Jej pierwszy błąd - ebook
Jej pierwszy błąd - ebook
O ALICE: Po śmierci pierwszego męża przeżyła załamanie, teraz życie znowu jest dla niej łaskawe.
O JEJ DRUGIM MĘŻU: Pojawienie się Nathana przywróciło Alice utracone szczęście. Prowadzą udany biznes, mają dwoje dzieci i piękny dom.
O JEJ NAJLEPSZEJ PRZYJACIÓŁCE: Razem z Beth Alice przeżywała wszystkie wzloty i upadki, szalone wieczory i trudne chwile – i wie, że dzięki niej poradzi sobie ze wszystkim. Kiedy zachowanie Nathana zaczyna budzić jej podejrzenia, Alice zwierza się swojej przyjaciółce. Jednak zastanawia się, czy w tej sytuacji postępuje właściwie. A jeśli nie, to czy jej pierwszy błąd nie będzie tym ostatnim?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-877-4 |
Rozmiar pliku: | 1 011 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Sophia, wychodzimy – wołam z holu. – Livvy, gdzie jest twoja praca domowa?
Livvy prycha i pędzi do kuchni.
– Myślałam, że włożyłaś mi ją do plecaka.
– Jestem twoją mamą, a nie służącą. Masz już osiem lat i powinnaś być bardziej odpowiedzialna. – Jestem rozdrażniona, choć prawdę mówiąc, z radością pakowałabym jej szkolny plecak kolejnych dziesięć lat, gdyby tylko oznaczało to, że pozostanie moim małym dzieckiem, które znika stopniowo, kiedy tylko odwracam wzrok. Jak to możliwe, że tyle mi umyka?
– Znalazłam – krzyczy. – A masz mój czepek na basen?
– Olivia! Och, na litość boską, masz dzisiaj basen?
Przenosi ciężar na jedną nogę i opiera dłoń na drugim biodrze, naśladując buntowniczą postawę swojej piętnastoletniej siostry.
– No tak, przecież jest środa.
– Biegnij szybko na górę i poszukaj w górnej szufladzie komody. Liczę do pięciu i chcę cię tu z powrotem widzieć. Sophia, wychodzimy! – Na końcu zdania podnoszę głos.
Nie mam pojęcia, co wyprawia na piętrze moja starsza córka. Z każdym dniem o pięć minut wydłuża się jej rytuał prostowania włosów, podkreślania oczu czarną kredką, powiększania ust ujędrniającym błyszczykiem czy czego ona tam używa. Wygląda absolutnie cudownie, gdy się w końcu pojawia, ale czy to wszystko jest naprawdę niezbędne do szkoły?
– Nie mogę znaleźć czepka – woła Olivia.
– Już jesteśmy spóźnione – krzyczę, po czym pędzę na górę. Czuję ucisk w piersi, mocno napiętą sprężynę, gdy rozpaczliwym gestem przerzucam skarpetki i majtki. – Jeśli go tu znajdę… – mamroczę, ale nie kończę zdania, bo nie jestem do końca pewna, jakiej groźby użyć. – Miałaś go w zeszłym tygodniu?
– Tak – odpowiada Livvy cicho, wyczuwając mój nastrój.
– A pamiętasz, czy wróciłaś z nim do domu?
– Tak, na pewno – deklaruje z przekonaniem, wiedząc, że gdyby powiedziała coś innego, puściłyby mi nerwy.
Ucisk w piersi słabnie, gdy zauważam matowy gumowy czepek w rogu szuflady.
– Świetnie – mówię do siebie cicho, po czym dodaję głośniej, zanim zbiegnę po schodach: – Livvy, naprawdę musisz się obudzić. Sophia, wsiadamy do samochodu.
– Idę – woła moja druga córka z rozdrażnieniem, jakby musiała to powtarzać po raz trzeci. Tak głośno słucha muzyki, że kto wie, może już to mówiła.
Z naburmuszoną miną siada na miejscu pasażera i od razu rozkłada osłonę przeciwsłoneczną, żeby przejrzeć się w lusterku podczas jazdy.
– Nie spędziłaś właśnie poprzedniej godziny na tym samym? – pytam.
Prycha z niezadowoleniem i składa osłonę z takim rozmachem, na jaki pozwalają zaczepy.
– O której dzisiaj wrócisz? – pytam dziesięć minut później, pochylając się ku niej policzkiem. Całuje mnie w niego niechętnie. Znów zaczęła to robić, odkąd uzgodniłyśmy, że będę parkować nieco dalej od szkoły.
– Mam dodatkowe zajęcia z matematyki i pewnie na nie pójdę – odpowiada. – Co będzie na obiad?
Dopiero zjadłyśmy śniadanie, od lunchu dzielą nas co najmniej cztery godziny, a ona już chce wiedzieć, co będzie na obiad? W myślach przeglądam zawartość lodówki. Nie wygląda to szczególnie zdrowo. Udałoby mi się najwyżej upichcić jakiś makaron.
– A co byś zjadła? – Uśmiecham się.
Wzrusza ramionami.
– Wszystko jedno. Coś dobrego?
Przyciągam ją do siebie i całuję w czubek głowy.
– Biegnij już. Skoczę do Marks and Spencer, jeśli znajdę czas.
Uśmiecha się i wysiada z samochodu.
– Pa, świrusko.
– Pa, babolu – odpowiada z chichotem jej młodsza siostra, która siedzi z tyłu.
Opuszczam szybę, gdy przejeżdżamy obok, i wołam do niej, ale już utkwiła wzrok w komórce, nie widzi i nie słyszy, co się dzieje wokół.
– Podnieś głowę – szepczę do niej pod nosem. – Nawet nie zauważysz, kiedy coś cię ominie.
Podbiegam z Olivią do jej szkoły, co nie jest łatwe na takich obcasach.
– Kocham cię – mówię, zanim popędzi na plac zabaw, by dołączyć do gry w piłkę, nie oglądając się za siebie.
– Pani Davies, czy mogę pani zająć chwilę? – woła do mnie przez plac zabaw pani Watts.
Celowo unikam kontaktu wzrokowego. Nie mam na to czasu. Zerkam na zegarek, by dać jej do zrozumienia, że się spieszę.
– Przepraszam, to nie potrwa długo – dodaje. – Może wejdziemy do sali?
Znów zerkam na zegarek.
– Już jestem spóźniona, czy możemy porozmawiać tutaj?
– Oczywiście. Tylko że… – Rozgląda się ukradkiem, ale jest na tyle wcześnie, że wokół nie ma zbyt wielu rodziców. – Mieliśmy wczoraj pewien incydent na placu zabaw.
Znów ten ucisk w piersi, marszczę brwi.
– Jakiego rodzaju incydent? – pytam, zmuszając się do zachowania spokoju.
Nauczycielka kładzie dłoń na moim ramieniu, by dodać mi otuchy, ale jej gest ma zupełnie odwrotny skutek.
– Och, to nic poważnego. Zwykła sprzeczka pomiędzy dziewczynkami. – Przewraca oczami. – Pani wie, jakie są dziewczynki.
– Czy Olivia brała w tym udział? – pytam.
– Podobno tak. Padło kilka niemiłych słów, a Phoebe Kendall twierdzi, że Olivia zagroziła, iż przestanie się z nią bawić. Jestem przekonana, że to tylko drobne nieporozumienie podczas zabawy, ale Phoebe była potem zdenerwowana.
Wyobrażam sobie.
– Olivia nic mi wczoraj nie powiedziała. Rozmawiała pani z nią?
– Zamieniłam z nią wczoraj parę słów – odpowiada, znów się rozgląda, po czym dodaje przyciszonym tonem: – Tyle że nie pierwszy raz Olivia bierze udział w sprzeczce tego rodzaju.
Przyglądam się jej, próbując odczytać coś z wyrazu jej oczu.
– Och? – udaje mi się tylko wykrztusić.
Pani Watts przysuwa się bliżej.
– To takie bystre i radosne dziecko, ze wszystkimi chciałaby się przyjaźnić, ale w ostatnich tygodniach…
Zastanawiam się gorączkowo, co mogło się zmienić.
– Porozmawiam z nią… Dowiem się, co się dzieje.
– Może warto byłoby wpaść na pogawędkę – proponuje nauczycielka, przechylając głowę na bok.
Jej protekcjonalny uśmiech przypomina mi terapeutkę, którą kiedyś miałam. Kazała mi zamykać oczy i wyobrażać sobie, że leżę na bezludnej plaży, słońce muska ciepłymi promieniami moją skórę, a łagodne fale omywają mi stopy.
Nie poszłam na kolejną wizytę. Traktowanie mnie jak pięciolatka nie działało wtedy i na pewno nie zacznie działać teraz.
– Chętnie porozmawiam z panią i panem Daviesem dzisiaj po szkole, jeśli mają państwo czas – kontynuuje pani Watts.
– Niestety, Nathan… Pan Davies wyjechał w interesach. Przylatuje dziś po południu.
– Ach, w porządku, w takim razie może innym razem. Jestem przekonana, że nie ma powodów do niepokoju, to tylko coś, co powinniśmy mieć na oku.
– Oczywiście – odpowiadam, po czym odwracam się na pięcie i wpadam na grupę dziewczynek grających w klasy. – Porozmawiam z nią dziś wieczorem.
Mamroczę coś na przeprosiny do niezadowolonych dzieci, gdy przechodzę na palcach pomiędzy cyframi wyrysowanymi jaskrawą kredą na asfalcie.
– Wow, nieźle się odpicowałaś jak na tak wczesną porę – woła Beth, przemykając obok mnie w adidasach i sportowej lycrze. Jej córka Millie biegnie za nią.
– Cześć, ślicznotko – zwracam się do nadąsanej ośmiolatki. – Co słychać?
– Zaspała – odpowiada Millie, po czym teatralnie przewraca oczami, wskazując na swoją matkę. – A teraz wszyscy za to płacimy.
Beth odwraca się i wystawia do nas język.
– Podrzucę tylko tę małą damę do szkoły i cię odprowadzę.
Stukam palcem w zegarek.
– Już jestem spóźniona – wołam za nią. – Później się zobaczymy.
Ale Beth już dotarła z Millie do placu zabaw. Zaczynam iść, wiedząc, że za chwilę mnie dogoni.
– No to dokąd się wybierasz taka odstrzelona? – pyta na poły oskarżycielskim tonem, gdy zrównuje ze mną krok.
Zerkam na czarną spódnicę – jest nieco obcisła, to fakt. I na czerwony top, może zbyt nisko wycięty. Żakiet jednak trochę mnie osłania. Nagle dociera do mnie, co mogła sobie pomyśleć pani Watts, i otulam się nim ciaśniej.
– Muszę się dokądś wybierać, żeby tak wyglądać? – Śmieję się lekko, choć nie przestaję martwić się o Olivię.
– Wszystko, co nie jest piżamą i sportowym ciuchem, jest nienormalne o tej porze – odpowiada Beth. – No więc to, że tak wyglądasz, podczas gdy my, zwykli śmiertelnicy, nie mieliśmy nawet czasu umyć zębów, jest naprawdę niesprawiedliwe. W sumie to powinno być zabronione.
– To jest mój typowy strój do pracy. Nic wyjątkowego.
Oblewam się rumieńcem, gdy Beth unosi brwi. Kogo próbuję oszukać?
– Wierzę ci, nawet jeśli nikt inny by tego nie zrobił. – Puszcza do mnie oko.
Uśmiecham się, choć czuję falę żaru na policzkach.
– Słyszałaś, że dziewczynki się wczoraj pokłóciły?
Patrzy na mnie z konsternacją i kręci głową.
– Nie, dlaczego, coś się stało?
– Pani Watts właśnie mi powiedziała, że kilka z nich wdało się w jakąś sprzeczkę. Podobno Phoebe i Livvy brały w tym udział. Zastanawiam się, czy Millie cokolwiek mówiła.
– Nie, ale mogę ją zapytać, jeśli chcesz.
– Pewnie lepiej nie robić z tego teraz wielkiej sprawy – odpowiadam. – Zaczekam, aż Livvy sama coś powie.
– Okej. Jutrzejszy wieczór nadal aktualny?
– Pewnie! Nathan wraca dzisiaj i już wie, że jutro ma dyżur przy dzieciach.
– To mi się podoba. – Beth wybucha śmiechem. – Mężczyzna, który zna swoje miejsce w szeregu.
– Masz ochotę na coś konkretnego? – pytam. – Jedziemy do centrum czy zostajemy tutaj? W SoHo otworzyło się niedawno zupełnie nowe miejsce. Nathan zaprosił tam klienta i nie mógł się nachwalić.
– Jasne, możemy spróbować. Chociaż z drugiej strony kasę dostanę dopiero za trzy dni, więc jeśli to droga knajpa, chyba będziemy musiały to przełożyć na po wypłacie.
– Nie przejmuj się, ja stawiam – deklaruję i widzę, że od razu mruży oczy. Gryzę się w język, żałując, że nie mogę cofnąć tych słów. Nie chciałabym, by Beth myślała, że traktuję ją z góry, naprawdę chciałabym pomóc. Musi upłynąć chwila, zanim mój mózg dogoni usta i zrozumiem, że być może milej widziana byłaby pomoc w postaci czegoś bardziej wartościowego niż przepłacony posiłek w modnej restauracji.
– Nie wygłupiaj się – mówi w końcu, a ja dyskretnie wzdycham z ulgą. – Może jutro zjemy pizzę, a do miasta pojedziemy w przyszłym tygodniu?
– No to mamy plan.2
– Czyli idziemy w burgund i złoto do salonu w Belmont House? – pytam zgromadzoną wokół mnie ekipę, która przygląda się ustawionym przed nią kolażom.
– Próbowałam kombinować z szafirowym z białymi akcentami – oświadcza Lottie, nasza młodsza projektantka, odruchowo gryząc ołówek – ale nie wygląda nawet w połowie tak dekadencko jak burgund.
– Świetnie – kwituję, zbierając dokumenty, które rozrzuciłam na stole w trakcie spotkania. – W takim razie pokażemy im to i zobaczymy, co sądzą. Coś jeszcze?
– Dostałem właśnie parę pytań z księgowości – wtrąca Matt – ale mogą zaczekać do powrotu Nathana z Japonii.
Gdy zerkam na zegarek, mój oddech przyspiesza.
– Ma lądować mniej więcej za godzinę, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jak nie będzie opóźnień, pewnie jeszcze tu wpadnie. Jesteś pewien, że to może zaczekać do jutra, jeśli mu się nie uda?
– Jasne – mówi Matt. – To nic pilnego.
– Okej, w takim razie jeśli to wszystko… – Rozglądam się i widzę tylko potakujące głowy.
– Mogę zamienić z tobą słowo? – pyta Lottie, która została w sali po tym, jak cała ekipa już wyszła.
– Pewnie. – Uśmiecham się. – Co się dzieje?
– Zastanawiałam się, czy mogłabym wziąć udział w twoim jutrzejszym spotkaniu w Belmont House.
Rozważam to przez chwilę.
– Chodzi o to, że mam mnóstwo pomysłów i naprawdę czuję, że mogłabym mieć swój wkład w ten projekt. – Spogląda na mnie i otwiera usta, gdy dochodzi do wniosku, że popełniła gafę. – Nie żeby z tym projektem było coś nie w porządku – dodaje w pośpiechu. – Wszystko jest w porządku, a nawet więcej, a ty to wszystko obwiązałaś wielką złotą wstążką, dodając jeszcze podpis samej Alice Davies… – Zaczyna się plątać, a ja czekam z uniesioną brwią.
– Nie widzę przeciwwskazań – informuję ją, gdy urywa, by zaczerpnąć powietrza. – Możesz nawet to spotkanie poprowadzić, jeśli chcesz.
Z jej ust wyrywa się mimowolny pisk – udaję, że tego nie słyszałam, choć jej reakcja wywołała u mnie uśmiech.
Nie mogę się nadziwić, jakie postępy poczyniła Lottie w krótkim okresie pracy tutaj. Była cicha jak myszka, gdy dołączyła do AT Designs, nie potrafiła spojrzeć nikomu w oczy. Pamiętam, jak zapytałam ją podczas rozmowy kwalifikacyjnej, gdzie widzi siebie za dziesięć lat, a ona szeptem odpowiedziała: „Za pani biurkiem”. Kontrast pomiędzy jej zachowaniem a słowami sprawił, że niemal wyplułam kawę. Dałabym jej pracę tylko z tego powodu.
Przez tydzień zachowywała się jak niemowa, tylko kiwała głową albo nią kręciła, gdy było to potrzebne, ale ja wiedziałam, że coś się w niej kryje. Dostrzegłam to, choć Nathan nie chciał mi uwierzyć.
– Mówię ci, wybrałaś złą kandydatkę – oświadczył przy kolacji po drugim dniu pracy Lottie. – Potrzeba nam kogoś, kto coś w sobie ma… Ona nie będzie nawet w stanie rozmawiać z klientami.
Z uśmiechem pokręciłam głową.
– Jest młoda i nieśmiała, ale w głębi ducha ambitna i ma prawdziwą smykałkę do urządzania wnętrz. Przypomina mi kogoś, kogo znałam.
Nathan w odpowiedzi uśmiechnął się cierpko.
– Daję jej dwa tygodnie.
Minęło sześć miesięcy, a w tym czasie Lottie naprawdę wyszła ze swojej skorupy. Nie dość, że potrafi rozmawiać z klientami, to jeszcze samodzielnie prowadzi jeden czy dwa małe projekty.
– Mam ochotę powiedzieć: „A nie mówiłam” – szepnęłam do Nathana dyskretnie, gdy Lottie prezentowała swoje pomysły na nową restaurację, której składaliśmy ofertę w zeszłym tygodniu.
– Mądrala. – Uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z Lottie.
Nie da się zaprzeczyć, że poczułam przypływ satysfakcji na myśl, że to ja miałam rację, a nie on. Nasza pokojowa rywalizacja to część tego, kim jesteśmy, czy to w pracy, podczas meczu tenisa czy gry w kalambury z dziewczynkami. Ważniejsza była jednak ulga, że w Lottie znajdę protegowaną, która nieco mnie odciąży. Nathan rewelacyjnie radzi sobie z biznesowym aspektem naszej firmy, która dawno nie była w tak świetnej kondycji. Dopóki jednak nie dołączyła do nas Lottie, to ja byłam jedyną kreatywną. Teraz mam kogoś, na kim mogę się oprzeć, kto może przejąć część odpowiedzialności, a to oznacza, że łatwiej mi w nocy zasnąć.
Nathan rzadko głośno przyznaje się do błędu, ale widać, że zgadza się, iż Lottie jest dla nas ważnym nabytkiem, ponieważ tuż przed odlotem do Japonii zarekomendował ją do podwyżki.
– Jest warta swojej wagi w złocie – oświadczył, stojąc w holu z walizką. – Żałuj, że nie widziałaś jej na spotkaniu w Langley Kitchens. Dosłownie jedli jej z ręki.
– Hm, mnie nie musisz przekonywać – odparłam ze śmiechem. – Przecież mówiłam, że tak będzie, pamiętasz?
– Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej, bo mogłem poprosić, żeby leciała ze mną do Japonii.
– Serio? – Zaskoczył mnie tym, choć nie wiedziałam czemu. Przecież sama nie chciałam lecieć.
– Jeszcze nie jest za późno, jeśli zmieniłaś zdanie – odparł łagodnie, biorąc mnie w ramiona.
– Nie wygłupiaj się. – Odsunęłam się, serce waliło mi w piersi. – Nie mogę lecieć, muszę myśleć o dzieciach.
– Twoja mama wzięłaby je do siebie bez chwili namysłu, przecież wiesz.
W moim umyśle szalały wizje tego, przez co musiałabym przejść, żeby wsiąść z nim do samolotu. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy paniczny strach przeniknął każdy nerw w moim ciele, wywołując mrowienie w koniuszkach palców.
– Rozmawialiśmy o tym – syknęłam.
– Mówię tylko, że jeszcze jest czas – odparł, odsuwając się ode mnie. – Tylko tyle.
– Zobaczymy się w środę – skwitowałam. – Baw się dobrze.
– Jak mogę się dobrze bawić bez ciebie? – zapytał ze smutkiem.
– To Japonia, jak mógłbyś się nie bawić?
– Bądź grzeczna – mruknął. Puścił do mnie oko, idąc do samochodu zaparkowanego na podjeździe.
– Zadzwoń, jak tylko wylądujesz, dobrze?
Gdy się nie odezwał, zaczęłam gorączkowo wydzwaniać na jego komórkę co kilka minut, podczas gdy w mojej głowie rozgrywały się sceny jak z horroru. Samolot się rozbił, Japonię nawiedziło trzęsienie ziemi, a potem tsunami. Gdy w końcu udało mi się z nim połączyć, byłam niemal pewna, że to w zasadzie niemożliwe, aby wciąż żył.
– O Boże! – zawołałam, gdy nareszcie odebrał. – Nic ci nie jest?
– Przepraszam, kochanie – odparł ochryple, jakbym właśnie obudziła go z głębokiego snu. – Gdy tylko wysiadłem z samolotu, zadzwonił telefon, a jak już dotarłem do hotelu, musiałem się na kilka godzin położyć.
– Myślałam, że coś ci się stało. – W moim głosie nadal pobrzmiewała nuta histerii, choć przestało mnie już boleć w piersi.
– Nie chciałem przysparzać ci zmartwień – oświadczył cierpliwie. – Nic mi nie jest.
Usłyszałam brzęk kostek lodu w szklance.
– Gotowy na ważne spotkanie jutro? – zapytałam. – Masz wszystko, czego ci trzeba?
– Tak, Lottie przesłała mi materiały, mam też wszystkie twoje makiety. Omówię z nimi cały projekt i dopilnuję, żebyśmy się co do wszystkiego zgadzali.
– Nawet jeśli ci się to nie uda, jestem gotowa na ustępstwa – odparłam, śmiejąc się nerwowo. – Naprawdę mi na tym zależy, Nathanie. Ten projekt może nas przenieść do wyższej ligi.
– Na którą zasługujesz.
– Na którą zasługujemy.
– AT Designs to twoje dziecko. To od wizji twojej i Toma wszystko się zaczęło.
– Możliwe, ale to dzięki tobie u mego boku przez te ostatnie lata udało się tę wizję przekuć w dzisiejszy sukces. A ja wiem, że możemy zajść jeszcze dalej.
– To jest ogromny projekt, Alice. Czy jesteś całkowicie pewna, że zdołasz go na siebie wziąć?
Wiedziałam, do czego nawiązuje, i pozwoliłam, by ogrom tego zadania mnie przygniótł. Przez chwilę oswajałam się z tym uczuciem jak setki razy wcześniej, czekając, żeby się przekonać, jak się tym razem zmaterializuje.
– To dwadzieścia osiem mieszkań – kontynuował, jakby czytał mi w myślach. – Nasze największe zlecenie do tej pory. Naprawdę myślisz, że sobie poradzisz?
– Absolutnie – odparłam ze stanowczością, która przeczyła panice wzbierającej w moim brzuchu. – Nigdy jeszcze nie czułam się na nic tak gotowa jak na to.
Wtedy, po kieliszku wina lub dwóch, naprawdę tak myślałam. Teraz jednak, trzy dni później, nie czuję się już taka pewna swoich umiejętności i emocji. Nic się przez ten czas nie zmieniło, w każdym razie nie wyczuwalnie. Tego dnia jednak po prostu coś jest inaczej, jakby ta kolejka górska, z której nigdy nie wysiadam, wystrzeliła z poziomu ziemi, gdzie jest spokojnie i bezpiecznie, i zatrzymała się na szczycie najwyższej pętli. Wiszę w wagoniku do góry nogami i czekam, aż ktoś mnie uratuje.
– Masz wszystko, czego potrzebujesz na spotkanie z Temple Homes? – pyta Lottie, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Chyba tak – odpowiadam, podchodząc do swojego biurka. – Jesteś pewna, że spotykam się z Davidem Phillipsem?
– Tak, od razu poprosił o spotkanie z tobą. Powiedział, że jest wielkim fanem twojej pracy.
Czuję ściskanie w żołądku, gdy sięgam po teczkę i notes w linie, unikając wzroku Lottie.
– Mówił o tobie „Al” – kontynuuje dziewczyna, a ja koncentruję się na tym, by się nie zaczerwienić. Im bardziej się staram, tym bardziej jestem czerwona. – Musiałam go nieco utemperować, powiedziałam, że masz na imię Alice. Nie znoszę, jak ludzie udają, że znają cię lepiej niż w rzeczywistości.
Przewracam oczami i uśmiecham się słabo, w duchu mówiąc sobie: „On zna mnie lepiej niż większość”.3
Kiedy moja nawigacja mówi, że zostało już mniej niż półtora kilometra do siedziby Temple Homes, zjeżdżam na pobocze i przeglądam się w lusterku. Zastanawiam się, czy się zmienił… Zastanawiam się, czy sama się zmieniłam. Przeczesuję włosy i poprawiam grzywkę palcami. Przydałoby się jeszcze trochę tuszu, więc sprawnie nakładam na rzęsy dodatkową warstwę głębokiej czerni, starając się je jak najbardziej przedłużyć szczoteczką. Muśnięcie różu, odrobina czerwonej szminki i wyglądam tak dobrze, jak tylko się da bez ingerencji chirurga plastycznego albo cofnięcia się w czasie o dwadzieścia lat. To jednak nie powstrzymuje mnie przed dodatkową próbą – naciągam mocno skórę na policzkach, zastanawiając się, kiedy upłynęły te wszystkie lata. Nigdy nie brałam tego pod uwagę, ale nagle zaczynam żałować, że czegoś sobie nie zrobiłam, żeby aż tak nie odstawać od wspomnień Davida. To niedorzeczne, wiem, ale przecież każda dziewczyna chciałaby wyglądać jak najlepiej podczas spotkania po latach ze swoją pierwszą miłością. Nie dlatego że nadal go pragnie, tylko dlatego że jakaś jej część – okej, duża część – chce, by to on nadal jej pragnął.
– Alice, wow, wyglądasz świetnie – mówi, podchodząc do mnie przy recepcji. Szacuje mnie wzrokiem od stóp do głów z wyraźną przyjemnością, a ja cieszę się, że się postarałam. Oszukiwałam się, gdy się rano ubierałam, że mój strój to tylko subtelne rozwinięcie tego, co normalnie bym włożyła, ale Beth od razu zauważyła zmianę, gdy mnie zobaczyła, Lottie też powiedziała, że czerwony idealnie pasuje do mojej karnacji. Może więc wcale nie było to takie subtelne.
– David, o Boże, w ogóle się nie zmieniłeś – odpowiadam, choć to nieprawda, a ja muszę się postarać, aby ukryć szok. Przez wiele lat wyobrażałam go sobie tak, jakby opierał się upływowi czasu, podczas gdy sama się starzałam. On jednak starzał się ze mną. Ciemną czuprynę zastąpiła łysa czaszka, tak lśniąca, że odbijają się w niej punkty świetlne, a jego idealna sylwetka, sześciopak, na widok którego mdlały wszystkie dziewczyny, zniknęła pod nadprogramowymi czterdziestoma kilogramami.
– Co u ciebie słychać? – pyta, całując mnie w policzek.
– Dobrze, naprawdę dobrze.
– Słyszałem o Tomie. – Prowadzi mnie do sali konferencyjnej. – Bardzo mi przykro.
Ludzie często mówią takie rzeczy, kiedy są do mnie zwróceni plecami. Wydaje im się chyba, że tak jest łatwiej. Może dla nich. Zapytajcie jednak kogokolwiek, kto przeżył coś takiego, a dowiecie się, że wszyscy wolą, gdy ludzie są bezpośredni, a nie próbują zamieść sprawę pod dywan albo, co gorsza, całkowicie unikać niezręcznego tematu.
– No to jak żyjesz? – pyta z powagą.
– Dobrze, dziękuję. Firma świetnie sobie radzi, co mnie bardzo cieszy.
– I wyszłaś ponownie za mąż? – To bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. Jestem zaskoczona jak zawsze, kiedy ludzie, których nie widziałam od lat, zachowują się tak, jakby wiedzieli o mnie więcej, niż powinni. Ciekawe, co jeszcze wie.
– Tak – potwierdzam. – Pod pewnymi względami miałam wielkie szczęście.
– Cieszę się, że zdołałaś stworzyć dla siebie nowe życie po tym, co się wydarzyło.
Uśmiecham się blado.
– A co u ciebie? – pytam. Zachowałabym się nieuprzejmie, gdybym chociaż nie udawała, że interesuje mnie to, co wydarzyło się w jego życiu, odkąd się ostatni raz widzieliśmy. – Wszyscy wiedzą, że Temple Homes to prawdziwy sukces.
Uśmiecha się, a jego oczy znikają pod fałdami skóry wokół. Nie mieści mi się w głowie, że to ten sam człowiek, mężczyzna czy też chłopak, który pozbawił mnie cnoty w pewną letnią noc po balu na zakończenie szkoły.
– Firma radzi sobie naprawdę dobrze, ale moje małżeństwo padło, niestety, ofiarą jej sukcesu.
Opuszczam oczy skrępowana osobistym zwrotem tej rozmowy.
– Wielka szkoda.
– Bywa – mówi. – Chyba nie można mieć wszystkiego.
– Ale na pewno jesteś bardzo dumny z tego, co tutaj osiągnąłeś. – Rozglądam się po sali konferencyjnej, na ścianach wiszą liczne wizualizacje obiektów budowlanych.
– Tak – oświadcza, wypinając pierś i prostując plecy w fotelu. – Ale myślę, że możemy zajść jeszcze dalej, i tutaj wkraczasz ty. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe kontaktu z AT Designs, ale widziałem wiele twoich projektów, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
– Oczywiście, że nie – odpowiadam z uśmiechem. – Miło mi to słyszeć.
W pomieszczeniu rozlega się dzwonek telefonu, lecz nie reaguję, bo jestem pewna, że swój wyciszyłam. Gdy jednak hałas nie ustaje, dociera do mnie, że komórka Davida leży na stole pomiędzy nami całkiem nieruchomo, więc zaczynam przetrząsać torebkę.
– Wybacz, przepraszam. – To Nathan, więc odrzucam połączenie.
– No więc projekt Bradbury Avenue to… – zaczyna mówić, ale znów przerywa mu dzwonek mojego telefonu.
– Bardzo cię przepraszam, już to wyłączam. – Znów odrzucam połączenie i wyciszam dźwięk, jednak panika już zaczyna narastać, nie mogę się skoncentrować na słowach Davida. Notuję wszystko, ale gdy kolejne wyciszone połączenia rozświetlają moją komórkę, moje pismo staje się coraz mniej wyraźne.
– Okej, zostaw to mnie – oświadczam, wstając, żeby wcześniej zakończyć to spotkanie. – Zadzwonię do ciebie, gdy będę mieć jakieś pomysły do pokazania.
– Może następnym razem pogadamy przy kolacji? – proponuje i dłużej niż to konieczne przytrzymuje dłoń, którą mu podałam.
– Lepiej chyba będzie ograniczyć się do spraw zawodowych – odpowiadam ze śmiechem.
Bez żadnego ostrzeżenia jego ręce lądują na moich pośladkach i przyciągają mnie bliżej.
– Nikt nie musi wiedzieć – sapie mi do ucha. Kwaśny zapach kawy uderza w moje nozdrza, więc odwracam głowę. Chwyta za jedną z moich piersi i mocno ją ściska. – Byliśmy dobrzy w te klocki, ty i ja. Na pewno nadal jesteśmy.
– Nigdy więcej nie waż się tego robić – syczę i odpycham go, kładąc obie dłonie na jego piersi.
Ma urażoną minę, jakby nie rozumiał, że źle postąpił.
– Myślałem…
– Co myślałeś? Że tylko dlatego, że kiedyś coś nas łączyło, masz prawo znów spróbować.
– No t-tak – jąka się.
Muszę przywołać całą siłę woli, żeby go nie spoliczkować.
Szybko zbieram swoje rzeczy ze stołu i odwracam się w stronę wyjścia.
– To była totalna strata mojego czasu.
– Ale projekt… – woła za mną. – Co z projektem?
Nie odpowiadam, pozwalam mu się domyślić.
Cała dygoczę, gdy wsiadam do samochodu, klamka mi się wyślizguje, zanim z oburzeniem zatrzasnę za sobą drzwi. Jak śmiał zakładać, że to będzie coś więcej niż spotkanie biznesowe?
Zerkam na swoją bluzkę, na rozpięte guziki i uderzam dłońmi o kierownicę w przypływie frustracji.
– Niech to szlag! – wołam głośno.
Co ja sobie myślałam? Czy nie jestem równie winna jak on? Jaką wiadomość przesyłałam swoimi żałosnymi wysiłkami powstrzymania upływu czasu? Po chwili biorę się w garść. Nie. To, jak się ubieram, nie daje mu prawa, żeby się do mnie dobierać.
Pod wpływem gniewu zapomniałam całkiem, że Nathan próbował się do mnie dodzwonić. Gdy zerkam na telefon, zauważam dwanaście nieodebranych połączeń od niego i jedno ze szkoły.
– O cholera! – mówię, gdy zasycha mi w ustach. Moje serce bije dwa razy szybciej niż normalnie. – Nathan, to ja – wyrzucam z siebie, gdy odbiera. – Co się stało?
– Gdzie jesteś? – pyta.
– Dopiero wyszłam ze spotkania – odpowiadam nerwowo. – Co się stało? Coś z dziewczynkami?
– Chodzi o Livvy.
Czuję, że nie mogę oddychać.
– C-co się stało? – wyjąkuję, w głowie opracowując najszybszą drogę do szkoły. Przekręcam kluczyk w stacyjce, ale silnik nie zapala. Gdy ponawiam próby, narasta we mnie panika. Nagle uświadamiam sobie, że muszę najpierw nacisnąć pedał.
– Co się stało? Gdzie ona jest? Jak się czuje? – Pytania padają niemal równocześnie.
– Czuje się dobrze. Ale miała w szkole mały wypadek.
– Jaki wypadek? – pytam, gdy z piskiem opon wyjeżdżam z parkingu Temple Homes i skręcam w kierunku szkoły.
– Podobno uderzyła się w głowę.
Czuję fizyczny ból, biorę wdech.
– O Boże!
– Okej, posłuchaj mnie. – Nathan przybiera stanowczy ton. – Chcę, żebyś wzięła kilka głębokich wdechów i się uspokoiła.
Próbuję robić to, co mówi, jednak moje płuca przestały działać. Nie nabierają powietrza, którego potrzebuję. Moje oddechy są coraz krótsze, płytsze, gdy siłą woli zmuszam samochód nauki jazdy przede mną, żeby trochę przyspieszył.
– Alice, posłuchaj – powtarza Nathan. – Musisz zwolnić i skoncentrować się tylko na oddechach, długie powolne oddechy.
Byłoby mi łatwiej, gdybym mogła zamknąć oczy, ale samochody nadjeżdżają ze wszystkich stron. Przecinają mi drogę, wpychają się przede mnie. Ryczą klaksony, a ja nie mam pojęcia, skąd dobiegają dźwięki ani do kogo są skierowane.
– W porządku? – pyta Nathan.
Kiwam głową, zaciskając wargi.
– Alice?
– Tak.
– Chcesz, żebym został na linii, dopóki nie dotrzesz na miejsce, czy mam im dać znać, że już jedziesz?
– A możesz do nich zadzwonić? – pytam.
– Gdzie jesteś? Jak długo to potrwa?
– Ja… w-właśnie wyjechałam z siedziby Temple Homes. – Jąkam się, ponieważ naprawdę nie pamiętam, gdzie jestem, a nie dlatego, że próbuję coś ukryć. – A ty gdzie jesteś?
– Właśnie wyszedłem z lotniska i chciałem jechać prosto do biura, jeśli to ci nie przeszkadza.
– Jasne, zobaczymy się w domu.
– Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz z Livvy. Jestem pewien, że to nic groźnego.
Dopiero wtedy przychodzi mi do głowy, że Nathan nie wie o rozmowie, którą odbyłam tego ranka z panią Watts. Zastanawiam się, czy problem nie jest większy, niż wszystkim nam się wydaje.
– Nie brzmiało to groźnie, gdy do mnie zadzwonili – kontynuuje. – Pewnie martwią się tylko o wstrząs mózgu i chcą być kryci.
Kończę rozmowę i nastawiam głośniej radio, próbując w ten sposób zagłuszyć hałas w swoim mózgu.
Gdy docieram do szkoły, parkuję na miejscu zarezerwowanym dla dyrekcji i ni to idę, ni biegnę do gabinetu, bardzo starając się nie okazywać, jak się czuję.
– Ach, dzień dobry, pani Davies – wita mnie Carole, szkolna sekretarka, siląc się na radosny ton. Jestem przekonana, że na mojej teczce jest napisane wielkimi czerwonymi literami: „Ostrożnie: tragicznie owdowiała”. – To nic poważnego, Olivia tylko się przewróciła.
– Nic jej nie jest? – pytam, idąc za nią przez skrzydłowe drzwi.
Moje obcasy stukoczą po lśniącej drewnianej podłodze. Czuję charakterystyczny odór gotowanej kapusty, taki sam jak mojej szkolnej stołówki trzydzieści lat temu, chociaż ani wtedy nie jedliśmy gotowanej kapusty, ani Olivia nie jada jej teraz. Wiem, bo uczy się na pamięć jadłospisu na cały tydzień i każdego dnia informuje mnie, co będzie jeść. Niemal jej współczuję z powodu ciasta czekoladowego z gęstą polewą, które stanowiło comiesięczny smakołyk każdej londyńskiej stołówki dawno temu, a którego już się nie podaje. Nawet jednak w te wyjątkowe dni w szkole czuć było woń zgniłych warzyw, a ja zaczynam się zastanawiać, skąd ten zapach. Myślę o czymkolwiek poza tym, z czym mam się zaraz zmierzyć.
– Jest już twoja mama – mówi szkolna pielęgniarka, uśmiechając się do mnie.
Spodziewam się, że zajrzę za zasłonę i znajdę Olivię nieprzytomną na kozetce z krwią tryskającą z głowy.
Odczuwam olbrzymią ulgę, gdy Olivia podnosi na mnie zagubione oczy. Nie ma krwi, opatrunku ani nawet siniaka.
– Cześć, córeczko – witam ją drżącym głosem i pochylam się, żeby nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. – Dobrze się czujesz?
Kiwa głową, a ja ściskam lekko jej kolano, walcząc z pragnieniem, by porwać ją w ramiona i odetchnąć jej zapachem; po czymś takim pielęgniarka i Carole bez wątpienia dopisałyby „neurotyczka” do mojej teczki.
– To było lekkie uderzenie – mówi pielęgniarka – ale proszę mieć na nią oko. Gdyby narzekała, że boli ją głowa, gdyby miała mdłości, trzeba będzie jechać z nią na kontrolę do szpitala.
Potakuję z uśmiechem.
– Co się stało? – pytam, gdy wsiadamy do samochodu.
– Phoebe mnie popchnęła – odpowiada Livvy płaczliwie.
Wyobrażam sobie anielską twarzyczkę Phoebe wykrzywioną w paskudnym grymasie, gdy znęca się nad moją córką. Nie mogę znieść tej myśli.
– Była dla mnie niemiła – kontynuuje Olivia szeptem, jakby ktoś mógł nas podsłuchiwać. – Więc zrobiłam, jak mi kazałaś.
Wstrzymuję oddech, nie mogąc sobie przypomnieć, co mówiłam. Mam nadzieję, że kazałam jej oddać z całej siły.
– Zignorowałam ją i sobie poszłam.
Nic nie poradzę na to, że jestem rozczarowana własną radą.
– Ale mnie popchnęła i upadłam.
– Cóż, to nie było miłe, prawda? – silę się na lekki ton, zastanawiając się jednocześnie, jak szybko mogę umówić ją do lekarza. – Myślałam, że przyjaźnicie się z Phoebe. Zawsze jest dla ciebie niemiła?
Olivia kręci głową, po czym kiwa nią, potwierdzając. Nie wiadomo, czy sama jest tego pewna.
– Tylko czasami – wyznaje. – Mówi brzydkie rzeczy, żebym się rozpłakała.
Delikatnie odsuwam włosy, które opadają na jej filuterną buzię.
– Jakie rzeczy?
Wzrusza ramionami, jakby próbowała zrzucić z nich ciężar całego świata.
– Przecież możesz mi powiedzieć – naciskam.
– Mówi, że mój pierwszy tata nie żyje.
Od razu mnie zatyka.
– Ale… ale przecież wiesz, że Tom był tatą Sophie – mówię, a ona kiwa głową. – Nie twoim.
– Wiem, ale Phoebe mówi, że był moim pierwszym tatą.
Przyciągam ją do siebie na tyle, na ile to możliwe w samochodzie.
– Posłuchaj…
– I… i… mówi, że mój drugi tata umrze tak samo jak pierwszy. – Jej oczy wypełniają się łzami, wielka kropla zawisa na jej dolnych rzęsach.
– Posłuchaj mnie – oświadczam stanowczo. Nie zamierzam przekazywać jej swoich skłonności do paranoi. – To, co spotkało tatę Sophii, zdarza się raz na milion przypadków. Nic podobnego nie spotka twojego taty. – Dyskretnie zaciskam kciuki.
Spogląda na mnie, jej wielkie niebieskie oczy są zamglone od łez.
– Obiecuję – dodaję zdecydowanie. – Może pójdziemy na lody?
– Hura! – piszczy, nie wiedząc, że jej obawy i smutek przeniosły się na mnie.4
– Tatuś wrócił! – piszczy Olivia, zbiegając w piżamie po schodach z miśkiem Nedem w dłoni.
– Hm, przepraszam panią, ale czy nie powinna pani już leżeć w łóżku? – pytam, odrywając wzrok od kolaży, które rozłożyłam na stole w jadalni.
Wysuwa dolną wargę.
– Ale przecież od wieków go nie widziałam – jęczy marudnie. – Mogę się z nim zobaczyć? Proszę. Obiecuję, że potem pójdę od razu spać.
– Miałaś iść spać już dawno temu – odpowiadam, dobrze wiedząc, że nie było na to szans. Bardzo się emocjonuje, kiedy wie, że Nathan wraca do domu, a jeśli nie stanie się to za dnia, ja wiem, że muszę być gotowa na to, iż nie zaśnie i będzie na niego czekała.
– Proszę – błaga.
Już słyszymy jego kroki na wysypanym żwirem podjeździe.
– No to biegnij. – Uśmiecham się.
– Dziękuję – mówi, obejmując mnie w pasie. – Obiecuję, że za sekundę będę już spała.
Pędzi do holu, skąd dobiegają mnie radosne okrzyki – pewnie Nathan wziął ją na ręce i kręci się z nią w kółko.
– Co słychać u mojej cudownej dziewczynki? – słyszę jego głos. – Tęskniłem za tobą. Tym razem chyba długo mnie nie było, co?
Sięgam po kieliszek z winem i wyglądam zza futryny.
– Cztery dni, osiem godzin i dwadzieścia trzy minuty. – Olivia śmieje się radośnie. – Ale chyba coś jest nie tak z moim kalendarzem, bo wydaje mi się, że o wiele dłużej.
Przytula ją mocno i mierzwi jej włosy. Obserwuję to wszystko z uśmiechem, czekając na swoją kolej. Nadal trzyma ją na rękach, gdy podchodzi do mnie. Na jego twarzy maluje się zmęczenie, ale stara się go po sobie nie pokazywać. Jego oczy rozbłyskują, a kąciki ust unoszą się, gdy na mnie spogląda.
– Tobie też się wydawało, że dłużej? – pyta cicho, po czym całuje mnie w usta.
– O wiele – odpowiadam.
– Tęskniłaś za mną?
– Zawsze za tobą tęsknię.
– Wolałabym, żebyś nie wyjeżdżał, tato – wtrąca Olivia. – Możesz już teraz zostać w domu? Na długo. – Zarzuca mu ręce na szyję i układa policzek na jego ramieniu.
– Na jakiś czas zostanę – zapewnia, łaskocząc ją pod pachą. – Chodź, zaniosę cię do łóżka. – Zaczyna wspinać się po schodach.
– Masz ochotę na drinka? – wołam za nim.
– Nie pogardziłbym dużym dżinem – odpowiada, zanim zniknie za rogiem na półpiętrze.
Spodziewałam się takiej odpowiedzi i już przygotowałam trzy cienkie plasterki ogórka. Wrzucam cztery
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.