- W empik go
Jej spowiedź - ebook
Jej spowiedź - ebook
Są książki, które wywołują potrzebę spokojnej, skupionej lektury, inspirującej do odkrywania prawdy o nas samych. Do takiej podróży w głąb siebie zaprasza powieść Katriny Missrose.
Jej spowiedź to subtelna, chociaż przesycona gwałtownymi emocjami, opowieść o miłości, małżeństwie i zdradzie. Jej bohaterką jest Małgorzata – kobieta, której los nie szczędzi trudnych doświadczeń. Śmierć pierwszego męża, zdrada drugiego, zawiedzione uczucia, samotność i zagubienie – o tym wszystkim opowiada nam Małgorzata, snując historię, która wydarzyć się może wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną. My, czytelnicy „Jej spowiedzi”, wiemy i rozumiemy, że opowieść Małgorzaty może stać się także naszą opowieścią. Dlatego z uwagą towarzyszymy bohaterce, ucząc się, jak żyć w obliczu straty, i jak odnajdywać nadzieję i wiarę w przyszłość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66616-14-1 |
Rozmiar pliku: | 415 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiem Wam historię mojego życia. Historię pełną przygód, boleści, rozterek, pierwszych zmarszczek, rozstań i żalu. Historię dotkniętą miłością tak czystą, jak czysta jest kropla źródlanej wody. Historię przesiąkniętą miłością uniwersalną i bezwarunkową.
_Historię niosącą za sobą czystą esencję przeszłych wydarzeń._To był rok Pański 2017, a dokładnie przełom stycznia/lutego owego roku. Wielkimi krokami zbliżały się moje czterdzieste urodziny. Odkryłam wtedy, całkiem przypadkiem, w nieprawidłowo wyłączonym komputerze, znajdującym się w biało-bordowo-złotej sypialni, wiadomości, jakie wymieniał mój mąż z tą obcą, Kobietą. Wiadomości tak bliskie sobie jak lubieżny, pełen pożądania wzrok nieznanych sobie wzajemnie ludzi. To odkrycie było dla mnie jak ostatni złoty strzał podany w rytm muzyki Led Zeppelin.
Trzęsąc się w sobie, dusząc się i płacząc, wykonałam milion zdjęć oraz rozmów i tak jak stałam, w rozciągniętym, szaroburym dresie, pobiegłam prosto w ramiona adwokata, który postawił przede mną białe pudełko z chusteczkami. Teraz myślę, że niejedna kobieta, siedząc na tym wyświechtanym skórzanym fotelu, płakała w takt rytmicznego bujania się, tak jak to robią dzieci z chorobą sierocą. Taka kołyska z ciała zwiniętego niczym cienki listopadowy księżyc.
Adwokat słuchał cierpliwie, jak milion razy powtarzałam jeden wyraz: Dlaczego? Dlaczego Aleksander mnie skrzywdził? Dlaczego mnie skrzywdził? Jakaś Klaudia. Kto to taki?! Proszę zobaczyć. Napisał, że ją kocha. Kocha i to tak bardzo. Zaś ona napisała, że kocha Jego. Proszę zobaczyć – chcieli się spotkać w sanatorium. Proszę zobaczyć – nazwali mnie… okropnie, upodlając mnie jednocześnie, bo przeszkadzałam im w rozmowie. Jak mam sobie z tym poradzić? Z tą całą sytuacją? A ja? Dom, zakupy, dzieci, życie, mijające lata – a gdzie ja w tym wszystkim jestem? W próżni? W kapsule bez powietrza? Mam tylko wykonywać zadania i służyć? Dłużej już nie jestem w stanie dźwigać ciężaru, który krzyżował mnie od wielu lat, aż wreszcie ukrzyżował.
Dlaczego od wielu lat?
Należałoby się pochylić nad przeszłością – tą bliższą, a także tą jeszcze dalszą, kiedy to w młodym wieku (byłam wówczas uczennicą szkoły średniej), uciekłam z domu z miłości do pierwszego męża. Tak, będąc wówczas niepełnoletnią, w pełnej swej na ów wiek odpowiedzialności – wstałam i wyszłam tak, jak stałam, postanawiając, iż więcej się za siebie nie obejrzę. Dlaczego? Z Miłości. Poznałam Człowieka wrażliwego, tak bardzo niecodziennego, w pełnym tego słowa znaczeniu, z jego charyzmą, sposobem bycia, odczuwania świata i jego interpretowania, iż postanowiłam do niego uciec. Wiedziałam, iż wniesie w moje życie coś wyjątkowego – coś, co bę- dzie dla mnie barwnym rozdziałem oprawionym w złotą skórę.
Kacper był wysokim, szczupłym mężczyzną, z długimi włosami, pełnymi wargami i błękitnymi oczami. Słuchał muzyki, która nas łączyła, podobnie jak fascynacja słowem. Byliśmy jak dwie idealnie pasujące połówki. Zresztą w ogóle był to – w zasadzie nie wiem, jak to określić – najlepszy okres mojego barwnego życia, pełnego życia. Życie studenckie, przemieszczanie się po Polsce, aby rozwinąć się zawodowo, niezliczona liczba wypitych butelek wina, dobre koncerty i lekkość ducha.
Wszystko to, co Nas wówczas łączyło, wryło mi się w pamięć i w serce tak bardzo, że w każdą lutową rocznicę Jego śmierci siedzę samotnie na cmentarzu i zostawiam mu list z zebranymi w ciągu całego roku moimi przemyśleniami, żeby mógł je spokojnie sobie poczytać. Na grobie Kacpra widnieją nuty, klucz wiolinowy oraz Jego zdjęcie z tamtych lat. Żegnając się w zimne lutowe popołudnie, nafaszerowana lekami uspokajającymi, ledwo powłócząc nogami, ciągnięta przez żałobników, którzy wzięli mnie pod swoje skrzydła – po raz ostatni pozostawiłam na Jego zimnych ustach pocałunek, zaś w dłonie włożyłam mu pałeczki od perkusji, aby mógł w niebie jeszcze kilka razy zawerblować.
Tamten rok był dla mnie najtrudniejszy, traumatyczny, depresyjny i taki, jakiego nigdy więcej nie chciałabym przeżyć. Pamiętam, jak gołą ręką rozbijałam szybę w drzwiach łazienki, jak otwierałam drzwi, raniąc ręce, jak szkło wbijało mi się w stopy. Pamiętam, jak ściągałam Jego ciało z paska. Było lekkie jak gołębie pióro. Pamiętam czarny worek i ból – przez kolejne dni wbite szkło tkwiło nieruchomo w stopach, sprawiając mi ból.
Kacper postanowił odejść przy akompaniamencie Starless King Crimson:
_Choć zachód słońca,_
_blask dnia rejestrują moje oczy_
_to wewnątrz widzę jedynie_
_bezgwiezdną i biblijną czerń_
_Stary przyjaciel miłosierdzie_
_ma okrutny, wykrzywiony uśmiech,_
_zwiastun pustki,_
_dla mnie to_
_bezgwiezdna i biblijna czerń_
_Jasnoniebieskie, srebrne niebo_
_szarzeje mglistą nadzieją_
_że wszystko pragnie_
_by być_
_bezgwiezdną i biblijną czernią_¹.
W tym czasie w całości pochłonęła mnie praca, tak bez reszty, po to, żebym mogła skupiać się _nie na własnym bólu_, lecz na tym, co dzieje się wokół mnie. Splot kolejnych wydarzeń, o czym jeszcze nie wiecie, skierował mnie na inne tory, po których sunęło już Pendolino – z impetem pociągnęło mnie ze sobą w nieznanym mi kierunku.
Moja babcia Aniela, w tajemnicy przede mną, postanowiła wyjść mi naprzeciw i porozumiała się za moimi plecami z babcią Aleksandra, jej imienniczką. Wskutek tego kilka miesięcy później, a dokładnie w Wielkanoc roku 2003, w trakcie świątecznej uroczystości pojawił się Aleksander, mój przyszły drugi mąż. Mój drugi mąż, przez którego czternaście lat później znajdę się u psychiatry.
Właśnie przed chwilą, gdy zapisałam te myśli, dotarło do mnie, że w lutym 2003 zmarł mój pierwszy mąż, zaś dokładnie czternaście lat później mój drugi mąż romansował z Klaudią… W kwietniu 2003 roku, podczas Wielkanocy, po raz pierwszy ujrzałam Aleksandra, zaś czternaście lat później usłyszałam Piotra. Jak to możliwe? Zbieg okoliczności?
Życie przynosi wiele niespodzianek. Mniejszych i większych rozdziałów… Ale po kolei, bo wprowadzam chaos.
* * *
Aleksander, jak już chwilę wcześniej wspomniałam, pojawił się za sprawą babć i ich intryg oraz… mojej pierwszej miłości, którą był On sam i nie tylko... Wyobraźcie sobie, że moja już nieżyjąca teściowa dziergała dla mnie na drutach sweterki i pokrowce na podusie, gdy byłam jeszcze niemowlęciem. Może trudno uwierzyć, ale moja mama i teściowa ciągnęły się wzajemnie za warkoczyki, gdy siedziały w jednej szkolnej ławce, a jak już wcześniej napisałam, Aleksander był moją pierwszą miłością, (o ile można określić tak wielkim słowem uczucie, mając zaledwie czternaście lat – czyli tyle, ile teraz ma moja córka Natalka).
Aleksander jest mężczyzną całkiem innym niż Kacper – niższym, krępym, szorstkim w obyciu i mało delikatnym. Wówczas, gdy byłam osłabiona po śmierci męża i poszukiwałam wsparcia i czegoś albo kogoś innego niż ja i moja przeszłość – wtedy właśnie Jego podarował mi los.
_Czy to Anioł wyciągnął do mnie rękę, aby mi pomóc?_
Uważam, że tak. Nie – wtedy uważałam, że tak. Teraz nie potrafię tego ocenić, więc nie podejmę się tego, gdyż nie było mi dane – tak jak zresztą nie jest dane jakiejkolwiek innej osobie – poznanie własnej przyszłości. Człowiek może swoją przyszłość wyobrażać sobie, kształtować, afirmować i jednocześnie marzyć, iż osiągnie cel. Sam zaś cel jest jak ten płochliwy skowronek – niby na wyciągnięcie ręki, ale zaraz umyka. Ale czy tak naprawdę wiemy, czego chcemy? Sama przekonałam się, iż spełnienie marzeń nie przynosi szczęścia – albo że je zyskujemy jedynie na krótką chwilę. A może jestem człowiekiem, który do końca życia będzie poszukiwał własnego celu? Który będzie próbował zdefiniować samego siebie?
* * *
_Anioła, takiego prawdziwego, widziałam, gdy miałam zaledwie dziesięć lat – trawiona wysoką gorączką, jaka mnie dopadła. Do mojego domu codziennie przyjeżdżała pielęgniarka, karetką, aby podać kolejną dawkę leku w formie bardzo bolesnego zastrzyku._
_Pamiętam, co widziałam w tej gorączce: w przedpokoju stał mężczyzna w półdługim płaszczu, bacznie obserwujący mnie z bezpiecznej odległości. Wiedziałam, że to Anioł. Każdy człowiek, który napotka na swojej drodze nieziemską postać, będzie w stu procentach pewny, kogo zobaczył_.
* * *
Lata naszego małżeństwa mijały jak sinusoida albo wir w pełnym tego słowa znaczeniu. Mnóstwo uczuć od tych radosnych, kiedy narodziły się nasze dzieci, do tych coraz bardziej przykrych, kiedy już nie mogliśmy na siebie nawzajem patrzeć ze względu na różnice... we wszystkim. Dzieliły nas niczym mur berliński.
To był całkiem inny etap – niby byliśmy dojrzalsi, bo starsi i już nie studenci, bardziej poważni, bardziej pewni siebie. Etap zapatrzonych w siebie. To było życie dla dzieci, a zarazem konsumpcyjne, bez głębokich uczuć. Moje uczucie w sekrecie pozostało przy Kacprze. A co czułam do Aleksandra? Sama nie wiem. Zostawił własny dom rodzinny, pracę, działalność. W zasadzie o Aleksandrze myślałam i myślę jak o moim opiekunie, silnym mężczyźnie, który w dzieciństwie doświadczył traumy podobnej do mojej, którego, wydawać by się mogło, znałam od dzieciństwa. Pokonał dla mnie kilkaset kilometrów z poziomicą i innymi atrybutami, wówczas jeszcze budowlańca, i tak został – i trwał na dobre i na złe – przy mnie.
Tacy różni od siebie, nic albo prawie nic Nas nie łączyło – oprócz dawnych dobrych wspomnień, dóbr materialnych, dzieci i dwóch nadpsutych śmietan.
Śmietany, jak się okazało trzynaście lat później, były omawiane u psychologa małżeńskiego. Nadpsute śmietany wyciągnięte z lodówki przez Aleksandra, pokazane dzieciom z równoczesną informacją: „Zobaczcie, jak mama dba o Was!”, po czym ponownie schowane do lodówki, by mógł sprawdzić, kiedy je wyrzucę. Były też omawiane zakupy, w które nie chciał się angażować do tego stopnia, że wstrzymał się z egzaminami na prawo jazdy, były wyrzucane z szafki ciuchy, była raz i drugi policja z zapytaniem o niebieską kartę, o której do dziś nie wiedzą moi rodzice. Bo czym tu się chwalić? W takich i innych sytuacjach zawsze przeciw rodzicom i murem za mężem – że niby dobrze, a nawet idealnie, zwłaszcza idealnie.
Nie, nie było ani dobrze, ani idealnie – ale bywało i owszem. Te dobre chwile, jak prawdziwe motyle, które, w istocie delikatnie „przycupnęły” na krańcu płatka, po czym odlatywały, lekko poruszając skrzydełkami.
Na tym polegało szczęście z Aleksandrem. Całkiem inne to było szczęście. Nie wyobrażałam sobie takiego życia w małżeństwie, ale znosiłam to dzielnie, ciesząc się wszystkim, co miałam. Dziećmi, umytymi oknami, wyprasowanymi ciuchami, błyszczącą podłogą, kwiatami w ogrodzie, przelotnym uśmiechem męża. Drobne chwile dawały zastrzyk energii na kolejne dni, tygodnie, a nawet miesiące. Pozwalały mi się spełniać. Tak samo jak praca zawodowa. Pomimo wszystkiego, pomimo własnego gniewu i bólu – dzięki drobinkom wspomnień z życia z Kacprem – mogłam uciekać myślami w Jego ramiona, równocześnie budując cztery wysokie ściany, w których panowała moja własna, przyjemna dla ucha cisza, jaką funduję sobie w każdy sobotni poranek, kiedy wszyscy domownicy, z psem włącznie, śpią, a ja sączę odkrytą dzięki Piotrowi kawę.
Znowu wyprzedzam fakty?
------------------------------------------------------------------------
¹ King Crimson, _Starless_, tłumaczenie: tekstowo.pl.W związku z tą moją, a w zasadzie naszą przeszłością wiele zmian pożądanych, a także tych nieplanowanych, wbudowało się w nasze szare życie. Teraz już wiem, iż wystarczy znaleźć jedną gwiazdę na niebie i za nią podążać – a jeżeli pragniecie skomunikować się z kimś z tego lub innego świata, wystarczy spojrzeć w niebo i myślami przywołać bliską sercu postać.
_Wszystkie granice wszechświata są umowne i czekają, aż je przekroczymy, żebyśmy zaś mogli tego dokonać, musi zostać spełniony jeden, jedyny warunek, gdy w gwieździstą noc zaświta nam taki pomysł. W takich chwilach… wystarczy spojrzeć w niebo i nawiązać duchowy kontakt z kimś, kto tak samo poszukuje._
Nabyłam mądrość duchową, poznałam zasady ziemskich praw i, wsparta modlitwą, przywróciłam Nas do świata.
Poznałam mnóstwo ludzi i ich losy zapisane inkaustem na pergaminowej rolce: Grzegorza, Adama, Marka, Gabrysię, Ewę, Dorotę, Luizę, Tomka, Sylwię, Kasię, Mariusza czy Wiolettę. Każda z tych postaci wnosi wiele do mojego życia, ubogaca je i uczy mnie całkiem innego spojrzenia na świat.
* * *
_Nie rozstrzygam i nie zastanawiam się, dlaczego Piotr mnie zostawił bez słowa, dlaczego Kacper odszedł i dlaczego Aleksander przez lata traktował mnie w taki sposób._
_Nie zadaję sobie ran w postaci pytania: dlaczego? Pytanie to, chociaż przez lata powtarzane, przestało mieć dla mnie znaczenie._
_Dzieci od początku tej powieści wiedziały o Klaudii i Aleksandrze… Wiedziały również o Piotrze; ta wiedza, chociaż drążąca świadomość tak młodych umysłów, nie wpłynęła ani na relacje pomiędzy nami a nimi, ani na ich wzajemne więzi._
* * *
Czy będąc na miejscu Małgorzaty, potrafilibyście dokonać wyboru, zadać pytanie: kto jest lepszym bohaterem tej powieści, kto z Nich? Aleksander, przez którego Małgosia cierpiała fizycznie, czy Piotr, zadający ból psychiczny? Może Klaudia? A może, w tej swojej niewiedzy, sama Małgosia?
* * *
Jakie wyciągnęlibyście wnioski?
* * *
Ja, pisząc tę bliską mojemu sercu opowieść, wyciągnęłam jeden, jedyny i właściwy dla siebie wniosek: każdy człowiek popełnia błędy, doprawdy różnej wagi. I to, w jaki sposób zareaguje, w jaki sposób się zachowa, określa jego rzeczywistą istotę. Napisałabym teraz wyświechtane przez pokolenia słowa Nie znasz dnia ani godziny… To prawda, nie wiesz, co życie Tobie przyniesie; ile zakrętów, kamieni, kłód, drobnych promyków szczęścia, czy też zwykłych gestów, które przez codzienność przestają być widoczne, a tym samym doceniane.
_Pamiętajcie, że zawsze, ale to zawsze Rodzina jest najważniejsza, to ona daje Wam podwaliny bytu, umacnia Was i buduje. To z nią jesteście w stanie przebrnąć przez wszystkie lata – od samego początku do końca własnego życia – to Rodzina daje Wam wszystko, czego tylko zapragniecie… Dzięki niej wszystko jest na wyciągnięcie ręki._
Burza emocjonalna w życiu Małgosi już dawno minęła. Dzięki ciszy Małgosia zaczęła żyć dla męża i dzieci. Wszystkie jej wewnętrzne rozterki gdzieś się ulotniły, w niezauważalny wręcz sposób. Jest tylko Ona i Aleksander, z Nimi zaś dwójka pogodnych urwisów: Natalka i Maciej.
_Każdego dnia przez otwarte okna wpływa powiew świeżego powietrza, a wraz z nim wpadają drobne promienie szczęścia._
Na kuli ziemskiej toczy się wiele mniejszych i większych wojen, ktoś upada, a ktoś się podnosi. Tyle emocji naraz się przenika, że sam Bóg zapewne ma trudności z ocaleniem każdego jednym tchnieniem miłości i dobroci.
Poplątane troski i smutki ludzi cierpiących… poplątane krzywdy.
_Gdy znajdziecie się na tak wielkim zakręcie, szukajcie otwartego okna. Niech wiatr oczyści Wam umysły… Dajcie czasowi… czas._
Nie walczcie ze sobą ani z kimś innym – życie rwie się do przodu i Wy płyńcie z tym prądem. Nie trzymajcie się kurczowo brzegu, gdyż nie będziecie mogli ujrzeć światła dziennego, a w nim własnej rodziny.
Kocham mojego męża – pomimo wszystko. Zaakceptowałam również siebie, podobnie jak On mnie. Nie będę więcej szukała przygód, nie pozwolę też na przypadki, jakie _Pan w Kapeluszu_ mi znowu podsunie.
_A teraz?_
A teraz ścieżką polną wśród maków, chabrów i pszenicy biegnę sobie, podskakując co rusz na jednej nodze. Wiecie dlaczego? Bo zza pagórka wyłania mi się mój własny dom.
W nim czekają na mnie Aleksander, Natalka i Maciej.
_I nikt tego mojego szczęścia już więcej mi nie odbierze. Jest tylko moje i na zawsze – do końca moich dni._
„Kocham Aleksandra!” – mogę stanąć na środku drogi i wykrzyczeć to tak głośno, aż sąsiedzi będą na mnie patrzeć z zaciekawieniem...
_Kocham Aleksandra!!! To jest jedyna moja miłość! Jesteśmy sobie przeznaczeni, jak nigdy wcześniej, i nikt, i nic już tego nie zmieni._
* * *
Mamy rok Pański 2021, 21 lutego 2021 – zgodnie z biblijną interpretacją data ta oznacza całkowitą doskonałość, boską mądrość, szczęście oraz osiągniecie celu. Jest też symbolem niezależnego człowieka, indywiduum dokonującego wyboru pomiędzy dobrem a złem.
_Ja wybrałam rodzinę – i tym sposobem mogę zamknąć opowieść. Pozostało do przelania tylko kilka słów…_
_DROGI CZYTELNIKU,_
_z pytaniami, który bohater jest lepszy bądź gorszy i co byś sam uczynił, pozostawiam Cię samego przez chwilę. Wrócę ponownie, całkiem niespodziewanie, by opowiedzieć życie kolejnej, pogubionej istoty…_