Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Jej ostatni błąd. Tom 6 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jej ostatni błąd. Tom 6 - ebook

Uśmiechająca się do zdjęć na przyjęciu weselnym swojej przyjaciółki, Holly przeżywa najszczęśliwsze chwile w życiu. Kilka godzin później już nie żyje.

Holly Long – inteligenta, piękna i najbardziej obgadywana kobieta w mieście. Plotki cichną dopiero wtedy, kiedy zostaje uduszona. Nikt nie chce być podejrzewany.

Przeszukanie apartamentu Holly, odsłania inną stronę dziewczyny. W rzeczywistości nie była szaloną imprezowiczką, a uporządkowaną i precyzyjną planistką, której zamiarem było ujawnienie swojego największego sekretu – czegoś, co mogło zrujnować życie więcej niż jednego gościa weselnego.

Jest wiele osób, które chciały pozbyć się Holly, ale tylko jedna, która w końcu dopuściła się zbrodni.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8891-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI



Pro­log

Czwar­tek, 9 IV 2020 r.

Holly wy­bie­gła na ko­ry­tarz i upu­ściła test cią­żowy, gdy roz­legł się alarm da­jący znać o po­ża­rze. Prze­mie­rza­jąc sa­lon w skar­pet­kach, po­śli­zgnęła się na wi­ny­lo­wych pa­ne­lach, kiedy chciała po­rwać ścierkę. Serce za­biło jej moc­niej i w ochron­nym ge­ście po­ło­żyła dłoń na brzu­chu. Nie był duży, jesz­cze nic nie było wi­dać. Mi­nie kilka ty­go­dni, za­nim się za­okrą­gli, co da jej czas na po­go­dze­nie się z my­ślą, jak bar­dzo zmieni się jej ży­cie – je­żeli bę­dzie to w ogóle moż­liwe.

Uchy­liła pie­kar­nik i za­krztu­siła się, gdy dym z jego wnę­trza wdarł się jej do płuc. Wy­jęła can­nel­loni, przy czym nie­mal upu­ściła na­czy­nie z po­wro­tem na bla­chę.

– Cho­lera – pi­snęła, gdy spa­rzyła mały pa­lec o szkło. Nie była wprawną ku­charką i miała tego świa­do­mość. Otwo­rzyła okno miesz­ka­nia na ostat­nim pię­trze i kasz­ląc, sta­rała się usu­nąć z płuc dym, kiedy smród ula­ty­wał na ze­wnątrz. Przy­pa­lony czo­snek i zioła śmier­działy tak cierpko, że przy­pra­wiały ją o mdło­ści. Kiedy alarm za­milkł, przy­ło­żyła dłoń do serca, pra­gnąc, by się uspo­ko­iło. Spa­liła obiad, to nic ta­kiego – je­dy­nie spa­rzyła pa­lec. Na pewno wkrótce na skó­rze po­jawi się bą­bel.

W końcu do­stała od­po­wiedź na to, dla­czego tak źle się czuła. Po­cząt­kowo są­dziła, że zja­dła coś nie­świe­żego. Za­częło się w nocy ja­kiś mie­siąc temu po tym, jak nie do­go­to­wała kur­czaka. Ugry­zła ka­wa­łek, a do­piero póź­niej zdała so­bie sprawę, że mięso wciąż jest lekko ró­żowe. On do­strzegł jej po­rażkę ku­li­narną znacz­nie wcze­śniej. Zo­sta­wił ją, by wszystko po­sprzą­tała, a sam po­szedł po pizzę. Kilka go­dzin póź­niej śmiali się i ta­rzali w łóżku, za­po­mniaw­szy o kur­czaku. Zmarsz­czyła nos na wspo­mnie­nie ko­lej­nego po­ranka. Przez mięso było jej nie­do­brze. Le­żała sama w po­ścieli, obej­mu­jąc mi­skę, a sy­pial­nia ko­ły­sała się wo­kół niej jak sta­tek pod­czas sztormu. „To na pewno przez to mięso” – po­my­ślała. „Dzień w łóżku i mi przej­dzie”. Na­cią­gnęła koł­drę na głowę i prze­stała się nad tym za­sta­na­wiać.

– A przez cały ten czas to by­łoś ty, ma­leń­stwo. – Uśmiech­nęła się, zdej­mu­jąc z roz­go­to­wa­nego ma­ka­ronu przy­pa­lony ser. – Da­nie oca­lone. Bę­dzie can­nel­loni bez za­pie­czo­nego bia­łego sosu. – Prze­rzu­ciła su­rówkę z po­jem­nika do mi­ski. Przy­naj­mniej go­to­wej mie­szanki nie uda jej się ze­psuć.

Ode­zwał się do­mo­fon. Prze­bie­ga­jąc przez miesz­ka­nie, zer­k­nęła w lu­stro. Rude włosy na­dal miała spięte, choć kilka ko­smy­ków uwol­niło się i za­wi­sło przy jej twa­rzy tak, jak lu­bił. Para z pie­kar­nika nie zdo­łała roz­ma­zać jej tu­szu do rzęs, była za­tem go­towa, by otwo­rzyć drzwi.

W miesz­ka­niu na­dal śmier­działo, dla­tego nie było mowy, aby ukryć jej po­rażkę.

Spoj­rzała na pod­łogę, na któ­rej na­dal le­żał test. Na ra­zie mu­siała go scho­wać i nie mó­wić mu o ni­czym przy­naj­mniej do wie­czora. Uśmiech­nęła się. Dziecko sta­no­wiło szansę, by po­ka­zał jej, ile jest go­tów po­świę­cić dla ich mi­ło­ści. Pra­gnęła spę­dzić z nim ży­cie i nie za­mie­rzała się po­wstrzy­my­wać. Zło­żył jej tak wiele obiet­nic, nad­szedł za­tem czas, aby za­czął je speł­niać. Dziecko to mo­ty­wa­cja, któ­rej po­trze­bo­wał do dzia­ła­nia. W końcu do­strzeże, że to do­bra zmiana.

– Czuję, że spa­li­łaś obiad, Holly – po­wie­dział. Wszedł z bu­kie­tem czer­wo­nych goź­dzi­ków i za­mknął za sobą drzwi. Holly… Użył jej imie­nia jak kropki w zda­niu. Nie wie­działa, czy ton jego głosu ją wzbu­rzył czy pod­nie­cił. Ode­zwał się do niej jak na­uczy­ciel, który za­mie­rzał szcze­gó­łowo wy­ja­śnić, dla­czego do­stała tróję a nie piątkę, albo jak szef, który pla­no­wał jej wy­ło­żyć, w jaki spo­sób może po­pra­wić swoje wy­niki w pracy.

Po­spiesz­nie wsu­nęła test do kie­szeni, gdy wy­głu­pia­jąc się, ma­chał ręką, by roz­go­nić dym. Wzięła od niego kwiaty, ob­jęła go i spoj­rzała mu w oczy, a po chwili po­ca­ło­wała go w usta. Prze­su­nął dłoń po jej boku, nie­mal do­ty­ka­jąc te­stu, który wy­sta­wał jej z kie­szeni. Splo­tła więc z nim palce i przy­cią­gnęła so­bie jego dłoń do piersi.

– Co za miła nie­spo­dzianka. Komu po­trzebny jest obiad? – Po­czuła, że drugą rękę po­ło­żył na jej odzia­nym w ob­ci­słe dżinsy po­śladku. Nim ją ob­ró­cił i do­ci­snął do ściany, wsu­nęła test głę­biej do kie­szeni. – Boże, ale mi tego bra­ko­wało.

Ode­pchnęła go ze śmie­chem.

– Póź­niej. Naj­pierw mu­szę wsta­wić kwiaty do wa­zonu. Na­pi­jemy się?

Po­szedł za nią do kuchni i wy­jął bu­telkę wina ze sto­jaka obok sto­lika.

– Chyba mer­lot się nada. Bę­dzie do­brze pa­so­wał do tego, co przy­pa­li­łaś.

– Ci­cho. – Żar­to­bli­wie po­kle­pała go po po­liczku i wsa­dziła bu­kiet do wa­zonu. – To can­nel­loni i je ura­to­wa­łam. – Uśmiech­nęła się i przy­gry­zła dolną wargę, po czym spoj­rzała na niego spod dłu­gich rzęs. Wy­jęła dwa ta­le­rze i za­częła na­kła­dać da­nie. – Sia­daj, za­raz po­dam.

– Wina? A może wo­lisz piwo?

Wie­dział, że nie prze­pa­dała za wi­nem.

– Nic. Mam już na­lane. – Ru­chem głowy wska­zała szklankę z le­mo­niadą, którą wcze­śniej przy­go­to­wała. Za­grze­cho­tały ża­lu­zje, gdy do miesz­ka­nia wpadł wiatr, przy­no­sząc ze sobą za­pach fry­tek z ulicy. Holly za­mknęła okno i prze­łknęła ślinę. Po­my­ślała, że je­śli znów bę­dzie jej nie­do­brze, to z pew­no­ścią z po­wodu wy­mie­sza­nych woni sma­żo­nego dor­sza i jej przy­pa­lo­nego can­nel­loni.

– Mamy co opi­jać. Jedna z mo­ich in­we­sty­cji – za­czął, ale umilkł na chwilę. – Cóż, po­wiem tylko, że to był na­prawdę do­bry dzień w branży ho­te­lar­skiej. Nie mogę jesz­cze po­dać szcze­gó­łów, by nie za­pe­szyć. – Wziął wi­de­lec w ocze­ki­wa­niu na obiad.

Po­sta­wiła ta­le­rze na stole, za­pa­liła świecę, przy czym serce wa­liło jej jak mło­tem. Naj­pierw dziecko, a te­raz suk­ces w in­te­re­sach. Wszystko się im ukła­dało. Nie mo­gła le­piej tego za­pla­no­wać. Wielu oso­bom to się nie spodoba, ale jak ją czę­sto za­pew­niał, wy­pro­wa­dzą się i roz­poczną nowe ży­cie. Przez cały rok do tego dą­żyła.

– Czy to ozna­cza to, co mi się wy­daje?

Wy­raź­nie się spiął.

– Wiesz, że nie mogę jesz­cze ni­czego obie­cać. Mo­żemy na ra­zie zo­sta­wić ten te­mat, Holly?

– Ale…

– Po­wie­dzia­łem, od­puść! – Rzu­cił wi­del­cem, prze­wra­ca­jąc kie­li­szek z wi­nem. – No i zo­bacz, do czego mnie zmu­si­łaś.

To miała być wspa­niała chwila, a wła­śnie zo­stała znisz­czona. Test, który po­wie­dział jej, że nosi pod ser­cem upra­gnioną kru­szynę, za­raz pęk­nie pod wpły­wem pa­nu­ją­cego w po­miesz­cze­niu na­pię­cia. Holly sie­działa sztywno, a on wpa­try­wał się w nią, za­ci­ska­jąc pię­ści, aż po­bie­lały mu knyk­cie.

Bęb­nił skó­rza­nym pół­bu­tem o pod­łogę, sta­ra­jąc się ze­trzeć wino ze swo­jej bia­łej, do­pa­so­wa­nej ko­szuli. To mu­siał być dla niego na­prawdę wielki dzień, bo prze­waż­nie no­sił luźne ko­szule i dżinsy. Stało się coś nad­zwy­czaj­nego, ale nie uspra­wie­dli­wiało to tego, że roz­ma­wiał z nią w taki spo­sób.

Drżą­cymi pal­cami po­ło­żyła na stole test. Nie tak chciała mu za­ko­mu­ni­ko­wać o ca­łej spra­wie, ale mu­siał wie­dzieć.

– Coś się musi zmie­nić. Ko­cham cię, ale nie mo­żesz wię­cej się tak na mnie wy­dzie­rać.

Łza skap­nęła do jej su­rówki. Mała, słona kro­pla błysz­czała na li­ściu sa­łaty lo­do­wej w świe­tle świecy. Holly nie chciała na niego pa­trzeć, nie chciała wi­dzieć jego twa­rzy, gdy zro­zu­mie zna­cze­nie dwóch kre­sek na
te­ście. Ona uro­dzi dziecko, co sta­no­wiło nie­za­prze­czalny fakt. To miała być do­bra wia­do­mość, ale pła­kała nad obia­dem, a on bur­czał pod no­sem z po­wodu roz­la­nego wina.

– Prze­pra­szam, nie po­wi­nie­nem był pod­no­sić głosu. Co to? Ja­kiś żart? Po­wiedz, że to żart. – Uklęk­nął przed nią.

Roz­pła­kała się i po­krę­ciła głową. Dla­czego nie mógł się cie­szyć tak jak ona? Prze­cież roz­ma­wiali o przy­szło­ści i o tym, że pew­nego dnia chce mieć dzieci. Je­dyna róż­nica po­le­gała na tym, że miało się to stać wcze­śniej, niż pla­no­wała, i mu­siał ją wes­przeć. Nie po­ra­dzi so­bie bez niego. Jedna z jego in­we­sty­cji naj­wy­raź­niej miała przy­nieść zysk. Mógł za­koń­czyć in­te­resy w Cle­eves­ford, po czym już ni­gdy nie mu­sie­liby tu wra­cać. Wy­star­czy, że weź­mie się w garść i wszystko bę­dzie do­brze. Obie­cy­wał jej prze­cież, że im się ułoży.

Unio­sła wzrok. W skrzy­wio­nej mi­nie nie od­na­la­zła ra­do­ści i wie­działa już, że przez wszystko bę­dzie mu­siała przejść sa­mot­nie. Dla­czego była aż tak głu­pia? Wszy­scy ją wy­śmieją.

– Na­tych­miast to prze­rwij. – Chwy­cił ją za ra­miona i przy­cią­gnął do sie­bie, gdy szlo­chała jesz­cze gło­śniej. – Po­wie­dzia­łem, prze­rwij to.

– Będę miała dziecko, nie mogę prze­rwać ciąży. Spójrz na sie­bie. Zre­zy­gno­wa­łam ze wszyst­kiego, by tu być, trzy­ma­jąc się two­ich pu­stych obiet­nic. To chwila, byś po­ka­zał, ile dla cie­bie zna­czę. Ale ro­zu­miem. W końcu wi­dzę, jaki na­prawdę je­steś. Ko­chasz tylko sie­bie. Wy­no­cha! – Zła­pała za mi­skę z su­rówką i wy­rzu­ciła mu jej za­war­tość na ko­szulę. Zo­sta­nie sama z dziec­kiem zu­peł­nie jak jej matka. Nie tak wy­obra­żała so­bie swoją przy­szłość. – Ża­łuję, że zmar­no­wa­łam rok ży­cia na ko­goś ta­kiego jak ty.

– Nie mo­żesz uro­dzić, wiesz o tym. – Strzep­nął z sie­bie sa­łatę i wstał. Żyły na jego skro­niach pul­so­wały, gdy in­ten­syw­nie się w nią wpa­try­wał. Nie bała się go, bo nie był ani pierw­szym, ani ostat­nim męż­czy­zną, który uwa­żał, że bę­dzie tak, jak on chce, albo wcale. W tym mo­men­cie była star­sza i mą­drzej­sza, więc nie za­mie­rzała od­pusz­czać. Mógł się tak w nią wpa­try­wać, ile tylko chciał. Uro­dzi to dziecko bez względu na jego obec­ność w jej ży­ciu. Kiep­ska de­cy­zja? Moż­liwe, lecz bar­dzo tego chciała.

– Mogę i to zro­bię. To moje ciało, więc de­cy­zja na­leży do mnie. – Wstała i wy­szła na ko­ry­tarz, a on po­szedł za nią. – Wy­noś się. – Wska­zała na drzwi. Nie za­mie­rzała wię­cej oglą­dać tak ir­ra­cjo­nal­nego za­cho­wa­nia. Nie chciała po­zwa­lać, by od­zy­wał się do niej po raz ko­lejny ta­kim to­nem.

– Wy­cho­dzę. Nie ocze­kuj ode mnie ni­czego, do­póki nie bę­dziesz go­towa po­stą­pić zgod­nie z moją wolą. Wszystko za­ła­twię.

– Bla, bla, bla. Za­wsze cho­dzi tylko o cie­bie. Nie wiem, dla­czego wy­da­wało mi się, że te­raz bę­dzie ina­czej. Wyjdź. – Otarła nos grzbie­tem dłoni i ob­ser­wo­wała go w lu­strze w przed­po­koju. Tym sa­mym, w któ­rym wi­działa ko­ły­szące się rude loki, gdy za­le­d­wie pół go­dziny wcze­śniej pod­eks­cy­to­wana szła otwo­rzyć mu drzwi. W tej chwili jej nie­bie­skie oczy były za­czer­wie­nione i pod­puch­nięte. Wzdry­gnęła się, gdy ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały. – Wyjdź, bo za­dzwo­nię na po­li­cję. – Serce wa­liło jej w piersi jak mło­tem. Dla­czego nie wy­cho­dził?

– My­ślisz, że to ta­kie pro­ste? – Przy­szpi­lił ją do ściany, trzy­ma­jąc za szyję i na­ci­skał na tyle mocno, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w jej kark, by za­bra­kło jej tchu.

Sa­piąc, chwy­ciła go za nad­garstki, ale unie­ru­cho­mił ją swoją siłą. Puls tęt­nił w jej uszach co­raz gło­śniej, aż ob­raz za­czął nik­nąć jej przed oczami. Do­strze­gała jed­nak jego uśmiech, czuła woń wina w jego od­de­chu. Za­drżała, wy­czu­wa­jąc jego wzwie­dziony czło­nek. Przez rok była z nim w związku, lecz w tej chwili zdała so­bie sprawę, że nic o nim nie wie. Pu­ścił ją. Upa­dła na pod­łogę i w ochron­nym ge­ście zła­pała się za brzuch.

Oszczę­dził ją.

Znisz­czyła so­bie ży­cie, gdy kil­ka­na­ście mie­sięcy temu po­ma­chała do niego w pu­bie An­gel Arms. Po­winna była po­słu­chać in­stynktu, który pod­po­wia­dał jej, by trzy­mać się od niego z da­leka, że ten fa­cet nie bę­dzie dla niej do­bry, ale od tam­tego mo­mentu ozna­czał dla niej trzy­maną w se­kre­cie roz­kosz. To nie tak, że do­piero go po­znała. Znała go już, ale od tej chwili mu­siała po­znać go le­piej, w spo­sób, jaki we­dług niej nie był moż­liwy.

– Pi­śniesz słówko i cię za­biję. Ro­zu­miesz?

Po­tarła szyję, ma­jąc na­dzieję, że on so­bie pój­dzie, aby mo­gła pła­kać w sa­mot­no­ści. Zda­wała so­bie sprawę, że wszystko straci. Ob­jęła się rę­kami, nie ma­jąc od­wagi spoj­rzeć mu w oczy. W tym mo­men­cie zro­zu­miała wszystko, co mu­siała wie­dzieć. „Oca­leję. Prze­trwam to”.

Po jego wyj­ściu w gło­wie jej roz­brzmie­wały jego słowa. „Za­biję cię”. Gdyby du­sił ją kilka se­kund dłu­żej, do­ko­nałby tego już te­raz. Do­tarło do niej ostrze­że­nie, gdy kasz­lała i dy­szała. „Pi­śniesz słówko i cię za­biję”.

Roz­dział 1

So­bota, 9 V 2020 r.

– Za Kerry i Eda Po­wel­lów, moją piękną córkę i zię­cia. To dla tych, któ­rzy nie mo­gli po­je­chać na Kretę. Ko­rzy­staj­cie z baru i świę­tujmy! – Oj­ciec panny mło­dej od­dał mi­kro­fon DJ-owi. Z gło­śni­ków po­pły­nęło „Ce­le­bra­tion’” ze­społu Kool & The Gang i go­ście do­łą­czyli do mło­dej pary na par­kie­cie. Holly jed­nak zo­stała na miej­scu. Przez cały dzień wy­le­wała drinki do kwiat­ków albo ubi­ka­cji, a na­wet na dy­wan w ko­ry­ta­rzu przed po­ko­jem Bren­dana i Lilly – szczu­plej­szej druhny. Tej, która nie za­szła w ciążę i któ­rej su­kienka nie wy­ma­gała prze­róbki kosz­tu­ją­cej aż sześć­dzie­siąt fun­tów.

Do­tknęła brzu­cha, bo gła­ska­nie się po nim by­łoby zbyt oczy­wi­stym sy­gna­łem. Czy po­czuła trze­po­ta­nie? Uśmiech­nęła się, gdy sy­tu­acja się po­wtó­rzyła. Kerry się śmiała, tań­cząc w wie­lo­war­stwo­wej sukni ślub­nej z Edem, kiedy ich spoj­rze­nia się spo­tkały. Miało to miej­sce tylko przez uła­mek se­kundy, ale być może tyle wy­star­czyło. Holly opu­ściła ręce, by w ża­den spo­sób nie do­ty­kać brzu­cha. Nor­mal­nie przy­szła mama po­dzie­li­łaby się no­winą, by także inni mo­gli się cie­szyć z po­wodu pierw­szych ru­chów jej dziecka, ale ona nie mo­gła o ni­czym po­wie­dzieć. Ra­dość przy­ćmie­wał wstyd.

Dziecko było ta­jem­nicą, tak samo jak jej zwią­zek. Miała do­syć se­kre­tów. Nikt ni­czego nie po­dej­rze­wał, ale ma­lu­szek nie po­zo­sta­nie zbyt długo w ukry­ciu.

Ota­czała ją gło­śna mu­zyka. Wcale nie miała ochoty na świę­to­wa­nie, na­wet po­mimo szczę­śli­wych, pod­pi­tych go­ści wo­kół niej. Sala wy­peł­niała się wraz z na­pły­wem no­wych osób. Wzdry­gnęła się, gdy szturch­nęli ją męż­czyźni zmie­rza­jący do baru. Wła­ści­ciel An­gel Arms Sa­muel Avery wy­jął dla klienta piwo spod baru i pu­ścił do niej oko. Ze­rwała kon­takt wzro­kowy. Fa­ceci przy kon­tu­arze śmiali się i krzy­czeli, gdy za­ma­wiali dar­mowy al­ko­hol. Oj­ciec tań­czył z panną młodą, a Ed z te­ściową. Jedna z dru­hen, Fran­ce­sca, wró­ciła na salę, po czym po­woli ob­ró­ciła się po­środku par­kietu, przy­bie­ra­jąc minę su­ge­ru­jącą, że może zwy­mio­to­wać.

Holly rów­nież było nie­do­brze. Dzi­czy­zna, po któ­rej po­dano cia­sto cy­try­nowe, za­czy­nała kwa­śnieć w jej żo­łądku. Ża­ło­wała, że wszyst­kiego skosz­to­wała. Ostat­nio mdliło ją od wielu rze­czy, a do­cho­dzący z pod­grze­wa­nej lady za­pach sma­żo­nej ce­buli nie po­ma­gał. Unio­sła spód­nicę zie­lo­nej, sa­ty­no­wej su­kienki i udała się na ta­ras Cle­eves­ford Ma­nor, gdzie, jak miała na­dzieję, świeże po­wie­trze i wi­dok roz­cią­ga­ją­cego się za wspa­nia­łym ogro­dem roz­le­głego lasu zła­go­dzą jej mdło­ści. W ciąży źle się czuła w za­tło­czo­nym po­miesz­cze­niu.

Dy­sząc, oparła się o chłodną ścianę, gdy Kool & The Gang prze­szło w „Dan­cing Qu­een” ABBY. Ży­cie, które wio­dła do tej pory, nie­ba­wem się skoń­czy. Dziś wszystko ro­biła na po­kaz, pod­czas gdy przy­ja­ciółka wy­cho­dziła za mi­łość swo­jego ży­cia. Jej szczę­ście prze­mi­nie. Żyła w kłam­stwie, które wkrótce wyj­dzie na jaw, a kiedy to się sta­nie, lu­dzie będą cier­pieć. Za­sta­na­wiała się, czy przy­ja­ciółki kie­dy­kol­wiek wy­ba­czą jej tę zdradę. Holly, Lilly, Kerry i Fran jesz­cze w szkole na­zwały się fan­ta­styczną czwórką. Czy na ho­ry­zon­cie po­ja­wił się ko­niec tej epoki?

Na­dal wspo­mi­nała jego słowa.

„Pi­śniesz słówko i cię za­biję”.

Nie za­biłby jej. Nie skrzyw­dziłby jej dziecka. Wy­po­wia­dane pod wpły­wem im­pulsu słowa by­wają pu­ste. Wła­śnie tak się stało w tym przy­padku. Nie za­mie­rzał jej za­bi­jać. Przy­szpi­le­nie do ściany było je­dy­nie czczą groźbą. Tak, wy­stra­szył ją, tak, był szorstki w łóżku, ale żeby miał ją za­bić? Lu­dzie mó­wią tak przez cały czas, choć nie prze­cho­dzą od słów do czy­nów, i to ją po­cie­szało.

Ob­ró­ciła głowę, gdy w od­dali usły­szała szmery. Z za­cie­nio­nych krza­ków na ty­łach ogrodu wy­chy­nęło dwóch męż­czyzn, a za nimi ktoś, kogo znała aż za do­brze. A więc w ten spo­sób na we­selu po­ja­wiali się do­dat­kowi go­ście. Na dar­mowe drinki przy­cho­dzili lu­dzie z An­gel Arms.

Wzdry­gnęła się, gdy za­pisz­czał mi­kro­fon DJ-a. Wy­wra­cano sto­liki, tłu­czono szkło, z gło­śni­ków po­pły­nęło „I Pre­dict a Riot”. Z sali, na któ­rej od­by­wało się we­sele, wy­pa­dło kilku bi­ją­cych się męż­czyzn. Holly sku­liła się na czas, by nie do­stać le­cącą bułką. Kerry krzyk­nęła na matkę i sta­rała się ją od­cią­gnąć. U jej stóp wy­lą­do­wał bu­kie­cik z bu­to­nierki, gdy męż­czyźni okła­dali się tuż obok niej. Goź­dziki. Ta­kie same jak te, które on jej ku­po­wał. Kop­nęła kwiatki.

– Mu­szę w tej chwili z tobą po­roz­ma­wiać.

Skąd się wziął? Nie sły­szała, by kto­kol­wiek do niej pod­szedł.

– Za pół go­dziny w twoim po­koju.

– Nie mam ci nic do po­wie­dze­nia. – To nie była od­po­wied­nia pora. Nie ży­czyła so­bie po­wtórki z ich ostat­niej praw­dzi­wej roz­mowy. Od tam­tej pory usil­nie sta­rał się nie wcho­dzić jej w drogę. Nie dał so­bie ko­lej­nej oka­zji, by przy­szpi­lić ją do ściany i zmu­sić do usu­nię­cia płodu. Prze­giął z tym ści­ska­niem jej za szyję – nie było to tak za­bawne jak wcze­śniej w łóżku, gdy trzy­mał mocno, jakby na­prawdę chciał ją udu­sić. Po­tarła kark, przy czym do­tknęła bli­zny, którą po so­bie po­zo­sta­wił.

– Nie wy­głu­piaj się. Mu­simy po­roz­ma­wiać. Pro­szę.

Po­wiał lekki wie­trzyk, przy­no­sząc jej ja­sność my­śle­nia, któ­rej tak po­trze­bo­wała. Ona się wy­głu­piała? To on nie chciał roz­ma­wiać o dziecku. Spoj­rzała na niego i do­strze­gła bła­galny wy­raz twa­rzy. To nie ten męż­czy­zna, który zło­ścił się w jej miesz­ka­niu, ale fa­cet, któ­rego znała i ko­chała. Może w końcu po­szedł po ro­zum do głowy? Za­brała dłoń z bli­zny. Może dziecko bę­dzie miało ojca, na ja­kiego za­słu­gi­wało? Mu­snął jej rękę i zer­k­nął przez ra­mię.

Fran­ce­sca wy­to­czyła się z sali we­sel­nej, dło­nią za­kry­wa­jąc usta. Holly do­strze­gła, że już wcze­śniej obrzy­gała so­bie su­kienkę, więc nie za­mie­rzała przy­glą­dać się temu, co miało za­raz na­stą­pić. Na wi­dok wy­mio­tu­ją­cej przy­ja­ciółki mo­gła nie wy­trzy­mać, bez względu na to, jak ko­jący był lekki wiatr na ta­ra­sie.

Go­ście we­selni na­dal się bili, ob­sługa sta­rała się ich roz­dzie­lić, te­ściowa wy­dzie­rała się w ogro­dzie jak upiór, a Holly w ogóle to nie ob­cho­dziło. Czy mo­gła mu za­ufać? W ca­łym cha­osie my­ślała je­dy­nie o tym.

Kiedy Fran­ce­sca się ob­ró­ciła, za­sło­nił jej wi­dok.

– Do zo­ba­cze­nia nie­ba­wem. Zajmę się tym ba­ła­ga­nem i przyjdę.

Holly od­wró­ciła się od niego, wzięła kwiaty, któ­rymi przy­stro­jono je­den ze sto­łów, i po­szła do swo­jego po­koju. Za­mknęła za sobą drzwi i za­uwa­żyła, że spo­mię­dzy jej za­ci­śnię­tych pal­ców sy­pią się płatki goź­dzika. Usia­dła na łóżku i strzep­nęła je na pod­łogę. Czuła dez­orien­ta­cję. Cze­kała, by do­wie­dzieć się, co miał jej do po­wie­dze­nia.

***

Mi­nęło pół go­dziny, po­tem go­dzina. Przyj­dzie, to przyj­dzie. Pod­cią­gnęła ko­lana do piersi i na­su­nęła koł­drę pod samą szyję. Nie przyj­dzie. Wy­łą­czyła świa­tło i za­mknęła oczy, igno­ru­jąc go­ści ba­wią­cych się na ta­ra­sie pod jej po­ko­jem. Lekko na­ci­snęła na brzuch w na­dziei, że dziecko po­now­nie się po­ru­szy, ale ni­czego ta­kiego nie zro­biło. Po­wolny rytm mu­zyki był hip­no­ty­zu­jący, więc wkrótce prze­grała walkę z opa­da­ją­cymi po­wie­kami i po­rwał ją sen.

***

Z ser­cem w gar­dle po­de­rwała się na łóżku, gdy ze snu wy­rwało ją pu­ka­nie. Prze­cho­dząc w ciem­no­ści przez nie­znany po­kój, nie­mal po­tknęła się o su­kienkę. Spała chyba za­le­d­wie kilka mi­nut, a przy­naj­mniej ta­kie od­nio­sła wra­że­nie, bo na dole wciąż grała mu­zyka. Kiedy otwo­rzyła drzwi, po­ciem­niało jej przed oczami, a w cen­tral­nej czę­ści twa­rzy roz­go­rzał ból. W ga­sną­cym świe­tle ko­ry­ta­rza do­strze­gła je­dy­nie nie­wy­raźny kon­tur głowy. Szybko prze­stała co­kol­wiek wi­dzieć, usły­szała jed­nak, że in­truz za­mknął drzwi.

Nos bo­lał, cie­kła z niego krew. Dla­czego ją ude­rzył? Miał przyjść po­roz­ma­wiać. Sta­rała się co­kol­wiek zo­ba­czyć, ale oczy po cio­sie w nos pie­kły od łez. Czy to w ogóle on? Chciała sku­pić wzrok, ale wi­działa je­dy­nie roz­ma­zane plamy. Znów po­czuła ból, gdy na­past­nik zła­pał ją za rękę i rzu­cił na łóżko.

– Nie krzywdź dziecka – pi­snęła. Może przy­szedł, by speł­nić obiet­nicę. – Nie za­bi­jaj mnie. Nic ni­komu nie mó­wi­łam. – Była na­iwna, gdy zba­ga­te­li­zo­wała groźby. Zni­kąd nad­szedł ko­lejny, silny cios w głowę. Mu­siała ucie­kać.

„Walcz. Uderz. Wy­rwij się i bie­gnij”. Gdyby tylko mo­gła wy­do­stać się na ko­ry­tarz i krzy­czeć, na pewno ko­goś by obu­dziła.

Otwo­rzyła usta, aby za­wo­łać, ale in­truz mocno przy­ci­snął po­duszkę do jej twa­rzy. Zdy­szana, sta­rała się za­czerp­nąć tchu. Ciem­ność – nie była w sta­nie otwo­rzyć oczu. Za­tkał jej usta su­chym ma­te­ria­łem, który sma­ko­wał, jakby był świeżo wy­prany. Dła­wiła się krwią spły­wa­jącą tylną ścianą jej gar­dła.

Była uwię­ziona i po­zba­wiona głosu, co znała aż za do­brze.

Po­ja­wił się pa­niczny strach, gdy pró­bo­wała na­brać po­wie­trza, ale sta­ra­nia te speł­zły na ni­czym. Puls tęt­nił jej w uszach, gdy kon­ty­nu­owała prze­rwany sen. Ten, w któ­rym spa­ce­ro­wała z no­wo­rod­kiem po parku, a lu­dzie za­trzy­my­wali się, aby po­wie­dzieć, jak piękną ma có­reczkę. My­ślała o dziecku jako o dziew­czynce. Kiedy tra­ciła przy­tom­ność, nie prze­sta­wała my­śleć, że on jej nie za­bije. Je­dy­nie prze­stra­szy, jak w miesz­ka­niu, kiedy na mo­ment zła­pał ją za gar­dło.

Tę­tent w uszach ucichł, prze­nio­sła się do in­nego świata. Z dziec­kiem na ręku po­de­szła do spo­koj­nej ta­fli je­ziora, by po­ka­zać mu kaczki. Ob­raz za­marł po­dob­nie jak wszystko inne. Wy­da­wało się, jakby czas się za­trzy­mał. Nie było wia­tru, zmarsz­czek na wo­dzie, lu­dzie przy­po­mi­nali po­sągi. Co się działo? Słońce sta­wało się co­raz ja­śniej­sze, ośle­piało ją, za­ma­zy­wało cały kra­jo­braz, aż prze­stała co­kol­wiek wi­dzieć i wkro­czyła w nową, spo­kojną ni­cość.

Roz­dział 2

Ko­mi­sarz Gina Harte za­trzy­mała film, który oglą­dała z Han­nah, i w po­koju roz­legł się dźwięk wia­do­mo­ści, które za­częły przy­cho­dzić o dwu­dzie­stej dru­giej i chwilę już trwały. Nie­koń­cząca się opo­wieść była ulu­bio­nym fil­mem jej córki w dzie­ciń­stwie i choć obej­rzały go z mi­lion razy, wciąż wy­wo­ły­wał uśmie­chy na ich twa­rzach. Han­nah le­żała na so­fie z ręką w opa­ko­wa­niu z po­pcor­nem.

– Wciąż go uwiel­biam. Szkoda, że Gra­cie nie zo­ba­czyła koń­cówki. – Na­kryła na­rzutą śpiące na pod­ło­dze dziecko. Ko­smyki dłu­gich wło­sków roz­sy­pały się na po­duszce od ka­napy i po po­liczku.

Gina się uśmiech­nęła.

– Jak ra­dzi so­bie w żłobku?

– Do­brze. Uwiel­bia ba­wić się z in­nymi dziećmi. Co­dzien­nie przy­nosi ko­lejny ry­su­nek do po­wie­sze­nia na lo­dówce, dla­tego przy­wio­złam ci ich kilka – urwała. – Cho­ciaż serce mało mi nie pę­kło pierw­szego dnia, gdy mu­sia­łam ją tam zo­sta­wić.

Mi­nęło po­nad dwa­dzie­ścia lat od chwili, gdy Gina za­brała Han­nah do przed­szkola, ale tam­tych wy­da­rzeń miała ni­gdy nie za­po­mnieć. Có­reczka od razu po­bie­gła do dzieci, a Gina tłu­miła łzy, do­póki nie po­je­chała na po­li­cyjne szko­le­nie.

– Tak szybko do­ra­stają – wy­znała Gina. Jej re­la­cja z córką nie za­wsze była do­bra, ale przez ostat­nie mie­siące dużo roz­ma­wiały. – Cie­szę się, że przy­je­cha­ły­ście. Na­prawdę. Cu­dow­nie, że je­ste­ście.

– A ja się cie­szę, że masz urlop i mo­żesz spę­dzić z nami tro­chę czasu. Gra­cie cią­gle o to­bie mówi. Je­steś jej bo­ha­terką.

Gina po­czuła, jak ści­ska się jej gar­dło. Uklęk­nęła na pod­ło­dze i po­ca­ło­wała wnuczkę w po­li­czek.

– Nie mó­wię tego wy­star­cza­jąco czę­sto, ale na­prawdę do­brze ją wy­cho­wu­jesz. Jest ide­alna.

Han­nah zro­biło się nie­swojo i od­wró­ciła wzrok. Gina wie­działa, że córka nie po­trafi przyj­mo­wać kom­ple­men­tów.

– Jak tam Greg?

Han­nah ob­gry­zała skórkę przy pa­znok­ciach.

– Do­brze. W pracy spo­koj­nie. Za­trud­nił się nie­dawno w fir­mie bu­dow­la­nej. Sta­wiają nowe domy. Wy­jeż­dża w na­stęp­nym ty­go­dniu. – Po­słała matce wy­mu­szony uśmiech.

Gina wie­działa, ile wy­siłku kosz­tuje ta­kie uda­wa­nie. Na­tu­ralny uśmiech nie wy­ma­gał go wcale, ale Han­nah miała zmarszczki na czole, do któ­rych jego we­so­łość nie pa­so­wała. Lek­kie drgnie­nie skroni pod­po­wie­działo jej, że córka za­gryza zęby.

– Wszystko mię­dzy wami w po­rządku?

– Nie mo­głoby być le­piej. – Han­nah za­mknęła po­pcorn przy­krywką, spu­ściła nogi z ka­napy, prze­szła nad śpiącą córką i się prze­cią­gnęła.

– Wiesz, że mo­żesz o wszyst­kim ze mną po­roz­ma­wiać.

Hanna strzą­snęła okruszki z koca.

– Nie ma o czym. Je­ste­śmy z Gra­cie szczę­śliwe, Greg ma się do­brze, w pracy też w po­rządku, a te­raz, kiedy mała jest w żłobku, po­pro­si­łam o do­dat­kowe go­dziny.

Gina cze­kała na na­stępną wska­zówkę.

– Prze­stań się tak na mnie ga­pić, jak­bym była jedną z two­ich ofiar lub po­dej­rza­nych, mamo.

– Prze­pra­szam, to z przy­zwy­cza­je­nia. – Nie­mal prze­gięła. Nie­mal. – Co ju­tro ro­bimy?

Han­nah wzru­szyła ra­mio­nami.

– Wiem, że Gra­cie bar­dzo chcia­łaby iść do sklepu z cze­ko­ladą Cad­bury World.

– Do­bry plan.

Ode­zwał się le­żący na sto­liku ka­wo­wym te­le­fon Giny.

– To zna­czy, je­śli na­dal masz wolne.

Na ekra­nie po­ja­wiło się na­zwi­sko nad­in­spek­tora Chrisa Brig­gsa, który do­sko­nale wie­dział, że wzięła ty­dzień urlopu. Spięła się i ode­brała:

– Briggs?

– Prze­pra­szam, że dzwo­nię, wiem, że masz wolne, ale sa­mo­lot Dri­scolla ma opóź­nie­nie. Utknął w Por­tu­ga­lii, a Wyre po­je­chała do ko­le­żanki do Staf­ford­shire. Nie­ba­wem wróci, ale po­trze­buję, by ktoś w tej chwili spo­tkał się ze mną w Cle­eves­ford Ma­nor. Mamy tu ciało mło­dej ko­biety, wy­gląda na mor­der­stwo, więc nie mo­żemy mar­no­wać czasu. Tech­nicy kry­mi­nalni już jadą. Pro­szę, po­wiedz, że też bę­dziesz.

Han­nah opa­dła na sofę, wpa­tru­jąc się w matkę. Na jej twa­rzy ma­lo­wało się wy­raźne roz­cza­ro­wa­nie.

– Przy­jadę za ja­kieś pół go­dziny.

– Do zo­ba­cze­nia. – Briggs się roz­łą­czył.

Gina za­drżała. Nie wie­działa, czy to na wi­dok za­czer­wie­nio­nej twa­rzy córki, czy po­now­nej bli­skiej współ­pracy z Brig­g­sem, który nie­gdyś był jej ko­chan­kiem, a te­raz po­wier­ni­kiem jej naj­mrocz­niej­szej ta­jem­nicy. Uni­kała go przez tak długi czas, a te­raz miała pra­co­wać z nim nad sprawą, za­nim wrócą inni de­tek­tywi z jej wy­działu.

– Chodź, Gra­cie. Wy­gląda na to, że ju­tro bę­dziemy same. Nie wiem, dla­czego spo­dzie­wa­łam się cze­goś in­nego. – Han­nah wzięła na ręce śpiącą córkę i owi­nęła ją ko­cem.

– Wy­na­gro­dzę wam to, obie­cuję. – Gina po­de­szła, by po­ca­ło­wać wnuczkę w czoło, ale córka się ob­ró­ciła. – Prze­stań. Nie mam wpływu na prze­stęp­ców. Wszy­scy inni są na wa­ka­cjach lub wy­je­chali z mia­sta. Zo­sta­łam sama.

– To miał być czas dla nas. Dla mnie, cie­bie i Gra­cie. Przy­rze­ka­łaś. Na­prawdę nie ma in­nych śled­czych?

Gina po­krę­ciła głową.

– Ża­den te­raz nie przy­je­dzie. To po­ważna sprawa. – Od­wró­ciła się i z fru­stra­cją opu­ściła ręce. – Han­nah, wy­gląda na to, że do­ko­nano za­bój­stwa mło­dej ko­biety. Mu­szę je­chać, bo w tej chwili być może mamy mor­dercę na wol­no­ści. Sta­ram się naj­le­piej, jak po­tra­fię. Ko­cham cie­bie i Gra­cie naj­bar­dziej na świe­cie.

– Nie, naj­bar­dziej na świe­cie ko­chasz swoją pracę! – rzu­ciła i we­szła po scho­dach.

– Do­bra­noc, kur­czaczku – za­wo­łała Gina za wnuczką.

Nie­spo­dzie­wa­nie roz­legł się trzask drzwi.

Gina się wzdry­gnęła, gdy czarna kotka Ebony za­częła ocie­rać się łeb­kiem o jej nogę.

– Przy­naj­mniej ty nie je­steś na mnie zła. – Spoj­rzała na ze­gar. Je­śli się po­spie­szy, bę­dzie na miej­scu przed pół­nocą.

Wzięła to­rebkę i klu­czyki, my­śląc o Cle­eves­ford Ma­nor. Była tam kil­ka­krot­nie, raz w spra­wie wła­ma­nia, a raz za­brała Gra­cie na po­po­łu­dniową her­batkę. Bu­dy­nek dworu stał tu od wie­ków i rów­nie długo na­le­żał do tej sa­mej ro­dziny. Zie­mia roz­cią­gała się hek­ta­rami, a po­sia­dłość wy­naj­mo­wano na wszel­kie eks­tra­wa­ganc­kie uro­czy­sto­ści. Gina za­drżała, za­sta­na­wia­jąc się, kim była za­mor­do­wana ko­bieta i kto chciał jej krzywdy.

Wie­działa, że Han­nah miała ra­cję, bo ko­chała swoją pracę. Nie ko­chała jed­nak lu­dzi, z któ­rymi w związku z nią się spo­ty­kała, ale uwiel­biała to, że zgar­niała tych złych z ulicy. Pra­gnęła, by za­bójca tra­fił za kraty. Może wtedy zdo­łają z Han­nah kon­ty­nu­ować ten ty­dzień tak, jak so­bie za­pla­no­wały.

Roz­dział 3

Nie­dziela, 10 V 2020 r.

Skrzy­żo­wał kciuki po­nad jej tęt­nicą szyjną, gdy szczy­to­wał. Jej jęki sprzed chwili wy­star­czyły, by do­pro­wa­dzić go do or­ga­zmu.

– Mo­żesz już pu­ścić.

Kiedy za­brał ręce, wstała, ob­cią­gnęła su­kienkę i po­tarła szyję.

Nie za­mie­rzali o tym roz­ma­wiać. Nie dla­tego, że nie chciał, czy dla­tego, że sta­no­wiło to część nie­pi­sa­nej umowy. Zro­bił to, co za­mie­rzał, i spra­wiło mu to przy­jem­ność, ale czy wy­star­czało? Miał ochotę na wię­cej, na emo­cje, któ­rych nie po­tra­fił wy­ja­śnić. Nie mógł też ocze­ki­wać, że kto­kol­wiek je zro­zu­mie.

„Czy to wy­star­czy?” – w kółko za­da­wał so­bie to py­ta­nie, le­żąc w ciem­no­ści i ga­piąc się przez okno na gwiazdy na czy­stym, ma­jo­wym nie­bie.

„Czy to wy­star­czy?” – py­ta­nie miało go prze­śla­do­wać.

„Czy to wy­star­czy?”

Wstał z łóżka, wło­żył spodnie.

Nic ni­gdy nie wy­star­czało. Po­trze­bo­wał wię­cej, nie było przed tym ucieczki.

Mru­gnęła gwiazdka. Może to pla­neta? Była ja­sna.

Ko­bieta wy­szła, a on dziw­nie za­tę­sk­nił za jej obec­no­ścią.

Ode­tchnął. Nie, to nie wy­star­czy.

Roz­dział 4

Gina prze­mie­rzała długi, oświe­tlony sznu­rem lam­pek i ob­sa­dzony drze­wami pod­jazd. Za­trzy­mała się za sa­mo­cho­dem Brig­gsa. Przy wej­ściu za trzema ra­dio­wo­zami stała ka­retka.

Po­ste­run­kowa Ka­poor znaj­do­wała się obok sa­ni­ta­riu­sza, który po­chy­lał się nad sie­dzącą z tyłu ka­retki ko­bietą.

Dzie­więt­na­sto­wieczny dwór piął się dum­nie na tle roz­le­głego kra­jo­brazu. Ogro­dów za­zdro­ściło mu wielu wła­ści­cieli po­dob­nych po­sia­dło­ści. Bu­dy­nek prze­trwał kry­zysy rol­ni­cze oraz pod­nie­sie­nie po­dat­ków na po­czątku dwu­dzie­stego wieku. Nie tylko był w świet­nej kon­dy­cji, ale po­zo­sta­wał wła­sno­ścią ro­dziny Har­ri­sów z Cle­eves­ford. Od czasu re­montu mie­ściło się tu cen­trum lo­kal­nej spo­łecz­no­ści, za­możni urzą­dzali tu we­sela, re­stau­ra­cję wie­lo­krot­nie na­gra­dzano za kre­mową her­batę. Gina za­sta­na­wiała się, czy liczba chęt­nych na na­pój ze śmie­tanką spad­nie, gdy ro­zejdą się wie­ści o za­bój­stwie.

– Ber­nard wła­śnie od­gra­dza miej­sce zbrodni, a po­ste­run­kowy Smith spi­suje wszyst­kich z sali we­sel­nej – oznaj­mił Briggs, gdy sta­nął przy drzwiach jej sa­mo­chodu.

– Kto tam sie­dzi? – Gina wska­zała ko­bietę w ka­retce.

– Jedna z dru­hen, Fran­ce­sca Car­ter.

– Za­tem to ślub?

– Przy­ję­cie we­selne. Para po­brała się na Kre­cie i urzą­dziła we­sele dla tych, któ­rzy nie mo­gli wy­je­chać. Sta­ramy się po­znać szcze­góły, Smith zbiera na­zwi­ska, stop­nie po­kre­wień­stwa, re­la­cje ko­le­żeń­skie. Para młoda to Kerry i Edward Po­well.

– A ofiara? Wiemy, kim jest?

– Zi­den­ty­fi­ko­wano ją jako dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nią Holly Long. To jedna z dru­hen. Wej­dziemy, gdy tylko miej­sce zbrodni zo­sta­nie ogro­dzone. – Po­dra­pał się po po­liczku z nie­wiel­kim za­ro­stem. – Jak się mie­wasz? Nie wi­dzia­łem cię ostat­nio.

– Do­brze. – Tylko tyle miała do po­wie­dze­nia. To nie była od­po­wied­nia pora na dzie­le­nie się praw­dzi­wymi my­ślami. Nie za­mie­rzała roz­wo­dzić się nad tym, że czuła się, jakby ba­lan­so­wała na cien­kiej li­nie, skoro znał nie­które z jej naj­bar­dziej in­tym­nych ta­jem­nic. Nie pla­no­wała wy­ja­wiać, że córka praw­do­po­dob­nie prze­sta­nie się do niej od­zy­wać i skróci wi­zytę. Nie chciała też się przy­znać, jak bar­dzo nie­na­wi­dziła ślu­bów i uczu­cia du­sze­nia, które łą­czyła z wy­po­wie­dze­niem „tak”. Po­dra­pała się po gło­wie, gdy do­stała cia­rek.

Ro­zej­rzała się. Przed dwo­rem mru­gały nie­bie­skie ko­guty.

– Roz­ma­wia­łeś już z Fran­ce­scą Car­ter?

Briggs po­krę­cił głową.

– Wciąż zaj­mują się nią sa­ni­ta­riu­sze. Ze­mdlała, gdy od­kryła ciało. Cho­ciaż te­raz chyba tro­chę otrzeź­wiała.

Gina we­szła do bu­dynku i przez otwarte drzwi zaj­rzała do sali we­sel­nej. Po­li­cjanci roz­ma­wiali z ludźmi w ma­łych grup­kach. Jej uwagę przy­kuła zna­joma twarz wła­ści­ciela An­gels Arms, Sa­mu­ela Avery’ego. Szara cera i zmar­twie­nie spra­wiały, że wo­kół jego ust i oczu utwo­rzyły się zmarszczki, a kiedy w bu­dynku za­pa­lono świa­tła, wy­glą­dał sta­rzej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Do­bie­gał sześć­dzie­siątki, a Gina nie ro­zu­miała, co wi­działy w nim ko­biety.

Sa­muel za­brał rękę z po­ślad­ków pła­czą­cej to­wa­rzyszki, któ­rej ja­sne włosy przy­kle­iły się do twa­rzy. Gina po­krę­ciła głową. Nie za­wsze cho­dziło o to, że babki na niego le­ciały, ale gość po­tra­fił wy­ko­rzy­stać każdą sy­tu­ację. Na jego twa­rzy od­ma­lo­wało się współ­czu­cie, gdy po­cie­szał młodą ko­bietę, ale w jego oczach skrzyła się wy­raźna na­dzieja, że je­śli wy­star­cza­jąco mocno na­ci­śnie, prze­nie­sie tę tro­skę do sy­pialni. Wła­śnie na tym po­le­gała jego gra. Gina znała go aż za do­brze. Kiedy się ob­ró­cił, do­strze­gła, że chowa ko­szulę w spodnie. Po­sta­no­wiła póź­niej do niego wró­cić, gdy już spraw­dzi, co się dzieje w po­koju ofiary.

Na ko­ry­ta­rzu ro­dzice tu­lili za­pła­kaną pannę młodą, która miała roz­dartą z boku suk­nię i ka­wa­łek chleba w mi­ster­nie uło­żo­nym koku.

Gina skrę­ciła za róg, aby do­stać się na schody. Miej­sce to zo­stało świet­nie ozna­czone przez tech­ni­ków, któ­rzy w kom­bi­ne­zo­nach krę­cili się tam i z po­wro­tem, wno­sząc na górę pu­dła i skrzynki, go­towi roz­po­cząć ka­ta­lo­go­wa­nie wszyst­kich po­ten­cjal­nych do­wo­dów z miej­sca zda­rze­nia.

Prze­łknęła ślinę, ob­ser­wu­jąc całą ak­cję. Za­le­d­wie go­dzinę temu le­żała na so­fie i oglą­dała z córką film. Od tam­tej pory tyle się wy­da­rzyło. Przy­wy­kła do na­głych we­zwań, ale Han­nah miała to jej za złe. Kiedy córka była mała, Gina czę­sto pa­ko­wała ją do sa­mo­chodu i pod­rzu­cała zna­jo­mym, by sama mo­gła je­chać do pracy. Te­raz do­kład­nie wie­działa, skąd nie­chęć Han­nah do ta­kich sy­tu­acji.

– Pro­szę – po­wie­dział Ber­nard, po­da­jąc jej kom­bi­ne­zon, rę­ka­wiczki, cze­pek i ochra­nia­cze na buty. – Ubierz się, nim pój­dziesz da­lej, i nie chodź środ­kiem ko­ry­ta­rza.

– Dzięki. – Wło­żyła kom­bi­ne­zon na spodnie i swe­ter. Idąc za nim, wkła­dała rę­ka­wiczki. W po­koju znaj­do­wało się już kilka znacz­ni­ków do­wo­do­wych. Gina spoj­rzała na ko­modę i krew, którą roz­ma­zano
na jej wierz­chu. Na pod­ło­dze usta­wiono ścieżkę z płyt, po któ­rej można było cho­dzić. Po­miesz­cze­nie roz­świe­tlił błysk, osoba w kom­bi­ne­zo­nie ro­biła zdję­cia, które póź­niej tra­fią do Giny.

W po­koju nie znaj­do­wało się nic nie­zwy­kłego. Wy­glą­dał jak każdy inny ho­te­lowy apar­ta­ment. Na sto­liku przy oknie le­żała ulotka, da­lej znaj­do­wała się półka z ze­sta­wem do pa­rze­nia her­baty, a na prawo była ła­zienka. Gina wsu­nęła do niej głowę. Po­miesz­cze­nie wy­glą­dało, jakby z niego nie ko­rzy­stano. Prze­szła obok niej asy­stentka z kil­koma wo­recz­kami na do­wody, fiolką z ja­kimś pły­nem i kil­koma pacz­kami wa­ci­ków.

Gina po­czuła, że pul­sują jej skro­nie, gdy spoj­rzała na bladą, młodą ko­bietę, któ­rej sa­ty­nowa su­kienka była ubru­dzona krwią. Szkar­łat z nosa pla­mił rów­nież po­duszkę i ogni­ste, rude włosy. Le­żała w nie­na­tu­ral­nej po­zy­cji, z unie­sioną szyją. Zo­stała tak uło­żona, z rę­kami na brzu­chu. Wo­kół po­duszki roz­pry­snęły się białe plamki. Przy­su­nęła się i do­strze­gła, że to płatki kwiatu. Do­piero te­raz za­uwa­żyła na pod­ło­dze znisz­czony bu­kiet skła­da­jący się z czer­wo­nych i bia­łych goź­dzi­ków.

– Czy okno było za­mknięte? – za­py­tała, ale nikt jej nie od­po­wie­dział. Mó­wie­nie przez ma­seczkę nie na­le­żało do naj­ła­twiej­szych. Po­wtó­rzyła py­ta­nie nieco gło­śniej.

Ber­nard uniósł wzrok znad spisu do­wo­dów.

– Tak, spraw­dzi­łem to, kiedy wszystko za­bez­pie­cza­li­śmy. Za­mek w oknie so­lid­nie trzy­mał, na­to­miast drzwi były otwarte.

Gina wy­obra­ziła so­bie, że osoba o nie­okre­ślo­nej twa­rzy i bu­do­wie wcho­dzi do po­koju. Czy pi­jana Holly nie za­mknęła drzwi na klucz, czy też wstała z łóżka, by je otwo­rzyć? Spoj­rzała na plamę krwi. Ze smugi na ko­mo­dzie prze­nio­sła wzrok na nie­wiel­kie kro­peczki na ja­sno­sza­rej ścia­nie przy drzwiach. Gina nie po­tra­fiła ana­li­zo­wać roz­bry­zgów, jed­nak wie­działa, że ob­ra­że­nia ko­biety po­wstały w progu, chyba że na­past­nik też krwa­wił. Może Holly z nim wal­czyła?

Gina spoj­rzała na nos ofiary, gdy się nad tym za­sta­na­wiała. Może Holly usły­szała pu­ka­nie, a kiedy otwo­rzyła drzwi, na­tych­miast wy­mie­rzono jej cios, przez co jej krew spry­skała ścianę, gdy za­brano to, czym ją ude­rzono. Była to broń czy może goła pięść?

– Ja­kieś ślady na­rzę­dzia, któ­rym ją ude­rzono?

– W tej chwili nie je­stem pewny – wy­mam­ro­tał Ber­nard spod ma­seczki.

Tak jak po­dej­rze­wała. Byli w po­ło­wie pracy, a ona po­trze­bo­wała kom­pletu in­for­ma­cji z miej­sca zbrodni, w tym tych, któ­rych jesz­cze nie zgro­ma­dzili. Roz­sta­wiano co­raz wię­cej znacz­ni­ków – je­den przy kępce wło­sów na dy­wa­nie, drugi przy skar­petce za drzwiami. Gina po­now­nie spoj­rzała na zwłoki mło­dej ko­biety. Więk­szość jej wło­sów spo­czy­wała splą­tana przy szyi z wy­jąt­kiem jed­nego pa­sma, które bie­gło wprost do ust. Skóra wy­da­wała się nie­mal prze­zro­czy­sta. Nie­ru­chome oczy były otwarte. Po­ściel le­żała przy jej no­gach i brzu­chu, wgnie­ce­nie po dru­giej stro­nie ma­te­raca wska­zy­wało, że w pew­nej chwili le­żała obok niej inna osoba.

Ber­nard cof­nął się i ro­zej­rzał po po­miesz­cze­niu.

– Z tego, co tu za­ob­ser­wo­wa­łem, ten po­kój nie zo­stał do­brze po­sprzą­tany czy od­ku­rzony. Mamy już kilka pró­bek wło­sów, ka­wałki pa­znokci i na­wet nie py­taj o wszyst­kie od­ci­ski pal­ców. To kry­mi­na­li­styczny kosz­mar.

Gina spoj­rzała na półkę nad łóż­kiem, na któ­rej znaj­do­wało się kilka ksią­żek, głów­nie z ko­lek­cji Re­ader’s Di­gest. Mu­siała się zgo­dzić z Ber­nar­dem, bo do­strze­gła na nich war­stwę ku­rzu.

– Przy­czyna śmierci?

Szef tech­ni­ków ru­chem głowy wska­zał na wyj­ście. Gina zde­cy­do­wała, że na ra­zie zo­ba­czyła już wy­star­cza­jąco dużo. Mu­siała wy­słu­chać prze­my­śleń Ber­narda na te­mat tego, co po­wie­działy mu do­wody.

Prze­szła po pły­tach na wy­ło­żony wy­kła­dziną ko­ry­tarz, ro­biąc miej­sce tech­ni­kom, na któ­rych cze­kało jesz­cze sporo pracy. Całą klatkę scho­dową od­gro­dzono ta­śmą po­li­cyjną.

– Mu­szę przejść. Mam tam po­kój – po­wie­działa za­pła­kana ko­bieta. To ta sama blon­dynka, którą po­cie­szał Sa­muel Avery.

Po­li­cjant, który unie­moż­li­wiał jej przej­ście, wią­zał ta­śmę.

– Na­prawdę mi przy­kro, ale pro­szę do­łą­czyć do po­zo­sta­łych w sali. Po­wia­do­mimy pa­nią, gdy bę­dzie mo­gła pani tam wejść.

Ko­bieta stała jesz­cze przez chwilę, jakby cze­kała, aż funk­cjo­na­riusz zmieni zda­nie. Kiedy uświa­do­miła so­bie, że nie da jej przejść, zła­pała rą­bek su­kienki i ze­szła po kilku stop­niach.

Ber­nard do­go­nił Ginę, zdjęli ma­seczki. Po­dra­pał się po wy­sta­ją­cej z kom­bi­ne­zonu bro­dzie i przy­gar­bił, pa­trząc na nią.

– Po­wiem ci, co wiemy już te­raz, po czym przy­go­tuję ra­port i jak za­wsze ci go prze­ślę. Za­dzwo­nię, je­śli po­jawi się coś, czym będę mógł od razu się po­dzie­lić.

Gina po­ki­wała głową.

– Do­brze, dzięki. Ale co mo­żesz po­wie­dzieć mi w tej chwili?

– Wi­dzia­łaś krew na jej no­sie i twa­rzy? Jest jej też nieco we wło­sach. Dwa urazy. Nos ewi­dent­nie zo­stał zła­many, wła­śnie stąd wzięła się ta krew. Jest też nie­duże roz­cię­cie na gło­wie, jego cha­rak­ter su­ge­ruje, że ude­rzono ją czymś twar­dym. Za­uwa­ży­łem nie­wielką plamkę krwi na pod­sta­wie lampki noc­nej, co pa­suje do mo­jej teo­rii o twar­dym na­rzę­dziu. Jak zwy­kle nie mam jesz­cze do­wo­dów na po­twier­dze­nie swo­ich słów, do­piero sek­cja zwłok i wy­niki ana­liz la­bo­ra­to­ryj­nych zwe­ry­fi­kują te do­my­sły i wskażą dal­sze do­wody. Le­żąca obok ofiary po­duszka rów­nież nosi ślady krwi, ale uło­żono ją plamą do dołu, więc nie od razu ją za­uwa­ży­li­śmy. Wstępna teo­ria jest taka, że albo ofiara zgi­nęła od ciosu w głowę, albo od udu­sze­nia po­duszką.

Gina po­ki­wała głową.

– Ogłu­szona?

– Już to po­wie­dzia­łem i będę się tego trzy­mał. Krew roz­ma­zana na po­duszce su­ge­ruje, że do­szło do walki. Po­wie­dział­bym, że ofiarę udu­szono.

– A ten, kto to zro­bił, po­ło­żył tę po­duszkę na łóżku plamą do dołu – urwała. – Na­sza ofiara wy­gląda tak, jakby ce­lowo zo­stała tak uło­żona. Za­uwa­ży­łam, że była lekko unie­siona.

– Zga­dza się. Ktoś zo­sta­wił ją z rę­kami na brzu­chu. Wy­gląda też na to, że po­sy­pał ją płat­kami kwia­tów. Wgłę­bie­nie na ma­te­racu su­ge­ruje, że w któ­rejś chwili ktoś obok niej le­żał. Układ po­ścieli wska­zuje, że nie mo­gła być to sama ofiara. Mu­simy prze­słać próbki do la­bo­ra­to­rium, a ciało prze­wieźć do kost­nicy, nim zdo­łam po­wie­dzieć ci coś wię­cej.

– Czas zgonu?

– Tem­pe­ra­tura zwłok wska­zuje na ostat­nie cztery go­dziny.

– I jesz­cze jedno. Zna­leź­li­ście jej te­le­fon?

Po­krę­cił głową.

– Nie. Jesz­cze nie. Je­śli od­naj­dzie się w mię­dzy­cza­sie, spa­kuję go do torby na do­wody i dam ci znać.

Wie­działa, że to wszystko, czego się w tej chwili może spo­dzie­wać. Myśl o du­szo­nej po­duszką, pa­ni­ku­ją­cej i pró­bu­ją­cej ode­przeć atak Holly wy­wo­łała u niej mdło­ści, jed­nak za­raz się otrzą­snęła i wy­jęła ko­mórkę z kie­szeni. Na ekra­nie zo­ba­czyła wia­do­mość od Brig­gsa:

Prze­słu­chu­jemy na sali. Przy­je­chała Wyre. Póź­niej wra­camy na po­ste­ru­nek na od­prawę. Zajmę się śnia­da­niem dla ekipy. Nikt nie wraca do domu. Mu­si­cie być na służ­bie. Briggs

Nie spo­sób, by my­ślała o je­dze­niu. Po­de­szła do du­żego okna. Kiedy zdej­mo­wała cze­pek z brą­zo­wych, splą­ta­nych wło­sów, jej uwagę przy­kuło coś błysz­czą­cego w ką­cie ogrodu. Le­d­wie za­lśniło i zga­sło. Przy­ci­snęła nos do szyby, by le­piej wi­dzieć. Do­strze­gła wy­raź­nie od­bi­ja­jący świa­tło ekran te­le­fonu, który trzy­mała osoba w od­dali.

Wy­brała nu­mer Brig­gsa, a krew tęt­niła jej w uszach.

– Od­bierz, od­bierz – mam­ro­tała.

– Harte.

– Po­ślij ko­goś do ogrodu. Po wyj­ściu z sali na lewo. Przez chwilą ktoś tam był. Wi­dzia­łam świa­tło od­bite od te­le­fonu, ale znik­nęło. Za­trzy­maj­cie tę osobę.

Roz­łą­czyła się i po­bie­gła tą samą drogą, którą tu przy­szła, ale za­plą­tała się w ta­śmę po­li­cyjną na scho­dach.

– Prze­pra­szam! – krzyk­nęła do funk­cjo­na­riu­sza.

Kiedy zbie­gała po stop­niach, serce mało nie wy­sko­czyło jej z piersi. Nie mo­gła ry­zy­ko­wać, że zgubi po­szu­ki­waną osobę. Je­śli to za­bójca Holly, za­mie­rzała go za­trzy­mać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: