Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jedyne dzieło: nowelle i szkice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedyne dzieło: nowelle i szkice - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 296 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JE­DY­NE DZIE­ŁO.

W mi­łost­kach, jak we wszyst­kiem, ist­nie­ją ty­sią­cz­ne pa­syę, na­ło­gi, uprze­dze­nia i ka­pry­sy, cała ska­la po­pę­dów i, że się tak wy­ra­żę, spe­cy­al­no­ści, któ­re­mi kie­ru­ją się w wy­bo­rze przed­mio­tu swo­ich uczuć z po­mię­dzy płci dru­giej za­rów­no męż­czyź­ni jak ko­bie­ty – mó­wił w gro­nie mło­dzie­ży to­nem czło­wie­ka, po­da­ją­ce­go się w trak­to­wa­nej ma­te­ryi za znaw­cę i by­wal­ca, ły­sa­wy męż­czy­zna, z miną ło­bu­za.

– Jed­ni na­przy­kład oglą­da­ją się tyl­ko za mi­ło­ścią sprze­daj­ną, dla­te­go, że ta nie wy­ma­ga za­cho­dów; dru­dzy na od­wrót przy­pi­su­ją war­tość bez­in­te­re­sow­nej, uczci­wej wy­łącz­nie, dla­te­go wła­śnie, że ich wy­ma­ga. Ci szu­ka­ją jej tyl­ko u żon wła­snych, owi, z za­sa­dy nie­mal, u cu­dzych. Jed­nych cza­ru­je mi­łość dys­kret­na, ta­jem­ni­cza, ci­cha, jak noc!… – in­nych prze­ciw­nie burz­li­wa, jaw­na, pra­wie wy­uz­da­na, jak dzień. Nie­któ­rzy po za uści­skiem ni­cze­go w niej nie umie­ją do­pa­trzyć, gdy rów­no­cze­śnie wie­lu wy­da­je on się drob­ną tyl­ko czą­stecz­ką skar­bów nie – prze­bra­nych… I tak bez koń­ca!… że trud­no­by było zna­leźć dwóch lu­dzi, coby się w tych rze­czach na jed­no zgo­dzi­li, bez za­strze­żeń.

To samo jed­nak wi­dzi­my w każ­dej dzie­dzi­nie: ten pije piwo tyl­ko z gli­nia­ne­go ku­fla, nig­dy in­a­czej, tam­ten pali z pian­ki z bursz­ty­nem albo nie pali wca­le, a inny da się ra­czej za­rżnąć, niż się po­ło­ży spać od ścia­ny. Ostat­ni z wy­mie­nio­nych ob­ja­wów to­wa­rzy­szy zwy­kle uspo­so­bie­niu do za­zdro­ści.

Zna­łem dziew­czy­nę, u któ­rej wzglę­dów da­rem­nie­by było szu­kać, je­śli się nie było ma­la­rzem.

Nie do­wie­dzia­łem się tego ani od ma­la­rzy, ani od niej sa­mej, – po­uczył mnie o tem przy­pa­dek.

Tłu­ściut­ka ta, ró­żo­wa i świe­ża blon­dyn­ka, z oczy­ma ciem­ne­mi i ciem­ną rzę­są, o min­ce skrom­nej a wy­zy­wa­ją­cych kształ­tach, któ­re uwy­dat­niał ja­sny, per­ka­lo­wy sta­nik i przy­pię­ty na biu­ście far­tu­szek z czar­nej, po­ły­sku­ją­cej ce­ra­ty, zaj­mo­wa­ła je­den z kio­sków z wodą so­do­wą.

Było to temu lat spo­ro, w cza­sach, kie­dym jesz­cze przy­kła­dem więk­szo­ści szu­kał po kio­skach roz­grze­wa­ją­cych spoj­rzeń, słów i uśmie­chów, a nie na­po­ju, któ­ry chło­dzi. Uj­rzaw­szy Felę w dniu, w któ­rym szcze­gól­niej by­łem do płci pięk­nej uspo­so­bio­nym, jak spo­koj­nym i wdzięcz­nym ru­chem ręki od­krę­ca­ła mo­sięż­ny ku­rek, z któ­re­go gwał­tow­nie mu­su­ją­cy a tak nie­win­ny płyn ga­zo­wy wy­try­skał z taką wście­kłą pa – syą, jak gdy­by był naj­bar­dziej za­bój­czą z tru­cizn świa­ta, za­peł­ni­łem wi­do­kiem tej blon­dyn­ki od­ra­zu moją du­szę, chwi­lo­wo wol­ną od ob­ra­zu ko­bie­ty, lecz bar­dzo za nim stę­sk­nio­ną.

Od owe­go dnia zro­bi­łem się sta­łym, hur­tow­nym, rzec mogę, jej od­bior­cą.

Po­nie­waż usil­na chęć przy­po­do­ba­nia się jej nie od­no­si­ła skut­ku, więc, by go przy­śpie­szyć, chło­ną­łem ga­zów­kę, jak smok po po­łknię­ciu na­dzia­ne­go ogniem ba­ra­na wodę Wi­sły po­chła­niał.

Lecz nie wzru­szy­ło jej to by­najm­niej. Mimo prze­sia­dy­wa­nia w jej kio­sku przez go­dzi­ny całe i za­peł­nia­nia tych go­dzin nie­zli­czo­ne­mi szklan­ka­mi "czy­stej" i z so­kiem, naj­wy­szu­kań­sze­mi kom­ple­men­ta­mi i naj­śwież­sze­mi dow­ci­pa­mi z pism hu­mo­ry­stycz­nych ostat­niej daty, – po­zo­sta­wa­ła zim­ną w jed­na­kim za­wsze stop­niu. Na wszel­kie al­lu­zye mi­ło­sne otrzy­my­wa­łem cią­gle tę samą od­po­wiedź:

– Iii, głup­stwo – za całe uzna­nie, za całą wdzięcz­ność dla mej cięż­kiej pra­cy i kosz­tów, prze­cho­dzą­cych kie­szeń dwu­dzie­sto­dwu­let­nie­go aka­de­mi­ka.

Za­czą­łem już po­dej­rze­wać, że ta zim­na jak lód dziew­czy­na musi być chy­ba do­tknię­tą ja­kimś błę­dem ustro­jo­wym, czemś nie­nor­mal­nem, ja­kiemś wro­dzo­nem lub na­by­tem ka­lec­twem, – gdy raz, po sło­wach mych, z po­wo­du jej za­cho­wa­nia, zda się ob­ce­go wszyst­kie­mu, co ziem­skie, od ślin­ki wy­rze­czo­nych:

– Z pani to wy­ma­lo­wał­bym jaką świę­tą… – od­mie­ni­ła się.

Lal­ka, mó­wią­ca, na­le­wa­ją­ca wodę i zgar­nia­ją­ca drob­ne, uśmiech­nę­ła się, oży­wi­ła, bły­snę­ła ocza­mi, – oka­za­ła się dziew­czy­ną!… co waż­niej­sze, zda­wa­ła się po raz pierw­szy do­strze­gać we mnie męż­czy­znę….

Męż­czy­znę?… Nie! – Ma­la­rza!… bo zresz­tą, jak się oka­za­ło, w jej po­ję­ciu, a przy­najm­niej w skłon­no­ściach, to pierw­sze bez tego dru­gie­go nie li­czy­ło się.

– Pan ma­larz?… – gło­sem, w któ­rym za­drga­ło uta­jo­ne do­tąd ży­cie, spy­ta­ła, za­cze­pia­jąc po raz pierw­szy z wła­snej ini­cy­aty­wy roz­mo­wę o ten wy­raz.

Nie wa­ha­łem się ani chwi­li skła­mać, wo­bec ko­bie­ty go­tów do tego za­wsze, o co­kol­wiek­by nie szło.

– Jak­to?… to pani tego nie wie­dzia­ła?!…. Ależ ro­zu­mie się…. Ma­larz od gło­wy aż do pię­ty, ma­larz na obie ręce….

Uśmiech­nę­ła się, zgrab­nie prze­krzy­wia­jąc głów­kę.

– Nie wie­dzia­łam, jak mamę ko­cham, cho­ciaż znam tylu… ma­la­rzy….

– Za­pew­ne tu­tej­szych, – a ja co do­pie­ro wró­ci­łem z Mo­na­chium.

I prze­mie­ni­łem się nie­zwłocz­nie w ma­la­rza. A ona z bry­ły cia­ła sta­ła się na­raz do resz­ty dziew­czy­ną, uzbro­jo­ną we wszyst­kie po­ku­sy i sztucz­ki, ja­kie jej płeć ma dla męż­czyzn, ja­kie ona mia­ła tyl­ko dla jed­ne­go fa­chu.

W prze­cią­gu jed­nej doby przy­jaźń zo­sta­ła za­war­tą i po­su­nę­ła się aż do zwie­rzeń. Po­wie­dzia­ła mi, ie ma "na ośm­na­sty." By­łem na to przy­go­to­wa­ny, wi­dząc do­brze, że jej dwa­dzie­ścia na pew­ne mi­nę­ło. Wta­jem­ni­czy­ła mnie da­lej, że jest mo­del­ką, o ile się tra­fi oka­zya i o ile mama może ją za­stą­pić w kio­sku. Wy­zna­ła tak­że, bez wszel­kiej prze­sa­dy, w ja­kim ka­pe­lu­szu jej naj­bar­dziej do twa­rzy, nie kry­jąc, że ta­kie­go na ra­zie nie po­sia­da, a wresz­cie, nie urą­ga­jąc blon­dy­nom ani bru­ne­tom z po­wo­du bar­wy ich wło­sów, z wznie­sio­ne­mi w nie­bo oczy­ma, któ­re po dro­dze w górę o mnie za­wa­dzi­ły, za­pew­ni­ła, że: "nie ma to jak sza­ty­ny!"

No, dzi­siaj zmie­ni­łem już po­rząd­nie moją ów­cze­sną maść, szpa­ko­wa­cie­ję jak sta­ry no­wo­fun­dland­czyk, ale wte­dy by­łem sza­ty­nem oka­zo­wym.

Naj­bliż­szych dni zgo­dzi­li­śmy się obo­je w jed­nej bar­dzo waż­nej rze­czy: że mama Feli nie po­win­na fa­ty­go­wać się wie­czo­ra­mi w celu od­pro­wa­dza­nia cór­ki do domu, sko­ro ja uczy­nić to moge bez tru­du a z roz­ko­szą. Lecz za­raz oka­za­ła się mię­dzy nami sprzecz­ność w czemś o wie­le waż­niej­szem: Fela po­zwa­la­ła się od­pro­wa­dzać bez­wa­run­ko­wo tyl­ko pro­sto do domu.

Wte­dy to po­zna­łem, że ma­la­rzem, ta­kim so­bie opo­wia­da­nym, być dłu­żej, nie na wie­le się przy­da i że na­le­ży mi ko­niecz­nie na se­ryo wziąć się do pędz­la.

Pro­po­zy­cya, aby mi ze­chcia­ła po­zo­wać, była te­raz cał­kiem na­tu­ral­ną i zo­sta­ła też bez dłu­gie­go wa­ha­nia przy­ję­tą, po­czem umó­wi­li­śmy tyl­ko dzień i go­dzi­nę, a ja, z ca­łem na­tę­że­niem po­my­sło­wo­ści i kre­dy­tu, wzią­łem się do prze­ro­bie­nia ka­wa­ler­skie­go po­ko­iku ła­twe­mi środ­ka­mi na pra­cow­nię. Po­szu­ka­łem ich w kra­mach an­ty­kwa­rzy. Wy­po­ży­czo­ne­mi ar­ku­sza­mi stu­dy­ów kred­ko­wych, olej­ne­mi "pół­ak­ta­mi" i gło­wa­mi na tek­tu­rach, za­peł­ni­łem ścia­ny, umie­ści­łem pod oknem ku­la­wą szta­lu­gę, na niej łok­cio­wy blejt­ram, na koł­ku sta­rą pa­le­tę, na krze­śle garść zdar­tych pędz­li i siedm cy­no­wych tub, z sied­miu ko­lo­ra­mi tę­czy. Wy­da­wa­ło mi się to aż za wie­le na po­cząt­ku­ją­ce­go ma­la­rza, – było zaś tego za wie­le szcze­gól­niej na moją kie­szeń, w któ­rej od kosz­tów tego awan­tur­ni­cze­go fi­gla oca­la­ły osta­tecz­nie – za­le­d­wie trzy szóst­ki.

Ale ser­ce me za to, ser­ce! bo­ga­tem było wte­dy jak wy­obraź­nia wła­ści­cie­la losu, na któ­ry na­za­jutrz przy­pa­da cią­gnie­nie!… Nie! bo­gat­szem!… cią­gnie­nia za­wo­dzą! ja zaś gra­łem na pew­ne….

Pew­ność jed­na­ko­woż nie wy­klu­cza w ta­kich ra­zach oba­wy. Im pra­gnie­nie jest go­ręt­szem, im roz­kosz ocze­ki­wa­na wyż­szą się wy­da­je, – tem bar­dziej po­tę­gu­je się nie­po­kój, aby coś nie­prze­wi­dzia­ne­go, ja­kaś nie­spo­dzie­wa­na pso­ta przy­pad­ku nie ob­ró­ci­ła wszyst­kie­go w ni­wecz…. A do­pó­ki cze­ka­łem na przy­by­cie Feli, na­dzie­je moje rów­no­wa­ży­ły się jesz­cze cią­gle szan­sa­mi nie­do­cze­ka­nia się….

By­łem jak w fe­brze. Szu­mia­ło mi w uszach, mi­ga­ło przed oczy­ma, świerz­bia­ła mnie skó­ra, na­wskróś cierp­ną­łem cały i nie mo­głem so­bie zna­leźć miej­sca…

Na­ko­niec przy­szła….

Te­raz już by­łem w sta­nie uspo­ko­ić się nie­co za­pa­no­wać na­po­wrót nad sobą… gdy­bym nie był tak bar­dzo ura­do­wa­nym? tak bar­dzo szczę­śli­wym, wi­dząc ją tu, jako mego go­ścia, tę ślicz­ną, tę roz­kosz­ną Felę, u sie­bie, w mem miesz­ka­niu, za memi drzwia­mi, któ­re za­mkną­łem nie­znacz­nie, w mo­jem ate­lier, do któ­re­go wie­dzia­ła prze­cież chy­ba po co przy­cho­dzi, nie od dzi­siaj zna­jąc ma­la­rzy.

Z ja­kim wdzię­kiem ona mi się wy­mknę­ła, kie­dy ją chcia­łem za­raz u drzwi po­ca­ło­wać….

– O ! ja na to nie po­zwa­lam ni­ko­mu!…

– A ja mam zwy­czaj za­wsze wi­tać mo­de­le w ten spo­sób.

– Mnie pan tak niech nie wita.

– Jesz­cze nie… tyl­ko aż pani zdej­mie wo­al­kę.

– A jak jej nie zdej­mę?

– To ja ją zdej­mę, rzecz pro­sta.

– Praw­da, to już wolę sama zdjąć…. Wy­ście tacy zgrab­ni….

Wy­ście!… w tem "wy­ście" ja się mie­ści­łem, było to pre­lu­dy­um do "ty, " to "wy­ście", zbli­ża­ło nas, spo­ufa­la­ło.

Za­czę­ła zdej­mo­wać ka­pe­lusz a ja zbie­ra­łem tym­cza­sem całe me mę­stwo, hu­mor i bla­gę, szcze­gól­niej tę ostat­nią.

Te mo­del­ki pie­kiel­nie mu­szą się znać na ma­lar­stwie…. Cu­dem chy­ba wy­brną­łem z po­wo­dzi jej fa­cho­wych za­py­tań, któ­re­mi mnie za­sy­pa­ła, a któ­re, aby się nie zde­ma­sko­wać, mu­sia­łem zby­wać żar­ta­mi.

Gło­wę moż­na było stra­cić, sły­sząc jej cią­głe: "A co pan te­raz ma­lu­je? a co pan ma na wy­sta­wie? jak dłu­go pan by­łeś za gra­ni­cą? gdzie? do ja­kiej szko­ły pan na­le­ży? cze­mu pan nie ma pół­noc­ne­go świa­tła? dla­cze­go przy­najm­niej szy­by nie umy­te?"

W koń­cu jed­nak sama wy­ba­wi­ła mnie z dal­sze­go am­ba­ra­su py­ta­niem: co to bę­dzie, w czem ona ma fi­gu­ro­wać?…

Od­po­wiedź mia­łem go­to­wą.

Bę­dzie to "We­nus śpią­ca".

W po­my­śle krył się for­tel, – ści­śle bio­rąc dwa.

– We­nus?

– Tak: bo­gi­ni mi­ło­ści i pięk­no­ści.

– Aha… No, a ta świę­ta, co pan wte­dy mó­wił?….

– Co za świę­ta?

– Chciał mnie pan w niej ma­lo­wać….

– O tej pani mó­wisz!… Ech, do­syć nią pani by­łaś tam, w kio­sku.

Uśmiech­nę­ła się i za­raz nowe py­ta­nie:

– Ja­kiż ko­sty­um?

– Kla­sycz­ny.

– To niby jaki?

– Lek­ka dra­pe­rya na le­wem bio­drze.

– Co? na le­wem tyl­ko?

– No tak, na le­wem albo na pra­wem, wszyst­ko jed­no.

– A zresz­tą?

– Zresz­tą nic.

– Iii, głup­stwo.

Sło­wa z kio­sku; przy­po­mnia­ły mi one naj­gor­sze chwi­le mej spra­wy.

– Dla­cze­go głup­stwo?

– To prze­cież nie jest ża­den ko­sty­um.

– Prze­pra­szam: kla­sycz­ny!

– Wi­dać, że to wszyst­ko jed­no….

– Gdy­by się chcia­ło roz­bie­rać, to… no… to może i tak… Ale…

– Więc pan chy­ba żar­tu­je? Prze­cież pan nie przy­pusz­cza, że­bym ja w ten spo­sób po­zo­wa­ła?

– Cie­ka­wym, cze­mu nie.

– Ależ to nie­przy­zwo­icie!…

– Dla­cze­go?!

– Na jed­nem bio­drze…

– Le­piej prze­cież na jed­nem, niż na żad­nem!…

– Ach nie! sama myśl!…

– Więc pani niech nie my­śli. Po co!…

– I to wo­bec męż­czy­zny!…

– Tu prze­cież nie ma męż­czy­zny, – jest tyl­ko ma­larz!…

– Nie, nie!… 0 tem nie ma co na­wet mó­wić. Za­nie­po­ko­iłem się, nie wie­dzia­łem, co po­cząć.

Jej opór krzy­żo­wał moje pla­ny.

Za­czą­łem jej przed­sta­wiać, że te skru­pu­ły są dzie­cin­ne, że tu prze­cież idzie o sztu­kę, że ob­raz tego wy­ma­ga, że ja nie mogę sa­mo­wol­nie zmie­niać po­sta­ci, w ja­kiej We­nus dała się po­znać świa­tu, że już dra­pe­rya na jed­nem tyl­ko z bio­der jest z mo­jej stro­ny ustęp­stwem, wia­do­mo bo­wiem, że We­nus ob­cho­dzi­ła się bez niej cał­ko­wi­cie.

Nie mo­głem na niej wy­módz zgo­dy. Nie li­czy­ła się nic a nic z praw­dą hi­sto­rycz­ną.

– Pro­szę mnie nie ob­ra­żać – mó­wi­ła, pod­no­sząc czo­ło tak wy­so­ko, a po­wie­ki opusz­cza­jąc przy­tem na oczy tak ni­sko, że przy­szło mi na myśl, czy­li przy­pad­ko­wo nie by­łem pierw­szym z ma­la­rzy, co tak śmia­łą od­wa­żał się jej czy­nić pro­po­zy­cyę.

Wsta­ła na­wet z miej­sca i zwró­ci­ła się ku drzwiom, jak gdy­by za­mie­rzy­ła odejść.

Lecz był to ma­newr ostrze­gaw­czy. Nie zbli­ża­jąc się bo­wiem by­najm­niej do pro­gu, łu­kiem obe­szła po­kój.

Wów­czas jed­ne­go jesz­cze spro­bo­wa­łem ar­gu­men­tu.

– Tyle ob­ra­zów przed­sta­wia bo­gi­nie w ta­kiem… w ta­kiej… to­a­le­cie – rze­kłem, – i naj­pięk­niej­sze ko­bie­ty nie wa­ha­ły się słu­żyć do nich ma­la­rzom za mo­del, a pa­nią to gor­szy…. A toż to prze­cie try­umf wła­snej uro­dy przed­sta­wiać: bo­gi­nię pięk­no­ści!… szczyt, – sam szczyt! ar­cyw­zór! po­nad któ­ry już nie ma nic do­sko­nal­sze­go!… Ja, gdy­bym był ko­bie­tą, ko­bie­tą tak pięk­ną jak pani, od rana do wie­czo­ra po­zo­wał­bym do wszyst­kich bo­giń….

Mil­czy, za­gry­za­jąc usta. Wy­da­ło mi się, że się waha.

– Pan­no Felo, ja pa­nią tak pro­szę!…

– Ale bo…

– Czyż jesz­cze się pani ocią­ga? mimo mych ustępstw?…

– Wi­dzi pan… bo ja..! ja tyl­ko raz w ży­ciu po­zo­wa­łam w ten spo­sób….

– Co! i na­my­śla się pani, czy uczy­nić to po raz dru­gi?!…

– Ale wten­czas dra­pe­rya była na obu bio­drach….

– Ha! nie­chże więc wresz­cie będą oba, kie­dy już pani chce tego ko­niecz­nie i niech stra­cę, i niech stra­ci tra­dy­cya… Ale pa­nią trzy­mam za sło­wo i weź­my się raz do tego ma­lo­wa­nia.

– Ja jesz­cze nie przy­rze­kłam….

– Pani mnie chy­ba chce za­mę­czyć?…

– Zresz­tą nie wi­dzę dra­pe­ryi….

– Oto jest…. Mam się ob­ró­cić?…

Sta­ną­łem twa­rzą do okna, z oczy­ma zwró­co­ne­mi na ga­nek prze­ciw­le­głe­go skrzy­dła domu, gdzie wy­krę­ca­niem ście­rek w tej chwi­li za­ję­ta nad zle­wem słu­żą­ca po­ka­za­ła mi zęby, pew­na, że ją ko­kie­tu­ję. Wła­śnie w tej chwi­li jej do tego przy­szła ocho­ta, a kie­dy­in­dziej to uda­wa­ła, jak­by mia­ła wiel­bi­cie­li w bród.

Za memi ple­cy­ma tym­cza­sem i w mo­jej my­śli Fela stop­nio­wo upodob­nia­ła się do bo­gi­ni w po­stę­pie roz­pi­na­nia gu­zi­ków i roz­wią­zy­wa­nia wę­złów. W chwi­li, kie­dy w mej wy­obraź­ni zu­peł­nie była do nie­śmier­tel­nej po­dob­ną, usły­sza­łem: "Pa­nie"… – ob­ró­ci­łem się – i uj­rza­łem na sof­ce prze­ście­ra­dło, nic tyl­ko prze­ście­ra­dło, nie tłó­ma­czą­ce­mi się wca­le wy­pu­kło­ścia­mi z pod spodu wy­peł­nio­ne. Gło­wy, z gry­ma­sem za­że­no­wa­nia i zim­na, jak u ko­goś, co wbrew woli we­pchnię­ty zo­stał do chłod­nej ką­pie­li – nie li­czę.

– O, pan­no Felo!… nic z tego!… – za­wo­ła­łem. – Pani się owi­nę­ła po bro­dę, jak za­kon­ni­ca, tak nie moż­na.

Do­pie­roż w tar­gi o każ­dy ka­wa­łe­czek skó­ry, o każ­dy cal, na jaki trze­ba było ob­ni­żyć dra­pe­ryę, dla za­do­sy­ću­czy­nie­nia umo­wie. A w tej wal­ce jesz­cze po dwa razy mu­sia­łem zdo­by­wać jed­no: wy­nu­rzy­ło się po pra­wem ra­mie­niu lewe, w tej sa­mej chwi­li pra­we już zni­ka, od­zy­ska­łem tam­to, to znów tra­cę z oczu…. Lecz w koń­cu po­sta­wi­łem na swo­jem.

Wte­dy to, spraw­dza­jąc na­ocz­nie daw­ne moje do­my­sły, z nie­pod­ra­bia­nym rze­kłem en­tu­zy­azmem:

– Wie pani?… Nie ma­rzy­łem na­wet nig­dy o tak prze­pysz­nym mo­de­lu do mego ob­ra­zu!

– Tak pan tyl­ko pew­nie mówi….
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: