- W empik go
Jeśli przyjdziesz - ebook
Jeśli przyjdziesz - ebook
Kacper Strzelec jeszcze chwilę temu znajdował się w 1984 roku. Teraz budzi się w 2017 i próbuje dojść do siebie. Skoki w czasie potrafią wywołać skutki uboczne. Oszołomiony chłopak stara się odnaleźć w nowej, zmienionej rzeczywistości, ale myśl o wydarzeniach z przeszłości, w których uczestniczył zaledwie parę dni wcześniej, nie daje mu spokoju. Pozornie wszystko skończyło się znacznie lepiej niż można by przypuszczać, a jednak Kacper czuje, że musi wrócić do Polski z poprzedniego ustroju. Tym razem jego wycieczka w przeszłość może nieść ze sobą znacznie poważniejsze konsekwencje...
„Jeśli przyjdziesz" to kontynuacja losów bohaterów poprzedniej powieści Nikodema Pałasza „Jeśli wrócisz".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-0777-5 |
Rozmiar pliku: | 629 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Kacper, obudź się. – Monika potrząsała energicznie nieprzytomnym mężczyzną. – Kacper!
Powoli uchylił powieki. Patrzył na nią, ale jej nie widział. Miał przed oczami mgłę. W głowie mu szumiało i zbierało się na wymioty.
– Kacper! – Monika krzyczała przerażonym głosem. – Do cholery, budź się!
Uderzyła go w twarz. Raz. Potem drugi.
– Co się dzieje? – Kacper wreszcie się ocknął. – Gdzie ja jestem?
Chwilę błądził wzrokiem po sypialni, potem powoli podniósł się i usiadł na łóżku. Monika dotknęła dłonią jego czoła.
– Wreszcie spadła ci temperatura – powiedziała. – Nawet trochę lepiej wyglądasz. Będziesz rzygał?
Pokręcił głową.
– Chcesz iść do łazienki?
– Zrób mi kawy… – wyszeptał i zaczął wstawać.
Monika chciała wziąć go pod rękę, ale Kacper delikatnym ruchem dłoni dał znak, że spróbuje sam. Stanął, zrobił krok, potem kolejny.
– W porządku – mruknął.
Patrzyła na niego przerażona.
– Jest okej, zrób kawę.
Wyszła z sypialni, a on poczłapał do pokoju. Tam zastał siedzącego w fotelu dziadka.
– O! Jesteś! – warknął Kacper. – Morderco! Złodzieju!
– Kacperku… – Dziadek wyrwany z zamyślenia popatrzył na wnuka. – Pomogę ci…
– Ty już mi pomogłeś! Co tu w ogóle robisz?
Starszy pan mimo swoich osiemdziesięciu dwóch lat energicznie poderwał się z fotela.
– Zabraniam ci tak do mnie mówić!
– W dupę mnie pocałuj! – wypalił Kacper. – Stary, a głupi!
Monika weszła do pokoju i popatrzyła na mierzących się gniewnym wzrokiem facetów.
– Co tu się dzieje, panowie?
Dziadek wskazał palcem na Kacpra i parsknął:
– Twój chłopak ma focha. Zaraz mu przejdzie.
– Nie focha, tylko niezły wkurw! – wycedził przez zęby Kacper. – I nie przejdzie, dopóki stąd nie wyjdziesz!
– Kacper, nie rozumiem…
– Dobrze rozumiesz. Przez ciebie stało się to, co się stało! Ty mnie w to wplątałeś! Ty jesteś przyczyną problemów.
– Wracam robić kawę, a wy sobie dalej skaczcie do gardeł. – Monika odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni.
– Posłuchaj, Kacperku… To wszystko nie tak miało wyglądać. Daj mi coś powiedzieć.
– Od dwóch tygodni leżę tu i zdycham! Albo rzygam, albo dopada mnie czterdziestostopniowa gorączka, mam zwidy, omamy słuchowe i zawroty głowy. Tam, skąd wróciłem, zginęły trzy osoby! A właściwie cztery. Nie wiem, co się stało z Mietkiem, ale troje ludzi straciło życie, kiedy cię wydobywałem z zakładu psychiatrycznego. Po powrocie okazało się, że świat, mój świat, jest inny! Mam na koncie miliony dolarów, jakaś peerelowska firma jest światowym potentatem, a Monika twierdzi, że uczyła się o niej na studiach! To nie tak miało wyglądać. Po jaką cholerę tam wróciłeś?
Kacper aż kipiał ze złości. Był za słaby, żeby podnieść fotel i wyrzucić go za okno, ale na to właśnie miał w tej chwili ochotę. Dziadek przetarł czoło dłonią i westchnął.
– Ostrzegałem cię.
– Gówno prawda! Ostrzegałeś mnie co najwyżej przed wdawaniem się w jakieś draki z Solidarnością! Przed niczym innym nie!
– Ale jesteś dorosłym facetem. – Dziadek w końcu nie wytrzymał. – Chyba wiesz, że jak coś robisz, ma to określone konsekwencje!
– Byłeś tam wielokrotnie, a ja pierwszy raz! O czym ty mówisz? Przeszedłem tam tylko dlatego, żeby cię znaleźć, nie rozumiesz tego?
– Jakbyś nie chciał, tobyś nie przechodził – burknął dziadek obrażonym tonem.
– Nie chciałem! Czy ty tego nie rozumiesz? Nie chciałem! Jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś wreszcie pojął! Do końca nie wierzyłem w to, że można się przenieść do tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. Myślałem, że pójdę na uniwerek pod Auditorium Maximum, a po godzinie wrócę do domu z Moniką i będzie po wszystkim. A jeżeli jakimś cudem to zadziałało, to miałem tylko jedną myśl! Odnaleźć ciebie i wracać. Za wszystko, co się później wydarzyło, obwiniam ciebie. Nie powinieneś przechodzić!
– Po pierwszym powrocie też się tak czułem przez dwa tygodnie. Przejdzie ci. Już przechodzi.
– Tak nie można! To oszustwo.
– Zarobiłeś miliony dolarów! Pomogłeś ojcu! Cały czas się dziwi, co to za firma z Kuwejtu, która odkupiła od niego upadającą firmę za dwa i pół miliona zielonych. – Dziadek się zaśmiał.
– Zginęły trzy osoby.
– Dwaj ubecy i gwałciciel.
Kacper spojrzał na dziadka, a ten dodał szybko:
– Monika wszystko mi opowiedziała, jak leżałeś nieprzytomny.
– _Fuck_! – zaklął Kacper. – _Fuck_! _Fuck_! _Fuck_!
Monika weszła do pokoju i podała im kawę. Usiadła na kanapie, a dziadek w fotelu. Kacper chwilę się wahał, ale w końcu zajął miejsce obok niej.
– Musimy coś z tym zrobić – powiedziała spokojnie. – Może odnajdziemy rodziny tych zabitych i przekażemy im jakieś środki z tych akcji, które masz?
– Chcesz mi coś powiedzieć? – Kacper wlepił wzrok w dziadka. – No?
– Naprawdę bardzo mi przykro, chciałem dobrze – mruknął starszy pan przepraszającym tonem.
– O mało tam nie zginąłeś!
– Wiem – przytaknął dziadek. – Przeliczyłem się. Ale skończyło się dobrze.
Kacper pokręcił głową i syknął:
– Od razu po powrocie, jeszcze zanim zachorowałem, jak wiesz, spotkałem się z Adasiem. To, co powiedział mi o Bodzi, Kindze, Bogusiu, Mietku, nie daje mi spokoju. Oni wszyscy skończyli fatalnie. Wszyscy! I czuję się za to odpowiedzialny.
– Uważaj, bo to wciąga – powiedział dziadek. – Te podróże. To uzależnia. Pokusa, że możesz coś jeszcze zmienić, poprawić.
– Ty mnie w to wciągnąłeś. To twoja wina! – Kacper wskazał palcem na dziadka i odwrócił głowę do Moniki. – To wszystko przez niego. Monika! No, przyznaj mi rację.
Dziewczyna się skrzywiła.
– To też trochę moja wina, to ja cię namawiałam. To ja wszystko posprawdzałam, to ja popchnęłam cię do tego. – Spuściła wzrok, głośno wzdychając.
– Ale gdyby ten stary osioł nie przeszedł sam, nie byłoby tematu! – odparował Kacper. – Nie ma w tym twojej winy.
– Nie wracaj tam! – powiedział dziadek. – Wiem, co ci chodzi po głowie. Nie rób tego, błagam. Poczekaj rok i wtedy. Nie teraz, proszę…
– Najbliższe przejście jest dwudziestego trzeciego lipca… – zaczął Kacper.
– Nie! – Monika aż krzyknęła. – Proszę, nie!
– Nie możesz tego zrobić, mój drogi. – Dziadek miał łzy w oczach. – Przepraszam, że cię w to wciągnąłem, ale już po wszystkim. To koniec.
– Jesteś za słaby, musisz odpocząć, dojść do siebie. – Monika chwyciła jego rękę.
– Który jest dzisiaj? – zapytał Kacper. – Dopadło mnie jakieś pięć dni po powrocie, dwa tygodnie w łóżku… – Wziął do ręki telefon Moniki, bo swojego nie używał od dwóch tygodni. – To za tydzień, w niedzielę.
Monika i dziadek Ryszard spojrzeli na siebie.
– Ty nigdzie się nie wybierasz, słyszysz? – Monika nie ustępowała.
– Daj sobie przynajmniej dwa, trzy miesiące – powiedział dziadek. – Wrócisz do firmy, spojrzysz na wszystko z innej perspektywy.
– Moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie.
– Jacy twoi przyjaciele? – parsknął dziadek. – Przecież ty ich w ogóle nie znasz. Po dwóch czy trzech tygodniach już masz tam przyjaciół?
– Ty wiesz, ile oni ryzykowali, żeby cię odnaleźć, a potem wykraść z Tworek? Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Boguś dostał nożem na Pradze, Mietek zastrzelił dwóch esbeków, Adaś uciekał milicji przez pół Warszawy swoim maluchem, a Kinga spieprzała przed ubecją po parku Praskim…
– Było, minęło – powiedział cicho dziadek.
– Wynoś się z mojego mieszkania! – Kacper wstał i wskazał dziadkowi drzwi. – Okazuje się, że przez trzydzieści trzy lata znałem kogoś innego. Mój prawdziwy dziadek nigdy by się tak nie zachował. Może faktycznie masz alzheimera. Zamów sobie ubera i cześć – powiedział i poszedł do sypialni.ROZDZIAŁ 2
Tej nocy znowu miał koszmary. Obudził się o drugiej nad ranem i nie mógł zasnąć. Patrzył na śpiącą obok Monikę. W co ja się wpakowałem? Często wracał myślami do wydarzeń, które miały miejsce ostatniej nocy w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym roku. Martwy sanitariusz, strzały w parku, kiedy kluczyli z dziadkiem wśród drzew po ciemku. Pościg milicyjnego dużego fiata za ich maluchem. Niewiele brakowało, aby kilka dni wcześniej Boguś stracił życie w bójce na Pradze. Miał sporo szczęścia – gdyby nie unik, nóż bandziora trafiłby w pierś, a nie w biceps.
Trzy tygodnie od powrotu minęły błyskawicznie. Większość czasu przeleżał w łóżku. W firmie nie był ani razu. Wszystko jakoś się kręciło, ale czuł, że bez jego nadzoru, wsparcia i pomysłów niebawem zaczną tracić klientów. Z drugiej jednak strony, po powrocie z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku, po tych wszystkich ucieczkach przed milicją i ubecją, grze o naprawdę dużą stawkę z wiceministrem Rybskim czy badylarzem Tłockim, obecne życie wydawało mu się puste, pozbawione emocji i… strachu. Czy uzależniłem się od adrenaliny? – pytał sam siebie. Świat bez internetu, komórek i mleka sojowego okazał się fascynujący. Na tyle, że wciągał go coraz bardziej. Im dłużej go tam nie było, tym silniej czuł się jego częścią. A najgorsze było to, że wiedział, jak to wszystko się skończy. Jego przyjaciele popadną w ogromne tarapaty, mówiąc eufemistycznie. Za miesiąc ich szalone życie skończy się w areszcie na Rakowieckiej, a zacznie się męka, bicie, upokarzanie. To początek końca. Co powinienem zrobić? – pytał siebie setki razy podczas tych trzech tygodni od powrotu. Co robić?
Nie był w stanie pogodzić się z myślą, że przez powrót dziadka zginęli ludzie. Tego nie mógł zmienić. Przy przejściu następuje cofnięcie się równo o trzydzieści trzy lata. Gdyby teraz przeszedł, znalazłby się w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym roku, dokładnie dwudziestego ósmego lipca. Co może zrobić? Ostrzec przyjaciół przed niebezpieczeństwem. Ale jak ustalić, kto zdradził? Bo ktoś zdradził na pewno. Analizował ich zachowanie dzień po dniu. Raz wszyscy wydawali mu się niewinni, kiedy indziej każdy stawał się podejrzany. Nawet Kinga. A może nie poznał zdrajcy, esbeckiej wtyki? Może to ktoś z drukarni albo uczelni?
Monika poszła rano do pracy. Odkąd zaczął chorować, praktycznie zamieszkała u niego. Wiedział, że dziewczyna ma wyrzuty sumienia. Przecież to ona popychała go do przejścia w czasie. Po południu poczuł się dużo lepiej. Zamówił lunch ze swojej ulubionej knajpy – gołąbki z młodej kapusty z kaszą jaglaną i kalarepką oraz burgera w rozmiarze king z batatów i ciecierzycy, a wieczorem, gdy Monika wróciła do domu, postanowił porozmawiać z nią o ponownym przejściu. Siedzieli na kanapie w pokoju i pili białe wino.
– Wykluczone. – Monika była poważna jak nigdy i uparta jak zawsze. – Nigdzie nie idziesz.
– Nie twierdzę, że wracam. Chcę to z tobą omówić – bronił się Kacper. – Tylko rozmawiamy.
– Akurat! Wiem, co ci chodzi po głowie. I uważam, że ponowne przejście nie ma sensu.
– Według mnie ma. Mogę zapobiec wielu nieszczęściom. Przede wszystkim aresztowaniu…
– A jeżeli nie zapobiegniesz i aresztują cię z nimi?
– Jest ryzyko, jest zabawa. – Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie.
Zaczęli się całować. Kacper miał wrażenie, że już zupełnie wyzdrowiał. Pomyślał, że jeżeli konsekwencjami podróży w czasie są tylko dwutygodniowa gorączka pozbawiająca sił oraz wymioty, to nie jest tak źle i warto się poświęcić. Da się przeżyć.
Monika objęła go mocno i przylgnęła do niego całym ciałem. Była piękna i uzależniająca. Chciał z nią być, czuł, że mógłby spędzić z nią resztę życia. Tego życia w dwudziestym pierwszym wieku. A co z Kingą z lat osiemdziesiątych? Czy to zdrada? Przecież był wtedy innym Kacprem, Kacprem z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego. A właściwie taki ktoś nie istnieje. Tak naprawdę w tym roku miał zaledwie kilka miesięcy. Nie, tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Czy zaledwie dwutygodniowy romans z Kingą, który w pewnym sensie miał miejsce trzydzieści dwa trzy temu, to zdrada? Czuł mętlik w głowie. Wiedział, że popełnił błąd, że zachował się źle. Po powrocie do współczesności nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że wdał się w ten romans. Kinga go zauroczyła, zafascynowała. Wtedy, uciekając przed milicją, ubecją czy gangiem z Pragi, zupełnie inaczej odbierał bodźce. Jak milicjanci wieźli go w nieznane, przeżywał katusze na tylnym siedzeniu dużego fiata. Czuł, że mogą go skatować jak Przemyka czy wielu innych. Że coś się może skończyć lada chwila. Ale kiedy później wszystko dobrze się ułożyło, coś pchnęło go w ramiona Kingi. Zakochał się w niej, emocje eksplodowały. Kiedy okantował wiceministra Rybskiego i później dał tym zwariowanym opozycjonistom worek pieniędzy na produkcję bibuły, czuł, jakby dostał razem z Wałęsą tego Nobla. Ekscytacja, poczucie dobrze wykonanej roboty! I jak tu się nie zakochać, kiedy masz obok kogoś, kto razem z tobą przechodzi przez śmiertelnie niebezpieczne meandry komunistycznej rzeczywistości, ręka w rękę zwiewa z tobą przed ubecją, porywa dziadka z zakładu psychiatrycznego, a do tego jest tak cholernie seksowny? Nie miałem wyjścia, myślał Kacper. Samo się stało. To koniec! A potem zadawał sobie wciąż te same pytania. Tak, serio? To dlaczego chcesz tam wracać? Dlaczego chcesz wracać?
– Dlaczego chcesz wracać? – Głos Moniki wyrwał go z zamyślenia.
Leżeli nadzy na kanapie. Jednak zamiast wtulić się w niego i delektować chwilą, dziewczyna patrzyła czujnie.
– No dlaczego?
– Dziadek nic nie rozumie – zaczął Kacper. – Wszyscy tak się angażowali w jego odnalezienie, tyle ryzykowali. Mam wobec nich dług. Właściwie to on ma. Ale jest za stary, żeby coś z tym zrobić. Odszukamy ich dzisiaj i wręczymy czeki na okrągłą sumkę w dolarach. To śmieszne!
– Nie chcę, żebyś tak od razu tam wracał – odparła. – Poczekaj trochę, zajmij się firmą. Nie ma cię już prawie dwa miesiące. Jak znikniesz na kolejne cztery tygodnie, może być źle.
– Ufam ci – powiedział z uśmiechem. – Zajmujesz się najważniejszym klientem, dostałaś awans.
– Nie o to chodzi.
– A poza tym mam tyle kasy, że mogę sobie odpuścić, zwolnić, skupić się na mniejszych projektach, bez takiego ciśnienia.
– W ogóle nie myślisz? Chcesz wracać, a niczego cię nie nauczyła ta lekcja. A co, jeżeli tak namieszasz, że po powrocie nie będzie milionów dolarów od Adasia? Jeżeli coś w przeszłości zmienisz tak, że współcześnie nie będzie ani mnie, ani dziadka, ani firmy twojego ojca? Nie widzisz, jak niebezpieczna jest to gra? Obecnie jest w miarę okej. Wróciłeś, coś się pozmieniało, ale przynajmniej wiemy, na czym stoimy. Jakichś gigantycznych szkód nie narobiłeś. A co, jeżeli popełnisz błąd, który wywoła jakąś lawinę?
Kacper nie wiedział, co powiedzieć. Nie miał dobrej odpowiedzi na te pytania. Do przejścia zostało pięć dni. Kończył się poniedziałek, a droga otwierała się w niedzielę przed południem. Miał czas na zastanowienie.ROZDZIAŁ 3
We wtorek pojawił się w firmie o ósmej rano. Zaczął od długiego spotkania z zespołem. Potem dołączył do zaplanowanego na jedenastą _calla_ z Najważniejszym Klientem. Dzwonili ludzie z centrali w Londynie i oddziału w Budapeszcie, by omówić szczegóły nowego projektu. Na koniec Kacper zaskoczył wszystkich i oświadczył, że w związku z pozyskaniem nowego inwestora jego firma dołoży klientowi nieodpłatnie kilka dodatkowych usług w mediach społecznościowych. Szybko policzył, że będzie go to kosztować co najmniej sto tysięcy złotych. Stać go. Zatrudni trzy nowe osoby na pół roku, ale znacząco podniesie efektywność projektu i atrakcyjność jego pracy na rzecz Najważniejszego Klienta. Ludzie z Londynu odebrali to z niekłamaną radością. Przynajmniej takie odniósł wrażenie.
Potem przez większość dnia omawiał z pracownikami poszczególne etapy i części projektu. Monika była zadowolona, widział to. Zlecił jej przeprowadzenie rekrutacji na trzy dodatkowe stanowiska. Firma rozrastała się, mimo że przez siedem tygodni funkcjonowała bez szefa, a to oznaczało, że statek płynie w dobrym kierunku. Na koniec dnia do Kacpra zadzwonił Kowalski, dyrektor marketingu Najważniejszego Klienta biorący udział w przedpołudniowym _callu_, i powiedział, że jego decyzja została przyjęta przez Londyn z uznaniem i najprawdopodobniej dostanie kolejne zlecenia z lokalnych oddziałów firmy w Sofii, Bukareszcie, a może nawet Kapsztadzie.
Kacper polecił Monice wysłać Kowalskiemu cholernie dobrą i cholernie drogą whisky. Taką za co najmniej trzy tysiące złotych.
Wszystko wracało na stare tory. Jechali mini cooperem Kacpra, gadali o firmie, o Najważniejszym Kliencie, możliwych projektach w Sofii, Bukareszcie czy Kapsztadzie. Monika nie poruszała tematu przejścia, Kacper też nie. Wspólnie zastanawiali się, czy w związku z zatrudnieniem w firmie trzech nowych osób nie trzeba powiększyć biura. Na piętrze było wolne pomieszczenie do wynajęcia i choć czynsz był wysoki, myśleli, czy się na to nie zdecydować.
Jak to często bywało w ich czasach, lipiec był wyjątkowo gorący. Zapowiadał się piękny wieczór. Pojechali więc na bulwary wiślane i spacerowali objęci wśród tłumów warszawiaków. Kacper był szczęśliwy. Czuł, że jest wreszcie w odpowiednim miejscu.ROZDZIAŁ 4
Każdy następny dzień wyglądał podobnie. Kacper spędzał w pracy dziesięć godzin, a wieczorem jechali z Moniką na miasto, by napić się wina, pospacerować, pobyć razem. Potem wracali do domu, kochali się, zasypiali, budzili się obok siebie. W sobotę, gdy zbliżała się data otwarcia przejścia, Kacper poczuł niepokój. Budził się w nocy, źle spał. O siódmej rano wyszedł pobiegać, pierwszy raz od dwóch miesięcy. Forma nie była zła. Zrobił osiem kilometrów i przeżył. Planował wrócić do porannej rutyny. Na piętnastą pojechali z Moniką do jego rodzinnego domu. Postanowił przedstawić dziewczynę rodzicom.
Kiedy przekroczył próg domu, sanktuarium jego szczenięctwa, emocje odżyły. Przypomniał sobie, jak przed kilkoma miesiącami ojciec oświadczył, że jego firma upada, bo ma milionowe długi. A potem ta rozmowa z dziadkiem o powrocie do przeszłości.
Obiad był smaczny, deser również. Wszystkim dopisywały humory. Idealny obrazek. Matka, ojciec, dziadek i Monika. Wszyscy się śmiali. Mama wydawała się zachwycona dziewczyną. Z wzajemnością.
– Słuchajcie, ale to się niesamowicie ułożyło! Wciąż nie mogę w to uwierzyć. – Ojciec Kacpra był rozentuzjazmowany, nakręcony. – Jak zadzwonili z Kuwejtu, że kupują moją firmę, nie dawałem wiary.
Dziadek uśmiechał się i kiwał głową. Mama piła kolejny kieliszek różowego wina. Siedzieli na tarasie, wśród zieleni drzew i japońskich krzewów, które ojciec sprowadził kiedyś specjalnie z Azji.
– Życie potrafi czasem spłatać figla, nie? – rzucił dziadek i spojrzał na Kacpra. – W sensie pozytywnym.
– Oj tak! – przyznała mama. – Wydawało się, że wszystko stracone. A tu proszę.
– Ale jak to tak? – zapytał niespodziewanie Kacper. – Zadzwonili z Kuwejtu i dali ci miliony dolarów?
Monika skarciła Kacpra wzorkiem, ale ten zdawał się jej nie zauważać.
– No, to nie było takie proste. Zaproponowali cenę i wiedziałem, że w obecnej sytuacji nie mogę wybrzydzać. Ale najpierw chcieli przyjechać i przejrzeć papiery. Zapłacili dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów zaliczki i rozpoczęli audyt. Stało się to w idealnym momencie, te pieniądze poszły na pierwszą spłatę zobowiązań i zawarcie ugody. A potem, po tygodniu, kuwejtczycy podjęli decyzję na tak! I tyle! Spłaciłem wszystkich!
– I straciłeś firmę – powiedział Kacper ponurym głosem. – Coś ci w ogóle zostało?
– Kacper, jakim ty jesteś pesymistą – rzuciła mama. – Niewiele zostało, ale akurat tyle, że po sprzedaniu tego domu kupimy duże mieszkanie w Warszawie i będziemy spokojnie żyć.
– Dostałem od znajomego propozycję wejścia do zarządu pewnej firmy, a od innego – do rady nadzorczej. Jakoś sobie poradzę. Mam już dość prowadzenia własnego biznesu. Najważniejsze, że mimo kłopotów wyprowadziłem firmę na prostą i sprzedałem z zyskiem.
– Co to za firma z Kuwejtu? – drążył Kacper.
Monika kopnęła go pod stołem.
– Jakiś fundusz – powiedział ojciec. – Czy to ważne? Kupili wszystkie moje licencje, technologie i bazę klientów. Gdyby nie sytuacja finansowa, nie sprzedałbym tego taniej niż za siedem, osiem milionów dolarów. Straciłem płynność finansową i wszystkie rezerwy. Przyznaję, praktycznie zbankrutowałem. Ale klientów wciąż było sporo, z Polski, Niemiec, Francji, nawet Japonii, dziesiątki projektów, nowe zlecenia, nowe pomysły…
– Daj spokój! Było, minęło – rzuciła mama, która chyba zauważyła, że ojciec zaczyna się rozklejać. – Wypijmy za przyszłość! Tylko to się liczy!
Wszyscy wznieśli w górę kieliszki.
– Za przyszłość! – krzyknęli.
Kiedy impreza już się kończyła i Kacper zbierał się do wyjścia, podszedł do niego dziadek.
– Mogę się z wami zabrać?
– Zamów sobie ubera – warknął Kacper.
– Kacperku… – Dziadek chwycił go za łokieć. – Chciałem cię przeprosić. Źle się zachowałem. Masz wiele racji.
– Za późno na przeprosiny. Odczep się. – Kacper uwolnił łokieć z dłoni staruszka.
– Nie wiedziałem, co mówię, to skutki przejścia. A poza tym… – Dziadek rozejrzał się dyskretnie i ściszył głos. – Nie chciałem mówić przy niej, wiesz.
– Co?
– Przyjedź do mnie jutro… – Przerwał, gdy obok pojawiła się Monika.
– Kłótnia czy się godzicie, chłopaki? – zapytała, uśmiechając się.
– Przeprosiłem Kacpra i przyznałem, że zachowałem się trochę niestosownie. A w całej tej sytuacji… egoistycznie. Poprosiłem go o szczerą rozmowę w cztery oczy. Uważam, że musimy się rozmówić, o paru rzeczach otwarcie pogadać.
– Nie mamy o czym!
– Kacper! – Monika spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
– Przyjedź do mnie jutro rano, dziś już jestem zmęczony. Proszę cię, wnusiu. Poświęć mi chociaż godzinę. Pogadamy, a potem możesz się na mnie obrażać do końca życia. Proszę cię tylko o tę jedną rozmowę.
Wszystko zaczęło się wtedy, jak przyszedł do mnie w tamtą niedzielę z tymi swoimi sensacjami. Niech to się w tę niedzielę skończy – pomyślał Kacper.
– Niech ci będzie. – Machnął ręką. – Będę jutro o dziewiątej. Poświęcę ci godzinę!
Monika puściła do niego oko. Dobra decyzja.ROZDZIAŁ 5
Kacper nie mógł spać. Od piątej rano kręcił się po domu. Wypił kawę, zjadł jogurt, poczytał chwilę. Nie mógł na niczym skupić myśli. O siódmej wyszedł pobiegać, ale po kilkunastu minutach opadł z sił i bieg zmienił się w spacer. Kręcił się pomiędzy domami przez czterdzieści minut bez celu. Wrócił do domu i wziął prysznic. Chciał to już mieć za sobą. Pragnął pogadać z dziadkiem, zamknąć ten etap życia i iść dalej z tym, co ma. I więcej nie wracać do przeszłości.
Równo o dziewiątej Kacper siedział naprzeciwko dziadka i patrzył mu prosto w oczy.
– Przyznaję, nie powiedziałem ci wszystkiego – zaczął Ryszard. – Ale nie było czasu. Teraz masz okazję dowiedzieć się więcej, jeśli chcesz.
– Chcę – burknął chłopak. – Mów.
Starszy pan pokiwał ze zrozumieniem głową. Długo milczał, a potem zaczął.
– Jak wiesz, twoja babcia, a moja żona Helenka zmarła w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim roku. Miała pięćdziesiąt sześć lat. Mogła żyć jeszcze długo, gdyby nie rak. Był cień szansy na nowatorską metodę leczenia w Szwajcarii. Potrzeba było stu tysięcy franków. Oszczędzę ci szczegółów, możesz mi wierzyć lub nie, ale kiedy zachorowała, a potem dowiedzieliśmy się o możliwości leczenia za granicą, pomyślałem, że mogę zdobyć fundusze, ponownie przenosząc się trzydzieści trzy lata wstecz. I tak się zaczęła moja wędrówka w tę i z powrotem za kasą. Ona wiedziała o wszystkim, musiałem jej powiedzieć. Zgodziła się. Walczyliśmy razem. Ale gromadzenie pieniędzy zajmowało sporo czasu. Znikałem na miesiąc, a ona zostawała tutaj sama. Pomagała nam jej siostra Wanda, też wtajemniczona. Jej mąż wieszał na mnie psy. Podczas moich wypadów Wanda poświęcała Helence cały swój wolny czas.
Kacper słuchał zaskoczony. Nie miał o niczym pojęcia.
– Żałowałem tych przejść, nie zdążyłem uzbierać tych cholernych stu tysięcy franków, zanim zmarła. Później przez całe lata wyrzucałem sobie, że zamiast spędzać z nią każdy dzień, znikałem na te cztery tygodnie. Do dziś tego żałuję. Pamiętasz, jak jechaliśmy wtedy od twoich rodziców, zapytałem, czy skończyłeś z Laurą, czy jakoś tak?
– Pamiętam.
– Wiedziałem, co się święci. Że jeśli jest tu ktoś, na kim ci zależy, możesz go bardzo zranić. Jeśli przejdziesz. To znaczy, jeśli… zaczniesz przechodzić.
– Wtedy, te pół roku temu, nie było takiej osoby.
Dziadek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wracając do mojej historii, gdy twoja babcia Helenka zmarła, miałem pięćdziesiąt siedem lat. Uzbierałem już trochę pieniędzy, ale trzeba było więcej. Chciałem zainwestować w firmę twojego ojca. Wracałem tam regularnie. Po trzech latach mieliśmy kupę forsy. Jak wiesz, zacząłem inwestować w różne rzeczy. Mieszkania, antyki, dzieła sztuki, dolary… Nikt z was nie wie, ile naprawdę warte są obrazy wiszące w domu twoich rodziców. – Dziadek uśmiechnął się szelmowsko. – Wmówiłem wszystkim, że to doskonałe kopie… nawet sam w to uwierzyłem.
– O czym ty gadasz? – Kacper zrobił wielkie oczy.
– Większość to oryginały. Oczywiście nie mam na myśli tych francuskich cudeniek, jasne, że to kopie. Wiszą tam, żeby trochę zamydlić, _nomen omen_, obraz. _Gwiaździsta noc nad Rodanem_ van Gogha jest kopią. Ale wszystkie polskie dzieła wyszły spod ręki naszych mistrzów. To dziesiątki tysięcy dolarów.
– Nowosielski, Niesiołowski, Fałat, Malczewski?
– Tak. To oryginały. Brandt, Chełmoński czy Wróblewski również. Ale to nie jest ważne, nie o tym chcę mówić. Wracałem tam w latach dziewięćdziesiątych wielokrotnie. Chciałem tego już zaniechać i pojawiłem się tam, jak mi się wówczas wydawało, po raz ostatni w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku. Chciałem przeżyć coś jeszcze. Byłem na meczu Górnik Zabrze – Austria Wiedeń na Stadionie Śląskim wraz ze stu dwudziestoma tysiącami kibiców. Niezapomniane przeżycie. Trochę przypadkiem spotkałem Karola Wojtyłę w Krakowie, wtedy biskupa pomocniczego, i powiedziałem mu, że zostanie kardynałem, a potem papieżem. – Dziadek się zaśmiał. – Ostrzegłem go, żeby uważał na siebie w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku, bo ktoś zaplanuje na niego zamach. Zadzwoniłem do ambasady USA i powiedziałem, że jeśli nie zwiększą ochrony prezydenta Kennedy’ego, to w listopadzie w Dallas zostanie zastrzelony przez zamachowca. Jak widać, nie pomogło ani w przypadku papieża, ani prezydenta. Nikt nie bierze na poważnie takich słów.
Kacper już się niecierpliwił, chciał zakończyć tę rozmowę. Nie miał zamiaru się kłócić. Było, minęło.
– Ale nie o tym chciałem mówić. – Dziadek przybrał poważniejszy ton. – Chodzi o to, że… podczas ostatniej wizyty w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku… poznałem kogoś.
Kacper poczuł przechodzący po jego ciele dreszcz.
– Mówię ci to, bo zauważyłem, że między tobą a Kingą coś się wydarzyło. Nie myśl, że jestem taki stary, żeby się nie zorientować. Czuć było tę chemię na kilometr.
– I co z tego? – warknął Kacper. – Co cię to obchodzi?
– Ja też przez to przeszedłem. I wybacz, że nie ostrzegłem cię wtedy… zanim sam uciekłem do tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. Przepraszam.
– Teraz to już za późno. – Kacper pokręcił głową. – Nie mieszaj się do tego.
– Muszę!
– Odpuść.
– Musisz wiedzieć, jak było ze mną! To miało być ostatnie przejście! Poznałem dziewczynę… kobietę. Samotna, rozwiedziona, czterdzieści lat. Pojechałem na kilka dni do Krakowa. Przypadkowe spotkanie, kilka wspólnych wyjść. Teatr, kino, kolacja. I ugrzęzłem.
– Co to znaczy, że ugrzęzłeś?
– Zakochaliśmy się w sobie! To było cztery lata po śmierci twojej babci. I przyszło tak nieoczekiwanie. Wiedziałem, że popełniam błąd, ale nie mogłem nad tym zapanować. Wracałem. Miesiąc tam, dwa miesiące tutaj. I tak przez dwa lata. Wiedziała, że jestem kimś z innego świata. To znaczy, nie domyślała się, że przybywam z lat dziewięćdziesiątych. Myślała, że jestem z innego kraju. Ubiór, sposób myślenia, zachowanie, podejście do życia. Różniłem się od tamtych ludzi kolosalnie. Przybywałem z wolnej Polski, a oni byli wszyscy wciśnięci w peerelowski kaftan. W sensie fizycznym i mentalnym. Trochę podróżowaliśmy po Polsce, to był piękny czas. Ale najgorsze, że w pewnym momencie poczułem… – na twarz dziadka spłynęło kilka łez – że nie mam tu, do lat dziewięćdziesiątych, po co wracać. Wolna Polska, pieniądze, otwarta dla nas Europa, a właściwie cały świat. Mieliśmy wszystko, o czym marzyliśmy przez całe życie w peerelu… A ja zacząłem czuć, że nic mnie tu, we współczesności, nie trzyma. Że to tam, w latach sześćdziesiątych, odnalazłem szczęście i sens życia. A przecież widziałem, co niedługo będzie… marzec sześćdziesiątego ósmego, siedemdziesiąty na Wybrzeżu, Radom i siedemdziesiąty szósty… wiedziałem. A mimo to pokusa, aby zostać, była coraz silniejsza.
– Dlaczego nie zostałeś?
– Przypadek. Rozchorowałem się. Wróciłem na krótko do lat dziewięćdziesiątych i podjąłem decyzję, że chcę żyć tam. Z nią. Wszystko zaplanowałem, przygotowałem. Prawnicy, testament, instrukcje dla twoich rodziców na wypadek mojej śmierci. Czyli zniknięcia. Zbliżało się przejście. Jeszcze tydzień, pięć dni…
– I co się stało? – Kacper wnikliwie popatrzył dziadkowi w oczy.
– No i bach… złamałem nogę w pięciu miejscach, operacja, gips, rehabilitacja. Potem dopadło mnie zapalenie płuc, szpital, komplikacje. Pół roku byłem nie do życia. Miałem silną motywację, żeby wyzdrowieć, ale niestety nie udało mi się szybko z tego wyjść. Być może mój organizm był osłabiony tymi częstymi przejściami. Jak się wyleczyłem, połamały mnie korzonki. Potem znowu coś. I tak przez blisko rok nie byłem w stanie wrócić. A potem, jak już mogłem, to się po prostu bałem.
– Wróciłeś w końcu?
Dziadek przełknął ślinę, otarł łzę i cicho powiedział:
– Tak, w tym roku.
– Wróciłeś dla niej teraz? – zdziwił się Kacper. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. – Teraz?
Dziadek pokiwał głową i szepnął:
– Pomoc firmie ojca była dobrym pretekstem. Chciałem coś zarobić, pomóc mu, jasne. Ale… ale…
– Spotkałeś ją? – Kacper czuł, jak serce wali mu w piersiach. – Mów!
Ryszard zakrył twarz dłońmi i szlochał jak dziecko. Wnuk objął go ramieniem.
– Straciłem ją, Kacperku… straciłem na zawsze… myślałem, że może… że się uda… że żyje gdzieś tam…
Kacper przytulił dziadka z całej siły.
– Przepraszam, dziadku, za moje słowa. Bardzo cię kocham. Nic nie rozumiałem.
– Byłem głupi, myśląc, że po dwudziestu jeden latach nic się nie zmieni. Zmarła dwa lata wcześniej, w osiemdziesiątym drugim. Spieprzyłem to. Spieprzyłem!
– Dziadku…
Staruszek popatrzył w oczy chłopaka. Łzy ciekły mu po policzkach, ale Kacper zrozumiał. Zrozumiał wszystko.
– Ja to spieprzyłem, a ty, Kacperku?
Chłopak spojrzał na zegarek. Zostały dwie godziny do momentu, gdy Księżyc znajdzie się w nowiu. A więc droga jest już otwarta.
– Ja tego nie spieprzę! – rzucił i wybiegł z mieszkania.