Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Jesień otula spokojem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jesień otula spokojem - ebook

Zajrzyj do Wrzosowej Polany i wsłuchaj się w szum jesiennych drzew, który niesie pocieszenie i nadzieję.

Diana z optymizmem patrzy w przyszłość, jednak anonimowe listy nie pozwalają jej zapomnieć o przeszłości. Kto jest ich autorem i dlaczego próbuje zakłócić spokój kobiety?

W domu miłośniczki garncarstwa pojawia się Wanda – emerytowana lekarka, której świat nieoczekiwanie się zawalił. U stóp Łysicy szuka ukojenia. Jak zareaguje na wieść, że tuż obok mieszka zielarka Greta? Czy kobietom uda się porozumieć?

Wrzosowa Polana to miejsce wyjątkowe, owiane mgłą tajemniczości i magii. Przyciąga kobiety, w których drzemie niesamowita siła. Czasem, by się o tym przekonać, wystarczy jedna rozmowa.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67815-47-5
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

— Kociu, czy mógłbyś wyłączyć ten budzik? — wymamrotała w półśnie Diana.

Była jednak na tyle przytomna, żeby wiedzieć, że nie może liczyć na kocią pomoc w tej sprawie. Nie otwierając oczu, sięg­nęła więc po telefon i przeciągnęła palcem po ekranie. Melodyjka zamilkła i kobieta miała ogromną ochotę z powrotem zapaść w sen.

Wiedziała jednak doskonale, że nie może pozwolić sobie na dalsze wylegiwanie się w łóżku. Westchnęła głośno i podniosła powieki.

Właściwie powinnam się cieszyć — tłumaczyła sobie w myślach. — Bo przecież wstaję dlatego, że mam co robić.

Przeciągnęła się i usiadła, wsuwając stopy w ciepłe kapcie. Kupiła sobie takie, bo doszła do wniosku, że od zadawania szyku ważniejsza jest wygoda. Kiedy mieszkała z Mateo, zawsze nosiła po domu delikatne klapki z pomponikami z futerka. Oczywiście, na niewielkim obcasie, bo Mateo wielokrotnie powtarzał, że kobieta powinna zawsze, nawet w domu, wyglądać atrakcyjnie i seksownie, żeby mężczyzna nie stracił nią zainteresowania.

Lisowska popatrzyła teraz na swoje kapcie z grubej włóczki wyścielone ciepłą warstwą sztucznego baranka i uśmiechnęła się.

Cieplutkie, milutkie i wygodne — stwierdziła. — Takie właśnie lubię.

Dodała je do listy tych rzeczy, o których może teraz decydować samodzielnie. Prowadziła taki spis i każdego dnia wzbogacała go o kolejne rzeczy, z pozoru drobne, ale tworzące jej codzienność. Własną i niezależną.

Zerknęła na telefon i uznała, że naprawdę musi już zacząć działać, żeby zdążyć z porannymi czynnościami przed przyjazdem grupy na warsztaty.

Idąc do kuchni, zawiązała pasek szlafroka. Oczywiście zaczęła od nałożenia porcji karmy do kociej miseczki. Kocio już czekał i nie sposób było zlekceważyć jego hipnotyzującego spojrzenia.

— Jesteś prawdziwym terrorystą. — Kobieta pokręciła głową. — A dla jedzenia zrobiłbyś wszystko.

Kocur nie uznał za stosowne zareagować. Jak każdy przedstawiciel swojego gatunku uważał, że szybka i dokładna obsługa po prostu mu się należy. A kiedy tylko Diana napełniła miskę, od razu zabrał się do jedzenia.

Lisowska tymczasem nalała wody do czajnika i poszła do łazienki. Wróciła akurat wtedy, gdy woda się zagotowała.

— To właśnie jest dobra organizacja — pochwaliła głośno samą siebie.

Zalała herbaciane liście wrzątkiem i postawiła kubek gorącego napoju na stole. Popatrzyła na widok za oknem i z zachwytem powiodła wzrokiem po żółtych i czerwonych liściach krzewów odcinających się od zielonego tła jodeł. Październikowe słońce nie było tak mocne jak letnie, ale pięknie oświetlało las i ogród. Prawdziwie złota jesień nadeszła i pokazywała swoje piękno w całej krasie.

Dla takich widoków warto wyrzec się miejskich wygód — pomyślała Diana. — Z okna mojego dawnego mieszkania nie zobaczyłabym niczego tak pięknego.

Choć trzeba zaznaczyć, że życie na wsi wcale nie było niewygodne w porównaniu z życiem w mieście: Diana do sklepu nie miała bardzo daleko, a gdyby chciała pójść do kina lub teatru, to dojazd zająłby jej nie więcej niż pół godziny, przy czym w Kielcach i tak nie uniknęłaby stania w korkach. Wrzosowa Polana miała też wszystko, czego można potrzebować do komfortowego, spokojnego życia: prąd, kanalizację, a odkąd zamontowano piec, to ogrzewanie nie stanowiło wyzwania. Czego więcej chcieć?

Do niewątpliwych plusów swojego miejsca na ziemi Diana zaliczała też spokój i ciszę, oddalenie od zgiełku i samochodowych spalin, codzienne ptasie trele, szum jodłowych gałęzi i właśnie bliskość przyrody. Każdego dnia na nowo zachwycała się spektaklem, który rozgrywał się na jej oczach, dostrzegała zmianę koloru liści, zauważała rosnące gałązki, a teraz cieszyła oczy paletą jesiennych barw, którą namalowała dla niej natura.

Oderwała wzrok od urzekającego obrazka za oknem. Przygotowując śniadanie, zauważyła, że powinna uzupełnić zawartość lodówki. Ostatnie dni wypełniała jej praca, więc trochę zaniedbała zakupy. Od dwóch tygodni każdego dnia prowadziła warsztaty dla uczniów. Trzy razy zdarzyło się nawet, że przyjęła jednego dnia dwie grupy. Było to niełatwe organizacyjnie, lecz organizatorzy wycieczek tak nalegali, że uległa ich namowom.

W myślach dziękowała Monice, żonie właściciela szkoły jazdy, która była metodyczką i polecała nauczycielom jej zajęcia. Okazało się, że zrobiła to niezwykle skutecznie, bo kalendarz Diany wypełnił się warsztatami do końca listopada. Niektóre grupy przyjeżdżały nawet specjalnie do niej.

Muszę zaprosić Monikę i Rafała na dobry obiad — przyrzekała sobie. — Gdyby nie ich pomoc, na pewno nie udałoby się tak szybko rozkręcić tego pomysłu.

Była zaskoczona tym, jak bardzo polubiła nowe zajęcie. Ogromną frajdę sprawiało jej przekazywanie swojej pasji do lepienia z gliny, zwłaszcza że dzieciaki były ciekawe i chętnie angażowały się w pracę. Oczywiście zdarzały się wyjątki — mali malkontenci czy mądrale, ale jak do tej pory zawsze udawało jej się jakoś zmienić ich nastawienie.

Z satysfakcją patrzyła na pomysłowe prace młodych adeptów pracy z gliną i z przyjemnością spędzała popołudnia i weekendy, wypalając stworzone przez dzieci Baby-Jagi, koty, dziki czy miseczki. Potem pieczołowicie, z największą ostrożnością, pakowała gotowe dzieła i wysyłała do szkół, żeby uczniowie mogli je sobie odebrać.

Wkrótce czekało ją nowe wyzwanie, bo udział w warsztatach zgłosiły grupy z placówek integracyjnych. Diana trochę się obawiała, nie miała żadnego doświadczenia w pracy z dziećmi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Nie chciała popełnić błędu, nieodpowiednio się zachować. I przede wszystkim pragnęła, aby wszystkie dzieci mogły jak najwięcej wynieść z zajęć we Wrzosowej Polanie.

Będę musiała zadzwonić do Moniki — rozważała, popijając herbatę. — Może mi coś doradzi, podpowie…

Dobrze było liczyć na czyjeś wsparcie, wiedzieć, że są osoby, na które można liczyć.

Ciekawe, że kiedy żyłam w mieście i pozornie miałam tak wielu znajomych, to w rzeczywistości nie znalazł się nikt, komu mogłabym zaufać, zwierzyć się, poprosić o pomoc — stwierdziła Diana. — A odkąd zdecydowałam się wszystko zmienić, nieustannie los stawia na mojej drodze życzliwych ludzi. I pomyśleć, że tak się bałam tych zmian. Powinnam zdecydować się na ten krok już dawno temu.

Rzeczywiście, jej życie wyglądało teraz zupełnie inaczej niż jeszcze pół roku temu. Zaryzykowała wszystko, ale na razie nie żałowała. Okazało się, że wbrew temu, co sugerował jej wielokrotnie Mateo, poradziła sobie bez niego. Odnalazła tę część siebie, którą związek z mężczyzną prawie w niej zabił — samodzielną, niezależną, silną. Zrozumiała, że potrafi podejmować decyzje, walczyć o swoje marzenia i realizować pasje. Wbrew przewidywaniom byłego partnera nie przymierała głodem, nie marzła i zyskała nowych przyjaciół.

Jak zawsze, gdy do głowy przychodziły jej takie refleksje, ciepło myślała o babci Róży i kobietach z Jagodna. To ich wsparcie pozwoliło jej znaleźć siłę, żeby ruszyć za głosem serca i odkryć swoje miejsce na ziemi — tu, we Wrzosowej Polanie.Po śniadaniu Diana ubrała się ciepło i wyszła przed dom. Poranki i wieczory były już chłodne i nie sposób było zrezygnować ze swetra z golfem i kurtki. Naciągnęła na uszy zieloną czapkę i usiadła na ławce pod ścianą. Za chwilę musiała już iść do swojej stodoły, żeby przygotować materiały do warsztatów, ale chciała jeszcze nacieszyć się jesiennym widokiem. Kocio pozostał na werandzie i Lisowska miała wrażenie, że obserwuje ją z niesmakiem. Zapewne nie mógł zrozumieć, jak ktoś dobrowolnie chce wychodzić z ciepłego domu. Najedzony oddał się odpoczynkowi.

Kiedyś sądziłam, że wyznacznikiem udanego życia są imprezy, popularność, jak największa liczba znajomych. — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Nie zastanawiałam się nad tym głębiej. Teraz już wiem, że to po prostu nie były moje prag­nienia, że nie pasowały do mnie, nie tego naprawdę chciałam.

Uwolniła się od presji, od prób zadowalania mężczyzny, dla którego nigdy nie była wystarczająco dobra. Teraz nie musiała ani się poświęcać, ani rezygnować z własnych planów. Każdego dnia okazywało się, że jej decyzje mogą być dobre, że wie, co robić, że potrafi wiele, a jej marzenia są ważne i mogą się spełniać.

Popatrzyła na stodołę, w której prowadziła warsztaty. Dwa miesiące temu była jedynie starym budynkiem ze stertą rupieci w środku, a teraz, odmieniona z pomocą Tobiasza, stała się dla niej kolejnym miejscem pracy i przynosiła tyle radości nie tylko jej, ale i dzieciakom.

Jak wiele może się wydarzyć w ciągu kilkudziesięciu dni — pomyślała Diana. — I jednocześnie ile lat można tkwić w beznadziejnej, toksycznej sytuacji, tracąc energię i cenny czas…

Cieszyła się, że jej udało się wyrwać z tego, co szkodziło, i odnaleźć własną drogę.

Ale samo się nie zrobi, trzeba wreszcie wstać — zdecydowała.

Podniosła się z ławki, wyjęła z kieszeni rękawiczki bez palców i wsunęła w nie dłonie.

— Do roboty! — powiedziała sama do siebie. Nie zdążyła jednak zrobić nawet kilku kroków, gdy zadzwonił telefon. — Cześć, Martyna! — odebrała połączenie.

— Cześć, pustelniczko! — przywitała ją dziennikarka.

Ostatnio nie widywały się często, bo Diana zajęta była warsztatami, a Martyna z zapałem realizowała swój nowy projekt reportaży o ciekawych miejscach i osobach z regionu. Dzwoniły jednak do siebie regularnie, a ich znajomość, która rozpoczęła się w trudnym dla obu kobiet momencie, przerodziła się w przyjaźń. Lubiły dzielić się swoimi małymi sukcesami i wspierały, gdy zdarzały się trudniejsze momenty.

— Pustelniczko? — roześmiała się Diana. — Gdybyś wiedziała, ile osób codziennie widuję, to byłabyś mocno zdziwiona.

— A co? Dzisiaj też masz grupę? — dopytywała koleżanka.

— Za trzy godziny przyjeżdżają. A jutro dwie wycieczki — poinformowała ją Diana. — Dziś dwadzieścia osiem osób, jutro ponad pięćdziesiąt. I co teraz powiesz?

— Dobra, zwracam honor! — zawołała ze śmiechem Martyna. — W porównaniu z tobą to ja jestem pustelniczką i odludkiem. Przez ostatnie dwa dni siedziałam tylko nad poprawkami do kolejnego odcinka i nie widziałam nikogo oprócz Tobiasza.

— No, na jego towarzystwo to akurat chyba nie możesz narzekać.

— Nie powiem, jest w porządku, ale ileż można — zażartowała dziennikarka. — Na szczęście dzisiaj już wyjechałam w świat.

— Słyszę właśnie, że jesteś w samochodzie — zauważyła Diana. — I dokąd tym razem?

— Tak się składa, że będę w twojej okolicy. I tak sobie pomyślałam, że mogłabym cię odwiedzić.

— Doskonały pomysł! — ucieszyła się Lisowska. — Nie widziałam cię już chyba z miesiąc.

— Aż tak długo? — zdziwiła się Martyna. — Ale ten czas leci!

— Dokładnie. I coś mi się wydaje, że obie popadamy w praco­holizm. A przecież obiecywałyśmy sobie, że będziemy żyć spokojnie i na luzie.

— Wiesz, jak się lubi to, co się robi, to trudno przestać…

Roześmiały się.

— Ale kontaktów towarzyskich nie należy zaniedbywać — przypomniała Diana.

— Właśnie dlatego zadzwoniłam. Ale skoro ty taka zajęta, to pewnie i zmęczona. Może nie będę ci się zwalać na głowę?

— Żartujesz?! — oburzyła się projektantka. — Jakie znowu „zwalać na głowę”? Nigdy nie będę tak zmęczona, żeby nie znaleźć czasu na rozmowę z przyjaciółką. Zresztą nie znam lepszego odpoczynku niż pogawędka przy herbacie. Najwyżej położę nogi na stole — zażartowała.

— Możesz położyć nawet na żyrandolu, wiesz, że nie przywiązuję wagi do konwenansów.

— W takim razie czekam na ciebie.

— O której skończysz warsztaty?

Diana szybko w myślach przeliczyła godziny.

— Myślę, że przed szesnastą będę już wolna — odparła.

— Doskonale, ja też akurat zdążę wszystko załatwić — ucieszyła się Martyna. — W takim razie widzimy się niedługo.

— Poczekaj, jeszcze jedno — zatrzymała ją Diana. — Zjedz coś, proszę, po drodze, bo ja się zagapiłam i niewiele mam w lodówce. No i raczej nie zdążę niczego ugotować.

Z przyjaciółką mogła być szczera. Zresztą już pozbyła się przeświadczenia, że powinna być perfekcyjną gospodynią.

— Nie ma problemu — usłyszała w odpowiedzi. — Wiem, jak jest, kiedy się człowiek zatraca w robocie. Dam sobie radę, nie przejmuj się.

I za to między innymi Lisowska lubiła Martynę. Dziennikarka nie robiła z niczego problemu, przyjmowała wszystko naturalnie i ze spokojem. Dla niej codzienny obiad z dwóch dań nie był ani priorytetem, ani wyznacznikiem wartości kobiety.

Swoją drogą, muszę się wybrać na większe zakupy — zanotowała w pamięci. — Praca pracą, ale jeść od czasu do czasu trzeba.

Na razie jednak musiała zająć się rozstawieniem stołów, przygotowaniem gliny i foliowych fartuchów dla uczestników warsztatów. Była zorganizowana, nie lubiła zostawiać niczego na ostatnią chwilę.

Ciekawe, jakie dziś pomysły będą miały dzieciaki. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Jestem pewna, że mnie czymś zaskoczą.Rozejrzała się po stodole i z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest, jak powinno. Przygotowała stanowiska dla wszystkich uczniów i dwa dodatkowe dla opiekunów. Co prawda ci ostatni nie zawsze chcieli brać udział w zabawie. Niektóre nauczycielki na początku wymigiwały się koniecznością doglądania podopiecznych i utrzymywania porządku, ale bardzo często w trakcie warsztatów zmieniały zdanie. Widząc, że uczniowie skupiają się na pracy i są zainteresowani zajęciami, uznawały, że mogą pozwolić sobie na chwilę zabawy. Czasami opór przełamywała też przyjazna atmosfera i spod rąk opiekunów wychodziły w efekcie całkiem ciekawe dzieła. Diana cieszyła się z każdego z nich, bo dawało jej to poczucie, że potrafi także zainteresować tematem dorosłych, a to otwierało potencjalnie nowe możliwości, jak choćby organizowanie zajęć dla starszych uczestników.

Zerknęła na zegarek. Do przyjazdu grupy pozostały jeszcze dwie godziny. Poranek powoli przechodził w południe, a że niebo było pogodne, z każdą chwilą robiło się coraz cieplej.

Żal siedzieć w domu w taki piękny dzień — pomyślała. — I tak wiele czasu spędzę pod dachem, więc warto wykorzystać każdą sposobność.

Wiedziała, że cudowna jesień nie potrwa długo. Równie dobrze za kilka dni mogło zacząć padać albo ochłodzić się. Nie mówiąc o przymrozkach. Wtedy przyjdzie czas siedzenia przy piecu.

Przejdę się na wrzosową polanę — zdecydowała. — A po drodze zajrzę do pana Stacha, o ile jeszcze będzie urzędował na swoim stałym miejscu przy parkingu.

Pod koniec września zostawiła mu kolejną partię swoich kubków do sprzedania. Prosił, żeby zrobiła ich więcej niż za pierwszym razem.

— Będzie sezon na szkolne wycieczki, a dzieciaki kupują wszystko — powiedział. — Lepiej, żeby zawiozły mamie ładny kubek niż jakieś chińskie bransoletki, prawda?

Zrobiła kilkadziesiąt naczyń z motywami paproci i kwiatów wrzosu. Jej metoda odciskania roślin w glinie bardzo się podobała, a jej samej taki sposób ozdabiania także bardzo odpowiadał, więc miała nadzieję, że znajdą się kolejni kupcy na jej dzieła. Właściwie liczyła na to bardziej ze względu na pana Stacha niż na siebie. Chciała, żeby starzec zarobił jak najwięcej, bo wiedziała, że z tego, co sprzeda, będzie musiał utrzymać się przez całą zimę. To, co dla niej było jedynie dodatkiem do innych zarobków, dla niego stanowiło podstawę dochodu. Miała nadzieję, że mężczyzna bierze odpowiednio wysoką prowizję za pośrednictwo w sprzedaży, ale nadal nie udało jej się tego dowiedzieć. Pan Stach stanowczo odmawiał odpowiedzi na to pytanie, wreszcie zagroził, że jeśli będzie dopytywała, to w ogóle przestanie sprzedawać jej kubki, więc przestała dociekać.

Weszła na chwilę do domu, dopiła wystygłą już herbatę i ruszyła w stronę klasztoru.

Święta Katarzyna w jesiennej szacie prezentowała się nawet lepiej niż latem. Przede wszystkim było teraz spokojniej, przez co spacer główną ulicą był przyjemniejszy. Gwar głosów nie przeszkadzał, można było chłonąć widoki, przystanąć, żeby lepiej przyjrzeć się domom, klasztornemu murowi czy samej budowli, która górowała nad innymi, a na tle jesiennego krajobrazu wyglądała bardzo malowniczo.

Diana chętnie szłaby dużo wolniej, tym bardziej że słońce mile przygrzewało, ale wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Przyspieszyła więc i po chwili z radością dostrzegła z daleka znajomą postać.

Stach siedział na swoim składanym krzesełku przy drewnianym ogrodzeniu parkingu. Jak zawsze obok niego stał stolik, na którym mężczyzna rozkładał towar — drewniane rzeźby różnej wielkości i gliniane kubki. Za każdym razem od ich pierwszego spotkania wyglądał tak samo: długa, siwa broda, kraciasta koszula, wypłowiałe od słońca spodnie i czarny kapelusz z szerokim rondem. Dzisiaj na kraciastą koszulę pan Stach nałożył kurtkę z grubego brązowego sztruksu, podbitą sztucznym barankiem.

I on także zmienia się wraz ze zmianą pory roku — zauważyła. — Jest jakby częścią natury, dostosowuje się podobnie jak ona, nie walczy, lecz rozumie. I dzięki temu trwa wciąż niezmiennie niczym jodły w puszczy: ze zgrubiałymi konarami, smagane wiatrem, ale niezłomne i wytrwałe.

Podeszła do starca z uśmiechem.

— Dzień dobry!

— A nie najgorszy — odparł. — Nie pada, nie wieje, słoneczko przygrzewa.

— Dlatego postanowiłam zrobić sobie spacer. — Lisowska przykucnęła obok mężczyzny. — Co słychać, panie Stachu? Jak idzie sprzedaż?

— O, widzę, że będziemy rozmawiać o interesach? — Po tych słowach starzec wyjął swoją fajkę i zabrał się do jej rozpalania.

Diana czekała cierpliwie. Nauczyła się już, że pan Stach żył swoim rytmem, niespiesznie, i odpowie wtedy, kiedy uzna za stosowne. Na początku trochę ją to irytowało, ale gdy zrozumiała, że to ona chce wszystkiego zbyt szybko i od razu, napięcie odpuściło i ze spokojem dostroiła się do nowego znajomego. Wiedziała, że tu, gdzie teraz mieszkała, czas miał inną wartość niż w jej poprzednim życiu, że czas spędzany obok siebie, nawet w milczeniu, był cenniejszy niż szybka wymiana zdań.

— Zostało tyle kubków co na stoliku. — Stach wskazał ręką na naczynia. — Reszta sprzedana.

— Naprawdę? — ucieszyła się Diana. — To świetnie! Bardzo się cieszę!

— Te też pójdą do ludzi — dodał starzec. Pociągnął fajkę i wypuścił w górę kłąb aromatycznego dymu. — Ale już więcej nie rób — dodał po chwili. — Ja tylko do końca tygodnia będę tu siedział. Potem koniec sezonu — oznajmił.

— Tak? — zdziwiła się Diana. — Myślałam, że przynajmniej do końca października będą przyjeżdżały wycieczki.

— Może i będą — mężczyzna pokiwał głową — ale jak nie ma pogody, to się na dłużej nie zatrzymają. Przebiegną do kapliczki i z powrotem, żeby zaliczyć punkt programu, i odjadą.

— A może nie będzie aż tak źle — pocieszała Diana. — Na razie nie możemy narzekać na jesień. Nie wiadomo przecież, jaka pogoda będzie w przyszłym tygodniu. Poczekajmy na prognozy.

— Mnie prognozy niepotrzebne — odparł Stach. — Moje kości mi mówią, jak będzie. Słucham ich, bo nigdy się nie mylą. I właśnie czuję, że pora kończyć sezon. — Poklepał się po biodrze i pokiwał głową.

Nie było sensu dyskutować z takim stwierdzeniem, więc Diana przyjęła jego wyjaśnienie.

— W takim razie przyjdę w niedzielę — powiedziała. — Jeśli coś zostanie, to zabiorę.

— Trzeba ci przyznać, że grzeczna jesteś — roześmiał się gard­łowo starzec. — Ani słowem nie wspomniałaś o rozliczeniu. To w mieście cię tak nauczyli owijać w bawełnę?

Kobieta zrobiła zakłopotaną minę.

— Jakoś tak chyba nie wypada wprost przypominać o pieniądzach… Jakbym panu nie ufała…

— Właśnie jak nie mówisz, to mi wygląda na brak zaufania. Że niby co? Obrażę się? Przecież ci się należy, to twoja praca — odparł wprost. — I nie ma co się krygować. Ja wiem, ty wiesz. Po co udawać, że jest inaczej?

Właściwie miał rację. Diana pokiwała głową.

— W takim razie przyjdę w niedzielę i się rozliczymy — powiedziała.

— To rozumiem. Tylko przyjdź, bo nie chcę zostawać z długiem na zimę. Nigdy nie wiadomo, czy nie będzie ostatnia — dodał filozoficznie.

Diana chciała zaprotestować, ale właśnie do stolika podeszła jakaś kobieta. Wzięła do ręki drewnianego świątka i obejrzała go z zainteresowaniem. Potem odłożyła figurkę i sięgnęła po kubek. Podniosła go i zbliżyła do oczu.

— Bardzo ładny — powiedziała. — To chyba kwiat wrzosu. — Wskazała na wzór.

— Ręczna robota — powiedział Stach. — A wrzos był z naszej puszczy.

Diana milczała. Nie potrafiła przyznać się przed klientką, że to ona zrobiła ten kubek. Zamiast tego przyglądała się kobiecie.

Musiała mieć około sześćdziesięciu lat, chociaż bardziej wskazywały na to zmarszczki na policzkach niż postura. Nieznajoma była szczupła i wyglądała na aktywną. Miała ufarbowane na blond włosy, choć już ze sporymi odrostami, w których widać było srebrne nitki.

Gdyby założyła czapkę zamiast opaski, to ukryłaby siwiznę i wyglądałaby młodziej — pomyślała Diana. — No i gdyby się uśmiechnęła.

To chyba najbardziej przykuło jej uwagę. Chociaż kobieta miała miły głos i widać było, że jest otwartą osobą, to jej oczy wciąż były poważne, jakby skoncentrowane na jakichś ważnych myślach, od których nie mogła się uwolnić nawet tutaj, na wycieczce, stanowiącej przecież relaks i odskocznię od codzienności.

— Skoro to dzieło lokalnego twórcy, a na dodatek takie ładne, to zatrzymam się u pana jeszcze, gdy będę wracała — powiedziała tymczasem kobieta.

— Zapraszam. — Pan Stach pokiwał głową, a gdy turystka odeszła, zapytał Dianę: — Dlaczego nie powiedziałaś, że zrobiłaś ten kubek?

Czuła, że zada to pytanie.

— Pan też nie mówi, że zrobił te rzeźby — odpowiedziała po chwili wahania. — Więc chyba pan czuje dlaczego. Nie umiem powiedzieć konkretnie, ale chyba nie potrafię zachwalać włas­nych prac. — Wzruszyła ramionami.

— Wciąż wydają się za mało dobre — powiedział powoli i Diana nie wiedziała, czy mówi o niej, czy o sobie. — Ciągle w duszy jest poczucie, że to nic szczególnego, ot, po prostu chwilowy nastrój ubrany w formę. Jeśli ktoś go poczuje, to kupi, a jeśli nie, to znaczy, że ten przedmiot nie dla niego. I nie chodzi o to, żeby sprzedać, ale o to, by te rzeczy trafiły w odpowiednie ręce.

Lepiej by tego nie ujęła. Mądrość starca przy każdej rozmowie robiła na niej niesamowite wrażenie. Pan Stach wszystko wiedział i na dodatek potrafił ubrać w odpowiednie słowa to wszystko, co ona zaledwie wyczuwała.

— Pójdę już. — Podniosła się i roztarła ścierpniętą łydkę. — Zasiedziałam się, a mam niedługo grupę na warsztaty — wyjaśniła. — Może zdążę chociaż do kapliczki…

— Wycieczki zawsze się spóźniają — stwierdził z uśmiechem Stach. — Zresztą na to, co potrzeba, zawsze wystarczy czasu.

Diana uniosła dłoń w pożegnalnym geście i poszła szeroką drogą w stronę wejścia do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. W pewnej odległości przed nią szła nieznajoma, która niedawno oglądała kubki. Jej czerwona kurtka odcinała się barwną plamą od ciemnej zieleni jodeł.

Trzeba przyznać, że ma kondycję — pomyślała Diana. — I całkiem dobre tempo. Myślałam, że przyjechała tylko na spacer, a ona maszeruje, jakby bez problemu mogła wejść na szczyt Łysicy.Dojście do kapliczki Świętego Franciszka zajmowało zaledwie kilkanaście minut, i to naprawdę spacerowym krokiem. Od razu po przekroczeniu drewnianej bramy ustawionej na skraju Puszczy Jodłowej zachwycało niesamowite piękno prastarego lasu.

Jako że w parkach narodowych nie ingerowano w naturalne procesy, po obu stronach traktu można było zobaczyć wiekowe, powalone drzewa, obrośnięte mchem. Na ich gałęziach znajdowały pożywkę huby i inne grzyby. Tutaj jak nigdzie indziej widać było, jakimi prawami rządzi się natura — stare ustępuje miejsca młodemu, ale ta śmierć także ma jakiś sens: karmi nowe życie.

Diana rozmyślała o tym wszystkim, maszerując raźno wydeptanym szlakiem. Do jej uszu docierał szum strumienia płynącego wzdłuż drogi, od czasu do czasu słyszała trzask gałęzi albo ostrzegawcze krzyki ptaków. Lubiła ten czas, gdy nie było tu zbyt wielu turystów, bo wtedy lepiej czuła atmosferę puszczy, jej potęgę i swoją małość wobec tego przyrodniczego cudu.

Doszła do kapliczki i stanęła u stóp drewnianych schodków.

Właściwie powinnam zaraz wracać — pomyślała, gdy wyjęła z kieszeni telefon i sprawdziła na nim godzinę. — Może jeszcze zdążę odwiedzić moją wrzosową polanę? — zastanawiała się. — Chociaż na chwilę. Dziś musi być tam pięknie…

Popatrzyła na drogę prowadzącą w stronę najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich, ale nie zobaczyła tam nikogo.

Gdzie się podziała ta kobieta? — Diana zmarszczyła brwi i rozejrzała się dookoła.

Dostrzegła nieznajomą na jednej z ławek, nieco z boku. Nie chciała nachalnie przyglądać się kobiecie, ale kiedy zawróciła, żeby dojść do miejsca, w którym powinna zboczyć z traktu, by dotrzeć do wrzosowej polany, zauważyła jeszcze, że nieznajoma wyjmuje z kieszeni telefon i odbiera połączenie.

— Co się dzieje? — usłyszała mimo woli, a głos kobiety zdradzał zdenerwowanie. — Uważa pani, że to nic poważnego? Nie możecie niczego lekceważyć, przecież prosiłam.

To chyba niezbyt dobre wieści — uznała Diana.

— Tak, słyszę, ale tak się składa, że jestem poza miastem — kontynuowała tymczasem kobieta.

Była tak zajęta rozmową, że zapewne nawet nie zauważyła mijającej ją Diany.

— Proszę zadzwonić po lekarza, koniecznie. Nie, nie zgadzam się na żadne czekanie. W tym wieku to nie przelewki i niech mi pani nie mówi takich rzeczy. Zdarza się? Przecież to zupełnie nieprofesjonalne i…

Diana oddalała się i w końcu przestała słyszeć głos kobiety.

Szkoda, że coś zepsuło jej ten spacer — pomyślała. — Czuję, że to, od czego chciała odpocząć, właśnie ją dogoniło.

Skręcając w las, odwróciła się jeszcze i zobaczyła, że nieznajoma szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną. Przez chwilę przyglądała się czerwonej kurtce migającej między drzewami, a potem z westchnieniem ruszyła swoją ścieżką.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: