- promocja
- W empik go
Jej porywacz. Nie opuszczaj mnie - ebook
Jej porywacz. Nie opuszczaj mnie - ebook
Trzeci, finałowy tom legendarnej zagranicznej serii mafijnej!
Nora i Julian w końcu są bezpieczni. Wydaje się, że najgorsze już za nimi. Jednak pozostają jeszcze wspomnienia i sny, które sprawiają, że kobieta nie potrafi dojść do siebie. Być może nigdy to się nie stanie.
Oboje próbują wrócić do czasów, kiedy on był jej porywaczem, a ona więźniem. Ale teraz Nora jest z Julianem z własnej woli. Zakochała się i dla swojego mężczyzny zrobi wszystko. Jeżeli będzie trzeba, ochroni go własnym ciałem.
Między kochankami pojawia się kość niezgody. Obietnica, którą Nora złożyła pewnemu człowiekowi i której ma zamiar dotrzymać, niezależnie od woli Juliana.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-685-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 1
Julian
Stłumiony płacz wyrywa mnie z niespokojnego snu. Zastrzyk adrenaliny sprawia, że gwałtownie otwieram zdrowe oko i siadam jak otwierający się scyzoryk. Poobijane żebra wyją w proteście na ten gwałtowny ruch. Uderzam gipsem w stojący przy łóżku ekran monitorujący funkcje serca i fala cierpienia jest tak intensywna, że całe pomieszczenie zaczyna wirować, przyprawiając mnie o mdłości. Tętno rusza galopem i dopiero po kilku chwilach orientuję się, co mnie wybudziło.
Nora.
Musiała wpaść w szpony kolejnego koszmaru.
Moje gotowe do walki ciało powoli się rozluźnia. Zagrożenie zniknęło, nikt już na nas nie poluje. Leżę obok Nory w luksusowym szpitalnym łóżku, w szwajcarskiej klinice oboje jesteśmy bezpieczni na tyle, na ile Lucas jest w stanie to zapewnić.
Ból żeber i ręki nieco odpuszcza, staje się znośny. Poruszając się ostrożniej, kładę rękę na ramieniu Nory i próbuję ją delikatnie obudzić. Jest obrócona tyłem do mnie, więc nie widzę jej twarzy i nie wiem, czy płacze. Jednak jej skóra jest zimna i lepka od potu. Wyczuwam, że drży. Koszmar musi dręczyć ją już od dłuższego czasu.
– Obudź się, maleńka – mruczę, głaszcząc ją po szczupłym przedramieniu. Zauważam, że przez zasłony przesącza się blade światło, domyślam się więc, że jest już rano. – To tylko sen. Obudź się, kotku…
Zamiera pod moim dotykiem i wiem, że nadal się nie wybudziła, że koszmar nadal ją więzi. Łapie powietrze w głośnych, rozpaczliwych haustach i wyczuwam wstrząsające jej ciałem dreszcze. Ten niepokój wdziera się we mnie, boli bardziej niż wszystkie urazy, a świadomość, że to znów moja wina – bo nie zdołałem jej ochronić – sprawia, że moje wnętrzności płoną żrącą wściekłością.
Wściekłością na siebie samego i na Petera Sokolova – człowieka, który pozwolił Norze zaryzykować życiem, by mnie ocalić.
Przed przeklętym wypadem do Tadżykistanu Nora powoli zaczynała się godzić ze śmiercią Beth, upływały kolejne miesiące i jej koszmary stawały się coraz rzadsze. Teraz jednak wróciły – a sądząc po ataku paniki, gdy wczoraj uprawialiśmy seks, Norze się pogorszyło.
Chcę zabić za to Petera. I być może to zrobię, jeżeli nasze ścieżki jeszcze się kiedyś przetną. Rosjanin ocalił mi życie, ale naraził przy tym Norę, a to nie jest coś, co zamierzam mu wybaczyć. I jeszcze ta jego jebana lista nazwisk? Może o niej zapomnieć. Nie ma opcji, żebym nagrodził go za tę zdradę, nieważne, co obiecała mu Nora.
– No, maleńka, obudź się… – ponaglam ją ponownie i, podpierając się prawą ręką, kładę się z powrotem na łóżku. Żebra znów się buntują, ale tym razem mniej agresywnie. Ostrożnie przybliżam się do Nory, przyciskam ciało do jej pleców. – Wszystko dobrze. Już po wszystkim, przyrzekam.
Bierze głęboki, przypominający czkawkę wdech i czuję, że napięcie ustępuje, gdy dociera do niej, gdzie jest.
– Julianie? – szepcze, obracając się twarzą do mnie, i widzę, że rzeczywiście płakała, jej policzki pokrywa wilgoć łez.
– To ja. Jesteś bezpieczna, wszystko dobrze. – Wyciągam prawą rękę i sunę palcami wzdłuż szczęki dziewczyny, podziwiając kruche piękno jej oblicza. Na tle delikatnej twarzy moja dłoń wydaje się wielka i szorstka, paznokcie nierówne i sine po igłach, których użył Majid. Kontrast między nami jest uderzający, choć i Nora nie wyszła z tego wszystkiego bez szwanku. Czystość jej złotej skóry kala siniak po lewej stronie twarzy, tam, gdzie któryś skurwiel z Al-Kadar uderzył, żeby pozbawić ją przytomności.
Gdyby nie to, że już nie żyją, porozrywałbym ich gołymi rękami za to, że ją skrzywdzili.
– Co ci się śniło? – pytam łagodnie. – Beth?
– Nie. – Zaprzecza ruchem głowy i widzę, że jej oddech się wyrównuje. Jednak gdy odpowiada ochryple, w jej głosie wciąż słychać echo grozy. – Tym razem ty. Majid wyłupywał ci oczy, a ja nie mogłam go powstrzymać.
Staram się nie reagować, ale to na nic. Słowa Nory wtrącają mnie z powrotem do zimnego, pozbawionego okien pomieszczenia, do przyprawiających o mdłości doznań, o których przez kilka ostatnich dni próbowałem zapomnieć. Na wspomnienie tamtych cierpień zaczyna mnie boleć głowa, a nie do końca doleczony oczodół znów płonie pustką. Znowu czuję krew i inne ciecze spływające mi po twarzy, skręca mnie w żołądku na samą myśl o tym. Ból nie jest mi obcy, tortury również – ojciec uważał, że jego syn powinien móc wytrzymać wszystko – ale utrata oka to najstraszniejsze doświadczenie w moim życiu.
A przynajmniej fizycznie.
Jeżeli chodzi o emocje, ten zaszczytny tytuł należy się chwili, w której Nora pojawiła się w tamtym pomieszczeniu.
Przywrócenie myśli do rzeczywistości, z dala od porażającego koszmaru, jakim było obserwowanie ludzi Majida wlokących Norę, wymaga ode mnie całej siły woli.
– Ale powstrzymałaś go. – Przyznaję to z ogromnym trudem, lecz gdyby nie jej odwaga, to pewnie gniłbym właśnie na jakimś tadżyckim śmietniku. – Przyszłaś po mnie, ocaliłaś mnie.
Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiła, że dobrowolnie oddała się w ręce psychopatycznych terrorystów, żeby uratować mi życie. Nie zrobiła tego dzięki jakiejś naiwnej wierze, że nie wyrządzą jej krzywdy. Nie, mój kotek doskonale wiedział, do czego są zdolni, a i tak zdobyła się na ten odważny czyn.
Zawdzięczam życie dziewczynie, którą porwałem, i nie do końca wiem, jak sobie z tym poradzić.
– Dlaczego to zrobiłaś? – pytam, przykładając kciuk do jej dolnej wargi. W głębi duszy znam odpowiedź, ale chcę ją usłyszeć.
Nora patrzy na mnie, jej oczy wypełniają cienie niedawnego koszmaru.
– Bo bez ciebie bym nie przeżyła – odpowiada cicho. – Przecież wiesz, Julianie. Chciałeś, żebym cię pokochała, i kocham. Tak bardzo, że przeszłabym dla ciebie przez piekło.
Chłonę te słowa z zachłanną, bezwstydną przyjemnością. Nie potrafię nasycić się jej miłością. Nie mogę nasycić się nią samą. Zapragnąłem jej, bo przypominała Marię, lecz moja przyjaciółka z dzieciństwa nie wzbudziła we mnie nawet ułamka emocji, jakie wyzwala Nora. Moje uczucia wobec Marii były niewinne i czyste – jak sama Maria.
Obsesja na punkcie Nory jest zupełnie inna.
– Posłuchaj mnie, kotku… – Przesuwam dłoń z jej twarzy na ramię. – Musisz mi obiecać, że już nigdy czegoś takiego nie zrobisz. Oczywiście cieszę się, że żyję, ale wolałbym umrzeć, niż narażać cię na takie niebezpieczeństwo. Już nigdy nie ryzykuj dla mnie życia. Rozumiesz?
Kiwa głową, ale niemal niezauważalnie, a w jej oczach dostrzegam blask buntu. Nie sprzeciwia się, bo nie chce mnie denerwować, jednak mam mocne podejrzenie, że zrobi, co uzna za właściwe, bez względu na to, co teraz powie.
Sprawa wymaga więc surowszego podejścia.
– Dobrze – mówię gładko. – Bo następnym razem, jeżeli w ogóle będzie następny raz, zabiję każdego, kto pomoże ci wbrew moim poleceniom. Zrobię to powoli i boleśnie. Rozumiesz, Noro? Jeżeli ktoś pozwoli, by spadł ci włos z głowy, nieważne, czy po to, by mnie ratować, czy z jakiegokolwiek innego powodu, to zginie paskudną śmiercią. Czy wyraziłem się jasno?
– Tak. – Blednie i zaciska usta, jakby chciała powstrzymać słowa sprzeciwu. Jest na mnie zła, ale też wystraszona. Nie boi się o siebie, od tego wyzwoliła się już na zawsze, ale o innych. Mój kotek wie, że nie rzucam słów na wiatr.
Wie, że jestem pozbawionym sumienia mordercą, który ma tylko jedną słabość.
Ją.
Ściskając Norę nieco mocniej za ramię, nachylam się i całuję ją w zamknięte usta. Przez chwilę jej wargi są sztywne, opierają się, lecz gdy wsuwam dłoń pod jej kark i ujmuję go, uwalniają wydech i miękną, wpuszczając mnie do środka. Fala gorąca, która zalewa moje ciało, jest potężna i natychmiastowa, smak Nory sprawia, że mój kutas automatycznie twardnieje.
– Yhm, przepraszam bardzo, panie Esguerra… – Kobiecemu głosowi towarzyszy nieśmiałe pukanie do drzwi i domyślam się, że to pielęgniarki robiące poranny obchód.
Kurwa mać. Mam ochotę je zignorować, ale czuję, że za chwilę znowu wrócą… pewnie w momencie, gdy będę wbijał się w ciasną cipkę Nory po same jądra.
Niechętnie puszczam Norę, przewracam się na plecy, zasysając powietrze przez nagłe uderzenie bólu, i patrzę, jak dziewczyna zeskakuje z łóżka i pospiesznie narzuca na siebie szlafrok.
– Chcesz, żebym im otworzyła? – pyta, a ja kiwam głową zrezygnowany. Pielęgniarki muszą zmienić mi opatrunki i potwierdzić, że nadaję się dzisiaj do podróży, a ja zamierzam grzecznie współpracować.
Im szybciej skończą, tym szybciej wyrwę się z tego pierdolonego szpitala.
Ledwie Nora otwiera drzwi, a do środka wchodzą dwie pielęgniarki w towarzystwie Davida Goldberga – niskiego, łysiejącego faceta, pełniącego rolę mojego osobistego lekarza w posiadłości. Jest wybitnym chirurgiem urazowym, więc kazałem mu nadzorować odbudowę mojej twarzy, pilnować, żeby tutejsi chirurdzy plastyczni niczego nie zjebali.
Jeżeli mogę temu zapobiec, nie chcę odrzucać Nory bliznami.
– Samolot już czeka – informuje Goldberg, gdy pielęgniarki zaczynają odwijać bandaże z mojej głowy. – Jeżeli nie pojawiły się oznaki infekcji, to chyba możemy wracać do domu.
– Świetnie.
Leżę nieruchomo, ignorując ból wywołany zabiegami pielęgniarek. W tym czasie Nora wyciąga ubrania z szafy i znika w przylegającej do salki łazience. Słyszę, że puszcza wodę, chyba postanowiła wykorzystać te kilka chwil i wziąć prysznic. To pewnie jej sposób, by na moment się ode mnie oddalić, bo wciąż denerwuje się moją groźbą. Kotek jest bardzo wrażliwy na przemoc wobec osób, które uważa za niewinne – na przykład wobec tego głupiego chłopaka, Jake’a, którego pocałowała tamtej nocy, której ją porwałem.
Nadal mam ochotę wyrwać mu flaki za to, że jej dotknął… i któregoś dnia pewnie to zrobię.
– Ani śladu po infekcji – obwieszcza Goldberg, gdy pielęgniarki kończą zdejmować opatrunek. – Dobrze się goi.
– Świetnie. – Kiedy pielęgniarki czyszczą szwy i ponownie zabezpieczają mi żebra, oddycham powoli i głęboko, by opanować ból. Przez ostatnie dwa dni brałem tylko połowę przepisanych środków przeciwbólowych i teraz zdecydowanie to czuję. Niedługo całkiem je odstawię, bo nie chcę się uzależnić.
Jeden nałóg w zupełności mi wystarczy.
Gdy pielęgniarki zakładają świeże bandaże, Nora wychodzi z łazienki. Jest umyta, ma na sobie dżinsy i bluzkę z krótkimi rękawkami.
– Wszystko dobrze? – pyta, zerkając na Goldberga.
– Tak, możemy lecieć – odpowiada z ciepłym uśmiechem. Lekarz chyba ją lubi, co zupełnie mi nie przeszkadza, biorąc pod uwagę, że jest homoseksualistą. – A jak ty się czujesz?
– Dobrze, dziękuję. – Nora podnosi rękę i pokazuje duży plaster zasłaniający miejsce, z którego terroryści przez pomyłkę wycięli jej implant antykoncepcyjny. – Ucieszę się, kiedy szwy znikną, ale nie przeszkadzają mi tak bardzo.
– Świetnie, dobrze to słyszeć. – Odwracając się do mnie, Goldberg pyta: – O której planujemy lecieć?
– Powiedz Lucasowi, żeby samochód czekał za dwadzieścia minut – odpowiadam, stawiając ostrożnie stopy na podłodze, gdy pielęgniarki wychodzą. – Ubiorę się i jedziemy.
– Robi się – rzuca Goldberg i rusza do wyjścia.
– Chwileczkę, doktorze, odprowadzę pana – woła za nim Nora i coś w jej głosie przykuwa moją uwagę. – Potrzebuję czegoś z dołu – wyjaśnia.
Goldberg wygląda na zbitego z tropu.
– Och, oczywiście.
– O co chodzi, kotku? – pytam i wstaję, zupełnie ignorując swoją nagość. Goldberg kulturalnie odwraca wzrok, a ja chwytam Norę za ramię, nie pozwalając jej wyjść. – Czego potrzebujesz?
Jest wyraźnie skrępowana i ucieka spojrzeniem.
– Noro, o co chodzi? – pytam ostrzej, moja ciekawość narasta. Zaciskam mocniej dłoń i przyciągam dziewczynę do siebie.
Podnosi na mnie oczy, jej policzki lekko się rumienią, zaciska zęby w akcie buntu.
– Potrzebuję pigułki „dzień po”, okej? Chcę ją wziąć, zanim wylecimy.
– Och. – Przez moment mam w głowie pustkę. Jakimś cudem nie pomyślałem, że skoro wycięli jej implant, Nora może zajść w ciążę. Sypiam z nią od prawie dwóch lat i przez cały ten czas implant zapewniał jej bezpieczeństwo. Tak bardzo do tego przywykłem, że nie wpadłem na to, że teraz muszę uważać.
Ale ona najwyraźniej o tym pomyślała.
– Chcesz pigułkę „dzień po”? – powtarzam powoli, nadal przyswajając myśl, że Nora, moja Nora, może zajść w ciążę.
Że może nosić moje dziecko.
Dziecko, którego ewidentnie nie chce.
– Tak. – Ciemne oczy wydają się wielkie na jej twarzy, gdy na mnie patrzy. – Oczywiście to mało prawdopodobne po jednym razie, ale wolę nie ryzykować.
Nie chce ryzykować zajścia ze mną w ciążę. Kiedy na nią spoglądam i dostrzegam obawę, którą stara się ukryć, ściska mnie w piersi. Nora boi się mojej reakcji, boi się, że zabronię jej wziąć pigułkę.
Boi się, że zmuszę ją do niechcianej ciąży.
– Zaczekam na zewnątrz – odzywa się Goldberg, najwyraźniej wyczuwając napięcie gęstniejące w pomieszczeniu. Zanim mu odpowiadam, wymyka się, zostawiając nas samych.
Nora wysuwa podbródek i patrzy mi prosto w oczy. Widzę determinację na jej twarzy, gdy mówi:
– Julianie, wiem, że nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale…
– Ale nie jesteś gotowa – wchodzę jej w słowo, ucisk w piersi przybiera na sile. – Nie chcesz teraz dziecka.
Kiwa głową i otwiera oczy jeszcze szerzej.
– Właśnie – odpowiada ostrożnie. – Nawet nie skończyłam studiów, a ty wciąż jesteś ranny…
– I nie jesteś pewna, czy w ogóle chcesz mieć dziecko z kimś takim jak ja.
Przełyka nerwowo ślinę, ale nie zaprzecza, nie odwraca wzroku. Jej milczenie jest jednoznaczne. Ucisk w piersi przeistacza się w dziwny, nieprzyjemny ból. Puszczam rękę dziewczyny i cofam się o krok.
– Możesz poprosić Goldberga, żeby dał ci tę pigułkę i taki środek antykoncepcyjny, jaki uzna za najlepszy. – Mój głos zdaje się dziwnie zimny i odległy. – Umyję się i ubiorę.
Ruszam do łazienki i zamykam za sobą drzwi, zanim Nora ma szansę cokolwiek powiedzieć.
Nie chcę ujrzeć ulgi na jej twarzy.
Nie chcę wiedzieć, co poczułbym na ten widok.ROZDZIAŁ 2
Nora
Oszołomiona patrzę, jak nagi Julian znika w łazience. Przez urazy chodzi wolniej, sztywniej niż zwykle, a jednak nadal porusza się z wdziękiem. Pomimo wszystkich piekielnych przejść jego muskularne ciało jest silne i atletyczne. Biały bandaż wokół żeber uwypukla szerokość ramion i brązową barwę skóry.
Nie sprzeciwił się pigułce „dzień po”.
Gdy dociera do mnie ten fakt, z ulgi aż miękną mi kolana, a wywołane adrenaliną napięcie znika, jak ręką odjął. Byłam prawie pewna, że mi zabroni. Kiedy przed chwilą rozmawialiśmy, miał kamienną, nieprzeniknioną minę… groźną w swojej nieprzejrzystości. Bez trudu rozgryzł moje wymówki, że to przez studia i jego urazy. Zdrowe oko lśniło zimnym, błękitnym blaskiem, na widok którego mój żołądek zwinął się ze strachu w supeł.
Ale nie zabronił mi wziąć pigułki. Przeciwnie, zasugerował, żebym poprosiła doktora Goldberga o nowe środki antykoncepcyjne.
Niemal kręci mi się w głowie z radości. Pomijając jego dziwną reakcję, wychodzi na to, że też nie chce dzieci.
Wolę nie ryzykować, że zmieni zdanie, wybiegam więc na korytarz, by dołączyć do Goldberga. Chcę, żeby dał mi wszystko, czego potrzebuję, zanim opuścimy klinikę.
W naszym kompleksie w dżungli może być trudno o implanty antykoncepcyjne.
***
– Wzięłam pigułkę – informuję Juliana, gdy siedzimy wygodnie w jego prywatnym odrzutowcu, tym samym, którym w grudniu lecieliśmy z Chicago do Kolumbii. – I mam też to. – Podnoszę prawą rękę, by pokazać wąski bandaż, osłaniający miejsce po nowym implancie. Moje ramię pulsuje tępym bólem, ale jestem tak szczęśliwa z powodu zabezpieczenia, że kompletnie mi to nie przeszkadza.
Julian podnosi wzrok znad laptopa, nadal ma nieprzeniknioną minę.
– To dobrze – rzuca lakonicznie i wraca do pisania maila do jednego ze swoich inżynierów. Opisuje szczegóły specyfikacji nowego drona, którego chce zaprojektować. A wiem o tym, bo kilka minut temu zapytałam, a on szczerze mi wyjaśnił, czym się zajmuje. Od paru miesięcy jest ze mną zdecydowanie bardziej otwarty, więc tym dziwniejsze wydaje mi się to, że unika tematu antykoncepcji.
Może nie chce o tym mówić ze względu na obecność doktora Goldberga. Niski lekarz siedzi z przodu kabiny, kilkanaście metrów od nas, ale nie mamy całkowitej prywatności. Tak czy inaczej, na razie zostawię ten temat, wrócę do niego w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Gdy samolot się wznosi, podziwiam widoki szwajcarskich Alp do chwili, w której wzlatujemy ponad chmury. Potem opieram się wygodnie i czekam aż piękna stewardessa – Isabella – przyniesie nam śniadanie. Opuściliśmy klinikę rankiem w takim pośpiechu, że zdążyłam wypić tylko kubek kawy.
Isabella wkracza do kabiny kilka minut później, obłędne ciało wcisnęła w obcisłą czerwoną sukienkę. Niesie tacę z kawą i talerz słodkich wypieków. Goldberg chyba zasnął, więc kobieta kieruje się prosto do nas z ustami wykrzywionymi w uwodzicielskim uśmiechu.
Kiedy ujrzałam ją pierwszy raz, gdy Julian wrócił po mnie w grudniu, byłam piekielnie zazdrosna. Od tamtego dnia zdążyłam się dowiedzieć, że nigdy nic nie łączyło jej z Julianem i jest żoną jednego z ochroniarzy pracujących w majątku. Te dwa fakty zdecydowanie pomogły uspokoić narastającą we mnie zazdrość. W ciągu ostatnich miesięcy widziałam ją raz czy dwa, ponieważ w przeciwieństwie do większości ludzi Juliana pracuje głównie poza kompleksem. Pełni rolę oczu i uszu mojego męża w kilku firmach produkujących i wynajmujących nowoczesne odrzutowce.
– Byłabyś zdumiona, jak po kilku drinkach na wysokości dziesięciu kilometrów ludziom rozwiązują się języki – opowiadał mi kiedyś Julian. – Prezesi, politycy, głowy karteli… Wszyscy lubią towarzystwo Isabelli i nie zawsze się przy niej pilnują. Dzięki niej dociera do mnie wszystko: od niejawnych informacji giełdowych po dane na temat obrotu narkotykami w regionie.
Więc tak, nie jestem już zazdrosna o Isabellę, ale nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że jak na mężatkę jej podejście do Juliana jest nieco zbyt flirciarskie. Z drugiej strony raczej nie nadaję się do oceniania zachowań zamężnych kobiet. Gdybym zawiesiła na jakimś mężczyźnie wzrok dłużej niż na sekundę, podpisałabym jego wyrok śmierci.
Julian wynosi zaborczość na zupełnie nowy poziom.
– Napiłby się pan kawy? – pyta Isabella, zatrzymując się obok jego fotela. Dziś jest bardziej powściągliwa z gapieniem się, ale i tak mam ochotę walnąć ją w tę śliczną twarz za zachęcające uśmiechy, które posyła mojemu mężowi.
Okej, zatem nie tylko Julian ma kłopoty z zaborczością. A najbardziej pokręcone jest to, że uważam za swoją własność faceta, który mnie porwał. Nie ma w tym najmniejszego sensu, ale już dawno temu zrezygnowałam z prób rozgryzienia natury naszego związku.
Łatwiej po prostu go zaakceptować.
Na pytanie Isabelli Julian podnosi wzrok znad komputera.
– Pewnie – rzuca i zerka w moją stronę. – Noro?
– Tak, poproszę – odpowiadam uprzejmie. – I kilka tych rogalików.
Isabella nalewa kawę do filiżanek, kładzie talerz z wypiekami na moim stoliku i wraca do przedniej części samolotu, kołysząc obfitymi, krągłymi biodrami. Przez chwilę zazdroszczę jej tych kształtów, jednak natychmiast sobie przypominam, że to mnie pragnie Julian.
W gruncie rzeczy pragnie mnie nawet za bardzo, ale to już zupełnie inna kwestia.
Przez następne pół godziny czytam w ciszy, jem rogaliki i popijam kawę. Julian wydaje się mocno skupiony na mailu w sprawie projektu drona, więc mu nie przeszkadzam. Staram się skoncentrować na książce, thrillerze science fiction kupionym w klinice. Jednak co kilka stron myśli mi uciekają, gdzieś błądzą.
Czuję się dziwnie, siedząc i czytając. Na swój sposób nierealnie. Jak gdyby nic się nie stało. Jakbyśmy nie doświadczyli niedawno grozy i tortur.
Jakbym z zimną krwią nie strzeliła facetowi w głowę.
Jakbym znów omal nie straciła Juliana.
Moje serce zaczyna szybciej bić. Atakują mnie wyraźne wizje z koszmaru, który śniłam zeszłej nocy. Krew… Poszatkowane, zmiażdżone ciało Juliana… Jego piękna twarz z pustymi oczodołami… Książka wypada mi z rozedrganych rąk, upada na podłogę, gdy próbuję łapać powietrze przez nagle ściśnięte gardło.
– Noro? – Wokół mojego nadgarstka zaciskają się ciepłe, silne palce i mimo paniki przesłaniającej mi wzrok widzę przed sobą obandażowaną twarz Juliana. Trzyma mnie mocno, porzucony laptop leży na stoliku obok. – Noro, słyszysz mnie?
Udaje mi się kiwnąć głową i wysuwam język, by zwilżyć wargi. Usta zaschły mi ze strachu, bluzka przykleiła się do spoconych pleców. Zaciskam dłonie na krawędzi siedzenia, wbijając paznokcie w miękką skórę. Częściowo zdaję sobie sprawę, że to mózg płata mi figle – że ten skrajny niepokój jest zupełnie bezpodstawny – ale organizm reaguje, jakby zagrożenie było całkowicie realne.
Jakbyśmy znowu trafili na tamtą budowę w Tadżykistanie, na łaskę Majida i innych terrorystów.
– Oddychaj, maleńka. – Głos Juliana brzmi kojąco, gdy mężczyzna delikatnie kładzie mi dłoń na żuchwie. – Oddychaj powoli, głęboko… Grzeczna dziewczynka…
Robię, co mówi, patrząc mu w twarz, biorę głębokie oddechy, by zapanować nad paniką. Po minucie serce bije mi wolniej, palce przestają kurczowo wbijać się w fotel. Nadal drżę, ale duszący strach zniknął.
Jestem zażenowana, chwytam więc dłoń Juliana i odsuwam ją od twarzy.
– Wszystko dobrze – udaje mi się wydusić względnie opanowanym głosem. – Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło.
Julian przygląda mi się roziskrzonym wzrokiem, w którym widzę mieszankę gniewu i rozdrażnienia. Nadal trzyma moją dłoń, jakby nie chciał puścić.
– Wcale nie dobrze, Noro – mówi ostro. – To nie ma nic wspólnego z byciem dobrze.
Ma rację. Nie chcę tego przyznać, ale ma rację. Nie było ze mną dobrze, odkąd wyjechał z majątku polować na terrorystów. Od tamtej pory byłam wrakiem, a teraz, po jego powrocie, jest chyba jeszcze gorzej.
– Jest w porządku – odpowiadam, bo nie chcę, by uznał mnie za słabą. Julian przeżył tortury i najwyraźniej świetnie sobie z tym radzi, podczas gdy ja panikuję bez powodu.
– W porządku? – Ściąga brwi. – W ciągu ostatniej doby dostałaś dwóch ataków paniki i miałaś koszmar. To nie jest w porządku, Noro.
Przełykam ślinę i wbijam wzrok w kolana, na których jego dłoń trzyma moją w ciasnym, zaborczym uścisku. Nie znoszę faktu, że nie potrafię zapomnieć o tym wszystkim tak łatwo jak on. Jasne, czasami miewa koszmary o Marii, ale doświadczenia z Al-Kadar jakby nie robiły na nim wrażenia. Jeżeli już, to on powinien tracić zmysły, nie ja. Mnie ledwie tknęli, a on przeszedł kilka dni męki.
Jestem słaba i nie znoszę tego.
– Noro, maleńka, posłuchaj mnie.
Unoszę wzrok przyciągnięta łagodniejszym tonem Juliana i jego spojrzenie mnie zniewala.
– To nie twoja wina – zaczyna cicho. – W najmniejszym stopniu. Wiele przeszłaś i doznałaś urazu. Przy mnie nie musisz udawać. Jeżeli zaczynasz panikować, powiedz. Pomogę ci przez to przejść. Rozumiesz mnie?
– Rozumiem – szepczę, niespodziewanie uspokojona tymi słowami. Wiem, to ironiczne, że mężczyzna, który wprowadził cały ten mrok do mojego życia, teraz pomaga mi sobie z nim radzić, ale przecież było tak od samego początku.
Zawsze znajdowałam pocieszenie w ramionach mojego porywacza.
– To dobrze. Pamiętaj o tym. – Nachyla się, by mnie pocałować, więc unoszę się z zamiarem wyjścia mu naprzeciw, pamiętając o jego żebrach. Dotyk ust Juliana jest nadzwyczaj czuły, zamykam więc oczy i resztki niepokoju wyparowują, gdy palące pragnienie rozgrzewa moje wnętrze. Dłonie same wędrują na kark męża, a w głębi krtani wibruje jęk, kiedy język Juliana atakuje moje usta. Jego smak jest równocześnie znajomy i mrocznie namiętny.
Julian jęczy, gdy odwzajemniam pocałunek, splatając nasze języki. Obejmuje mnie prawą ręką, przyciąga bliżej i czuję narastające naprężenie potężnych mięśni. Jego oddech przyspiesza, pocałunek staje się mocniejszy, żarłoczny, a moje ciało zaczyna pulsować w odpowiedzi.
– Sypialnia. Natychmiast. – Jego słowa przypominają warkot. Odrywa się ode mnie i wstaje, ciągnąc za sobą z fotela. Zanim w ogóle mogę coś powiedzieć, łapie za mój nadgarstek i prowadzi na tył samolotu. W duchu dziękuję, że doktor Goldberg mocno śpi, a Isabella zniknęła gdzieś z przodu maszyny. Nikt nie widzi, jak Julian wiedzie mnie do łóżka.
Gdy wchodzimy do małego pokoju, kopniakiem zatrzaskuje drzwi i ciągnie mnie na łóżko. Nawet ranny jest niewiarygodnie silny. Ta siła zarazem podnieca mnie i niepokoi. Nie boję się, że Julian mnie skrzywdzi – bo przecież wiem, że to zrobi i że znajdę w tym rozkosz – tylko dlatego, że niedawno widziałam, co potrafi.
Widziałam, jak zabił człowieka wyłącznie za pomocą nogi od krzesła.
To wspomnienie powinno mnie brzydzić, a jednak obok lęku pojawia się ekscytacja. A poza tym nie tylko Julian zabijał w ostatnich dniach.
Teraz oboje jesteśmy mordercami.
– Rozbieraj się – rozkazuje, zatrzymując się nieco ponad metr od łóżka i puszczając moją rękę. Ma rozcięty rękaw, żeby koszula mieściła gips. Jeżeli dodać do tego bandaże na twarzy, wygląda na równocześnie rannego i niebezpiecznego, niczym współczesny pirat po rabunkowym wypadzie. Jego prawa ręka to same mięśnie, a niezasłonięte oko wydaje się porażająco błękitne na opalonej twarzy.
Kocham go do bólu.
Stawiam krok w tył i zaczynam się rozbierać. Bluzka znika pierwsza, dżinsy są następne. Gdy mam już na sobie tylko białe stringi i pasujący do nich stanik, Julian mówi ochryple:
– Wchodź na łóżko. Na czworakach, tyłem do mnie.
Żar spływa mi wzdłuż kręgosłupa, potęgując ból narastający między nogami. Obracam się, wypełniam rozkaz Juliana, a moje serce bije mocno w nerwowym wyczekiwaniu. Pamiętam nasz ostatni seks w tym samolocie – siniaki zdobiły moje nogi przez kilka dobrych dni. Wiem, że teraz Julian nie nadaje się do niczego tak obciążającego, ale ta świadomość nie tłumi mojego strachu i głodu.
Przy moim mężu lęk i pożądanie zawsze idą w parze.
Gdy już zajmuję zadowalającą Juliana pozycję, z tyłkiem wypiętym na wysokości jego krocza, podchodzi bliżej, wsadza palec za gumkę moich majtek i ściąga je do kolan. Od tego dotyku przechodzi mnie dreszcz, a pochwa się zaciska. Julian sapie ciężko, sunie dłonią w górę uda i zanurza się pomiędzy wargi.
– Twoja cipka jest tak kurewsko mokra – szepcze wulgarnie, wpychając we mnie dwa wielkie palce. – Mokra tylko dla mnie i taka ciasna… Chcesz tego, prawda maleńka? Chcesz, żebym cię wziął, żebym cię zerżnął…
Zasysam powietrze, gdy zagina te dwa palce, trafiając w punkt, który spina całe moje ciało.
– Tak… – Ledwie mogę mówić, bo zalewają mnie fale ciepła i topią moje myśli. – Tak, proszę…
Julian parska. Jego śmiech jest niski i pełny mrocznego zachwytu. Wysuwa palce, zostawiając mnie pustą i pulsującą pragnieniem. Zanim mogę zaprotestować, rozlega się odgłos rozsuwanego zamka i czuję na udzie gładką, szeroką główkę kutasa.
– Och, zajmę się tym – mamrocze zmysłowo, odnajdując drogę do mojego wejścia. – Zrobię ci dobrze, tak kurewsko dobrze… – Czubek penisa zaczyna mnie penetrować, oddech grzęźnie mi w gardle. – Że będziesz dla mnie krzyczała, prawda maleńka?
Nie czekając na odpowiedź, chwyta mnie za prawe biodro i wchodzi z impetem, wyduszając z mojego gardła jęk zaskoczenia. Wtargnięcie jak zwykle elektryzuje moje zmysły, Julian rozpycha mnie do granic bólu swoją grubością. Gdybym nie była tak podniecona, zrobiłby mi krzywdę. Lecz teraz ta brutalność dodaje wybornego powabu, potęguje żądzę i zalewa moją cipkę wilgocią. Przez bieliznę na wysokości kolan nie mogę rozchylić szerzej nóg, więc jego kutas wydaje się we mnie potężny, a każdy milimetr jest twardy i palący.
Spodziewałam się, że Julian narzuci mordercze tempo, odpowiednie do sposobu, w jaki we mnie wszedł, ale gdy jest już w środku, porusza się nieśpiesznie. Powoli i z rozmysłem, kalkuluje każdy ruch, by przynieść mi jak największą rozkosz. W przód i w tył, w przód i w tył… Mam wrażenie, że pieści mnie od środka i pogrywa sobie z każdym strzępkiem doznań wytwarzanym przez moje ciało. W przód i w tył, w przód i w tył… Zbliżam się do orgazmu, ale w tym ślimaczym tempie nigdy nie dojdę. W przód i w tył…
– Julianie… – sapię, a on spowalnia jeszcze bardziej, aż skamlę z frustracji.
– Powiedz, czego chcesz, maleńka – mruczy, wychodząc ze mnie niemal całkowicie. – Powiedz dokładnie, czego chcesz.
– Zerżnij mnie – dyszę, zaciskając dłonie na prześcieradle. – Proszę, daj mi dojść.
Znowu parska, ale ten śmiech jest już bardziej spięty, a oddech męża robi się ciężki i nierówny. Czuję, że jego kutas jeszcze bardziej twardnieje, zaciskam wokół niego wewnętrzne mięśnie, bo chcę skłonić Juliana do szybszych ruchów, by dał mi jeszcze kawałeczek…
I w końcu daje.
Julian chwyta mnie mocniej za biodro i podkręca tempo, rżnie ostrzej i szybciej. Jego pchnięcia rozbrzmiewają we mnie echem, rozsyłają fale rozkoszy promieniujące na całe ciało. Zaciskam mocniej prześcieradło i wrzeszczę coraz głośniej, bo napięcie staje się nie do wytrzymania, nie do zniesienia… a potem rozpadam się na milion drobinek, całe moje ciało pulsuje bezradnie wokół jego potężnego kutasa. Julian też jęczy, wbija palce w miękką skórę, zaciska dłoń i obija się o mój tyłek, jego kutas podryguje we mnie, gdy i on dochodzi.
Po wszystkim wysuwa się ze mnie i cofa o krok. Rozedrgana od siły orgazmu, padam na bok i przekręcam głowę, by spojrzeć na Juliana.
Stoi z rozpiętymi spodniami, jego tors unosi się i opada w ciężkich oddechach. Patrzy na mnie z leniwym pożądaniem, nie odrywa oczu od moich ud, na które powoli wycieka jego nasienie.
Rumienię się i rozglądam nerwowo za chusteczką. Na szczęście na półce przy łóżku stoi pudełko. Sięgam po nie i wycieram dowody naszego zbliżenia.
Julian obserwuje to wszystko w milczeniu. A potem stawia jeszcze krok w tył, z kamienną miną chowa mięknącego kutasa do spodni i zapina zamek.
Łapię za koc i zasłaniam nagie ciało. Nagle mi zimno i czuję się obnażona, wewnętrzne ciepło gdzieś zniknęło. Zazwyczaj po seksie Julian mnie obejmuje, wzmacnia naszą bliskość i łagodnością równoważy brutalność sprzed kilku chwil. Dziś najwidoczniej nie ma na to ochoty.
– Wszystko w porządku? – pytam z wahaniem. – Zrobiłam coś nie tak?
Uśmiecha się do mnie chłodno i siada na krawędzi łóżka.
– A co mogłaś zrobić nie tak, kotku? – Patrzy na mnie, unosi dłoń i chwyta kosmyk moich włosów, po czym pociera go między palcami. Ten gest wydaje się radosny, lecz twardość spojrzenia Juliana pogłębia mój niepokój.
Nachodzi mnie nagłe, intuicyjne olśnienie.
– To wciąż przez pigułkę, prawda? Jest ci przykro, że ją wzięłam?
– Przykro? Bo nie chcesz mieć ze mną dziecka? – Śmieje się, ale ten dźwięk jest tak ostry i warkliwy, że aż skręca mnie w żołądku. – Nie, kotku, nic z tych rzeczy. Mam świadomość, że byłbym strasznym ojcem.
Patrzę na niego, próbując pojąć, dlaczego te słowa wywołują we mnie poczucie winy. Julian jest mordercą i sadystą, który bez mrugnięcia okiem porwał mnie i więził, a mimo to czuję się podle. Jakbym nieświadomie go uraziła.
Jakbym naprawdę zrobiła coś złego.
– Julianie… – Nie wiem, co powiedzieć. Przecież nie mogę kłamać, że byłby świetnym ojcem. Od razu by mnie przejrzał. Pytam więc ostrożnie: – A ty chcesz mieć dzieci?
Wstrzymuję oddech, czekając na odpowiedź.
Ponownie patrzy na mnie z zagadkową miną.
– Nie, Noro – mówi cicho. – Dzieci to ostatnie, czego nam potrzeba. Możesz sobie wszczepić tyle implantów, ile tylko chcesz. Nie będę cię zmuszał do ciąży.
Oddycham z wyraźną ulgą.
– Okej, w porządku, więc dlaczego…
Zanim kończę pytanie, Julian wstaje, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
– Będę w kabinie głównej – mówi spokojnie. – Mam trochę pracy. Przyjdź do mnie, jak się ubierzesz.
I wychodzi z sypialni, zostawiając mnie samą, nagą i zdezorientowaną.ROZDZIAŁ 3
Julian
Jestem w środku lektury nadesłanej przez managera analizy potencjału inwestycyjnego pewnego projektu, kiedy Nora po cichu zajmuje miejsce obok. Nie potrafię oprzeć się pokusie jej obecności, więc obracam głowę i patrzę w stronę żony, obserwuję, jak zaczyna czytać.
Po kilku minutach rozłąki zniknęła nieracjonalna chęć, żeby dać upust emocjom i skrzywdzić Norę. Zastąpił ją niewytłumaczalny smutek… dziwaczne i zupełnie nieoczekiwane poczucie straty.
Nie rozumiem tego. Nie kłamałem, mówiąc, że nie chcę dzieci. Nigdy nie poświęcałem temu zagadnieniu większej uwagi, ale teraz, kiedy już się nad tym zastanawiam, nawet nie potrafię wyobrazić sobie siebie w roli ojca. Co bym zrobił z tym dzieckiem? Byłoby tylko kolejną słabością, którą mogliby wykorzystać moi wrogowie. Dzieciaki kompletnie mnie nie interesują, tym bardziej ich wychowywanie. Moi rodzice byli kiepskim wzorem do naśladowania. Powinienem się cieszyć, że Nora nie chce dzieci, a jednak, gdy rano wspomniała o pigułce „dzień po”, odczułem to jak kopnięcie prosto w brzuch.
Jakbym doznał najgorszego odrzucenia.
Starałem się o tym nie myśleć, lecz widok Nory wycierającej spermę z ud sprawił, że niechciane emocje wróciły, przypominając, że nie chce tej cząstki mnie.
Że nigdy nie będzie tego chciała.
Nie rozumiem, dlaczego to takie ważne. Nigdy nie planowałem zakładać z nią rodziny. Małżeństwo miało scementować naszą więź, nic więcej. Jest moim kotkiem… moją obsesją i własnością. Kocha mnie, bo ją do tego zmusiłem, pragnę jej, bo bez niej nie mogę istnieć. Dzieci do tego wszystkiego nie pasują.
Nigdy nie będą.
Zauważając, że na nią zerkam, Nora uśmiecha się niepewnie.
– Nad czym pracujesz? – pyta, odkładając książkę na kolana. – Dalej nad projektem drona?
– Nie, maleńka. – Zmuszam się do skupienia na tym, że przyleciała po mnie do Tadżykistanu. Że kocha mnie na tyle, by posunąć się do takiego szaleństwa. Nastrój od razu mi się poprawia, ucisk w piersi ustępuje.
– Więc nad czym? – docieka i uśmiecham się wbrew sobie, zachwycony jej zainteresowaniem. Skrawki mojego życia już nie wystarczają. Chce wiedzieć wszystko i coraz śmielej poszukuje odpowiedzi.
Gdyby chodziło o kogoś innego, byłbym rozdrażniony, ale wścibskość Nory mi nie przeszkadza. Jej ciekawość mnie cieszy.
– Analizuję pewną okazję inwestycyjną – odpowiadam.
Wygląda na zaintrygowaną, więc wyjaśniam, że czytam o startupie biotechnologicznym, który specjalizuje się w lekach opartych o chemię mózgu. Jeżeli się zdecyduję, zostanę tak zwanym aniołem biznesu i to jednym z pierwszych, który włoży pieniądze w tę firmę. Kapitał wysokiego ryzyka zawsze mnie interesował. Lubię śledzić innowacje we wszystkich dziedzinach. I potrafię na nich zarabiać.
Nora słucha moich wyjaśnień z nieskrywaną fascynacją, jej ciemne oczy przez cały czas są na mnie skupione. Podoba mi się, że chłonie wiedzę jak gąbka. Dzięki temu uczenie jej i pokazywanie różnych oblicz mojego świata jest przyjemne. Zadaje kilka wnikliwych pytań, co dowodzi, że doskonale rozumie, o czym mówię.
– Skoro ten lek kasuje wspomnienia, to może dałoby się go wykorzystać w leczeniu PTSD i tym podobnych? – pyta, kiedy opowiadam jej o jednym z bardziej obiecujących produktów tego startupu, i przyznaję jej rację, bo kilka minut wcześniej sam doszedłem do podobnego wniosku.
Nie przewidziałem tego, gdy porywałem Norę – radości, jaką będzie dawało mi samo spędzanie z nią czasu. Wtedy postrzegałem ją wyłącznie jako obiekt seksualny. Była piękną dziewczyną, która wzbudziła we mnie taką obsesję, że nie mogłem oderwać od niej myśli. Nie sądziłem, że, oprócz kochanki, stanie się moją towarzyszką, nie pomyślałem, że mógłbym po prostu cieszyć się samą jej obecnością.
Nie wiedziałem, że będę należał do niej tak samo, jak ona należy do mnie.
To naprawdę dobrze, że pamiętała o tej pigułce. Kiedy doleczymy rany, nasze życie wróci do normalności.
A przynajmniej naszej normalności.
Będę miał Norę przy sobie i już nigdy nie spuszczę jej z oka.
***
Gdy lądujemy, jest już ciemno. Wyprowadzam rozespaną Norę z samolotu i przesiadamy się do samochodu, który zawiezie nas do domu.
Dom. To dziwne uczucie – ponownie nazywać tak to miejsce. Było moim domem w dzieciństwie i wtedy go nienawidziłem. Nienawidziłem w nim wszystkiego, od dusznego gorąca po gryzący, lepki zapach tropikalnej roślinności. A jednak, gdy dorosłem, okazało się, że ciągnie mnie do takich miejsc – tropików przypominających dżunglę, w której się wychowywałem.
W majątku musiała pojawić się Nora, bym zrozumiał, że wcale nie darzyłem go nienawiścią. To nie miejsce budziło we mnie nienawiść, a człowiek, do którego należało.
Mój ojciec.
Nora wtula się we mnie na tylnym siedzeniu, przerywając moje rozważania, i ziewa mi delikatnie w ramię. Tak bardzo brzmi przy tym jak mały kociak, że się śmieję, obejmuję ją prawą ręką w talii i przyciągam bliżej.
– Śpiąca?
– Mhm-mm. – Ociera się twarzą o moją szyję. – Ładnie pachniesz – mamrocze.
Tyle wystarczy. Mój kutas robi się twardy jak skała, reaguje na muśnięcie jej ust o moją skórę.