- W empik go
Jedynaczka - ebook
Jedynaczka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 246 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W roku 1811 pani Bliczyńska odprowadziła zwłoki męża do grobu. Wracając z Mniowa, gdzie na cmentarzu kościelnym w grobie rodziny zostawiła, co miała najdroższego w życiu, siedziała w karecie, wolno idącej po drodze piaszczystej, prawie nieprzytomna sobie, znękana bolem i płaczem, uniesiona myślą do tej ciemnej krainy, po której szukała ukochanego oblicza i gdzie starała się przeniknąć tę zasłonę, która je zakryła na wieki.
Obok niej siedziała jedenastoletnia córka Pelisia, w grubej żałobie równie jak i matka, ale nie okazująca tak głębokiego żalu, jakim by powinna była być przejętą straciwszy ojca, który miał ją jedne i zdawał się dla niej tylko żyć i oddychać. Pelisia była więcej nadąsana niż smutna, bardziej jakby z czegoś niekontenta niż przenikniona swoim położeniem, które mogła już pojmować i rozumieć. Wyglądała ona często przez okno karety, przypatrywała się drodze i piękna jej twarzyczka przybierała coraz bardziej wyraz złego humoru i samowolności, z której można było poznać, że przywykła do rządzenia tymi, co ją otaczali. Wreszcie odgarnąwszy ciemne włoski, które jej lazły do oczów czarnych i błyszczących, rzekła:
– Mamo! dokąd my jedziemy?
– Kazałam jechać do Lasockiej Woli, moje dziecię –. odpowiedziała matka – gdzie jakiś czas przemieszkamy. W domu nie wytrzymałabym. Tam w każdym kącie żyje pamięć tego, którego już nie obaczymy nigdy.
I załamawszy ręce biedna kobieta zaniosła się od płaczu, który zdawał się rozrywać jej piersi. A potem spojrzawszy na córkę, której oczy były prawie suche, ale na twarzy pokazało się prawdziwe zmartwienie, chwyciła ją w objęcia, zaczęła z namiętnością ściskać i całować i zawołała głosem, który by kamień zmiękczył:
– O moje dziecię! tyś mi teraz jedna tylko pozostała. Wszystkie moje skarby w grobie. Oprócz ciebie nie mam już nic, nic na tym świecie.
Pelisia ściskała matkę, całowała jej ręce, położyła główkę swą na jej piersiach, ale jej oczy nie zalały się łzami, a z rumianej twarzy znikł wprawdzie zły humor i grymas uporu, ale nie wyraziła się na niej głęboka boleść, jaka by ją na widok stanu matki przejąć była powinna. Owszem, ten głos nieograniczonej miłości, który się w ostatnich jej słowach odbił, rozlał jakąś radość po licu dziewczynki, jakby kontenta była z tego, że się stała jedynym dobrem tej, od której zależała i która odtąd każdemu jej kaprysowi dogodzi. Po niejakim czasie rzekła znowu:
– Mamo! ja nie chcę jechać do Lasockiej Woli. Tam tak pusto i smutno, tam nie ma ani firanek, ani ogrodu.
– Czyż nam teraz firanki potrzebne i ogród? – rzekła matka patrząc z żalem na córkę.
– Zapewne że nie, mamo, ale cóż ja tam będę robić? Wszystkie moje zabawki w Bliczynie.
– Co ty mówisz, dziecię! – zawołała matka zdziwiona. A dziewczyna zmiarkowawszy się dodała:
– Tam nie będę miała żadnej książki, żadnego kajetu. Ja tam, moja mamo, zapomnę czytać i pisać. Obaczysz, że ja tam wynędznieję i z nudów rozchoruję się.
– O! nie mów tego, Pelisiu! – odpowiedziała matka tuląc ją do siebie – Bóg dobry obroni mię od tego nieszczęścia i zachowa cię zdrową. Zajęcie znajdziesz i w Lasockiej Woli. Będziemy się modlić, moje dziecię, aby się boleść nasza ukoiła, a przynajmniej twoja, bo mojej nic już zmniejszyć nie zdoła.
– Ja nie chcę, mamo! – rzekła Pelisia skubiąc i mnąc swą chusteczkę i nie patrząc w oczy matce – żeby się i moja zmniejszała. Dlatego nie każ jechać do tego brzydkiego domu w Lasockiej Woli, którego ojciec nie lubił i w którym nigdy nie mieszkał. Ja chcę wrócić koniecznie do Bliczyna, gdzie jest portret ojca.
– Ależ moje dziecię – zawołała matka płacząc – wszystko to rozedrze na nowo nasze serca. Nie utulisz się w płaczu, gdy spojrzysz na tę twarz, która teraz pod ziemią, gdy wejdziesz do tego pokoju, gdzie on dla nas pracował, gdy dotkniesz tych rzeczy, których co dzień używał! Pelisiu! – dodała kładąc obie ręce na swej głowie i cisnąc czoło, jakby się rozskoczyć miało – dziecko! ty nie wiesz sama, czego pragniesz. Taka boleść jak nasza potrzebuje czasu, potrzebuje innego miejsca, innych przedmiotów. Wśród tych pamiątek zgasłego szczęścia naszego będzie nam gorzej.
– Nie, mamo! nie, będzie nam lepiej. Nie będzie tak pusto, tak dziko. Ja się boję tam jechać, gdzie mnie teraz wieziesz. Tam mi się coś złego stanie.
Matka spojrzała ze drżeniem na płaczącą jedynaczkę i zapomniawszy o sobie, o swoim sercu, o wszystkich wspomnieniach, które tak okropnie uderzyć ją miały na progu tego domu, gdzie lat trzynaście była najszczęśliwszą z kobiet, kazała zawrócić i powóz potoczył się stosownie do woli dziewczyny, której łzy prędko oschły i w której oczach błysnęło znowu coś na kształt radości, że się stało, jak chciała.
Czas łagodził stopniami pierwszą, niewymowną' boleść tej zacnej i dobrej kobiety. Obowiązki znacznego gospodarstwa, potrzeba załatwienia wielu interesów, które mąż zostawił, zajmowały jej czas, rozrywały myśli i przyprowadziły do stanu poważnego smutku, który czasem zdobił się łagodnym uśmiechem, a częściej w samotności, przy modlitwie przechodził w płacz serdeczny i przynosił jej prawdziwą ulgę i umocnienie. Ale największą jej pociechą była jej jedynaczka Pelisia. W przeciągu dwóch lat straciła pani Bliczyńska matkę, syna i męża. Nie dziw więc, że serce jej kochające cały zapas miłości, jakim je Bóg obdarzył, przeniosło na tę córkę, która jej pozostała. Stąd zrodziła się jej słabość dla dziewczynki ładnej, rozumnej, ale rozpieszczonej i mającej z natury owe instynkta egoistyczne, które, jeżeli ich wychowanie z samego początku nie złamie, dochodzą w kobiecie do wyższego stopnia niż w mężczyźnie, gdyż mężczyzna egoista ustępuje przynajmniej tej, którą kocha, kobieta egoistka kocha tylko siebie i nie ustępuje nikomu.
Jakie miało być wychowanie Pelisi, jak mało było siły w matce do pokonywania tych zarodów samowolności i chęci dogadzania tylko sobie, tego mieliśmy małą próbę w owej rozmowie, którą umyślnie dlatego przytoczyliśmy wyżej. Tak szły rzeczy i dalej, z tą tylko różnicą, że matka zaślepiała się coraz bardziej rozwijającym się rozumem i wdziękami córki, a córka, rosnąc w lata i rozum, tym więcej widziała panowanie swoje nad matką i tym zręczniej i sztuczniej władzy swej używała. Pelisia miała wielkie zdolności, uczyła się prędko i chętnie, ale tylko tego, co się jej podobało, i wtedy, gdy chciała. Nikt nie mógł kierować ani jej zajęciami, ani zabawą. Często wśród lekcji przyszła jej chęć spaceru. Rzucała więc książki, zabazgrała sekstern wielkimi literami, wypisując na środku stronicy: „Nie chce mi się”, brała kapelusik i biegła do ogrodu zostawując nauczycielkę z rozwartą gębą i ruszającą na próżno ramionami. Czasem znowu śród dalekiego spaceru, na który się wybrały, przyszła jej ochota czytania, wtedy wydobywała książeczkę z kieszonki, kazała zatrzymać powóz i lub wysiadała z niego i kładła się pod drze – wem, lub kazała zwrócić, stanąć pod cieniem i tak często godzinę całą przesiedziała w koczu, czytając i śmiejąc się w duchu z guwernantki, która się niecierpliwiła. Kaprys kierował nią we wszystkim. Dogodzić mu musiała bądź co bądź, a potem, gdy postrzegła, że przebrała miarę, zasmuciła matkę zmuszoną pozwolić na wszystko lub zanadto dokuczyła guwernantce, pieściła jedną i drugą, przez kilka dni była niby posłuszną, niby regularną we wszystkim, i tak szły w zapomnienie wymysły, w których rosła i dla których wszyscy z nią byli jak na szpilkach.
Słudzy wiedząc, że wszystko w domu od niej zależy, bali się jej złego humoru, pochlebiali więc, dogadzali każdemu zachceniu i tym bardziej ją psuli, zakorzeniając w niej tę myśl, że wszystko powinno być posłuszne skinieniu jej woli, że jej chcę lub nie chcę jest prawem dla każdego, jak było prawem dla matki.
Do lat czternastu Pelisia brząkała także na fortepianie, który wraz z francuskim językiem i tańcem stoi u nas na czele programatu domowej kobiecej edukacji, gdzie religia, jeografia, historia i literatura stoją na końcu, a gdzie nauki porządku, oszczędności, posłuszeństwa woli starszych, rozumnego użycia czasu i sił nie ma wcale. Ale te lekcje fortepianu szły leniwo i niedbale; bo nie miała do tego chęci i wielkiego usposobienia. Chcąc przy tym upokorzyć guwernantkę swą, która się jej w czymciś sprzeciwiła, zarzuciła zupełnie muzykę, utrzymując, że to czas stracony, że przy tak miernej nauczycielce ona się niczego nie nauczy, że mając wielką ochotę i zdolność, nieraz płacze nad tym, że nie mą nikogo, kto by ją mógł lepiej poprowadzić i talent jej rozwinąć. Pojechała więc matka do Warszawy „ znalazła biegłą fortepianistkę, opłaciła ją drogo i przywiozła z sobą. Z początku szło trudno, bo rzeczywiście Pelisia udawała tylko chęć i nie miała bardzo wiernego ucha. Ale żeby postawić na swoim i przekonać matkę i guwernantkę, że miała rację, pracowała tak usilnie, że w przeciągu roku nauczyła się więcej, niżby inna zdolniejsza nawet od niej nauczyć się mogła. Wszakże ta praca, do której prowadził ją wymysł, upór, a nie wrodzona skłonność, sprzykrzyła się jej prędko. Zamknęła więc fortepian i żadne prośby skłonić jej nie mogły, żeby do niego wróciła. „Ja chcę uczyć się rysunków. To moje powołanie. Będę artystką, jeżeli mię kto dobrze pokieruje” – mówiła matce i nauczycielkom, zabrała się do ołówków, do farb i z zajęciem, któremu się wszyscy dziwili, zaczęła kopiować, co się jej nawinęło, obróciwszy swoją fortepianistkę na nauczycielkę rysunków, która i w tej sztuce miała jakie takie początki.
Tu rzeczywiście postęp był ogromny, gdyż się pokazało, że miała prawdziwe i niezmyślone usposobienie, talent giętki i gust niepospolity. Po roku blisko najusilniejszej pracy umiała Pelisia więcej niż ta, co ją uczyła, nabrała wielkiej łatwości, rękę miała lekką, oko wierne i taki w niej do sztuki tej zrodził się zapał, że o tym tylko marzyła i myślała, jakby najlepiej w tej mierze użyć czasu i najkrótszą pójść drogą, aby stanąć na tym punkcie udoskonalenia, który się roił w jej główce.
Zdarzyło się, że jeden z sąsiadów pani Bliczyńskiej, dawny przyjaciel jej męża i który ją wspierał radami w trudnościach gospodarskich, nabył w Warszawie parę portretów akwarelą robionych, które przywiózł z sobą dla pokazania Pelisi, której talencik cieszył go także. Portrety te wyobrażały w całej figurze osoby powszechnie wówczas znane w stolicy, robione były z humorem, cokolwiek skarykaturowane, ale tak wyborne co do rysunku i podobieństwa, że wszyscy przypatrywali się im z wielkim upodobaniem, a Pelisia, która oczu od rysunków tych oderwać nie mogła, zaczęła prosić pana sędziego, aby je na kilka dni u niej zostawił. Grzeczny staruszek darował jej oba portrety na pamiątkę, co panienkę tak ucieszyło, że mu się rzuciła na szyję i pocałowała go na podziękowanie. Nacieszywszy się robotą, zaczęła się wypytywać o jej autora, a gdy pan sędzia uwiadomił ją, że to jest pan Józef Sokołowski, młody amator, syn obywatelski, mieszkający teraz w Warszawie i oddający się sztuce, Pelisia rzekła:
– Widzi mama, że to nie święci garnki lepią. Jeżeli ten… pan Sokołowski, syn obywatelski, może takie rzeczy robić, to i ja z czasem przyjdę do takiej biegłości, byłem tylko miała gdzie się uczyć i od kogoś takiego, co więcej umie niż panna Zenobia.
– To nie moja rzecz – odezwała się panna Zenobia nie obrażona wcale tym przycinkiem. – Gdyby Pelisia nie była się rozkaprysiła i chciała się ode mnie uczyć na fortepianie, toby wkrótce grała tak dobrze, jak pan Sokołowski rysuje. Ale czyż to moja wina, że się zachciało czego innego?
– Niechże mama powie – rzekła wówczas Pelisia – czym nie pracowała, czym się nie męczyła dzień i noc prawie. A jednak za rok, choć miałam już początki, nie postąpiłam tyle w muzyce, ile za pół roku w rysunkach. A wiesz, panie sędzio, dlaczego?
– Dlatego, żeś dziecko kapryśne i zepsute, powiem acannie dobrodzice – odpowiedział staruszek, który często, żartem niby, mówił prawdę matce i córce – że ci się odechciało i żeś sobie postanowiła co innego robić.
– Wcale nie, wcale nie – mówiła Pelisia – dlatego, że to mój talent, że wzięłam się do tego z natchnienia. A kiedy ja mam już do czego natchnienie, to mi nikt nie wyperswaduje. Nieprawdaż, mamo?
Matka potwierdziła, że Pelisia ma wrodzone zdolności do rysunków i że zajmuje się nimi z wielką łatwością. Idzie tylko o to, aby znaleźć kogo, co by ją wydoskonalił.
– Cóż to trudnego, moja mamo! – rzekła dziewczyna czerwieniąc się. – Pan sędzia pojedzie do Warszawy i przywiezie mi pana Sokołowskiego. – Ale postrzegłszy, że guwernantka i panna Zenobia spojrzały na siebie, ruszyły ramionami i uśmiechnęły się nieznacznie, umyśliła od razu postawić na swoim i dodała: – Mamo! proś pana sędziego, żeby pojechał i tego nauczyciela mi przywiózł. Ja nie chcę od nikogo innego uczyć się tylko od pana Sokołowskiego.
– Ale co tobie w głowie, dziewczyno! – zawołał stary. – To jakiś paniczyk, powiem acannie dobrodzice, podobno dosyć majętny, który bruki zbija w Warszawie i dla zabawy tylko bazgrze sobie ot takie rzeczy, które, prawda, cenią ludzie bardzo, ale które nie są jego rzemiosłem. Gdzie jemu się zechce siedzieć tu na wsi i uczyć takiego koziołka kapryśnego i upartego, jak ty. Uważ to acanna dobrodzika sama.
Pelisia zaśmiała się, pogroziła staremu i tą rażą nie nastawała na matkę, aby natychmiast wziąć się do starań i zachodów dla sprowadzenia koniecznie w dom pana Sokołowskiego. Wszakże myśl ta zalazła jej w główkę i postanowiła, bądź co bądź, przyprowadzić ją do skutku nie dziś, to kiedyś później, byle się stało, jak sobie ułożyła. Do tego postanowienia pobudzała ją nie tylko chęć wydoskonalenia się w rodzaju, który tak od razu jej gustowi odpowiedział, jak raczej to, że się jej stary sprzeciwił, że guwernantka ruszała ramionami, że się panna Zenobia uśmiechnęła, jakby chciała powiedzieć: nic z tego nie będzie.