Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jerzy Czarny: powieść historyczna z dziejów Serbii - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jerzy Czarny: powieść historyczna z dziejów Serbii - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 262 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STRA­CEŃ­CY

Za­ko­pa­ne, w czerw­cu 1900 r.

"Wiatr wam za­wy­je gro­bo­wy­mi usty

Tę smut­ną klą­twę: otóż dom wasz pu­sty… "

Kie­dy w An­ty­chry­ście Nie­tsche "pol­ski szlach­ci­ca zbroj­ną rę­ka­wi­cą za­rzu­ca ko­ścio­ło­wi, że w epo­ce obec­nej – po roz­wo­ju nauk przy­rod­ni­czych i psy­cho­pa­to­lo­gicz­nych, po ro­zej­rze­niu się w dzie­jach lu­dów i re­li­gij – po dro­bia­zgo­wej kry­ty­ce ewan­ge­lij – ostat­nią hań­bą jest po­zo­stać chrze­ści­ja­ni­nem, jest hy­po­kry­zyą, ma­ło­dusz­no­ścią, pie­lę­gno­wa­niem kle­ry­kal­ne­go pa­so­ży­ta – jest za­bi­ja­niem w so­bie pra­wa do pa­try­oty­zmu, wie­dzy, wol­no­ści, dumy i mę­stwa – to za­iste czas naj­wyż­szy, aby każ­dy szla­chet­ny sta­nął przed sobą i przed świa­tem w for­mie wol­ne­go czło­wie­ka.

Bo już nie wy­pa­da osła­niać się na­iw­no­ścią lub jak struś cho­wać gło­wę przed my­śli­wym do pia­sku. Szal­bier­stwem i po­licz­ko­wa­niem swe­go we­wnętrz­ne­go czło­wie­ka klę­kać za Ma­ry­nią w ba­biń­cu, przyj­mo­wać z od­kry­tą gło­wą fra­ze­sy, któ­re już prze­sta­ły ba­wić na­wet au­gu­rów, zbu­twia­łą wodę pić z za­ple­śnia­łych mie­chów i poić nią za­ra­żo­ne od ko­leb­ki po­ko­le­nia. Ta­nim ki­lim­kiem obi­ja­my ru­iny daw­nych świet­no­ści, uda­jąc przed świa­tem, że to są po­krow­ce na bi­sio­ry i zło­to­głów.

Fun­da­men­ty gro­żą za­wa­le­niem. Tyn­ku­je się je gru­bą war­stwą ko­mu­na­łów, za­kry­wa przed okiem lu­dzi i tem go­tu­je się ich na­głe peł­ne okrop­no­ści – ru­nię­cie. Spojrz­my na urzęd­ni­ka, żar­li­wie mo­dlą­ce­go się z oba­wy de­nun­cy­acyi; na aka­de­mi­ka, przyj­mu­ją­ce­go ko­mu­nię gwo­li sty­pen­dy­um; na oby­wa­te­la speł­nia­ją­ce­go po­boż­ne prak­ty­ki dla oka służ­by; na sza­blo­no­we­go, jak Chiń­czyk, ka­zno­dzie­ję, na fra­so­bli­we­go o po­kąt­nych krew­nych pro­bosz­cza – a przy­po­mni się nam na­gle ob­raz Goyi, gdzie za­po­wie­trze­ni w ma­skach tań­czą do­do­ła śmie­ją­ce­go się szy­der­czo bo­żysz­cza. Za­mą­co­na świa­do­mość, nad­gni­łe su­mie­nie – po­zo­sta­je się­gnąć do in­stynk­tów na­ro­du.

Ja­kich?

My! po­gro­bow­ce męż­nej rasy, któ­ra hu­la­ła z Prze­cła­wem Lanc­ko­roń­skim na ste­pach Ukra­iny; sztur­mo­wa­ła Po­łock, Mo­skwę, So­mo­sier­rę i dwie­ście ar­mat na Woli…

Wy­pro­wa­dza­ją nas od Nor­ma­nów, kró­lów i po­etów mo­rza, idą­cych na zdo­by­cie świa­ta w bar­ce o dwu­na­stu to­wa­rzy­szach; od He­ru­lów strasz­li­wych od­wa­gą – od bez­wiest­nych ple­mion, po któ­rych prze­le­cia­ły wszyst­kie hor­dy Eu­ro­py i Azyi, a któ­re po­śród ciem­nych puszcz błą­dzi­ły z to­po­rem na niedź­wie­dzia i z sit­kiem na psz­czo­ły.

Kto­kol­wiek nas wy­wo­dzi – hy­per­bo­rej­ska noc czy in­dyj­ska ju­trzen­ka – do­wie­dli­śmy ty­siąc­o­let­nim krwią szty­cho­wa­nym do­ku­men­tem na­szych praw do na­szych prze­zna­czeń.

Jesz­cze w epo­ce Kir­chol­mu i Ce­co­ry je­den star­czył za dzie­się­ciu, a szedł prze­ciw stu. No­sił ryn­graf Boga w swej pier­si, miał wol­ne szla­ki przed sobą, a w naj­dzik­szych za­wie­ru­chach nie tra­cił ani­mu­szu, ani fan­ta­zyi. Za­mknię­to mu wie­rze­je du­cha, i gdy na za­cho­dzie z po­czwar­ki roz­wi­ja się czło­wiek no­wo­żyt­ny, Po­lak wsy­sa je­zu­ic­kie mia­zma­ty, roz­pa­ja się za­ścian­ko­wą po­li­ty­ką, tra­ci swe po­wo­ła­nie obroń­cy i opie­ku­na Rtej, utra­ciw­szy po­przód cha­rak­ter świa­do­me­go, szcze­re­go jej syna. Po­mo­cy i do­ra­dy że­brze na ob­cych dwo­rach, upa­dla się pi­jań­stwem i roz­pu­stą, uchy­la kar­ku przed pię­ścią, daje się sprze­dać i ku­pić za brzęk okro­jo­ne­go du­ka­ta.

Gdy­by nie Ra­cła­wi­ce i Bar, cu­dzo­zie­miec, spo­tkaw­szy pra­wnu­ka het­ma­nów, miał­by go pra­wo znie­wa­żyć jak in­fa­mi­sa.

Na­po­le­on i le­gio­ny roz­bu­dza­ją du­cha eg­zal­ta­cyi; po stę­chłych za­ka­ma­rach du­szy pol­skiej jęły prze­wie­wać sze­ro­kie wi­chry, roz­bły­ska bu­rza re­wo­lu­cyi, roz­pę­ka­ją kwia­ty ro­man­ty­zmu. Za­świ­tał Anioł Apo­ka­lip­sy, wo­ła­jąc: do bro­ni! Że nie cho­dzi­ło tyl­ko o broń do prze­bi­ja­nia wra­żej pier­si, ale i o du­cha, któ­ry­by ude­rzył w jej ser­ce, do­wiódł tego Mic­kie­wicz, oka­zał to Sło­wac­ki i Nor­wid.

Pol­ska roz­rzu­ci­ła grób, omy­ła hań­bę, zo­strzy­ła za­rdze­wia­ły miecz, na wi­dow­ni świa­ta sta­nę­ła jako tra­ge­dya, we­wnętrz­nym ide­ałem jej stał się: "Ksią­żę Nie­złom­ny".

Emi­gra­cya za­pa­la na naj­wyż­szych gó­rach sto­sy ofiar­ne, z tajg sy­be­ryj­skich na­nie­sio­no drew. Była to może je­dy­na świą­ty­nia na zie­mi od cza­sów Gol­go­ty. Jej duch był jak "czło­wiek że­la­zny i Anioł wy­so­ki", Jej spu­ści­zna mo­gła nę­dza­rzy prze­obra­zić w na­ród wy­bra­ny – ze zja­da­czy chle­ba – uczy­nić bo­ha­te­rów, a z kru­ków ży­wią­cych się pa­dli­ną – or­łów, ży­wią­cych się krwią i cia­łem Bó­stwa.

Ale jak dziec­ko z dro­go­cen­nych rap­so­dów skle­ja so­bie la­taw­ce, jak mu­rzyn obi­ty ręką losu przy­bie­ra układ­ność pu­dla – tak ciem­ne ghet­to du­szy pol­skiej, po­darł­szy po roku 63 swo­je sztan­da­ry uwiel­bi­ło roz­trop­ność "ka­rzą­cej" ręki plan­ta­to­ra. Bez­dusz­nych eu­nu­chów po­sta­wio­no jako pal­la­dium na­ro­du, a tekę bła­zna – jako ewan­ge­lię. Ze szmat dzien­ni­kar­skich wy­dę­to ba­lon kul­tu­ry; pod świę­to­bli­wym płasz­czem prze­my­ca się nie­pew­ne oby­cza­je; na urzę­dach i or­de­rach świe­cą wy­tar­te am­bi­cye. Be­stia trium­phans lo­ja­li­zmu roz­sia­dła się na na­szych ser­cach; zgłu­szo­na eg­zy­sten­cya na­ro­du bez przy­szło­ści za­gra­ża w udzia­le temu, co przy­stał na za­ba­gnio­ną te­raź­niej­szość. Są błę­dy, któ­re cię­żą jak zbrod­nie: wy­zby­cie się praw i in­stynk­tów swe­go na­ro­du.

Jak Fran­cu­zom po wy­gna­niu Na­po­le­ona po­zo­sta­je i nam do wy­bo­ru: dzie­dzicz­ne lo­kaj­stwo lub prze­dzierż­gnię­cie się w ka­pu­cy­nów.

To co ma być – jesz­cze nie po­wsta­ło; to co było – za­mierz­chło; to co jest – li­che i zbru­ka­ne, jak wa­lą­ca się karcz­ma na roz­sta­ju.

Ogień tyl­ko oczy­ścić może – ogień-zba­wi­ciel, któ­ry już nie­raz pod­pa­lał stę­chłe i zim­ne ru­de­ry i nie­raz roz­trza­ski­wał błęd­ne koło Sa­tur­na na pro­mien­ne ju­trzen­ko­we kró­le­stwa.

… "Miej­cie czu­cie!

Bo kie­dy głu­chy grzmot bez żad­nej chmu­ry

Sły­chać – i kie­dy dźwię­czy ja­kieś ku­cie

Jak­by pod­ziem­nych zbrój – i kie­dy z góry

Sły­chać ja­ko­by sztan­da­rów roz­pru­cie

I sze­lest, jak­by orzeł je w pa­zu­ry

Chwy­tał i cią­gle darł jak sta­re sza­try:

Słu­chaj­cie! to ja bło­go­sła­wię wia­try.

I gdy na sen­nych was ude­rzą stra­chy,

I gdy zbu­dzi­cie się w łożu spo­tnia­li,

I usły­szy­cie, że drżą wa­sze da­chy

I tak trza­ska­ją, jak kość, gdy się pali,

Kie­dy was weź­mie zim­na śmierć pod pa­chy,

Bogu po­ka­że i przed nim po­wa­li,

A bę­dzie zie­mia ci­chą jak mo­gi­ła –

Słu­chaj­cie! bo ten strach – to moja siła!…

"I pa­trz­cie, co to je­den czło­wiek może,

gdy gwiaz­dą – du­chem się na świa­ta ki­rze

za­pa­li… "

Kie­dy Ne­he­miasz pod­cza­szył na dwo­rze Ar­tak­serk­se­sa, przy­szli doń ziom­ko­wie, do­no­sząc, że ostat­ki na­ro­du w wiel­kim są po­hań­bie­niu, Je­ro­zo­li­ma zbu­rzo­na i bra­my jej po­pa­lo­ne ogniem.

Gdy to usły­szał, pła­kał i na­rze­kał.

I sta­nąw­szy przed kró­lem (a nie by­wał nig­dy tak smęt­ny przed­tem), na­le­wał we­dług zwy­cza­ju wino.

I spy­tał król: cze­mu tak bla­de ob­li­cze two­je, gdy nie cho­ru­jesz? Nic to in­ne­go jeno smu­tek ser­ca. Od­rzekł Ne­he­miasz: mia­sto i grób oj­ców mo­ich zbu­rzo­ne, a bra­my jego po­pa­lo­ne ogniem i lud w po­hań­bie­niu…

– Cze­góż ty żą­dasz? – a on się mo­dlił Bogu nie­bie­skie­mu.

I na­tchnio­ny pro­sił, aby mu dano było po­bu­do­wać Je­ro­zo­li­mę.

I uzy­skaw­szy, po­dą­żył na opu­sto­sza­łe miej­sca, zbie­rał ro­da­ków, na­wo­łu­jąc:

– Po­wstań­myż z po­hań­bie­nia, a bu­duj­my! wzmoc­nij­my swe ręce ku do­bre­mu.

Ma­ło­dusz­ni szy­dzi­li, a łu­pież­cy zbro­ili się ku na­pa­ści, ale oni jed­ną ręką bu­do­wa­li mur, a dru­gą dzier­ży­li mie­cze – od wej­ścia zo­rzy do zga­śnię­cia gwiazd.

I sta­nął gród mu­ro­wa­ny, nie­przy­ja­ciół ser­ce upa­dło.

Wy­mie­rzo­no spra­wie­dli­wość, znie­sio­no li­chwę, wzię­to lud w opie­kę przed wy­zy­skiem moż­nych, od­no­wio­no z Bo­giem so­jusz, płacz za prze­szło­ścią ustał.

– O Je­ru­za­lem! Je­ru­za­lem sło­wiań­ska!* – roz­bi­tą je­steś jako na­czy­nie garn­ca­rza. Sta­łaś na miej­scu, jako mo­rze bez fali, za­sy­pia­łaś jako trum­ny oło­wia­ne, gdzie była pra­ca i kuź­ni­ca no­wych my­śli, nie było cię.

– Przy­sze­dłem w nocy ci­chej z mat­ką moją, abym cię po­że­gnał idą­cą do mo­gi­ły – przyj­dę w noc pio­ru­no­wą, abym cię wi­dział zmar­twych­wsta­ją­cą i po­wi­tał.

–-

* Jul­jusz Sło­wac­ki.

– Pa­nie mój – aża­liż ty nie mo­żesz wziąć tej dzie­wecz­ki za rękę i pod­nieść z gro­bu?

– Uj­rze­li­by ją i nie uwie­rzy­li­by ani w miecz jej, ani w du­szę jej, ani w pięk­ność jej. Z mo­gi­ły jej wy­pro­wa­dzę siedm kwia­tów bia­łych – i to bę­dzie siedm oliw mo­ich, pod któ­re­mi pła­ka­łem.

Po­wstań­myż! – tak prze­ma­wia du­sza po­ko­leń od stu lat. Po­wstań­myż – w je­den prze­moż­ny hu­fiec!

Kto wy­le­gi­wa się w przy­wi­le­jach, kto zdrad­nie czy­ha na zdo­bycz – ten nie nasz.

Kto czoł­ga się przed sa­tra­pą lub jego za­usz­ni­kiem, kto wy­zna­je za­kon oszu­stwa i pię­ści – ten nie nasz.

Kto Baal Phe­go­ro­wi, Ma­mo­no­wi i roz­pust­nej My­li­cie du­szę swą po­wie­rza – ten nie nasz.

Któż z nami, gdy tylu prze­ciw?

Nie w licz­bie moc.

Gdy Ge­de­on miał kraj oswo­ba­dzać od naj­ścia, zwo­łał lud – i ze­bra­ło się trzy­dzie­ści dwa ty­sią­ce. Z tych od­pę­dził wszyst­ko bo­jaź­li­we i pod­le­głe gru­bym na­mięt­no­ściom.

I zo­sta­ło mę­żów wol­nych trzy­stu.

Z tymi roz­pro­szył wro­ga.

Dwu­na­stu apo­sto­łów zwy­cię­ży­ło prze­pych świa­ta po­gań­skie­go, a ten, któ­ry ich po­słał – był sam je­den.

……………………………………………………………………………….

Są wi­chry hal­ne i śnie­ży­ce w gó­rach, któ­re piel­grzy­mów pną­cych się ku prze­łę­czom strą­ca­ją w dół, przy­sy­pu­jąc kur­ha­nem zim­nej nie­pa­mię­ci.

Są hu­ra­ga­ny w du­szach le­cą­cych wy­so­ko, któ­re obłą­ku­ją i z prze­stwo­rzy nie­bie­skich na ru­cho­me w dół to­czą­ce się gru­zy wy­wo­dzą.

Ty­sią­ce z nas pad­ną, ale mi­lio­ny pój­dą po ich ser­cach – i przej­dą.

Przez la­wi­ny gór, jak woj­sko Han­ni­ba­la.

Przez cmen­ta­rze pia­sków, jak fa­lan­gi Alek­san­dra. Przez Czer­wo­ne mo­rze krwi, jak nie­śmier­tel­ne re­wo­lu­cyi le­gio­ny.

– Pa­nie, czło­wie­ka nie mam! – Tak skar­ży się bied­ny pa­ra­li­tyk, wy­cze­ku­ją­cy go­dzi­ny cudu, w któ­rej Anioł uświę­ca i oży­wia wody świę­tej sa­dzaw­ki. Ale brak mocy, któ­ra­by go po­nio­sła na spo­tka­nie Du­cho­wi – brak de­ter­mi­na­cyi w złem i w do­brem, brak roz­pę­do­we­go sza­łu, któ­ry je­dy­nie two­rzy ποίησιν – na­tchnio­ny osta­tecz­nym ce­lem czyn. Wiesz­czo­wie nasi od­ga­dli ta­jem­ni­cę pol­skich prze­zna­czeń, si­lą­cych się wy­two­rzyć prze­dziw­ną rasę, któ­ra­by skrzy­żo­wa­ła w swo­jem ser­cu bły­ska­wi­cę czy­nu z głę­bi­ną na­tchnie­nia – i była istot­nym ob­ra­zem Boga, uno­szą­ce­go się nad mro­ka­mi, wy­ła­nia­ją­ce­go nowe świa­ty z ni­co­ści.

Ude­rzy­li oni w je­dy­ną ska­łę mocy i pięk­na – w ser­ce, t… j… w czło­wie­ka we­wnętrz­ne­go; wzbu­dza­li eg­zal­ta­cyę, t… j… za­chwyt przed Ta­jem­ni­cą; za Chry­stu­sem na­ucza­li:

– Oj­czy­zna w was jest! ile pod­nie­sie­cie ją w ser­cu wa­szem, tyle przy­spo­rzy­cie jej praw i jej gra­nic!

Oni od­ga­dli isto­tę Po­la­ka i isto­tę czło­wie­ka, oni za­gra­li w uta­jo­ny spiż du­szy pol­skiej i w pod­zie­miach za­pa­li­li słoń­ce kró­la Du­cha, aby­śmy tym zna­kiem zwy­cię­ży­li.

Nam-że to dziś pier­wo­rodz­two z Boga od­da­wać za mi­skę so­cze­wi­cy, w pod­łej zgni­liź­nie znaj­do­wać ukon­ten­to­wa­nie, że­śmy ja­ko­by nie zgi­nę­li! Da się wy­do­być szczę­śli­we Ter­sy­ty! sło­wa na try­umf i po­tę­gę, albo na roz­pacz i mę­czar­nię, lecz ja­kie łzy wy­ra­żą ten wstyd i to nędz­ne pie­kło Dan­tysz­ka, w któ­rem ży­je­my?

Dy­abły, o któ­rych opo­wia­da Ewan­ge­lia, że wpę­dzo­ne zo­sta­ły w trzo­dę, nie po­to­nę­ły. One żyją w Mo­rzu mar­twem du­szy współ­cze­snej, one zo­hy­dza­ją nam kwiat i drze­wo ży­cia, czy­niąc z gwiaź­dzi­stej kró­lo­wej ga­da­tli­wą, in­te­re­sow­ną raj­fur­kę.

Dla­te­go stra­ceń­ca­mi po­czu­li­śmy się w Oj­czyź­nie – do­bro­wol­ny­mi ba­ni­ta­mi; z wil­czym łbem na gło­wie szli­śmy w ciem­ną, pół­noc­ną kra­inę zwąt­pie­nia.

Po­lar­na zo­rza przy­świe­ca na­szym snom, od­bi­ja się w na­szych rę­ko­je­ściach.

Do ostat­nich kre­sów zie­mi do­szedł­szy – uj­rze­li­śmy Styx – i żar śmier­ci zhar­to­wał na­szą wolę na wszel­ki ból.

I już nie dba­my o świat poza na­szem ser­cem, do­bry czy zły, bi­blij­ny czy przy­rod­ni­czy, my go chce­my ta­kim, jak na­sze wi­zye – świet­nym!

Iskra dusz pło­nie w ciem­no­ściach – i ciem­no­ści je ogar­ną – w tem leży jej tra­gicz­ny czar! Ale "za­praw­dę, je­śli­by ziar­no wpadł­szy do zie­mi nie ob­umar­ło – zo­sta­nie samo; lecz je­śli­by ob­umar­ło – wyda buj­ny plon".

Mo­ści­wi pa­no­wie! Sły­sząc, jak roz­pi­ja­ją na fe­sty­nach na­ro­do­wych de­kla­ma­tor­ski cien­kusz na­dziei i mi­ło­ści, kwie­ty­zmu i żalu – pod­no­si­my zu­chwa­ły to­ast: na po­hy­bel "de­ty­nie, pe­ry­nie, la­ty­nie!"…

Cóż wią­że nas ze sta­rem nie­mow­lęc­twem, któ­re na szta­che­tach przy­droż­nych za­wie­sza pia de­si­de­ria , nie ba­cząc, że nim ofia­ra do­le­ci do nie­ba, wró­ble je roz­dzió­bią lub zło­dzie­je unio­są w ciem­ny bór? Cóż ze sta­dem do­mo­wem, któ­re się tu­czy na zżę­tem ścier­niu for­muł i względ­no­ści?

Zło­śli­wi twier­dzą, że brak nam cnót teo­lo­gicz­no-kar­dy­nal­skich. Ła­two do­wieść, że po­sia­da­my lep­sze.

Wie­rzy­my – w pro­me­tej­ski ogień, po­nie­waż nam prze­pa­la wnętrz­no­ści.

Mi­łu­je­my – nie­po­do­bień­stwo, po­nie­waż dzia­ła w cu­dzie i du­chu bo­żym. Sie­je­my na­dzie­ję, że wszyst­ko prze­mi­nie, więc i nik­czem­ność ludz­ka. Od­po­ku­tu­jem, tłu­kąc swo­ich wro­gów le­piej niż do­tąd.

A spo­cznie­my, gdy nas już uło­żą do pa­do­łu.

Nemo pro­phe­ta! ale gdy­bym miał noc błę­kit­ną nad sobą i gwiaz­dy, jak roje zło­tych psz­czół, zbie­ra­ją­ce am­bro­zyę wiecz­no­ści – i śpiew­ne ka­mie­nie pa­mią­tek, któ­re są, jak lu­dzie w tym kra­ju, gdzie lu­dzie są, jak ka­mie­nie – mó­wił­bym da­lej do was, stra­ceń­cy! Wy, co scho­dzi­cie w zim­ne pod­zie­mia, aby słoń­cu przy­nieść plon – wi­cher na­wie­je na­sion na wa­sze mo­gi­ły.

Ko­chan­ko­wie bo­gów, umie­ra­ją­cy mło­do dla roz­ko­szy – w pu­sty­niach leżą nie­po­grze­ba­ne wa­sze ko­ści – rosa nad nie­mi za­pła­cze! Błęd­ni ry­ce­rze, sztur­mu­ją­cy za­mek nie­po­do­bień­stwa, mi­stycz­ny po­emat Nie­do­ko­nal­ne­go czy­ta­ją­cy w swych gwiaz­dach..

Po­dob­ni bły­ska­wi­com let­nie­go wie­czo­ru, pur­pu­ro­wym ża­rzom na gó­rach wy­so­kich i śnież­nych.

Zna­mię śmier­ci na wa­szem ob­li­czu – me­lan­cho­lia wiecz­no­ści w wa­szych oczach, spo­glą­da­ją­cych przez kra­ty wię­zie­nia na bez­brzeż­ne sza­fi­ry.

Du­chy pięk­ne i nie­ustra­szo­ne, któ­rych oj­czy­zna leży za­wsze za Oce­anem.

Czy wi­dzie­li­ście, z jak nie­ziem­skim uśmie­chem ko­nał Ikar, po­szar­pa­ny na zbrze­żach sza­le­ją­ce­go mo­rza?

Czy pa­mię­ta­cie huf­ce mło­dych Per­sów, któ­rym nie wol­no było co­fać się z po­bo­jo­wi­ska? No­si­li mia­no nie­śmier­tel­nych, a to nie prze­szko­dzi­ło im gi­nąć, jak po­lnym nar­cy­zom pod kosą prze­cho­dzą­ce­go cie­nia.

Śmia­ło to­wa­rzy­sze moi, któ­rych ob­li­cza nig­dy nie uj­rzę! Na roz­hu­ka­nych ko­niach – w śmier­tel­ną ko­szu­lę odzia­ni – ku obie­ca­nej zie­mi ży­cia, z po­chod­nią w ręku, dum­ni, nie­ustra­sze­ni, wol­ni; nie dba­jąc o prze­kleń­stwa stron­nictw-Pu­ty­fa­rek, o po­ścig na­jem­nej stra­ży Fa­ra­ona, ani o bło­go­sła­wie­nie ka­pła­nów Api­sa.

Le­gnie­my ko­ść­mi na pu­sty­niach, lecz uka­że­my dro­gę na­szym sy­nom. A choć­by się miał za­paść świat pod nami – z nie­śmier­tel­nej Ta­jem­ni­cy utwo­rzy się dru­gi – świet­niej­szy.RE­SUR­REC­TU­RI

Kra­ków, w mar­cu 1899 r .

Krzyk ogrom­ny w mo­jem ser­cu bije

Niby orzeł śle­py i sza­lo­ny –

Krzyk ogrom­ny wy­cią­ga swą szy­ję

Do la­zu­rów stra­co­nej ko­ro­ny,

A roz­dar­te krwa­wią­ce źre­ni­ce

Pa­trzą w pust­kę i mrok i tę­sk­ni­cę.

Na ru­inach sta­re­go za­mczy­ska,

Na gro­bow­cach mego ma­je­sta­tu

I na krzy­żu, któ­ry próch­nem bły­ska,

A od gro­mów stał się wid­mem świa­tu

Duch mój woła do ciem­nej ot­chła­ni:

Eli – Eli – lama sa­bach­ta­ni!

Cze­muś, Oj­cze, po­rzu­cił me ser­ce,

Co słu­ży­ło ci wier­nie przez wie­ki?

Katy na mnie na­sła­łeś i ździer­ce

I krwią moją prze­po­iłeś rze­ki,

A choć by­łem na strzę­py roz­dar­ty

Nie rzu­ci­łem ni Cie­bie – ni war­ty.

Nie po­zna­jesz mnie chy­ba – mój Boże?

Nie po­zna­jesz mnie, Pa­nie – że­bra­ka?

Nie po­zna­jesz mnie – kró­lu – ro­ba­ka?

Nie ro­zu­miesz, co zna­czą ob­ro­że –

I te trą­dy i rany cuch­ną­ce –

I te oczy su­che, a pa­lą­ce?

Przed wie­ka­mi na­zwa­łeś mnie sy­nem –

I przy­rze­kłeś wiecz­ne ob­co­wa­nie –

Na­po­iłeś swem cia­łem i wi­nem,

Ale z zie­mi zro­bi­łeś wy­gna­nie

I z po­są­gów ob­na­ży­łeś góry –

By po­sta­wić tam – co? znak tor­tu­ry!

Na mój uwiąd pa­trza­ły klasz­to­ry –

Na wę­drów­ki do gro­bu – pu­sty­nie.

To­biem wzno­sił strze­li­ste świą­ty­nie,

A sam nędz­ny, zła­ma­ny i cho­ry –

Kie­dy sza­tan urą­gał mi śmie­chem –

Ja nu­ci­łem psal­my nad swym grze­chem.

Swe naj­lep­sze mor­do­wa­łem syny,

Dum­ne czo­ło zni­ży­łem do pro­chu –

Duch mój w ciem­nym – po­nu­rym żył lo­chu,

A gdy wy­szedł – był krwa­wy i siny –

A gdy wy­szedł – był już ośle­pio­ny –

Więc dziś py­tam Cie­bie – czym zba­wio­ny?

W ciem­nej dali śpie­wa nie­wiast glo­sa:

"Głę­bo­ko­ści mor­skie chwa­lą Pana" –

A za świad­ka ja bio­rę sza­ta­na,

Że nie świe­cą nam Two­je nie­bio­sa!

Ko­na­ją­cy pa­trzą w Two­je lice –

A ja py­tam – gdzie Twe obiet­ni­ce?

………………………………………………

………………………………………………

Nie chcę Two­jej za­prze­czać mi­ło­ści –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: