Jestem dużym tatą,ale czasami udaję kota - ebook
Jestem dużym tatą,ale czasami udaję kota - ebook
Mała i jej tata wybierają się na wakacje na wyspę Bornholm. Co im się przydarza? Zwykłe rzeczy: rejs w czasie sztormu, spacer plażą o północy, spotkanie z chłopcem o rybim ogonie, wyprawa rowerem wodnym na pełne morze... Dołączcie do nich i spędźcie tydzień na Bornholmie – wśród jaskółek, morskich fal i zabawnie snutych opowieści. Ta kameralna, prosto opowiedziana historia spodoba się miłośnikom „Dzieci z Bullerbyn”.
Obydwie książki łączy spora dawka uśmiechu i trafne opisy drobnych, codziennych sytuacji, z których wynikają całkiem niebłahe pytania.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-872-4 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ale mamy z nami nie ma. Jest nauczycielką i prowadzi „lato w mieście”. A my – ja i Mała – postanowiliśmy wykorzystać ten czas na wypad we dwoje. I dlatego teraz jesteśmy na promie, który mocno kołysze się na falach. Przez to kołysanie obydwoje mamy mdłości. Trzymamy przed sobą foliowe woreczki. Dostaliśmy je od marynarza w białej koszuli. Tak samo jak wszyscy inni pasażerowie.
– Jak pan to robi, że nie ma choroby morskiej? – pyta go Mała, a potem wymiotuje do swojego woreczka.
Marynarz nie odpowiada. Ma jeszcze mnóstwo woreczków do rozdania.
– Puściłam pawia! – informuje mnie Mała.
– To dobrze, że nie zdążyłaś rano dużo zjeść – pocieszam ją i podaję chusteczkę. – Tylko bułkę z miodem popitą odrobiną wody. Inaczej niż ja. Ja wtrąbiłem dwie bułki, jabłko i wypiłem kawę.
O nie! – myślę, bo i mnie zaczyna się robić niedobrze. – Tylko nie to!
Jestem tatą Małej i uważam, że nie wypada mi wymiotować. Powinienem opiekować się córką, a nie siedzieć z woreczkiem przy buzi. Ale nic nie mogę na to poradzić. Fale są duże i kołyszą statkiem coraz bardziej.
– Biedny tato! – teraz Mała opiekuje się mną.
– To nic – bąkam, siląc się na uśmiech. – Wszystko ze mną w porządku. Tylko niepotrzebnie piłem tę kawę.
Obejmuję Małą. Podmuchy wiatru są ostre i zimne. Siedzimy na górnym pokładzie w kurtkach i czapkach i trzęsiemy się jak dwa ratlery. Mimo wszystko tu jest lepiej niż w dusznej kabinie.
– Jeszcze tylko… trzy godziny! – Spoglądam na zegarek.
To miało być pocieszenie, ale chyba zadziałało odwrotnie.
– Nie wytrzymam! – jęczy Mała i znów pochyla się nad woreczkiem.
Ja też mam ochotę jęczeć, tupać i krzyczeć. A najlepiej wsiąść w helikopter i odlecieć. Byle tylko pozbyć się tych przeklętych mdłości! Ale nie mogę tak zrobić. Jestem tatą, mam czterdzieści lat i muszę się zachowywać jak dorosły. W przeciwnym wypadku Mała mogłaby poznać moją tajemnicę…
– Może jednak chodźmy do kabiny – proponuję, gdy kolejny podmuch wiatru obryzguje nas słoną wodą. – Spróbujemy zasnąć na fotelu.
Mała się zgadza. Ruszamy więc z tymi głupimi woreczkami w dłoniach. Strasznie trudno chodzi się po rozkołysanym statku. Jedną ręką trzeba chwytać się metalowej poręczy, drugą ręką trzymać przy buzi woreczek foliowy, a trzecią asekurować Małą. To znaczy, trzeciej ręki się nie ma. Na tym właśnie polega trudność. Aha, trzeba jeszcze pamiętać o zabraniu plecaka i butelki z wodą. To się robi czwartą ręką.
Mimo wszystko jakoś docieramy do dużej kabiny z fotelami. W pierwszym rzędzie siedzeń są dwa wolne fotele. To takie fotele jak w autokarach albo samolotach. Da się je odchylić do tyłu. Tak też robimy. Marynarz w białej koszuli co jakiś czas zagląda do nas i wręcza nam nowe woreczki, a te zużyte zabiera. Jesteśmy mu bardzo wdzięczni, że w ogóle się nie złości i nie brzydzi. Obydwoje z Małą zapadamy w męczący, niespokojny sen.
– Tato, czy można jednocześnie rzygać i sikać? – budzi mnie pytaniem Mała.
– Nie wiem. Nigdy nie próbowałem.
Zaczynam w myślach przeklinać moment, kiedy postanowiłem zorganizować ten wyjazd na wyspę Bornholm. Przecież mogliśmy pojechać autem gdzieś bliżej – w góry albo nad jezioro. Ale nie – ja koniecznie musiałem wymyślić coś niezwykłego. Innego. Zachciało mi się wyjątkowych wakacji. No to teraz mam za swoje. Siedzę z workiem foliowym przy twarzy, na zewnątrz szaleją fale wielkie jak smoki, a moja córka musi siku.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej