-
promocja
Jej ostateczne przyrzeczenie. Detektyw Gina Harte. Tom 12 - ebook
Jej ostateczne przyrzeczenie. Detektyw Gina Harte. Tom 12 - ebook
Czteroletni Kayden siedzi samotnie przed domem i czeka na swoją mamę – nie wie jednak, że już jej więcej nie zobaczy…
Church Road to pozornie spokojna dzielnica na przedmieściach, gdzie mieszkają szczęśliwe rodziny, a sąsiedzi uśmiechają się do siebie. Mimo to Billie Reeves, młoda matka, zostaje zamordowana we własnym domu.
Podczas śledztwa wychodzi na jaw, że prawie każdy ma coś na sumieniu. Ale kto dopuścił się tak brutalnej zbrodni? Serena, siostra Billie, zazdrosna o swojego chłopaka? Shaun, ojciec Kaydena, który chce odzyskać syna? A może Nadia, najlepsza przyjaciółka Billie, znająca jej największy sekret?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9530-9 |
| Rozmiar pliku: | 995 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Niedziela, 15 V
Billie się uśmiecha, czytając głośno swoją wielką, cytrynowożółtą książkę z bajkami, która leży na fioletowej mównicy. Serce mi rośnie, gdy kobieta klaszcze, naśladując kłapiącego krokodyla. Potrafi opowiadać bajki jak nikt inny, przez co dzieciaki tak bardzo ją uwielbiają. Obserwuję, jak tworzy magię, i dostrzegam, dlaczego jest tak rozchwytywaną animatorką. Niektórzy ludzie mają w sobie wrodzony magnetyzm, chociaż mnie to nie dotyczy. Chyba dzięki pracy w parku rozrywki albo uczęszczaniu na zajęcia z aktorstwa można wyrobić w sobie pewność siebie. Billie dosłownie lśni, wszyscy się nią zachwycają. Uszczęśliwia innych, rozgrzewa ich serca, naśladując przeróżne głosy. Moduluje ton, bo w przedstawieniu dla dzieci gra przeróżne postacie. Jest też kobietą mającą wiele sekretów. Choć wszyscy o nich wiedzą, nikt nie chce o nich wspominać. I jak nie kochać tak uprzejmych mieszkańców naszego miasta?
Kiedy opowieść o wrednym krokodylu osiąga swój punkt kulminacyjny – choć zwierzak ostatecznie zaprzyjaźnia się z guźcem – wszystkie dzieci w ogrodzie słuchają w napięciu. Billie odkłada książkę, bo nie potrzebuje jej podczas wielkiego finału. Patrzy każdemu maluchowi w oczy, nie pomijając żadnego brzdąca. Widzę, że wszystkim się to bardzo podoba. Kostium krokodyla nieco jej się zsuwa, gdy macha ogonem, ale potem wyjmuje błyszczącą różdżkę i doprowadza opowieść do końca. Puszcza oko do małego Kaydena, który jest zachwycony występem swojej mamy. To jego urodziny, a ona uczyniła je wyjątkowymi.
Zadowolone pięciolatki klaszczą i się śmieją, gdy Billie się kłania. Rodzice, wstawieni nieco ginem z sokiem, wiwatują głośno. Ojcowie nie mogą oderwać wzroku od kobiety, mamy pragną być takie jak ona. Jeśli ktokolwiek może sprawiać wrażenie idealnej – to właśnie Billie. Kusząca, doskonała, piękna. Ten wspaniały wizerunek burzy jedynie jej tajemnica, ale czyż wszyscy jakichś nie mamy? Ja również je posiadam.
Nad płotem z tyłu dostrzegam czubek głowy, a w szczelinie między sztachetami – oko. Czuję mrowienie na karku, zastanawiając się, ile minie sekund, zanim obserwujący pojmie, że go widzę. Kto nam się przygląda i z jakiego powodu to robi? Marszcząc brwi, przechodzę obok trampoliny i szopy. Muszę sprawdzić, kto to taki. Co, jeśli obserwuje dzieci albo któreś z nas? Niestosownie się tak gapić, gdy imprezujemy. Czego chce ta osoba? Wchodzę na rabatę kwiatową na skraju ogrodu, pochylam się i myślę widzę, że obserwator znika za rogiem. Stoję, nie wiedząc, co myśleć. Czuję, że mam rewolucję w żołądku, i to nie od wypitych koktajli.
Słońce grzeje, mam pod pachami plamy od potu, a mimo to przechodzi mnie dreszcz. Obserwator musiał zaglądać przez płot od dłuższej chwili, po czym uciekł, bo nie chciał zostać wykryty. Jedno jest pewne – rozpoznam go, gdy ponownie się pojawi. Na płot wskakuje kociak, przez co wypuszczam z dłoni szklankę, która się rozbija. Serce wali mi jak młotem, gdy rozglądam się dookoła. Wszyscy na mnie patrzą, więc się czerwienię.
Podchodzi do mnie jedna z matek.
– Wszystko dobrze?
Kiwam głową.
– Tak, to tylko ten upał – wzdycham.
Może obserwator był jedynie ciekawskim przechodniem, którego zainteresowało przedstawienie Billie? To pewnie nic takiego, więc przywołuję na twarz szeroki uśmiech i wracam na przyjęcie. Odsuwam od siebie myśli o wpatrzonym w nas surowym oku. Ktokolwiek to był, już sobie poszedł.
Spoglądam na mężczyzn przy rozpalonym grillu i widzę tylko Eda – męża mojej przyjaciółki Nadii. Oczywiście śledzi wzrokiem Billie, gdy ta wchodzi do domu. Na jego twarzy gości gniew. A może to zazdrość? Trudno orzec, zwłaszcza że ma na nosie okulary przeciwsłoneczne. Nadia się obraca, aby spojrzeć na swojego przyglądającego się innym kobietom męża, a potem przenosi wzrok na mnie. Czuję jej ból, ale to na pewno nie jest właściwa chwila, żeby z nią o tym rozmawiać. Nie cieszyłaby się z tego, nie przy tak wielu osobach wokół. Nasza przyjaciółka Meera chyba wypiła trochę za dużo ginu. Śmieje się głośno, prosząc o dolewkę. Nikt inny nie zauważa, że Nadia jest zdruzgotana.
Cała ta sytuacja wydaje się zła, jakbyśmy wszyscy odtwarzali swoje role, jak Billie, gdy grała krokodyla. Najwyraźniej każdy z nas jest aktorem zagłębiającym się w naszych motywacjach i emocjach, który jednocześnie stara się zgadnąć, jak potoczy się kolejna scena. Nie wiem jedynie, jakie czeka nas zakończenie, niemniej zdaję sobie sprawę, że nie będzie ładne. Raczej wybuchowe.
Rozdział 1
Środa, 15 VI
– Dev, czas na nas. – Meera, matka chłopca, wychodzi ze swojego domu z pojemnikiem na żywność.
– Ale, mamo. Chcę się jeszcze pobawić z Kaydenem.
Wspomniany chłopiec patrzy na własny dom, wysiadając z plastikowego autka na trawnik. Nie chce, żeby jego kolega jechał do babci. Dobrze się razem bawili. Ciemny chodnik pomiędzy budynkami, w których mieszkają, wygląda jak pragnąca go pożreć paszcza. Mama zazwyczaj ciągnie tędy śmietnik, który stoi z tyłu. Ścieżka zawsze jest wilgotna. Dom wydaje się szary i nierówny. Mamusia mówiła, że to przez przeciekającą rurę. Dev mieszka w takim jasnym domu, jego mama stawia przed drzwiami donice z kwiatkami. Są żółte, fioletowe i różowe. Wszystkie jasne, niektóre w jego ulubionych odcieniach. Czoło Kaydena lepi się od potu, więc chłopczyk wyciera je rąbkiem koszulki. Mama nie lubi, gdy brudzi ubrania, ale przecież to nic takiego i wyschnie.
– Będziecie mogli jutro się pobawić, ale teraz musimy zawieźć babci jedzenie, zanim wystygnie, więc chodź już. Szlag, spójrz na siebie. – Mama Deva kręci głową i kładzie pudełko na murku. Klęka, zawiązuje mu trampki, przy czym jej długie czarne włosy opadają do przodu i muskają Kaydena w nogę, łaskocząc go jak pająk. – Jak się czuje twoja mama, Kayden? Dawno jej nie widziałam.
Malec bierze piłkę i wzrusza ramionami, zaciskając przy tym mocno usta. Mamusia jest dziwna, bo ciągle kładzie go zbyt wcześnie spać i mówi, żeby nie wychodził z łóżka, dopóki mu nie pozwoli. Leżąc, zawsze słyszy dziwne dźwięki, które go przerażają. Kiedy mama wraca, aby sprawdzić, co u niego, on udaje, że śpi, a jeśli bardzo się boi, to chowa się w szafie.
– Dobrze – odpowiada.
Mama nie chciałaby, żeby mówił komukolwiek o tych wieczornych dźwiękach.
– To dobrze. – Sąsiadka kończy wiązać buta synkowi, a potem się podnosi i bierze go za rękę, żeby zaprowadzić do samochodu. – Popatrzę, jak idziesz do domu, Kayden. Powiedz mamusi, że gdyby lepiej się poczuła, możemy się spotkać później u Nadii.
– Okej. – Chłopiec chce, żeby przypięła Deva pasem i odjechała. Będzie musiał wejść na ten ciemny chodnik, który śmierdzi śmieciami.
Mama mówi, że nie może iść do ogródka, dopóki ona nie wyjdzie, a ponieważ do tej pory bawił się z Devem, pozostawała w domu. Zasłony są zaciągnięte, a dziecko wie, żeby nie pukać do drzwi. Patrzy na matowe, czerwone skrzydło, zastanawiając się, czy może powinien zajrzeć przez wrzutnię na listy.
– Na razie! – woła Dev.
Kayden przygryza dolną wargę i macha przyjacielowi.
– Dobrze, idź już. – Mama kolegi przypina synka pasem i zamyka drzwi auta. – Nie odjadę, dopóki nie zobaczę, że wchodzisz.
Brwi kobiety są tak ciemne, jakby były namalowane, i wcale się nie ruszają, gdy stoi i się w niego wpatruje.
Chłopczyk nie chce, żeby odjechała, ale wolałby, żeby jego mama się na niego nie złościła, więc człapie powoli. Im dalej idzie strasznym chodnikiem, tym jest mu zimniej. Czuje zapach śmieci i robi mu się niedobrze. Lubi chłód, ale nie to, gdy jest ciemno. Kiedy mija dziwną skrzynię, która według jego mamy służyła niegdyś do przechowywania węgla, opiera się o ścianę i oddycha głęboko. Nie ma się czego bać. Widzi szopę na tyłach i grządki przed nią. W tej chwili świeci słońce, a mama mówiła, że potwory nie istnieją, jednak i tak zasycha mu w ustach. Zaciska ręce na piłce, nie odrywając pleców
od muru.
Warczy silnik samochodu. Kiedy Dev i jego mama odjeżdżają, Kayden ucieka z chodnika. Jest sam. Na ulicy panuje cisza, bo większość sąsiadów wciąż pracuje. Chłopiec siada na krawężniku, trzymając piłkę między stopami, i bawi się jakąś luźną nitką, która wystaje spod koszulki. Nakręca ją na palec i ciągnie, aż robi się dłuższa. W szkole było spoko, namalował obrazek, który mama przykleiła do lodówki.
Pochwaliła go. Namalował ich dom, ale dołożył kwiaty przy drzwiach i nie pokolorował ścian na szaro. Tak, budynek był ich, ale wyglądał tak ładnie jak ten Deva.
Po chwili robi mu się gorąco w głowę. Unosi zazwyczaj blade ręce i widzi, że są czerwone. Pośladki mrowią, gdy siedzi na betonie. Kiedy patrzy na ulicę i zaparkowane na niej samochody, obraz mieni mu się przed oczami.
– Kayden? Co tu robisz zupełnie sam? Siedzenie przy drodze nie jest bezpieczne.
Chłopiec unosi głowę i widzi starszą panią w słomkowym kapeluszu. To ich sąsiadka Joanna, która trzyma na smyczy małego psa. Zatrzymują się po zacienionej stronie chodnika, psiak dyszy z językiem na wierzchu. Siada przy stopach właścicielki. Kayden wyciąga rękę i głaszcze białą, kręconą sierść, jak wiele razy wcześniej. Mamusia mówi, że może to robić, bo Digger jest przyjazny.
– Mama pozwoliła mi tu siedzieć. Po prostu się bawię – chrypi. Z chęcią napiłby się soku albo zjadł lody.
– Nie wyglądasz, jakbyś się bawił. Zaraz spalisz się na tym słońcu. Trzeba cię nasmarować kremem z filtrem i dać ci pić, mój mały – mówi sąsiadka.
Piłka wyślizguje mu się spomiędzy stóp i toczy na drogę. Najeżdża na nią auto. Mama nie lubi, gdy ludzie jeżdżą tędy za szybko, a teraz doprowadził do zniszczenia piłki.
– Chodź, zaprowadzę cię do domu. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby ktoś potrącił cię na drodze. Powinno się karać nieostrożnych kierowców.
Sąsiadka zgarnia z ulicy przejechaną piłkę.
Nie może go odprowadzić i zapukać. Mama powiedziała, żeby nie przychodził, dopóki go nie zawoła, on zaś obiecał, że będzie grzeczny i wykona polecenie. A jeszcze go nie zawołała.
– Nie mogę tam iść. Mamusia kazała mi tu czekać.
Joanna się krzywi i patrzy na niego jakoś dziwnie.
– Tak? Zaraz się przekonamy. – Wrzuca zniszczoną piłkę do ogrodu i wyciąga rękę, więc Kayden daje jej swoją.
Sąsiadka to dorosła osoba. Wie, że powinien wypełniać polecenia. Jest mu gorąco, a zna Joannę. Mama zrozumie, że musi wejść. Sąsiadka prowadzi go do drzwi i puka tak głośno, że dziecko się wzdryga. Nikt nie otwiera, więc kobieta dobija się jeszcze mocniej. Po kolejnej nieudanej próbie wchodzi do ogródka pełnego wilgotnej ziemi, żeby zajrzeć przez okno do środka domu.
– Zasłony są zaciągnięte. Czy twoja mama jest chora?
Chłopczyk kręci głową.
– Kiedy odebrała mnie ze szkoły, to dobrze się czuła, ale czasami boli ją głowa.
Sąsiadka prowadzi malca przez ciemny chodnik. W towarzystwie Joanny i Diggera przejście wcale nie jest takie straszne. Starsza kobieta dociera do tylnych drzwi i puka.
– Billie! – woła i ponownie się dobija.
Kayden chce się wepchnąć przed sąsiadkę, żeby otworzyć drzwi, ale Joanna odciąga go od nich tak mocno, że ten niemal upada na ziemię. Widzi, że po jej policzkach płyną łzy, gdy kobieta ciągnie go chodnikiem na front domu.
– Mama tam jest? Nie widziałem, żeby wychodziła.
Zdyszana Joanna opiera się o ścianę, szukając w torebce telefonu.
– Mógłbyś być taki dobry i usiąść na schodach, żeby przytrzymać Diggera?
Chłopiec kiwa głową, bierze od niej smycz, a potem idzie i siada na stopniach przed drzwiami.
Joanna odchodzi i mówi coś do telefonu. Malec niezbyt dobrze słyszy słowa, ale widzi, że kobieta nie przestaje płakać. Dociera do niego zdanie, przez które zaczyna się trząść i płakać.
– Wszędzie jest krew. Proszę natychmiast przyjechać.
Rozdział 2
Komisarz Gina Harte otworzyła okno w swoim gabinecie na posterunku, a potem włączyła mały wiatrak i ustawiła go sobie prosto na twarz. Czuła, że ma czerwone policzki i ślady od potu pod piersiami, więc nie mogła się doczekać, aż wróci do domu i weźmie chłodny prysznic. Spojrzała w dół na parking, przez który Briggs zmierzał w stronę ulicy. Gdy wszedł na chodnik, przejechał obok niego radiowóz. Wcześniej Gina słyszała, jak mówił, że oddał swoje auto do mechanika, więc podejrzewała, że zaraz przyjedzie po niego jego nowa partnerka. Kiedy się obrócił i spojrzał na budynek, komisarz uskoczyła w bok, bo nie chciała, żeby ją zauważył. Gdyby to zrobił, z pewnością dostrzegłby ból na jej twarzy.
Wróciła myślami do niedawnych chwil, gdy byli w szczęśliwym, choć ukrywanym przed innymi związku. Któregoś dnia wyznał, że spotyka się z inną kobietą. Nie dość, że była to niegdysiejsza znajoma, to ich relacja od razu stała się poważna. Przynajmniej Gina tak sądziła. Na to się zanosiło. Sama nigdy nie mogłaby dać mu rodziny ani nawet zwyczajnego związku.
Kobieta, która w tym momencie uszczęśliwiała nadinspektora Chrisa Briggsa, miała na imię Rosemary, a cała ich ekipa dochodzeniowo-śledcza cieszyła się pozytywną zmianą u przełożonego. Cóż, oprócz Giny. Nikt nawet nie podejrzewał, że jego szczęście oznaczało jej złamane serce. Może i rozkoszował się swoją nową rzeczywistością, w której ogrywał rolę ojca i oddanego partnera, ale kiedy Gina zapytała go, czy kocha Rosemary, nie umiał dać jej jednoznacznej odpowiedzi. Stwierdził tylko, że podoba mu się wizja normalnej
rodziny.
Komisarz złapała za wiatrak i cisnęła nim przez pomieszczenie, przez co wirnik oderwał się od podstawy. Cudownie, będzie się musiała gotować w tym piekarniku albo iść do magazynu, żeby sprawdzić, czy nie dostanie nowego wentylatora. Dopadały ją uderzenia gorąca, przypominając, że i tak nie zdołałaby dać Briggsowi tego, czego pragnął. Wiele lat temu urodziła córkę. Hannah była już po dwudziestce i dała Ginie wnuczkę Gracie. Gdyby komisarz weszła z Briggsem w związek znacznie wcześniej, z pewnością mogliby założyć rodzinę, a jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.
Czy powinna się cieszyć, że miał w tym momencie szansę na normalne życie? Może tak, ale nie umiała wykrzesać z siebie radości. Pragnęła, by wszystko było po staremu – żeby wciąż ciągnęli ten sekretny romans, skoro żadne z nich nie było gotowe odejść z pracy w policji w Cleevesford.
Ponownie wyjrzała przez okno. Briggs stał na końcu wjazdu, patrząc na coś na ekranie telefonu. Jeszcze tydzień temu Gina zajmowała miejsce w jego łóżku, a potem tak bezceremonialnie z nią zerwał. Później, gdy samotnie dotrze do domu, nie będzie już mogła do niego zadzwonić, bo nie przyjedzie do niej z jedzeniem na wynos ani nie weźmie z nią prysznica.
Zatrzymał się przy nim czerwony kabriolet, siedząca w nim elegancko ubrana Rosemary uśmiechnęła się promienie. Miała okulary przeciwsłoneczne i szal na głowie, przez co wyglądała nieco jak Audrey Hepburn. Jakiego mężczyzny by to nie oczarowało? Odjechała z ukochanym Giny, której krajało się serce. Komisarz mogła wyrzucić z siebie cały ten ból jedynie płacząc.
Ktoś jednak zapukał do jej drzwi. Podbiegła, zebrała szczątki wiatraka i wróciła do biurka.
– Proszę.
Weszła detektyw Paula Wyre. Czarne włosy starannie zaplotła z tyłu głowy, z przodu pozostawiając tylko prostą grzywkę.
– Zostaw otwarte. Strasznie tu gorąco.
Wyre pokiwała głową.
– Pewnie. Wchodzi się tu jak do wulkanu. – Kiedy podkładała klin pod drzwi, Gina wzięła teczkę z biurka i zaczęła się nią wachlować.
Wcześniej zamknęła drzwi tylko po to, by nikt nie zauważył, jak przygląda się Briggsowi.
– Proszę. O wiele lepiej, bo chociaż powietrze trochę się porusza.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała Gina, posyłając koleżance wymuszony uśmiech.
– Pomyślałam, że wpadnę i zapytam, jak się miewasz.
– W porządku.
– Wiesz, zastanawiałam się, czy nie miałabyś ochoty wyjść na drinka albo zjeść ze mną lunch w pubie.
– Eee… jestem trochę zajęta.
Wyre wzruszyła ramionami.
– Spoko, a co robisz?
– No wiesz, to i tamto.
Wyre zmarszczyła brwi.
– Oglądam telewizję, siedzę w ogrodzie, bawię się z królikiem. – Kiedy aresztowali właściciela Tuptusia, dała zwierzakowi dom tymczasowy, aby znaleźć mu nowego opiekuna. – Nie chcesz go?
Wyre parsknęła śmiechem.
– Nie bardzo. Zajmuję niewielkie mieszkanie i nigdy mnie w nim nie ma. – Paula usiadła naprzeciwko biurka Giny i się pochyliła. – A jak tam twoja wnusia?
– Dobrze. Gracie jak zawsze jest szczęśliwa. Niebawem muszę je odwiedzić, ale Hannah nieustannie jest zajęta. – Gina zmarszczyła brwi. Chociaż wcześniej nie dogadywała się z córką, teraz wszystko było między nimi dobrze.
– Martwię się o ciebie, szefowo.
Gina uniosła brwi.
– Ale dlaczego?
– Mogę mówić bez ogródek?
– Śmiało. – Gina nie spodziewała się niczego innego po koleżance, a mimo to przygotowała się na słowa, które mogły paść. Czy jej ekipa wychwyciła to, jak Gina patrzyła na Briggsa? Czy wszyscy już wiedzieli, jak za nim tęskniła? Miała nadzieję, że jednak nie. Ukrywała związek z nadinspektorem, więc wolałaby, aby tak pozostało.
Wyre przełknęła ślinę, wykręcając sobie palce.
– Ciągle obgryzasz paznokcie, masz tak podkrążone oczy, że wyglądają jak podbite i…
– I? – naciskała Gina, wzdychając ciężko.
– Wydajesz się smutna. Chciałabym, żebyś wiedziała, że jeśli się coś dzieje, możesz ze mną o tym porozmawiać. Zawsze mnie wspierałaś, tak samo jak resztę z nas, więc chcemy ci pomóc.
– Świetnie, zatem wszyscy na posterunku sądzą, że mi odbija. – Rzuciła teczkę na biurko, a potem położyła dłoń na ciepłym policzku. Serce gwałtownie jej przyspieszyło.
– Nie, nikt tak nie myśli.
Wstała.
– Możesz im powiedzieć że wszystko u mnie w porządku. Jestem zdrowa i szczęśliwa. Czego można chcieć więcej od życia? Czy to wszystko?
– Bardzo cię przepraszam, szefowo. Nie chciałam cię zdenerwować.
Gina pokręciła głową i uniosła ręce, nie chcąc kontynuować tej rozmowy z Paulą.
– Słuchaj, wszystko w porządku. Nie powinnam podnosić głosu, ale przyrzekam, że nic się nie dzieje. To tylko ten upał i moje uderzenia gorąca. Nieustannie budzę się w nocy zlana potem, więc pewnie stąd te moje worki pod oczami. To tyle.
– A byłaś u lekarza?
– Po co?
– Z tymi uderzeniami gorąca.
– Nie, nic mi nie jest. Naprawdę. A teraz przepraszam, mam masę pracy. Czy coś jeszcze?
– Nie, szefowo. Ale daj znać, jeśli zmienisz zdanie w kwestii pubu. – Kiedy Wyre wstała, by wyjść, w drzwiach jej gabinetu pojawił się detektyw Harry O’Connor ocierając chusteczką łysą głowę.
– Dostaliśmy zgłoszenie.
Gina, zadowolona z tego, że im przerwano, zaprosiła go gestem do środka.
– Co się stało? – zapytała Wyre, która oparła się o ścianę.
– Sąsiadka odkryła zakrwawione ciało dwudziestoośmioletniej Billie Reeves mieszkającej przy Church Road. Kiedy Smith i Kapoor pojawili się na miejscu chwilę po karetce, kobietę uznano już za zmarłą. Miała ranę kłutą na klatce piersiowej.
Wyre stanęła prosto.
– No to nici z tego pubu.
– Jacob jeszcze tu jest? – zapytała Gina. Zazwyczaj jej partnerem był sierżant Jacob Driscoll.
– Nie. – Powiedział O’Connor, opierając się o futrynę. – Pojechał odebrać Jennifer z fizjoterapii. Jen chyba już ją kończy.
Dziewczynę potrącił samochód i okazało się to częścią ich ostatniego poważnego śledztwa. Odkąd odłączono ją od aparatury podtrzymującej życie, stan jej zdrowia znacznie się poprawiał. W tej chwili był już na tyle dobry, że pragnęła wrócić do pracy techniczki kryminalistycznej.
– Kto znalazł ciało?
– Joanna Pearlman. Opiekuje się synkiem ofiary, dopóki nie skontaktujemy się z członkami rodziny zmarłej.
– Gdzie był wcześniej ten chłopiec?
– Sąsiadka zastała go siedzącego na krawężniku przed domem i zaczęła się niepokoić. Powiedziała, że malec powtarzał, iż matka kazała mu tam zostać, dopóki nie zawoła go do domu.
– Biedne dziecko. Ile ma lat?
– Pani Pearlman przekazała nam, że około pięciu.
– Wyre, jedziesz ze mną, a ty, O’Connor, za nami. Technicy powiadomieni?
Detektyw pokiwał głową.
– Już jadą. Dołączę do was na miejscu.
Gina przytaknęła.
– To do zobaczenia za chwilę.
Wyre czekała na nią w drzwiach.
– Lepiej jedźmy.
– Idź do auta, zaraz przyjdę.
Paula pokiwała głową, a Gina słuchała kroków koleżanki na korytarzu. Zamknęła okno, wyobrażając sobie chłopczyka siedzącego przy ulicy, czekającego, aż mama zawoła go do domu, choć w tym samym czasie została brutalnie zamordowana. Z trudem przełknęła ślinę i wyszła z gabinetu. Kto mógł zabić młodą mamę, kiedy jej dziecko znajdowało się tuż nieopodal? Poczuła ucisk w piersi na myśl o tym, że chłopiec mógł wejść do domu i zobaczyć cały ten horror. Mając na uwadze dobro dziecka, zamierzała niezwłocznie złapać zabójcę i postawić go przed wymiarem sprawiedliwości.
Rozdział 3
Jadąc w ciszy, skręciły w Church Road, gdzie po obu stronach zobaczyły szeregówki. Gina zaparkowała za samochodem O’Connora, podczas gdy ulica zaczęła wypełniać się radiowozami. Zauważyła bus techników, który miał otwarte tylne drzwi. Bernard Small – szczupły kierownik całej grupy – szedł chodnikiem, niosąc ze sobą skrzynkę z narzędziami i pojemnik na dowody. Długą, siwą brodę upchnął już pod kombinezonem ochronnym. Posterunkowa Jhanvi Kapoor stała przy otwartej furtce z formularzem miejsca zbrodni i zapisywała wszystkich wchodzących na posesję. Smith pilnował ruchu, stojąc przy sąsiednim
budynku.
Gina odetchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że najlepsze, co mogła teraz zrobić, to jak najszybciej odnaleźć zabójcę. Serce jej pękało na myśl o synku ofiary. Wysiadła i natychmiast w rozgrzanym powietrzu poczuła spaliny. Ruch uliczny zwolnił, kierowcy wgapiali się w całą akcję, powodując zator na drodze. Wyre podniosła przywiązaną do latarni taśmę policyjną i przeszła pod nią, aby dołączyć do Giny przy bramce.
– W porządku, szefowo. Zapisuję wasze wejście. – Kapoor zaczęła notować ich dane, a potem podała im kombinezony ochronne, rękawiczki, maseczki i foliowe ochraniacze na buty.
Gina pomachała Smitowi, sugerując mu, by się zbliżył.
– Czy to tam mieszka pani Pearlman?
– Tak, właśnie od niej wyszedłem. Jest w domu z chłopcem i sanitariuszami. Najwyraźniej jest w stanie szoku, więc dałem im czas, by się nią zajęli. Jej mąż puścił małemu jakieś bajki.
– Udało ci się z nią porozmawiać?
– Nie, jeszcze nie. Milczała, gdy prowadziłem ją do domu. Nieczęsto znajduje się zakrwawione zwłoki sąsiadki.
– To coś, do czego człowiek nigdy nie przywyknie. Biedna pani Pearlman. Daj znać, gdy sanitariusze od niej wyjdą, to pójdę z nią porozmawiać. Tymczasem pogadam z Bernardem. Możesz jakoś usprawnić ruch na ulicy?
Pokiwał głową.
– Tak, zaraz zapanujemy nad tym chaosem. Zwalniają, żeby się pogapić. Do tej pory upomniałem dwóch kierowców, którzy się wręcz zatrzymali, żeby zrobić zdjęcia. Do tej pory zapewne wszystko trafiło już do mediów społecznościowych, chociaż nawet nie zdążyliśmy nic ustalić i porozmawiać z krewnymi ofiary. Teraz muszę sterować ruchem.
– Dziękuję.
– Ciekawe, czy możemy już przejść na tył domu. – Wyre przyglądała się chodnikowi.
Podeszła Kapoor.
– Bernard mówił, że za kilka minut wyjdzie od frontu. Rozłożyli płyty, ale w tej chwili fotografują i nagrywają miejsce zbrodni. Podobno w środku jest ciasno i panuje duży bałagan. Funkcjonariusze zabezpieczają ogród z tyłu, blokując do niego dostęp.
Gina nie znosiła czekania. Chciała jak najszybciej porozmawiać z Bernardem, żeby zacząć szukać zabójcy.
– Co wiemy o Billie Reeves?
– Nic, szefowo, prócz tego, że mieszkała tu sama z synem – powiedziała Kapoor i zacisnęła usta.
Komisarz popatrzyła na chodnik, gdy usłyszała kroki na płytach, a potem dostrzegła wychodzącego z budynku Bernarda.
– Możecie wejść do ogrodu na tyłach, ale nie do domu. Mamy tam jeszcze wiele do zrobienia, a nikt dodatkowy się nie zmieści.
Paula pokiwała głową i obie policjantki udały się za technikiem. Gina cieszyła się chłodem w cieniu, chociaż żołądek mocno jej się kurczył na myśl o tym, co niebawem zobaczy. Kiedy weszły do ogrodu, zobaczyła starą szopę z pustaków, niewielkie patio przed oknem kuchennym, a na nim plastikową piaskownicę w kształcie muszli. Tylny plot wyglądał, jakby zaraz miał się rozpaść, naprawiano go różnymi rodzajami desek. Pożółkła trawa aż prosiła się o podlanie. Widać było spieczoną słońcem, twardą ziemię, więc zapewne nie będą mogli zbadać zbyt wielu śladów butów.
– Wejdźcie na nią. – Bernard wskazał dużą płytę pod oknem. Obie policjantki posłusznie spełniły polecenie.
– Czy zdołasz nam już coś powiedzieć? – zapytała Gina.
– Ofiara to kobieta przed trzydziestką. Ma pojedynczą ranę kłutą klatki piersiowej.
– Narzędzie zbrodni?
– Jeszcze nie znaleźliśmy. Rozbryzg krwi podpowiada, że została zaatakowana w miejscu, w którym leży. Upadła i się wykrwawiła. Jest tam dość ciasno i wszędzie widać krew, więc na razie nie mogę was wpuścić, bo pracują tam moi ludzie. Skończą fotografować, co nie powinno potrwać zbyt długo i będziecie mogły wejść. Kiedy skończymy zbierać dowody, zdołacie przeszukać dom.
– Zatem musimy czekać?
– Tak. Mamy tam sporo do zbadania, a nie chcę, by cokolwiek zakłóciło przebieg pracy. Jeśli zajrzysz do środka, zrozumiesz, o co mi chodzi.
– Jakieś ślady agresji lub napaści na tle seksualnym?
Wyre wyjęła notes.
– Jeszcze nie zbadaliśmy ciała, ale nie widzę, żeby miała sińce na skórze czy porwane ubranie. Wygląda na to, że odbyła się tylko niewielka szamotanina. Wokół na podłodze leży kilka rozbitych kubków i przyborów kuchennych. Powiedziałbym, że atak był krótki i niespodziewany. W domu panuje bałagan, ktoś opróżnił też szuflady.
– Tylne drzwi nie były zamknięte na klucz?
– Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, pęk leżał na stole w kuchni, a zasuwka w furtce nie była zabezpieczona.
– Jakieś telefony lub inne urządzenia?
– Jeszcze niczego nie znaleźliśmy, ale jeśli na nie trafimy, natychmiast się nimi zajmiemy.
– Czas zgonu?
– Jak zwykle na tym etapie, mogę ci podać jedynie przybliżony, niemniej biorąc pod uwagę stan zwłok, powiedziałbym, że zginęła w ciągu ostatnich trzech godzin. Jest jeszcze coś. Popatrz przez okno.
Gina przełknęła ślinę i zerknęła przez brudną szybę, ponad stojącymi na parapecie roślinami doniczkowymi. Na tylnej ścianie kuchni zobaczyła zapisane czymś czerwonym słowo i zadrżała. Na tynku widniały duże litery układające się w napis „ZDZIRA”.
– Czym to nagryzmolono?
– Pisakiem.
– Znaleźliście go?
– Jeszcze nie.
Serce jej się krajało na widok sinego ciała na podłodze. Na widok ciemnobrązowej grzywki z zaschniętą krwią Gina musiała odwrócić głowę. Przed oczami miała jedynie synka tej kobiety. Dziecko, które oglądało kreskówki u sąsiadki, nieświadome tego, co spotkało jego mamę. Świat tego malca miał się wywrócić do góry nogami.