- W empik go
Jerzy Czarny: powieść historyczna z dziejów Serbii - ebook
Jerzy Czarny: powieść historyczna z dziejów Serbii - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 262 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zakopane, w czerwcu 1900 r.
"Wiatr wam zawyje grobowymi usty
Tę smutną klątwę: otóż dom wasz pusty… "
Kiedy w Antychryście Nietsche "polski szlachcica zbrojną rękawicą zarzuca kościołowi, że w epoce obecnej – po rozwoju nauk przyrodniczych i psychopatologicznych, po rozejrzeniu się w dziejach ludów i religij – po drobiazgowej krytyce ewangelij – ostatnią hańbą jest pozostać chrześcijaninem, jest hypokryzyą, małodusznością, pielęgnowaniem klerykalnego pasożyta – jest zabijaniem w sobie prawa do patryotyzmu, wiedzy, wolności, dumy i męstwa – to zaiste czas najwyższy, aby każdy szlachetny stanął przed sobą i przed światem w formie wolnego człowieka.
Bo już nie wypada osłaniać się naiwnością lub jak struś chować głowę przed myśliwym do piasku. Szalbierstwem i policzkowaniem swego wewnętrznego człowieka klękać za Marynią w babińcu, przyjmować z odkrytą głową frazesy, które już przestały bawić nawet augurów, zbutwiałą wodę pić z zapleśniałych miechów i poić nią zarażone od kolebki pokolenia. Tanim kilimkiem obijamy ruiny dawnych świetności, udając przed światem, że to są pokrowce na bisiory i złotogłów.
Fundamenty grożą zawaleniem. Tynkuje się je grubą warstwą komunałów, zakrywa przed okiem ludzi i tem gotuje się ich nagłe pełne okropności – runięcie. Spojrzmy na urzędnika, żarliwie modlącego się z obawy denuncyacyi; na akademika, przyjmującego komunię gwoli stypendyum; na obywatela spełniającego pobożne praktyki dla oka służby; na szablonowego, jak Chińczyk, kaznodzieję, na frasobliwego o pokątnych krewnych proboszcza – a przypomni się nam nagle obraz Goyi, gdzie zapowietrzeni w maskach tańczą dodoła śmiejącego się szyderczo bożyszcza. Zamącona świadomość, nadgniłe sumienie – pozostaje sięgnąć do instynktów narodu.
Jakich?
My! pogrobowce mężnej rasy, która hulała z Przecławem Lanckorońskim na stepach Ukrainy; szturmowała Połock, Moskwę, Somosierrę i dwieście armat na Woli…
Wyprowadzają nas od Normanów, królów i poetów morza, idących na zdobycie świata w barce o dwunastu towarzyszach; od Herulów straszliwych odwagą – od bezwiestnych plemion, po których przeleciały wszystkie hordy Europy i Azyi, a które pośród ciemnych puszcz błądziły z toporem na niedźwiedzia i z sitkiem na pszczoły.
Ktokolwiek nas wywodzi – hyperborejska noc czy indyjska jutrzenka – dowiedliśmy tysiącoletnim krwią sztychowanym dokumentem naszych praw do naszych przeznaczeń.
Jeszcze w epoce Kircholmu i Cecory jeden starczył za dziesięciu, a szedł przeciw stu. Nosił ryngraf Boga w swej piersi, miał wolne szlaki przed sobą, a w najdzikszych zawieruchach nie tracił animuszu, ani fantazyi. Zamknięto mu wierzeje ducha, i gdy na zachodzie z poczwarki rozwija się człowiek nowożytny, Polak wsysa jezuickie miazmaty, rozpaja się zaściankową polityką, traci swe powołanie obrońcy i opiekuna Rtej, utraciwszy poprzód charakter świadomego, szczerego jej syna. Pomocy i dorady żebrze na obcych dworach, upadla się pijaństwem i rozpustą, uchyla karku przed pięścią, daje się sprzedać i kupić za brzęk okrojonego dukata.
Gdyby nie Racławice i Bar, cudzoziemiec, spotkawszy prawnuka hetmanów, miałby go prawo znieważyć jak infamisa.
Napoleon i legiony rozbudzają ducha egzaltacyi; po stęchłych zakamarach duszy polskiej jęły przewiewać szerokie wichry, rozbłyska burza rewolucyi, rozpękają kwiaty romantyzmu. Zaświtał Anioł Apokalipsy, wołając: do broni! Że nie chodziło tylko o broń do przebijania wrażej piersi, ale i o ducha, któryby uderzył w jej serce, dowiódł tego Mickiewicz, okazał to Słowacki i Norwid.
Polska rozrzuciła grób, omyła hańbę, zostrzyła zardzewiały miecz, na widowni świata stanęła jako tragedya, wewnętrznym ideałem jej stał się: "Książę Niezłomny".
Emigracya zapala na najwyższych górach stosy ofiarne, z tajg syberyjskich naniesiono drew. Była to może jedyna świątynia na ziemi od czasów Golgoty. Jej duch był jak "człowiek żelazny i Anioł wysoki", Jej spuścizna mogła nędzarzy przeobrazić w naród wybrany – ze zjadaczy chleba – uczynić bohaterów, a z kruków żywiących się padliną – orłów, żywiących się krwią i ciałem Bóstwa.
Ale jak dziecko z drogocennych rapsodów skleja sobie latawce, jak murzyn obity ręką losu przybiera układność pudla – tak ciemne ghetto duszy polskiej, podarłszy po roku 63 swoje sztandary uwielbiło roztropność "karzącej" ręki plantatora. Bezdusznych eunuchów postawiono jako palladium narodu, a tekę błazna – jako ewangelię. Ze szmat dziennikarskich wydęto balon kultury; pod świętobliwym płaszczem przemyca się niepewne obyczaje; na urzędach i orderach świecą wytarte ambicye. Bestia triumphans lojalizmu rozsiadła się na naszych sercach; zgłuszona egzystencya narodu bez przyszłości zagraża w udziale temu, co przystał na zabagnioną teraźniejszość. Są błędy, które ciężą jak zbrodnie: wyzbycie się praw i instynktów swego narodu.
Jak Francuzom po wygnaniu Napoleona pozostaje i nam do wyboru: dziedziczne lokajstwo lub przedzierżgnięcie się w kapucynów.
To co ma być – jeszcze nie powstało; to co było – zamierzchło; to co jest – liche i zbrukane, jak waląca się karczma na rozstaju.
Ogień tylko oczyścić może – ogień-zbawiciel, który już nieraz podpalał stęchłe i zimne rudery i nieraz roztrzaskiwał błędne koło Saturna na promienne jutrzenkowe królestwa.
… "Miejcie czucie!
Bo kiedy głuchy grzmot bez żadnej chmury
Słychać – i kiedy dźwięczy jakieś kucie
Jakby podziemnych zbrój – i kiedy z góry
Słychać jakoby sztandarów rozprucie
I szelest, jakby orzeł je w pazury
Chwytał i ciągle darł jak stare szatry:
Słuchajcie! to ja błogosławię wiatry.
I gdy na sennych was uderzą strachy,
I gdy zbudzicie się w łożu spotniali,
I usłyszycie, że drżą wasze dachy
I tak trzaskają, jak kość, gdy się pali,
Kiedy was weźmie zimna śmierć pod pachy,
Bogu pokaże i przed nim powali,
A będzie ziemia cichą jak mogiła –
Słuchajcie! bo ten strach – to moja siła!…
"I patrzcie, co to jeden człowiek może,
gdy gwiazdą – duchem się na świata kirze
zapali… "
Kiedy Nehemiasz podczaszył na dworze Artakserksesa, przyszli doń ziomkowie, donosząc, że ostatki narodu w wielkim są pohańbieniu, Jerozolima zburzona i bramy jej popalone ogniem.
Gdy to usłyszał, płakał i narzekał.
I stanąwszy przed królem (a nie bywał nigdy tak smętny przedtem), nalewał według zwyczaju wino.
I spytał król: czemu tak blade oblicze twoje, gdy nie chorujesz? Nic to innego jeno smutek serca. Odrzekł Nehemiasz: miasto i grób ojców moich zburzone, a bramy jego popalone ogniem i lud w pohańbieniu…
– Czegóż ty żądasz? – a on się modlił Bogu niebieskiemu.
I natchniony prosił, aby mu dano było pobudować Jerozolimę.
I uzyskawszy, podążył na opustoszałe miejsca, zbierał rodaków, nawołując:
– Powstańmyż z pohańbienia, a budujmy! wzmocnijmy swe ręce ku dobremu.
Małoduszni szydzili, a łupieżcy zbroili się ku napaści, ale oni jedną ręką budowali mur, a drugą dzierżyli miecze – od wejścia zorzy do zgaśnięcia gwiazd.
I stanął gród murowany, nieprzyjaciół serce upadło.
Wymierzono sprawiedliwość, zniesiono lichwę, wzięto lud w opiekę przed wyzyskiem możnych, odnowiono z Bogiem sojusz, płacz za przeszłością ustał.
– O Jeruzalem! Jeruzalem słowiańska!* – rozbitą jesteś jako naczynie garncarza. Stałaś na miejscu, jako morze bez fali, zasypiałaś jako trumny ołowiane, gdzie była praca i kuźnica nowych myśli, nie było cię.
– Przyszedłem w nocy cichej z matką moją, abym cię pożegnał idącą do mogiły – przyjdę w noc piorunową, abym cię widział zmartwychwstającą i powitał.
–-
* Juljusz Słowacki.
– Panie mój – ażaliż ty nie możesz wziąć tej dzieweczki za rękę i podnieść z grobu?
– Ujrzeliby ją i nie uwierzyliby ani w miecz jej, ani w duszę jej, ani w piękność jej. Z mogiły jej wyprowadzę siedm kwiatów białych – i to będzie siedm oliw moich, pod któremi płakałem.
Powstańmyż! – tak przemawia dusza pokoleń od stu lat. Powstańmyż – w jeden przemożny hufiec!
Kto wylegiwa się w przywilejach, kto zdradnie czyha na zdobycz – ten nie nasz.
Kto czołga się przed satrapą lub jego zausznikiem, kto wyznaje zakon oszustwa i pięści – ten nie nasz.
Kto Baal Phegorowi, Mamonowi i rozpustnej Mylicie duszę swą powierza – ten nie nasz.
Któż z nami, gdy tylu przeciw?
Nie w liczbie moc.
Gdy Gedeon miał kraj oswobadzać od najścia, zwołał lud – i zebrało się trzydzieści dwa tysiące. Z tych odpędził wszystko bojaźliwe i podległe grubym namiętnościom.
I zostało mężów wolnych trzystu.
Z tymi rozproszył wroga.
Dwunastu apostołów zwyciężyło przepych świata pogańskiego, a ten, który ich posłał – był sam jeden.
……………………………………………………………………………….
Są wichry halne i śnieżyce w górach, które pielgrzymów pnących się ku przełęczom strącają w dół, przysypując kurhanem zimnej niepamięci.
Są huragany w duszach lecących wysoko, które obłąkują i z przestworzy niebieskich na ruchome w dół toczące się gruzy wywodzą.
Tysiące z nas padną, ale miliony pójdą po ich sercach – i przejdą.
Przez lawiny gór, jak wojsko Hannibala.
Przez cmentarze piasków, jak falangi Aleksandra. Przez Czerwone morze krwi, jak nieśmiertelne rewolucyi legiony.
– Panie, człowieka nie mam! – Tak skarży się biedny paralityk, wyczekujący godziny cudu, w której Anioł uświęca i ożywia wody świętej sadzawki. Ale brak mocy, któraby go poniosła na spotkanie Duchowi – brak determinacyi w złem i w dobrem, brak rozpędowego szału, który jedynie tworzy ποίησιν – natchniony ostatecznym celem czyn. Wieszczowie nasi odgadli tajemnicę polskich przeznaczeń, silących się wytworzyć przedziwną rasę, któraby skrzyżowała w swojem sercu błyskawicę czynu z głębiną natchnienia – i była istotnym obrazem Boga, unoszącego się nad mrokami, wyłaniającego nowe światy z nicości.
Uderzyli oni w jedyną skałę mocy i piękna – w serce, t… j… w człowieka wewnętrznego; wzbudzali egzaltacyę, t… j… zachwyt przed Tajemnicą; za Chrystusem nauczali:
– Ojczyzna w was jest! ile podniesiecie ją w sercu waszem, tyle przysporzycie jej praw i jej granic!
Oni odgadli istotę Polaka i istotę człowieka, oni zagrali w utajony spiż duszy polskiej i w podziemiach zapalili słońce króla Ducha, abyśmy tym znakiem zwyciężyli.
Nam-że to dziś pierworodztwo z Boga oddawać za miskę soczewicy, w podłej zgniliźnie znajdować ukontentowanie, żeśmy jakoby nie zginęli! Da się wydobyć szczęśliwe Tersyty! słowa na tryumf i potęgę, albo na rozpacz i męczarnię, lecz jakie łzy wyrażą ten wstyd i to nędzne piekło Dantyszka, w którem żyjemy?
Dyabły, o których opowiada Ewangelia, że wpędzone zostały w trzodę, nie potonęły. One żyją w Morzu martwem duszy współczesnej, one zohydzają nam kwiat i drzewo życia, czyniąc z gwiaździstej królowej gadatliwą, interesowną rajfurkę.
Dlatego straceńcami poczuliśmy się w Ojczyźnie – dobrowolnymi banitami; z wilczym łbem na głowie szliśmy w ciemną, północną krainę zwątpienia.
Polarna zorza przyświeca naszym snom, odbija się w naszych rękojeściach.
Do ostatnich kresów ziemi doszedłszy – ujrzeliśmy Styx – i żar śmierci zhartował naszą wolę na wszelki ból.
I już nie dbamy o świat poza naszem sercem, dobry czy zły, biblijny czy przyrodniczy, my go chcemy takim, jak nasze wizye – świetnym!
Iskra dusz płonie w ciemnościach – i ciemności je ogarną – w tem leży jej tragiczny czar! Ale "zaprawdę, jeśliby ziarno wpadłszy do ziemi nie obumarło – zostanie samo; lecz jeśliby obumarło – wyda bujny plon".
Mościwi panowie! Słysząc, jak rozpijają na festynach narodowych deklamatorski cienkusz nadziei i miłości, kwietyzmu i żalu – podnosimy zuchwały toast: na pohybel "detynie, perynie, latynie!"…
Cóż wiąże nas ze starem niemowlęctwem, które na sztachetach przydrożnych zawiesza pia desideria , nie bacząc, że nim ofiara doleci do nieba, wróble je rozdzióbią lub złodzieje uniosą w ciemny bór? Cóż ze stadem domowem, które się tuczy na zżętem ścierniu formuł i względności?
Złośliwi twierdzą, że brak nam cnót teologiczno-kardynalskich. Łatwo dowieść, że posiadamy lepsze.
Wierzymy – w prometejski ogień, ponieważ nam przepala wnętrzności.
Miłujemy – niepodobieństwo, ponieważ działa w cudzie i duchu bożym. Siejemy nadzieję, że wszystko przeminie, więc i nikczemność ludzka. Odpokutujem, tłukąc swoich wrogów lepiej niż dotąd.
A spoczniemy, gdy nas już ułożą do padołu.
Nemo propheta! ale gdybym miał noc błękitną nad sobą i gwiazdy, jak roje złotych pszczół, zbierające ambrozyę wieczności – i śpiewne kamienie pamiątek, które są, jak ludzie w tym kraju, gdzie ludzie są, jak kamienie – mówiłbym dalej do was, straceńcy! Wy, co schodzicie w zimne podziemia, aby słońcu przynieść plon – wicher nawieje nasion na wasze mogiły.
Kochankowie bogów, umierający młodo dla rozkoszy – w pustyniach leżą niepogrzebane wasze kości – rosa nad niemi zapłacze! Błędni rycerze, szturmujący zamek niepodobieństwa, mistyczny poemat Niedokonalnego czytający w swych gwiazdach..
Podobni błyskawicom letniego wieczoru, purpurowym żarzom na górach wysokich i śnieżnych.
Znamię śmierci na waszem obliczu – melancholia wieczności w waszych oczach, spoglądających przez kraty więzienia na bezbrzeżne szafiry.
Duchy piękne i nieustraszone, których ojczyzna leży zawsze za Oceanem.
Czy widzieliście, z jak nieziemskim uśmiechem konał Ikar, poszarpany na zbrzeżach szalejącego morza?
Czy pamiętacie hufce młodych Persów, którym nie wolno było cofać się z pobojowiska? Nosili miano nieśmiertelnych, a to nie przeszkodziło im ginąć, jak polnym narcyzom pod kosą przechodzącego cienia.
Śmiało towarzysze moi, których oblicza nigdy nie ujrzę! Na rozhukanych koniach – w śmiertelną koszulę odziani – ku obiecanej ziemi życia, z pochodnią w ręku, dumni, nieustraszeni, wolni; nie dbając o przekleństwa stronnictw-Putyfarek, o pościg najemnej straży Faraona, ani o błogosławienie kapłanów Apisa.
Legniemy kośćmi na pustyniach, lecz ukażemy drogę naszym synom. A choćby się miał zapaść świat pod nami – z nieśmiertelnej Tajemnicy utworzy się drugi – świetniejszy.RESURRECTURI
Kraków, w marcu 1899 r .
Krzyk ogromny w mojem sercu bije
Niby orzeł ślepy i szalony –
Krzyk ogromny wyciąga swą szyję
Do lazurów straconej korony,
A rozdarte krwawiące źrenice
Patrzą w pustkę i mrok i tęsknicę.
Na ruinach starego zamczyska,
Na grobowcach mego majestatu
I na krzyżu, który próchnem błyska,
A od gromów stał się widmem światu
Duch mój woła do ciemnej otchłani:
Eli – Eli – lama sabachtani!
Czemuś, Ojcze, porzucił me serce,
Co służyło ci wiernie przez wieki?
Katy na mnie nasłałeś i ździerce
I krwią moją przepoiłeś rzeki,
A choć byłem na strzępy rozdarty
Nie rzuciłem ni Ciebie – ni warty.
Nie poznajesz mnie chyba – mój Boże?
Nie poznajesz mnie, Panie – żebraka?
Nie poznajesz mnie – królu – robaka?
Nie rozumiesz, co znaczą obroże –
I te trądy i rany cuchnące –
I te oczy suche, a palące?
Przed wiekami nazwałeś mnie synem –
I przyrzekłeś wieczne obcowanie –
Napoiłeś swem ciałem i winem,
Ale z ziemi zrobiłeś wygnanie
I z posągów obnażyłeś góry –
By postawić tam – co? znak tortury!
Na mój uwiąd patrzały klasztory –
Na wędrówki do grobu – pustynie.
Tobiem wznosił strzeliste świątynie,
A sam nędzny, złamany i chory –
Kiedy szatan urągał mi śmiechem –
Ja nuciłem psalmy nad swym grzechem.
Swe najlepsze mordowałem syny,
Dumne czoło zniżyłem do prochu –
Duch mój w ciemnym – ponurym żył lochu,
A gdy wyszedł – był krwawy i siny –
A gdy wyszedł – był już oślepiony –
Więc dziś pytam Ciebie – czym zbawiony?
W ciemnej dali śpiewa niewiast glosa:
"Głębokości morskie chwalą Pana" –
A za świadka ja biorę szatana,
Że nie świecą nam Twoje niebiosa!
Konający patrzą w Twoje lice –
A ja pytam – gdzie Twe obietnice?
………………………………………………
………………………………………………
Nie chcę Twojej zaprzeczać miłości –