Jerozolimska plaża - ebook
Jerozolimska plaża - ebook
NOWY, INTRYGUJĄCY GŁOS LITERATURY IZRAELSKIEJ
Autor „Jerozolimskiej plaży” stara się szukać i odnajduje ślady człowieczeństwa i czułości w miejscach zupełnie zaskakujących.
ETGAR KERET
Smutne i zabawne, a przy tym niebywale mądre i prawdziwe.
AMOS OZ
Gefen to prawdopodobnie najlepszy izraelski autor opowiadań od czasów Etgara Kereta.
AYELET GUNDAR-GOSHEN
A może by tak, jak Michael, rzucić wszystko i zamieszkać w Berlinie? Kuszące, zwłaszcza, że w czasach Instagrama nie musisz nawet ruszać się z Izraela. Każdy się nabierze. Ale czy na pewno?
Jeśli nie Berlin, to może spróbuj zostać budowniczym snów? Gorzej, jeśli uwikłasz się w sieć koszmarów, jak Bruno. A skoro dręczą cię pytania bez odpowiedzi, szukasz swojej pasji i nie wiesz, kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz - zapisz się na szkolenie zorganizowane przez firmę „Sens Życia” Sp. z o.o. To twoja szansa, by zostać szczęśliwym człowiekiem! Albo nie.
Oto zdumiewający świat opowiadań Iddo Gefena. Te brawurowe historie, które dzieją się na granicy rzeczywistości realnej i wirtualnej, poruszają i zaskakują. I choć technologie i sztuczna inteligencja zdają się tutaj mieć receptę na wszystko, szybko okazuje się, że ludzkie potrzeby i emocje są niezmienne. Nic nie zastąpi zwykłego spojrzenia prosto w oczy drugiemu człowiekowi. To od niego zaczyna się przyszłość.
Gefen wyjątkowo zręcznie łączy błyskotliwy humor z filozoficznym zacięciem i z czułością opisuje ludzką naturę, dostrzegając wszystkie jej sprzeczności i śmiesznostki. Jego niezwykły talent docenili jurorzy nagród literackich w Izraelu i USA, należy do najbardziej docenianych izraelskich debiutantów.
PRAWA DO EKRANIZACJI KUPIONE M.IN. PRZEZ STUDIO PRODUCENCKIE RYANA GOSLINGA.
Iddo Gefen – urodzony w 1992 roku w Izraelu. Laureat Nagrody przyznawanej przez Ministra Kultury Izraela i stypendium „Parasdes” przyznawanego młodym twórcom literatury. Na co dzień pracuje naukowo na Uniwersytecie Kolumbii, gdzie bada relacje między storytellingiem i rozumieniem narracji, a pamięcią i umysłem.Anna Halbersztat
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6757-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
W wieku osiemdziesięciu lat dziadek zaciągnął się do Brygady Golani. Wydarzyło się to pół roku temu, niedługo po tym jak babcia Miriam dostała udaru pod prysznicem i zmarła na miejscu. Półtora miesiąca później przygotował torbę, do której spakował cztery podkoszulki, pięć par bielizny, latarkę, dwie puszki sardynek, biografię Moszego Szareta oraz maść na otarcia. Wcisnął do środka także sweter. Nie dlatego, że uważał, iż będzie zimno, ale dlatego, że nadal bał się kobiety, którą kochał, nawet gdy ta opuściła ten świat. Następnie anulował subskrypcję do kina „Lew”, spłacił dług u rzeźnika i zadzwonił do Frankla, aby mu powiedzieć, że odchodzi z piątkowego klubu, a na jego miejsce powinni zaprosić Joskego Cohena.
Ojciec powiedział dziadkowi, że chyba kompletnie oszalał, że normalni ludzie radzą sobie inaczej.
– Wybierz się na rejs po Karaibach czy coś takiego – mruknął do niego w noc przed poborem. – Nie musisz pomagać śmierci.
Dziadek powiedział, że właśnie próbuje uciec przed śmiercią, jednak ojciec go nie słuchał. Wyciągnął z kieszeni czarny notes, długopis i zaczął wypisywać liczby. „Osiemdziesięcioletni żołnierz. 1095 dni w wojsku. Żołd w wysokości 893 szekli miesięcznie” – mamrotał do siebie skomplikowane formułki, które tylko on rozumiał. Ojciec całe życie pracował jako aktuariusz ubezpieczeń na życie, czyli – jak kiedyś mi wyjaśnił – „decydował o tym, ile jest warte życie człowieka”. Było to dla niego czymś więcej niż tylko zawodem. Było światopoglądem, religią niemal. Każdy aspekt jego życia sprowadzał się do tabel i liczb. Alma zawsze się śmiała, że na pewno ma równanie obliczające, ile warta jest ich miłość, tylko po prostu jeszcze go nie znalazła.
Ojciec skończył bazgrać swoim nieczytelnym pismem i popatrzył na dziadka.
– Biorąc pod uwagę średnią długość życia, pochodzenie oraz stan zdrowia, masz jeszcze cztery lata życia, może trochę mniej – stwierdził z nieznośną obojętnością. – Marnowanie tego czasu na sprzątanie i prace konserwacyjne to intelektualna porażka. Nie mogę tego inaczej określić.
Dziadek nie miał narzędzi, żeby radzić sobie ze złożonymi równaniami syna. Przez całe życie prowadził jeden sklep spożywczy i nawet tam to babcia Miriam zajmowała się pieniędzmi. Próbował tłumaczyć, że wiele osób w jego wieku ponownie zaciąga się do wojska, że sytuacja na południu jest niepewna bardziej niż kiedykolwiek, a ktoś musi bronić kraju, gdy ci wszyscy cwaniacy siedzą w telawiwskich kawiarniach. Dodał też, że absolutnie nie mamy czym się martwić. Pojedzie na ogólny kurs szkoleniowy, jak Jehuda z kasy chorych, a potem będzie się starał o pracę za biurkiem w kwaterze głównej.
– Wynagrodzenie nie jest wysokie, ale nawet kilka szekli robi różnicę. W ten sposób mogę pomóc też i tobie, Jermi – powiedział dziadek i natychmiast zorientował się, że przesadził. – Oczywiście to tylko propozycja – dodał, próbując zminimalizować szkody. – Nie musisz…
– Nie wezmę od ciebie ani grosza – stwierdził ojciec, wykluczając jakąkolwiek możliwość dyskusji na temat długów. – Gdyby mama żyła, nie odważyłbyś się zaciągnąć.
– Oczywiście – przyznał dziadek. – Jednak nie żyje.
Ojciec wyszedł z pokoju, a dziadek wrócił do pakowania torby. Próbował zaciągnąć suwak, lecz drżały mu ręce i torba zsunęła się z łóżka i na podłogę wypadły zdjęcia babci Miriam. Pomogłem mu je zebrać i włożyć z powrotem do środka, a chwilę później zobaczyłem, jak znów wszystko wyrzuca na łóżko.
Nie przestawał mówić, że czegoś mu brakuje, ale nie wiedział czego.
2
[email protected]
16 lipca 2009, godzina 4:45:02
Temat: Hej, Juli
Co u Ciebie?
Odpisz mi, jak to zobaczysz.
Z szacunkiem
Alma Rozenblum
Przedstawicielka Agencji Żydowskiej w Nowym Delhi
3
Następnego dnia w drodze do wojskowego ośrodka przyjęć słuchałem z dziadkiem Kanału 2. Leciał wywiad z kimś, kto przeszedł Izraelski Szlak Narodowy, mając tylko sto szekli i dwie pary spodni.
– Powinienem dodać to do listy – stwierdził dziadek i odchrząknął. – Wiesz, czego żałuję, że nie zrobiłem w życiu? – powiedział, kiedy zorientował się, że nie zadam pytania o listę.
– Czego? – rzuciłem niechętnie, a on zaczął wymieniać wolno i monotonnie punkt po punkcie:
Przejść Izraelski Szlak Narodowy.
Zjeść znowu gefilte fisz mamy.
Odwiedzić centrum turystyczne w Aradzie.
Znaleźć szyld starego sklepu spożywczego. Może na pchlim targu w Jafie.
Namierzyć Tamar Weizman, moją pierwszą dziewczynę z gimnazjum, która wyjechała do Ameryki i zniknęła.
Wypalić kubańskie cygaro.
Powiedzieć Goldzie, że doszedłem do wniosku, iż wojna wybuchła nie z jej winy.
Umilkł, czekał na to, co powiem, jednak ja też milczałem i tylko patrzyłem na drogę. Nie miałem siły rozmawiać o liście, którą znałem na pamięć; o tym spisie wszystkich rzeczy, na które nie starczy mu już życia. Ponieważ mój dziadek, odkąd pamiętam, nigdy nie przestawał mówić o dniu, w którym umrze. Poinformował wszystkich, że odejdzie szybko, uwielbiał też opowiadać, kiedy dokładnie i jak to się stanie, i wyliczać szczegółowo wszystkich żałobników na pogrzebie. Babcia Miriam nie chciała brać udziału w tych jego opowieściach. Zawsze powtarzała, że jeśli ośmieli się sprowadzić swoją śmierć do domu, zabije go własnoręcznie patelnią albo wałkiem, w zależności od tego, co będzie miała pod ręką. Dlatego też przy niej milczał. Ale kiedy byłem dzieckiem, za każdym razem gdy dziadek zabierał mnie do kina w sobotni poranek, wszystko zaczynało się od początku. Twierdził, że ufa tylko mnie, a ja słuchałem i nie mówiłem ani słowa, pozwalając mu powtarzać to wszystko, aż znałem jego ostatni dzień na pamięć jak skład drużyny Hapoel Kfar Saba albo wszystkie kwestie Wiktora i Harmon z filmu Wzgórze Halfon. Przyjmując na siebie ten ciężar, utrzymywałem dziadka przy życiu.
4
Przy wejściu do bazy stał kapral w okrągłych okularach.
– Masz rozkaz mobilizacyjny? – zapytał mnie.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dziadek podał mu drżącą ręką dokument, ledwo co widział z powodu głupiego kapelusza zasłaniającego mu twarz. Żołnierz spojrzał na rozkaz, a potem znowu podniósł wzrok na dziadka.
– Bez kitu, ale z ciebie gość! – Mocno poklepał go po plecach. – Dzięki takim ludziom jak ty naród Izraela żyje. Jochaj, chodź zobaczyć – zawołał do stojącego obok żołnierza. – Jeszcze jeden dołącza do staruszków. To najlepsi faceci w kraju!
Ludzie ruszyli w naszą stronę, by zobaczyć mojego dziadka, który próbował stać się jak najmniej widoczny, lecz nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Wkrótce rozległy się brawa. Pociągnąłem go i poszliśmy na plac centrum mobilizacyjnego. Siedliśmy na ławce i czekaliśmy, aż go wezwą. Kupiłem mu dietetyczną colę, ale nie chciał pić. Wyglądał na nieco zagubionego, jakby był w jakimś przedtraumatycznym stanie. Obok nas stał starszy pan, który przyjechał z całym swoim klanem: dziećmi, wnukami oraz żoną, dosłownie płaczącą mu na ramieniu. Dziadek się w nich wpatrywał. Chciałem, żeby przestał, więc powiedziałem, aby sprawdził, czy mu czegoś nie brakuje. Ucieszył się, że koś wydaje mu polecenia, i zaczął z zapałem grzebać w torbie, aż w końcu oznajmił, że zapomniał ręcznika.
– Nie martw się, uśmiechniesz się do SSK* i natychmiast skombinuje ci jakiś ręcznik.
Dziadek pokiwał głową i zapytał:
– Kim jest SSK?
Powiedział, że przed sześćdziesięciu laty, gdy odbywał służbę wojskową, nie było takiego słowa. A potem dodał:
– Od lat już nie spałem poza domem.
– Jeszcze możesz zrezygnować. Powiedz tylko, że nie chcesz, i pojedziemy z powrotem do Ramat Gan zjeść falafela u Gruzina.
Udał, że się uśmiecha. Pięć minut później na dużej elektronicznej tablicy pojawiło się nazwisko Cwi Neuerman. Z tłumu wyszedł żołnierz w zielonym berecie, podniósł torbę dziadka i powiedział, że ma iść z nim. Dziadek położył mi rękę na ramieniu, odwrócił się i ruszył w kierunku autobusu. Nawet się nie pożegnał. Nie przepadał za pożegnaniami, nie bardzo też wiedział, jak one powinny wyglądać. Gdy lekarz zasugerował mu, że powinien pożegnać się z babcią Miriam w szpitalu, wpatrywał się w nią przez kilka minut, po czym powiedział, że wychodzi na chwilę kupić bajgla. I już nie wrócił.
Poszedłem za nim do autobusu. Z trudem wspiął się po schodach i powoli przeszedł do ostatniego rzędu. Pomachałem mu obiema rękami. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem odwrócił wzrok.
– Tak szybko się starzeją, co? – powiedziała stojąca obok mnie kobieta. Miała wysoki głos, nieco irytujący, piękne kręcone włosy, a ubrana była w niebieską sukienkę i czarne gumowe buty.
– Totalnie – odparłem.
– A jaki ty masz pretekst? – zapytała. – Czemu wysyłacie go do wojska?
– Nie wysyłamy, sam chciał.
Starszy mężczyzna siedział w autobusie przy oknie i zasłaniał mi dziadka.
– Dlaczego chciał się zaciągnąć?
– Stwierdził, że Tel Awiw pełen jest bumelantów – odparłem, nie rozumiejąc, czemu się do mnie przyczepiła.
– Pierdolisz.
– Co powiedziałaś? – Popatrzyłem na nią. Uśmiechała się złośliwie, zadowolona, że w końcu przykuła moją uwagę.
– Staruszkowie nie zaciągają się do wojska z powodu bumelantów w Tel Awiwie.
Wyciągnęła paczkę gumy z torby i zaproponowała mi jedną.
– Nienawidzę gumy do żucia.
Autobus ruszył powoli, a wszyscy siedzący w nim staruszkowie zaczęli machać swoim rodzinom. Wszyscy poza moim dziadkiem, który się pomiędzy nimi ukrył. Autobus opuścił plac i natychmiast podstawiono następny. Poczułem się osaczony przez tłum. Ludzie stali zbyt blisko siebie. Zbyt blisko mnie.
– Powiedz. – Nie dawała mi spokoju. – Dlaczego tak naprawdę pozwoliliście dziadkowi się zaciągnąć? Nie mieliście już głowy do tego, by się nim zajmować?
– Jesteś jedną z kobiet z Machsom Watch** czy co? Czego ode mnie chcesz? – zapytałem. W gardle mi zaschło. Powietrze się zbuntowało i nie chciało mi wejść do płuc.
– Szowrim Sztika*** i koalicja Mizrachim przeciw Powoływaniu Starszych – powiedziała i zaśmiała się pod nosem. – Spokojnie, kochany, spokojnie. Czemu tak poważnie? Powiedz po prostu, że już nie masz ochoty zajmować się dziadkiem. Wszystko w porządku, naprawdę. Tak między nami, wszyscy tutaj jesteśmy bandą dupków.
Wziąłem głęboki wdech.
– Hej, wszystko w porządku? – Jej dotąd cyniczny ton złagodniał. – Strasznie zbladłeś.
– Wszystko okej – odparłem zduszonym głosem. – To tylko astma.
– Nie masz inhalatora? – zapytała.
Przeszukałem kieszenie. Zajęło mi kilka chwil, zanim się zorientowałem, że rzeczywiście tak było.
– Muszę lecieć – oznajmiłem i zacząłem pospiesznie iść w stronę wyjścia.
Krzyknęła coś do mnie. Nie usłyszałem co. Wyszedłem z bazy. Droga na parking była dłuższa, niż zapamiętałem. Wsiadłem do samochodu i sięgnąłem po butelkę wody, która leżała na tylnym siedzeniu. Wypiłem duszkiem jej ciepłą zawartość. Potem włączyłem klimatyzację na cały regulator. Przechodzący obok żołnierz zapukał w szybę samochodu, gestem pytając, czy wszystko w porządku. Dałem mu znać, że tak, i zwolniłem hamulec ręczny. Chciałem tylko stamtąd uciec. Wyjechałem z parkingu i zatrzymałem się na pierwszym przystanku autobusowym, jaki zobaczyłem. Nikogo na nim nie było. Parę minut zajęło mi uspokojenie oddechu. Kiedy już udało mi się pozbierać, pojechałem do pracy w infolinii w centrum miasta. Kierownik zmiany, koleś, który był dwa lata niżej ode mnie w liceum, oznajmił mi, że to był ostatni raz, kiedy tak się spóźniam bez wcześniejszego powiadomienia.
5
[email protected]
17 lipca 2009, godzina 2:12:35
Temat: RE: Hej, Juli
Podróżny z Izraela, który odwiedził nasze biuro, zostawił egzemplarz „Jedijot Achronot” sprzed dwóch miesięcy. Nie wiem, czemu nosił go tak długo. W każdym razie zobaczyłam nazwisko Miriam wśród nekrologów. Bardzo mi przykro. Była cudowną kobietą. To prawda, że nie zawsze się dogadywałyśmy, ale naprawdę była wspaniała.
Mam nadzieję, że Ty i Twój ojciec macie się dobrze. Czy zmieniłeś numer telefonu? Dzwoniłam, lecz powiedziano mi, że numer został wyłączony. Prawdę mówiąc, nie mam nawet pewności, że ten adres mailowy jest właściwy.
Z szacunkiem
Alma Rozenblum
Przedstawicielka Agencji Żydowskiej w Nowym Delhi
6
[email protected]
17 lipca 2009, godzina 11:56:20
Temat: RE: Hej, Juli
Delivery to the following recipient failed permanently:
[email protected]
Technical details of permanent failure:
Google tried to deliver your message, but it was rejected by the server for the recipient domain gmail.com by gmail-smtp-in.l.google.com. .
The error that the other server returned was:
550-5.1.1 The email account that you tried to reach does not exist. Please try
550-5.1.1 double-checking the recipient’s email address for typos or
550-5.1.1 unnecessary spaces. Learn more at
550-5.1.1 http://support.google.com/mail/bin/answer.py? answer=6596 q18si1996584ico.33 – gsmtp
7
[email protected]
17 lipca 2009, godzina 11:56:20
Temat: Re: Hej, Juli
Czemu się nie wysłało??? Muszę z Tobą porozmawiać.
Z szacunkiem
Alma Rozenblum
Przedstawicielka Agencji Żydowskiej w Nowym Delhi
8
[email protected]
17 lipca 2009, godzina 12:16:34
Temat: Re: Hej, Juli
Delivery to the following recipient failed permanently:
[email protected]
Technical details of permanent failure:
Google tried to deliver your message, but it was rejected by the server for the recipient domain gmail.com by gmail-smtp-in.l.google.com. .
The error that the other server returned was:
550-5.1.1 The email account that you tried to reach does not exist. Please try
550-5.1.1 double-checking the recipient’s email address for typos or
550-5.1.1 unnecessary spaces. Learn more at
550-5.1.1 http://support.google.com/mail/bin/answer.py? answer=6596 q18si1996584ico.33 – gsmtp
9
Na weekend dziadek wrócił do domu. Gdy przyjechaliśmy z ojcem w odwiedziny, zastaliśmy go siedzącego na dachu. Buty żołnierza piechoty zostawił przed drzwiami na balkon, a mundur powiesił na sznurku do suszenia prania, siedział w samej bieliźnie i białym podkoszulku. W jednym ręku trzymał karabin Tavor, a w drugim kubek z czarną kawą.
– Widzę, że poszaleli ze sprzętem – rzuciłem do dziadka, który odwrócił głowę w moją stronę i pokiwał nią z zadowoleniem.
Ojciec wziął krzesło i usiadł obok, nie mówiąc ani słowa.
– No i? Jak było – zapytałem.
– Ciężko – odparł. – Zwłaszcza w bazie. Są gorsi niż biuro ubezpieczeń społecznych, uwierz mi. Już samo wypełnianie formularzy u oficera przyjmującego zajęło mi cztery godziny.
– Jakich formularzy? – zapytał ojciec, a dziadek się uśmiechnął.
– Pomyślałem, że będziesz chciał kopię. – Wyjął z kieszeni kilka kartek. – Nie martw się. Oficer przyjmujący powiedział, że to rutynowa procedura. Chcą się upewnić, że nie wysyłasz mnie do wojska, bo nie chcesz płacić za mój dom opieki.
Ojciec pobieżnie przejrzał formularze.
– Gratulacje, wydaje się, że podpisałeś świetny kontrakt.
– Prawdę mówiąc, w ogóle tego nie przeczytałem.
– Właśnie widzę – odparł ojciec. – Tylko musisz mieć świadomość, że jeśli w tej chwili umrzesz albo dostaniesz alzheimera, armia nie będzie musiała wypłacić ci nawet szekla. Naprawdę uczciwa organizacja z tego waszego wojska – powiedział do mnie i westchnął.
Nawet dwa lata po odejściu z wojska nadal byłem według niego oficjalnym przedstawicielem szefa sztabu. Ojciec rozpiął suwak swojej czarnej nerki i wyjął z niej kilka kartek.
– Tak jak myślałem – powiedział. – Nie ma wyjścia, trzeba będzie wykupić prywatne ubezpieczenie.
Podał dziadkowi długopis i kilka złożonych formularzy.
– Twój syn jest twardszy niż dowódcy oddziału na obozie treningowym, co? – zapytałem dziadka, na co ojciec pospiesznie wręczył mi kilka dokumentów.
– Mnie też znowu powołują? Jak sprawdzałem ostatni raz, to już skończyłem służbę w Golani – powiedziałem.
– Formularze zatrudnienia i bankowe – wyjaśnił. – Pewnie nie zwróciłeś uwagi, że pracujesz już od dwóch miesięcy, a jeszcze nie dostałeś wynagrodzenia.
– Co masz na myśli?
– Pensja nie przyszła na twoje konto. Byłeś wolontariuszem w call center, co jest bardzo altruistyczne z twojej strony, ale niezbyt rozsądne. No dalej, co ci zależy, zawsze lepiej mieć wypełnione formularze – powiedział i naprawdę tak myślał.
Ojciec jest jedynym człowiekiem na świecie, który uwielbia biurokrację. I nie chodzi o to, że nauczył się z nią żyć. Uwielbia biurokrację tak, jak uwielbia lody pistacjowe i zorganizowane wycieczki do Kfar Blum. Coś w tym cudownym porządku, w precyzyjnych pytaniach go uspokajało. Wypełniłem wszystko w parę chwil, ale dziadek poważnie potraktował słowa ojca i głęboko się zastanawiał nad każdym zdaniem.
10
[email protected]
27 lipca 2009, godzina 3:52:48
Temat: RE: Hej, Juli
Nie docierają do Ciebie moje maile. Dostałam taką automatyczną wiadomość. Ale mimo to i tak będę do Ciebie pisać. Dobrze? Nawet nie potrafię dokładnie wytłumaczyć dlaczego. Mam takie poczucie, że powinnam, nawet jeśli tego nie przeczytasz. A może właśnie dlatego, że prawdopodobnie tego nie przeczytasz. Wiem, że to głupie. Uwierz, naprawdę wiem, ale odkąd zobaczyłam nekrolog Miriam, tak wiele myśli pojawiło się w mojej głowie, a nie mam z kim porozmawiać. Żałosne, że to piszę, wiem, lecz co mam zrobić… Taka jest prawda. Komu miałabym opowiadać? Hindusom? Przyjeżdżającym tutaj dwudziestolatkom z plecakami? Rabinowi z Chabadu, który przychodzi w każdy poniedziałek i piątek i ciągle nie rozumie, jak matka może wszystko zostawiać i przenieść się sama do Indii.
Będę więc pisać do Ciebie. Tylko czasem. To i tak moja największa wada, prawda? Że zawsze przejmuję się przede wszystkim sobą. Sam tak stwierdziłeś podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej. Powiedziałeś, że w dniu, w którym wsiadłam do samolotu, zrozumiałeś, iż zawsze myślę głównie o sobie. Zawsze to podejrzewałeś, a wyjazd do Indii ostatecznie to potwierdził. Uwierz, gdybym wiedziała, że trzy miesiące później nie będziesz mi odpowiadał, nawet przez chwilę nie pomyślałabym o odłożeniu słuchawki.
Próbowałam się do Ciebie dodzwonić, wiesz? Oczywiście, że wiesz. Pięć razy w ostatnim tygodniu. Nie odebrałeś. Nie obwiniam Cię, tylko stwierdzam fakt. A twój ojciec, co zadziwiające, odebrał. Właściwie czemu mnie to zdziwiło? Nic w tym zaskakującego. To mistrz w udawaniu, że „wszystko jest w porządku”. Powiedział mi, że Miriam zmarła pod prysznicem. Dziwne, prawda? W pewnej chwili człowiek upada pod prysznicem i już. Wszystko się kończy. Opowiedział też o tym, że twój dziadek zaciągnął się do wojska, do tej jednostki staruszków, którzy walczą (naprawdę nazywają ich oddziałem geriatrycznym czy to po prostu żart???). Posłuchaj, wiem, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby krytykować kraj, ale wszystko to brzmi jak jakieś szaleństwo… Powiedz mi: co tak naprawdę mają zamiar z nimi zrobić? Z kim będą walczyć? Z Hamasem? Hezbollahem?! Nic mi nie wyjaśnił. Nigdy nic nie wyjaśnia. O długach też nie mówił. Próbowałam z nim rozmawiać, uwierz, próbowałam. Tobie pewnie też nic nie powiedział. Albo wręcz stwierdził, że problem został rozwiązany. To do niego podobne. Mogę Ci tylko powiedzieć, Juli, że chciałabym, aby choć trochę Ci się zwierzył. Nie ze względu na Ciebie, ale na siebie. Tajemnice niszczą ciało, niezdrowo tak żyć.
To naprawdę śmieszne. Pisać do nikogo.
Przestanę.
Z szacunkiem
Alma Rozenblum
Przedstawicielka Agencji Żydowskiej w Nowym Delhi
11
W następny piątek dziadek nie wrócił do domu, nie odbierał też telefonu. Skontaktowałem się z paroma osobami, które znałem w wojsku, i udało mi się złapać jakąś oficer do spraw socjalnych w bazie wojskowej Golani. Zorientowała się w sytuacji i powiedziała, że dziadek otrzymał status samotnego żołnierza****. Zamieszkał w domu starców w Rechowot, gdy poinformował ich, że sam nie może mieszkać. Podobno stwierdził, że rodzina go zaniedbywała, więc próbowała delikatnie wybadać, czy była zaangażowana w to opieka społeczna.
Nie wierzyłem, że tak skłamał. Że tak oczernił jedyne dwie osoby na całym świecie, które się nim zajmowały. W końcu w dniu, kiedy babcia Miriam zmarła, zwolniłem się z restauracji, w której pracowałem przed infolinią, a tata wziął miesiąc wolnego, chociaż tak naprawdę nie było go na to stać. I choć on i dziadek już od trzydziestu lat tylko udają, że ze sobą rozmawiają. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może z powodu Almy, a może są inne przyczyny. Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy oni sami wiedzą, ale ciężko nie zauważyć dystansu, jaki ich dzieli. Zawsze zadowalają się takim niepewnym uściskiem dłoni jak u biznesmenów podczas jakiegoś bezsensownego spotkania. Ojciec próbował kiedyś obśmiać tę sytuację, mówiąc, że to aszkenazyjskie zachowanie w najlepszym wydaniu. Nic więcej nie dodał.
Poszedłem do gabinetu ojca. Siedział przy biurku, na którym leżała masa papierów. Gdy tylko wszedłem, pospiesznie złożył list, który właśnie czytał. Nie widziałem, co było w nim napisane, ale zauważyłem logo kancelarii prawniczej. Wolałem nie pytać.
– Posłuchaj, miałeś rację. – Przyznałem się do frustracji i wszystko mu opowiedziałem. – Skontaktuję się zaraz z jego dowódcą i powiem, że dziadek powinien wrócić do domu.
Ojciec otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej jakieś tabletki.
– Boli mnie głowa – powiedział i połknął dwie bez popijania. – Nic takiego nie zrobisz.
– Oszalałeś? Jeszcze chwila i oskarżą nas o znęcanie się nad starszym człowiekiem.
– Przesadzasz.
– Słuchaj, rozmawiałem z ludźmi w brygadzie, nie masz pojęcia, co on im o nas opowiada.
– Wiem – odpowiedział. – Podoficer się ze mną skontaktowała.
– Co?
– Ktoś się ze mną wczoraj skontaktował. Jakaś żołnierka. Powiedziała, że on chce się przenieść do domu dla starych żołnierzy, lecz przenoszą tam tylko takich, którzy nie mają wsparcia rodziny.
– No, ale jej wyjaśniłeś?
– Tak. Powiedziałem, że w ogóle się nim nie zajmujemy.
– Żartujesz sobie, prawda?
– Absolutnie nie – odparł ojciec. – Powiedziałem, że ucieszymy się, jeśli się nim zajmą, że naprawdę będzie nam bez niego lepiej.
– Co? Jak mogłeś coś takiego powiedzieć?
– Bez żadnego problemu. Jeśli chce mieszkać ze swoimi przyjaciółmi, kimże jestem, żeby go powstrzymywać? – wyjaśnił spokojnie, a ja nie rozumiałem, jak najbardziej logiczny człowiek na świecie może tak myśleć.
– Urządziłeś mu piekło, że w ogóle chciał się zaciągnąć, a zupełnie cię nie wkurza, jak wszyscy myślą, że jest jakimś maltretowanym staruszkiem?
– Nie. W ogóle nie o to chodzi.
– Więc o co?
– Chodzi o to, że starsi nie powinni nas chronić…
Ojciec umilkł. Zauważył, że wpatruję się w formularz tytułu egzekucyjnego leżący przed nim na biurku. Złożył kartkę na pół i szybko włożył ją z powrotem do koperty.
– Co to? – zapytałem.
– Nie twoja sprawa – stwierdził stanowczo. – Tak jak i kwestia dziadka. To po prostu nie jest twoja sprawa.
– Nie sądzisz, że nadszedł czas, abyś mi wyjaśnił, co się dzieje? – zapytałem, ale nie odpowiedział. Ułożył pedantycznie kilka kartek jedna na drugiej, zgasił lampę i wyszedł z pokoju.
12
W sobotę rano pojechałem do dziadka. Przede wszystkim po to, żeby go opieprzyć. I sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Dom weteranów w Rechowot nie był tak zaniedbany, jak się spodziewałem. Miał trzy piętra, a przy wejściu stało wielkie akwarium. Na pierwszym piętrze znajdował się holik, w którym siedziało kilku staruszków na czarnych skórzanych fotelach i rozmawiało o ćwiczeniach na strzelnicy. Gdyby nie temat rozmowy, miejsce to przypominałoby zwykły dom opieki. Recepcjonistka powiedziała, że Cwi Neuerman mieszka w pokoju numer 306 na trzecim piętrze. Drzwi były otwarte. Wszedłem bez pukania. Dziadek siedział na łóżku z dwoma starszymi mężczyznami, grali w tryktraka. Nie umiał w to grać, ale nie wydawało się, że jemu czy pozostałym mężczyznom to przeszkadza.
– Dobrze wiedzieć, że cię tutaj nie zaniedbują – powiedziałem. Uśmiechnął się w odpowiedzi, celowo ignorując mój sarkastyczny ton.
– No, popatrz, kogo tu przywiało. Cudownie, że przyjechałeś – powiedział dziadek. Miał na sobie mundur polowy i nieśmiertelnik, na którym wypisane było jego nazwisko. – Poznajcie się. – Wskazał na swoich dwóch przyjaciół. – Nataniel Szapiro, kolega z jednostki, i Jossi Buzaglo, podoficer z korpusu edukacyjnego, zajmujący się historią.
– Kim jest ten dzieciak? – zapytał Szapiro.
Dziadek uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
– Słyszałeś, że dostałem najwyższą ocenę na egzaminie z pierwszej pomocy?
– Dlaczego rozmawiasz ze mną o egzaminie? Jak mogłeś powiedzieć oficerce do spraw socjalnych, że my…
– Jako jedyny w całej jednostce, uwierzysz? – dodał i zaczął entuzjastycznie opowiadać o strzelnicy i treningu z odbiornika AN/PRC 77. Opowiedział, że Waksman, dowódca oddziału, pochwalił jego pewny uchwyt i że on sam był na początku trochę zestresowany, ale później zaczął się dobrze bawić.
– Czy skupienie w obrębie czterech centymetrów uważa się za dobre? – zapytał.
– Nie o to chodzi – odpowiedziałem ostro. – Nie wierzę, że powiedziałeś…
– Więc to niedobrze – powiedział i spuścił wzrok.
– To nie ma związku. Cztery to świetne skupienie jak na pierwszy raz. Ale posłuchaj, to, co zrobiłeś, było nierozsądne.
– Po prostu chcesz sprawić, żebym poczuł się lepiej.
– Nie, naprawdę, jak na pierwsze strzelanie naprawdę nieźle. Wręcz dobrze.
– Słyszałeś, Buzaglo? Mój wnuk był tutaj, w Golani, i powiedział, że poszło mi nieźle, uwierzyłbyś?
Poddałem się. Uświadomiłem sobie, że już nie uda mi się nic mu powiedzieć.
– Neuerman, nie bądź już taki zielony – powiedział Szapiro, który stał przy drzwiach. – I przestań nosić broń z przodu, nikt tak nie robi.
Dziadek zdenerwował się i oznajmił, że nie ma czegoś takiego jak zbytnia ostrożność w kwestiach bezpieczeństwa, a Szapiro z uśmiechem powiedział, że z dziadka to taki zupak służbista, bo nie może się doczekać pójścia na kurs dla dowódców jednostki.
Później dziadek zapytał mnie po cichu, co oznacza „zupak” – czy to dobrze, czy źle.
Skłamałem, że to zależy, jak na to patrzeć.
Dziadek popatrzył na zdjęcie babci Miriam, które leżało na nocnym stoliku. Zostało zrobione podczas ich wycieczki nad wodospad Niagara sześć lat temu. Babcia owinęła się czerwonym płaszczem przeciwdeszczowym, prawie nie było widać jej twarzy. Na łóżku leżały białe prześcieradła z logo Stowarzyszenia na rzecz Osób Starszych, a powyżej, na ścianie, wisiał postrzępiony plakat z Barbrą Streisand.
– Buzaglo usłyszał, że ją uwielbiam, i skombinował mi to zdjęcie.
Powiedziałem mu, że wygląda to na łóżko prawdziwego wojownika, a on się uśmiechnął z satysfakcją. Popatrzył na zdjęcie babci.
– Nie uwierzyłaby, widząc mnie teraz – powiedział. – Naprawdę by nie uwierzyła.
Zaproponował, żebym został pół godziny dłużej i zjadł z nimi obiad. Z dumą oznajmił, że dziś ugotowali gulasz, ale powiedziałem, że muszę się już zbierać. Podziękował za to, że przyjechałem, i mocno mnie uścisnął, aż przez chwilę żałowałem, że tak się spieszę z wyjazdem. Dziadek wrócił do gry w tryktraka, rzucił kostką.
– Wow, wow, potrójne zwycięstwo, ty draniu – powiedział Szapiro.
Dziadek nie miał pojęcia, co to oznacza, lecz nie przestawał się uśmiechać.
13
[email protected]
8 sierpnia 2009, godzina 1:31:24
Temat: RE: Hej, Juli
Raz w miesiącu, Juli. Jeden mail w miesiącu. Mniej mi się nie uda. Próbowałam. Nawet kupiłam dziennik. Taki bardziej elegancki z brązową okładką. Pisałam w nim kilka razy, jednak to nie wystarcza. Cała ta sprawa jest idiotyczna, wiem. Uwierz, wiem. Przecież tak naprawdę nie ma różnicy. W końcu te maile i tak do Ciebie nie dochodzą. To jak mówienie do obrazu, ale cóż mam zrobić. Dziennik nie przynosi żadnego ukojenia, a maile, które nigdzie nie dochodzą, już tak. A już postanowiłam, że jeśli gdzieś znajdę pocieszenie, nie będę się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Więc i tak będę do Ciebie pisać. Tylko raz w miesiącu. Nie więcej. Dobrze, Juli? Och, jak ja uwielbiam to imię. Wiesz, że mam w biurze kalendarz, który zawsze zostawiam otwarty na lipcu, bo jego angielska nazwa przypomina mi Twoje imię? Cały czas sobie myślę, jakie to szczęście, że Twój ojciec uparł się, żeby tak Cię nazwać. Że nie daliśmy Ci na imię Nadaw, tak jak chciałam. Wyobraź sobie, że utknęłabym w tym śmierdzącym biurze w Delhi bez niczego, co przypominałoby mi o Tobie. Nie zniosłabym tego.
Wiesz, zaplanowałam, że odłożę słuchawkę w środku rozmowy. Trudno mi się do tego przyznać nawet przed sobą samą, ale rozłączenie się zaraz po tym jak powiedziałeś, że zawsze myślę głównie o sobie, było ukartowane. Trudno to wyjaśnić, lecz od dnia, kiedy postanowiłam rozwieść się z Twoim ojcem, wiedziałam, że dojdzie do tej rozmowy. Tysiące razy odgrywałam ją w swojej głowie. Jak będziesz na mnie krzyczał, jaki będziesz zły. Była tak przerażająca, że nawet przećwiczyłam ją przed lustrem. Próbowałam wymyślić, co Ci odpowiem. Co mogłabym powiedzieć, żeby złagodzić Twój gniew. Jak wtedy gdy byłeś mały, pamiętasz? Kiedy tata zepsuł Ci game boya i nie przestawałeś krzyczeć, a ja przytuliłam Cię tak mocno i powiedziałam, że nie puszczę, póki ten cały gniew nie pęknie jak balon. A Ty zacząłeś się śmiać.
Każdego rodzica, który się rozwodzi, zżera lęk, że zniszczy życie swoim dzieciom. Ale matka, która w ten sposób oddaje opiekę nad dzieckiem, bez walki? I w dodatku zostawia swojego byłego samego z długami, które właściwie powstały z jej winy? Nie potrafię opisać, jak bardzo nienawidziłam siebie, Juli. Naprawdę, nie mam pojęcia, jak to opisać. I uwierz mi, wiem doskonale, że jestem ostatnią osobą, która w całej tej historii zasługuje na współczucie. Wciąż słyszę głos Miriam w głowie przypominający mi o tym. Nie chcę mówić o niej źle, w końcu była Twoją babcią. Tylko chciałam powiedzieć, że nie znosiła mnie od pierwszej chwili. Nie mogę jej obwiniać, prawda? Od początku miała rację. Jaki interes miała trzydziestoletnia aktuariuszka, zadając się z osiemnastoletnim żołnierzem? Człowiekiem tak ostrożnym, że nigdy w życiu nie przeszedł przez ulicę na czerwonym świetle. Nie rozumiała, jak jej syn mógł wrócić pewnego dnia ze służby rezerwowej w sztabie armii z urzędniczką sierotą. Z kibucniczką bez szekla przy duszy. I co mogę Ci powiedzieć, Juli? Rozumiem ją. To był dziwny wybór. Ale Twój ojciec był dziwnym człowiekiem. Wiedziałam to od pierwszej chwili. Chłopak, który wszędzie chodził z nerką zapiętą na biodrach i z kalkulatorem w kieszeni koszuli, bo kto wie, kiedy się może przydać, nie może być normalny.
Ja też nie byłam normalna. Dlatego tak do siebie pasowaliśmy. Jak to pisał Jehuda Amichaj? Ludzie wykorzystują siebie nawzajem. I my bez wątpienia wykorzystywaliśmy się. Naszymi rękoma. Ustami. Oczami. Samotnością. Byliśmy jedną z tych par, które ludzie widują na ulicy i trochę im współczują, bo widać, że ani jedno, ani drugie nie jest dobrą partią. Wszyscy przecież są przekonani, że wielka miłość to dwoje ludzi, którzy wybrali życie ze sobą. Ale dla mnie zawsze było jasne, że jest właśnie odwrotnie. Że gdy dwoje ludzi czuje, iż to ich jedyna szansa na miłość, to trzymają się bardzo mocno i nie puszczają. Trzymają się tak mocno, aż ich skóra czerwienieje. Bo wiedzą, że na tym świecie jest tylko jeden człowiek, którego będą mieli szasnę pokochać, więc dobrze by było, żeby tego nie spieprzyli.
Wiesz, kiedy zrozumiałam, że Twój ojciec i ja jesteśmy taką parą? W dniu kiedy zabrał mnie do biurowca Migdal Shalom. W weekend, w który wyjechałeś na swój pierwszy letni obóz harcerski. Pamiętasz? Nie chciał wyjaśnić, dlaczego ciągnie mnie w piątek wieczorem na osiemnaste piętro zamkniętego budynku. Uwierzyłbyś, że Twój ojciec, taki nudziarz, zrobi coś takiego? Pamiętam, otworzył drzwi, a ja pomyślałam, że już do cna zwariował. Uwierz mi, byłam pewna, że tam wybuchnie! Zaprowadził mnie do najpiękniejszego pokoju w biurze. Wielkiego pokoju z piękną drewnianą podłogą i widokiem na Jafę. Kazał mi stanąć przy oknie i oznajmił: „Idziemy na całość”. I zanim zdołałam się zorientować, o czym w ogóle mówi, ta niezdara próbuje mnie pocałować, ale potyka się i przewraca, ciągnąc mnie za sobą. I dopiero w szpitalu, gdzie założyli mi gips na nogę, wyszeptał mi do ucha, że wynajął to miejsce. Całe biuro. Że tego dnia zwolnił się z firmy ubezpieczeniowej. I razem założymy biuro podróży, o którym zawsze marzyłam.
Uwierz mi, w tej chwili pomyślałam, że zupełnie oszalał. Serio, Juli. Powiedziałam, że to nie czas, by gadać o takich bzdurach. I przy pielęgniarce zaczęłam krzyczeć, że aby wynająć takie biuro, musielibyśmy wziąć kolejny kredyt hipoteczny, że on nic nie wie o podróżach zagranicznych, a ja sama dopiero od czterech lat się tym zajmuję. A powinniśmy oszczędzać pieniądze, jak to robią dorośli ludzie, żebyś mógł pójść na uniwersytet, tak jak wszyscy. I gdy tak na niego krzyczałam, Twój ojciec położył palec na moich ustach i powiedział, że w najgorszym wypadku razem spadniemy na cztery łapy, a już udowodniliśmy, jak jesteśmy w tym dobrzy.
Oj, co mam Ci powiedzieć, Juli? To była najbardziej kiczowata i romantyczna rzecz, jaką powiedział mi zupełnie pozbawiony romantyzmu mężczyzna. (Wiesz, że już na pierwszej randce oświadczył, że nie będzie świętował rocznic ślubu? Uważał to za stratę czasu i pieniędzy). I wtedy naprawdę zrozumiałam, jak wiele jest gotowy dla mnie zrobić. Uświadomiłam sobie, że to, co jest między nami, to nie do końca miłość, tylko coś nawet silniejszego, coś beznadziejnego, ale równocześnie bardziej łączącego, czego nawet nie umiem zdefiniować.
Po co Ci to wszystko opowiadam, Juli? Romantyczne historie nie są tymi, które rodzice opowiadają swoim dzieciom. A poza tym, w przeciwieństwie do nas, wyrosłeś na pięknego chłopca. Możesz wybrać sobie każdą dziewczynę, jaką zechcesz.
Dobrze, że te słowa nigdzie nie dotrą.
Mam nadzieję, że uda mi się powstrzymać przez miesiąc, Juli. Naprawdę mam nadzieję.
Z szacunkiem
Alma Rozenblum
Przedstawicielka Agencji Żydowskiej w Nowym Delhi
14
Za każdym razem gdy odwiedzałem dom weteranów, widziałem, jak dziadek się zmienia. Brzuch mu się powoli zmniejszał, a plecy nieco wyprostowały. Twierdził, że lata gefilte fisz i cymesu babci Miriam sprawiły, iż stał się prawdziwym bojownikiem, tylko po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy. Podczas gdy większość żołnierzy w jego jednostce cieszyła się różnymi zwolnieniami (jak na przykład Mosze Lewi, który nie stał na warcie dłużej niż godzinę, czy Aleks Liberman, zmuszony, by nie oddalać się od łazienki na więcej niż trzysta metrów), ukończył swoją pierwszą musztrę, obywając się bez żadnego zwolnienia lekarskiego. Nawet otrzęsiny w wykonaniu młodych dowódców nie były mu straszne. A gdy wyznaczano go na wartę o najtrudniejszych porach lub torturowano, wysyłając po „proch elektryczny” do magazynu kompanii, robił to z uśmiechem. Skończyły się też opowieści o śmierci, zastąpiły je historie o doświadczeniu operacyjnym Waksmana, dowódcy kompanii, i wędzonym tuńczyku, jaki dostali podczas tygodnia walk na terenach zabudowanych. Przemknęło mi przez głowę, że może naprawdę nigdy nie jest się za starym, żeby zacząć wszystko od nowa.
Ojciec nie prosił, abym powiedział coś o dziadku, ale za każdym razem gdy to robiłem, słuchał uważnie. Uśmiechnął się lekko, gdy wybrano dziadka na łącznika podczas wyprawy kompanii, i nie mógł ukryć gniewu, kiedy powiedziałem, że starszy sierżant cofnął mu przepustkę na szabat, bo dziadek się nie ogolił. Ojciec przyjechał nawet na zaprzysiężenie, miał biały kapelusz z szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne, które kiedyś należały do Almy. Sfilmował całą ceremonię kamerą wideo, a gdy oglądaliśmy film, przede wszystkim było widać, jak trzęsła mu się ręka, gdy dziadek odbierał odznakę Golani. Nawet dziadek nie wydawał się tak poruszony, gdy z dłonią na Torze przysięgał wierność państwu Izrael. Dopiero w drodze do domu, gdy zatrzymaliśmy się na falafela u Gruzina, dziadek mi opowiedział, że był zmęczony, bo nie spał poprzedniej nocy.
– Cóż, to zrozumiałe, przysięga jest poruszającym wydarzeniem – powiedziałem, a on stwierdził, że to w ogóle nie miało związku z przysięgą.
– To rocznica naszego ślubu – wyjaśnił i nic więcej nie dodał.
15
Pierwszy raz usłyszałem, jak dziadek przeklina, gdy zadzwonił do mnie, by powiedzieć, że wysyłają go do doliny przy granicy z Jordanią. Ich jednostka miała zabezpieczyć jedno z osiedli, ale bez obowiązku jego patrolowania. Dla mnie było jasne, że zostanie im przydzielona jedna z jakichś bezsensownych misji, bo tak naprawdę nikt nie będzie oczekiwał od nich niczego poważnego. Lecz dziadek nie rozumiał, dlaczego tak ich traktują. Nie interesowały go wyjaśnienia Waksmana, że nie mają wystarczającego doświadczenia, by pojechać na linię frontu w Gazie, a poza tym połowa jednostki nosi aparaty słuchowe, więc nie mogą przebywać w pobliżu gwiżdżących bomb moździerzowych. Przez telefon powiedział mi, że cały pluton to banda tchórzy, którzy chcą tylko wrócić na weekend do swoich filipińskich opiekunek, więc on ma zamiar następnego dnia złożyć wniosek o przeniesienie. Opuści oddział geriatryczny i uda się tam, gdzie są prawdziwi bojownicy. Powiedział, że zrobi wszystko, żeby pojechać do Gazy i wyeliminować jakiegoś terrorystę czy kogoś takiego. Chce pokazać tej cholernej armii, ile jest wart.
– Uwierz mi, nie masz pojęcia, o czym mówisz – powiedziałem.
– Bardzo dobrze wiem, nie wymądrzaj się.
– Gadasz jak dziecko – odparłem. – Wydaje ci się, że to całe wojsko to zabawa?
– Myślisz, że możesz mnie czegoś nauczyć, bo walczyłeś w Libanie? – zapytał dziadek. – Bo widziałeś, jak parę kul przelatuje ci nad głową? Byłem tutaj w czterdziestym ósmym, lepiej od ciebie wiem, czym jest wojna – stwierdził i się rozłączył.
Próbowałem dwukrotnie się do niego dodzwonić, ale nie odebrał. Wieczorem ojciec powiedział mi, że do niego zadzwonił. Dziadek opowiedział mu, że przyjechali do Ro’i, małego moszawu***** przy granicy z Jordanią, dwie godziny drogi od czegokolwiek sensownego. Rozpakowali już sprzęt, a wieczorem został wyznaczony na pierwszą wartę, podczas której udało mu się poczytać Szedł przez pola Moszego Szamira, więc Waksman znowu odebrał mu przepustkę na szabat.
– Nie ma wyjścia – powiedział ojciec. – Trzeba będzie odwiedzić naszego niesubordynowanego żołnierza.
Od tej chwili ojciec zajmował się głównie przygotowaniami do wyjazdu. Kupił trzy książki kucharskie i każdego wieczoru po powrocie do domu zastawałem go przy kuchence. Kiedyś często gotował, a odkąd Alma odeszła, starał się unikać, na tyle, na ile to możliwe, przebywania w kuchni, która nadal pozostawała jej terytorium. Po południu jadał poza domem, a wieczorami brał jogurt z lodówki albo migdały z szafki i szybko zaszywał się w jakimś pokoju.
A że w każdym pomieszczeniu wyczuwało się Almę, długie godziny, jakie tam spędzał, sprawiły, że ojciec znowu zaczął o niej mówić. Nie wprost, ale w zdawkowych uwagach, które sprowadziły ją z powrotem do domu („Wiedziałeś, że ten mikser kupiliśmy we Francji?”, „Nigdy nie lubiła sosu czosnkowego”, „Powinienem jeszcze naprawić jej ekspres do kawy”).
Przez ten cały tydzień, gdy wracałem z pracy, chciał, żebym próbował to, co tego dnia ugotował, i oceniał w skali od jednego do dziesięciu. Chraime****** otrzymało pięć punktów, kurczak w miodzie sześć, a makron w sosie grzybowym – trzy. Zaproponowałem, że może po prostu zamawialibyśmy jedzenie z jakiejś dobrej restauracji. Że to całkiem normalne i wszyscy tak robią, jednak ojciec poczuł się urażony i nadal gotował. Nie wiadomo, co wpłynęło na ostateczną decyzję, ale pojechaliśmy do placówki z dwoma garnkami kurczaka po wietnamsku z karmelizowanym ryżem i faszerowanymi liśćmi winorośli. W oryginalnym przepisie mówiono, że należy użyć liści mangoldu, lecz żaden z nas nie wiedział, co to jest. Ojciec prowadził, a ja trzymałem garnki na kolanach, owinąłem je wcześniej w kraciaste ścierki, tak jak prosił. Od czasu do czasu, gdy zatrzymywaliśmy się na światłach, ojciec podnosił na chwilę jedną z pokrywek i wdychał unoszącą się parę z żarliwością dziecka, które wdycha zapach morza.
16
[email protected]
19 września 2009, godzina 1:54:09
Temat: Re: Hej, Juli
Wczoraj byłam w mauzoleum Tadź Mahal. Uwierzyłbyś? Przyjechałam tutaj trzy lata temu i dopiero wczoraj zwiedziłam je po raz pierwszy. Dlaczego nie pojechałam tam wcześniej, pewnie zapytałbyś (nie, naprawdę?). Nie jestem pewna. W końcu, gdy pracowałam jako agentka turystyczna, uwielbiałam przygotowywać wycieczki do Indii, a niemal każdy, kto tam jedzie, odwiedza Tadź Mahal. Wiedziałam o tym miejscu wszystko. Naprawdę wszystko. Począwszy od telefonu do najlepszego kierowcy w Agrze, a skończywszy na biletach na teren kompleksu po cenach dla miejscowych. I nagle wczoraj do mojego biura przyszło dwoje Izraelczyków, pomylili je z biurem Chabadu. Dawid i Tamar, para emerytów, naprawdę uroczych. Weszli, żeby tylko zapytać, czy znam miejsce, gdzie można dobrze zjeść, a w końcu zostali na dwie godziny. O czym rozmawialiśmy? Łatwiej powiedzieć, o czym nie, Juli. O wskazówkach dotyczących ich podróży, moich trzech latach w Indiach, służbie Dawida w siłach powietrznych (był pilotem!). W pewnym momencie powiedzieli, że są z kibucu Be’eri, a gdy usłyszeli, że pochodzę z Nachal Oz, byli tym zachwyceni i od razu zaproponowali mi, żebym dołączyła do ich wycieczki do Tadź Mahal. Odmówiłam, myśląc, że to po prostu tylko uprzejmy gest, ale potem Tamar powiedziała, że nie ma sprawy. Że przyjadą po mnie o siódmej rano. I nie umiałam tego wyjaśnić, Juli, ale nagle coś w tonie jej głosu, w zdecydowanym ruchu dłoni przypomniało mi moją matkę. I nie zastanawiając się, powiedziałam „tak”. Takie „tak”, które nie zostawia przestrzeni na wątpliwości. Przyjechali po mnie następnego dnia i cztery godziny później staliśmy przed Tadź Mahal. A najśmieszniejsze, że na koniec zrobiłam im trzygodzinny wykład o tym mauzoleum, choć nigdy wcześniej w nim nie byłam. Szaleństwo, nie? Wszystko z pamięci!
Gdy wracaliśmy, zauważyłam w tylnym lusterku, że Dawid trzyma Tamar za rękę. Spytali mnie, czy zawsze marzyłam o mieszkaniu za granicą, a ja – prawdę powiedziawszy, nie wiem dlaczego – zaczęłam im opowiadać o czwartym dniu wojny Jom Kipur, kiedy poinformowano mnie, że mój ojciec został zabity. Jak biegłam przez kibuc i krzyczałam, że gdy tylko będę mogła, wyjadę z tego pieprzonego kraju i przeprowadzę się do Skandynawii. Tam ludzie nie umierają, bo zimno ich chroni tak jak zamrażarka. A co ciekawe, Juli, od lat nie myślałam o tej historii. Zupełnie o niej zapomniałam. O wszystkich moich obietnicach. Bo dzieci obiecują mnóstwo rzeczy i ich nie dotrzymują. Ale w tej podróży z Agry do Delhi wszystkie wspomnienia pojawiły się jednocześnie. I teraz, gdy do Ciebie piszę, zdaję sobie sprawę, że ta moja podróż do Indii tak naprawdę zaczęła się wtedy, w dniu, kiedy zginął mój ojciec. I może tak naprawdę Indie to najbliższa młodzieńczemu buntowi rzecz w moim życiu. Bo nigdy tak na poważnie się nie buntowałam, rozumiesz? Zanim mogłam się przeciw czemukolwiek zbuntować, moi rodzice już nie żyli. Później też mi się to nie udało, bo dzień po tym jak się zbuntowałam w kibucu i wyprowadziłam do Tel Awiwu, zostałam żołnierką. A kiedy postanowiłam zbuntować się w wojsku, poznałam Twojego ojca. Trzy tygodnie po odejściu z armii już byłam żoną, a dziewięć miesięcy później – Twoją matką. W chwili gdy stałam się matką, wiedziałam, że moja szansa na bunt się skończyła. Bo matkom nie wolno się buntować, prawda? Tak przynajmniej kiedyś myślałam. Dziś już nie jestem tego taka pewna. Bo może w naszej rodzinie robimy rzeczy na odwrót. W końcu Twój dziadek dopiero teraz uwolnił się od Miriam i poszedł do wojska. A Ty przez całe życie byłeś wyjątkowym dzieckiem, a od dwóch lat tkwisz w miejscu i nie możesz się ruszyć. Tak naprawdę to tylko jedna osoba na świecie nigdy się nie zbuntowała – jest nią Twój ojciec. Bo w przeciwieństwie do ludzi takich jak my, którzy są nieco słabsi, on zawsze jest na miejscu. Nie uciekł do Indii czy do Golani. Jestem pewna, że gdyby jacyś psycholodzy to przeanalizowali, powiedzieliby, że on radzi sobie z tą sytuacją w sposób najlepszy z możliwych, ale moim zdaniem to bzdura. Niezdrowo jest, gdy człowiek ogranicza się tylko do roli, jaką wyznaczył mu świat.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* SSK – starszy sierżant kompanii. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczki).
** Machsom Watch / Checkpoint Watch – grupa izraelskich kobiet monitorujących i dokumentujących zachowanie żołnierzy i policjantów w punktach kontrolnych na Zachodnim Brzegu. Jej członkowie pomagają także Palestyńczykom przechodzącym przez punkty kontrolne IDF oraz obserwują i dokumentują procedury w sądach wojskowych.
*** Przerwanie Ciszy (hebr.) – organizacja żołnierzy weteranów, którzy służyli w izraelskim wojsku od początku drugiej intifady i postanowili ujawnić izraelskiej opinii publicznej, jak wygląda życie codzienne na terytoriach okupowanych.
**** Samotny żołnierz to żołnierz w armii izraelskiej bez rodziny w Izraelu, która mogłaby go wspierać: nowy imigrant, wolontariusz z zagranicy, sierota lub osoba z rozbitej rodziny.
***** Spółdzielnia rolnicza tworzona przez syjonistów napływających masowo do Palestyny podczas alii na początku XX wieku (przyp. red.).
****** Pikantna zupa rybna z pomidorami, danie pochodzące z Libii.