- W empik go
Jej tajemnice - ebook
Jej tajemnice - ebook
Nowa miłość w nowym życiu.
Pewnej deszczowej nocy, w przytułku dla bezdomnych umiera młoda kobieta. Nie ma przy sobie niczego, oprócz zdjęcia nieznanego mężczyzny i zniszczonego dowodu osobistego.
Kiedy zakonnica Ludwika kończy czuwanie przy konającej podopiecznej, w drzwiach przytułku pojawia się dziewczyna łudząco podobna do zmarłej. Przemoknięta oraz przerażona prosi o schronienie. Pod wpływem impulsu siostra decyduje się ukryć kobietę i jeszcze przed przyjazdem pogotowia przekazuje jej dokumenty denatki.
Nikt nie wie, przed czym ucieka dziewczyna, która od teraz nazywa się Marianna Walewska. Przeszłość jednak rzadko pozwala o sobie zapomnieć. Kobieta wkrótce przekona się, że nie wystarczy zmienić nazwiska, by raz na zawsze wymazać swoją historię.
Padał deszcz. Nic tu po mnie, pomyślała i już miała zamiar podążyć do kaplicy na wieczorne modlitwy, gdy usłyszała dzwonek przy drzwiach wejściowych.
– Za późno, jak zwykle… – powiedziała siostra, otwierając na oścież bramę. Ale ku jej zaskoczeniu to nie było pogotowie. Przed drzwiami stała dziewczyna. Była przemoknięta i przerażona. W pierwszej chwili zakonnica zaniemówiła. Młoda kobieta była łudząco podobna do tej, która przed chwilą zamknęła oczy na zawsze, a już na pewno była w podobnym wieku. Co za zrządzenie losu, pomyślała.
– Proszę mi pomóc. Proszę mnie ukryć – powiedziała dziewczyna ledwo słyszalnym głosem.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-832-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poprawiła kwiaty w wazonie, ustawiła i zapaliła znicze. Chusteczką higieniczną przetarła tabliczkę z napisem: KOBIETA N.N. zm. 20.09.2019. Kobieta w grobie nie była wcale nieznana, chociaż jako taka została pochowana, ale tylko siostra Ludwika i ona o tym wiedziały. Miała szczęście, że trafiła na siostrę Ludwikę. Gdyby nie ona i gdyby akurat w przytułku dla bezdomnych nie zmarła ta dziewczyna… co by się z nią stało? Z nią i z jej dzieckiem. Nie próbowała sobie nawet wyobrazić, gdzie by teraz była. Może w szpitalu psychiatrycznym, a może w więzieniu? Ktoś tam na górze nad nią czuwał. Tak mówi siostra Ludwika i pewnie ma rację.
– Ty znowu tu? Zmarzniesz, dziecino. Wracaj do domu. – Zakonnica podeszła do młodej kobiety stojącej nad skromnym grobem.
– Tylko na chwilę wpadłam. Dawno tu nie byłam. A siostra co tu robi?
– Ty nie odwracaj kota ogonem. Ja mam tu swoje obowiązki i to ja ciebie pierwsza spytałam – odezwała się siostra z uśmiechem. Widać było, że chociaż dzieliła je znaczna różnica wieku, obie kobiety darzyły się dużą sympatią, może nawet przyjaźnią.
– Wciąż mam wyrzuty sumienia, że podszywam się pod tę dziewczynę.
– Nawet tak nie mów. To był dar od Boga. Albo zrządzenie losu, jak wolisz. To nie przypadek, że zjawiłaś się właśnie w tym dniu, w którym odeszła Marianna.
– Tak… Jej śmierć pozwoliła mi zacząć nowe życie. Ale tak nie powinno być.
– Jeden Bóg wie, jak powinno być. Cóż my możemy, marne istoty… – Zakonnica wzniosła oczy ku niebu.
Dziewczyna się wzdrygnęła i włożyła ręce do kieszeni. Pod płaszczem poczuła ruchy dziecka; ostatnio bardzo się wierciło.
– Rzeczywiście trochę zmarzłam. Wpadnie siostra do mnie na gorącą herbatkę?
– Powinnam jeszcze uporządkować dwa groby, ale może zrobię to jutro, też trochę zmarzłam.
– No to chodźmy. Upiekłam wczoraj szarlotkę.
– Skusiłaś mnie. Na starość robię się łasuchem, to grzech.
– Żeby wszyscy mieli takie grzechy jak siostra… – Dziewczyna uśmiechnęła się, odchylając do tyłu głowę i odsłaniając przy tym ucho, a raczej to, co z niego zostało. Ludwika przyglądała jej się dyskretnie; zawsze była ciekawa, w jakich okolicznościach powstało to okaleczenie, ale nie chciała denerwować młodej kobiety. Raz tylko ją spytała, a nie dostawszy konkretnej odpowiedzi, więcej do tego nie wracała. Dziewczyna była tak ładna, że ten szczegół nie miał specjalnego znaczenia.
*
Weszły do niedużego, ale urządzonego z gustem mieszkania. Tym, co się rzucało w oczy, były kwiaty. Białe róże stały na stole, na komodzie, nawet w łazience.
– Piękne mieszkanko. Wciąż się zastanawiam, skąd wzięłaś na to wszystko pieniądze – powiedziała zakonnica.
– Miałam trochę rodzinnych klejnotów…
– Tak, tak, mówiłaś mi, Marianno. I przy tym zostańmy – powiedziała siostra Ludwika, zerkając na cenny pierścionek lśniący na palcu dziewczyny.
Młoda kobieta na chwilę zamilkła, wbijając wzrok w szkatułkę z macicy perłowej stojącą na komodzie. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowej tożsamości. Już nie była Zuzą, tylko Marianną, Marianną Walewską. Musiała też nauczyć się nowej daty urodzenia, była teraz dwa lata starsza niż w rzeczywistości. Nie miała rodziny, była samotna jak prawdziwa Marianna. Dziwne, że taka młoda dziewczyna była sama na tym świecie, nie miała nawet domu, trafiła do przytułku i tam umarła. A może miała rodzinę, tylko z jakiegoś powodu się do tego nie przyznawała? Jeśli tak było, to najwyraźniej miały ze sobą coś wspólnego.
– Proszę się rozgościć, zaparzę herbatę – powiedziała do zakonnicy i wyszła do kuchni.
– Dobrze, dziecino. Posiedzę sobie chętnie w tym wygodnym fotelu. W klasztorze mamy takie twarde krzesła.
Dziewczyna zajęła się herbatą, ukroiła ciasta i wróciła do pokoju. Siostra Ludwika spała słodko, wtulona w wygodny fotel. Marianna chwilę jej się przyglądała. Zakonnica cichutko pochrapywała, zniszczone stare dłonie miała złożone na brzuchu, który równomiernie się poruszał. Marianna wyjęła z komody patchworkową narzutę i okryła staruszkę. Czuła ogromną wdzięczność dla tej kobiety. Były dla siebie obce, a jednak takie sobie bliskie. Siostra bez zastanowienia uwierzyła jej słowom, chociaż wcale nie brzmiały wiarygodnie.
*
Bóle przyszły w środku nocy. Marianna skuliła się na podłodze, czekając, aż minie pierwsza fala. Momentalnie przypomniała sobie swój pierwszy poród. Wtedy też rodziła sama, nie do końca wiedząc, co się z nią dzieje. Dopiero gdy zobaczyła to maleńkie ciałko zupełnie bez życia, jej umysł częściowo się odblokował. Wiedziała, że urodziła dziecko, ale zupełnie nie wiedziała, gdzie jest. Nawet gdy zjawił się Apollo, gdy płakał razem z nią nad ich martwym synkiem, nie rozumiała jeszcze, co się dzieje. Pamięć wracała stopniowo… Teraz jest w pełni świadoma i wie, co powinna zrobić. W przerwie między skurczami zadzwoniła po karetkę… Dwie godziny później tuliła już w ramionach swojego małego synka. Tym razem jak najbardziej żywego. Gdy otworzył oczy i spojrzał na nią, nie wytrzymała. Zaczęła szlochać, kołysząc noworodka w ramionach.
– Dobrze się pani czuje, pani Walewska? – zaniepokoiła się pielęgniarka.
Młoda matka nie od razu zrozumiała, że to do niej ktoś mówi. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowej tożsamości.
– Pani Marianno! Wszystko w porządku? – powtórzyła położna.
– Tak, jak najbardziej. To ze szczęścia… – odpowiedziała, uśmiechając się przez łzy.
– Ma pani pięknego synka i była pani bardzo dzielna. To rzeczywiście powód do szczęścia. Ale muszę go na chwilę zabrać. Niedługo odniosę. Obiecuję. – Położna delikatnie odebrała jej dziecko.
– Co mu będziecie robić? – Dziewczyna nieco spanikowała. W pamięci wróciła ta chwila, kiedy Apollo odbierał z jej objęć inne dziecko.
– Lekarz go tylko szybko zbada i wróci do pani, obiecuję. – Pielęgniarka uśmiechnęła się do dziewczyny, polubiła ją. Codzienne miała styczność z rodzącymi, ta była wyjątkowa, taka bezbronna i silna zarazem. Było w niej coś, co zaimponowało położnej.
– Dobrze, skoro tak trzeba. Proszę go zabrać.
– Zaraz wrócimy do mamusi – szepnęła pielęgniarka do dziecka, wychodząc z nim z sali.
Marianna została sama w czystym, ale chłodnym pomieszczeniu szpitalnym. Pod ścianą stało drugie łóżko, na razie puste. Były też dwa małe łóżeczka na kółkach dla nowo narodzonych dzieci. Dziewczyna chwilę wertowała w pamięci. Wspomnienie poprzedniego pobytu w szpitalu nie było miłe. Zamykali ją tam w pokoju, zmuszali do przyjmowania jakichś pigułek, robili bolesne zastrzyki. Próbowali wmówić jej coś, czego nie pamiętała. Było jej tam źle. Uciekła, uciekła do Apolla i on się nią zaopiekował. Wprawdzie też ją zamknął, ale tam było jej dobrze i czuła się bezpiecznie, i on z nią był. Zamrugała, spod powiek wypłynęły jej łzy. Były gorące, czuła ich ciepło na policzku. Co zrobiła nie tak? Dlaczego Apollo sprowadził tę drugą dziewczynę? Czy był zły, że ich mały synek umarł? Tego długo nie mogła zrozumieć, a jak w końcu zrozumiała… gdy jej pamięć powoli zaczęła wszystko układać w jedną całość, było już za późno. Jedyne, co mogła zrobić, to znowu uciec. Uciec gdzieś daleko, gdzie jej nikt nie znajdzie, nawet Apollo. Ale żeby to zrobić, musiała spalić za sobą mosty. I zrobiła to, dosłownie. Spaliła, co się dało, i uciekła, zabierając to, co zdołała sama unieść i co miało dla niej ogromną wartość. Zabrała coś jeszcze… coś, co w niej rosło i trzymało ją przy życiu. Dziecko Apolla. Dla tego dziecka zrobiłaby wszystko.
*
Układała w stosik piękne patchworki. Zaraz ktoś miał po nie przyjść. Młoda kobieta czule spojrzała na łóżeczko, w którym słodko spał jej mały synek. Był jej największym szczęściem i największym skarbem. Usłyszała głos domofonu, mały poruszył się w łóżeczku, ale po chwili spał już spokojnie.
– Przepraszam, kochana, że bez uprzedzenia… – W progu stała zakłopotana siostra Ludwika. Nie na nią dziewczyna czekała, ale i z tej wizyty się ucieszyła.
– Siostra zawsze jest tu mile widziana. Zapraszam. – Otworzyła szerzej drzwi.
– Jak tu cichutko i spokojnie. Tak lubię cię odwiedzać. Jak się miewa maluszek? – Zakonnica podeszła do łóżeczka i z uśmiechem przyglądała się dziecku.
– Jest cudowny. Kocham go nad życie.
– Nie dziwię ci się. Macierzyństwo jest piękne. Szkoda, że nie mogłam tego osobiście doświadczyć. Wybacz mi, Boże… – Siostra wzniosła oczy ku niebu.
Marianna nie rozumiała, za co ta kobieta przeprasza Boga, ale nie mogła o tym za długo myśleć, gdyż znów dał się słyszeć domofon. Tym razem był to ktoś, na kogo dziewczyna czekała.
– Dzień dobry. Proszę, wszystko gotowe – powiedziała, wpuszczając gościa do środka.
Mężczyzna ukłonił się z uśmiechem, spoglądając na przygotowane dla niego patchworki.
– Wspaniale. Muszę przyznać, że pani wyroby mają ogromne powodzenie, nie spodziewałem się, że aż tak. Ale cieszy mnie to bardzo.
– Mnie również. – Dziewczyna nie kryła zadowolenia. Te patchworki stanowiły w tej chwili jej główne źródło utrzymania. Póki dziecko było małe, nie mogła podjąć innej pracy. Miała wprawdzie jeszcze trochę biżuterii, ale trzymała ją na czarną godzinę. Było coś jeszcze, ta czynność bardzo ją uspokajała. Szyjąc patchworkowe narzuty, przenosiła się w myślach do małego mieszkanka na poddaszu. Chociaż sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać, tęskniła za tamtym miejscem.
Mężczyzna zapakował do wielkiej torby przygotowane narzuty. Pożegnał się i zapowiedział, że przyjedzie za miesiąc.
– On ma rację, te twoje rękodzieła są naprawdę wspaniałe. Żałuję, że nie mogę ci zapewnić większego zbytu.
– Ależ tak wiele dla mnie siostra już zrobiła i wciąż robi. Naprawdę jestem niezmiernie wdzięczna.
– Tak, tak, skarbie. Dobra nigdy nie za wiele, a ja wkrótce stanę przed obliczem Pana… On mnie ze wszystkiego rozliczy. – Kobieta wzniosła oczy ku niebu.
– Siostro Ludwiko, proszę tak nie mówić. Jestem pewna, że jeszcze długie lata będzie siostra czyniła dobro tu, na ziemi.
– Może tak, może nie… Bóg jeden wie.
– Napije się siostra herbaty z miodem i imbirem? – zmieniła temat Marianna.
– Chętnie… Oj, zrobił się ze mnie łakomczuch na stare lata – dodała już całkiem po cichu, jakby do siebie i zasiadła w wygodnym fotelu naprzeciwko łóżeczka ze śpiącym synkiem Marianny. Tym razem nie zapadła w drzemkę, jak często jej się zdarzało w oczekiwaniu na herbatę.
– Gotowe, zapraszam. – Dziewczyna położyła na stoliku tacę z filiżankami i talerzyk z ciastkami.
– Dziękuję. Powiedz mi, kochana, nadal obstajesz przy tym dziwacznym imieniu dla dziecka?
– Tak, mój syn ma na imię Ares.
– Dziwne imię wybrałaś dla dziecka. Może zastanów się, czy go nie zmienić.
– To z mitologii greckiej. Nadałam synkowi imię greckiego boga wojny na cześć mojej znajomej. Była kimś ważnym w moim życiu i zapewniam siostrę, że byłaby dumna z tego imienia. – Marianna myślała o Basi, matce Apolla. Jej zamiłowanie do mitologii było takie prawdziwe i szczere. Dziewczyna chciała, by wnuk Basi nosił imię, które by jej się podobało.
– Tyle masz tajemnic, dziecino, aż mnie to czasem przeraża. Ale z drugiej strony jesteś taka bezbronna, że zrobię wszystko, żeby cię chronić.
– Nie jestem jeszcze gotowa, ale obiecuję, że siostra będzie pierwszą osobą, której się zwierzę – powiedziała Marianna i położyła dłoń na szkatułce z macicy perłowej. W tym momencie serce zabiło jej mocniej, a w gardle pojawiła się wielka gula, odbierając jej mowę.
– Ten przedmiot też jest dla ciebie ważny, prawda? Widzę, z jakim namaszczeniem się z nim obchodzisz. – Zakonnica była stara, ale bardzo spostrzegawcza, i choć pamięć ją czasem zawodziła, niektóre szczegóły nie uszły jej uwadze.
– Tak… – wyszeptała Marianna, wciąż trzymając dłoń na szkatułce.
*
Ciche, puste i chłodne korytarze klasztoru wydawały się siostrze Ludwice ponure i nieprzyjazne. Zaraz pożałowała tej myśli i postanowiła dzisiaj wieczorem wyspowiadać się z nich. Czy było grzechem myśleć tak o miejscu, w którym spędziła prawie pół wieku? Nigdy tak nie uważała, przez tyle lat wędrowała tymi korytarzami do oratorium, kaplicy lub swojej celi. Setki razy szorowała na kolanach ogromne hole, by lśniły czystością i były nieskazitelne. Od zawsze to miejsce wydawało jej się takie święte i… piękne. Kiedy to się zmieniło? Kiedy spostrzegła ten chłód i smutek? Wiedziała, kiedy to się stało. Któregoś dnia po tym, jak siostra przełożona poleciła jej pracować w przytułku, który prowadziły. Miała pomagać młodszym siostrom i wzywać ojca Fryderyka do konających, którzy chcieli się pojednać z Bogiem. Już wcześniej miała kontakt z chorymi i ubogimi i zawsze świetnie sobie radziła. Ale ten dzień zapamięta do końca życia… Było już dość późno, a ona siedziała przy łóżku umierającej. Dziewczyna trafiła tu zaledwie kilka godzin wcześniej i wszystko wskazywało na to, że to jej ostatnie chwile. Wezwanego pogotowia wciąż nie było. Nigdy się nie spieszyli. Po wizycie ojca Fryderyka, który opatrzył chorą ostatnim namaszczeniem, wciąż przy niej czuwała. Dziewczyna była taka młoda, a jej życie już dobiegało końca. W takich chwilach Ludwika miewała wątpliwości co do miłosierdzia Najwyższego. Oczywiście zaraz ganiła siebie za takie myśli, wzbudzając akt żalu i prosząc o wybaczenie. Dziewczyna na chwilę otworzyła oczy, westchnęła i… odeszła. Zakonnica zmówiła krótką modlitwę i wyjęła z jej rąk zniszczoną małą torebkę. W środku znalazła tylko zdjęcie jakiegoś mężczyzny i bardzo zniszczony dowód osobisty.
– Marianna Walewska – przeczytała cicho.
Wstała od zmarłej i podeszła do okna. Padał deszcz. Nic tu po mnie, pomyślała i już miała zamiar podążyć do kaplicy na wieczorne modlitwy, gdy usłyszała dzwonek przy drzwiach wejściowych.
– Za późno, jak zwykle… – powiedziała siostra, otwierając na oścież bramę. Ale ku jej zaskoczeniu to nie było pogotowie. Przed drzwiami stała dziewczyna. Była przemoknięta i przerażona. W pierwszej chwili zakonnica zaniemówiła. Młoda kobieta była łudząco podobna do tej, która przed chwilą zamknęła oczy na zawsze, a już na pewno była w podobnym wieku. Co za zrządzenie losu, pomyślała.
– Proszę mi pomóc. Proszę mnie ukryć – powiedziała dziewczyna ledwo słyszalnym głosem.
Zakonnica rozejrzała się podejrzliwie.
– Ktoś cię ściga? – spytała, wpuszczając nieznajomą do środka.
– Ukryj mnie, proszę. Oni mnie dogonią, zabiją.
– Nikt cię nie zabije – powiedziała siostra, zamykając za nią drzwi. Już po chwili jednak musiała je ponownie otworzyć; przyjechało pogotowie.
– Kogo tu mamy? – spytał lekarz.
– Bezdomna dziewczyna. Odeszła dwadzieścia minut temu. Pozostało wypisać akt zgonu.
– Jakieś dokumenty nieboszczki?
– Niestety brak… – oświadczyła zakonnica, chowając w przepastnym rękawie małą torebkę zmarłej.
I tak oto Zuzanna została Marianną Walewską, bo zakonnica postanowiła przekazać jej dokumenty, a tym samym tożsamość zmarłej. Siostra Ludwika do dziś nie wie, co nią kierowało. Skąd przyszła jej do głowy myśl, że tej biednej dziewczynie, która odeszła, na nic już się nie przydadzą, a tej drugiej, przerażonej, przed kimś uciekającej – jak najbardziej. Oczywiście wyspowiadała się z tego czynu i wysłuchała reprymendy ojca Fryderyka, ale wiedziała, że on zachowa tę informację dla siebie, i to nie tylko dlatego, że zobowiązywała go tajemnica spowiedzi.
*
Marianna wiodła spokojne życie w przytulnym mieszkanku ze swoim małym synkiem. Nie miała znajomych, oprócz siostry Ludwiki i pana Zbigniewa, który przyjeżdżał raz w miesiącu po odbiór patchworków. Nie brakowało jej towarzystwa, umiała żyć w samotności, chociaż bywały momenty, gdy wracały wspomnienia. Wtedy było ciężko. Życie dawnej Zuzanny przewijało się w jej pamięci jak kadry z filmu. Jej życie przed podróżą do Australii, piękne, beztroskie życie u boku Apolla. Ich wspólne plany na przyszłość, przygotowania do ślubu. Była wtedy taka szczęśliwa. A potem… potem stała się tragedia. Dziewczyna nie chciała do tego wracać, blokowała myśli o tym i zaczynała rozpaczliwie płakać, próbując się pozbierać. Ta część jej życia wciąż była dla niej wielką raną. Zazwyczaj jej szloch budził Aresa, a wtedy tuliła swoje dziecko do piersi, i to pozwalało jej się ogarnąć i wrócić do rzeczywistości.
– Już dobrze, kochanie. Jestem tu… i Iwo jest z nami – szeptała do synka, głaszcząc jednocześnie szkatułkę skrupulatnie umieszczoną na komodzie na białej serwecie w otoczeniu białych róż. Wiedziała, że tak być nie powinno, że to jest chore, że nie tu powinien spoczywać Iwo, ale nie potrafiła się z nim rozstać… Czasami myślała o Apollu, o jego uczuciach do niej. Czy on o niej myśli, czy tęskni? Czy pogodził się z jej stratą i prowadzi spokojne życie z nową rodziną? Czuła do niego żal, ale też wciąż go kochała, i jego wspomnienie sprawiało jej ból tak mocny, że myślała, że serce jej pęknie z rozpaczy.
*
Siostra Ludwika z racji swojego wieku miała więcej swobody niż inne zakonnice w klasztorze. Nie miała zbyt wielu obowiązków i nie musiała o wszystkim informować przełożonej jak jej młodsze towarzyszki. Jedynie każde wyjście poza mury klasztoru powinna była, jak inne mniszki, zgłaszać matce przełożonej i musiała uzyskać jej zgodę. Tego wieczoru po kolacji poszła do sekretariatu i zasiadła przy komputerze. Nie była zbyt biegła w szusowaniu po Internecie, ale postanowiła spróbować. Wciąż niewiele wiedziała o dziewczynie, której pomagała i którą pokochała tak, jak jej zdaniem kochałaby swoje dziecko, gdyby je miała. Wiedziała tylko, że dziewczyna miała na imię Zuzanna i mieszkała w malowniczej miejscowości na Podkarpaciu. Wiodła szczęśliwe życie do momentu jakiegoś bardzo przykrego wydarzenia mniej więcej trzy czy cztery lata temu, o którym nie chciała albo nie mogła mówić. Zakonnica nie naciskała młodej przyjaciółki, ale coś jej mówiło, że powinna poznać prawdę, chociażby po to, żeby lepiej jej pomóc. A może tylko tak to sobie tłumaczyła, może kierowała nią zwykła ludzka ciekawość. W końcu była tylko człowiekiem, to, że była zakonnicą, nie czyniło jej kimś wyjątkowym.
– Jak się do tego zabrać? – pytała samą siebie, patrząc w monitor komputera.
Minęła godzina. Traciła już nadzieję, że znajdzie coś, co pomogłoby chociaż odrobinę odkryć tajemnicę dziewczyny. Była zmęczona, piekły ją oczy, nieprzywykłe do ślęczenia przy komputerze. Już miała zakończyć to swoje marne śledztwo, gdy zainteresował ją pewien tytuł artykułu.
– _Tajemnicze zniknięcie polskich turystów w dzikich rejonach Australii_ – przeczytała na głos.
Artykuł pochodził sprzed kilku lat i dziwnie pasował do strzępków historii opowiadanych przez Mariannę. Siostra Ludwika tkwiła jeszcze kilka godzin wpatrzona w niebieski ekran, czytając z zaciekawieniem wszystko, co udało jej się znaleźć na temat zaginionej podróżniczki i archeolożki Barbary W. oraz towarzyszących jej osób, zwłaszcza młodej kobiety, narzeczonej jej syna. Jeśli wierzyć temu, co na ten temat napisano, dziewczyna była jedyną osobą, którą odnaleziono żywą. Lecz obecnie jej los też jest nieznany. W kronice osób zaginionych zakonnica odnalazła zdjęcie Marianny, a raczej Zuzanny, ze wzmianką, że kobieta była leczona psychiatrycznie. Dziewczyna nieco się zmieniła, ale siostra Ludwika nie miała wątpliwości, że to kobieta, której pomogła zacząć nowe życie. Dużo się dowiedziała, ale zdawała sobie sprawę, że to tylko część tej historii. Miała nadzieję, że Marianna zaufa jej kiedyś na tyle, żeby opowiedzieć o wszystkim, co przeżyła w swoim tak krótkim jeszcze życiu.
*
Pierwsze urodziny Aresa zbiegły się z dniem, w którym chłopiec postawił swój pierwszy samodzielny krok, a po chwili następny i jeszcze dwa kolejne, aż wpadł w ramiona uśmiechniętej matki.
– Brawo, kochanie. Super… jesteś taki dzielny – czule przemawiała do synka Marianna.
– Ba, ba… ba, ba – powtarzało w kółko dziecko, śmiejąc się do mamy i wciąż próbując swoich sił w samodzielnym chodzeniu.
– Zaraz będziemy mieli gościa. Siostra Ludwika będzie zachwycona, jak zobaczy twoje postępy – powiedziała Marianna, chwytając chłopca w ramiona i obsypując pocałunkami jego pulchną buzię.
Nie czekali długo, gość był bardzo punktualny.
– Sto lat… sto lat… – dało się słyszeć, gdy tylko Marianna otworzyła drzwi. Najpierw ukazała się wielka głowa z grzywą, a zaraz po niej zasapana siostra Ludwika.
– Ojej, Aresku, zobacz, co tu mamy. Jaki piękny konik…! – Marianna klasnęła w dłonie, a malec otworzył buzię ze zdziwienia.
– Wszystkiego najlepszego, mój skarbeńku, dużo zdrówka i bożego błogosławieństwa. Do życzeń dołączają się siostry i ojciec Fryderyk – wyrzuciła z siebie jednym tchem Ludwika, stawiając przed małym pięknego konia na biegunach. Chłopczyk od razu ruszył w jego kierunku.
– Ojej, on sam idzie…! – krzyknęła radośnie siostra Ludwika, prawie podskakując na swych starych, zmęczonych nogach.
– Dzisiaj zrobił pierwszy krok, dosłownie przed kilkoma minutami.
– Jak ten czas leci… To było jakby wczoraj, ten dzień, w którym zjawiłaś się w przytułku. – Zakonnica posmutniała na chwilę, wspominając tamto zdarzenie.
– Tak. Też dzisiaj o tym myślałam, i o tej biednej dziewczynie. Może ona jednak miała jakichś bliskich? Może ktoś się o nią martwi?
– A może o ciebie też się ktoś martwi? Nie masz nikogo bliskiego? – spytała siostra, sadzając Aresa na koniu i starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i nie wzbudzał podejrzeń. Za nic nie chciała, żeby Marianna zorientowała się, że coś o niej wie. Bo właściwie dużo już wiedziała. Niejedną noc spędziła na poszukiwaniu informacji. Coraz sprawniej używała Internetu i ku jej rozpaczy podobało jej się to. Zaczynała rozumieć, na czym polega uzależnienie od tego „szatana współczesności”, jak nazywał sieć ojciec Fryderyk, i robiła wszystko, żeby nie popaść w nałóg. Całe życie była przykładem, wzorem dla innych, zupełnie niepodatna na pokusy tego świata. Odkąd pojawiła się w jej życiu Marianna, to się zmieniło. Nie stała się złym człowiekiem, wciąż była wzorową zakonnicą, ale musiała się bardzo pilnować, by nie przekroczyć postawionej sobie granicy, którą i tak co jakiś czas delikatnie przesuwała.
Dziewczyna nie od razu odpowiedziała na jej pytania. Uśmiechnęła się do synka, który dumnie siedział na koniu. Najwidoczniej prezent bardzo mu się spodobał. Potem spojrzała na zakonnicę.
– Powinnam siostrze wiele wyjaśnić. Wiem… ale wciąż trudno mi wracać do przeszłości. Tak, mam rodzinę i oni z pewnością czasami o mnie myślą, może nadal mnie poszukują. Ale i dla nich, i dla mnie lepiej jest tak, jak jest. Niech się w końcu pogodzą z tym, że odeszłam na zawsze, że umarłam.
– Jesteś dla nich okrutna, ale wierzę, że masz ku temu powód.
– Mam… – wyszeptała, a jej ramiona zaczęły się trząść. Nie mogła się pohamować, wybuchnęła płaczem, co przestraszyło chłopca. Dziecko też się rozpłakało, zaniepokojone dziwnym zachowaniem matki.
– No i co narobiłyśmy? Nie tak powinny wyglądać urodziny dziecka, i to pierwsze. Przepraszam, nie płacz już, Marianno! O nic więcej nie zapytam. – Ludwika była przerażona. Nie chciała, by tak to się potoczyło.
Marianna wzięła w ramiona synka, który od razu się uspokoił, a już po chwili śmiał się i wyciągał rączki do konia na biegunach.
– Piękny podarunek. Dziękujemy. Czas na tort… – powiedziała młoda kobieta, jakby niezręcznej sytuacji przed chwilą wcale nie było.
– Znowu słodkości. Będę gruba… – Zakonnica też uznała, że lepiej zapomnieć o tej przykrej rozmowie. Chociaż dała jej ona wiele do myślenia. Ale wolała odłożyć to na później. Dalszy ciąg spotkania przebiegał w bardzo miłej atmosferze. Nic już nie zmąciło urodzinowego przyjęcia. Przy pożegnaniu siostra Ludwika raz jeszcze życzyła szczęścia małemu solenizantowi i gratulowała mamie udanego dziecka.
– I pomyśl, kochana, o chrzcie. Ojciec Fryderyk zgadza się już na Aresa. Zrozumiał, że nie zmienisz zdania – powiedziała już w drzwiach.
– Dobrze, obiecuję, że pomyślę – odpowiedziała dziewczyna i się uśmiechnęła. Była zadowolona, że wygrała z Ludwiką i Fryderykiem, którzy namawiali ją usilnie, by zmieniła synkowi imię.
*
Gdy wieczorem Ares już spał, Mariannę znowu dopadły wspomnienia. Patrzyła na śpiącego synka, który tak bardzo przypominał swojego ojca, co ją cieszyło i smuciło jednocześnie. Zamknęła oczy i przywołała tamte chwile. Poczuła delikatny i czuły dotyk, wydało jej się, że czuje jego zapach, smak pocałunków. Słyszała jego ciepły głos, który tak uwielbiała. Łzy jedna za drugą potoczyły się po jej twarzy. Otarła je szybko, próbując odsunąć wspomnienia. Zdała sobie sprawę, że wciąż kocha Apolla, że nie potrafi o nim zapomnieć. A jej rodzice? Siostra? Zraniła ich wszystkich, czy tak powinna była postąpić? Uciec jak tchórz, okradając Apolla, i udawać, że tamtego życia nie było? A prawdziwa Marianna? Była taka młoda, niemożliwe, żeby nie miała nikogo na świecie. Może z jakiegoś powodu też się ukrywała, chciała zapomnieć o tym, co było, zacząć od nowa…? Nie miała tyle szczęścia co ja, pomyślała. Dziecko poruszyło się niespokojnie w łóżeczku, wykrzywiając usta w podkówkę. Jakiś zły sen zakłócił jego spokój.
– Ciiii, kochanie, jestem tu – powiedziała, czule głaszcząc małego po główce. Chłopczyk się uspokoił, uśmiechał się lekko przez sen.
– Tak bardzo cię kocham, mój skarbie. Tak bardzo. Twój tatuś też by cię kochał. Gdyby tylko wiedział…
Dwa lata później
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji