- W empik go
Jego głosem - ebook
Jego głosem - ebook
JEGO WYSOKOŚĆ MA GŁOS
o co poprosi Izę, swoją największą miłość?
Izabella przestała się bać, odetchnęła. Miała żyć długo i szczęśliwie: ona, Dawid, ich dzieci. Jednak los ma wobec niej inne plany. Przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, teraźniejszość staje się bolesna i smutna, a przyszłość niknie w mgle. W życie Izy ponownie wkroczy książę Omar al-Saud. Czego od niej oczekuje? Czy coś może go usprawiedliwić? Jakie były motywy jego działań?
Między złem a dobrem, między rozumem a sercem, gniewem i wybaczeniem... Czwarty, ostatni tom bestsellerowej sagi arabskiej udowadnia, że nie wszystko jest takie, jak może się wydawać. Historia opowiedziana tylko z jednej strony często prowokuje niesprawiedliwy osąd. Ostatni raz daj się porwać w świat Izabelli i księcia Omara i zobacz, jak potoczą się ich dalsze losy. Tym razem opowiedziane również jego głosem…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-962673-8-2 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pamiętam prawie wszystko, co wydarzyło się w dniu, w którym postanowiłem zabić Isabelle. Mógłbym go odtworzyć minuta po minucie, lecz kiedy na scenę wkracza moja siostra, wspomnienia zaczynają się rwać, pojawia się coraz więcej białych plam, a potem wszystko znika w niebycie.
Safa była moim aniołem. Za to, że postanowiła mi przeszkodzić w realizacji planu, będę jej wdzięczny do końca życia. Za to, że wpakowała we mnie dwie kule z pistoletu swojego męża – również. Potrzebowałem resetu, a nic tak nie zmienia człowieka jak jego własna, prawie przeżyta śmierć. Prawie, bo jednak ocalałem.
Przeżyłem ja, a co najważniejsze, przeżyła Isabelle. Gdybym ją wtedy zabił – dodajmy, że z premedytacją – moje życie prawdopodobnie również by się dokonało, ale akurat w tym wypadku świat nie straciłby wiele. Ciągle czekam na moment, kiedy będę mógł sobie powiedzieć, że moje istnienie ma jakikolwiek sens. Możliwe, że ta chwila nigdy nie nastąpi, ale trochę pociesza mnie fakt, że po tym świecie chodzą gorsze łotry.
Kiedy nareszcie oprzytomniałem na tyle, by zrozumieć, że jednak żyję i jestem w szpitalu, dostrzegłem tuż obok Rashida. Okazało się, że od wielu dni czuwał przy moim łóżku, wierny i zawsze lojalny, nawet jeśli naruszył pewne granice. Gdybym był idiotą, uznałbym ich przekroczenie za zdradę, ale po kilku długich tygodniach spędzonych w śpiączce farmakologicznej najwidoczniej coś poukładało się w mojej chorej głowie.
Pamiętam, o co go spytałem.
To nie były pytania, co z moim zdrowiem, co się wydarzyło ani dlaczego jestem w szpitalu. Nie spytałem nawet o Isabelle. Scena, kiedy Safa ją uwalnia i odjeżdża z nią samochodem Jasira, zbyt wiele razy odtwarzała się w mojej pamięci. Do tego wywoływała coraz większą ulgę i radość, że mojej żonie udało się ujść z życiem.
Spytałem Rashida o mamę. Pojawiała się prawie w każdym moim śnie, czasami również w stanie półjawy, kiedy lekarze próbowali przywracać mnie do realnego świata.
– Madame Soraja zmarła – odparł po dłuższej chwili. – Jej serce nie wytrzymało.
Czyli jednak. Czułem, że za częstą obecnością mamy w moich snach musi coś stać. Poczułem ścisk w żołądku, a oczy natychmiast wypełniły się łzami. To ja zabiłem mamę. Nasza matka, moja i Safy, odeszła, bo jej syn postanowił być mądrzejszy od lekarzy, a nawet od Allaha. W swojej pysze uznałem, że niepotrzebne mi leczenie, że leki, którymi faszerowali mnie medycy, okaleczają i niszczą moją niesamowitą osobowość.
Zatem zostaliśmy sierotami, ja i moja bliźniaczka. Nie mieliśmy już żadnego z rodziców, a co gorsza, okazało się, że Safa przeżywa piekło w więzieniu. Nie od razu to do mnie dotarło, nic sobie nie robiłem z sugestii Rashida, żeby spróbować ją stamtąd wydostać. I znów: dopiero coś musiało się wydarzyć, bym przestał myśleć tylko o sobie i skupił się na innych. Najpierw jednak Rashid złożył wypowiedzenie. Powiedział, że już nie chce być moim sekretarzem, że musi wyjechać z Saudi, odciąć się ode mnie, w przeciwnym razie podzieli los madame Sorai.
Nie chciałem się go pozbywać, był mi potrzebny. Musiałem go mieć u boku, nawet jeśli postąpił jak ostatni zdrajca – pomógł Isabelle opuścić mój kraj, ale najpierw wykradł z sejfu jej dokumenty. Czemu? Pytałem go, czemu chce odejść.
– Za mało ci płacę?
– Nie, książę. Zawsze byłeś bardzo hojny, doceniam to.
Nie chodziło zatem o pieniądze, zresztą natychmiast zaproponowałem podwyżkę.
– Podwoję ci pensję.
– Akurat to nie jest konieczne.
– A co jest konieczne? Czego ode mnie chcesz?
– Wasza wysokość powinien uratować swoją siostrę.
Wszystko spadło na moją głowę zbyt nagle. Lekarze przekazali złe wieści: przeżyłem, ale do końca życia miałem być kaleką. Ostrzegli, że moja lewa noga już nigdy nie wróci do pełnej sprawności. Rashid postawił swoje ultimatum, a co gorsza, moje przekleństwo – choroba umysłu – znowu schwytała mnie w swoje silne macki. Przez całe dotychczasowe życie zmagałem się z nią, bywało różnie: raz lepiej, raz gorzej. Lubiłem okresy manii, czułem się wtedy jak ktoś, kto może absolutnie wszystko. Ale po hossie zawsze następuje bessa.
Przytłoczony sytuacją uznałem, że to wszystko nie ma sensu. Czas ze sobą definitywnie skończyć. Oczywiście nie tak łatwo popełnić samobójstwo w szpitalu, w którym człowiek jest pod stałym nadzorem. Nawet nie próbowałem przekupić personelu, żeby załatwiono mi fiolkę z lekiem, który najpierw mnie uśpi, a potem uśmierci. Kiedyś właśnie tak zaplanowałem przeniesienie się w zaświaty. Skończyło się płukaniem żołądka, bo Rashid – znowu on! – odkrył szóstym zmysłem mój plan.
Musiałem myśleć nieszablonowo.
Rozważałem różne opcje, lecz każda miała same wady: zakratowane okno, moje kalectwo – lewa noga uniemożliwiała swobodne przemieszczanie się – brak telefonu, by móc się z kimś skontaktować. Doświadczałem najgorszej bezradności w życiu. Ale w końcu zdołałem podjąć próbę samobójczą. Pamiątki tego czynu zostaną ze mną na zawsze – blizny na nadgarstkach, poszarpane, nierówne. Chyba nikt przede mną nie wpadł na pomysł, by wykręcić ze stojaka kroplówki solidną śrubę. Wprawdzie uchwyt był z plastiku, ale ostro zakończony metalowy trzpień śruby okazał się idealnym narzędziem.
Przeciągałem nim wzdłuż wewnętrznej części przedramienia, nie w poprzek nadgarstka. To nie miały być wołanie o pomoc ani demonstracja. Nie chciałem nikomu dać do zrozumienia: „Do cholery, popatrzcie, ja tu wariuję! Cierpię! Nie daję sobie rady, niech ktoś mi pomoże!”. Nic z tych rzeczy.
Chciałem umrzeć. Zniknąć.
Przestać być…ROZDZIAŁ 2
Deszcz ustaje, krople coraz rzadziej uderzają w czarny ortalion, aż w końcu nie spada ani jedna. Przez chwilę idę z rozłożonym parasolem, ale już nie jest potrzebny. Staję, składam go i mocno wytrzepuję. Polska pogoda w pełnej krasie, ale nie ma co narzekać. Przylecieliśmy w poniedziałek, dzisiaj piątek i dopiero pierwszy raz lunęło. Na szczęście jest ciepło, nawet bardzo ciepło, jak na końcówkę maja. Przewieszam rączkę parasola przez zgięcie łokcia i ruszam przed siebie.
Szpilki trochę mnie gniotą. Ot, kolejna drobna niedogodność życia codziennego, tak samo jak dziurka w pończosze. Boże, kiedy ja ostatnio miałam na sobie pończochy? Nie pamiętam. To znaczy pamiętam, mam je właśnie na sobie, postanowiłam w ten dziwaczny sposób oddać pamięć Dawidowi, z tego samego powodu założyłam wysokie obcasy. Uwielbiał, kiedy nosiłam szpilki, a o jego fascynacji koronkową bielizną można by napisać obszerny artykuł do „Cosmopolitan” czy „Elle”.
Została ostatnia prosta. Skręcam przy wysokim murowanym ogrodzeniu i zmierzam w stronę domu. Jeszcze sto metrów i koniec parady w tym czymś, co może piękne, bo szpilki – markowe, od Louboutina, w cielistym kolorze – naprawdę powalają urodą. Zwłaszcza ich krwistoczerwone spody robią wrażenie. Są jednak okrutnie niewygodne, a już na pewno nie nadają się na dłuższe spacery.
Spuszczam wzrok na chodnik. Nie dość, że kostki powykrzywiały się po ostatniej, wyjątkowo mroźnej zimie, to jeszcze pełno na nim kałuż. Niektóre są głębokie, a na dnie kryje się śliska maź z resztek liści. Powinnam była jednak pojechać samochodem, nie wiem, co mi przyszło do głowy, by taki kawał drogi pokonać pieszo. Od willi do kościoła jest bez mała pół kilometra. W tamtą stronę podrzucił mnie Szymon, przyjechał po mnie i zabrał na nabożeństwo, ponieważ też w nim uczestniczył. Oczywiście chciał mnie odwieźć z powrotem, lecz odmówiłam. Wolałam być sama.
Poza tym wiem, jak to by się skończyło. Zatrzymałby samochód pod bramą, spytał, czy może wejść, a potem przeprosił, że jest nachalny, wtedy mnie nie pozostałoby nic innego, jak faktycznie go zaprosić. Szymon to bardzo inteligentny facet, umie wywierać wpływ na ludzi. Dawid mi opowiadał, że swego czasu postanowili zapisać się do Mensy. Prawda jest taka, że obaj osiągnęli doskonałe wyniki, zdecydowanie ponad przeciętną, i dostali się w szeregi tej szacownej instytucji, ale to Szymon był lepszy.
Pamiętam, co wtedy powiedziałam: „Może i ma wyższe IQ, ale to on pracuje u ciebie, nie ty u niego”. Prócz inteligencji liczą się jeszcze: spryt, przedsiębiorczość i zaangażowanie, a tego Dawidowi nie brakowało. Doskonale znał ludzi, umiał do nich dotrzeć, był serdeczny i ciepły, nikomu nie odmawiał pomocy. Miał takie świetne plany – chciał utworzyć fundację skupiającą prawników udzielających pomocy kobietom w trudnej sytuacji rodzinnej i założyć prywatną szkołę podstawową, może nawet sieć szkół. Wzdycham ciężko, bo wszystko się skończyło. Wszystko. Dawida już nie ma. Znowu czuję szczypanie w nosie i cisnące się do oczu łzy. Nigdzie nie jest mi tak cholernie smutno, nigdzie nie tęsknię za Dawidem tak okropnie jak tutaj, w Polsce, w Jabłonnej. Ale przyjeżdżamy tu, ja i dzieciaki, dwa razy w roku na dłużej. Robię to dla nich, dla rodziców Dawida, dla mojej mamy i Tomka.
Uff… Jestem na miejscu. Odrywam wzrok od chodnika i przenoszę na słupek bramy. Już chcę przytknąć palec do czytnika linii papilarnych, ale przez lewe ramię łowię kątem oka jakiś ruch. Zerkam tam. Po przeciwnej stronie uliczki stoi wielka, czarna limuzyna, z której właśnie ktoś wysiadł. Drzwi cicho się zamykają, a wysoki mężczyzna w ciemnym garniturze odwraca się w moją stronę. Złapana na gorącym uczynku umykam spojrzeniem. Nie wypada gapić się podejrzliwie na Bogu ducha winnego faceta. Pewnie to gość Kamińskich. Swoje biura mają w Warszawie, ale czasami przyjmują u siebie wyjątkowo majętnych klientów, co jest zrozumiałe, kiedy ma się największą w Polsce sieć agencji doradztwa podatkowego.
Wracam wzrokiem na czytnik i nagle coś uderza mnie jak obuchem. To nagła myśl, wspomnienie, nie wiem, co to jest. Czuję się, jakbym dostała jakiś sygnał w głowie. Przedziwne wrażenie. Natychmiast znowu spoglądam na ten samochód i mężczyznę. Stoi zaraz przy nim, wyprostowany, w okularach przeciwsłonecznych, które właśnie zdejmuje.
Moje serce na moment staje, po czym zrywa się do galopu. Wali głośno i mocno: łup, łup, łup, aż tętni w uszach. W gardle dławi wielka gula, zaczyna mi brakować tchu. To nie dzieje się naprawdę, to niemożliwe. Nie. Albo śnię, albo… Może mam udar? Halucynacje? To pewnie przez mszę w intencji Dawida i spacer. Wzruszyłam się, popłakałam, kiedy ksiądz wygłaszał kazanie, a później za długo szłam. Szłam tak długo w deszczu. Tak długo…
Przełykam ślinę, kiedy ten człowiek rusza w moją stronę. Idzie powoli, przechodzi przez wąską uliczkę. Nawet nie rozejrzał się na boki, ale po co miałby to robić? Tutaj nic nie jeździ. To znaczy czasami ktoś przejedzie, ale rzadko. Jesteśmy sami. Zupełnie sami, we dwoje, na pustej uliczce pełnej kałuż pokrytych świeżymi listkami brzóz rosnących wszędzie, na każdym wolnym skwerku, gdzie nie sięga czyjaś zagrodzona posesja.
– Isabelle, witaj – mówi do mnie cicho.
Jestem jak sparaliżowana. To po prostu nieracjonalne, mój mózg chyba się zepsuł. Co Omar mógłby tutaj robić? Skąd się wziął? Przecież minęło tyle lat. On nie powinien żyć. Nie wiem, czy nie powinien, ale zakodowałam sobie w głowie, że już dawno go nie ma, że teraz nie ma już żadnego z nich, ani Dawida, ani Omara, że zostałam sama. Jesteśmy tylko ja i dzieci, bo Szymona nie liczę, on nigdy nie zaistniał w moim sercu.
– Co tu robisz? – chrypię.
Łapię się na tym, że przez dłuższą chwilę nie oddychałam. Naprędce biorę kilka wdechów, aż kręci mi się w głowie, a koniuszki palców przepełnia nieznośne mrowienie.
– Isabelle, jak dobrze cię widzieć. – Uśmiecha się łagodnie.
Tak, to on. Omar. Mój mąż. Mój… Łapię się za usta, bo nie wiem, co zaraz zrobię. Krzyknę? Zacznę szlochać? Tak, to Omar. Stoi przede mną, żywy i zdrów, podczas kiedy Dawid już od ponad dwóch lat spoczywa na cmentarzu. Czuję ukłucie w sercu i straszny żal, bo ujrzałam nie tego ducha, którego powinnam. I chociaż wiem, że Omar nie jest duchem, to pojawił się tak nagle i niespodziewanie, że mogę w ten sposób myśleć. Z zakamarków pamięci wyskakują wspomnienia, błyski pojedynczych myśli, scenki ze zdarzeń.
– Co tu robisz? – powtarzam pytanie, odsłoniwszy usta.
Moje uczucia ewoluują w błyskawicznym tempie. Omar wygląda jak mroczna zjawa. Mrugam, żeby wyostrzyć wzrok, żeby naocznie się przekonać, że to on, człowiek z mojej przeszłości, prześladowca. To przez niego uciekałam do Polski uratowana od śmierci boskim cudem i ludzką interwencją, która przyszła w ostatniej chwili.
– Chciałem z tobą porozmawiać.
Nic nie mówię, a wtedy on robi niewielki krok do przodu. Jest blisko. Zmaterializował się całkowicie. Teraz mogę nie tylko dostrzec idealnie równą linię jego zarostu, oczy, nieznacznie uniesione brwi, mające mnie pewnie uspokoić, ale także poczuć jego zapach. Ten zapach jest jak trucizna, sączy się, wpływa w moje nozdrza i płuca, zatruwa mnie i odbiera resztki rozumu.
– Nie. – Nagle otrząsam się ze stuporu. – Nie! Odejdź stąd.
– Isabelle, proszę. Poczekaj. – Wyciąga rękę, a wtedy ja odskakuję do tyłu.
Niewiele brakowało, a straciłabym równowagę i upadła na tyłek.
– Nie. Idź sobie.
– Chcę tylko porozmawiać. Chcę cię prosić o wybaczenie. – Trzyma przed sobą wyciągniętą dłoń, która lekko drży. On cały drży, a w jego oczach coś narasta.
– Nie, zostaw mnie. Odejdź – wykrztuszam.
Strasznie się boję, niewiele brakuje, żebym zasłabła. Już rejestruję pierwsze zwiastuny paniki: rwany oddech, szum w uszach.
– Isabelle, błagam. Tylko jedna rozmowa.
Zerkam ukradkiem na skaner z czytnikiem linii papilarnych. Wystarczy tam podejść – to zaledwie metr – przyłożyć palec, a furtka się otworzy, wtedy wejdę na posesję. Czemu nie dałam znać firmie ochroniarskiej, że przyleciałam z dzieciakami do Jabłonnej? Teraz żałuję. Owszem, dom jest chroniony, są monitoring i wszelkie zabezpieczenia antywłamaniowe, ale nie ma żadnego człowieka w pobliżu.
– Posłuchaj, nie chcę, żebyś myślała…
– Mówiłam: zostaw mnie w spokoju.
– Chcę przeprosić.
– Nie. – Kręcę głową. – Odejdź.
Omar ani drgnie. Powoli, jak w zwolnionym tempie, odwracam się, podchodzę do czytnika i przykładam palec. Czekam w napięciu, aż cichy brzęczek da znać, że droga wolna. Furtka otwiera się w głąb ogrodu. Mijam ją, czując na plecach wzrok Omara. Jestem napięta i przerażona, dlatego aż podskakuję, kiedy ciężkie żeliwne skrzydło zatrzaskuje się za mną. Dopiero wtedy mam odwagę się odwrócić. Został na zewnątrz i już się tu nie dostanie, chyba że umie się przemieszczać bezszelestnie i przefrunąć nad wyżwirowaną ścieżką. Planowaliśmy z Dawidem kiedyś wybrukować ten chodnik, ale rzadko był używany, a potem Dawid odszedł, a wraz z nim – wiele planów. Obcasy natychmiast wpadają pomiędzy drobniutkie kamyczki. Teraz, kiedy jestem już bezpieczna, oczywiście względnie, bo mnie i Omara dzieli tylko kute skrzydło furtki, nabieram nieco rezonu.
– Daj mi spokój, odejdź stąd i nigdy nie wracaj.
– Proszę. To tylko rozmowa.
Wzruszam ramionami, odwracam się i zmierzam w stronę wejścia do willi. Szybko pokonuję schody i przykładam palec do kolejnego czytnika. Jestem w domu! Oddycham z ulgą, opierając się plecami o wielkie, solidne drzwi. Są naprawdę pancerne, drewniane na zewnątrz, ale w środku zawierają specjalną płytę wzmacniającą. U szczytu schodów pojawia się Kasia. Dopiero w tym momencie zdaję sobie sprawę, że w domu zostały dzieci!
– Kaśka?! Gdzie są dzieci? – Zrzucam szpilki i wbiegam na schody, pokonując po dwa stopnie.
– Jak to: gdzie? – Rozszerza oczy, gdy do niej dopadam. – Siedzą w pokoju Dawidka. Właśnie wróciliśmy z ogrodu, umyli ręce, zaraz zrobię im coś do jedzenia.
Przykładam dłoń do piersi. Kamień z serca. Ale nie mogę tracić czujności. Omar na pewno obserwował ogród i widział Dawidka i Sarcię. Kto wie, co mu wpadło do głowy.
– Leć na parter, zamknij wszystkie okna, spuść rolety! – nakazuję podniesionym głosem.
Kasia jest zaskoczona, łatwo to zauważyć, ale bez słowa mnie wymija i zbiega na dół. Ja pędzę do pokoju syna i zapuszczam żurawia. Fala ulgi zalewa moje ciało. Sarcia i jej brat siedzą na dywanie i układają coś z klocków, nawet nie zauważyli, że już wróciłam.
Zerkam kontrolnie na okno. Jest w porządku, nie dość, że umieszczone wysoko, to jeszcze zasłonięte roletami, bo w tym pokoju potrafi być bardzo gorąco.
Schodzę na parter i odnajduję Kaśkę w małej stróżówce, stojącą przed monitorami. Trzeba przyznać, że niania moich dzieci ma łeb na karku. To nie jakaś niezbyt lotna, przypadkowa dziewczyna, tylko osoba z wykształceniem, po studiach pedagogicznych i kilku kursach. Płacę jej dobrze, ale jest warta każdej setki. To Dawid ją znalazł i wynajął, by czasami nas odciążała, kiedy przylatywaliśmy do Polski.
– Iza, ale o co chodzi? – Przenosi wzrok z monitorów na mnie. – Co to za człowiek? Czemu się tak okropnie zdenerwowałaś?
– On tam jest? – Podchodzę i zaglądam Kaśce przez ramię.
Limuzyna nadal stoi po drugiej stronie uliczki, a Omar czeka na coś wsparty plecami o drzwi auta. Gapi się w stronę domu.
– Kto to? – pyta Kaśka.
– Nikt, kogo chciałabym spotkać. Powiedz: kiedy byliście w ogrodzie, ten samochód już tam stał?
– Nie wiem. – Kręci głową. – Nie patrzyłam, co się dzieje za ogrodzeniem.
– Cholera jasna… – mówię.
– Koleś czeka na coś.
– Raczej na kogoś.
– Na ciebie? – pyta, a potem szybko dodaje, że niezła fura, facet też niczego sobie, chociaż starszy.
Dla niej na pewno za stary. Omar jest po czterdziestce, podczas gdy Kasia ma dwadzieścia sześć lat. Wygląda jednak jak dwudziestolatka – jest drobna i ma dziewczęcą buzię.
– Zadzwonię do Szymona – mówię.
– Żeby go pogonił? – Od razu się domyśla.
– Nie wiem, niech coś z tym zrobi, to on się zna na polskim prawie.
– Może lepiej na policję? Albo do agencji ochrony?
– Inaczej. Zadzwonię do Szymona i do agencji. Albo do Szymona i na policję. Boże, sama nie wiem, co robić. – Wzdycham.
Staje na tym, że postanawiam zadzwonić do Szymona, a on ma załatwić resztę. Kaśka idzie podać dzieciakom podwieczorek, podczas gdy ja siedzę jak idiotka w stróżówce i gapię się w monitory. Jedna z kamer, zamocowana na słupie latarni ulicznej, jest skierowana wprost na limuzynę i czekającego przy niej Omara. Przybliżam obraz i zauważam kierowcę. Mężczyzna drzemie z głową wspartą o zagłówek. Poza nim raczej nikogo nie ma w samochodzie, Omarowi nie towarzyszą ochroniarze. To piękny, nowy samochód, karoseria aż lśni. Dostrzegam dyskretne logo jednego z najdroższych warszawskich hoteli. Czyli Omar przybył tu na dłużej, w przeciwnym razie nie wynajmowałby pokoju w hotelu. Na co on liczy? Że wyjdę z domu, żeby z nim pogadać? Nie ma mowy, jestem zbyt zdenerwowana. Choć możliwe, że na wyrost, upłynęło przecież tyle lat.
Gdyby chciał mnie dorwać, zrobiłby to wcześniej, jeszcze za życia Dawida, a jeśli postanowił do mnie wrócić czy raczej skłonić mnie do powrotu, mógł zaatakować już dawno, zaraz kiedy owdowiałam. Nic mi się tu nie skleja. O czym on chce rozmawiać? Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nic. Chciał mnie zabić, ja uciekłam, jestem w swoim kraju, gdzie – teoretycznie – mogę się czuć w miarę bezpiecznie. Teoretycznie, bo nie zapomnę, jak trzech opłaconych przez Omara bandziorów uprowadziło mnie prosto spod przychodni. To się odbyło w biały dzień, w miejscu publicznym.
– Jest… – szepczę, zauważywszy samochód Szymona.
Nigdy wcześniej tak się nie ucieszyłam na widok wielkiego czarnego volvo, którym jeździ zastępca Dawida. Kiedyś Szymon pełnił funkcję prawej ręki szefa, teraz to on rządzi całą siecią kancelarii i odpowiada jedynie przede mną. Nadaje się na to stanowisko: jest odpowiedzialny, bystry i nigdy nie zawiódł zaufania Dawida ani mojego, ale jest jeden szkopuł – Szymon od roku stara się zmienić nasze relacje z czysto służbowych i biznesowych na te damsko-męskie. Podrywa mnie, próbuje się wkraść w łaski dzieciaków, coraz częściej zdarza mu się „przypadkiem” musnąć moją dłoń czy zbyt długo patrzeć mi w oczy, kiedy rozmawiamy.
Nie potrafię na razie zdecydować, czy chcę tego, czy przeciwnie, ale teraz się cieszę, że mam chociaż jego w odwodzie.
Szymon jest sam, nikt mu nie towarzyszy. Obserwuję w napięciu, jak podchodzi do Omara i coś mówi. Nie podał mu ręki, Omar też nie wykonał żadnego gestu wskazującego na chęć powitania. Szymon pokazuje zegarek i stuka w cyferblat, a wtedy Omar lekko się uśmiecha pod wąsem. Nie jestem w stanie odczytać z ruchów warg, co do siebie mówią. Rozmawiają po angielsku, tylko to zauważyłam. W pewnej chwili Omar przenosi wzrok w stronę willi, patrzy prosto w kamerę, jakby wiedział, że jestem po drugiej stronie, obserwuję jego i Szymona. Bez problemu zrozumiałam powoli wyartykułowane „I’m sorry, Isabelle” i znaczenie towarzyszącego tej wypowiedzi gestu – przytknięcie prawej dłoni do serca.
Dygoczę z nerwów, wychodząc ze stróżówki. Siadam w salonie i czekam na Szymona. Powiedział, że najpierw pogada z intruzem, a potem wszystko mi zrelacjonuje. Mija kilka minut i słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Od razu zrywam się z sofy i wychodzę do głównego holu. To Szymon. Zamyka za sobą drzwi i uśmiecha się od ucha do ucha.
– Już po sprawie.
– Odjechał?
– Tak.
– Boże… – jęczę. – Dzięki.
– Nie ma za co. – Uśmiecha się z satysfakcją. – Dla ciebie wszystko.
– Chodź do kuchni, zrobię coś do picia.
Skwapliwie korzysta z zaproszenia. Na pewno jest zadowolony. Nie dość, że pozbył się upierdliwca, to jeszcze otrzymał moją wdzięczność. Jego akcje skoczyły w górę, zapewne ma tego świadomość. Nadal jestem zdenerwowana. Stawiam przed nim dzbanek z lemoniadą i pytam, co załatwił.
– Ustalmy jedno: to człowiek, za którego przed laty wyszłaś? – Szymon co nieco się orientuje w moich skomplikowanych relacjach z przeszłości, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy. To Dawid go wtajemniczył i zdradził, skąd się brały przeznaczone dla mnie przelewy z saudyjskiego banku.
– Tak. To książę Omar al-Saud.
– Przedstawił się – mówi. Upija łyk lemoniady i chwali, że jest pyszna. – Kawał gnojka z niego.
– Czemu? – Czekam w napięciu na odpowiedź.
– Facet się przygotował, wie, że wolno mu stać pod twoim domem, byleby nie naruszał miru domowego, nie zakłócał porządku i nie powodował zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Oznajmił, że nie łamie prawa, dlatego może tu stać i czekać na ciebie aż do usranej śmierci.
– Tak ci powiedział?
– Nie dosłownie. – Szymon puszcza mi oczko.
– I co teraz? Dlaczego pojechał? Wrócił do hotelu?
– Może do niego dotarło, że nie jesteś zainteresowana. A może odpuścił, bo… – Chrząka w kułak. – Zrozumiał, że nieprzypadkowo się pojawiłem. Że ty i ja… – Zawiesza głos. – Że coś nas łączy i nie życzysz sobie powrotów do przeszłości.
– Aha. – Kiwam głową. Dziwnie się teraz czuję. Szymon nagiął fakty, ale efekt jest pozytywny: Omar zniknął. Byle na zawsze. – Coś jeszcze mówił?
– Że już nie będzie ci przeszkadzał. Czeka na twój ruch. Zostawił wizytówkę, dałem mu słowo, że przekażę. Inaczej by się nie odczepił. – Wyjmuje biały kartonik i kładzie na blacie stołu. – Chcesz?
– Nie. Wyrzuć to.
– Jasne. – Chowa ją z powrotem do kieszeni. – Powiedział, że już go nie zobaczysz, chyba że ty pierwsza zadzwonisz albo wyślesz mu wiadomość. Zostanie w Polsce jeszcze przez dziesięć dni.
– A niech sobie siedzi, ile chce, byle nie tutaj. Powiedz: on naprawdę może tu przyjeżdżać, stać na ulicy i gapić się na mnie, kiedy wychodzę z domu albo wracam? To jest przecież stalking.
– Nie, moja droga. To jeszcze nie jest stalking. Musiałby cię nękać wielokrotnie, systematycznie, ciągle i uparcie. Musiałby tu przyjeżdżać codziennie, dzwonić, wysyłać maile lub SMS-y. Nękanie musi być uporczywe. – Pokazuje pierwszy palec. – Musi naruszać twoją prywatność. – Wystawia drugi. – Oraz wzbudzać uzasadnione poczucie zagrożenia. – Prostuje trzeci. – Na razie tylko ten ostatni warunek został spełniony, bo łatwo zauważyć, że jesteś zdenerwowana. Ale spokojnie, panuję nad sytuacją. – Wysuwa dłoń i kładzie ją na mojej. – Powiedz, że już się nie boisz.
– Denerwuję się, bo… – Patrzę na nasze dłonie. – Po prostu mnie zaskoczył. Nie widzieliśmy się, odkąd…
– Odkąd co? – dopytuje, bo zamilkłam.
– Nieważne. Przepraszam, nie myślę dzisiaj trzeźwo.
– Ale ja owszem. – Znowu krzepiąco się uśmiecha. – Załatwiłem temat. Wprawdzie facet znał swoje prawa, ale nie zna wszystkich, zwłaszcza niepisanych. Powiedziałem, że ma spadać, w przeciwnym razie może mieć problem, że sobie nie życzysz jego obecności i ja też.
– Groziłeś mu?
– Tylko ostrzegłem. I wjechałem na honor. Chyba zdołał dostrzec, jak zareagowałaś. Wziąłem wizytówkę, bo zawracał dupę. Myślę, że jest po sprawie. Obiecał, że bez twojej inicjatywy już się nie pojawi, ale i tak radziłbym tu kogoś ściągnąć. Ze dwóch chłopaków z ochrony, niech się tutaj kręcą. Mam zadzwonić do agencji?
– Poczekajmy. Jeśli Omar wróci, dam ci znać i wtedy zadzwonisz. – Chcę zabrać rękę, ale Szymon ją chwyta i podnosi do ust.
– Jak sobie życzysz, szefowo – mówi żartobliwie, całuje wierzch mojej dłoni i dopiero teraz ją puszcza.
Krępująca sytuacja. Jestem na siebie zła, bo nie potrafię jednoznacznie i stanowczo dać mu do zrozumienia, że przynajmniej na razie nie interesuje mnie jako potencjalny partner. Niczego mu nie brakuje, jest w wieku Dawida, wysoki i przystojny, ma jasne włosy, modnie obcięte. Justyna twierdzi, że Szymon to ciacho i gdyby nie była mężatką, z łóżka by nie wygoniła. Nie mam pojęcia, jak Szymon radzi sobie w łóżku, i nie chcę wiedzieć. Nie ma między nami żadnej chemii, a już na pewno nie z mojej strony. Teraz trochę żałuję, że po niego zadzwoniłam. Owszem, załatwił temat, mam nadzieję, że skutecznie, choć to chyba tylko moje złudne nadzieje. Znam Omara, wiem, że potrafi być uparty w dążeniu do celu. Teraz mam na głowie i jego, i Szymona.
– Dziękuję, że tak szybko przyjechałeś.
– Gdybyś skorzystała z podwózki, problemu by nie było – przypomina.
– Miałam ochotę się przespacerować.
– Ja poczekam. Jestem cierpliwy.
Z pozoru jego głos jest spokojny i łagodny, ale coś mi nie pasuje. Jakby Szymon chciał mi dać do zrozumienia, że nie odpuści. Że będzie próbował zaskarbić sobie moje zaufanie, dopóki nie ulegnę. Mam ochotę spakować walizki i wrócić do Buchillon, tam przynajmniej mam spokój od Szymona. A co do Omara? Nie wiem. Dlaczego przyjechał? Dlaczego akurat teraz? Ponad dwa lata po śmierci Dawida. Dlaczego dopiero dzisiaj się pojawił? To nie ma sensu.
– Zamyśliłaś się. – Wpatruje się w moje oczy.
– Przepraszam. – Czuję, że pokraśniałam na twarzy. Natychmiast odwracam wzrok. – Bardzo cię przepraszam, ale muszę zajrzeć do dzieciaków, jeszcze się z nimi nie widziałam.
– Kaśka ich pilnuje?
Jest zorientowany co do obyczajów panujących w tym domu i wie, że pomaga mi opiekunka.
– Tak.
– To za chwilę do nich pójdziesz. – Znowu próbuje chwycić mnie za rękę, ale tym razem nie pozwalam i wstaję. – No dobrze, widzę, że już nie jestem potrzebny. – Rezygnuje.
– To nie tak. Bardzo ci dziękuję, że mi pomogłeś.
– Zawsze do usług. – Skłania głowę.
Odprowadzam go do drzwi, a kiedy zostaję sama, czuję się jak idiotka. W pewnym sensie go wykorzystałam, byłam pewna, że ruszy mi na pomoc. Mógł się wykazać, zrobić coś dla mnie, pogonić natręta i wyjść na bohatera. Rzecz w tym, że niczego ponad to nie oczekiwałam, Szymon jednak zyskał powód, by myśleć o nas w kontekście pary. Jeśli to dalej tak będzie wyglądało, oszaleję. A teraz, kiedy Omar się uaktywnił, jestem bliska obłędu. Czuję się osaczona. Cholernie żałuję, że nie zadzwoniłam po Tomka, ale on nie zna angielskiego, nie dogadałby się z Omarem, chyba że za pomocą pięści. W sumie to mogło być lepsze wyjście. „Następnym razem zadzwonię po młodego i już” – postanawiam.
Czuję, że to jeszcze nie koniec.PIERWSZY TOM ARABSKIEJ SERII
Efekt mariażu „365 dni” i „Arabskiej żony”.
Całe życie Izabelli Sarneckiej zmienia jedna służbowa podróż do Dubaju. Tam przeznaczenie stawia na drodze pięknej Polki jego wysokość Omara Al-Sauda – niedostępnego i prominentnego członka saudyjskiej rodziny królewskiej. Dziewczyna jeszcze nie wie, że jej los został właśnie przesądzony, a każdy kolejny krok – zaplanowany.
Kolejne miesiące wydają się sielanką, ale w mroku czai się zło. W świecie, w którym liczą się tylko pieniądze i władza, a kobiety znaczą niewiele, niektórzy mogą się posunąć daleko, by spełnić swoje obsesyjne pragnienia. Łatwo pomylić złudzenia z prawdą, jeszcze łatwiej – pożądanie z miłością, a książęcy pałac – z więzieniem. Poznaj historię kobiety, która z pozoru wolna, wpada w pułapkę własnych uczuć.DRUGI TOM ARABSKIEJ SERII
Wielka miłość okazała się zwykłym mirażem…
Izabella Sarnecka nie spodziewa się, że w bajkowym pałacu księcia Omara Al-Sauda czeka na nią nie tylko luksusowe życie na miarę prawdziwej księżniczki, lecz także pierwsza żona jego wysokości – młodziutka Aisza. Wychowana w skrajnie innej kulturze Europejka nagle musi się nauczyć dzielić mężem z inną kobietą. Zszokowana, chce natychmiast wrócić do Polski i definitywnie rozstać się z Omarem, lecz związek z człowiekiem jego pokroju ma swoje konsekwencje. Izabella szybko pojmuje, że na własne życzenie trafiła do złotej klatki, z której nie tak łatwo uciec. Czy Omarowi uda się ponownie zdobyć serce i odzyskać zaufanie Isabelle?
Druga część „Jego wysokości” to nie tylko namiętna opowieść prosto z Bliskiego Wschodu. Zaznacie dramatów, nieoczekiwanych zwrotów akcji, chwil przesyconych miłością, ale też gniewem, buntem i sprzeciwem wobec niesprawiedliwości dotykającej kobiety w rajskim królestwie Saudów.TRZECI TOM ARABSKIEJ SERII
Iza przeżywa prawdziwe piekło: doświadcza niewoli i skrajnego poniżenia, ale udaje się jej przetrwać pobyt w więzieniu. Za sprawą Omara wraca do Polski, a tam ślepy traf stawia na jej drodze innego mężczyznę. To właśnie z nim dziewczyna pragnie rozpocząć nowe życie: wolne, spokojne i pełne poczucia bezpieczeństwa. Niestety, książę al-Saud jeszcze nie skończył z madame Isabelle, a rachunek, który jej wystawi, będzie bardzo wysoki.
Izabella musi podjąć najtrudniejszą decyzję: wybrać między życiem a życiem, między sobą a kimś, kogo kocha. Kim jest wróg Omara? A może to inna miłość odbierze mu jego największą obsesję?
Trzeci tom bestsellerowej serii arabskiej uderza w najczulsze struny: budzi w sercu nie tylko tkliwość, ale również nienawiść i gniew. Ta historia Cię pochłonie…PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Zapomnij, że istniałem
Trzydziestoletnia Luiza Mleczko, panna, mieszkanka wsi, kobieta nieco sztywna i pryncypialna, ale szalenie elegancka i zadbana, uparta, pyskata i rezolutna, na dodatek urzędniczka (sołtyska), i Rafał Snarski, „emerytowany” bokser i gangster, który zaszywa się w wiosce, by uciec przed całym światem, człowiek szorstki, nieprzyjemny, skrzywdzony okrutnie przez los. Ta dwójka od początku, od pierwszego spotkania, prowadzi nieustanną walkę między sobą. Czas pokaże, czy Luizka, zaręczona z gminnym sekretarzem, poczuje miętę do łobuza…
Pamiętaj, że byłam
Dał słowo, że Weronika nie straci swojej rodziny, lecz okrutny los postanowił inaczej. Na oczach Nikity dziewczyna traci wszystko, co było najcenniejsze: rodzinę, własne dziecko, całe dotychczasowe życie, pamięć i świadomość. To on przyłożył rękę do nieszczęścia Weroniki i teraz będzie musiał z tym żyć. Nikita szybko zapomni, bo ich ścieżki się rozejdą, a jego serce już dawno zmieniło się w kamień, lecz to nie koniec tej historii. Czasami największa miłość to ta, która nie miała prawa się wydarzyć.
Obiecaj, że wrócisz
Bruno nie ma łatwego dzieciństwa. Kiedy jego ojciec ginie głupią i przypadkową śmiercią, chłopak musi szybko wydorośleć. Gangsterzy są nieuchwytni, a policja zbyt szybko umarza śledztwo. Syn ofiary poprzysięga zemstę, pragnie odwetu nie tylko na gangsterach – sprawcach rodzinnej tragedii – lecz także na służbach. Bruno pracuje dla wielu bossów, swojej zemście podporządkuje całe życie. Nie ma w nim miejsca na rodzinę, dobrą pracę, a na pewno nie na miłość. Ta pojawia się znienacka, kiedy los stawia na drodze Brunona młodą Rosjankę. Wiera niczego się nie boi, bo też niczego nie ma do stracenia. Chociaż dopiero startuje w dorosłe życie, ona również zdążyła poznać jego gorzki smak. Nie zdaje sobie sprawy, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo…
Powiedz, że zostaniesz
„Powiedz, że zostaniesz” to historia dla wszystkich, którzy przeczytali trylogię Beaty Majewskiej, lecz nadal czują niedosyt. W tej książce znajdziecie piękną i dramatyczną opowieść o dalszych losach Brunona i wyjaśnienie, kim jest tajemnicza Naira, która pojawiła się w epilogu powieści „Obiecaj, że wrócisz”. Ścieżki życia tych dwojga będą się splatać i rozchodzić, a uczucie, które nimi zawładnie, musi pokonać wielką tęsknotę.