- W empik go
Jesienne liście - ebook
Jesienne liście - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 179 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzikie wino po murze się pnie, wiotkiemi gałęźmi się pnie, złotem i purpurą tkane jak kobierzec na ziemię spływa.
A po kobiercu tym jesień chodzi szelestem zwiędłych liści.
W jesienne szare dnie, kiedy leniwe mgły włóczą się po drętwych ugorach, a odlatujące żórawie jękiem żegnają pustkowia polne, – w pochmurne szare dnie – patrzę, jak wicher miecie liście winogradu i śnię, że świetne roje purpurowo złotych motyli lecą szukać słońca we mgłach…
A to są tylko liście, zwiędłe liście.
A kiedy w blade słoneczne południa, pajęczynami po rżyskach rozsnute, czerwone liście wina opadają ciężko i głucho, zdaje mi się, że to są wielkie krople krwi, co przepalają sobą ziemię i przejadają – jak rdza.
A to są tylko zwiędłe liście…
Jesienne liście…SPLĄTANY JEDWAB.
Splatał mi się zielony jedwab!
Taki słoneczny był dzień… taki słoneczny!
Siedziałam pod kwitnącą lipą, w brzęku pszczół, w nagrzanej woni zielnej, w ciepłych powiewach, co ze złemi szły.
Wyszywałam jedwabiem zielonym na płótnie białem, bielonem na słońcu…
I nagle – splątał mi się jedwab, którym liście i kwiaty wyszywałam na płótnie.
Zdaje mi się, że cień lecącej chmury upadł mi na ręce i dlatego splatał mi się jedwab.
Nie… nie… to z oczu mi łza spadła na nieznane kwiaty.
A może to był sen? i jedwab we słońcu i kwiaty i południe lipą pachnące?
Może ten jedwab splątał mi się przez sen? Nie wiem, tylko mi źle…
I nie wiem czemu, – bo przecież tylko splątał mi się jedwab – we słońcu…PAPROĆ.
Zasadziłam w ogrodzie wielki krzak paproci. Przeniosłam go z boru, z żałobnej kaplicy boru, z ciemnej kaplicy, pokrytej żałobą świerków.
A rósł tam na pniach drzew wypróchniałych, omszonych, iskrzących się zimnym blaskiem śmierci. A krążyły ponad nim ognie złe, – świecące duchy bagien.
Przeniosłam go – właśnie jak się przenosi skarb – pod osłoną nocy i chmur; przeniosłam go i zasadziłam w ogrodzie swoim, by zakwitł. Pod białą ciszą wiśniowych drzew zasadziłam krzak paproci leśnej, pod białym puchem kwiecia. Codziennie polewałam go wodą zdrojową i łzami, czekając godziny wielkiej.
Codziennie całowałam jego liście, czekając godziny.
I przyszła noc cudu.
Ci co szukali kwiatu poszli w bory, w żałobne kaplice borów między śmiertelne próchna i złe ognie bagien.
A paprocie na bagnach wyrosłe w dzikich ostępach – kwitły. Jako gwiazda palił się ich kwiat, jako gwiazda, mówię, w ciemnościach.
I przyszła noc cudu.
Ległam piersią na ziemi i oplotłam ramionami krzak – czuwając.
A łzy spadały w kielich roztoczonych liści…