- promocja
- W empik go
Jej ostatni błąd. Tom 6 - ebook
Jej ostatni błąd. Tom 6 - ebook
Uśmiechająca się do zdjęć na przyjęciu weselnym swojej przyjaciółki, Holly przeżywa najszczęśliwsze chwile w życiu. Kilka godzin później już nie żyje.
Holly Long – inteligenta, piękna i najbardziej obgadywana kobieta w mieście. Plotki cichną dopiero wtedy, kiedy zostaje uduszona. Nikt nie chce być podejrzewany.
Przeszukanie apartamentu Holly, odsłania inną stronę dziewczyny. W rzeczywistości nie była szaloną imprezowiczką, a uporządkowaną i precyzyjną planistką, której zamiarem było ujawnienie swojego największego sekretu – czegoś, co mogło zrujnować życie więcej niż jednego gościa weselnego.
Jest wiele osób, które chciały pozbyć się Holly, ale tylko jedna, która w końcu dopuściła się zbrodni.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8891-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Czwartek, 9 IV 2020 r.
Holly wybiegła na korytarz i upuściła test ciążowy, gdy rozległ się alarm dający znać o pożarze. Przemierzając salon w skarpetkach, poślizgnęła się na winylowych panelach, kiedy chciała porwać ścierkę. Serce zabiło jej mocniej i w ochronnym geście położyła dłoń na brzuchu. Nie był duży, jeszcze nic nie było widać. Minie kilka tygodni, zanim się zaokrągli, co da jej czas na pogodzenie się z myślą, jak bardzo zmieni się jej życie – jeżeli będzie to w ogóle możliwe.
Uchyliła piekarnik i zakrztusiła się, gdy dym z jego wnętrza wdarł się jej do płuc. Wyjęła cannelloni, przy czym niemal upuściła naczynie z powrotem na blachę.
– Cholera – pisnęła, gdy sparzyła mały palec o szkło. Nie była wprawną kucharką i miała tego świadomość. Otworzyła okno mieszkania na ostatnim piętrze i kaszląc, starała się usunąć z płuc dym, kiedy smród ulatywał na zewnątrz. Przypalony czosnek i zioła śmierdziały tak cierpko, że przyprawiały ją o mdłości. Kiedy alarm zamilkł, przyłożyła dłoń do serca, pragnąc, by się uspokoiło. Spaliła obiad, to nic takiego – jedynie sparzyła palec. Na pewno wkrótce na skórze pojawi się bąbel.
W końcu dostała odpowiedź na to, dlaczego tak źle się czuła. Początkowo sądziła, że zjadła coś nieświeżego. Zaczęło się w nocy jakiś miesiąc temu po tym, jak nie dogotowała kurczaka. Ugryzła kawałek, a dopiero później zdała sobie sprawę, że mięso wciąż jest lekko różowe. On dostrzegł jej porażkę kulinarną znacznie wcześniej. Zostawił ją, by wszystko posprzątała, a sam poszedł po pizzę. Kilka godzin później śmiali się i tarzali w łóżku, zapomniawszy o kurczaku. Zmarszczyła nos na wspomnienie kolejnego poranka. Przez mięso było jej niedobrze. Leżała sama w pościeli, obejmując miskę, a sypialnia kołysała się wokół niej jak statek podczas sztormu. „To na pewno przez to mięso” – pomyślała. „Dzień w łóżku i mi przejdzie”. Naciągnęła kołdrę na głowę i przestała się nad tym zastanawiać.
– A przez cały ten czas to byłoś ty, maleństwo. – Uśmiechnęła się, zdejmując z rozgotowanego makaronu przypalony ser. – Danie ocalone. Będzie cannelloni bez zapieczonego białego sosu. – Przerzuciła surówkę z pojemnika do miski. Przynajmniej gotowej mieszanki nie uda jej się zepsuć.
Odezwał się domofon. Przebiegając przez mieszkanie, zerknęła w lustro. Rude włosy nadal miała spięte, choć kilka kosmyków uwolniło się i zawisło przy jej twarzy tak, jak lubił. Para z piekarnika nie zdołała rozmazać jej tuszu do rzęs, była zatem gotowa, by otworzyć drzwi.
W mieszkaniu nadal śmierdziało, dlatego nie było mowy, aby ukryć jej porażkę.
Spojrzała na podłogę, na której nadal leżał test. Na razie musiała go schować i nie mówić mu o niczym przynajmniej do wieczora. Uśmiechnęła się. Dziecko stanowiło szansę, by pokazał jej, ile jest gotów poświęcić dla ich miłości. Pragnęła spędzić z nim życie i nie zamierzała się powstrzymywać. Złożył jej tak wiele obietnic, nadszedł zatem czas, aby zaczął je spełniać. Dziecko to motywacja, której potrzebował do działania. W końcu dostrzeże, że to dobra zmiana.
– Czuję, że spaliłaś obiad, Holly – powiedział. Wszedł z bukietem czerwonych goździków i zamknął za sobą drzwi. Holly… Użył jej imienia jak kropki w zdaniu. Nie wiedziała, czy ton jego głosu ją wzburzył czy podniecił. Odezwał się do niej jak nauczyciel, który zamierzał szczegółowo wyjaśnić, dlaczego dostała tróję a nie piątkę, albo jak szef, który planował jej wyłożyć, w jaki sposób może poprawić swoje wyniki w pracy.
Pospiesznie wsunęła test do kieszeni, gdy wygłupiając się, machał ręką, by rozgonić dym. Wzięła od niego kwiaty, objęła go i spojrzała mu w oczy, a po chwili pocałowała go w usta. Przesunął dłoń po jej boku, niemal dotykając testu, który wystawał jej z kieszeni. Splotła więc z nim palce i przyciągnęła sobie jego dłoń do piersi.
– Co za miła niespodzianka. Komu potrzebny jest obiad? – Poczuła, że drugą rękę położył na jej odzianym w obcisłe dżinsy pośladku. Nim ją obrócił i docisnął do ściany, wsunęła test głębiej do kieszeni. – Boże, ale mi tego brakowało.
Odepchnęła go ze śmiechem.
– Później. Najpierw muszę wstawić kwiaty do wazonu. Napijemy się?
Poszedł za nią do kuchni i wyjął butelkę wina ze stojaka obok stolika.
– Chyba merlot się nada. Będzie dobrze pasował do tego, co przypaliłaś.
– Cicho. – Żartobliwie poklepała go po policzku i wsadziła bukiet do wazonu. – To cannelloni i je uratowałam. – Uśmiechnęła się i przygryzła dolną wargę, po czym spojrzała na niego spod długich rzęs. Wyjęła dwa talerze i zaczęła nakładać danie. – Siadaj, zaraz podam.
– Wina? A może wolisz piwo?
Wiedział, że nie przepadała za winem.
– Nic. Mam już nalane. – Ruchem głowy wskazała szklankę z lemoniadą, którą wcześniej przygotowała. Zagrzechotały żaluzje, gdy do mieszkania wpadł wiatr, przynosząc ze sobą zapach frytek z ulicy. Holly zamknęła okno i przełknęła ślinę. Pomyślała, że jeśli znów będzie jej niedobrze, to z pewnością z powodu wymieszanych woni smażonego dorsza i jej przypalonego cannelloni.
– Mamy co opijać. Jedna z moich inwestycji – zaczął, ale umilkł na chwilę. – Cóż, powiem tylko, że to był naprawdę dobry dzień w branży hotelarskiej. Nie mogę jeszcze podać szczegółów, by nie zapeszyć. – Wziął widelec w oczekiwaniu na obiad.
Postawiła talerze na stole, zapaliła świecę, przy czym serce waliło jej jak młotem. Najpierw dziecko, a teraz sukces w interesach. Wszystko się im układało. Nie mogła lepiej tego zaplanować. Wielu osobom to się nie spodoba, ale jak ją często zapewniał, wyprowadzą się i rozpoczną nowe życie. Przez cały rok do tego dążyła.
– Czy to oznacza to, co mi się wydaje?
Wyraźnie się spiął.
– Wiesz, że nie mogę jeszcze niczego obiecać. Możemy na razie zostawić ten temat, Holly?
– Ale…
– Powiedziałem, odpuść! – Rzucił widelcem, przewracając kieliszek z winem. – No i zobacz, do czego mnie zmusiłaś.
To miała być wspaniała chwila, a właśnie została zniszczona. Test, który powiedział jej, że nosi pod sercem upragnioną kruszynę, zaraz pęknie pod wpływem panującego w pomieszczeniu napięcia. Holly siedziała sztywno, a on wpatrywał się w nią, zaciskając pięści, aż pobielały mu knykcie.
Bębnił skórzanym półbutem o podłogę, starając się zetrzeć wino ze swojej białej, dopasowanej koszuli. To musiał być dla niego naprawdę wielki dzień, bo przeważnie nosił luźne koszule i dżinsy. Stało się coś nadzwyczajnego, ale nie usprawiedliwiało to tego, że rozmawiał z nią w taki sposób.
Drżącymi palcami położyła na stole test. Nie tak chciała mu zakomunikować o całej sprawie, ale musiał wiedzieć.
– Coś się musi zmienić. Kocham cię, ale nie możesz więcej się tak na mnie wydzierać.
Łza skapnęła do jej surówki. Mała, słona kropla błyszczała na liściu sałaty lodowej w świetle świecy. Holly nie chciała na niego patrzeć, nie chciała widzieć jego twarzy, gdy zrozumie znaczenie dwóch kresek na
teście. Ona urodzi dziecko, co stanowiło niezaprzeczalny fakt. To miała być dobra wiadomość, ale płakała nad obiadem, a on burczał pod nosem z powodu rozlanego wina.
– Przepraszam, nie powinienem był podnosić głosu. Co to? Jakiś żart? Powiedz, że to żart. – Uklęknął przed nią.
Rozpłakała się i pokręciła głową. Dlaczego nie mógł się cieszyć tak jak ona? Przecież rozmawiali o przyszłości i o tym, że pewnego dnia chce mieć dzieci. Jedyna różnica polegała na tym, że miało się to stać wcześniej, niż planowała, i musiał ją wesprzeć. Nie poradzi sobie bez niego. Jedna z jego inwestycji najwyraźniej miała przynieść zysk. Mógł zakończyć interesy w Cleevesford, po czym już nigdy nie musieliby tu wracać. Wystarczy, że weźmie się w garść i wszystko będzie dobrze. Obiecywał jej przecież, że im się ułoży.
Uniosła wzrok. W skrzywionej minie nie odnalazła radości i wiedziała już, że przez wszystko będzie musiała przejść samotnie. Dlaczego była aż tak głupia? Wszyscy ją wyśmieją.
– Natychmiast to przerwij. – Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie, gdy szlochała jeszcze głośniej. – Powiedziałem, przerwij to.
– Będę miała dziecko, nie mogę przerwać ciąży. Spójrz na siebie. Zrezygnowałam ze wszystkiego, by tu być, trzymając się twoich pustych obietnic. To chwila, byś pokazał, ile dla ciebie znaczę. Ale rozumiem. W końcu widzę, jaki naprawdę jesteś. Kochasz tylko siebie. Wynocha! – Złapała za miskę z surówką i wyrzuciła mu jej zawartość na koszulę. Zostanie sama z dzieckiem zupełnie jak jej matka. Nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość. – Żałuję, że zmarnowałam rok życia na kogoś takiego jak ty.
– Nie możesz urodzić, wiesz o tym. – Strzepnął z siebie sałatę i wstał. Żyły na jego skroniach pulsowały, gdy intensywnie się w nią wpatrywał. Nie bała się go, bo nie był ani pierwszym, ani ostatnim mężczyzną, który uważał, że będzie tak, jak on chce, albo wcale. W tym momencie była starsza i mądrzejsza, więc nie zamierzała odpuszczać. Mógł się tak w nią wpatrywać, ile tylko chciał. Urodzi to dziecko bez względu na jego obecność w jej życiu. Kiepska decyzja? Możliwe, lecz bardzo tego chciała.
– Mogę i to zrobię. To moje ciało, więc decyzja należy do mnie. – Wstała i wyszła na korytarz, a on poszedł za nią. – Wynoś się. – Wskazała na drzwi. Nie zamierzała więcej oglądać tak irracjonalnego zachowania. Nie chciała pozwalać, by odzywał się do niej po raz kolejny takim tonem.
– Wychodzę. Nie oczekuj ode mnie niczego, dopóki nie będziesz gotowa postąpić zgodnie z moją wolą. Wszystko załatwię.
– Bla, bla, bla. Zawsze chodzi tylko o ciebie. Nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że teraz będzie inaczej. Wyjdź. – Otarła nos grzbietem dłoni i obserwowała go w lustrze w przedpokoju. Tym samym, w którym widziała kołyszące się rude loki, gdy zaledwie pół godziny wcześniej podekscytowana szła otworzyć mu drzwi. W tej chwili jej niebieskie oczy były zaczerwienione i podpuchnięte. Wzdrygnęła się, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. – Wyjdź, bo zadzwonię na policję. – Serce waliło jej w piersi jak młotem. Dlaczego nie wychodził?
– Myślisz, że to takie proste? – Przyszpilił ją do ściany, trzymając za szyję i naciskał na tyle mocno, wbijając paznokcie w jej kark, by zabrakło jej tchu.
Sapiąc, chwyciła go za nadgarstki, ale unieruchomił ją swoją siłą. Puls tętnił w jej uszach coraz głośniej, aż obraz zaczął niknąć jej przed oczami. Dostrzegała jednak jego uśmiech, czuła woń wina w jego oddechu. Zadrżała, wyczuwając jego wzwiedziony członek. Przez rok była z nim w związku, lecz w tej chwili zdała sobie sprawę, że nic o nim nie wie. Puścił ją. Upadła na podłogę i w ochronnym geście złapała się za brzuch.
Oszczędził ją.
Zniszczyła sobie życie, gdy kilkanaście miesięcy temu pomachała do niego w pubie Angel Arms. Powinna była posłuchać instynktu, który podpowiadał jej, by trzymać się od niego z daleka, że ten facet nie będzie dla niej dobry, ale od tamtego momentu oznaczał dla niej trzymaną w sekrecie rozkosz. To nie tak, że dopiero go poznała. Znała go już, ale od tej chwili musiała poznać go lepiej, w sposób, jaki według niej nie był możliwy.
– Piśniesz słówko i cię zabiję. Rozumiesz?
Potarła szyję, mając nadzieję, że on sobie pójdzie, aby mogła płakać w samotności. Zdawała sobie sprawę, że wszystko straci. Objęła się rękami, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. W tym momencie zrozumiała wszystko, co musiała wiedzieć. „Ocaleję. Przetrwam to”.
Po jego wyjściu w głowie jej rozbrzmiewały jego słowa. „Zabiję cię”. Gdyby dusił ją kilka sekund dłużej, dokonałby tego już teraz. Dotarło do niej ostrzeżenie, gdy kaszlała i dyszała. „Piśniesz słówko i cię zabiję”.
Rozdział 1
Sobota, 9 V 2020 r.
– Za Kerry i Eda Powellów, moją piękną córkę i zięcia. To dla tych, którzy nie mogli pojechać na Kretę. Korzystajcie z baru i świętujmy! – Ojciec panny młodej oddał mikrofon DJ-owi. Z głośników popłynęło „Celebration’” zespołu Kool & The Gang i goście dołączyli do młodej pary na parkiecie. Holly jednak została na miejscu. Przez cały dzień wylewała drinki do kwiatków albo ubikacji, a nawet na dywan w korytarzu przed pokojem Brendana i Lilly – szczuplejszej druhny. Tej, która nie zaszła w ciążę i której sukienka nie wymagała przeróbki kosztującej aż sześćdziesiąt funtów.
Dotknęła brzucha, bo głaskanie się po nim byłoby zbyt oczywistym sygnałem. Czy poczuła trzepotanie? Uśmiechnęła się, gdy sytuacja się powtórzyła. Kerry się śmiała, tańcząc w wielowarstwowej sukni ślubnej z Edem, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Miało to miejsce tylko przez ułamek sekundy, ale być może tyle wystarczyło. Holly opuściła ręce, by w żaden sposób nie dotykać brzucha. Normalnie przyszła mama podzieliłaby się nowiną, by także inni mogli się cieszyć z powodu pierwszych ruchów jej dziecka, ale ona nie mogła o niczym powiedzieć. Radość przyćmiewał wstyd.
Dziecko było tajemnicą, tak samo jak jej związek. Miała dosyć sekretów. Nikt niczego nie podejrzewał, ale maluszek nie pozostanie zbyt długo w ukryciu.
Otaczała ją głośna muzyka. Wcale nie miała ochoty na świętowanie, nawet pomimo szczęśliwych, podpitych gości wokół niej. Sala wypełniała się wraz z napływem nowych osób. Wzdrygnęła się, gdy szturchnęli ją mężczyźni zmierzający do baru. Właściciel Angel Arms Samuel Avery wyjął dla klienta piwo spod baru i puścił do niej oko. Zerwała kontakt wzrokowy. Faceci przy kontuarze śmiali się i krzyczeli, gdy zamawiali darmowy alkohol. Ojciec tańczył z panną młodą, a Ed z teściową. Jedna z druhen, Francesca, wróciła na salę, po czym powoli obróciła się pośrodku parkietu, przybierając minę sugerującą, że może zwymiotować.
Holly również było niedobrze. Dziczyzna, po której podano ciasto cytrynowe, zaczynała kwaśnieć w jej żołądku. Żałowała, że wszystkiego skosztowała. Ostatnio mdliło ją od wielu rzeczy, a dochodzący z podgrzewanej lady zapach smażonej cebuli nie pomagał. Uniosła spódnicę zielonej, satynowej sukienki i udała się na taras Cleevesford Manor, gdzie, jak miała nadzieję, świeże powietrze i widok rozciągającego się za wspaniałym ogrodem rozległego lasu złagodzą jej mdłości. W ciąży źle się czuła w zatłoczonym pomieszczeniu.
Dysząc, oparła się o chłodną ścianę, gdy Kool & The Gang przeszło w „Dancing Queen” ABBY. Życie, które wiodła do tej pory, niebawem się skończy. Dziś wszystko robiła na pokaz, podczas gdy przyjaciółka wychodziła za miłość swojego życia. Jej szczęście przeminie. Żyła w kłamstwie, które wkrótce wyjdzie na jaw, a kiedy to się stanie, ludzie będą cierpieć. Zastanawiała się, czy przyjaciółki kiedykolwiek wybaczą jej tę zdradę. Holly, Lilly, Kerry i Fran jeszcze w szkole nazwały się fantastyczną czwórką. Czy na horyzoncie pojawił się koniec tej epoki?
Nadal wspominała jego słowa.
„Piśniesz słówko i cię zabiję”.
Nie zabiłby jej. Nie skrzywdziłby jej dziecka. Wypowiadane pod wpływem impulsu słowa bywają puste. Właśnie tak się stało w tym przypadku. Nie zamierzał jej zabijać. Przyszpilenie do ściany było jedynie czczą groźbą. Tak, wystraszył ją, tak, był szorstki w łóżku, ale żeby miał ją zabić? Ludzie mówią tak przez cały czas, choć nie przechodzą od słów do czynów, i to ją pocieszało.
Obróciła głowę, gdy w oddali usłyszała szmery. Z zacienionych krzaków na tyłach ogrodu wychynęło dwóch mężczyzn, a za nimi ktoś, kogo znała aż za dobrze. A więc w ten sposób na weselu pojawiali się dodatkowi goście. Na darmowe drinki przychodzili ludzie z Angel Arms.
Wzdrygnęła się, gdy zapiszczał mikrofon DJ-a. Wywracano stoliki, tłuczono szkło, z głośników popłynęło „I Predict a Riot”. Z sali, na której odbywało się wesele, wypadło kilku bijących się mężczyzn. Holly skuliła się na czas, by nie dostać lecącą bułką. Kerry krzyknęła na matkę i starała się ją odciągnąć. U jej stóp wylądował bukiecik z butonierki, gdy mężczyźni okładali się tuż obok niej. Goździki. Takie same jak te, które on jej kupował. Kopnęła kwiatki.
– Muszę w tej chwili z tobą porozmawiać.
Skąd się wziął? Nie słyszała, by ktokolwiek do niej podszedł.
– Za pół godziny w twoim pokoju.
– Nie mam ci nic do powiedzenia. – To nie była odpowiednia pora. Nie życzyła sobie powtórki z ich ostatniej prawdziwej rozmowy. Od tamtej pory usilnie starał się nie wchodzić jej w drogę. Nie dał sobie kolejnej okazji, by przyszpilić ją do ściany i zmusić do usunięcia płodu. Przegiął z tym ściskaniem jej za szyję – nie było to tak zabawne jak wcześniej w łóżku, gdy trzymał mocno, jakby naprawdę chciał ją udusić. Potarła kark, przy czym dotknęła blizny, którą po sobie pozostawił.
– Nie wygłupiaj się. Musimy porozmawiać. Proszę.
Powiał lekki wietrzyk, przynosząc jej jasność myślenia, której tak potrzebowała. Ona się wygłupiała? To on nie chciał rozmawiać o dziecku. Spojrzała na niego i dostrzegła błagalny wyraz twarzy. To nie ten mężczyzna, który złościł się w jej mieszkaniu, ale facet, którego znała i kochała. Może w końcu poszedł po rozum do głowy? Zabrała dłoń z blizny. Może dziecko będzie miało ojca, na jakiego zasługiwało? Musnął jej rękę i zerknął przez ramię.
Francesca wytoczyła się z sali weselnej, dłonią zakrywając usta. Holly dostrzegła, że już wcześniej obrzygała sobie sukienkę, więc nie zamierzała przyglądać się temu, co miało zaraz nastąpić. Na widok wymiotującej przyjaciółki mogła nie wytrzymać, bez względu na to, jak kojący był lekki wiatr na tarasie.
Goście weselni nadal się bili, obsługa starała się ich rozdzielić, teściowa wydzierała się w ogrodzie jak upiór, a Holly w ogóle to nie obchodziło. Czy mogła mu zaufać? W całym chaosie myślała jedynie o tym.
Kiedy Francesca się obróciła, zasłonił jej widok.
– Do zobaczenia niebawem. Zajmę się tym bałaganem i przyjdę.
Holly odwróciła się od niego, wzięła kwiaty, którymi przystrojono jeden ze stołów, i poszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i zauważyła, że spomiędzy jej zaciśniętych palców sypią się płatki goździka. Usiadła na łóżku i strzepnęła je na podłogę. Czuła dezorientację. Czekała, by dowiedzieć się, co miał jej do powiedzenia.
***
Minęło pół godziny, potem godzina. Przyjdzie, to przyjdzie. Podciągnęła kolana do piersi i nasunęła kołdrę pod samą szyję. Nie przyjdzie. Wyłączyła światło i zamknęła oczy, ignorując gości bawiących się na tarasie pod jej pokojem. Lekko nacisnęła na brzuch w nadziei, że dziecko ponownie się poruszy, ale niczego takiego nie zrobiło. Powolny rytm muzyki był hipnotyzujący, więc wkrótce przegrała walkę z opadającymi powiekami i porwał ją sen.
***
Z sercem w gardle poderwała się na łóżku, gdy ze snu wyrwało ją pukanie. Przechodząc w ciemności przez nieznany pokój, niemal potknęła się o sukienkę. Spała chyba zaledwie kilka minut, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, bo na dole wciąż grała muzyka. Kiedy otworzyła drzwi, pociemniało jej przed oczami, a w centralnej części twarzy rozgorzał ból. W gasnącym świetle korytarza dostrzegła jedynie niewyraźny kontur głowy. Szybko przestała cokolwiek widzieć, usłyszała jednak, że intruz zamknął drzwi.
Nos bolał, ciekła z niego krew. Dlaczego ją uderzył? Miał przyjść porozmawiać. Starała się cokolwiek zobaczyć, ale oczy po ciosie w nos piekły od łez. Czy to w ogóle on? Chciała skupić wzrok, ale widziała jedynie rozmazane plamy. Znów poczuła ból, gdy napastnik złapał ją za rękę i rzucił na łóżko.
– Nie krzywdź dziecka – pisnęła. Może przyszedł, by spełnić obietnicę. – Nie zabijaj mnie. Nic nikomu nie mówiłam. – Była naiwna, gdy zbagatelizowała groźby. Znikąd nadszedł kolejny, silny cios w głowę. Musiała uciekać.
„Walcz. Uderz. Wyrwij się i biegnij”. Gdyby tylko mogła wydostać się na korytarz i krzyczeć, na pewno kogoś by obudziła.
Otworzyła usta, aby zawołać, ale intruz mocno przycisnął poduszkę do jej twarzy. Zdyszana, starała się zaczerpnąć tchu. Ciemność – nie była w stanie otworzyć oczu. Zatkał jej usta suchym materiałem, który smakował, jakby był świeżo wyprany. Dławiła się krwią spływającą tylną ścianą jej gardła.
Była uwięziona i pozbawiona głosu, co znała aż za dobrze.
Pojawił się paniczny strach, gdy próbowała nabrać powietrza, ale starania te spełzły na niczym. Puls tętnił jej w uszach, gdy kontynuowała przerwany sen. Ten, w którym spacerowała z noworodkiem po parku, a ludzie zatrzymywali się, aby powiedzieć, jak piękną ma córeczkę. Myślała o dziecku jako o dziewczynce. Kiedy traciła przytomność, nie przestawała myśleć, że on jej nie zabije. Jedynie przestraszy, jak w mieszkaniu, kiedy na moment złapał ją za gardło.
Tętent w uszach ucichł, przeniosła się do innego świata. Z dzieckiem na ręku podeszła do spokojnej tafli jeziora, by pokazać mu kaczki. Obraz zamarł podobnie jak wszystko inne. Wydawało się, jakby czas się zatrzymał. Nie było wiatru, zmarszczek na wodzie, ludzie przypominali posągi. Co się działo? Słońce stawało się coraz jaśniejsze, oślepiało ją, zamazywało cały krajobraz, aż przestała cokolwiek widzieć i wkroczyła w nową, spokojną nicość.
Rozdział 2
Komisarz Gina Harte zatrzymała film, który oglądała z Hannah, i w pokoju rozległ się dźwięk wiadomości, które zaczęły przychodzić o dwudziestej drugiej i chwilę już trwały. Niekończąca się opowieść była ulubionym filmem jej córki w dzieciństwie i choć obejrzały go z milion razy, wciąż wywoływał uśmiechy na ich twarzach. Hannah leżała na sofie z ręką w opakowaniu z popcornem.
– Wciąż go uwielbiam. Szkoda, że Gracie nie zobaczyła końcówki. – Nakryła narzutą śpiące na podłodze dziecko. Kosmyki długich włosków rozsypały się na poduszce od kanapy i po policzku.
Gina się uśmiechnęła.
– Jak radzi sobie w żłobku?
– Dobrze. Uwielbia bawić się z innymi dziećmi. Codziennie przynosi kolejny rysunek do powieszenia na lodówce, dlatego przywiozłam ci ich kilka – urwała. – Chociaż serce mało mi nie pękło pierwszego dnia, gdy musiałam ją tam zostawić.
Minęło ponad dwadzieścia lat od chwili, gdy Gina zabrała Hannah do przedszkola, ale tamtych wydarzeń miała nigdy nie zapomnieć. Córeczka od razu pobiegła do dzieci, a Gina tłumiła łzy, dopóki nie pojechała na policyjne szkolenie.
– Tak szybko dorastają – wyznała Gina. Jej relacja z córką nie zawsze była dobra, ale przez ostatnie miesiące dużo rozmawiały. – Cieszę się, że przyjechałyście. Naprawdę. Cudownie, że jesteście.
– A ja się cieszę, że masz urlop i możesz spędzić z nami trochę czasu. Gracie ciągle o tobie mówi. Jesteś jej bohaterką.
Gina poczuła, jak ściska się jej gardło. Uklęknęła na podłodze i pocałowała wnuczkę w policzek.
– Nie mówię tego wystarczająco często, ale naprawdę dobrze ją wychowujesz. Jest idealna.
Hannah zrobiło się nieswojo i odwróciła wzrok. Gina wiedziała, że córka nie potrafi przyjmować komplementów.
– Jak tam Greg?
Hannah obgryzała skórkę przy paznokciach.
– Dobrze. W pracy spokojnie. Zatrudnił się niedawno w firmie budowlanej. Stawiają nowe domy. Wyjeżdża w następnym tygodniu. – Posłała matce wymuszony uśmiech.
Gina wiedziała, ile wysiłku kosztuje takie udawanie. Naturalny uśmiech nie wymagał go wcale, ale Hannah miała zmarszczki na czole, do których jego wesołość nie pasowała. Lekkie drgnienie skroni podpowiedziało jej, że córka zagryza zęby.
– Wszystko między wami w porządku?
– Nie mogłoby być lepiej. – Hannah zamknęła popcorn przykrywką, spuściła nogi z kanapy, przeszła nad śpiącą córką i się przeciągnęła.
– Wiesz, że możesz o wszystkim ze mną porozmawiać.
Hanna strząsnęła okruszki z koca.
– Nie ma o czym. Jesteśmy z Gracie szczęśliwe, Greg ma się dobrze, w pracy też w porządku, a teraz, kiedy mała jest w żłobku, poprosiłam o dodatkowe godziny.
Gina czekała na następną wskazówkę.
– Przestań się tak na mnie gapić, jakbym była jedną z twoich ofiar lub podejrzanych, mamo.
– Przepraszam, to z przyzwyczajenia. – Niemal przegięła. Niemal. – Co jutro robimy?
Hannah wzruszyła ramionami.
– Wiem, że Gracie bardzo chciałaby iść do sklepu z czekoladą Cadbury World.
– Dobry plan.
Odezwał się leżący na stoliku kawowym telefon Giny.
– To znaczy, jeśli nadal masz wolne.
Na ekranie pojawiło się nazwisko nadinspektora Chrisa Briggsa, który doskonale wiedział, że wzięła tydzień urlopu. Spięła się i odebrała:
– Briggs?
– Przepraszam, że dzwonię, wiem, że masz wolne, ale samolot Driscolla ma opóźnienie. Utknął w Portugalii, a Wyre pojechała do koleżanki do Staffordshire. Niebawem wróci, ale potrzebuję, by ktoś w tej chwili spotkał się ze mną w Cleevesford Manor. Mamy tu ciało młodej kobiety, wygląda na morderstwo, więc nie możemy marnować czasu. Technicy kryminalni już jadą. Proszę, powiedz, że też będziesz.
Hannah opadła na sofę, wpatrując się w matkę. Na jej twarzy malowało się wyraźne rozczarowanie.
– Przyjadę za jakieś pół godziny.
– Do zobaczenia. – Briggs się rozłączył.
Gina zadrżała. Nie wiedziała, czy to na widok zaczerwienionej twarzy córki, czy ponownej bliskiej współpracy z Briggsem, który niegdyś był jej kochankiem, a teraz powiernikiem jej najmroczniejszej tajemnicy. Unikała go przez tak długi czas, a teraz miała pracować z nim nad sprawą, zanim wrócą inni detektywi z jej wydziału.
– Chodź, Gracie. Wygląda na to, że jutro będziemy same. Nie wiem, dlaczego spodziewałam się czegoś innego. – Hannah wzięła na ręce śpiącą córkę i owinęła ją kocem.
– Wynagrodzę wam to, obiecuję. – Gina podeszła, by pocałować wnuczkę w czoło, ale córka się obróciła. – Przestań. Nie mam wpływu na przestępców. Wszyscy inni są na wakacjach lub wyjechali z miasta. Zostałam sama.
– To miał być czas dla nas. Dla mnie, ciebie i Gracie. Przyrzekałaś. Naprawdę nie ma innych śledczych?
Gina pokręciła głową.
– Żaden teraz nie przyjedzie. To poważna sprawa. – Odwróciła się i z frustracją opuściła ręce. – Hannah, wygląda na to, że dokonano zabójstwa młodej kobiety. Muszę jechać, bo w tej chwili być może mamy mordercę na wolności. Staram się najlepiej, jak potrafię. Kocham ciebie i Gracie najbardziej na świecie.
– Nie, najbardziej na świecie kochasz swoją pracę! – rzuciła i weszła po schodach.
– Dobranoc, kurczaczku – zawołała Gina za wnuczką.
Niespodziewanie rozległ się trzask drzwi.
Gina się wzdrygnęła, gdy czarna kotka Ebony zaczęła ocierać się łebkiem o jej nogę.
– Przynajmniej ty nie jesteś na mnie zła. – Spojrzała na zegar. Jeśli się pospieszy, będzie na miejscu przed północą.
Wzięła torebkę i kluczyki, myśląc o Cleevesford Manor. Była tam kilkakrotnie, raz w sprawie włamania, a raz zabrała Gracie na popołudniową herbatkę. Budynek dworu stał tu od wieków i równie długo należał do tej samej rodziny. Ziemia rozciągała się hektarami, a posiadłość wynajmowano na wszelkie ekstrawaganckie uroczystości. Gina zadrżała, zastanawiając się, kim była zamordowana kobieta i kto chciał jej krzywdy.
Wiedziała, że Hannah miała rację, bo kochała swoją pracę. Nie kochała jednak ludzi, z którymi w związku z nią się spotykała, ale uwielbiała to, że zgarniała tych złych z ulicy. Pragnęła, by zabójca trafił za kraty. Może wtedy zdołają z Hannah kontynuować ten tydzień tak, jak sobie zaplanowały.
Rozdział 3
Niedziela, 10 V 2020 r.
Skrzyżował kciuki ponad jej tętnicą szyjną, gdy szczytował. Jej jęki sprzed chwili wystarczyły, by doprowadzić go do orgazmu.
– Możesz już puścić.
Kiedy zabrał ręce, wstała, obciągnęła sukienkę i potarła szyję.
Nie zamierzali o tym rozmawiać. Nie dlatego, że nie chciał, czy dlatego, że stanowiło to część niepisanej umowy. Zrobił to, co zamierzał, i sprawiło mu to przyjemność, ale czy wystarczało? Miał ochotę na więcej, na emocje, których nie potrafił wyjaśnić. Nie mógł też oczekiwać, że ktokolwiek je zrozumie.
„Czy to wystarczy?” – w kółko zadawał sobie to pytanie, leżąc w ciemności i gapiąc się przez okno na gwiazdy na czystym, majowym niebie.
„Czy to wystarczy?” – pytanie miało go prześladować.
„Czy to wystarczy?”
Wstał z łóżka, włożył spodnie.
Nic nigdy nie wystarczało. Potrzebował więcej, nie było przed tym ucieczki.
Mrugnęła gwiazdka. Może to planeta? Była jasna.
Kobieta wyszła, a on dziwnie zatęsknił za jej obecnością.
Odetchnął. Nie, to nie wystarczy.
Rozdział 4
Gina przemierzała długi, oświetlony sznurem lampek i obsadzony drzewami podjazd. Zatrzymała się za samochodem Briggsa. Przy wejściu za trzema radiowozami stała karetka.
Posterunkowa Kapoor znajdowała się obok sanitariusza, który pochylał się nad siedzącą z tyłu karetki kobietą.
Dziewiętnastowieczny dwór piął się dumnie na tle rozległego krajobrazu. Ogrodów zazdrościło mu wielu właścicieli podobnych posiadłości. Budynek przetrwał kryzysy rolnicze oraz podniesienie podatków na początku dwudziestego wieku. Nie tylko był w świetnej kondycji, ale pozostawał własnością rodziny Harrisów z Cleevesford. Od czasu remontu mieściło się tu centrum lokalnej społeczności, zamożni urządzali tu wesela, restaurację wielokrotnie nagradzano za kremową herbatę. Gina zastanawiała się, czy liczba chętnych na napój ze śmietanką spadnie, gdy rozejdą się wieści o zabójstwie.
– Bernard właśnie odgradza miejsce zbrodni, a posterunkowy Smith spisuje wszystkich z sali weselnej – oznajmił Briggs, gdy stanął przy drzwiach jej samochodu.
– Kto tam siedzi? – Gina wskazała kobietę w karetce.
– Jedna z druhen, Francesca Carter.
– Zatem to ślub?
– Przyjęcie weselne. Para pobrała się na Krecie i urządziła wesele dla tych, którzy nie mogli wyjechać. Staramy się poznać szczegóły, Smith zbiera nazwiska, stopnie pokrewieństwa, relacje koleżeńskie. Para młoda to Kerry i Edward Powell.
– A ofiara? Wiemy, kim jest?
– Zidentyfikowano ją jako dwudziestopięcioletnią Holly Long. To jedna z druhen. Wejdziemy, gdy tylko miejsce zbrodni zostanie ogrodzone. – Podrapał się po policzku z niewielkim zarostem. – Jak się miewasz? Nie widziałem cię ostatnio.
– Dobrze. – Tylko tyle miała do powiedzenia. To nie była odpowiednia pora na dzielenie się prawdziwymi myślami. Nie zamierzała rozwodzić się nad tym, że czuła się, jakby balansowała na cienkiej linie, skoro znał niektóre z jej najbardziej intymnych tajemnic. Nie planowała wyjawiać, że córka prawdopodobnie przestanie się do niej odzywać i skróci wizytę. Nie chciała też się przyznać, jak bardzo nienawidziła ślubów i uczucia duszenia, które łączyła z wypowiedzeniem „tak”. Podrapała się po głowie, gdy dostała ciarek.
Rozejrzała się. Przed dworem mrugały niebieskie koguty.
– Rozmawiałeś już z Francescą Carter?
Briggs pokręcił głową.
– Wciąż zajmują się nią sanitariusze. Zemdlała, gdy odkryła ciało. Chociaż teraz chyba trochę otrzeźwiała.
Gina weszła do budynku i przez otwarte drzwi zajrzała do sali weselnej. Policjanci rozmawiali z ludźmi w małych grupkach. Jej uwagę przykuła znajoma twarz właściciela Angels Arms, Samuela Avery’ego. Szara cera i zmartwienie sprawiały, że wokół jego ust i oczu utworzyły się zmarszczki, a kiedy w budynku zapalono światła, wyglądał starzej niż w rzeczywistości. Dobiegał sześćdziesiątki, a Gina nie rozumiała, co widziały w nim kobiety.
Samuel zabrał rękę z pośladków płaczącej towarzyszki, której jasne włosy przykleiły się do twarzy. Gina pokręciła głową. Nie zawsze chodziło o to, że babki na niego leciały, ale gość potrafił wykorzystać każdą sytuację. Na jego twarzy odmalowało się współczucie, gdy pocieszał młodą kobietę, ale w jego oczach skrzyła się wyraźna nadzieja, że jeśli wystarczająco mocno naciśnie, przeniesie tę troskę do sypialni. Właśnie na tym polegała jego gra. Gina znała go aż za dobrze. Kiedy się obrócił, dostrzegła, że chowa koszulę w spodnie. Postanowiła później do niego wrócić, gdy już sprawdzi, co się dzieje w pokoju ofiary.
Na korytarzu rodzice tulili zapłakaną pannę młodą, która miała rozdartą z boku suknię i kawałek chleba w misternie ułożonym koku.
Gina skręciła za róg, aby dostać się na schody. Miejsce to zostało świetnie oznaczone przez techników, którzy w kombinezonach kręcili się tam i z powrotem, wnosząc na górę pudła i skrzynki, gotowi rozpocząć katalogowanie wszystkich potencjalnych dowodów z miejsca zdarzenia.
Przełknęła ślinę, obserwując całą akcję. Zaledwie godzinę temu leżała na sofie i oglądała z córką film. Od tamtej pory tyle się wydarzyło. Przywykła do nagłych wezwań, ale Hannah miała to jej za złe. Kiedy córka była mała, Gina często pakowała ją do samochodu i podrzucała znajomym, by sama mogła jechać do pracy. Teraz dokładnie wiedziała, skąd niechęć Hannah do takich sytuacji.
– Proszę – powiedział Bernard, podając jej kombinezon, rękawiczki, czepek i ochraniacze na buty. – Ubierz się, nim pójdziesz dalej, i nie chodź środkiem korytarza.
– Dzięki. – Włożyła kombinezon na spodnie i sweter. Idąc za nim, wkładała rękawiczki. W pokoju znajdowało się już kilka znaczników dowodowych. Gina spojrzała na komodę i krew, którą rozmazano
na jej wierzchu. Na podłodze ustawiono ścieżkę z płyt, po której można było chodzić. Pomieszczenie rozświetlił błysk, osoba w kombinezonie robiła zdjęcia, które później trafią do Giny.
W pokoju nie znajdowało się nic niezwykłego. Wyglądał jak każdy inny hotelowy apartament. Na stoliku przy oknie leżała ulotka, dalej znajdowała się półka z zestawem do parzenia herbaty, a na prawo była łazienka. Gina wsunęła do niej głowę. Pomieszczenie wyglądało, jakby z niego nie korzystano. Przeszła obok niej asystentka z kilkoma woreczkami na dowody, fiolką z jakimś płynem i kilkoma paczkami wacików.
Gina poczuła, że pulsują jej skronie, gdy spojrzała na bladą, młodą kobietę, której satynowa sukienka była ubrudzona krwią. Szkarłat z nosa plamił również poduszkę i ogniste, rude włosy. Leżała w nienaturalnej pozycji, z uniesioną szyją. Została tak ułożona, z rękami na brzuchu. Wokół poduszki rozprysnęły się białe plamki. Przysunęła się i dostrzegła, że to płatki kwiatu. Dopiero teraz zauważyła na podłodze zniszczony bukiet składający się z czerwonych i białych goździków.
– Czy okno było zamknięte? – zapytała, ale nikt jej nie odpowiedział. Mówienie przez maseczkę nie należało do najłatwiejszych. Powtórzyła pytanie nieco głośniej.
Bernard uniósł wzrok znad spisu dowodów.
– Tak, sprawdziłem to, kiedy wszystko zabezpieczaliśmy. Zamek w oknie solidnie trzymał, natomiast drzwi były otwarte.
Gina wyobraziła sobie, że osoba o nieokreślonej twarzy i budowie wchodzi do pokoju. Czy pijana Holly nie zamknęła drzwi na klucz, czy też wstała z łóżka, by je otworzyć? Spojrzała na plamę krwi. Ze smugi na komodzie przeniosła wzrok na niewielkie kropeczki na jasnoszarej ścianie przy drzwiach. Gina nie potrafiła analizować rozbryzgów, jednak wiedziała, że obrażenia kobiety powstały w progu, chyba że napastnik też krwawił. Może Holly z nim walczyła?
Gina spojrzała na nos ofiary, gdy się nad tym zastanawiała. Może Holly usłyszała pukanie, a kiedy otworzyła drzwi, natychmiast wymierzono jej cios, przez co jej krew spryskała ścianę, gdy zabrano to, czym ją uderzono. Była to broń czy może goła pięść?
– Jakieś ślady narzędzia, którym ją uderzono?
– W tej chwili nie jestem pewny – wymamrotał Bernard spod maseczki.
Tak jak podejrzewała. Byli w połowie pracy, a ona potrzebowała kompletu informacji z miejsca zbrodni, w tym tych, których jeszcze nie zgromadzili. Rozstawiano coraz więcej znaczników – jeden przy kępce włosów na dywanie, drugi przy skarpetce za drzwiami. Gina ponownie spojrzała na zwłoki młodej kobiety. Większość jej włosów spoczywała splątana przy szyi z wyjątkiem jednego pasma, które biegło wprost do ust. Skóra wydawała się niemal przezroczysta. Nieruchome oczy były otwarte. Pościel leżała przy jej nogach i brzuchu, wgniecenie po drugiej stronie materaca wskazywało, że w pewnej chwili leżała obok niej inna osoba.
Bernard cofnął się i rozejrzał po pomieszczeniu.
– Z tego, co tu zaobserwowałem, ten pokój nie został dobrze posprzątany czy odkurzony. Mamy już kilka próbek włosów, kawałki paznokci i nawet nie pytaj o wszystkie odciski palców. To kryminalistyczny koszmar.
Gina spojrzała na półkę nad łóżkiem, na której znajdowało się kilka książek, głównie z kolekcji Reader’s Digest. Musiała się zgodzić z Bernardem, bo dostrzegła na nich warstwę kurzu.
– Przyczyna śmierci?
Szef techników ruchem głowy wskazał na wyjście. Gina zdecydowała, że na razie zobaczyła już wystarczająco dużo. Musiała wysłuchać przemyśleń Bernarda na temat tego, co powiedziały mu dowody.
Przeszła po płytach na wyłożony wykładziną korytarz, robiąc miejsce technikom, na których czekało jeszcze sporo pracy. Całą klatkę schodową odgrodzono taśmą policyjną.
– Muszę przejść. Mam tam pokój – powiedziała zapłakana kobieta. To ta sama blondynka, którą pocieszał Samuel Avery.
Policjant, który uniemożliwiał jej przejście, wiązał taśmę.
– Naprawdę mi przykro, ale proszę dołączyć do pozostałych w sali. Powiadomimy panią, gdy będzie mogła pani tam wejść.
Kobieta stała jeszcze przez chwilę, jakby czekała, aż funkcjonariusz zmieni zdanie. Kiedy uświadomiła sobie, że nie da jej przejść, złapała rąbek sukienki i zeszła po kilku stopniach.
Bernard dogonił Ginę, zdjęli maseczki. Podrapał się po wystającej z kombinezonu brodzie i przygarbił, patrząc na nią.
– Powiem ci, co wiemy już teraz, po czym przygotuję raport i jak zawsze ci go prześlę. Zadzwonię, jeśli pojawi się coś, czym będę mógł od razu się podzielić.
Gina pokiwała głową.
– Dobrze, dzięki. Ale co możesz powiedzieć mi w tej chwili?
– Widziałaś krew na jej nosie i twarzy? Jest jej też nieco we włosach. Dwa urazy. Nos ewidentnie został złamany, właśnie stąd wzięła się ta krew. Jest też nieduże rozcięcie na głowie, jego charakter sugeruje, że uderzono ją czymś twardym. Zauważyłem niewielką plamkę krwi na podstawie lampki nocnej, co pasuje do mojej teorii o twardym narzędziu. Jak zwykle nie mam jeszcze dowodów na potwierdzenie swoich słów, dopiero sekcja zwłok i wyniki analiz laboratoryjnych zweryfikują te domysły i wskażą dalsze dowody. Leżąca obok ofiary poduszka również nosi ślady krwi, ale ułożono ją plamą do dołu, więc nie od razu ją zauważyliśmy. Wstępna teoria jest taka, że albo ofiara zginęła od ciosu w głowę, albo od uduszenia poduszką.
Gina pokiwała głową.
– Ogłuszona?
– Już to powiedziałem i będę się tego trzymał. Krew rozmazana na poduszce sugeruje, że doszło do walki. Powiedziałbym, że ofiarę uduszono.
– A ten, kto to zrobił, położył tę poduszkę na łóżku plamą do dołu – urwała. – Nasza ofiara wygląda tak, jakby celowo została tak ułożona. Zauważyłam, że była lekko uniesiona.
– Zgadza się. Ktoś zostawił ją z rękami na brzuchu. Wygląda też na to, że posypał ją płatkami kwiatów. Wgłębienie na materacu sugeruje, że w którejś chwili ktoś obok niej leżał. Układ pościeli wskazuje, że nie mogła być to sama ofiara. Musimy przesłać próbki do laboratorium, a ciało przewieźć do kostnicy, nim zdołam powiedzieć ci coś więcej.
– Czas zgonu?
– Temperatura zwłok wskazuje na ostatnie cztery godziny.
– I jeszcze jedno. Znaleźliście jej telefon?
Pokręcił głową.
– Nie. Jeszcze nie. Jeśli odnajdzie się w międzyczasie, spakuję go do torby na dowody i dam ci znać.
Wiedziała, że to wszystko, czego się w tej chwili może spodziewać. Myśl o duszonej poduszką, panikującej i próbującej odeprzeć atak Holly wywołała u niej mdłości, jednak zaraz się otrząsnęła i wyjęła komórkę z kieszeni. Na ekranie zobaczyła wiadomość od Briggsa:
Przesłuchujemy na sali. Przyjechała Wyre. Później wracamy na posterunek na odprawę. Zajmę się śniadaniem dla ekipy. Nikt nie wraca do domu. Musicie być na służbie. Briggs
Nie sposób, by myślała o jedzeniu. Podeszła do dużego okna. Kiedy zdejmowała czepek z brązowych, splątanych włosów, jej uwagę przykuło coś błyszczącego w kącie ogrodu. Ledwie zalśniło i zgasło. Przycisnęła nos do szyby, by lepiej widzieć. Dostrzegła wyraźnie odbijający światło ekran telefonu, który trzymała osoba w oddali.
Wybrała numer Briggsa, a krew tętniła jej w uszach.
– Odbierz, odbierz – mamrotała.
– Harte.
– Poślij kogoś do ogrodu. Po wyjściu z sali na lewo. Przez chwilą ktoś tam był. Widziałam światło odbite od telefonu, ale zniknęło. Zatrzymajcie tę osobę.
Rozłączyła się i pobiegła tą samą drogą, którą tu przyszła, ale zaplątała się w taśmę policyjną na schodach.
– Przepraszam! – krzyknęła do funkcjonariusza.
Kiedy zbiegała po stopniach, serce mało nie wyskoczyło jej z piersi. Nie mogła ryzykować, że zgubi poszukiwaną osobę. Jeśli to zabójca Holly, zamierzała go zatrzymać.