- W empik go
Jego Królewska Mość - ebook
Jego Królewska Mość - ebook
"Hilario otworzył boczną furtkę. Manfredo stał przed nim. Zdawał się już nieraz chodzić tą drogą. / — Nie oczekiwałem ciebie — szepnął doktor. — Czy przynosisz wiadomości? / — Tak. Bardzo ważne. / — Chodź ze mną do pokoju. / W pokoju ciekawie obejrzał bratanka. / — Skąd przybywasz? / — Z hacjandy del Erina. / — Stamtąd? Wszak leży w przeciwnym kierunku. Wysłałem cię do Meksyku, abyś odszukał któregoś z werbowników Corteja. / — Byłem tam, stryju. Udało mi się spotkać jednego z owych werbowników. Powiedział, że Cortejo przebywa w hacjendzie del Erina. Zaciągnąłem się wraz z innymi i wyprawiono mnie do hacjendy. / — Jak zatem przybywasz do Santa Jaga? / — Musisz wyświadczyć przysługę Cortejowi. Mówiąc między nami, o ile to oczywiście odpowiada twym planom. Otóż chce, abyś mu dał schronienie. Przybył tutaj jako zbieg. / Zdziwienie odmalowało się na twarzy starca. W krótkich słowach powiadomił go Manfredo o fatalnych przygodach Corteja, o zdobyciu hacjendy przez Miksteków, o ukazaniu się hrabiego Fernanda i jego przyjaciół." (fragment)
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-089-2 |
Rozmiar pliku: | 637 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A w pokoju swoim doktor Hilario kroczył niespokojnie tam i z powrotem.
— Być może, palnąłem dziś największe w życiu głupstwo, — rzekł do siebie. — Zdradziłem swoje tajemnice. Czy wyjdzie mi to na korzyść?
Wtem cicho zapukano do okna. Hilario po powtórnem pukaniu otworzył i wyjrzał. Na dworze stał jakiś mężczyzna.
— Kto tam? — zapytał głuchym głosem.
— Ja stryju, — brzmiała odpowiedź.
— Ach, Manfredo! Już idę.
Hilario otworzył boczną furtkę. Manfredo stał przed nim. Zdawał się już nieraz chodzić tą drogą.
— Nie oczekiwałem ciebie — szepnął doktor. — Czy przynosisz wiadomości?
— Tak. Bardzo ważne.
— Chodź ze mną do pokoju.
W pokoju ciekawie obejrzał bratanka.
— Skąd przybywasz?
— Z hacjandy del Erina.
— Stamtąd? Wszak leży w przeciwnym kierunku. Wysłałem cię do Meksyku, abyś odszukał któregoś z werbowników Corteja.
— Byłem tam, stryju. Udało mi się spotkać jednego z owych werbowników. Powiedział, że Cortejo przebywa w hacjendzie del Erina. Zaciągnąłem się wraz z innymi i wyprawiono mnie do hacjendy.
— Jak zatem przybywasz do Santa Jaga?
— Musisz wyświadczyć przysługę Cortejowi. Mówiąc między nami, o ile to oczywiście odpowiada twym planom. Otóż chce, abyś mu dał schronienie. Przybył tutaj jako zbieg.
Zdziwienie odmalowało się na twarzy starca. W krótkich słowach powiadomił go Manfredo o fatalnych przygodach Corteja, o zdobyciu hacjendy przez Miksteków, o ukazaniu się hrabiego Fernanda i jego przyjaciół.
— Nie mogę ci wszystkiego dokładnie wyłuszczyć, — dodał — gdyż oczekują mnie towarzysze. Chcę tylko powiedzieć, że przeżyliśmy wiele okrutnych dni, i że z całą pewnością zarządzono za nami pościg. Tylko z trudem uratowaliśmy córkę Corteja, której groziło poważne niebezpieczeństwo.
— A więc i ona jest z wami?
— Tak. Cortejo, sennorita Józefa, Grandeprise, którego ongi wyleczyłeś, i pewien Meksykanin.
— Gdzie Cortejo?
— W pobliżu klasztoru. Poszedłem naprzód, aby się dowiedzieć, czy skłonny jesteś go przyjąć, wszakże przyrzekłem, że będziesz rad jego przybyciu.
Doktor Hilario przechadzał się zamyślony po celi.
— Co za przypadek! Oczywiście, przyjmę. Przyprowadź Corteja.
Manfredo wyszedł i niebawem wrócił z Cortejem.
Na skinienie stryja wyszedł ponownie, zostawiając ich samych.
Cortejo został przy drzwiach, ukłonił się i z nieufnością oglądał starca. Ten zaś zmierzył Corteja od stóp do głów i zapytał:
— Pańskie nazwisko jest Cortejo, sennor?
— Tak — potwierdził zapytany.
— Jest pan owym Cortejo, który służył u hrabiego Fernando de Rodriganda?
— Ten sam.
— Witam pana i proszę, abyś usiadł.
Wskazał na krzesło. Cortejo usiadł, Hilario jednak stał i, nie spuszczając z gościa przenikliwego spojrzenia, dodał:
— Bratanek powiedział mi, że szuka pan na pewien czas ukrycia. Jestem gotów udzielić panu schronienia.
— Dziękuję panu. Ale czy to schronienie przypadkiem nie zdradzi mojej obecności?
— Czy ma pan powody do obaw o zdradę?
— Niestety! Czy zna pan moje losy?
— Wiem, iż występował pan jako kandydat na prezydenta.
— Właśnie i z tego powodu wygnano mnie z kraju.
— Francuzi?
— Właściwie tak zwany cesarz Maksymilian; ale on nic nie uczyni bez zgody Francuzów. Wyruszyłem na północ, aby podtrzymywać swoją kandydaturę, gdy napadnięto na mnie w hacjendzie del Erina. Rozgromiono moich ludzi i jestem pewny, że ścigają mnie prześladowcy.
— Nie dościgną pana. U mnie będzie pan całkowicie bezpieczny. Nasz prastary klasztor ma tyle ukrytych jaskiń, korytarzy i podziemi, że można tu ukryć tysiące ludzi.
— Jestem bardzo zadowolony, zwłaszcza że, jak się dopiero co dowiedziałem, w mieście są Francuzi. Poznaliby mnie na pewno.
— Nie powinien się pan obawiać. Juarez rozbroił Francuzów; będą zadowoleni, jeżeli im samym pozwoli się spokojnie umknąć. Co się tyczy wynagrodzenia — och, powiedz pan, na czym będzie polegać.
— Jestem bogaty — odpowiedział Cortejo.
— Na czym polega pańskie bogactwo?
Cortejo był zakłopotany.
— Czy musi pan o tym wiedzieć?
— Tak — odparł starzec spokojnie. — Mam prawo się dowiedzieć, czy potrafi mnie pan wynagrodzić. Wszelako zwracam pańską uwagę, że zrzekam się wy-nagrodzenia. Pytam dlatego, że chcę poznać pańskie stosunki. Muszę bowiem wiedzieć, czym mogę się panu t przysłużyć.
— Dziękuję panu. Ale czemu zawdzięczam takie zainteresowanie się moją osobą?
— Dowie się pan wkrótce. Powiedz mi pan uprzejmie, na czym polega pańskie bogactwo?
— Zarządzam majątkiem hrabiego Rodriganda.
Nieokreślony uśmiech zadrgał na wargach doktora:
— To znaczy innymi słowy, że korzysta pan z majątku hrabiego dla własnych celów?
Cortejo był ogromnie zakłopotany.
— Nie chciałem tego powiedzieć — rzekł w odpowiedzi.
— Nie obchodzi mnie, co pan chce powiedzieć. Rozpatruję tylko fakty. Zresztą, stracił pan stanowisko, skoro wygnano go z kraju. Nie mógłby mnie zatem sennor wynagrodzić.
— Mam pieniądze, sennor! — zapewniał Cortejo, który zląkł się, że doktor go nie przyjmie. — Są dobrze schowane. Musiałem być przygotowany na wszelką ewentualność.
— Chce pan przez to powiedzieć, że ukryłeś część własności hrabiego Rodriganda? Skończyły się już takie metody.
— Co to ma znaczyć?
— No, może pan przecież sobie wyobrazić, że hrabia Fernando de Rodriganda udzieli panu dymisji.
— Co? — zawołał przerażony Cortejo. — Hrabia Fernando już dawno nie żyje!
Doktor Hilario uśmiechnął się.
— Sam pan nie wierzy. Wie pan równie dobrze, jak ja, że don Fernando żyje.
Krew uderzyła do głowy Corteja.
— Nie rozumiem pana. Kto panu o tym mówił?
— Mój bratanek Manfredo. Był z panem dosyć długo, aby się dowiedzieć o niejednem.
— Więc muszę panu oznajmić, że pański bratanek źle pana poinformował.
— Pah! Nie usiłuj mnie pan oszukać! Wiem dokładnie, jak się rzeczy mają. Nie jest pan dosyć szczery i dlatego nie mogę pana przyjąć.
— Ale co pana obchodzi rodzina Rodriganda?
— Nic, nic absolutnie. Ale wszak może pan sobie wyobrazić, że nie mogę ukrywać człowieka, ściganego przez mnóstwo prześladowców, nie wiedząc, jak się przed nimi bronić.
— Nie powinien się pan ich lękać.
— Sam pan nie wierzy swym słowom. Mój bratanek niewiele mi opowiadał, ale zrozumiałem, że ci, którzy śpieszą za wami, są nader odważnymi ludźmi. Co oni mają przeciwko panu? Może mi pan spokojnie zaufać.
Pot wystąpił Cortejowi na czoło. Spoglądał w milczeniu i niepewnie. Był w męczącej sytuacji. Musiał na pewien czas zniknąć i tylko doktor Hilario mógł mu w tym pomóc. Lecz cóż mu szkodziło wyjawić doktorowi swe tajemnice? Przecież można go będzie później usunąć. Nie myślał teraz o drogach. Szybkim, zdecydowanym ruchem podniósł głowę i rzekł:
— No dobrze, decyduję się wtajemniczyć pana w swoje sprawy. Ale czy mogę zaufać bezwarunkowo pańskiej dyskrecji?
— Przysięgam, że nie powiem słowa o tym, czego się od pana dowiem.
— Wierzę panu, ale biada ci, jeśli mnie zdradzisz. Może sennor być pewny, że pana zabiję, jeśli piśniesz o tym jedno słówko.
I oto Cortejo popełnił coś, co uważał dotychczas za niemożliwe — wtajemniczył dopiero co poznanego człowieka w sekrety domu Rodriganda. Omijał wszystko, co mogło go ośmieszyć. Mimo to, doktor Hilario dowiedział się tyle, że kiedy Cortejo skończył, rzekł:
— Ale sennor, czy to wszystko możliwe? Może opowiedzieliście mi treść powieści?
— Ani mi w głowie nie postało. Niełatwo wszak mi było wyjawić panu swoje tajemnice.
— Czy sądzi sennor, że niebawem przybędą prześladowcy?
— Jestem pewny. W każdym razie wyruszyli natychmiast za nami. Tacy ludzie, jak oni, nie zgubią mego śladu.
— No dobrze. Przyjmiemy ich. Ale czy myśli pan, że muszę także ukryć pańskiego towarzysza. Meksykanina? Nie będzie mi potrzebny.
— A więc oddal go. I dla mnie jest nie na rękę.
— Świetnie. Inna rzecz — Grandeprise. Jest mi wielce zobowiązany i przeto na pewno nas nie zdradzi. — Idź-że teraz, sennor Cortejo, i przyprowadź córkę! Wskażę wam ukryte podziemne mieszkanie. — —
W tym czasie sennorita Emilia siedziała w swoim pokoju. Biła się z myślami, czy już dziś, czy też później przejąć tajną korespondencję doktora.
Pokój jej znajdował się nieopodal pokoju doktora Hilaria. Dzięki temu spostrzegła obecność przybyszów. Zgasiła światło i uchyliła z lekka drzwi, aby podsłuchiwać. Po pewnym czasie usłyszała ponowne kroki. Drzwi pokoju doktora były otwarte i blask lampy oświetlał wchodzącego mężczyznę oraz kobietę. Mężczyzna, jak zdążyła zauważyć, zanim drzwi się zamknęły, na jedno oko był ślepy.
Upłynęło jeszcze nieco czasu. Usłyszała szmery. Zobaczyła, jak Hilario z latarką w ręku znikł na schodach, które prowadziły do podziemi. Towarzyszyli mu przybysze. Kiedy minęli jej pokój, usłyszała kilka słów, z których tylko część zrozumiała: — Sennorita Józefa, na dole będzie pani zupełnie... — To wszystko.
Ledwo poszli, gdy strzeliła jej do głowy śmiała myśl, którą natychmiast wprowadziła w czyn. Wzięła kilka zapałek i wkradła się do pokoju Hilaria. Tam było ciemno. Zapaliła zapałkę, aby oświetlić ścianę, gdzie wisiały potrzebne jej klucze. Zdjęła i wróciła do swego pokoju. Po dłuższym czasie usłyszała, jak Hilario powrócił. Był teraz sam. Ukrył Corteja z Józefą w podziemiach. Nie podejrzewał, że ktoś podczas jego nieobecności złożył wizytę w pokoju. Postawiwszy lampę na stole, przechadzał się, mówiąc do siebie:
— Co za wieczór! Cortejo nie przypuszcza, że dopomaga mi do moich planów. Co za nieostrożność! Opowiadać mnie tę historię Rodrigandów! Zużyję jej ku jego zagładzie, a ku mojemu pożytkowi. Do licha! Bodajbym mógł swego bratanka Manfreda wystrychnąć na hrabiego! Ale wówczas musiałbym usunąć z drogi wszystkich wtajemniczonych w tę sprawę. Poczekam, a następnie będę postępował, jak mi chwila wskaże. Jutro prawdopodobnie przyjadą prześladowcy. Trzeba będzie uważać. Położę się; muszę przecież dobrze wypocząć.