Jednorożce w proch - ebook
Książka ta, wyrastająca z doświadczenia pisania o teatrze, powstała na marginesie moich recenzji teatralnych, obserwacji codzienności i zmieniającego się nieustannie świata. Świata, który rezonuje z rzeczywistością, kształtuje jednostki i całe generacje. Podobnie jak w życiu, balansuję tu pomiędzy poezją a prozą, między słowami pięknymi i szorstkimi, budując własny język opowieści.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-545-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kropka,
a w niej stodoły, kózki i woły,
estakady i całkiem malutkie miasteczka,
fortepiany i cynicy.
Wszak to ona wszystko zaczyna
i kończy, co już rozpoczęte.
Bywa, kiedy nie ma innego rozwiązania
kresce miejsca ustępuje
z wymuszoną ochotą
i uśmiechem sztucznie doklejonym.
Kreska, nawet najidealniej prosta
w nieskończoności się przetnie z lustrzaną siostrą,
kropka nigdy nie porwie się na tak spoufałe posunięcie
z siostrą bliźniaczą.
Kiedyś miałem okazję zamienić z nią dwa słowa,
długo musiałem czekać, pić kawę już zimną.
Powiadała, że wciąż nie gotowa,
nie ma się w co ubrać i dzisiaj taka nie w sosie.
Potem wyszła ze swojej skrytki,
poskakała mi na kartce,
wykonała popisowy piruet
tylko po to żeby zostawić
cień samej siebie.Mikroopowiadanie
Droga do pracy:
słońce za oknem, kilka linijek wiersza
poszarpane wzburzonym silnikiem
autobusu linii miejsko-podmiejskiej.
Sen czai się na karku, a na horyzoncie
— kawa.
Kamienny mur mijany codziennie,
trawa rosnąca w nieskończonym uporze,
twarze. Podobne — inne, zmienne choć wciąż tak samo
anonimowe.
Staje się poranek, natura i zarośla za oknem,
mrok filtruje światło.
Jeszcze pięć minut i koniec poezji.
Na rzecz excela i zgodnych rachunków
księgowego z przymusu portfela.
Gonitwa
Gonimy codziennie, bo goni nas świat.
Żarłoczna bestia sekundy piszczy i skomli kiedy siedzimy,
To ona wciąż pragnie naszego skupienia,
biegania, budowy i spraw organizacji.
Chce tylko zapomnieć, że tutaj, że tam,
że jest i trwa, bo za szybko przemija.
Brakuje mi teraz i zawsze tak będzie
cierpliwości zaklętej w żołędziu, czy pestce.
One potrafią żyć pełnią siebie, milcząco czekają,
aż przyjdzie ich kolej.
Zamknięte w skorupie, pełne siebie do środka,
dla świata zbyt piękne
by naruszył ich powłokę przed czasem.
Kiedy jest już czas w erupcji tworzenia
i eksplozji życia, pękają i nieśmiało,
jak dzikie koty, początkowo nieufnie, dają życie z zarodka
lub cicho odchodzą przedwcześnie,
dokarmiając żarłoczną grzybnię — skarbnicę
tajemnic, czy innego chętnego na
ich wątłe ciała.
A gdzie jest na świecie drobniejszy przystanek,
niż świst wiatru w szczelinie,
złotem najszczerszym promień światła
zza chmury połyskujący, gęsta i czysta kropla
pierwsza przed burzą?
Czas wymaga uwagi, a kiedy mu jej brak,
pokrywa milcząco ściany wilgotnym filmem
z porostów i zaczyna tworzyć największe swe dzieło
— obraz rozpadu kruszy ściany,
odrywa w abstrakcyjnym tempie płaty farby,
co kiedyś bieliły okno, różowiły sień
i gankowi nadawały przyjemny zapach
lakierowanego drewna — ostoi skrzypiącego spokoju.
Gdzieś tam jest sens
w tym biegu na oślep, tylko czy wciąż ma sens
wpychać swoje kroki, między śladami innych?
Nas legion biegnących, szukających rozwoju,
bez tlenu w kurniku dyszącego miasta,
co umierając żyje,
a po każdej swej śmierci odradza się
i znów i jeszcze i trochę
wciąż mniej żywe.
Gdzie jest droga do prawdy? Ścieżka sensu bycia tutaj,
na gapę i chwilę w wagonie istnienia?
Czy tu trzeba ekspresu i tempa,
a może wagonu na węgiel,
co nieśpiesznie turkoce metr za metrem
powoli, choć do przodu?
Czy może przesiąść się do drugiej klasy,
raz jechać o czasie, a w przestoju zachwycić się
pięknem mijającego dnia
na starym dworcu gdzieś w miejscu,
co zwykle się tylko mija
i pamięta?
Wysiadam, oddycham i znów biegnę na pociąg zagubiony.Gdy świerszcz zagra
W ogromie życia — machinie śmierci
czas ucieka, jak konik polny.
Ni go zatrzymać, złapać się
nie da
i nie
wróci.
Gdy świerszcze zagrają nam pieśń żałobną
już za późno.
Nie dosłyszymy
jej dźwięków.
Wiadro i woda — życie
wyschnie i przepadnie,
nie otworzymy gdzieś znów
oczu?
Wylewając uważaj,
aby żadna kropla momentu nie zniknęła
niepostrzeżenie
w strumieniu zapomnienia
chwilą
Umarł i.
Umarł. Pewnie dlatego, że pił.
Pił.
Bił?
Nie bił,
żonaty był.
Małżeństwo pokręcone.
Mąż i Żona z dwóch końców wsi,
po ślubie on u siebie z ojcem, ona u siebie z matką została.
dzieci? Były, ale z nią.
Popijał,
jej matka wygrażała,
że umrze jeśli ją opuści
i została.
Taki to żywot człowieka wiejskiego,
prostego, nieszczęśliwego.
Nie ma radości i ciepłego ogniska, popija i za młodu śp.
Tylko lat czterdzieści miał.
W siedemnastu linijkach biogram nieboszczyka nieszczęśnika.
dzieciństwo
rodzisz się
i co
robisz co ci nakazują
gwardie robotów
hordy bibelotów
góry zabawek cię zasypują
zasypują i ty jesteś szczęśliwy
dajesz się manipulować kierować
nagle stajesz się
dorastasz za szybko
i stwierdzasz że zmarnowałeś dzieciństwo
twoje wspomnienia to plastik
góry plastiku
kiczu
tandety
której mogłeś się oprzeć
a gdy wyczerpie się bateria już nikt nie powie
kocham cię mamusiu
i ty też zaraz możesz jej nie mieć
było warto wciąż chcieć?
pomyśl
gdy jeszcze jest