumienia. Klára może się na nią złościć. Może nie wysunąć radośnie łba z boksu tuż po tym, jak wyczuje jej zapach. Może spojrzeć na nią urażonym wzrokiem – że to już nie to, co dawniej, kiedy Romana pracowała u Doktora i odwiedzała ją codziennie, w najgorszym razie raz na dwa dni. Ale Klára nie pamiętała takich rzeczy, a przede wszystkim nie bawiła się w porównania. Przeżyła już gorsze rzeczy.
Romana podsunęła klaczy pod pysk jabłko. Ciepły, wilgotny język Kláry oblizał dłoń kobiety. Chwilę później Romana wyprowadziła klacz przed stadninę. Przed jazdą musiała zwierzę wyczesać, umyć i osiodłać. Kiedy je szczotkowała, z sierści wzbił się w powietrze kurz.
Z dużego jeepa, który podjechał przed stadninę, wysiadł kierownik ośrodka. Skierował kroki w stronę Romany.
– Dzień dobry. Nie dostałem od pani opłaty za ostatni miesiąc. Może faktura nie przyszła – napomknął. – Prąd podrożał. Za każdy boks będzie teraz dodatkowo piętnaście euro.
Romanie zrobiło się wstyd z powodu wysokości ustalonego wcześniej limitu przelewów na swoim koncie. Nie sądziła, że koszt siedmiu metrów kwadratowych wyścielonych słomą może kiedykolwiek przekroczyć sumę dwustu euro.
– Oczywiście. Zapłacę, przepraszam za opóźnienie.
Kobieta próbowała wskoczyć na siodło, ale wzięła za słaby zamach. Musiała odbić się od ziemi ponownie. Gdy w końcu się udało, koń ruszył stępem w kółko po wyznaczonym torze ujeżdżalni. Po chwili Romana docisnęła łydkę mocniej i Klára pobiegła kłusem. Przeskoczyły przez niski płot i wjechały na leśną ścieżkę. Cwałem mijały pnie drzew.
Romana tego właśnie potrzebowała.
***
Wpadła do sklepu po kawę, cukier i herbatę, do koszyka dorzuciła też świece. Chciała je kupić w jakimś pachnącym sklepie orientalnym, ale te z Kauflandu też mogą być. Romana zerknęła na telefon, żeby sprawdzić, czy Vanda napisała, że już jedzie. Powinna była skończyć pracę na recepcji o ósmej, chyba że akurat zagadała się z jakąś turystką. W hostelu ma kontakt z rówieśniczkami z całego świata.
W kolejce do kasy Romana zastanawiała się, czy nie jest dla Vandy trochę za stara. Dziewczyna musiała już zauważyć zmarszczki, które ona sama obserwowała na swojej twarzy od dwudziestego siódmego roku życia, a które teraz, w wieku trzydziestu dwóch lat, są już całkiem widoczne. Wokół oczu zaczęły pojawiać się kurze łapki, zwłaszcza kiedy Romana się śmiała. Mogłaby się już w ogóle nie uśmiechać, zresztą i tak nie miała do tego wielu powodów. Dobrze, że lustro w łazience było dla niej takie łaskawe. Pęknięte i pokryte coraz ciemniejszą warstwą kurzu. Naprawdę powinna je umyć. Albo poprosić o to swoją współlokatorkę, która i tak całymi dniami chodzi tylko po mieszkaniu w dresie.
***
Romana próbowała wyszorować starą wannę. Vanda zażyczyła sobie wspólnej kąpieli. Być może liczyła na to, że Romana zmieni dla niej łazienkowy skansen w prawdziwe centrum spa. Może gdyby zgasiły światło i zostawiły tylko płonące świeczki na brzegach wanny, nie byłoby tak źle.
Przyszedł SMS. Dziewczyna pewnie stoi już pod drzwiami.
Ale nie, to wiadomość od Kristíny – szefowej, która chce, żeby zwracać się do niej Kira.
Hejka, to pilne!! Ten rozwód Ivana trzeba skończyć do jutra. Przeczytać, zanalizować i przygotować umowy. Wystarczą wstępne wersje. Muszę mieć to rano na mailu. Zapomniałam, że to na już. Możesz się tym zająć? Dzięki wielkie!
Romana zastygła z zapaloną świecą w ręce. Nie, to się nie dzieje. Teraz. O dwudziestej pierwszej trzydzieści. Dokumenty rozwodowe miały pięćdziesiąt stron. Analiza zajmie jej dwie, trzy godziny, a pierwszy szkic umowy skończy pewnie dopiero przed świtem. Romana miała ochotę wrzucić komórkę do częściowo wypełnionej wodą wanny. Drżącą ręką odłożyła telefon na pralkę. Wyszła z łazienki i zapukała do mojego pokoju.
– Idziesz na balkon?
Wstałam od monitora. Już i tak chciałam iść zapalić.
Usiadłam na wytartym krześle, a Romana na stosie opon, które zostały tu po poprzednim wynajmującym. Wróciła się jeszcze po kawę, porządną siekierę-zalewajkę.
– Zwalniam się. Serio, to nie jest normalne. Nie jestem jej niewolnicą. – Romana popatrzyła z determinacją w ciemność rozrzedzoną punktowym światłem ulicznych latarni. Z profilu wyglądała jak grecki bóg, którego piętą achillesową był jego własny lęk.
– BTW, stajnia podrożała. Mogę się założyć, że zaraz nam właściciel też podniesie czynsz. Jestem tu ostatni rok, przysięgam – powiedziała zdenerwowana i odłożyła filiżankę na rozchybotany stolik między nami.
Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Romana poszła otworzyć. Zrobiłam Vandzie miejsce na balkonie. Po chwili minęła mnie dwudziestoczteroletnia dziewczyna. Miała koszulkę z napisem: Ludziom odpierdala. Turkusowe włosy zakrywały połowę twarzy. Przywitała się ze mną od niechcenia, jak zawsze.
– Kupiłam lawendową sól do kąpieli. – Vanda pocałowała Romanę i wyciągnęła pojemniczek.
– Przepraszam cię, kochanie. Możesz się wykąpać sama. Ja muszę pracować.
– Serio? Znowu? – Vanda od razu strzeliła focha.
– To wyszło dopiero teraz. Dowiedziałam się piętnaście minut temu.
– A ona słyszała o czymś takim jak dzień roboczy? – spytała ostro dziewczyna.
– Popatrz na swoją koszulkę. Wiele ci wyjaśni – odcięła się Romana.
***
Kiedy w nocy poszłam do toalety, w pokoju obok jeszcze się świeciło. Drzwi nie zamykają się do końca. Klamki są wyrobione. Bez względu na to, jak mocno dociśnie się drzwi, i tak zawsze się uchylą.
– Kiedy kupisz sobie auto? – usłyszałam głos Vandy.
– Możesz być cicho? Próbuję się skoncentrować.
– Można wziąć w leasing. Mogłybyśmy sobie w lecie zrobić road trip po Norwegii.
– Weź sobie jakąś książkę albo idź spać. Możesz zgasić, wystarczy mi światło z monitora.
– Myślałam, że konia kupują sobie ludzie, którzy już mają dwa auta w garażu.
Kochały się dopiero nad ranem. Smarowałam chleb masłem i słyszałam ich stłumione westchnienia. Przez chwilę nasłuchiwałam, ale później włączyłam radio.
O ósmej trzydzieści wyszły z mieszkania. Ulica przed naszym domem pnie się w górę, a potem skręca w lewo. Romana, lekko pochylona, stawiała długie kroki. Vanda musiała się starać, aby zrównać się z partnerką. Dziewczynie brakowało determinacji, była bardziej rozkojarzona. Sprawiała wrażenie, że zaraz się zatrzyma i ruszy w przeciwną stronę. W szarych płaszczach i z płóciennymi torbami zawieszonymi przez ramię wyglądały, jakby jechały na jakiś festiwal muzyczny. Odwróciłam wzrok od okna i włączyłam laptopa.
***
Stały w zatłoczonym autobusie. Był tak przepełniony ludźmi, że ciała partnerek stykały się, ale Vanda celowo odwróciła wzrok. W uszach miała słuchawki. Mogłaby wyjść z mieszkania godzinę później, w autobusie byłoby o połowę mniej pasażerów. Spokojnie zdążyłaby na wykład o malarstwie antycznym na Wydziale Kulturoznawstwa.
Romana miała wrażenie, że stopniowo rozczarowuje dziewczynę. Trzeba było nie mówić od razu na pierwszym spotkaniu, że ma konia. Nie spodziewała się jednak, że Vanda wyrobiła sobie o niej tak stereotypowe zdanie: prawniczka, którą stać na własnego konia, na pewno ma samochód w prywatnym garażu i pomoże swojej młodej partnerce ruszyć do przodu. Na przykład pozna ją z kimś, a ten ktoś z kolei z dyrektorem Muzeum Guggenheima, gdzie Vanda pewnie widzi się za pięć lat w roli kuratorki. To wprawdzie bardzo mało prawdopodobne, ale w jej przypadku nie całkiem niemożliwe. Taka była podstawowa różnica między nimi. Coś pomiędzy obiecującym potencjałem a szarą rzeczywistością, która oplatała Romanę tak ciasno, że nie mogła się z niej wyrwać.
***
Kira siedziała przed laptopem i przeglądała materiały, które Romana wysłała jej o czwartej rano.
– Masz tu kilka literówek – zauważyła – ale poza tym good job!
To chyba był komplement, a w związku z tym okazja do zadania trudniejszych pytań. Na przykład o podwyżkę. Ale Romana bała się o to spytać. Chciała się tylko dowiedzieć, kiedy Kristína zapłaci jej to, co już się należało. Za skończone projekty, które Romana robiła po godzinach. Brak snu tępił jej cierpliwość.
Kristína zrobiła minę niewiniątka.
– Od razu, kochana. Od razu, jak tylko klienci zapłacą mnie.
– Już dawno powinni to zrobić. Upłynęły wszystkie terminy w umowach.
– Nie jest im teraz łatwo, uwierz mi. Ręczę za nich, że zapłacą.
– A mogłabyś się im, proszę, przypomnieć? Przynajmniej tym trzem. – Podała szefowej listę nazwisk na pomarańczowej karteczce, która od miesiąca wisiała przylepiona do monitora. Najchętniej Romana zadzwoniłaby do nich osobiście.
Kurucz
Horváth
Synaková
Kira skrzywiła się, jakby do kancelarii wpadł jakiś owad i popsuł jej przyjemny poranek. Przyszła tu z luksusowego apartamentu w centrum miasta. Nawet zaprosiła tam kiedyś Romanę, gdy jeszcze razem studiowały. Szczególnie zapadały w pamięć materace z końskiego włosia.
– Dostałaś wypłatę? Dostałaś. Dwunastego, jeśli dobrze widzę.
To prawda. Ta marna podstawa zawarta w umowie. Tylko dla tego nie warto było zmieniać pracy. Kristína mówiła, że ma godną zaufania klientelę. Że rozwodzi nawet celebrytów. Ale odkąd Romana zaczęła tu pracować, żadna z tych osób, o których brukowiec „Nový Čas” pisał, że się rozwodzi, nie przyszła do Kristíny. Przychodzili tylko przyjaciele i znajomi jej chłopaka. To on zarabiał prawdziwe pieniądze. Produkował pompy filtrujące do basenów. Miały wzięcie nawet w Tajlandii i w Chinach.
– Załatwimy to do końca tygodnia. Zgoda? – Romana się nie poddawała.
– Jasne – powiedziała Kristína i wstała od biurka. – Teraz muszę uciekać. Mam spotkanie na mieście. Może będziemy mieć nowego klienta.
Zdjęła z wieszaka marynarkę i ruszyła do wyjścia. Romana zaczęła podejrzewać, że Kristína idzie do kosmetyczki.
Przyglądała się jej długim, szczupłym nogom, które właśnie opuszczały kancelarię. Blondynki jak z plakatów nigdy się Romanie nie podobały. „Piękno to skomplikowana sprawa” – przypomniała sobie słowa Kiry jeszcze z czasów mieszkania w akademiku. „Trzeba o nie dbać i je pomnażać”. Romana miała wrażenie, że szefowa tę firmę też traktuje jak modny dodatek, który dostała od chłopaka na urodziny. Żeby nie było – skoro już zdobyła ten dyplom ukończenia studiów prawniczych.
O szóstej po południu Romana miała jeszcze dużo papierkowej roboty przed sobą, ale nie chciała już trzeci raz przekładać spotkania z doradcą kredytowym. Zamknęła kancelarię i udała się w umówione miejsce. Martwiła się tym, jak ekspert ocenił jej zeszłoroczne dochody.
Kiedy wróciła do mieszkania, z oburzeniem rzuciła analizy na kuchenny stół.
– Mogę sobie zacząć szukać jakiejś kawalerki.
– Słucham?
– Dadzą mi kredyt najwyżej na sześćdziesiąt tysięcy. Z moimi oszczędnościami będzie mnie stać na kawalerkę gdzieś na wygwizdowie.
– To wcale nie musi być takie złe. Ja bym w to szła. – Próbowałam ją uspokoić.
Wskazała na mnie palcem. Zdziwiłam się, że w ręce nie miała noża.
– Gdybym studiowała sztukę, pogodziłabym się z tym, że będę żyć gdzieś na obrzeżach miasta. Ale ja skończyłam praktyczny kierunek! – Zatrzasnęła za sobą drzwi do pokoju.
Zastanawiałam się, czyj to był pomysł z tym praktycznym kierunkiem studiów. Czy zmusili ją do tego rodzice, czy może lewa półkula mózgu, która w wieku osiemnastu lat najwidoczniej doszła do głosu. Do dziewiętnastego roku życia Romana pisała wiersze. Dostała nawet drugą nagrodę w konkursie poetyckim Skrzydła Ivana Laučíka.
Ostatnio powiedziała mi na balkonie:
– Klára jest dla mnie jak róża dla Małego Księcia. Wiem, że ona gdzieś tam jest i ja się muszę nią opiekować. To mnie trzyma przy życiu.
Wieczorem jadłyśmy kolację w kuchni, każda swoją owsiankę.
– Swoją drogą, to mieszkanie dałoby się ładnie wyremontować. – Romana rozejrzała się łapczywie po kuchni. – Gdyby było moje.
***
Próbowałam dowiedzieć się czegoś o sytuacji Romany z Internetu. W tym wieku musiała mieć już za sobą modny teraz kryzys ćwierćwiecza. Na kryzys wieku średniego jeszcze miała czas. Na podstawie wprowadzonych słów wyszukiwarka poleciła mi stronę www.astrogoraczka.sk.
Znalazłam tam całkiem trafną diagnozę.
Najpóźniej tuż po trzydziestce dochodzi do poważnej zmiany w ludzkiej psychice. Nawet największy marzyciel odczuwa potrzebę zapuszczenia korzeni w twardej rzeczywistości. Spowodowane jest to powrotem Saturna do pozycji wyjściowej z dnia naszych urodzin...
***
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------