Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Jego Zemsta - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 października 2025
35,99
3599 pkt
punktów Virtualo

Jego Zemsta - ebook

Antonio – potężny mafijny boss i właściciel winnicy położonej na słowackich wzgórzach – wrócił po latach, by rozliczyć się z przeszłością. Kieruje nim chłodno zaplanowana zemsta na rodzinie, która przed laty dopuściła się niewybaczalnej zbrodni. Antonio nie cofnie się przed niczym. Pragnie czegoś, co będzie elementem jego zemsty. Gdy poślubia młodszą o dwanaście lat Sofię, kobietę z innego klanu, wszystko zaczyna się toczyć zgodnie z planem. Sofia wie, że w świecie mafii nie ma miejsca na słabość. Małżeństwo, w które została uwikłana, czyni z niej narzędzie zemsty i zakładniczkę w grze, gdzie nie ma zasad. Każdy jej krok może stać się iskrą, która rozpali wojnę między klanami. Musi grać rolę silnej i pewnej siebie, choć w środku jest rozdarta między lojalnością wobec rodziny a pragnieniem ocalenia własnego życia.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396934062
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

© Sylvia Wyka, 2025

Antonio — potężny mafijny boss i właściciel winnicy

położonej na słowackich wzgórzach — wrócił po latach,

by rozliczyć się z przeszłością.

Kieruje nim chłodno zaplanowana zemsta na rodzinie, która przed laty dopuściła się niewybaczalnej zbrodni.

Antonio nie cofnie się przed niczym.

Pragnie czegoś, co będzie elementem jego zemsty.

Gdy poślubia młodszą o dwanaście lat Sofię, kobietę

z innego klanu, wszystko zaczyna się toczyć

zgodnie z planem.

Sofia wie, że w świecie mafii nie ma miejsca

na słabość. Małżeństwo, w które została uwikłana, czyni

z niej narzędzie zemsty i zakładniczkę

w grze, gdzie nie ma zasad.

Każdy jej krok może stać się iskrą, która rozpali wojnę między klanami.

Musi grać rolę silnej i pewnej siebie, choć w środku jest rozdarta między lojalnością

wobec rodziny a pragnieniem ocalenia własnego życia.

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym RideroRozdział 1

Antonio

_Kilkanaście lat wstecz_

Spoglądałem na swoje buty. Prawy, beżowy trzewik był ubrudzony krwią. Chłodna październikowa noc przyprawiała o dreszcze, ale to nie zimno sprawiało, że drżałem.

Na dziedzińcu pod domem zgromadził się cały klan. Ciotka płakała, momentami zawodziła jak dziki zwierz. Dlaczego? Stałem i zastanawiałem się, czy plamy z krwi zejdą, czy mamusia wyczyści je zimną wodą z mydłem, tak jak kiedyś tę koszulkę po bójce z moim starszym bratem. Pamiętałem ten ból, przeszywające igiełki, opuchnięty nos i tryskającą krew.

— Masz być twardy, nieważne, że boli. Jesteś najtwardszy! Pamiętaj. — Słowa Franco już zawsze mi towarzyszyły, nawet podczas zabawy starałem się trzymać gardę.

Tak mówił też wuj Riccardo. Był twardy, ale kiedy siedział z tatą, uśmiechał się — choć tylko wtedy, no i najlepiej, żeby nikt nie widział. Oczywiście podglądaliśmy ich z Franco, słuchaliśmy o rozbojach, walce klanów. To wszystko wydawało mi się filmem akcji.

— Nie możecie go zabrać, on ma dziewięć lat! — Ciotka trzymała na rękach Giulię, a ta wtulała się w nią.

— Musi przelać krew! Za rodziców! — wykrzyczał wuj Riccardo i szarpnął mnie za ramię.

Uniosłem głowę. Pierwszy raz widziałem, że wuj ma mokre policzki. Płakał?

Spojrzałem na nóż, który wcisnął mi do ręki. Był ciężki, ząbkowany, a rękojeść uwierała mnie w dłoń. Dziwne ciepło rozlało mi się w podbrzuszu.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu mamy; co ona na to? Jeden z pracowników zaczął rozwijać czarny worek, nie widziałem krwi, dopóki nie ukazały się kawałki tego… czegoś.

Zajrzałem do środka. Nie miałem pojęcia, co to jest. Mięso? Zapach krwi kręcił mnie w nosie, słyszałem coraz głośniejszy płacz, coraz więcej nawoływania ludzi.

Wpatrywałem się w jeden punkt, aż zauważyłem ciemne, długie włosy, zupełnie jak te, które co wieczór łaskotały mnie po twarzy, gdy dostawałem całusa w czoło na dobranoc. Ktoś inny rozciął worek, ktoś pociągnął, przesunął…, a ja dostrzegłem kawałek twarzy mamy.

Tej nocy wróciłem cały we krwi, wszyscy wróciliśmy w takim stanie. Pierwszy raz ciąłem nożem; wiedziałem, że tego nie polubię. Pierwszy raz widziałem z bliska oczy człowieka, z którego uchodzi życie. Tego nie da się zapomnieć, wymazać. Dźwięk przebijanej skóry, ostatni charkot wyrywający się ofierze z płuc. To był wróg, nie mogłem mu współczuć. Zadawałem ciosy na ślepo. Nikt nie spodziewał się, że dziewięcioletni chłopiec o wątłej sylwetce będzie w stanie kogoś śmiertelnie ranić. Udało się, byłem koniem trojańskim tej wyprawy.

W drodze powrotnej zwymiotowałem. Wuj powiedział, że jest dumny, ale muszę popracować nad reakcjami ciała. Z rozmów dowiedziałem się, że w worku, był też tata i Franco. Ich głów nie dostrzegłem, ale w snach już zawsze nawiedzały mnie wizje umieszczonej w worze rodziny, rozpadającej się na kawałki mięsa. Budziłem się z krzykiem za każdym razem, gdy długie, czarne włosy mamy, oblepione krwią, oplatały mi szyję i zaczynały mnie dusić.

Już zawsze w głowie miałem jedną myśl: być twardym, nieważne, że boli. Być twardym i pomścić najbliższych.

***

Titto razem z Paolem już od drzwi mieli spięcie. Czy wszyscy w klanie dostali jakiejś gorączki? O co chodziło? Paolo bywał zbyt natarczywy i zależało mu na szybkich rozwiązaniach, ale był też najstarszy, należał mu się szacunek. Titto nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze jeden wyskok, a jego ręka trafi na moje biurko, i to nie ja mu ją upierdolę. Dwoma palcami ścisnąłem nasadę nosa.

— Możesz trzymać tego kutasa na odległość? Mówiłem, że niosę ci ważne dokumenty — powiedział ostro Titto.

— Zamknij pysk, szczeniaku, chyba się zapominasz — warknął Paolo i strzelił z bicza tuż obok jego nogi. Poważnie? Bicz?

— Chcę ciszy, spokoju. Chyba nie trzeba do was rzucać komendami jak do psów? Na cholerę ci ten bicz?

— Na psa — odparł zadziornie Paolo i skinął w stronę Titta.

— Czy ja prowadzę firmę, czy, kurwa, przedszkole? — Wstałem, mając ochotę chwycić za pistolet i strzelić im w stopy.

— Może bardziej schronisko, przecież Paolo to już stary kundel do uśpienia.

— Co to za papiery? — mruknąłem.

— Kontakt dostarczył informacje o siostrach Grotteri.

Czekałem na te wieści, więc nieco się ożywiłem. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem dużą szarą kopertę; od razu rozerwałem taśmę.

— Nie mógł przysłać maila? Co to za starodawne metody?

— Może ma problem z używaniem apek jak Paolo — skwitował Titto.

Paolo usiadł właśnie w fotelu, skrzyżował nogi i odłożył bicz. Nie na darmo nazywany był Grizzly — miał dłonie jak łapy niedźwiedzia, wielkie i owłosione. Teraz w jednej trzymał scyzoryk. Mały, ale ostry jak brzytwa; kiedyś podczas treningu miałem okazję sprawdzić, co potrafi to cudeńko. Na wspomnienie piekącego bólu niezauważalnie potarłem udo. Fakt, może i bolało, ale dzięki temu stałem się jeszcze szybszy w walce.

— Nie każdy musi być elektroświrem jak ty. Niedługo zaczniesz wpychać w dupę jakieś diody — odparł Paolo i spojrzał z rozbawieniem na Titta.

— _Cazzo_. Czy ja muszę tego słuchać?

Wysypałem zawartość na biurko. Kilka kartek, opisy i zdjęcia. Titto szybko przesegregował papiery, tworząc dwa stosy — na górze zostawił zdjęcia. Siostry były ładne, zgrabne, podobne do siebie, ale…

— Co wiemy? — spytałem.

— Monica, starsza, laska i bywa ostra jak brzytwa — zaczął Grizzly.

— Ma niewyparzony język, ostatnio często widujemy ją ze starszym ochroniarzem — dodał Titto. — To rozsądny wybór, boss, poradzi sobie z twoim temperamentem. — Poruszył sugestywnie brwiami.

Zerknąłem na drugą stronę, uniosłem zdjęcie. Dziewczyna była młoda, maksymalnie tak z dwadzieścia lat. Lekko falowane włosy opadały jej na nagie ramiona. Uśmiechała się, spoglądała w stronę obiektywu, siedząc na drewnianej ławce.

— Tej nie brałbym pod uwagę, zbyt delikatna, zmiażdży ją boss na pierwszym spotkaniu. Dostanie jakiejś traumy, może sobie coś zrobi, będą same problemy — stwierdził poważnie Paolo.

Przez chwilę przyglądałem się zdjęciom. Coś odpychało mnie od jednego; a może przeciwnie? Ciągnęło do drugiego.

— Chcę mieć spokój. Najlepiej, gdyby nie wchodziła mi w drogę, ma przeżyć, a nie stać się pokarmem dla zwierząt w pierwszej dobie. Chcę niewidzialnej, uległej… Jak ona ma na imię? — Wskazałem na młodszą siostrę.

— Sofia.

— Przemyślał to boss — rzucił Titto, patrząc wymownie na zdjęcie.

Zmarszczyłem brwi. Chciał kwestionować moje wybory? Od razu się zreflektował i podniósł dłonie.

— Nie moja brocha.

Paolo podniósł się i podszedł do biurka. Stał teraz ramię w ramię z Tittem i można było dostrzec to, że faktycznie jest starszy — na krótko przystrzyżonych bokach pojawił się już ślad siwizny. Grizzly był jednak szerszy w barkach, bardziej doświadczony… Czy w starciu jeden na jeden zapewniłoby mu to wygraną?

— Wyśmienicie. Zadzwońcie do don Umberta, zawrzemy umowę. Pośpieszcie się, ponoć nie zostało mu dużo czasu. Możemy zatem załatwiać formalności związane ze ślubem.

— Riccardo się ucieszy, chociaż pewnie wolałby strzelaninę zamiast poprawin — powiedział poważnie Paolo, spoglądając na biurko. Chyba nie dawało mu spokoju, dlaczego wybrałem tę siostrę.

— Oczywiście, obiecałem mu zemstę, nie może się doczekać, ja jednak wolę zemstę na zimno. Chcę obdzierać ich kawałek po kawałku.

— Mnie nic do tego, będę bawić się świetnie teraz i za pięć miesięcy — odparł Titto, wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Przerwa na papierosa.

— Zjeżdżać. A! I zgarnijcie po drodze tego kutasa, co blokował nam lokal w mieście, niech czeka na mnie w hali. Musi wiedzieć, z kim zadarł.

— Się robi! — rzucił Tito i skierował się do wyjścia, za nim podążył Paolo. Zabawne, jak często bywali nierozłączni, biorąc pod uwagę, że zwykle działali sobie na nerwy.

Znów usiadłem za biurkiem i chociaż nie chciałem, wzrokiem wróciłem do zdjęć. Monica była ładna — duże usta, biust… Było w niej coś wyzywającego, musiała przyciągać facetów jak lep. W łóżku faktycznie mogłaby dotrzymać mi kroku, ale nie chciałem jej za żony dla przyjemności. Potrzebowałem tylko narzędzia. Spojrzałem znów na Sofię, wpatrywałem się w to jedno zdjęcie, nie zwracając uwagi na nic innego… Piękna — tylko tyle przychodziło mi na myśl — tajemnicza i piękna. Musiała być zepsuta od wewnątrz jak cały ten klan.

Podniosłem telefon.

— Dzień dobry, potrzebuję czarne róże. Dużo… tak, bardzo dużo i kiedy mówię „bardzo”, mam na myśli pierdoloną ciężarówkę. Cena nie gra roli.

Sofia

Po pogrzebie dziadka Umberta wszyscy w koło trąbili, że zostałyśmy bez ochrony. Przyjechała do nas ciotka z Włoch i jego dawny przyjaciel. Zajęli prawe skrzydło domu, nawet było mi to na rękę, bo z dnia na dzień robiło się coraz bardziej pusto. Monica razem z Adrianną mawiały, że wybijają nas jak kaczki, jeden po drugim. Coś w tym było, bo zamiast na porodówkę czy urodzinowe imprezy jeździliśmy po zakładach pogrzebowych.

Może to się wreszcie skończy, bo Vittorio oficjalnie został głową klanu i wypełniał ostatnią wolę don Umberta. Rozmawiał właśnie z Monicą w gabinecie, w końcu jednak drzwi trzasnęły, aż przebiegł mnie dreszcz.

— Co jest? — Wychyliłam się znad poręczy schodów.

— Ślub, kurwa, ślub! Rozumiesz?! Sprzedali nas jak krowy, jak rozpłodowe klacze. _Cazzo!_ Pierdolona rodzinka!

Zamurowało mnie, gęsia skórka wypełzła mi na plecy. Monica mówiła w liczbie mnogiej; więc ja również miałam mieć męża z wyboru dziadka?

— To są chyba jakieś żarty… — Zbiegłam na dół.

— Nie, moja droga, idź, dowiedz się, jakiego masz wybranka serca. Ja dostałam jakiegoś włoskiego chuja, na szczęście nie pojawi się wcześniej jak za pół roku, wielki biznesmen. Chyba ocipieli, że się dam…

— Monica! — zagrzmiał Vittorio, stając w drzwiach. — Że też ten niewyparzony język nie staje ci kołkiem w gardle.

— Uczę się od twojej żony!

Tak, Adrianna dołączyła do rodziny i skradła serca wszystkich. Była ostra, błyskotliwa i z roli ofiary stała się panią serca Vitta. Przechodzili przez piekło — ostatnie miesiące złamałyby chyba każdego — jednak ona trzymała głowę wysoko, już nikt nie miał wątpliwości, że jest idealną żoną dla bossa. Nawet nasz brat Floriano dał sobie obciąć za nią palec, dobrze, że nie kutasa.

Pokręciłam głową. Vittorio machnięciem ręki zaprosił mnie do gabinetu. Posłałyśmy sobie z Monicą porozumiewawcze spojrzenie i przekroczyłam próg.

— Przejdź od razu do rzeczy, nie chcę litościwego wzroku, przedłużania wymówek i innych głupot. Co mój dziadek, wielki don Umberto, wymyślił? — Skrzyżowałam ręce na piersi i wzięłam głęboki oddech.

— Masz jeszcze niecały miesiąc, żeby wziąć ślub.

Roześmiałam się, histerycznie i głośno.

— Żartujesz? — Poważnie, to było niemożliwe.

— Nie. Antonio Tognazzi to twój przyszły mąż. Odciągnąłem to, ile się dało, przez żałobę i pogrzeb, ale niestety zbliża się ostateczny termin. Mieliście pół roku na finalizację, zostały cztery miesiące.

— Nie ma opcji. Musimy poczekać, mamy żałobę. Wymyśl coś.

— Wiem, ale są naciski, musimy to jakoś przyśpieszyć. Lipiec?

— Nie, nie wyjdę za mąż za obcego człowieka, bo tak chcecie.

— Wasz dziadek tak chciał, to jego ostatnia wola. Spisał umowy, jeszcze zanim umarł.

Miałam ochotę wykrzyczeć, że z chęcią sama bym go teraz ukatrupiła drugi raz.

— Vitto, masz kontakty…

— Mam, ale nie takie, żeby podważyć słowo don Umberta. Znów rozpętałaby się wojna, nie mamy już na nią ludzi.

— Ale jesteśmy silni, damy radę.

— Sofia, obstawiam, że albo za niego wyjdziesz, albo będzie żądać jakiejś głowy. Nie odpuszczę i będziemy walczyć, ale mamy wiele do stracenia.

Adrianna była w ciąży, mogli obrać ją za cel, Monicę również. Usiadłam na najbliższym stołku i z pewnością zbladłam. Vittorio przysiadł na skraju biurka.

— Wiem, że nie jest łatwo, sam sobie tego nawet nie wyobrażam, bo i sam zrezygnowałem z przeznaczonej mi dziewczyny, ale czy ty masz kogoś innego? Jest ktoś, kto otoczy cię opieką i wesprze w walce? Ktoś, komu mogę zaufać, stanąć z nim ramię w ramię?

Vitto właśnie dawał mi furtkę. Przed oczami widziałam już obraz Gabriela. Jego jasną cerę, oczy, spokojny uśmiech. W życiu nie byłby w stanie zapewnić mi ochrony… A może gdybyśmy uciekli?

Rozejrzałam się po gabinecie ojca — już nigdy nie usiądzie w swoim fotelu, nie usłyszę rozkazu, nie będzie sterować moim życiem. A nowy facet? Totalnie obcy? Mąż? Gdybym uciekła, przyniosłabym rodzinie wstyd… Błąkała się może i do końca życia; mafia nie wybacza, nie zapomina. Z nią nie ma co walczyć. Trzeba płynąć z prądem, ale mieć ostre miecze i nabitą broń.

Potrafiłam pływać, ale nie miałam broni.

— Jak wygląda?

Vitto zmarszczył brwi, dopiero po chwili zrozumiał, o kogo pytam.

— Starszy od ciebie, ma trzydzieści trzy lata. Nie mogę go rozgryźć, przyjechał z Włoch kilka lat temu, był na zachodzie kraju, od paru miesięcy siedzi tu. Kilku zaufanych ludzi, skryty, chroni swoją prywatność…

Podniosłam rękę, by mu przerwać.

— Jest tak stary?

— Trzynaście lat różnicy, nie wygląda staro, kurwa, nie potrafię ci go opisać. No jak facet.

Zirytowany sapnął i podszedł do okna wychodzącego na podwórko.

— Negocjuj. Sierpień, i to końcówka. Muszę go też zobaczyć, nie wyjdę za jakiegoś pieprzonego gnoma.

Vitto przez chwilę się zastanawiał.

— Mamy wymówkę, żałoba, powinno to przejść. A więc sierpień. — Pokiwał głową. Nie wiem, czy podobną rozmowę odbył z Monicą, czy usłyszał tylko, żeby wszyscy poszli się pieprzyć, to było w jej stylu.

Wyszłam na miękkich nogach, byłam przerażona i kompletnie bez planu. Rozdarta między „uciekać do końca życia” a „walczyć tu i teraz”. Żadna z tych dróg nie mogła być łatwa.Rozdział 2

Wracałam z kursu i szybkich zakupów, samochód podjechał pod same drzwi wejściowe. Byłam milcząca, więc Sebastian co chwilę zerkał w lusterko, od razu wyczuł zmianę nastroju. Roberto milczał. Czy on nie był aby niemową…? Raz na jakiś czas tylko wzdychał, gdy nie odpowiadało mu to, co robię.

Spoglądałam na telefon, czekając, aż Gabriel zadzwoni. Wczoraj wieczorem znów naciskałam, że zostało tak mało czasu… W dniu, w którym dowiedziałam się o tym, że zamierzają zmusić mnie do ślubu z obcym człowiekiem, o wszystkim opowiedziałam Gabrielowi, a on zapewnił, że coś wymyśli, że porozmawia z Vittem. Nie miałam pojęcia, czy naprawdę odważy się przerwać to szaleństwo. A może to, co było między nami, nie liczyło się aż tak? Kilka przelotnych całusów, spojrzeń w oczy i muśnięć dłoni — jak zauroczenie z taniego romansu. Rozmawialiśmy często, lubiłam, gdy był obok, wspierał mnie, ale iść na wojnę z włoskim klanem to całkiem inna sprawa. Po kilku tygodniach wszystko ucichło, zaczęliśmy żyć, a ja wyparłam to, że wychodzę za mąż. Dopiero ostatnio, gdy musiałam jechać wybrać suknię, dotarło do mnie, że powinnam zacząć się pakować i brać pod uwagę, że nic się między nami nie wydarzyło. Nowe życie u boku nieznanego faceta — to teraz mnie czekało.

Na co ja liczyłam? Na dramatyczny zwrot akcji? Że Gabriel z kałasznikowem w ręce wpadnie tu na białym koniu, umazany krwią, i powie: „Wyrżnąłem dla ciebie w pień cały wrogi klan”…? Powinnam zejść na ziemię już dawno temu. Bał się, jak każdy, ja sama byłam przerażona.

Westchnęłam głośno.

— Wniesiesz mi to na górę? Bardzo cię proszę — powiedziałam do Sebastiana.

— Kiedy czegoś naprawdę potrzebujesz, potrafisz powiedzieć „proszę”. Muszę częściej cię ochrzaniać, zobaczysz, będą z ciebie ludzie.

Nasze spojrzenia spotkały się we wstecznym lusterku.

— Oj, uważaj, bo następnym razem rzucę w ciebie butem jak Monica.

— To jest franca… — Pokręcił głową.

— Chciała pokazać swoją siłę. — Zasunęłam torebkę i przewiesiłam ją przez ramię.

— Chyba upierdliwość. — Sebastian odwrócił się i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami.

— Kiedy ściągasz aparat? — spytałam, bo te małe, kolorowe gumki działały mi na nerwy.

— Za pół roku. Zostało mi sześć miesięcy, żeby pozbyć się tego żelastwa.

— Ostatnie podkręcanie bolało bardziej niż zawsze?

— Nie wiem, za każdym razem chyba jest gorzej. — Skrzywił się nieznacznie.

— Ale wiesz, że nie będziesz tego żałować.

— Żałuję tej kasy. Wyobrażasz sobie, co mógłbym za to kupić?

— Wiem, ale pensję masz dobrą, twój ojciec też nie narzeka.

— Nigdy. Jest ci wdzięczny, ja też…

— Przestań. — Machnęłam ręką. Wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami, nie lubiłam, gdy mi dziękował. Robił to tak często, że miałam serdecznie dość.

— Ale jesteś drażliwa. To przez ten ślub, nie? — usłyszałam, gdy wysiadł za mną. Położył swoją dużą dłoń na dachu samochodu. Roberto również wysiadł i stanął w odległości dwóch metrów, wyglądał jak robot prześwietlający okolicę. Jego obecność doprowadzała mnie do szału.

— Nie! Masz mi przestać dziękować, skończyliśmy szkołę dawno temu, ty potrzebowałeś pracy, ja kogoś zaufanego, kto będzie mnie wozić i nie ucieknie ze strachu przed moją rodzinką. — Skinęłam głową na dwóch ochroniarzy stojących w drzwiach.

Przez te ciągłe ataki mieliśmy wzmocnioną ochronę. Fakt, ostatnie tygodnie przyniosły odrobinę ulgi, ale każdy wytężał słuch. Musieliśmy się pilnować, zawsze ktoś czyhał na ‘Ndrinę.

— Ta… rodzinka Addamsów…

Mimowolnie się uśmiechnęłam, Sebastian podszedł bliżej, a ja pacnęłam go w ramię.

— Przestań, bo jak ktoś to usłyszy…

— Wiem, wiem. Utną mi łeb i rzucą na wycieraczkę domu.

— Żeby tylko.

— On musi wszędzie z nami jeździć? — Kiwnął głową w stronę Roberta.

— Wiesz, że tak. Po ostatniej strzelaninie u Vittoria dostałam go jako osobistą ochronę. Cud, że zgodzili się, byś mnie woził, nie ma opcji, żeby ktoś bez przeszkolenia to robił.

— Czyli zabrałem mu fuchę? Wbiłem się na krzywy ryj?

— Powiedzmy, że jesteś jego wsparciem.

— Jasne, chyba przy wytarciu butów… O czym my w ogóle mówimy? — Roześmiał się, a ja spojrzałam na złowrogi wyraz twarzy Roberta. Ciekawe, czy wszystko doleciało do jego wielkich uszu.

— Wyobrażasz sobie, że miałabym jeździć tylko z nim? Zachowuje się, jakby mu język ucięli.

— Mnie za to pewnie kiedyś to zrobią. Dawaj te zakupy. Co tam masz? — Kuknął do środka.

— Szlafrok, podwiązkę, buty…

— A, czyli miałem rację — mruknął. Wyciągnął z bagażnika resztę papierowych toreb.

— Co? — fuknęłam.

— To ślub tak ci popsuł nastrój.

Nie powiedziałam już słowa. Może miał rację, może wewnętrznie byłam po prostu zła, że za tydzień wychodzę za totalnie nieznajomego gościa… Z papierów dowiedziałam się tylko, że jest starszy o trzynaście lat. Chryste, ja mam zaledwie dwadzieścia, o czym ja z nim będę rozmawiać? Chyba że nie będzie mu zależeć na rozmowach. Widziałam jedno jego zdjęcie, zrobione raczej kilka lat temu, bo wyglądał na młodszego. Był dobrze zbudowany, miał ciemne oczy, w których ewidentnie się coś kryło… To nie był wzrok zwykłego faceta. Gdybym jednak powiedziała to na głos, Monica zganiłaby mnie za wymyślanie i za oglądanie głupich kryminalnych seriali, a na koniec kazałaby mi się opanować. Ona… Ta chodząca tykająca bomba. Dlaczego ja nie mogłam mieć tak krótkiego lontu? Byłam jak ogromne naczynie — wlewałeś i wlewałeś do środka, a ja to wszystko przyjmowałam. Musiało się poważnie nazbierać, żebym pękła.

Głupie myślenie. Pokręciłam głową i weszłam do swojego pokoju. Stanęłam jak wryta; aż Sebastian na mnie wpadł.

— Co ty… Oż…

Cały pokój tonął w czarnych różach. Kilkadziesiąt wazonów wypełnionych długimi, pięknymi kwiatami. Stały na stole, małych stolikach, komodzie, nawet na ziemi. Każdy skrawek podłogi był pokryty ciętymi różami, różnej wielkości, musiały być ich tysiące… Pokój wyglądał jak ze snów. Zaciągnęłam się tym słodkim zapachem, woń dosłownie uderzała do głowy. Nawet w kwiaciarni nigdy nie czułam tak intensywnego aromatu.

— Nie rozumiem… — szepnęłam. — Co to jest?

— Chyba masz wielbiciela.

Gabriel? Może faktycznie czuł do mnie coś więcej i chciał mi to pokazać…? Ale to musiało kosztować fortunę! Omiotłam wzrokiem pokój, szukałam czegoś, co pomogłoby mi się dowiedzieć, kto za tym stoi. O jeden z wazonów oparta była mała karteczka. Podeszłam do niej wolno, uważając, by nie deptać kwiatów, ale na próżno. Czułam pękające gałązki pod podeszwami. Zerknęłam przelotnie na łóżko, całe zasypane różami. Były imponujące, kruczoczarne, musiały być specjalnie sprowadzane w takiej ilości i kolorze.

Na eleganckim papierze napisano imię…

— Antonio.

Przymknęłam oczy i przełknęłam ślinę, chociaż w ustach miałam sucho na wiór.

Mój przyszły mąż…

— Jak on to zrobił? Kiedy?

— Jesteś w końcu! — Do pokoju wpadła uśmiechnięta od ucha do ucha Monica. Miała na sobie opinające tyłek dzwony i piękny podkoszulek w kwiaty. Piękny, bo mój…

— Antonio tu był?

— Nie, przysłał jakiś typków. Czterech, wnosili to chyba z dwie godziny. Bukiet za bukietem.

Podniosła pokaźną różę i zaciągnęła się jej zapachem, jakby w pokoju było go za mało. Przewróciłam oczami.

— Przecież to fortuna.

— Czyli już wiesz, że jest obrzydliwie bogaty, są plusy.

— I nie jest skąpy — dodał Sebastian, odkładając torby przy ścianie. — W razie czego dzwoń, będę pod telefonem.

— A ty nie możesz brać ze sobą ochroniarza? — mruknęła Monica. — W razie czego — przedrzeźniła go — ten chłystek ci nie pomoże.

Skrzywiła się, ale Sebastian już tego nie widział. Może i dobrze.

— Wyobraź sobie, że miałam przy sobie też Roberta. Dzięki Bogu został na dole. Wiesz, że wolę spędzać czas z człowiekiem, nie robotem.

— Masz w sobie za dużo uczuć, to cię kiedyś zgubi. — Zrzuciła kilka kwiatów na podłogę, robiąc nam miejsce na łóżku.

— Wiem, ale nic na to nie poradzę. — Podwinęłam sukienkę i usiadłam po turecku. — Zjedzmy coś, padam z głodu. Jadłam dziś przed kursem tylko kanapkę…

— Zamówię makaron, z tej włoskiej knajpki w mieście. Okej? — Moja siostra wyjęła z kieszeni spodni telefon i otworzyła aplikację. Znała mnie doskonale, więc nie musiałam mówić, co chcę zjeść.

— Boję się, Monica, przeraźliwie.

— Każda by się bała.

— Nawet ty?

— Młoda… — usiadła obok mnie i chwyciła mnie za dłoń — nawet ja. To obcy facet. Mam tylko nadzieję, że dasz mu popalić, jeśli na to zasłuży. Poza tym nie dam ci zrobić krzywdy.

— Nie ma Floriana, nie będzie go na ślubie…

— Bo nasz braciszek to skończony chujek, sam sobie na to zapracował. Niech się cieszy, że mu Vitto nie obciął ptaka, tylko palec.

— Od kilku miesięcy nasza ‘Ndrina przechodzi same tragedie.

— Właśnie, dlatego czas na wspaniałe rzeczy.

— Przyszła już suknia ślubna, jest w szafie — powiedziałam cicho.

— Będziesz najpiękniejszą panną młodą, oczywiście zaraz po mnie.

— Wariatka.

— No chodź. — Pociągnęła mnie za ramię. — Pokaż mi tę kiecę!Rozdział 3

Od lat nie miałam koszmarów. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio obudziłam się jak dzisiejszego poranka — zlana potem, z drżącymi rękoma i kołataniem serca. Z przeświadczeniem, że to przyszłość puka do moich drzwi, usiadłam na łóżku. Do ślubu został tydzień, a moje myśli zaczynały krążyć tylko wokół tego. Przetarłam mokre czoło, powinnam dowiedzieć się jak najwięcej o moim przyszłym mężu, popytać ludzi, poszperać w sieci, tymczasem odcinałam się nawet od wyobrażeń o nim. Bałam się przeraźliwie tego, jakim człowiekiem się okaże. Jak bardzo przesiąknięty jest mafią, jakie przejął zwyczaje od starszych, jak jest zimny, okrutny.

Zaczęłam coraz szybciej oddychać. Poruszałam się w otoczeniu, które znam, wiedziałam, czego się spodziewać, jakie mam miejsce. Fakt, pojawiały się czasem nowe osoby, najczęściej takie, które chciały nam zaszkodzić, zniszczyć rodzinę, klan. Ale najpierw don Umberto, teraz już don Vittorio rozprawiali się z nimi. Najświeższą ofiarą był mój ojciec Rufo. Wewnętrznie zawsze czułam, że nie pasował do tego środowiska; fakt, często przebywał z żołnierzami, lubił broń, ale od tej praktycznej strony — nie kręciło go zabijanie. Tortury? Absolutnie. Za to dziadek… Chciał, by każdy w rodzinie był twardy, nieustępliwy, nawet nas trenował. Właśnie dziś te wspomnienia zalewały mi głowę.

Biegłam, początkowo przez las, później przez jakieś bagna, by na końcu stać przywiązana do słupa. Nie wiem, co zrobiłam w tym śnie, ale słowa niosły się echem z każdej strony dziedzińca.

— Jesteś za słaba. Pokaż, że zasługujesz na to nazwisko!

Dziadek był potworem. Im starszy, tym częściej wyręczał się innymi, ale doskonale znałam opowieści o jego młodości, zresztą sama pamiętałam go jeszcze sprzed kilkunastu lat. Stał wyprostowany na szeroko rozstawionych nogach i wymierzał karę. Zazwyczaj nas bił — sznurem, pasem lub cienkim drewnianym kijkiem. Uwielbiał, gdy ślady goiły się długo, miały przypominać o tym, co zrobiliśmy.

We śnie dostałam więcej razy niż zazwyczaj, łzy mieszały się ze śliną spływającą po drżącej brodzie.

— Jeszcze raz wywiniesz taki numer, a będę pamiętać o tym, gdy wybierzemy ci męża. Dostaniesz najstarszego, żeby nauczył cię życia. Zapomniałaś, jak działa ‘Ndrina?! — krzyknął i kolejne uderzenia spadły na moje ramiona.

— Floriano! Chodź, czas stanąć na wysokości zadania. Pokaż, że można ci powierzyć jakieś zadanie!

Zerknęłam za siebie. Mój rodzony brat, początkowo z szokiem wypisanym na twarzy, w końcu chwycił szpicrutę, zaraz jednak opanował się i przybrał maskę. Kiedyś już to widziałam — bywał cyniczny, wredny, a momentami nawet szalony. Jak często udawał…? Bo że to robił, było pewne.

— Co mam zrobić?

— Wymierz karę. Twoja siostra musi nauczyć się posłuszeństwa. Nigdy nie będzie dobrą żoną, jeśli już teraz pyskuje.

— Monica też pyskuje. Ją też ukarzemy?

— Jeśli będzie trzeba. Monica jest twarda. Uderz, nie ma czasu do stracenia, interesy czekają.

Zawahał się, widziałam to. Dziadek też zauważył, więc wymierzył mu siarczysty policzek. Pisnęłam zaskoczona, gdy z jego łuku brwiowego poleciała krew. Trochę wbrew sobie, jakby w środku coś mi kazało pomóc, krzyknęłam:

— Zrób to! Miejmy to za sobą!

Floriano wymierzał ciosy bardzo chaotycznie, raz wolniej, raz szybciej. Siła też była różna, nie mogłam wyczuć, czy chce mnie oszczędzać, może starał się markować ciosy.

Długo dochodziłam po tym do siebie — i fizycznie, i psychicznie. Męczył mnie wstyd, a później, przez długie miesiące, gniew. W końcu zaczęłam grać w tę ich samczą, męską grę. Udawać; choć momentami zatracałam siebie, w samotności musiałam stale sobie przypominać, że gdzieś pod tą maską nadal jestem ja.

Nadal gdzieś tam tkwię.

***

Przechadzałam się po ogrodzie, żeby ukoić nerwy, kiedy podjechał Sebastian. Zazwyczaj woził mnie, ale dziś przydzielono mu opiekę nad ciotką Giorgią.

— Nigdy więcej — burknęła, trzaskając drzwiami.

— Cześć, ciociu. Co się stało? — Otarłam spocone dłonie o luźne lniane spodnie.

— Ten chłopak niczego nie potrafi załatwić! Rozglądałam się w mieście za mieszkaniem, nie mogę tu wiecznie siedzieć wam na głowie. Jestem tu od pogrzebu twojego ojca.

— Nic się nie dzieje, dobrze, gdy w domu jest więcej osób.

— Wcale nie, mają wtedy więcej ludzi do wystrzelania.

— Oczywiście.

Myślała, jak na żonę członka mafii przystało. Wprawdzie jej mąż zmarł kilkanaście lat temu, ale ona do tej pory potrafiła trzymać się zasad, nawet tych najdurniejszych.

— Masz zmęczoną twarz — powiedziała cicho. — Zadbaj o siebie.

— Po co? Dla męża? Nie przeszkadzało ci nigdy, że nie mam prawa głosu? — spytałam.

— Mężczyzna jest głową, ale to my jesteśmy szyją. Wcale nie musi o tym wiedzieć. — Mrugnęła do mnie i poprawiła spinkę w przyprószonych siwizną włosach. — Poproś ludzi, żeby pojechali do centrum, podam adres.

— Co trzeba załatwić?

— Ukryć zwłoki.

— Co? — Zdumiona aż uniosłam brwi.

— Jakiś podrzędny agent nieruchomości śmiał obrazić moje nazwisko.

— Żartujesz. Zabiłaś go? — szepnęłam.

— Musiałam, przecież ten twój kierowca od siedmiu boleści muchy by nie skrzywdził. Powiedz mi, dziecko, dobry on chociaż w seksie? Bo reszta to strata czasu…

— Ciociu…!

— Musisz wyszaleć się teraz, po ślubie już koniec. Zatłukłby cię na śmierć.

— Znasz mojego przyszłego męża?

— Tylko opowieści o nim. Ponoć lepiej z nim nie zadzierać. Otacza się ludźmi bezwzględnymi, tortury niczym z horrorów. Wyspecjalizowana ekipa… a i on sam ma pomysły niczym sam _diavolo_.

— Nadajecie im przydomki, co tylko wzmacnia ich i tak wybujałe ego.

— Myślisz, że na nie nie zasługują?

Przed oczami zobaczyłam don Umberta, Vitta, Floriana… Każdy na swój sposób niebezpieczny, przerażający i… szalony.

Teraz do tego grona dołączyć miał Antonio.

Antonio

Postanowiłem zrobić obchód. Na dalsze tereny jeździłem autem, ale pobliską trasę z domu do głównej bramy co dzień patrolowaliśmy z psami. Wziąłem Herę, klepnąłem ją w udo, skinąłem głową, a ona już wiedziała. Podniosła pysk z chłodnych płytek tarasowych i pobiegła za mną.

Szliśmy wolno, gdy usłyszałem trzask gałęzi. Przystanąłem, więc psina instynktownie zrobiła to samo. Powietrze zgęstniało, coś było nie tak, wyczuwałem to i Hera również.

Lekko uniosła łeb i chwilę nasłuchiwała. W końcu dostrzegłem postawnego faceta, na głowie miał czapkę z daszkiem. Zaraz za nim zza drzewa wyłonił się drugi. Od razu skalkulowałem, jakie mam szansę, ja i pies. Ich dwóch. Damy radę.

— A wy czego tu? — warknąłem. Nie lubiłem obcych, a już z pewnością nie takich, którzy łazili po moim terenie.

— Zwiedzamy.

Zmrużyłem oczy, dotknąłem ręką boku, miałem tam broń. Przy kostce nóż, a oprócz tego, w kieszeni, metalową żyłkę, która mogła z powodzeniem zabić lisa lub jakiegoś kutasa bez rudej kity.

— Ostatni raz: co tu robicie? — Obróciłem głowę, przyjąłem postawę obronną. Zacisnąłem dłoń na broni, skupiłem wzrok, słuch. Może było ich więcej?

— Rozeznanie. Chcieliśmy zobaczyć, jak mieszka sąsiad.

Doskonale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że z żadnej strony nie graniczę z innym gospodarstwem. Wokół tylko lasy i drogi.

— Czyli wiecie, do kogo „wpadliście” z wizytą. — Nie pytałem, tylko stwierdziłem.

Hera była w gotowości, stała na pewnych łapach, wyczuła mój ton. Nie była ze mną długo, ale stała się częścią mnie, przedłużeniem ręki; wiedziałem, że gdzie sam nie sięgnę, ona trafi idealnie.

— Może wiemy, a może to tylko przypadek?

Ten, co się odzywał, udawał pierdolonego cwaniaka, miał w sobie odrobinę pewności siebie, ale to za mało, mnie nie dało się tak łatwo oszukać. Ludzie z tego świata musieli albo być twardzi, albo takich doskonale grać. Przelotnie spojrzałem na ich postury. Jeden miał spore bicepsy, ale nie przesadnie, za to nie skupiał się na mięśniach nóg. A więc posiadał słabe punkty, na pewno ma gównianą kondycję… Drugi, bardziej wycofany, zerkał na boki, wyraźnie czegoś szukając.

— Lubię przypadki, zawsze wychodzi z tego coś fajnego. — Wiedziałem, jakie mam szanse. Zajebiście duże. Chciałem zerknąć na zegarek, ale to dałoby gościom kilka sekund przewagi. — Hera, bierz go!

Psina bez zawahania rzuciła się na typa z przodu. Gdy on zajął się swoimi podgryzanymi kostkami, ja skorzystałem z okazji i w mig znalazłem się przy tym drugim. Uderzyłem w splot słoneczny, potem w twarz, aż wykręciłem go jak szmacianą lalkę — tyłem do siebie. Krew z jego roztrzaskanego nosa kapała na przedramię, którym go przyduszałem.

Może powinienem wezwać chłopaków, kazać im powiesić go w hali i wydusić z niego, co tu robi i kto go wysłał? Dobrze, że było ich dwóch. Adrenalina już buzowała mi w żyłach, już chciałem zmieść z powierzchni mojej ziemi tego kutasa, który ośmielił się postawić tu nogę. To było moje królestwo. Otoczone murami, siatkami, drutami i polami winorośli z każdej strony. To był mój azyl.

Trzymałem faceta, a gdy tylko wyczułem, że traci siły, metalową żyłką owinąłem mu szyję. Podwójna pętla była lepsza, ale nie lekceważyłem nieznanego wroga, nie chciałem się z nim szarpać zbyt długo. Nie miałem zresztą czasu na zabawę, bo umówiłem się na spotkanie w mieście za godzinę, a trzeba było jeszcze zająć się tym drugim.

Gdy mocniej zacisnąłem żyłkę, facet zaczął charczeć.

— No, chciałbyś coś teraz powiedzieć? Nagle zrobiłeś się rozmowny? Za późno. Miałeś szansę. Przez przypadek odetnę ci łeb tą linką. Mówiłem, że lubię przypadki.

Hera radziła sobie świetnie, typek już leżał na ziemi, nie dała mu nawet szans na ucieczkę. Usłyszałem dźwięk miażdżonej krtani, wreszcie krwi chlupoczącej na ziemię…

Telefon zaczął mi wibrować.

To pewnie wuj już dzwonił zniecierpliwiony, że ten interes musi wypalić, że to kolejna szycha, która potrzebuje grubej dostawy. Nie robiło to na mnie wrażenia, nie czułem tego wszechogarniającego wszystkich stresu. Załatwiałem sprawy biznesowe dość łatwo, z wrodzoną smykałką.

Gość upadł bezwładnie na ziemię.

— Hera, dość! Do nogi!

Pies powarkiwał cicho, ale zaraz spełnił polecenie; nie chciałem, żeby rzuciła się na ludzkie mięso. Raczej już to u niej wytępiłem, wolałem jednak dmuchać na zimne. Skorzystałem z zakrwawionej żyłki i owinąłem tego pogryzionego. Facet jeszcze starał się podnieść i uciec, ale otwarte rany chyba zbyt mocno dawały mu w kość.

Leżącemu na ziemi trupowi przegrzebałem kieszenie. Miał smartfona, z dwoma zapisanymi numerami; klucze do auta, które najpewniej skrył w jakichś krzakach niedaleko wjazdu na mój teren; no i jakiś pendrive. Schowałem go do kieszeni na później. Opcje były dwie: albo miał przy sobie informacje dotyczące zlecenia na mnie, albo to jakaś wiadomość, którą sam chciał dostarczyć zleceniodawcy. Tak czy inaczej było to przydatne i musiałem pamiętać, żeby to porządnie sprawdzić.

Wyjąłem swój telefon, faktycznie, nieodebrane od wuja. Chwilowo to zignorowałem i wybrałem drugi numer ze skrzynki połączeń.

— Grizzly, potrzebuję sprzątaczy.

— Gdzie? — powitał mnie bez zbędnych wstępów.

— Wyobraź sobie, do nas… Podeślij też kogoś na dodatkowy patrol, a sam sprawdź, czy te głąby przy bramie żyją. Jeśli tak, możesz im oficjalnie przestrzelić fiuty za przepuszczenie kogoś na nasz teren.

— Nie rozumiem, jak do tego doszło, ale już działam.

To w nim lubiłem, pracował bez zbędnego gadania, ociągania się i analizowania. Zadanie wykonywał od A do Z. Jasno, konkretnie i zajebiście sprawnie.

— Niech Titto przygotuje auto, mam za chwilę spotkanie w mieście, a jeszcze muszę zmyć z siebie krew.

— Wszystko załatwimy.

— Mam tu też jednego przyjaciela. — Spojrzałem na gościa skrępowanego na ziemi. — Zabierz go na halę, zrobimy mu wieczorek zapoznawczy, jak wrócę.

— Czyli przyszykować narzędzia.

— Oczywiście.

Rozłączyłem się, bo miałem ochotę jeszcze powiedzieć, że to ja załatwię debili pod bramą za tę dzisiejszą wpadkę. Jak tych dwóch ominęło zabezpieczenia? Nie mogli być miłymi gośćmi z sąsiedztwa, szukającymi przyjaciół.

Kto na nas czyhał i kiedy ponowi atak? Z pewnością minie kilka godzin, zanim zorientuje się, że po jego ludziach za wiele nie zostało. Może powinienem rozwinąć macki i dowiedzieć się, dla kogo pracował ten typek, a później odesłać go do domu w częściach, dla przestrogi?

Może to ktoś od Grotterich? Ślub za parę dni, może wysłali kogoś na zwiady? Nieczęsto myślałem o tym dniu, a jednak zdarzało się, że zerkałem na zdjęcie Sofii. Korciło mnie, żeby zgnieść je w dłoni albo spalić, to podsycało moją złość, ale lata ćwiczyłem sztukę zachowania cierpliwości. Dam radę i tym razem.

— Idziemy — rzuciłem do Hery.

Wyjąłem materiałową chusteczkę ze swoimi inicjałami i przetarłem policzek, czułem na nim kropelki krwi. Spojrzałem na ręce w odcieniach głębokiego burgundu. Ech, jak dobre wino…

***

Na halę dotarłem dość późno, większość towaru była już przygotowana. Zawołałem chłopaków, by sprawdzić, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Gdy Paolo i Gustavo podnieśli denko beczki, zapach starego wina zmieszał się z ostrą wonią porządnie nasmarowanego metalu. Chciałem się upewnić, że dobrze spakowali broń. W środku, między warstwami suchych winogronowych łodyg i trocin, leżały szczelnie zapakowane karabiny. Skinąłem na ludzi, by wyciągnęli jeden z nich. Każdy magazynek był osobno owinięty w olejowany papier, a pistolety upychaliśmy w hermetycznych czarnych skrzynkach.

Worki z trocinami trzymaliśmy w osobnym pomieszczeniu, zaraz przy sali załadunku, by zawsze pozostawały pod ręką.

— Zalepcie denko żywicą i dodajcie kranik na tej wysokości, niech to się dobrze zamaskuje, nie chcemy wpadki.

— Tak jest, boss. Zrobiliśmy już dwa tuziny, idzie gładko, dobra partia.

— Było zlecenie na karabiny maszynowe?

— Na Uzi i MP5, ale tylko kilka beczek.

— Świetnie, jutro z samego rana mają iść w świat. Rozłóżcie to na trzy, może nawet cztery tiry — zarządziłem, zanim postanowiłem przejść do pomieszczenia na samym końcu hali. Wiedziałem, że czeka tam na mnie facet, który wdarł się dziś na mój teren.

***

Wisiał pod sufitem skuty łańcuchami.

— A teraz posłuchaj mnie uważnie. Jeśli będziesz współpracować, pójdzie gładko. Jeśli nie… masz problem. — Spojrzałem wymownie na stół, na którym leżały różnorakie narzędzia: od małych nożyków i igieł po wielkie tasaki do krojenia mięsa.

Wyjąłem z jego ust gałgan zrobiony ze szmat.

— Od razu mnie zabij, nic nie wiem.

— A mnie się wydaje, że wręcz odwrotnie. Wiesz, i to dużo.

— Zabiłeś Slavka, to on dostał to zlecenie, ja miałem tylko pomagać.

Zgarnąłem ze stołu wiertarkę elektryczną. Poręczna, na co dzień służyła do innych rzeczy.

— Wiesz, że wkroczenie na teren ‘Ndriny jest karane.

— Nic nie wiem, kazali mi przyjść, to przyszedłem. Dopiero na miejscu miałem dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi.

— Myślisz, że ja w to uwierzę? Szpiegostwo traktujemy na równi ze zdradą. Skoro twój kumpel już gryzie glebę, musisz wystarczyć nam ty. I albo dowiem się, kto was przysłał, i zaniesiesz mu w zębach informację zwrotną, albo światła dziennego już nie ujrzysz. I to dosłownie. — Zbliżyłem mu wiertło do twarzy i włączyłem sprzęt.

Paolo pociągnął za łańcuch, by mocniej gościa unieruchomić, bo szarpał się jak wściekły, a ja jeszcze przez chwilę potrzebowałem go w całości.

— Zostawcie jedną wolną beczkę, czuję, że będzie potrzebna — rzuciłem przez ramię, gdy facet darł się, że kompletnie nic nie wie i żebyśmy go nie zabijali…
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij