Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jesionka dla trupa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
41,99

Jesionka dla trupa - ebook

Przejmujący reportaż o tym, jak umieramy i co się dzieje z ciałem człowieka po śmierci

Justyna odliczała dni do ślubu. 11 dni do jej wymarzonego ślubu. Nie doczekała go – w prowadzone przez nią auto uderzył TIR. Dziewczyna zginęła na miejscu. Jej rodzina i narzeczony postanowili, że podczas ostatniej podróży Justyna będzie wyglądać tak, jak sobie wymarzyła: w sukni zamówionej z Hiszpanii i w ślubnym makijażu. To duże wyzwanie i ciężka praca dla tanatoplastyka, bo ciało dziewczyny jest zniszczone. Trzeba zrekonstruować połowę twarzy, zanim będzie można przygotować pośmiertny makijaż. To wielogodzinny, kosztowny, skomplikowany zabieg.

Zaraz po tym, jak założy fartuch, rękawiczki, kalosze i maseczkę, Anna powtarza sobie jak mantrę słowa: „Może nie dziś, byle nie dziś”. To jej zaklęcie, by jej „pacjentem” nie było dziecko. Anna pracuje jako laborant sekcyjny, najgorzej znosi sekcje dzieci.

Marek pracuje w firmie sprzątającej zwłoki od dwóch lat, mówi, że najgorzej jest z samobójcami, tymi którzy giną od postrzału. Wtedy na miejscu zgonu jest najwięcej pracy. Fragmenty kości, krew, mózg są rozsiane w promieniu kilku metrów, pokrywają meble, ściany, sufit. Czasem mieszkania samobójców trzeba sprzedać, bo śladów nie da się usunąć.

Czyż śmierć nie jest równie interesująca, jak życie?

Na to pytanie szczegółowo odpowiadają autorzy. W swoim reportażu przedstawiają, jak umieramy i co się dzieje z ciałem człowieka po śmierci. Jesionka dla trupa to książka o końcu – ostatecznym i nieodwołalnym. Bez wdawania się w filozoficzne rozważania czy religijne gdybania.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8621-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRE MORTEM

Na początku musimy zaznaczyć: to jest książka o końcu. O końcu ostatecznym i nieodwracalnym. I nie będziemy się tu wdawać w filozoficzne czy religijne rozważania. Karta śmierci z asem pik na stół i, jak widzicie, nie będzie tu stawiania tarota. To koniec fizycznego życia i ostateczna kropka.

Dlaczego napisaliśmy tę książkę? Bo chcieliśmy przełamać tabu. Tak, tabu, bo okazało się, że w czasach gdy ze wszystkim biegnie się do mediów, o wszystkim opowiada w telewizji, kiedy wszechobecny jest seks, a nawet pornografia – śmierć to temat, którego wszyscy starają się unikać i który omijają szerokim łukiem. Gdy mówiliśmy znajomym, o czym piszemy, pytali: „A nie możecie o czymś innym?”, nasze rodziny zakłopotane zmieniały temat, a wydawca przestrzegał przed zbytnią fascynacją.

A właściwie dlaczego? Czyż śmierć nie jest interesująca tak bardzo jak wszystko, co związane z życiem? Ciekawie mówi o tym profesor Zbigniew Mikołejko, filozof religii:

_Nie potrafię się oderwać od myślenia o śmierci. I nie jestem odosobniony. W śmierci jest zanurzona cała europejska kultura zafascynowana wisielcami, topielicami, zgrozą śmierci. Np. w obrazie Rembrandta_ Lekcja anatomii doktora Tulpa _i w filmach o Hannibalu Lecterze są te same wątki: powieszonego, przemocy, kanibalizmu. Jak w konstrukcjach z klocków Lego. Układamy różne rzeczy, ale z tego samego materiału__._

Jeszcze ciekawiej o śmierci pisali literaci. Mocno, dosadnie, namacalnie, woń śmierci niemalże dało się poczuć. Baudelaire, Przyboś, Grochowiak, Różewicz i wielu innych.

_To co zostało poczęte w miłości,_

_co rosło dojrzewało,_

_to co się weseliło_

_w gnój przemienione (…)_

_po niebie po słońcu_

_po ciszy po ustach_

_chodzą muchy._

Tak pisał Różewicz w _Hiobie_. Dlaczegóż by więc nie zajmować się śmiercią, nie badać jej, nie analizować w myślach, a nawet nie fascynować się tym nieznanym misterium ostateczności?

Tym bardziej że każdego dnia, z każdą godziną, słowem i mrugnięciem powieki, jesteśmy przecież bliżej niej. Niektórzy poczuli już jej gorzki smak, tracąc bliskich, inni sami otarli się o jej chłód. Tak my, jak i wy: traciliśmy członków rodziny, przyjaciół, krewnych; jedno z nas się topiło, drugie zatruło tlenkiem węgla. Tak my, jak i wy: wszyscy kiedyś umrzemy. Dlatego zapraszamy was w tę podróż _pre mortem_. Zatem:

Do śmierci…

Gotowi?

Start!

_Wszyscy jesteśmy skazańcami_ – rozmowa Aleksandry Klich z prof. Zbigniewem Mikołejką, wyborcza.pl, 28 stycznia 2010.NIE JEST ŁATWO UMRZEĆ W SZPITALU

_Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień (…). Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach, to duszenie jest straszne. Chwila takiego duszenia jest niezmiernie długa…_

św. Faustyna Kowalska, _Dzienniczek_

Szpital miejski na Lubelszczyźnie, sala nr 16

– Dzień dobry. A gdzie jest babcia?

– W łazience – odpowiada lekarz, który bada starszą kobietę.

– W łazience? Przecież nie wstaje od tygodni.

– W łazience, bo nie żyje.

– Ale jak to nie żyje? I czemu w takim razie jest w łazience?

– Musieliśmy zwolnić łóżko dla tej pani. Ona jeszcze żyje i bardziej jej się przyda. Po zwłoki babci przyjdą za dwie godziny, więc gdzieś musimy je trzymać. To normalna procedura.

Łazienka jest na prawo od wyjścia z sali. Na drzwiach przyklejona kartka w kratkę. Na niej odręcznie napisane „awaria”. Odór moczu i fekaliów z zapchanej toalety czuć już na korytarzu. Rodzina zmarłej wchodzi do środka. Pielęgniarka myje ciało babci. Łóżko na kółkach, na którym leżą zwłoki, ledwo się mieści w wąskim przejściu między umywalką i dwiema kabinami. Pracownica szpitala nie pozwala bliskim pożegnać się z ich krewną. Dwie godziny czekają pod drzwiami łazienki.

Dyrektor szpitala na Podkarpaciu:

_Standardy postępowania z umierającym pacjentem są wszędzie podobne. Z racji obłożenia nie możemy sobie pozwolić na to, by osobom w stanie agonalnym zapewnić jednoosobowe sale. Dla komfortu ich, ich rodzin, a także innych chorych ustawiamy wokół łóżka parawany. Czasem zgon następuje szybko i w ciszy, w innych przypadkach trwa kilka godzin i odchodzeniu towarzyszą jęki, krzyki, wręcz wycie. Rodziny czasem się skarżą, że w momencie zgonu doszło do nieprawidłowości. Tłumaczę, że śmierć nie zawsze jest piękna i cicha. Nieprawidłowości zdarzają się naprawdę rzadko. W czasie ponad trzydziestu lat pracy miałem może kilkanaście przypadków drastycznych uchybień._

Szpital Ogólny w Bielsku-Białej

Pacjentka od kilku dni jest w agonii. Umiera w kilkuosobowej sali. Pielęgniarki rozstawiają wokół łóżka parawany. Kwadrans później salowa przynosi pozostałym pacjentkom obiad. Kobiety wybiegają z sali. Jedna musi zostać, bo nie może wstawać. Nie jest w stanie jeść.

Pielęgniarka z 16-letnim stażem pracy:

_Mężczyzna zmarł po długiej chorobie. Pracownik szpitala nie mógł się dodzwonić do rodziny. Po kilkudziesięciu minutach przyjechali – jak co dzień – odwiedzić krewnego. Gdy weszli na salę, jego łóżko było obstawione parawanami. Za zasłoną zobaczyli go w już częściowo zasuniętym czarnym worku. Na sali leżało jeszcze czterech innych pacjentów. Żywych. Musiałam im tłumaczyć, że takie są szpitalne procedury, ale i tak złożyli skargę do dyrekcji. Została zignorowana, bo takie postępowanie ze zmarłymi to zalecenie kierownictwa. Prawo nie jest łamane, choć wiele osób uważa, że umieranie w takich warunkach to skandal._

Warszawski szpital MSWiA przy ulicy Wołoskiej

4.30 rano. Mężczyzna w piżamie i narzuconym na ramiona polarze wymyka się z sali. Prawie dwie godziny później pacjenci zgłaszają, że jeden z chorych uciekł. Wewnętrzne dochodzenie dyrekcji szpitala wykazuje, że nie wytrzymał nerwowo. W czasie trzydniowego pobytu dziewięć razy widział, jak pracownicy placówki wywożą ciała zmarłych. Od pacjentów ze swojej sali usłyszał, że na jego łóżku zmarły niedawno dwie osoby. Władze szpitala tłumaczą później, że śmierć w tego typu placówkach jest zjawiskiem naturalnym.

Szpital powiatowy pod Warszawą

Pielęgniarze przewożą przykryte prześcieradłem zwłoki do kostnicy, która mieści się w małym budynku na tyłach szpitala. Kółko od łóżka wpada w dziurę.

– Gdzie ja, kurwa, jadę? – Wieziony mężczyzna gwałtownie siada. Wcześniej lekarz stwierdził jego zgon.

– To jednostkowe sytuacje. Wynikają zapewne z niechlujstwa lub przemęczenia lekarzy. Słyszałem o jednym takim przypadku, do którego doszło kilka lat temu. Wśród pracowników szpitali takie historie krążą raczej jako legendy – mówi lekarz z Mazowsza.

* * *

Zgodnie z polskim prawem gdy pacjent umrze w szpitalu, do chłodni może trafić dopiero po dwóch godzinach. To margines bezpieczeństwa dla lekarzy i chorego. Gdyby się pomylili i za zmarłą uznali osobę żywą, pacjent ma 120 minut, by się wybudzić. Po tym czasie lekarz bada go ponownie, uznaje za rzeczywiście zmarłego i wystawia kartę zgonu.

Zwłoki mają być traktowane godnie. Tyle mówią przepisy. W praktyce tylko część szpitali ma specjalne pomieszczenia do przechowywania ciał przed przewiezieniem ich do chłodni, tak zwanej _pro morte_ (łac. do śmierci). W pozostałych są one przewożone do łazienek, brudowników, czyli pomieszczeń na wiadra, szczotki i środki czystości, lub do innych wolnych w danej chwili pomieszczeń.

Pielęgniarka rozbiera ciało, zdejmuje biżuterię, usuwa wenflony, cewniki i sondy. Zwłoki myje na szpitalnej sali, w łazience lub w pokoju _pro morte_. Powieki zamyka, kładąc na nich mokre waciki. Jeśli żuchwa nie jest zamknięta, podwiązuje ją bandażem lub zostawia, by później usta zaszyli lub domknęli pracownicy zakładu pogrzebowego. Układa ciało na plecach z rękami złożonymi na tułowiu. Na przegub dłoni lub stopy zmarłego zakłada identyfikator wykonany z tasiemki, płótna lub tworzywa sztucznego. Widnieją na nim imię i nazwisko pacjenta oraz numer PESEL. Jeśli nie udało się ustalić tożsamości pacjenta, wpisuje „N.N.”, czyli z łaciny _nomen nominandum_ – „imię godne nazwania”. Ciało zawija w prześcieradło.

Po dwóch godzinach zwłoki zabierają pracownicy chłodni. Muszą stosować się do przepisów – transport ciała powinien zostać przeprowadzony z poszanowaniem godności zmarłego, ale i otoczenia, czyli przede wszystkim innych chorych przebywających w szpitalu. Zwłoki najczęściej są przewożone w białej kapsule z tworzywa sztucznego przypominającej trumnę.

* * *

Pielęgniarka z 16-letnim stażem pracy:

_Rodzina często chce się pożegnać ze zmarłym, jednak na czas mycia ciała wypraszamy bliskich z pomieszczenia, gdzie leżą zwłoki. Zwłaszcza na oddziałach ratunkowych ciało może wyglądać przerażająco. Po długiej reanimacji żebra są połamane, wszędzie krwiaki, wymiociny, mocz i kał, bo puszczają zwieracze. Lepiej, żeby krewni nie widzieli osoby bliskiej w takim stanie. Zwłoki umieszczamy w czarnym zasuwanym worku i kładziemy na łóżku na kółkach. Zgodnie z przepisami sanitarnymi nie powinni być na nim wożeni żywi pacjenci, ale gdy brakuje sprzętu, to dezynfekujemy to do przewozu ciał. Gdy pracownicy kostnicy przychodzą zabrać „przesyłkę”, prosimy chorych, by przez kilka minut nie wychodzili z sal, bo na korytarzu będzie myta podłoga. Część szpitali ma specjalne, przypominające trumny, pojemniki do transportu zwłok. Czasem są one nakrywane białym prześcieradłem, żeby za bardzo nie straszyć pacjentów, ale i tak zazwyczaj wszyscy się orientują, że jedzie zmarły._

Szpital wojewódzki w Białymstoku

We wtorek rano do szpitalnego prosektorium przyjeżdżają pracownicy zakładu pogrzebowego, by odebrać ciało 21-letniej Martyny. Firmę wynajęła rodzina zmarłej. Mimo że kobieta zmarła w niedzielę, ciało jest już w stanie rozkładu. Zamiast w chłodni zwłoki dwa dni leżały w jednym z pomieszczeń szpitala. Nikt nie był w stanie ich znaleźć. Pracownica placówki, która „zgubiła” zwłoki, została ukarana.

* * *

Trzy pierwsze doby po śmierci szpital przechowuje ciało w kostnicy bezpłatnie. Jeśli do tego czasu nikt go nie odbierze, szpital nalicza opłatę 50–70 złotych plus 8% VAT za każde kolejne 24 godziny. Placówka musi przekazać krewnym umyte i okryte ciało. Nie może pobierać za to opłat.

* * *

Były pracownik zakładu pogrzebowego w województwie śląskim:

_Szpitale często dzierżawią chłodnie zakładom pogrzebowym z jednym zastrzeżeniem. Nie mogą reklamować swoich usług na terenie placówki, bo prawo tego zabrania. Tyle że szef i tak kazał nam wciskać wszystkim rodzinom wizytówki. Dzięki temu część z nich korzystała z naszych usług przy organizacji pogrzebu._

Brat pacjenta zmarłego w warszawskim szpitalu:

_Zadzwonili do nas, że Marek nie żyje. Po ciało mieliśmy się zgłosić do chłodni. Byliśmy roztrzęsieni, bo brat zmarł nagle. Był młody. Zostawił żonę, małe dzieci. Pracownik oddał nam ciało i fakturę na prawie 400 złotych. Powiedział, że to za przygotowanie ciała i jego przechowanie. Po pogrzebie, na spokojnie, przeczytałem w domu, co jest napisane na fakturze: „zabieg tanatokosmetyki”. W internecie sprawdziłem, że to makijaż dla osoby zmarłej. Nie zamawialiśmy takiej usługi. Zadzwoniłem do szpitala. Powiedzieli, że za przechowywanie i przygotowanie ciała dla rodziny nic się nie płaci. Pracownik chłodni wmawiał nam za to, że zażyczyliśmy sobie, by pomalować brata. Nie przyjęli reklamacji. Skarga w szpitalu pozostała bez odpowiedzi._

105. Kresowy Szpital Wojskowy z Przychodnią SP ZOZ w Żarach

Firma dzierżawiąca od szpitala prosektorium wystawiła rodzinie fakturę na 209 złotych za przechowywanie ciała krewnego. Mężczyzna zmarł w sobotę. Szpital wydał kartę zgonu w poniedziałek o godzinie 11.00. Ciała są wydawane codziennie tylko do 10.00. Rodzina mogła więc odebrać zwłoki dopiero we wtorek rano. Pracownik prosektorium wręczył im fakturę. Dyrekcja szpitala tłumaczyła później, że przechowuje zwłoki bez opłat tylko przez 48 godzin.

Szpital w Wielkopolsce

W kostnicy była tylko jedna komora chłodnicza na sześć ciał. To duży szpital i często zgonów było więcej, niż mieściła chłodnia. Kładziono więc ciała jedno na drugim. Gdy nadal brakowało miejsc, musiały leżeć na podłodze i w pomieszczeniach technicznych, między innymi w magazynie elektryków. Dopiero gdy pracownicy placówki nagłośnili to, w jaki sposób są przechowywane zwłoki, dyrekcja szpitala przyznała, że dochodzi do nieprawidłowości. Szybko znaleziono pieniądze na rozbudowę chłodni.

Warszawski Szpital Sióstr Elżbietanek, obecnie Szpital św. Elżbiety

Chory na raka starszy mężczyzna trafia do szpitala. Po kilku dniach umiera. Gdy wdowa chce odebrać ciało męża, zauważa, że na policzku i obojczyku mężczyzna ma dziwne dziury, u obu dłoni brakuje po jednym palcu, a usta mają małą ranę szarpaną. Dyrekcja szpitala przyznaje, że zwłoki zostały umieszczone w pomieszczeniu, które nie było zabezpieczone przed szczurami. Dopiero gdy prokuratura zajęła się sprawą zbezczeszczenia zwłok, przeprowadzono remont.

Szpital we Wrześni

W pobliżu budynku szpitala pod gołym niebem ustawiono kontener. Przechowywano w nim ciała zmarłych pacjentów. Dyrekcja placówki tłumaczyła, że nie zdążyła otworzyć nowej chłodni, a starą musiała wyburzyć. Kontener do przechowywania ciał był wyposażony w urządzenia chłodzące.ŚMIERĆ Z URZĘDU

Śmierć wkrótce otworzy kopnięciem drzwi mojego domu i wejdzie. Przejęty grozą i lękiem wstrzymam oddech i zapomnę już zaczerpnąć powietrza.

Jaroslav Seifert, _Autobiografia_

Gliwice

Mama Adama nie odbiera telefonu. Chłopak chce zapytać, co jej kupić w sklepie. Biegnie do jej mieszkania. Puka, dzwoni coraz bardziej nerwowo. W końcu dzwoni po brata i razem wyważają drzwi. Gdy wchodzą do mieszkania, kobieta leży na łóżku. Nie żyje.

Telefon pierwszy. Adam dzwoni na 112:

– Przyślijcie kogoś. Moja mama nie żyje.

– Przełączam pana do pogotowia ratunkowego – mówi osoba odbierająca połączenia alarmowe.

– Tu pogotowie, słucham.

– Znalazłem mamę w mieszkaniu. Nie żyje.

– To po co pan tu dzwoni? To nie nasza sprawa. My się zajmujemy żywymi.

– A do kogo mam zadzwonić?

– Do lekarza, który zajmował się mamą.

– Była zdrowa. Nie miała lekarza.

– To nie wiem. Blokuje pan linię, do widzenia.

Telefon drugi. Adam dzwoni do pobliskiej przychodni:

– Mama nie żyje. Czy możecie przysłać lekarza, żeby stwierdził zgon?

– Lekarz przyjmuje pacjentów. Nie ma czasu.

Telefon trzeci, czwarty, piąty, szósty i siódmy. Adam dzwoni do kolejnych przychodni:

– Szukam lekarza, który stwierdzi zgon mojej mamy.

– Lekarz kończy pracę za cztery godziny, nie pomogę.

Telefon ósmy:

– Policja, słucham.

– Mama zmarła. Może ktoś przyjechać? Lekarz nie chce stwierdzić zgonu.

– Nie interweniujemy w przypadkach, gdy nie ma przestępstwa.

– To zgłaszam przestępstwo. Włamałem się do domu mojej matki. Przyjeżdżajcie.

– A ja jestem Robert Lewandowski. Miłego dnia.

Telefon dziewiąty:

– Drzwi od mieszkania są wyłamane. Mamę ktoś zamordował. Przyślijcie kogoś.

– Wysyłam patrol. Przyjedzie dwóch funkcjonariuszy.

Adam dziesięć godzin czeka, aż przyjedzie ktoś, kto będzie mógł stwierdzić zgon jego matki. Kobieta zmarła rano, w mieszkaniu było bardzo ciepło. Wezwany podstępem patrol policji musi jechać do pobliskiej przychodni i stamtąd przywozi lekarza. Policjanci mają szczęście, bo akurat przyszedł do pracy 15 minut wcześniej i nie miał jeszcze pacjentów.

Olsztyn

– Tu pogotowie ratunkowe, słucham.

– Przyjedźcie szybko. Mąż umiera, nie może oddychać. Pomocy – mówi kobieta do słuchawki. Głos ma spokojny, opanowany.

– Ekipa będzie za około osiem minut – odpowiada dyspozytor.

Kobieta wzywająca pogotowie się rozłącza. Na łóżku leży jej mąż. Zmarł kilkanaście minut wcześniej. Jego bliscy oszukali pogotowie, bo kilka miesięcy wcześniej długo musieli czekać na lekarza, który stwierdzi zgon ich babci. Początkowo ratownicy medyczni nie chcieli wypisać karty zgonu, ale był z nimi lekarz, który zrobił to w kilka minut.

* * *

Gdy człowiek umiera w domu, zgon musi stwierdzić lekarz. Pogotowie zazwyczaj odmawia przyjazdu do takiego przypadku. Jak wynika z wciąż obowiązującego Rozporządzenia Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 3 sierpnia 1961 r. w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny, w takiej sytuacji zgon stwierdza lekarz, który zajmował się chorym w ciągu ostatnich 30 dni.

Jeśli zmarły nie był pod opieką żadnego medyka, zgon stwierdza zazwyczaj lekarz z najbliższej przychodni. Ci jednak niechętnie przyjeżdżają do takich przypadków, ponieważ nie otrzymują za to żadnego wynagrodzenia. Wolą w tym czasie przyjmować pacjentów, na których zarabiają.

Rodzina nie ma wyjścia. Musi czekać nawet kilka godzin, ponieważ stwierdzający śmierć lekarz wystawia tak zwaną kartę zgonu. Ten dokument jest niezbędny, by zakład pogrzebowy mógł zabrać ciało i żeby rodzina uzyskała zasiłek pokrywający koszty pochówku. Tak jak w przypadku śmierci w szpitalu, firma pogrzebowa może zabrać ciało dopiero dwie godziny po stwierdzeniu zgonu.

* * *

Droga krajowa na Śląsku

Na miejsce wypadku, w którym zginęli kierowca cysterny i osoba prowadząca fiata seicento, policyjny radiowóz na sygnale przywozi lekarza. Doktor wysiada z samochodu w kajdankach. Funkcjonariusze prawie przez godzinę próbowali wezwać lekarza, by stwierdził zgon na miejscu wypadku. Pięciu odmówiło. Szósty też nie chciał przyjechać. Zgodził się dopiero, gdy zagrozili odpowiedzialnością karną i zakuli go w kajdanki.

Kraków, centrum miasta

Tuż przed godziną 11.00 pogotowie dostaje wezwanie: mężczyzna stracił przytomność. Leży na chodniku i nie daje oznak życia. Karetka jedzie na wskazane przez przechodniów miejsce. Ratownicy reanimują mężczyznę, ale nie udaje się go uratować. Ambulans nie wozi zmarłych, dlatego na miejsce przyjeżdża policja. Wokół zbiera się sporo gapiów, więc funkcjonariusze otaczają zwłoki parawanami. Ratownicy przekazują dokumentację policjantom i odjeżdżają.

Policjanci wzywają dyżurnego prokuratora. Taka jest procedura, gdy do zgonu dojdzie w miejscu publicznym. Po oględzinach śledczy stwierdza, że nie ma podstaw, by sądzić, iż śmierć nastąpiła przy udziale osób trzecich, i odjeżdża. Policja kontaktuje się z rodziną zmarłego, informuje o śmierci i prosi o wezwanie zakładu pogrzebowego, który zabierze ciało. Bliscy mężczyzny są poza miastem i przyjeżdżają dopiero po kilku godzinach. W tym czasie dwóch policjantów pilnuje ciała, a setki osób mijają je, zaglądając za parawany.

Ciało nie leżałoby pół dnia na ulicy, gdyby zamiast lata była zima i warunki atmosferyczne nie pozwalały na reanimację na ulicy. Wtedy ratownicy próbowaliby przywrócić funkcje życiowe w karetce. Gdyby tam doszło do zgonu, zawieźliby zwłoki do szpitalnej kostnicy.

Ciało nie leżałoby pół dnia na ulicy, gdyby prokurator uznał, że ktoś mógł się przyczynić do śmierci mężczyzny. Wówczas zakład pogrzebowy przewiózłby zwłoki do zakładu medycyny sądowej.

Ciało nie leżałoby pół dnia na ulicy, gdyby mężczyzna był bezdomny lub policji nie udało się skontaktować z jego rodziną. W takim przypadku funkcjonariusze wezwaliby zakład pogrzebowy, z którym umowę ma podpisany urząd miasta. Jego pracownicy zabraliby ciało w ciągu kilkudziesięciu minut.

Ciało nie leżałoby pół dnia na ulicy, gdyby miasto miało kostnicę, gdzie trafiałyby zwłoki do czasu ustalenia formalności z rodziną i zakładem pogrzebowym.

* * *

Rząd już kilka razy podchodził do zmiany przepisów dotyczących stwierdzania zgonów. Proponowane regulacje zakładały, że w Polsce powstanie nowy zawód – koroner. Taka osoba orzekałaby o zgonach, do których nie doszło w szpitalu oraz w których spowodowaniu nie ma podejrzenia udziału osób trzecich.

Ministerstwo Zdrowia chciało także rozszerzyć uprawnienia do orzekania o zgonie na ratowników medycznych i pielęgniarki, którzy jeżdżą w pogotowiu ratunkowym. Zmiany miały wejść w życie w połowie 2019 roku i objąć około 20 tysięcy zgonów rocznie. Do tej pory ich nie wprowadzono.

Kilka miast w Polsce na własną rękę radzi sobie z problemem orzekania o zgonach. Urząd Miasta w Piotrkowie Trybunalskim podpisał umowy z kilkoma lekarzami, którzy muszą być dyspozycyjni przez całą dobę. Za stwierdzenie jednego zgonu otrzymywali 250 złotych. Łódź na podobne działania wydawała około 30 tysięcy złotych rocznie. W Krośnie uruchomiono specjalną infolinię, na którą można zadzwonić i zamówić koronera, gdy lekarz rodzinny nie chce przyjechać. Te stawki znacząco wzrosły w czasie pandemii koronawirusa. Wojewoda podkarpacki za wyjazd do stwierdzenia zgonu w tym czasie oferował 600 złotych, na terenie Lubelszczyzny stawka wynosiła tysiąc złotych, a w Wielkopolsce 1700 złotych. Mimo podwyżek brakowało chętnych do pracy przy zgonach niosących ryzyko zakażenia.

* * *

Lekarz, który dorabia jako koroner:

_Średnio mam półtora zgonu dziennie. Mój „rekord” to dziewięć śmierci w ciągu 26 godzin. Jeżdżę do bezdomnych albo takich, którzy zmarli poza domem i nie mieli przy sobie żadnych dokumentów. Do tego dochodzą osoby, które zmarły w domu, a lekarz rodzinny nie chciał przyjechać. Muszę być pod telefonem całą dobę, ale dzięki temu dorabiam sobie do pensji. Czasem dwa tysiące, czasem trzy, jak jest lepszy miesiąc._DOKTOR ERIKA. AKUSZERKA ŚMIERCI

Nikt nie pytał nas, czy chcemy przyjść na świat. Dlaczego więc w sytuacjach skrajnych nie mielibyśmy sami decydować o śmierci i sposobie odejścia z ziemi?

prof. Maria Szyszkowska

Jak wygląda anioł śmierci? Nie wiem. Opowiem ci za to, jak wygląda Erika Preisig z kliniki Lifecircle. Do tej lekarki nie przychodzisz, by pomogła ci wyzdrowieć. Ona ma ci pomóc umrzeć.

Z czym ci się kojarzy Szwajcaria? Z zegarkami, czekoladą, górskimi sanatoriami rodem z powieści Tomasza Manna czy Ericha Marii Remarque’a? Też. Albo raczej: prawie. Bo zegarki odmierzają czas, który ci pozostał, czekoladą łagodzisz tu gorycz trucizny, a zamiast sanatoriów mam na myśli dwie kliniki: Dignitas w Zurychu i Lifecircle w Bazylei, i tu zataczasz koło – tam twój czas bezpowrotnie się skończy.

Pokój jak w średniej klasy sieciowym hotelu. Widny, dosyć przytulny. W oknach żółte rolety, na parapecie białe storczyki, świeczka zapachowa. Za oknem budzą się do życia drzewa. Na ścianach jakieś obrazki, bardziej bohomazy w ciepłych barwach jak z marketu niż dzieła sztuki. Są też półki na szpargały. Do tego ogromna, intensywnie różowa kanapa z pluszu, z mnóstwem miękkich poduszek. Miło, ciepło, przytulnie. No i bezpiecznie. Kiedyś był tu meczet.

I tylko to łóżko pod oknem jakieś inne, niepokojące, choć prześcieradło też różowe, a pościel z kory miła w dotyku. Łóżko na kółkach, z podnośnikami jak w szpitalu, choć to przecież nie szpital. I jeden drobny przedmiot też niepasujący do hotelowego pokoju. Szczegół. Jeden z tych, w których ponoć tkwi diabeł (albo anioł-wybawca, zdania są tu podzielone). Małe, sprytne urządzonko, wyglądem przypominające manipulator, czyli tę część telegrafu, którą wystukiwało się treść telegramów.

Tyle że tu wystukuje się melodię śmierci. _Na końcu palca wibruje skrycie, jak łaskotanie: tu śmierć, tu życie…_

Zanim jednak żółte rolety, różowe kanapy i proste urządzonko uruchamiające machinę śmierci, czyli kroplówkę z trucizną… Kto stworzył anioła śmierci? Jak to kto? Życie! A właściwie koniec życia ojca dr Eriki Preisig.

Gdy troszczysz się o ojca, a on nie umiera

Ponoć pierwszego razu nigdy się nie zapomina. Tym bardziej jeśli jest z nim związany ktoś bliski. A pierwszym pacjentem, któremu dr Erika pomogła umrzeć, był jej ojciec. Choć nie obyło się bez komplikacji. I wcale nie chodzi tu tylko o wątpliwości czy przywiązanie do rodzica. Ciało 82-letniego mężczyzny po prostu nie zamierzało tak łatwo się poddać. Choć przecież już lata wcześniej wywieszało białe flagi kapitulacji w postaci dwóch wylewów krwi do mózgu.

W końcu w 2005 roku senior rodziny Preisigów, od czterech lat porozumiewający się tylko kiwnięciami głową i całkowicie uzależniony od rodziny, podjął odważną decyzję. Niegdyś fotograf, aktywny i inteligentny mężczyzna, ojciec siedmiorga dzieci, które praktycznie wychował w pojedynkę po śmierci żony, stwierdził: „Dość”.

Wziął medykamenty przepisane mu przez lekarza. Wszystkie, które miał pod ręką, a więc nie w rekomendowanej przez medycynę dawce. Popił je dwiema butelkami wina. W agonalnym stanie znalazła go córka, dr Erika.

Nie zaczęła go jednak ratować, nie zadzwoniła też po karetkę. Szok paraliżujący działania doświadczonej lekarki z 20-letnim stażem? Nic z tych rzeczy. To był wybór. Świadoma decyzja, choć po latach dr Preisig przyznaje, że targały nią wtedy sprzeczne uczucia. Z jednej strony wiedziała, że jej ojciec nie chce już żyć, a na pewno TAK żyć, choć z drugiej strony: co z przysięgą Hipokratesa, co z rodziną, co z Bogiem, w którego tak mocno wierzyli jej bliscy? Decyzja jednak zapadła, choć, jak się później okazało, chcieć umrzeć, pozwolić umrzeć a umrzeć – to już całkiem różne i odległe od siebie sprawy.

Ojciec wybudził się bowiem po kilku dniach tego alkoholowo-lekowego zawieszenia pomiędzy światami, życiem a śmiercią, być albo nie być. Gdy zdał sobie z tego sprawę, był… zrozpaczony. Całą jego aktywnością stało się wpatrywanie w pocztówkę przedstawiającą pociąg. Sentyment do podróży? Marzenie o przejażdżce jak z dawnych lat? Nie, to nie tak. Gdy ojciec Eriki zaczął wykonywać sugestywne gesty przypominające duszenie – zrozumiała go bez słów. Obiecała mu pomoc w samobójstwie, pod warunkiem że nie będzie chciał się rzucać pod pociąg. Zaproponowała mu godne i bezbolesne wyjście.

Z pomocą przyszła im wtedy Dignitas, szwajcarska organizacja, z której pomocy korzystają ludzie z całego świata, schorowani i bez siły do życia. Tak właśnie odszedł także ojciec dr Eriki Preisig, choć ona dziś niechętnie wraca do tych wspomnień. „Proszę doczytać resztę w mojej książce” – ucina szczegółowe pytania, odsyłając do wydanej kilka lat temu broszury _Tato, mogłeś umrzeć_.

Być może tym przemilczanym wątkiem, którego nie chciała roztrząsać, jest pokryte zasłoną zapomnienia dramatyczne wspomnienie z dzieciństwa. Krótko po śmierci matki ojciec miał ją zabrać do lasu wraz z pozostałym sześciorgiem rodzeństwa wychowywanego heroicznie i w samotności. Zamierzał otruć dzieci spalinami w zamkniętym szczelnie samochodzie, a samemu popełnić samobójstwo przy użyciu strzelby. W ostatniej chwili zmienił zdanie. Nie starczyło mu sił.

Gdy dopytuję, co dr Erika zrobiłaby dzisiaj, gdyby ktoś z jej bliskich chciał skorzystać z usług prowadzonej przez nią kliniki Lifecircle, odpowiada krótko: „Uszanowałabym to”.

Sama jednak unika zdecydowanej deklaracji. „Chcę mieć możliwość wyboru, bo gwarantuje ona bezpieczeństwo i paradoksalnie… siłę. Ale co zrobię, gdy nieuleczalnie zachoruję? Tego nie wiem. Zdecyduję, jeśli to się stanie”.

Śmierć ojca, czyli narodziny idei

Jak matka? Tak. Babcia? Może też. Nauczycielka, pielęgniarka, bibliotekarka? Pewnie, mogłaby którąś z nich być. Czoło odsłonięte, włosy, niektóre już siwe, a wszystkie długie, zebrane w warkocz. Ma łagodny uśmiech, ale w spojrzeniu pewną przenikliwą hardość. Chłód? Nie. Ona po prostu już wie, ona to widziała. Wiele razy. Początek i koniec. To wszystko i to nic. Ze śmiercią jest już za pan brat, ale nigdy po imieniu. „Zawsze, zawsze namawiam każdego, żeby jeszcze spróbował żyć” – przekonuje ta szczupła, skromnie ubrana kobieta. Mówiłem ci, że nie wiem, jak wygląda anioł śmierci? Teraz już sam nie jestem tego taki pewien.

– Jak będziemy o tym mówić? – Już na samym początku chcę ustalić zasady. I podsuwam: – Eutanazja, a może to jednak forma medycznej procedury albo wspomagane samobójstwo?

Żaden z terminów nie przypada jej do gustu.

– Nazwałabym to wspomaganiem śmierci dobrowolnej – proponuje dr Erika.

– A tak naprawdę dlaczego nie po prostu eutanazja?

– Bo eutanazja jest w Szwajcarii nielegalna. Poza tym to nie ja robię pacjentom zastrzyk, inaczej czułabym, że to ja ich zabijam – tłumaczy. – Niektórzy stosują jeszcze termin „wspomagane samobójstwo”, ale ja go nie lubię – dodaje.

Dociekam dlaczego.

– Bo samobójstwo kojarzy się nam negatywnie – wyjaśnia.

A jak kojarzy się nam śmierć?

Według prawa obowiązującego w Szwajcarii, a wbrew obiegowej opinii błędnie powielanej przez media, eutanazja jest tam nielegalna, ale pomoc komuś w zakończeniu życia, jeśli nie stoją za tym własne korzyści… już nie. Dlatego organizacje pomagające umrzeć nie mogą być nastawione na zysk. Są regularnie kontrolowane przez urzędników, a zarobki pracujących w nich lekarzy nie mogą odbiegać od średniej krajowej na takich stanowiskach. Tyle oficjalnie.

Po śmierci ojca dr Erika Preisig postanowiła rozszerzyć wachlarz usług medycznych. Pracowała jako wzięty lekarz rodzinny na pół etatu, drugie pół wypełniała pracą dla budzącej kontrowersje na całym świecie Dignitas.

– Moi „normalni” pacjenci nie mieli i nie mają z tym żadnego problemu – przekonuje.

W 2011 roku założyła własną klinikę Lifecircle w pobliżu Bazylei. To właśnie do jej drzwi pukamy, nucąc marsz żałobny Chopina.

Halo… Kiedy macie jakiś wolny termin?

Instrukcja umierania ma dokładnie 19 stron. Oczywiście nazywa się nieco bardziej wzniośle, w wolnym tłumaczeniu coś jak „przewodnik wiecznej duszy”. Co nie zmienia faktu, że jest to instrukcja umierania.

Żeby zapisać się na śmierć, trzeba to zaplanować z pewnym wyprzedzeniem. Nie dostaniesz się tu tak szybko jak do fryzjera czy na manicure. Trafniej będzie to porównać z oczekiwaniem na sesję w modnym studiu tatuażu. Mówimy więc o kilkumiesięcznej perspektywie, od której oczywiście w nagłych przypadkach są pewne wyjątki. _Mądrze jest rozpocząć proces aplikowania 3–4 miesiące przed preferowaną datą_ – czytamy w przewodniku umierania dr Eriki.

Na początku jest trochę jak w banku: musisz mieć skończone 18 lat, zacząć rozmowę o pieniądzach (zresztą instrukcja umierania traktuje o nich na 10 z 19 stron). Potem, gdy już przejdziesz pierwsze formalności, wyślesz aplikację i zapłacisz 50 franków szwajcarskich, czyli około 217 złotych, stajesz się członkiem tej elitarnej organizacji. Dostajesz nawet specjalną kartę członkowską z indywidualnym numerem i kodami dostępu do intranetu. Członków jest teraz nieco ponad 1,5 tysiąca. Jeśli decydujesz się na śmierć, to właśnie od tego momentu powinieneś zacząć ostateczne odliczanie.

Możesz sobie umilić ten czas i poświęcić go na filozoficzne przemyślenia choćby w Café Goodbye. To klub dyskusyjny i kawiarnia powstałe z inicjatywy Lifecircle w lokalnym muzeum w Reinach, kilkanaście kilometrów od Bazylei. Na liście poruszanych na forum tematów można znaleźć między innymi takie jak: „Cierpienie ze starości”, „Alternatywne usługi pogrzebowe” czy „Humor ma swoje miejsce w umieraniu”. Tak, to ostatnie to nie zabójczy żart rodem z czarnej komedii. W końcu w samej instrukcji umierania również zawarto poradę: „Poczucie humoru może być bardzo pomocne!”.

O ile procedura przyjmowania nowych członków jest prosta, o tyle prosząc o „wspomaganą śmierć dobrowolną”, musisz uzbroić się w pieniądze, dokumentację medyczną i cierpliwość. Oraz w jeszcze trochę pieniędzy. Cała twoja historia choroby, kartoteka, jest weryfikowana przez zespół lekarzy. Ale tu uwaga: instrukcja radzi, aby być bardzo ostrożnym w okazywaniu zaufania krajowym lekarzom, od których będziesz chciał zdobyć dokumentację. Nigdy nie wiesz, jakie wyznają przekonania, a do tego dochodzi jeszcze aspekt prawny. W niektórych krajach, ot, choćby takich jak Włochy czy Portugalia, osoby, które pomagają organizować wspomagane samobójstwo, mogą być ścigane i postawione w stan oskarżenia. W Polsce grozi za to do pięciu lat więzienia.

Dlatego organizacja twardo rekomenduje: członkowie powinni informować swoich lekarzy prowadzących o zamiarze popełnienia samobójstwa dopiero po otrzymaniu pełnej dokumentacji medycznej. „Im więcej lekarzy nauczy się akceptować wolę swoich pacjentów, tym większe są szanse na legalizowanie wspomaganego samobójstwa” – czytamy w przewodniku umierania.

Oprócz tego trzeba wiedzieć, że każdy zgłaszający się na śmierć musi spełniać ściśle określone kryteria.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: