Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Jej portret - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jej portret - ebook

To nie przypadek, że się spotkaliśmy. Być może świat oddał nam kilka zaległych
godzin, tych, które w przeszłości nam zabrano.
(…)
Spóźniliśmy się z tą miłością o… jakieś dwadzieścia lat.
Dziś jestem mężatką.
Do wczoraj myślałam, że szczęśliwą.
Dziś już nie wiem, co mam myśleć…

Maja Preis jest spełnioną kobietą. Odniosła zawodowy sukces, ma wspaniałą rodzinę i piękny dom. W pogoni za inspiracją, znudzona życiem, wyrusza w samotną podróż. Nieoczekiwanie spotyka miłość sprzed lat. Odżywają dawne wspomnienia i tęsknota za wyidealizowanym uczuciem. Maja staje przed trudnym wyborem. Jej serce rozpada się na milion kawałków, które próbuje pozbierać, aż w końcu nie ma już odwrotu…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68265-22-4
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Dom

Nowo otwarty plik za­chę­cał swoją czy­sto­ścią, aby na­pi­sać coś kon­struk­tyw­nego. Coś, co bę­dzie war­to­ściowe i zbie­rze same po­zy­tywne re­cen­zje. Oj, na­iwna. Pra­co­wała w tym za­wo­dzie od lat i do­sko­nale wie­działa, że gu­sta są tym, z czym dys­ku­to­wać nie warto. Ściany ga­bi­netu były ozdo­bione rów­nymi rzę­dami ra­mek, w które Mar­cel opra­wił okładki wszyst­kich jej ksią­żek. Nie ro­zu­miała, po co to ro­bił, lecz wy­ro­sła już z chęci ob­ję­cia ro­zu­mem wszyst­kiego, co do­ty­czyło jej ży­cia. Po­wie­ści, które wy­szły spod jej rąk, uzna­wała nie­jako za twór obcy – od­da­wała je światu i nie lu­biła do nich wra­cać. Jakby nie chciała oglą­dać się za sie­bie. Bo i po co?

Pro­ce­sowi pi­sa­nia za­wsze to­wa­rzy­szyła ci­sza. Brzę­czała jej w gło­wie róż­no­rako. Cza­sami wy­gry­wała po­godne Eine Kle­ine Na­cht­mu­sik Mo­zarta, a cza­sami nie wy­gry­wała nic. Ni­gdy nie wie­działa, ja­kie efekty przy­nie­sie praca, lecz z uf­no­ścią od­da­wała jej całe swoje ży­cie. Cze­muś prze­cież trzeba się po­świę­cić, bo czymże by­łoby ży­cie bez celu?

Ostat­nio co­raz rza­dziej za­da­wała so­bie to py­ta­nie. Była tuż przed czter­dziestką i wresz­cie za­czy­nała ro­zu­mieć, o co tak na­prawdę cho­dzi w ży­ciu. Po­przeczne zmarszczki na czole ozna­czały umie­jęt­ność dzi­wie­nia się. Kró­li­cze – zdra­dzały po­godne uspo­so­bie­nie. Tylko te lwie dzia­łały jej na nerwy. Ot pa­ra­doks, prze­cież wła­śnie przez nerwy mię­dzy jej brwiami po­wstały nie­po­żą­dane wy­żło­bie­nia.

Wzięła głę­boki wdech, li­cząc do czte­rech. Na wy­de­chu po­li­czyła do ośmiu. Po­wtó­rzyła czyn­ność kil­ku­krot­nie, wie­rząc, że jej na­stęp­stwem bę­dzie po­tok wy­pły­wa­ją­cych z wnę­trza słów, przy­bie­ra­ją­cych po­stać barw­nej, chwy­ta­ją­cej za serce hi­sto­rii. Za­mknęła na chwilę oczy, po czym po­trzą­snęła głową i z re­zy­gna­cją wstała od biurka z za­mia­rem uda­nia się do kuchni po ja­kiś sok.

– No i jak? Dasz prze­czy­tać?

– Da­ła­bym, gdy­bym miała co. Nie na­pi­sa­łam ani słowa – burk­nęła, gdy wrzu­cała do wy­ci­skarki kilka mar­che­wek.

– Nie masz weny?

– Mar­celku... – Spoj­rzała na męża z czu­ło­ścią. – Prze­cież wiesz, że nie wie­rzę w coś ta­kiego jak wena. Pi­sa­nie ksią­żek to praca jak każda inna. Po pro­stu ostat­nio umysł płata mi fi­gle i co­raz trud­niej go zdy­scy­pli­no­wać. Kiedy mu­sia­łam za­bie­gać o po­zy­cję w tym na­szym li­te­rac­kim światku, umia­łam wal­czyć o każde słowo. A te­raz?

– Te­raz już nie mu­sisz – stwier­dził.

– A może mi się nie chce? – Zmarsz­czyła czoło, dzi­wiąc się zda­niu, które pa­dło z jej ust.

– Komu jak komu, ale to­bie za­wsze się chce, ko­cha­nie. Nie znam osoby, któ­rej chcia­łoby się bar­dziej. – Cmok­nął ją w po­li­czek.

Pi­sała od za­wsze. Od­no­siła wra­że­nie, że uro­dziła się z pió­rem w ręku. Wy­cho­wana w domu peł­nym ksią­żek i mu­zyki, córka pi­sa­rza i skrzy­paczki, nie miała in­nego wyj­ścia jak tylko kon­ty­nu­ować dzieło któ­re­goś z ro­dzi­ców. Wy­brała pi­sa­nie. A może to pi­sa­nie wy­brało ją? Co prawda od dziecka grała na pia­ni­nie, śpie­wała i na­wet skoń­czyła z wy­róż­nie­niem szkołę mu­zyczną, ale na pewno nie dla­tego, że o tym ma­rzyła.

Oparta o ka­mienny pa­ra­pet ku­chen­nego okna za­my­śliła się na chwilę. Mar­cel roz­ma­wiał z kimś przez te­le­fon, płyn­nie po­słu­gu­jąc się ję­zy­kiem nie­miec­kim. Nie­zmien­nie od lat za­chwy­cał ją spo­sób, w jaki to czy­nił. Pe­łen luz i nie­wy­mu­szona kon­cen­tra­cja na, bądź co bądź, in­nym niż ro­dzimy ję­zyku. Za­zdro­ściła mu tej umie­jęt­no­ści. Ona sama błą­dziła w prze­strze­niach poza oj­czy­stą mową. Umiała my­śleć tylko w ję­zyku pol­skim.

– Od­bie­rzesz dzieci? – za­py­tała, gdy skoń­czył mó­wić.

Po­spiesz­nie wci­skał stopy w śnież­no­białe trampki. Nie­zwy­kle ce­nił so­bie wy­godę.

– Ko­cha­nie, dziś nie dam rady. Wła­śnie się do­wie­dzia­łem, że chce ze mną roz­ma­wiać sam szef sze­fów.

– Te­raz?

– Tak, te­raz. Cze­ka­łem na ten mo­ment mie­sią­cami. Dasz radę ja­koś to ogar­nąć? – Spoj­rzał bła­gal­nie na żonę.

Sło­dycz soku na­gle zmie­niła smak na gorzki. Ko­bieta spoj­rzała z re­zy­gna­cją na szklankę, po czym wy­lała jej za­war­tość do zlewu.

– Mó­wię ci, Maja, ten po­jazd zre­wo­lu­cjo­ni­zuje świat! Per­fek­cyj­nie po­łą­czy­łem tech­niczne środki zmniej­sza­jące opór po­wie­trza z in­no­wa­cyj­nymi roz­wią­za­niami sty­li­stycz­nymi. Je­stem kre­atywny. Brawo ja!

Wes­tchnęła, pró­bu­jąc opa­no­wać zde­ner­wo­wa­nie.

– Mar­cel, ale ja mam de­adline, mu­szę pi­sać. Nie mo­żesz ot tak zo­sta­wiać mnie sa­mej z czwórką dzieci na gło­wie. Nie tak się uma­wia­li­śmy. Nie tylko ja je­stem ich ro­dzi­cem.

Po tych sło­wach mąż, który w po­śpie­chu zbie­rał się już do wyj­ścia, za­trzy­mał się. Pod­szedł do żony i przy­tu­la­jąc się do jej po­liczka, wy­szep­tał jej do ucha słowa o do­zgon­nej mi­ło­ści. Za­pew­nił, jaką wspa­niałą jest ko­bietą, matką i jak świet­nie so­bie ze wszyst­kim ra­dzi.

– Mam tego dość! – Od­su­nęła się gwał­tow­nie, od­py­cha­jąc go od sie­bie.

– Czego ty masz znowu dość, Maja? – Był wy­raź­nie znie­cier­pli­wiony. – Ży­jesz jak pą­czek w ma­śle. Miesz­kasz w pięk­nym miej­scu, masz dom, o ja­kim ma­rzy­łaś, jeź­dzisz wy­pa­sioną furą, masz czwórkę zdro­wych, faj­nych dzie­cia­ków, a także miłą i pra­co­witą go­spo­się. I jakby tego było mało, je­steś speł­niona za­wo­dowo... Zro­zum, mu­szę tam iść. To dla mnie je­dyna szansa. Tak długo na to pra­co­wa­łem... Ru­chome ele­menty z przodu, po bo­kach i z tyłu po­jazdu wpły­wają na prze­pływ po­wie­trza wo­kół sa­mo­chodu. Cał­ko­wi­cie za­mknięte, zop­ty­ma­li­zo­wane pod wzglę­dem ae­ro­dy­na­micz­nym pod­wo­zie, prze­stronne wnę­trze, trzy sil­niki elek­tryczne, po­jemny li­towo-jo­nowy aku­mu­la­tor umiesz­czony po­mię­dzy osiami, po­ni­żej prze­działu pa­sa­żer­skiego. To musi się udać! Po pro­stu musi! Maja, wy­obra­żasz so­bie dy­na­mikę jazdy po­łą­czoną z mak­sy­mal­nym bez­pie­czeń­stwem? Mu­szę prze­ko­nać Niem­ców. Nie chcia­ła­byś jeź­dzić czymś ta­kim? – Pod­su­nął jej pod nos szkice naj­now­szej wer­sji po­jazdu, który ak­tu­al­nie pro­jek­to­wał.

Zbyła go smęt­nym spoj­rze­niem, co nie do końca mu się spodo­bało, ale już nie miał czasu na roz­mowy o ko­bie­cych emo­cjach. Za­pa­ko­wał szkice do czar­nej skó­rza­nej teczki, cmok­nął żonę w po­li­czek i ru­szył w kie­runku wyj­ścia.

– Mar­cel!

– Tak, ko­cha­nie? – Za­trzy­mał się w pół drogi.

– Ja na­prawdę mu­szę pi­sać. Ju­tro ty od­bie­rasz dzieci. Wpisz to w swój ka­len­darz, wy­ryj na ścia­nie, nie wiem, zrób, co chcesz, tylko o tym nie za­po­mnij ani nie sta­wiaj mnie przed fak­tem, in­for­mu­jąc, że wła­śnie wy­cho­dzisz. Nie ob­cho­dzą mnie te twoje fu­tu­ry­styczne pro­jekty. Dla mnie sa­mo­chód to cztery koła, kie­row­nica i ja­kaś tam ka­ro­se­ria. Sza­nuję twoją pracę, ale nie wy­ma­gaj ode mnie, że­bym eks­cy­to­wała się ka­wał­kiem bla­chy. By­łoby miło, gdy­byś nie za­po­mi­nał o tym, że mamy dzieci. Sama ich so­bie nie zro­bi­łam!

– Obie­cuję, że ju­tro ja się nimi zajmę. Za­wiozę na ba­sen, tańce i gdzie tylko mi ka­żesz, ale te­raz mu­szę już iść. Ko­cham cię, je­steś wspa­niała – wy­gło­sił po­chwałę i znik­nął za drzwiami.

Jesz­cze przez chwilę czuła jego za­pach. Za­wsze ją nim obez­wład­niał. Do­kład­nie wie­dział, co zro­bić, aby zmu­sić ją do ule­gło­ści, cho­ciaż ostat­nio co­raz czę­ściej za­sta­na­wiała się, ja­kim cu­dem od kil­ku­na­stu lat uda­wało im się two­rzyć w miarę udaną i har­mo­nijną ro­dzinę. Ro­dzące się w nie­wiel­kich od­stę­pach czasu dzieci były ży­wym do­wo­dem na bar­dzo udane ży­cie sek­su­alne. Tak, to za­wsze im wy­cho­dziło. Mar­cel był je­dy­nym li­czą­cym się w jej ży­ciu męż­czy­zną. Oczy­wi­ście oprócz syna. Praca sku­tecz­nie izo­lo­wała ją od reszty spo­łe­czeń­stwa, a w szcze­gól­no­ści jego mę­skiej czę­ści, która zde­cy­do­wa­nie rza­dziej się­gała po po­wie­ści wy­pły­wa­jące spod jej pióra.

Zer­k­nęła na ze­ga­rek. Do­cho­dziła pięt­na­sta. Ozna­czało to ko­niec pierw­szej zmiany. Do pięt­na­stej była pi­sarką, a po pięt­na­stej sta­wała się matką, szo­fe­rem, ku­charką – go­spo­dy­nią do­mową, uj­mu­jąc naj­ogól­niej. Co prawda pani Imke wie­lo­krot­nie pro­po­no­wała jej po­moc przy dzie­ciach, ale Maja nie chciała z niej ko­rzy­stać. Zbyt do­brze pa­mię­tała czasy, kiedy to tę­sk­niła za wła­sną matką, pa­sjami od­da­jącą się mu­zyce i za­po­mi­na­jącą o tym, co na­prawdę ważne. Nie chciała po­peł­niać jej błę­dów, dla­tego choć cza­sami pa­dała na twarz, obo­wiązki matki wy­peł­niała sa­mo­dziel­nie. By­wało, że z tę­sk­notą w sercu wspo­mi­nała czasy, kiedy jesz­cze nikt nie sły­szał o jej po­wie­ściach. Mo­gła do­pra­co­wy­wać w nie­skoń­czo­ność każde zda­nie, nie czu­jąc na ple­cach od­de­chu nie­ubła­ga­nie upły­wa­ją­cego czasu. Te­raz wszystko było ina­czej. „Pani Maju, musi pani ist­nieć w świa­do­mo­ści czy­tel­ni­ków. Jedna po­wieść rocz­nie to za mało” – sły­szała od wy­dawcy, do któ­rego nie do­cie­rały ar­gu­menty, że pi­sa­nie po­wie­ści to nie wy­pie­ka­nie bu­łek i nie two­rzą się one same, we­dług usta­lo­nej wcze­śniej re­cep­tury. Żeby każdą uczy­nić wy­jąt­kową, mu­siała po­świę­cić jej czas, a ostat­nio miała go jak na le­kar­stwo.

Rzu­ciła okiem na pu­sty plik, za­mknęła go i wy­łą­czyła lap­top. Do ob­szer­nej torby wło­żyła cztery pół­li­trowe bu­telki wody mi­ne­ral­nej i po chwili sie­działa już w au­cie przy­po­mi­na­ją­cym mi­niau­to­bus.

Włą­czyła ra­dio. Wła­śnie grali jej ulu­biony ka­wa­łek. Po­gło­śniła i za­częła śpie­wać, nie spo­strze­ga­jąc na­wet, jak szybko zna­la­zła się przed przed­szko­lem naj­młod­szej có­reczki, Mili. Dzieci aku­rat ba­wiły się na placu za­baw. Wi­dok gro­mady brzdą­ców za­wsze ją roz­czu­lał.

– Mami, mami, mami! – Mila z im­pe­tem wpa­dła w ra­miona matki, bru­dząc pia­skiem jej śnież­no­białą bluzkę.

Trzy­ma­jąc małą na rę­kach, Maja zro­biła kilka we­so­łych ob­ro­tów.

– Jak ci mi­nął dzień? – za­py­tała po pol­sku.

– Bar­dzo do­brze. Tylko tro­chę tę­sk­ni­łam – od­parła Mila, prze­pla­ta­jąc pol­skie słowa z nie­miec­kimi.

Po chwili po­de­szła do nich wy­cho­waw­czyni.

– Mila była bar­dzo grzeczna. Pięk­nie zja­dła cały ta­lerz zupy ce­bu­lo­wej – po­in­for­mo­wała pani Schmidt, na­da­jąc swej wy­po­wie­dzi nutkę mat­czy­nej tro­ski. – Szy­ku­jemy przed­sta­wie­nie dla ro­dzi­ców. Pro­szę, oto tekst do na­ucze­nia. Gdyby pań­stwo mo­gli po­ćwi­czyć z có­reczką w domu, by­łoby wspa­niale.

Za­wsty­dzona dziew­czynka przy­tu­lała się te­raz do nogi matki.

– Całe dwa zda­nia, bar­dzo od­po­wie­dzialna rola. – Maja uśmiech­nęła się do na­uczy­cielki.

– Mila to bar­dzo zdolna dziew­czynka. Je­ste­śmy dumni, że jest z nami.

– Dzię­kuję bar­dzo, to miłe, co pani mówi. Na pewno się przy­go­tu­jemy, prawda, ko­cha­nie? – zwró­ciła się do có­reczki, któ­rej twarz cał­ko­wi­cie znik­nęła w ja­snych dżin­sach matki.

Skoń­czyw­szy roz­mowę z na­uczy­cielką, Maja z Milą ru­szyły w dal­szą trasę.

Kilka lat temu, kiedy prze­no­sili się z Pol­ski do sło­necz­nej Ba­wa­rii, Maja była pełna obaw o to, jak ułoży się ich ży­cie na emi­gra­cji. Dziś uśmie­chała się do sta­rych lę­ków, stwier­dza­jąc, że czło­wiek jest w sta­nie do­sto­so­wać się do każ­dych wa­run­ków, w ja­kich przyj­dzie mu funk­cjo­no­wać. Musi tylko chcieć się w nich od­na­leźć. A Maja bar­dzo chciała. Jesz­cze kilka lat temu nie wie­rzyła, że opa­nuje ję­zyk nie­miecki cho­ciażby w stop­niu za­do­wa­la­ją­cym. Dziś po­ro­zu­mie­wała się nim spraw­nie, a przy­naj­mniej tak jej się wy­da­wało.

Zna­la­zł­szy się na bo­isku szkol­nym, szybko zlo­ka­li­zo­wała wzro­kiem czter­na­sto­let­niego Kac­pra i sied­mio­let­nią Kaję. Naj­gło­śniej, jak tylko po­tra­fiła, przy­wo­łała do sie­bie po­cie­chy.

– Mama, masz wodę? – pa­dło tra­dy­cyjne py­ta­nie.

– Oczy­wi­ście. – Wy­cią­gnęła z torby dwie bu­telki. Jedną wrę­czyła sy­nowi, a drugą córce. – Po­cze­ka­cie tu na mnie? Pójdę po Ma­rię. Wła­śnie koń­czy lek­cję pia­nina. – Zer­k­nęła na ze­ga­rek.

Dzie­ciaki kiw­nęły gło­wami. Usa­dziła całą trójkę na ławce i udała się do bu­dynku, w któ­rym dzie­się­cio­latka aku­rat koń­czyła lek­cje. Dźwięki usły­sza­nego pre­lu­dium Jana Se­ba­stiana Ba­cha po­wstrzy­mały ją przed na­ci­śnię­ciem klamki. Ma­ry­sia miała ta­lent po babci, co cie­szyło nie tylko se­niorkę, lecz także wszyst­kich do­okoła. Córka wy­gry­wała wła­śnie ostat­nie takty.

– Już je­steś! – krzyk­nęła Ma­ry­sia na jej wi­dok. – Bar­dzo do­brze, bo je­stem głodna jak wilk. Co na obiad? Masz wodę?

– Tak, ko­cha­nie, oczy­wi­ście, że mam. – Się­gnęła do torby. Za­wsze była przy­go­to­wana. Każdy ruch Mai za­pla­no­wany był z na­le­ży­tym wy­prze­dze­niem.

Dziew­czynka przy­ssała się do bu­telki, jakby przez ostat­nią go­dzinę nie tyle bie­gała pal­cami po kla­wia­tu­rze, ile wy­star­to­wała w ma­ra­to­nie.

– Sły­sza­łam, jak gra­łaś. Idzie ci co­raz le­piej.

Ma­ria zda­wała się nie sły­szeć po­chwał. Ode­ssała się od „wo­do­poju”, po czym sil­nym, zde­cy­do­wa­nym ru­chem chwy­ciła matkę za rę­kaw.

– Idziemy, je­stem bar­dzo głodna.

– Ko­cha­nie, po­cze­kaj. Po­woli... Gdzie ci tak spieszno?

– Je­stem głodna.

– Ro­zu­miem, ale po­zwól, że naj­pierw za­mie­nię kilka zdań z pa­nią, do­brze?

Dziecko prze­wró­ciło oczami, czego matka po­sta­no­wiła nie ko­men­to­wać. Przy­wi­tała się z na­uczy­cielką i po­woli, sku­pia­jąc uwagę na każ­dym sło­wie, wy­py­tała o po­stępy Ma­rysi, która wła­śnie przy­go­to­wy­wała się do kon­kursu. Po krót­kiej roz­mo­wie od­wró­ciła się do córki i oznaj­miła, że te­raz mogą już wra­cać do domu.

– Mu­sia­łaś to ro­bić? – burk­nęła za­gnie­wa­nym to­nem Ma­ria, kiedy tylko wy­szły z klasy.

– Ale co, ko­cha­nie? Py­tać, jak ci idzie? Ow­szem, mu­sia­łam. Je­steś moją córką. Nie dziw się, że je­stem cie­kawa. Co in­nego sły­szeć, jak grasz w domu, a co in­nego za­się­gnąć opi­nii fa­chowca.

– Mo­głaś za­py­tać bab­cię.

– Prze­cież wiesz, że bab­cia jest da­leko. Poza tym nie jest obiek­tywna, bo ko­cha cię ca­łym ser­cem.

Ma­ria sap­nęła z re­zy­gna­cją.

– A cho­ciaż zro­zu­mia­łaś coś z tego, co pani po­wie­działa?

– To, co naj­waż­niej­sze, zro­zu­mia­łam. Po­wiem wię­cej: zro­zu­mia­łam pra­wie wszystko – stwier­dziła Maja z dumą w gło­sie.

Dziew­czynka znów sap­nęła.

– Co jest, ko­cha­nie? Chcesz mi coś po­wie­dzieć?

– Tak, mamo, chcę. Czy może mnie od­bie­rać tata?

„Mógłby, gdyby w tym cza­sie nie pró­bo­wał prze­ko­ny­wać Niem­ców do swo­jego no­wego pro­jektu ja­kie­goś od­rzu­to­wego auta, które ma zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać ry­nek sa­mo­cho­dów elek­trycz­nych” – po­my­ślała z gnie­wem, zdu­sza­jąc w so­bie chęć wy­ra­że­nia swych my­śli na głos.

– Tata jest w pracy – wes­tchnęła.

– Mo­głam po­cze­kać w świe­tlicy – burk­nęła có­reczka.

– Nie mo­głaś, po­nie­waż nie wiem, o któ­rej tata wróci. Praw­do­po­dob­nie bę­dzie w domu do­piero wie­czo­rem – po­in­for­mo­wała, reszt­kami sił pró­bu­jąc ukryć iry­ta­cję z po­wodu za­cho­wa­nia Ma­rysi.

– A Frau Imke?

– Mów po pol­sku.

– Mów po pol­sku, mów po pol­sku! – prze­drzeź­niała matkę.

Maja wzięła głę­boki wdech, za­trzy­mała się w pół kroku i przy­kuc­nęła przed córką.

– Ko­cha­nie, my za­wsze bę­dziemy Po­la­kami. Za­wsze, ro­zu­miesz? Nie masz pod­staw ku temu, aby się tego wsty­dzić. Prze­cież wszy­scy i tak znają na­szą hi­sto­rię. Wie­dzą, że nie je­ste­śmy Niem­cami. Nikt nie ocze­kuje ode mnie, że będę mó­wiła płyn­nie, bo ra­czej ni­gdy nie będę. Ro­zu­miesz?

Ma­ry­sia stała z na­bur­mu­szoną miną, a po chwili na­ka­zała:

– To cho­ciaż mów ci­szej. Tak, żeby... cię nie sły­szeli.

Za­bo­lało. Wła­sne dziecko się jej wsty­dziło. Po­sta­no­wiła jed­nak nie ko­men­to­wać sy­tu­acji.

– Chodźmy do domu. Twoje ro­dzeń­stwo czeka na ławce.

– A co na obiad?

– Ro­sół.

– Znów ro­sół? Mamo! Zja­dła­bym cur­ry­wur­sta.

– Ale zjesz ro­sół. Bo je­ste­śmy Po­la­kami – rze­kła z iry­ta­cją.

Krze­sło Mar­cela wciąż po­zo­sta­wało pu­ste. Maja sta­rała się nie pa­trzeć w jego stronę, aby nie de­ner­wo­wać się jesz­cze bar­dziej. Dzieci prze­ko­ma­rzały się przy stole, wy­su­wa­jąc co chwilę nowe żą­da­nia do­ty­czące za­war­to­ści ich ta­le­rzy.

– Usmażę wam ja­jecz­nicę, do­brze? – za­pro­po­no­wała Maja.

– Ja chcę płatki – po­wie­dział Kac­per.

– A ja pa­rówkę – wtrą­ciła Mila.

– Płatki się je na śnia­da­nie, a pa­rówki są nie­zdrowe, prawda, mamo? – rze­kła Ma­ria.

Kaja, za­jęta oglą­da­niem bajki na ta­ble­cie, wy­łą­czyła się z ro­dzin­nego za­mie­sza­nia. Dzie­ciaki za­częły się kłó­cić. Maja użyła ca­łej siły woli, aby za­cho­wać spo­kój.

– To nie jest bu­fet, że­by­ście prze­bie­rali. Bę­dzie ja­jecz­nica i ko­niec. Kaja, odłóż, pro­szę, ten ta­blet i za­in­te­re­suj się tym, co się do­okoła cie­bie dzieje.

Dziew­czynka nie za­re­ago­wała. Znie­cier­pli­wiony sy­tu­acją star­szy brat pod­szedł do sio­stry i wy­rwał jej z rąk urzą­dze­nie. Roz­legł się wrzask, któ­rego na­stęp­stwem był prze­raź­liwy szloch. Tego już było za wiele. Maja zła­pała się za głowę. „Kto ma psz­czoły, ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma smród” – przy­po­mniało jej się po­wie­dzonko babci. Kwin­te­sen­cja ży­cia, jakże mą­dra i praw­dziwa. Jakby tego było mało, roz­legł się ja­zgot psa, in­for­mu­jący o po­wro­cie głowy ro­dziny. Bo­loń­czyk o imie­niu Lejka po­ja­wił się w ich domu wiele lat temu i był speł­nie­niem ma­rzeń pier­wo­rod­nego ro­dziny Pre­isów.

– No, już, już, spo­koj­nie. Je­stem, je­stem, ko­chana psino. – Mar­cel wziął zwie­rzaka na ręce.

Maja tym­cza­sem była za­jęta roz­bi­ja­niem szes­na­stu ja­jek.

– Le­piej ją od­staw, tata, bo za­raz cię osika – ostrze­gła Kaja, która przed mo­men­tem zdo­łała się uspo­koić.

– No, wła­śnie, pa­mię­ta­cie, jak ją wy­bie­ra­li­śmy? – wtrą­cił się Kac­per. – A wła­ści­wie ona wy­brała nas, jak osi­kała mi spodnie. Dla­tego zo­stała Lejką.

Mar­cel zdą­żył w porę od­sta­wić psa. Pod jego no­gami mo­men­tal­nie po­wstała ka­łuża. Omi­nął ją i pod­szedł do żony. Ob­jął ją w pa­sie i zło­żył na jej karku po­wi­talny po­ca­łu­nek.

– Boże, jak ty pach­niesz – szep­nął jej do ucha, wcią­gnąw­szy ze świ­stem po­wie­trze. – Mia­łem fan­ta­styczne po­po­łu­dnie. Uczcimy to, jak dzieci za­sną?

– Nie ma mowy. Je­stem sko­nana. – Wy­swo­bo­dziła się z jego ob­jęć i za­częła ener­gicz­nie mie­szać jajka wy­lane na gi­gan­tyczną pa­tel­nię.

Po mę­czą­cym dniu trudno jej było wy­krze­sać z sie­bie en­tu­zjazm. Mąż wy­dął usta, uda­jąc nie­po­cie­szo­nego.

– Nie chcę ci ro­bić wy­mó­wek, ko­cha­nie, ale jak zo­stał­byś z nimi przez jedno po­po­łu­dnie, wie­czo­rem padł­byś jak kawka – pró­bo­wała się tłu­ma­czyć.

– Aż tak wy­mę­czy­li­ście matkę? Ban­dziory, prze­brzy­dłe dar­mo­zjady. Już ja wam po­każę! – krzyk­nął, pod­bie­ga­jąc do dzieci i gil­go­ta­jąc je.

Za­częła się go­ni­twa wo­kół stołu. Pi­ski ra­do­ści, szcze­ka­nie psa i za­bawa na ca­łego. Maja, na­kła­da­jąc ja­jecz­nicę na ta­le­rze i pa­trząc na to wszystko, za­sta­na­wiała się, ile tak na­prawdę dzieci ma na wy­cho­wa­niu. Oczy­wi­ście nikt jej nie słu­chał.

– Mar­cel – upo­mniała roz­ba­wio­nego męża, tre­nu­ją­cego z sy­nem ciosy ninja.

Dziew­czynki sę­dzio­wały w naj­lep­sze i nic nie wska­zy­wało na to, że za­bawa wkrótce do­bie­gnie końca.

– Mar­cel! – po­wtó­rzyła gło­śniej, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć roz­wrzesz­czaną fe­rajnę. – Za­raz jajka osty­gną.

Nikt jej nie słu­chał. Wzięła głę­boki wdech, li­cząc do czte­rech, i na wy­de­chu po­li­czyła do ośmiu. „Za­raz zwa­riuję” – rze­kła do sie­bie w my­ślach. „Wyjdę z sie­bie i stanę obok, co­kol­wiek by ten stan ozna­czał”. Znów wdech i wy­dech. Wes­tchnęła i za­częła jeść.

– Dzie­ciaki, ko­niec. Ma­mu­sia zro­biła ko­la­cję. Sia­dać w tej chwili.

– Ale my nie je­ste­śmy głodni.

– Sia­dać, po­wie­dzia­łem.

Cała czwórka spoj­rzała wy­mow­nie na matkę, która – zda­wa­łoby się – nic nie ro­biąc, prze­rwała trwa­jącą w naj­lep­sze za­bawę.

– Co tak pa­trzy­cie na mamę? Prze­cież wam po­wie­dzia­łem, że ma­cie sia­dać.

Maja po­woli roz­sma­ro­wy­wała awo­kado na kromce peł­no­ziar­ni­stego pie­czywa, pró­bu­jąc za­cho­wać spo­kój. Kiedy jed­nak Mar­cel po­wtó­rzył jesz­cze kilka razy to samo, a dzie­ciaki wciąż nic nie ro­biły so­bie ze słów ojca – nie wy­trzy­mała. Do­no­śnym gło­sem zdy­scy­pli­no­wała dzieci:

– Czy to za­wsze ja mu­szę być tym złym po­li­cjan­tem? – za­py­tała męża.

Nie od­po­wie­dział, za to spo­waż­niał w jed­nej chwili, a wraz z nim spo­waż­niało całe ro­dzinne to­wa­rzy­stwo. Zro­biło jej się przy­kro. Jak za­wsze chciała do­brze i jak zwy­kle wy­szło źle. Ech, ży­cie. Do­go­dze­nie każ­demu człon­kowi ro­dziny było wy­zwa­niem prze­kra­cza­ją­cym czę­sto jej moż­li­wo­ści.

Ro­dzina jest jak ga­łę­zie drzewa. Wszy­scy ro­śniemy w in­nych kie­run­kach, lecz za­wsze łą­czą nas ko­rze­nie.Roz­dział 2

Proza ży­cia

Ko­lejny dzień wy­glą­dał nie­malże iden­tycz­nie. Z tą tylko róż­nicą, że Mar­cel tuż po prze­bu­dze­niu prze­ka­zał Mai in­for­ma­cję o tym, że nie­stety nie da rady wy­wią­zać się ze zło­żo­nych wczo­raj obiet­nic.

– Ale ko­cha­nie – jęk­nęła.

– Wiem...

– Dla­czego mi to ro­bisz?

– To nie ja. Po pro­stu na pewne sprawy nie mam wpływu. Zro­zum, pro­szę. Cha­rak­ter mo­jej pracy jest inny niż two­jej. Wiele za­leży od lu­dzi, z któ­rymi pra­cuję. Nie mogę so­bie wszyst­kiego za­pla­no­wać.

Przy­mknęła oczy i za­ci­snęła usta w wą­ską kre­skę. Pró­bo­wał do niej po­dejść, lecz się od­su­nęła, rzu­ca­jąc oschle, że nie ma czasu.

– Maja, prze­pra­szam. Ju­tro...

– Ju­tro bę­dzie tak samo, Mar­cel.

– Ale ty prze­cież... już nic nie mu­sisz, osią­gnę­łaś suk­ces. Twoje książki od lat sprze­dają się fan­ta­stycz­nie. Zro­zum, to jest moje pięć mi­nut. Mam szansę za­ist­nieć, zro­bić coś do­brego dla świata. Ty wiesz, co ja czuję?

– Tego nie wiem. Mogę się je­dy­nie do­my­ślać. Nie sie­dzę w two­jej gło­wie.

– To jest bar­dzo pro­ste, ja ci wszystko mogę po­wie­dzieć.

– Po­zwól, że po­roz­ma­wiamy o tym wie­czo­rem, do­brze? Mam dla sie­bie czas tylko do pięt­na­stej. Na­prawdę po­win­nam się te­raz sku­pić na pracy.

Chwy­ciła za fi­li­żankę z kawą, którą kilka mi­nut wcze­śniej za­pa­rzył dla niej wy­so­kiej klasy eks­pres ci­śnie­niowy. Uśmiech­nęła się z czu­ło­ścią do wspo­mnie­nia z nim zwią­za­nego. Kiedy miesz­kali w Pol­sce, raz w ty­go­dniu od­wie­dzała swoją uko­chaną ka­wiar­nię. Gdy za­pa­dła de­cy­zja o emi­gra­cji, Mar­cel do­wie­dział się, ja­kim eks­pre­sem dys­po­nuje owa ka­wiar­nia i za­in­sta­lo­wał w ich no­wym domu iden­tyczny. W kry­zy­so­wych chwi­lach przy­wo­ły­wała te wspo­mnie­nia, tłu­ma­cząc so­bie, że mąż ma do­bre in­ten­cje.

– Maja, gnie­wasz się?

– Nie gnie­wam. Je­stem może tro­chę roz­cza­ro­wana twoją po­stawą, ale się nie gnie­wam. – Od razu po­ża­ło­wała swo­ich słów.

– Po­roz­ma­wiamy?

– Po­roz­ma­wiamy, jak opadną emo­cje, do­brze? Na­prawdę mu­szę się skon­cen­tro­wać na pi­sa­niu. Jak za­czniemy te­raz wszystko ana­li­zo­wać, to nic już dzi­siaj nie zro­bię.

Ob­ró­ciła się na pię­cie i wy­szła, zo­sta­wia­jąc męża sa­mego. Po chwili pod­sko­czyła, zlęk­niona gło­śnym trza­śnię­ciem drzwiami. Wes­tchnęła i po­sta­no­wiła za­jąć się tym, co było te­raz ważne.

Otwo­rzyła pu­sty plik, wo­ła­jący bła­gal­nie, by za­peł­nić go gę­stym macz­kiem czar­nych zna­ków o war­to­ścio­wej tre­ści. Wy­ci­szyła te­le­fon i za­częła pra­co­wać. Po­prze­pla­tane ze sobą słowa two­rzyły ma­lo­wane wy­obraź­nią zda­nia, ma­jące na celu przy­nieść do­bro lu­dziom, któ­rzy będą je czy­tać. Mimo to jej in­ten­cje nie za­wsze od­czy­ty­wane były pra­wi­dłowo. By­wało, że ktoś wy­wle­kał wy­rwane z kon­tek­stu frag­menty, do­pi­sy­wał wła­sną nad­in­ter­pre­ta­cję i wy­bu­chała afera na cały in­ter­net. Kiedy była młod­sza, ana­li­zo­wała i pró­bo­wała zro­zu­mieć każdą uwagę wy­ce­lo­waną w tar­czę jej pi­sar­skiego warsz­tatu. Lata funk­cjo­no­wa­nia w tym za­wo­dzie za­owo­co­wały po­wsta­niem cze­goś w ro­dzaju sko­rupy, ma­ją­cej od­dzie­lić ją od reszty nie za­wsze przy­chyl­nego świata. Dziś pi­sała dla tych, któ­rzy czy­tali ze zro­zu­mie­niem.

Li­tera po li­te­rze za­peł­niała ko­lejne strony. Od czasu do czasu krę­go­słup da­wał znać, że po­winna zro­bić prze­rwę. Wsta­wała wtedy, pod­cho­dziła do okna, za któ­rym roz­cią­gał się wi­dok na prze­piękne góry. Rze­czy­wi­ście – jak mó­wił Mar­cel – nie miała po­wo­dów do na­rze­ka­nia. I fak­tycz­nie sta­rała się tego nie ro­bić. Tyle że ostat­nio od­no­siła wra­że­nie, że zmiany za­cho­dzące w niej sa­mej umy­kają uwa­dze męża. Cza­sami czuła się z tego po­wodu przy­gnę­biona...

Kiedy pi­sała, czas pły­nął nie­wia­ry­god­nie szybko. Po­chło­nięta fa­bułą, od­pły­wała w nie­znane re­jony wy­obraźni, pod­da­jąc się jej cał­ko­wi­cie. Py­tana o to, dla­czego pi­sze tak dużo i w tak szyb­kim tem­pie, od­po­wia­dała: „A dla­czego nie? Skoro w du­szy mi gra, to pod­daję się tej me­lo­dii”. Dziś nie mo­gła tego po­wie­dzieć. Nic się nie skła­dało. Za bar­dzo ana­li­zo­wała każdy aka­pit, co­fa­jąc się nie­po­trzeb­nie. Książka po­winna nieść czy­tel­nika. Skoro au­tor się mę­czy przy jej two­rze­niu, ist­nieje duże praw­do­po­do­bień­stwo, że jego od­czu­cia prze­łożą się na od­bior­ców.

Znie­chę­cona za­mknęła lap­top. Po­dą­ża­jąc za gło­sem ru­tyny, ru­szyła do kuchni. Wrzu­ciła do wy­ci­skarki kilka mar­che­wek i po chwili sok był go­towy. Pi­jąc go, ob­ser­wo­wała wska­zówki ze­gara, nie­ubła­ga­nie zbli­ża­jące się do pięt­na­stej. Ko­chała swoje dzieci nad ży­cie. Go­towa była zro­bić dla nich wszystko, ale ostat­nimi czasy za­częła so­bie uświa­da­miać, że po­trze­buje odro­biny od­de­chu, ja­kiejś zmiany, czasu tylko dla sie­bie... Ru­tyna, którą ko­chała, zda­wała się jej cią­żyć.

– Zde­cy­do­wa­nie za dużo my­ślę – po­wie­działa do sie­bie, od­sta­wia­jąc pu­stą szklankę do zmy­warki.

Gdy wy­cho­dziła z domu, na­tknęła się na pa­nią Imke, nio­sącą w rę­kach kosz pe­łen ubrań do pra­so­wa­nia. „Jak do­brze, że nie mu­szę tego ro­bić” – po­my­ślała.

– Dzień do­bry, pani Maju – po­wie­działa go­spo­sia.

Do­piero te­raz Maja się zo­rien­to­wała, że cały dzień spę­dziły obie w tym sa­mym domu, a mimo to nie spo­tkały się ani razu.

– Wi­tam, pani Imke. Miło pa­nią wi­dzieć. Ja... – za­jąk­nęła się, pró­bu­jąc zna­leźć nie­miec­kie słowo ozna­cza­jące uzna­nie, ja­kim da­rzyła ko­bietę. – Ja je­stem pani wdzięczna za to, że pani z nami jest. – Spoj­rzała wy­mow­nie na kosz z ubra­niami.

Zmie­szana Niemka mach­nęła tylko ręką.

Rze­czy­wi­stość mocno od­bie­gała od sche­matu. Prze­waż­nie to Po­lki pra­co­wały w nie­miec­kich do­mach, dla­tego zna­le­zie­nie nie­miec­kiej go­spo­dyni, otwar­tej i po­zba­wio­nej kom­plek­sów, za­jęło Pre­isom kil­ka­na­ście mie­sięcy. Mar­ce­lowi za­le­żało na tym, aby go­spo­sia po­ro­zu­mie­wała się z nimi po nie­miecku. Wie­dział z do­świad­cze­nia, że prak­tyczna na­uka ję­zyka jest o wiele sku­tecz­niej­sza niż bez­sen­sowne kle­pa­nie ob­co­brz­mią­cych wy­ra­żeń. Oczy­wi­ście miał ra­cję.

– Nie chcę się wtrą­cać, pani Maju, ale wy­gląda pani na zmę­czoną.

– Pro­szę na­zy­wać mnie Mają, po pro­stu – upo­mniała de­li­kat­nie po raz ko­lejny.

Go­spo­sia się za­czer­wie­niła.

– Mo­głaby pani być moją mamą. Jest mi nie­zręcz­nie, gdy od­nosi się pani do mnie tak ofi­cjal­nie. – Maja po raz pierw­szy otwar­cie na­zwała swe uczu­cia. Cie­szyła się, że wszel­kie dwu­znacz­no­ści wciąż może zwa­lać na karb kiep­skiej zna­jo­mo­ści ję­zyka.

– Co­raz le­piej pani mówi. Co­raz le­piej – po­chwa­liła ją Imke.

– Dzię­kuję. – Z wdzięcz­no­ścią przy­jęła kom­ple­ment i ru­szyła w kie­runku drzwi pro­wa­dzą­cych do ga­rażu. Po chwili za­trzy­mała się i znów zwró­ciła do go­sposi: – Pani Imke, pro­szę zo­sta­wić ten kosz. Niech pani wraca do ro­dziny. Może ja po­pra­suję wie­czo­rem? Tak dawno tego nie ro­bi­łam... – do­dała, już bar­dziej do sie­bie.

– Nie, nie, pan Mar­cel bę­dzie nie­po­cie­szony. Wy­pra­suję jego ko­szule.

– Pani Imke... – wes­tchnęła prze­cią­gle Maja. – Mar­cel nie­po­cie­szony? Prze­cież on na­wet nie od­różni, czy te ko­szule w ogóle były prane. – Przy­ło­żyła dłoń do ust, gdy zdała so­bie sprawę, że wła­śnie kpiła z wła­snego męża.

Go­spo­dyni wstrzy­mała od­dech w nie­mym ocze­ki­wa­niu na to, co za chwilę miało na­stą­pić. Zgęst­niałą ci­szę prze­rwał wresz­cie śmiech obu ko­biet.

– Co­fam to, co po­wie­dzia­łam o mężu, pani Imke. Nie sły­szała tego pani, prawda?

– Na­tu­ral­nie.

Po­now­nie się za­śmiały.

– Pę­dzę po dzieci. Mó­wię po­waż­nie, pro­szę zo­sta­wić to pra­so­wa­nie na ju­tro. Obo­wiązki do­mowe są nie do prze­ro­bie­nia.

– Bar­dzo dzię­kuję.

– Nie ma za co, do wi­dze­nia.

– Do wi­dze­nia.

Sie­działa za kie­row­nicą swo­jego SUV-a, mkną­cego w kie­runku przed­szkola. Nie kon­cen­tro­wała się na zna­kach ani na dro­dze, bo prze­mie­rzała tę trasę co­dzien­nie. Nie był to do­bry na­wyk. „Dla­czego jest mi ze sobą tak ciężko?” – za­py­tała sie­bie. Od mie­siąca pró­bo­wała coś na­pi­sać, ale ni­jak jej to nie wy­cho­dziło. Czyżby wła­śnie za­czął się ten kry­zys, o któ­rym czę­sto mó­wiły jej ko­le­żanki pi­sarki? „Zo­ba­czysz, każda na­stępna książka jest co­raz trud­niej­sza do na­pi­sa­nia” – sły­szała, ile­kroć wy­pusz­czała na ry­nek ko­lejne swoje li­te­rac­kie dziecko.

„Cza­sami czło­wiek tak bar­dzo chce wy­my­ślić coś, co po­rwie serca czy­tel­ni­ków, że za­po­mina o tym, iż każde słowo po­winno wła­śnie z niego pły­nąć. Może trzeba dać so­bie wię­cej czasu? Wy­je­chać gdzieś, po­znać no­wych lu­dzi, wy­słu­chać hi­sto­rii ich ży­cia, za­czerp­nąć in­spi­ra­cji? Tylko kto zo­sta­nie z dziećmi?” – ta­kie my­śli roz­pra­szały jed­nak cią­gle brzmiące jej w uszach słowa matki, która nie­spełna dwa lata temu zdo­była się na szcze­rość, wy­zna­jąc, że je­dyne, czego w ży­ciu ża­łuje, to tego, że nie miała wię­cej dzieci. Tu­ląc w ra­mio­nach do­ro­słą już Maję, pła­kała: „Po­win­nam czę­ściej ba­wić się z tobą. Za­miast tego wy­ty­ka­łam ci, że nie chcesz grać. Jakby te pie­przone nuty były wszyst­kim, na czym mi za­le­żało”. Chwilę po­tem wy­du­siła z sie­bie obiet­nicę za­nie­cha­nia ukła­da­nia sce­na­riu­szy ży­cio­wych wła­snej córce: „Skoro twoim prze­zna­cze­niem jest pi­sa­nie, to pisz. Pisz, co ci w du­szy gra. Ma­luj sło­wem piękne ob­razy, a ja będę się temu z dumą przy­glą­dać”.

Maja wie­działa, ile kosz­to­wało matkę to wy­zna­nie. Za­pa­mię­tała każde jego słowo, wra­cała do ich zna­cze­nia w chwi­lach ta­kich jak ta i za­sta­na­wiała się, czy były dla niej bło­go­sła­wień­stwem, czy blo­kadą, po­wstrzy­mu­jącą przed spon­ta­nicz­nym sko­kiem w nie­znane. Ma­rzył jej się sa­motny wy­jazd, ale też... ni­gdy nie chciała usły­szeć od któ­re­goś ze swo­ich dzieci, że prze­ga­piła ja­kiś ważny mo­ment ich ży­cia. Ot, zwy­czajne roz­terki matki. Nie róż­niła się pod tym wzglę­dem od zwy­kłych śmier­tel­ni­czek. Mimo że co chwilę ktoś uwa­żał jej ży­cie za ide­alne, ono wcale ta­kie nie było.

Kiedy we­szła na te­ren przed­szkola, do­znała déjà vu. Roz­mowa z na­uczy­cielką, przy­tu­la­nie naj­młod­szej có­reczki, kur­tu­azyjna wy­miana życz­li­wo­ści. Póź­niej to samo w szkole trójki star­szych dzieci. „Mamo, masz wodę?”. „Co na obiad?”. „Dla­czego nie ode­brał mnie tata?”. „Mamo, mów ci­szej, po co mają wie­dzieć, że je­ste­śmy z Pol­ski”. W dro­dze po­wrot­nej te same tłu­ma­cze­nia.

– By­cie Po­la­kiem to za­szczyt. Kie­dyś to zro­zu­miesz, Ma­ry­siu.

– Na pewno nie­prędko. Z jej lot­no­ścią to bę­dzie ra­czej trudne.

– Kac­per, prze­proś sio­strę. Nie ży­czę so­bie, aby­ście zwra­cali się do sie­bie w ten spo­sób. Czy to jest ja­sne?

Chło­pak ze zde­ner­wo­wa­nia za­ci­snął pię­ści.

– Mamo, ale ona cię ob­raża!

– Uwa­żam, że Kac­per ma ra­cję – do­dała sied­mio­let­nia Kaja.

„Boże, skąd w niej taka doj­rza­łość?” – zdzi­wiła się.

Naj­młod­sza có­reczka, Mila, we­soło ma­chała no­gami, ude­rza­jąc sa­mo­cho­dowy fo­tel matki.

– Ko­cha­nie, nie kop mnie, pro­szę – upo­mniała ła­god­nie córkę.

Płacz dziecka mo­men­tal­nie wy­peł­nił szczel­nie wiel­kie auto, zda­jące się kur­czyć do roz­mia­rów puszki coca-coli.

– Ja chyba za­raz zwa­riuję! – Z taką siłą za­ci­snęła ręce na kie­row­nicy, aż po­bie­lały jej knyk­cie.

– Wy­koń­czy­cie matkę – stwier­dził Kac­per.

– Za­mknij się, mą­dralo – syk­nęła Ma­ry­sia.

Mila wciąż się darła, a Kaja, nie­wzru­szona, wpa­try­wała się w okno.

– CI­SZA! Je­żeli za mo­ment wszy­scy nie za­milk­nie­cie, przy­się­gam, że wy­sa­dzę was z tego sa­mo­chodu i bę­dzie­cie wra­cać na pie­chotę. Zro­zu­miano?

Efekt chwi­lo­wej utraty pa­no­wa­nia nad sobą był taki, że Mila krzy­czała jesz­cze gło­śniej. Do wrza­sku Mili do­łą­czył ci­chy szloch Kai. Kac­per i Ma­ry­sia spoj­rzeli na matkę zło­wrogo. Proza ży­cia. „Gdzie po­peł­niam błąd?” – po­my­ślała. „Co ro­bię nie tak? Po­trze­buję ja­kiejś zmiany. Te­raz, za­raz, już. Nie od dziś wia­domo, że tylko dzieci lub głupcy ocze­kują in­nych efek­tów, po­dą­ża­jąc wciąż tą samą, do­brze ukle­paną drogą”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: