- W empik go
Jesienna nadzieja - ebook
Jesienna nadzieja - ebook
"Jesienna nadzieja" to wzruszająca opowieść o sile miłości i wiary w najtrudniejszych chwilach życia. Główna bohaterka, Zuzka, musi stawić czoła nieuleczalnej chorobie swojej córki Julki. Kiedy wszystko zdaje się być stracone, na scenę wkracza Wojtek, którego obecność odmienia życie całej rodziny. Czy miłość i wiara w cud może pokonać największe przeciwności losu? To książka, która poruszy Twoje emocje i pozostawi w sercu ślad na długo po jej przeczytaniu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396570130 |
Rozmiar pliku: | 787 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spojrzałam we wstecznym lusterku na słodko śpiącą córeczkę, nieświadomą tego, co czeka ją w niedalekiej przyszłości. Taka mała i taka bezbronna. Nie zasłużyła na taki los. Tyle miesięcy walki i bólu… Tak wiele przeszła przez ostatni rok, a teraz ktoś mi powiedział, że nie ma już żadnych szans. Że nie ma ratunku dla mojego dziecka. Łzy paliły mnie żywym ogniem, a serce pękało na pół. Chciałam krzyczeć z rozpaczy, rwać włosy z głowy z tej bezradności, ale przecież nie mogłam. Nie mogłam okazywać słabości przy Julce. Musiałam walczyć do ostatniej kropli krwi, i taki też miałam plan. Byłam gotowa na to, by stawić czoła każdemu wyzwaniu, choć w mojej głowie cały czas brzmiały słowa lekarza.
_Pani Zuzanno, jest pani pielęgniarką, więc wie pani, jak to wygląda. Wyczerpaliśmy już wszelkie środki leczenia, proponuję oddać córkę do hospicjum, bo tam będzie żyła bez bólu. Poczekamy jeszcze te kilka dni na telefon z Barcelony, bo to jej ostatnia nadzieja, ale proszę nie oczekiwać cudów. Choroba jest w zaawansowanym stadium i nawet innowacyjne leczenie hiszpańskich lekarzy może nie przynieść skutków._
Oddać córkę do hospicjum… Czy on do reszty oszalał? Zostawić ją samą w tym okropnym miejscu i czekać, aż umrze? Ciekawe, czy ten lekarz oddałby swoje dziecko do hospicjum? Ja na pewno nie zamierzałam tego zrobić. Byłam pielęgniarką. Postanowiłam, że będę się nią opiekować sama. Nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Wiedziałam, że sobie z tym poradzę, a jeśli ona nie przeżyje, to ja…
Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Starłam je, bo nie chciałam, żeby Jula widziała, że płakałam. Mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy, a wycieraczki ledwo nadążały ściągać krople deszczu. Pierwszy jesienny deszcz… Zmrużyłam oczy, ponieważ miałam zamazany obraz i ledwo co widziałam drogę przed sobą. Przełączyłam światła na przeciwmgielne i dzięki temu dostrzegłam leżącą na drodze postać. Zahamowałam z piskiem opon i gdyby nie pasy, to wyleciałabym przez przednią szybę. Odwróciłam się, by zobaczyć, czy nie obudziłam Julki, ale ona cały czas słodko spała.
– Cholera – burknęłam pod nosem, zastanawiając się, co mam zrobić.
Był późny wieczór. Dookoła nie było żadnej żywej duszy. Najbliższe budynki znajdowały się w odległości paru kilometrów. Powinnam była wysiąść i pomóc tej osobie, ale… Przez głowę przeleciały mi różne scenariusze – zaczynając od tego, że to morderca, który nas zabije, jak tylko wysiądę z samochodu, kończąc na tym, że to zboczeniec lub porywacz.
A jeśli ten ktoś miał tylko wypadek i potrzebował pomocy?
Biłam się z myślami. Rozum podpowiadał mi, że muszę wysiąść, by sprawdzić, co się stało. Moim obowiązkiem było udzielenie pomocy. Rozsądek jednak mówił coś zupełnie innego. Wyłączyłam silnik i wyjęłam kluczyki ze stacyjki. Ostatni raz zerknęłam na śpiącą Julkę, a następnie wysiadłam z auta. Przymknęłam delikatnie drzwi, po czym na bezdechu ruszyłam w stronę leżącej postaci.
Mężczyzna ubrany był jak motocyklista i w ogóle się nie ruszał. Przyśpieszyłam, uważając, żeby nie poślizgnąć się na mokrej jezdni. Po zrobieniu kilku kroków byłam cała przemoczona. Deszcz lał tak mocno, jakby było jakieś oberwanie chmury, a do tego zerwał się silny wiatr. Minęłam motocykl, który leżał w rowie, i ukucnęłam obok nieznanego mi człowieka. Od razu sprawdziłam jego puls, całe szczęście był wyczuwalny. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, ale oczywiście nie miałam zasięgu. Ani jednej cholernej kreski. Nie miałam jak zadzwonić po pogotowie, dlatego sama zaczęłam sprawdzać, czy mężczyzna nie ma więcej obrażeń. Bez prześwietlenia trudno było cokolwiek dostrzec, ale przynajmniej nie wyczułam nigdzie krwi. Uniosłam głowę do nieba i chciałam krzyczeć. W aucie spała moja córka, a na drodze leżał człowiek, któremu nie miałam jak pomóc. Tą drogą rzadko kiedy przejeżdżały jakieś samochody, a w taką pogodę wątpiłam, że przejedzie ktokolwiek.
– Cholera! – zaklęłam.
Facet był nieprzytomny i potrzebował pomocy.
Nagle mężczyzna zaczął kaszleć i odzyskiwać przytomność. Przewróciłam go na bok, przytrzymując mu głowę.
– Halo, proszę pana, słyszy mnie pan?! – krzyknęłam. – Miał pan wypadek, proszę powiedzieć, czy coś pana boli?
Poruszył się i próbował wstać, ale zatrzymałam go w miejscu.
– Proszę się nie ruszać, dopóki nie upewnię się, że nic panu nie jest.
Zignorował moje polecenie i usiadł, po czym podniósł ręce i powoli zdjął kask. Odsunęłam się od niego, bacznie go obserwując. Było ciemno, więc słabo widziałam jego twarz, ale kiedy się odezwał, zamarłam, doskonale wiedząc, kim jest.
– Nic mi nie jest – odpowiedział głosem, który kojarzyłam z młodzieńczych lat.
Przetarłam mokrą od deszczu twarz, a potem skoncentrowałam swoją uwagę na mężczyźnie przede mną, w którym rozpoznałam swojego dawnego znajomego, moją pierwszą, prawdziwą miłość – Wojtka. Zszokowana aż zamrugałam. Przez te osiem lat, podczas których nie mieliśmy żadnego kontaktu, znacznie się zmienił, ale nawet w ciemności wiedziałam, że jego zielone oczy, błyszczące jak diamenty, są takie same. Nie, to nie mogła być prawda, ale przecież jego głos rozpoznałabym nawet na końcu świata.
_To niemożliwe…_
Nie chciałam wracać do przeszłości. Nie teraz, kiedy na głowie miałam chorobę córki. To jej musiałam poświęcić sto dziesięć procent uwagi, nie jemu. Właściwie to myślałam, a nawet byłam pewna, że już nigdy go nie spotkam, że ten rozdział w moim życiu jest już zamknięty, aż tu nagle pojawił się niczym duch przeszłości, żeby zniszczyć to, co udało mi się osiągnąć bez niego. Wstałam. Chciałam uciec jak najdalej stąd, ale złapał mnie za rękę i przytrzymał w miejscu. Wzrokiem pełnym lęku i obawy spojrzałam na jego dłoń.
– Zuzka? – zapytał zachrypniętym głosem, którego kiedyś mogłabym słuchać bez przerwy. – Zuza, to naprawdę ty? – Uśmiechnął się szeroko, a mnie przeszył niespodziewany dreszcz.
– Chyba mnie pan z kimś pomylił – skłamałam i zabrałam dłoń. – Skoro wszystko w porządku, to muszę już jechać. Motocykl jest w rowie, ale wygląda na sprawny, więc bez problemu powinien odpalić – paplałam, co mi ślina na język przyniosła, a przecież nawet nie sprawdziłam motocykla.
Co, jeśli zostawię faceta samego, a on nie da rady stąd odjechać i będzie musiał czekać, być może do rana, aż ktoś zjawi się na drodze i mu pomoże?
– Daj spokój, Zuza, poznałbym cię wszędzie. To ja, Wojtek, nie poznajesz mnie? Czy może udajesz, bo wciąż masz żal? – Chciał się podnieść. – Kurwa, ale boli – syknął przez zęby i złapał się za nogę, wykrzywiając twarz z bólu.
Niestety, nie miałam już wyjścia. Rozpoznał mnie i nie mogłam dłużej udawać.
– Wojtek? To naprawdę ty? Przepraszam, ale nie poznałam cię, tyle lat się nie widzieliśmy – brnęłam w kłamstwa, co wcale mi się nie podobało, bo zawsze ceniłam sobie szczerość, ale w tej sytuacji nie miałam wyjścia.
Stałam przemoczona do suchej nitki i nie wiedziałam, jak się zachować.
– Zuzka, musisz mi pomóc, bo chyba sam nie dam rady wstać. Przez ten cholerny deszcz wpadłem w poślizg.
– Skoro jechałeś jak wariat, to nic dziwnego, że wpadłeś w poślizg. Ciesz się, że tylko tak to się skończyło. Naprawdę nie mogłeś jechać wolniej?
– Skąd wiesz, jak jechałem?
– Bo znam cię i wiem, jak potrafisz być nieodpowiedzialny – warknęłam, drżąc z zimna.
– Jezus, spotykamy się po tylu latach, a ty tak mnie witasz? – zapytał, intensywnie mi się przyglądając.
– A co myślałeś, że z radości wypuszczę kolorowe baloniki? – Spiorunowałam go wzrokiem.
– Nieważne. – Pokręcił głową, próbując się podnieść. – Cholera, pomożesz mi w końcu?
– Tak, nie mam wyjścia – odpowiedziałam zmieszana i pochyliłam się, żeby złapać go pod ramię i pomóc wstać.
Był ciężki, ale jakoś udało mi się podnieść go pionu. Nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości. Wzięłam głęboki wdech, gdy poczułam zapach perfum, których używał osiem lat temu. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie bez słowa, aż Wojtek złapał kosmyk moich mokrych włosów i założył za ucho. Przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz, a w sercu coś drgnęło. Tak długo go nie widziałam, a czułam się, jakby wcale nie minęło tak dużo czasu.
– Nic się nie zmieniłaś – szepnął, przysuwając usta niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
– Wręcz przeciwnie. Zmieniłam się, i to bardzo – odpowiedziałam, odsuwając się od niego i głośno westchnęłam. – Deszcz coraz mocniej leje. Zabiorę cię do siebie i opatrzę nogę. O tej godzinie już wszystko jest pozamykane, a sam wiesz, że do najbliższego szpitala jest ponad pięćdziesiąt kilometrów. Po motocykl możesz przyjechać jutro, raczej nikt go nie zabierze przez noc. Chyba że masz jakiś inny pomysł?
– Nie mam innego pomysłu. – Uśmiechnął się. – Wciąż mieszkasz…
– Tak, dalej mieszkam, jak ty to mówiłeś, na zadupiu – przerwałam mu, śmiejąc się pod nosem.
– Bo to jest zadupie, Zuzka. Sama przed chwilą powiedziałaś, że najbliższy szpital jest parędziesiąt kilometrów stąd.
Przewróciłam oczami, nie chcąc się z nim o to kłócić. Mieszkałam w pięknym domku jednorodzinnym, który odziedziczyłam po rodzicach, w malowniczej miejscowości w Bieszczadach. Kochałam to urokliwe miejsce, ale jak widać, nie każdy potrafi docenić piękno przyrody.
– Zadupie w Bieszczadach, ale wciąż zadup…
– Które kocham całą sobą – weszłam mu w słowo. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie ma piękniejszego miejsca niż Bieszczady, szczególnie jesienną porą. – Wbiłam palec wskazujący w jego klatkę piersiową.
– Pamiętam, wszystko doskonale pamiętam. – Westchnął. – Pójdziemy do auta? Noga mnie okropnie boli i jestem cały przemoczony.
– Co ty nie powiesz… Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja również – burknęłam, a następnie pomogłam mu wsiąść do samochodu od strony pasażera, a sama usiadłam za kierownicą.